środa, 8 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCXI - Andrew Sheva

Otoczony miastem żywym niczym mrowisko, w które ktoś wsadził kij, czułem się naprawdę swobodnie. Uwielbiałem przebywać wśród ludzi, stawać się częścią tłumu lub też stanowić jego serce. Rozkoszowałem się zasłyszanymi tu i ówdzie fragmentami konwersacji, widokiem kulturowej i wiekowej mieszanki zwyczajnych mugoli oraz przeplatających się między nimi czarodziejów. Co tu dużo mówić, miasto było moim środowiskiem naturalnym.
I pomyśleć, że znalazłem się tutaj tylko dlatego, że cudem wymknąłem się ze szkoły, aby spotkać się z kochankiem, którego nie widziałem już stanowczo zbyt długo. Tęskniłem za nim, jak szczeniak za panem.
- Andrew! - moje serce podskoczyło w piersi na dźwięk jego głosu.
Spojrzałem w stronę, z której dosłyszałem swoje imię i przyznaję, że na widok Fabiena nie potrafiłem stłumić uśmiechu. Niestety to sprawiało, że musiałem wyglądać zdecydowanie młodziej, niż chciałem, co naturalnie ukłuło mnie boleśnie. Myśl, że dla postronnego obserwatora możemy wyglądać jak młody ojciec z dorastającym synem zaczęła odbierać mi radość z tego spotkania. Ten fakt zdołał w pełni powstrzymać moje usta przed szalenie wysokim wyginaniem się ich kącików ku górze.
Fabien objął mnie mocno i pocałował pieszczotliwie w ucho. Podejrzewałem, że on również zdaje sobie sprawę z tego, jak niestosownie w obecnej sytuacji mógłby wyglądać nasz pocałunek. W końcu różnica wieku między nami była naprawdę wielka. Z czasem zacznie się zacierać, ale w tej chwili była boleśnie widoczna dla wszystkich.
- Trzymaj, dla ciebie. - Fabien podał mi papierowe opakowanie w kształcie lejka i uśmiechnął się szelmowsko.
Potrząsnąłem ciepłym opakowaniem, w którym coś zaszeleściło, a dokładniej mówiąc dźwięk ten wydało wiele cosiów w środku. Otworzyłem papierowy lejek i spojrzałem pytająco na kochanka.
- Kasztany?
- Nie miałem czasu na wyszukane prezenty i byłem głodny. - roześmiał się sięgając dłonią do opakowania i wyjmując z niego trzy kremowe kulki. Wsunął jedną do ust i zamruczał.
Zaciekawiony przyjrzałem się dokładniej jednemu kasztanowi i ostatecznie wsunąłem go do ust. Byłem zaskoczony czując jego niesamowitą słodycz. Konsystencja ugotowanego ziemniaka w połączeniu z niemal kremowo słodkim smakiem wyrwała zadowolony pomruk także z moich ust. Po raz pierwszy w życiu jadłem pieczone kasztany i byłem nimi zachwycony.
- Pyszne! - wyraziłem głośno swoją opinię, kiedy Fabien ze śmiechem ponownie zanurkował w opakowaniu.
- Cieszę się.
Zupełnie przypadkiem rzuciłem okiem na jego dłoń, na której widniały wyraźne blizny, których wcześniej tam nie było. Dopiero teraz przyjrzałem się Fabienowi uważniej. Od naszego ostatniego spotkania schudł zauważalnie, chociaż jego ramiona nadal były szerokie, a ciało z pewnością umięśnione. Nie wydawał mi się już jednak tak postawny, jak jeszcze dwa miesiące temu. Byłem pewny, że stracił na wadze dobre 10 kilogramów, jeśli nie więcej. Jego policzki były trochę zapadnięte, a oczy podkrążone, włosy niedbale rozczochrane, a usta spierzchnięte.
Wiedziałem doskonale, co to wszystko oznacza. Fabien po latach ukrywania się, znowu wrócił do otwartego dowodzenia Upadłym Rodem i brał udział w akcjach, które organizował. Nie był już szarą eminencją najwyżej postawionych żołnierzy Rodu, ale przywódcą, który stał na czele oddziału, jeśli zaszła potrzeba walki.
Oddychałem z trudem na myśl o tym, że kiedyś mogę go stracić w tak beznadziejnie realny i prosty sposób. Ot, wyjdzie z domu i nigdy nie wróci, a jeden z jego kompanów stanie przed domem, aby powiedzieć mi później, że już go ze mną nie ma.
Odrzuciłem tę myśl czym prędzej. Fabien był twardy i nie da się tak łatwo zabić! A więc nie tym powinienem się martwić, ale faktem, że wyglądałem przy nim jak dzieciak, którego Upadły Ród nigdy nie potraktuje poważnie. Może i byłem partnerem Fabiena, jego przeznaczeniem, ale to wcale nie znaczyło, że inni członkowie Rodu będą się ze mną w jakikolwiek sposób liczyć. Nie byłem głupi, byłem tylko młody.
