niedziela, 26 listopada 2017

Szalony doktorek

2 kwietnia
Wsunąłem do ust kostkę gorzkiej czekolady i oceniłem jej smak. Nie była zła, chociaż zdecydowanie wolałem cudownie słodkie mleczne czekolady. Gdyby jeszcze dodać do nich równie słodkie nadzienie… Mmmm, potrafiłem zjeść całą tabliczkę w przeciągu góra dziesięciu minut i marzyć o kolejnej. Nie chodziło o to, że byłem uzależniony od czekolady, chociaż zapewne wszystko na to wskazywało. Objadałem się czekoladą, ponieważ przywodziła na myśl dobre wspomnienia, wywoływała uśmiech i nastrajała mnie pozytywniej do życia. Była jak narkotyk lub alkohol, po które niektórzy sięgali aby uciec od dręczących problemów, strachu, depresji.

Gorzka czekolada miała jednak w sobie jeden mankament. Potrafiła wywołać migrenę. Teraz, po zjedzeniu zaledwie dwóch „pasków” i odczekaniu kilku minut, czułem to na tyle dotkliwie, że niemal żałowałem skuszenia się na nią. Było mi niedobrze, bolała mnie głowa oraz żołądek, niemal jakbym był głodny, co nie wydawało mi się możliwe, ponieważ zaledwie przed pół godziną zjadłem dwie mandarynki, a jeszcze wcześniej konkretny posiłek.
To była jakaś masakra. Jasne, spodziewałem się drobnego bólu głowy czy nawet nudności. Nie było jednak mowy o tym, żebym miał się czuć tak źle! Cholera, byłem beznadziejny.
- Na to właśnie czekałem. - Syriusz pokręcił głową patrząc na moją twarz znad swojego wypracowania na zielarstwo. - Nigdy się nie nauczysz, prawda?
- Nic na to nie poradzę! - jęknąłem. - Kusiła mnie. Niemal do mnie przemawiała!
- Trzymaj. - chłopak rzucił mi pomarańczowy, okrągły owoc o gładkiej skórce. Persymonę.
Wgryzłem się w nią nie czekając na zachętę. Chrupiąca skórka od razu ustąpiła pod moimi zębami, a niesamowicie słodki sok i mięciutki miąższ wypełniły mi usta. Poczułem, jak przez moje ciało przebiega zupełnie inny dreszcz rozkoszy, ponieważ ta słodycz nie wiązała się już z tyloma kaloriami, a jedynie z wysokim poziomem cukru w organizmie. Zrobiło mi się trochę lepiej.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się do chłopaka i wytarłem chusteczką dłoń, po której zaczął spływać sok.
- Zawsze do usług, a skoro o nich mowa, możesz mi pomóc z tą częścią? - wskazał odpowiedni fragment tekstu z podręcznika i podsunął go bliżej mnie.
Przeczytałem go i skinąłem głową na znak, że rozumiem doskonale o co mu chodzi.
- Chodzi o to, że ten kwiat jest jak świnia. Nie wygląda, ale jeśli na to pozwolisz, jest w stanie odgryźć ci całą rękę miażdżąc przy tym kości bez najmniejszego nawet problemu.
- Bardzo poetycko to zabrzmiało.
- Nie mówiłeś, że miało tak być.
- Merlinie, przestańcie już flirtować! - James uderzył czołem o swój podręcznik, kiedy załamany zachowaniem moim i Syriusza, pozwolił swojej głowie opaść na stolik, przy którym siedzieliśmy.
Nie szczególnie przejmowaliśmy się jego słowami. Biblioteka była niemal pusta, a poza siedzącym w ciemnym kącie i olewającym nas całkowicie Severusem Snapem, nikt inny nas nie widział. Zresztą wątpiłem żeby ktokolwiek zwrócił uwagę na to, w jaki sposób się zachowywaliśmy i co mówiliśmy, jak długo nie zakłócaliśmy innym spokoju.
- Czuję się przy was, jak przy okazujących sobie miłość rodzicach. Powoli zaczyna mnie mdlić od tej słodyczy. Nie mówię tego na złość, po prostu stwierdzam fakt. - okularnik najpierw przyjrzał się Syriuszowi, a następnie mi. - Ale skoro przy tym temacie jesteśmy. Szukając informacji na temat tego zielska, nad którym teraz siedzę, natrafiłem na wzmiankę o ciekawej roślinie, która może nadałaby się do mojego eliksiru zmiany płci.
Zapanowała chwilowa cisza, której nic nie mąciło. Gdyby nad nami przelatywała mucha, słyszelibyśmy ją niesamowicie wyraźnie. Przyznaję, że niemal zapomniałem o planach Jamesa dotyczących znalezienia sposobu na zmianę płci. Nie sądziłem, że nadal nad tym myśli.
- No co? Mogę na tym zbić majątek. Ale to nie jest teraz istotne. Nie wiem jeszcze jak, ale muszę zdobyć ten kwiat. A jeśli moje przypuszczenia są słuszne, chciałbym żebyście przetestowali mój eliksir, kiedy go skończę.
- Że, przepraszam cię bardzo, co? - brwi Syriusza podjechały niemal na środek jego czoła.
- Potrzebuję przetestować swój eliksir, kiedy będzie skończony, a skoro wy jesteście razem to może nie byłoby tak źle żeby któryś z was…
- James, ale nam obu dobrze z naszą męskością. - mruknąłem trochę zaskoczony rewelacjami ostatnich minut.
- Dobrze, może trochę źle się wyraziłem i źle określiłem przeznaczenie swojego eliksiru. Nie do końca pracuję teraz nad zmianą płci. To raczej sposób na wytworzenie w męskim ciele sztucznej macicy, która pozwoliłaby na zajście w ciążę i rodzenie dzieci.
Znowu zapadła idealna cisza.
Zauważyłem, że tym razem nawet Severus musiał słyszeć przynajmniej część tego zdania, ponieważ na jego twarzy odmalował się szok i chyba nawet przerażenie, kiedy spoglądał spod kurtyny ciemnych włosów na Jamesa. Cóż, chyba każdy zareagowałby podobnie na słowa „sztuczna macica” w towarzystwie „męskiego ciała”.
- Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałem. - głos Syriusza był niski i w pełni opanowany, co nie wróżyło dobrze. - Chcesz żeby któryś z nas wypróbował twój eliksir, wyhodował sztuczną macicę, a później żebyśmy uprawiali seks i spróbowali spłodzić potomka?
- Tak, mniej więcej tak. - przyznał James po chwilowym zastanowieniu.
- I nie przyszło ci do głowy, że ja i Remi nie chcemy mieć dzieci? Chociaż to i tak mało istotne, bo nawet ja nie uważam płodzenia na zamówienie lub dla udowodnienia czegokolwiek za właściwe. Znajdź sobie inne obiekty swoich eksperymentów, a teraz pozwól, że wrócę do swojego wypracowania, ponieważ jest bezpieczniejsze od twoich pomysłów.
- James, Syriusz ma rację. - poparłem swojego chłopaka, kiedy okularnik spojrzał na mnie, jakbym był jego ostatnią nadzieją. - Nie każda kobieta pragnie dziecka, a co dopiero mężczyzna. Nie będzie ci łatwo znaleźć kogoś, kto dobrowolnie podda się twoim eksperymentom, bo ja nie zrobię tego nawet po znajomości. Nawet dla dobra nauki.
- Cholera. - syknął z zawiedzioną miną Potter, a następnie spojrzał na pakującego pospiesznie swoje rzeczy Snape’a. Nie dziwiłem się