- Wiem czym się martwisz i wolę, żebyś na razie o tym nie myślał. - aż podskoczyłem, kiedy głos Fabiena rozbrzmiał zaraz przy moim uchu. - Twoja marsowa mina może mieć dwa powody i żaden nie powinien zaprzątać twoich myśli, kociaku. Masz zaledwie siedemnaście lat, więc pozwól sobie na bycie tym siedemnastolatkiem, ponieważ drugi raz taka okazja już ci się nie trafi. Rozumiem, że chcesz być częścią mojego świata i uważasz, że to nie nastąpi, póki nie będziesz godny swojej pozycji u mojego boku, ale to naprawdę nie odbywa się w taki sposób.
Spojrzałem na niego poważnie, może nawet gniewnie.
- Od kiedy jesteś ze mną, oddaliłeś się od swoich! - syknąłem. Wiedziałem, że domyśli się o co chodzi, a ja nie chciałem wypowiadać nazwy Upadłego Rodu wśród ludzi, którzy mogliby nas podsłuchać.
- Oddaliłem się od nich, ponieważ musiałem się ukrywać i w miarę możliwości nie kontaktować z nimi, póki nagonka na mnie nie dobiegła końca, a ludzie nie zapomnieli mojej twarzy. Zresztą mogę ci obiecać, że kiedy skończysz szkołę i zamieszkasz ze mną, będziesz o wiele częściej odwiedzał moich ludzi. W tym także Marcela. Tak, domyśliłem się, że masz z nim pewien problem.
Zarumieniłem się pod uważnym spojrzeniem mojego kochanka. Nie mogłem nawet zaprzeczyć, ponieważ myśli o Marcelu Camusie od dawna wiązały się z niemiłym uczuciem odrzucenia. Fabien i Marcel byli nie tylko kuzynami, ale także przyjaciółmi, a ja miałem wrażenie, że odsunęli się od siebie znacznie, od kiedy Fabien na poważnie się ze mną związał. Poza tym Marcel miał rodzinę, męża i dzieci, zaś ja nie mogłem dać tego Fabienowi, co w moim odczuciu wykluczało go z tej wesołej gromadki tatuśków, którą stawało się najbliższe otoczenie mojego chłopaka.
- Kociaku, większość czasu spędzasz w szkole, więc nie jesteś świadomy tego, jak często wpadam do Marcela i Fillipa, ale niebawem się tego dowiesz. Nie musisz zawracać sobie główki moim życiem towarzyskim, ponieważ ono istnieje i będzie istnieć. To że jestem w związku z kimś tak młodym jak ty, nie ma z tym nic wspólnego.
Fabien zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Pocałował mnie mocno, głęboko i namiętnie. Nie zważał na to, że park, do którego chwilę wcześniej weszliśmy, jest pełen ludzi.
- Każdy związek jest inny, każdy rozwija się w innym tempie i towarzyszą mu inne wydarzenia, przeżycia, nawet emocje. - wyszeptał w moje usta i odsunął się. - Usiądźmy. - zaproponował wskazując wolną ławkę. - Andrew, moja Rodzina nie odrzuci cię dlatego, że jesteś młody, więc nie martw się tym, proszę. Kiedy będziesz na to gotowy, staniesz się oficjalnie moim partnerem życiowym, ale nie nastąpi to wcześniej, niż po zakończeniu przez ciebie szkoły, ponieważ musisz być w pełni świadom tego, na co się piszesz. Poza tym chcesz robić karierę, więc będziemy musieli być ostrożni. Nie chciałbym żeby moja twarz znowu pojawiła się w gazetach, ale tym razem w innym kontekście, ponieważ ktoś mógłby mnie jednak rozpoznać. - wskazał na swoje niewidzące oko, które kolorem kontrastowało z tym w pełni sprawnym.
- Dobrze, zrozumiałem i nie będę więcej zachowywał się jak szczeniak. - obiecałem, chociaż nawet te słowa brzmiały niepoważnie i dziecinnie, jakbym miał pretensje o to, że moje zmartwienia nie są traktowane z należytą uwagą. Fabien miał jednak rację. Byłem siedemnastolatkiem i jak taki powinienem się zachowywać, nie martwiąc się tym, że mój kochanek jest ode mnie dużo starszy. Skoro on to akceptował to i ja powinienem.
Wsunąłem do ust kolejnego kasztana, a kiedy jego słodki smak rozszedł się przyjemnością po całym moim ciele, czułem się już dużo lepiej, niż chwilę wcześniej.
- No dobrze, więc opowiedz mi teraz o tych bliznach. - złapałem go za dłoń i przyciągnąłem ją do ust całując.
- Praca. - powiedział zwięźle i nachylił się do mojego ucha. - Skończ szkołę, a będziesz mógł na codzień lizać wszystkie moje rany i nie tylko rany. - ton jakim to powiedział nie pozostawiał wątpliwości, w jaki sposób miałem je rozumieć.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz podniecenia.
- Nie chcę czekać. - popatrzyłem mu w oczy i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie tylko w moich kryło się pożądanie. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie będę mógł lizać cię już teraz. - tym razem to ja przysunąłem usta do jego ucha i wargami muskałem płatek, kiedy szeptałem – I gdzie będę mógł cię dosiąść i ujeżdżać jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
- Szlag! - syknął, a jego spodnie wybrzuszyły się odrobinę.
Młodość miała jednak swoje dobre strony, ponieważ nie rzucałem na wiatr pustych obietnic i Fabien doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy złapał mnie za rękę podnosząc się gwałtownie z ławki. To niewątpliwie mógł być dzień o wiele bardziej udany, niż początkowo zakładałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz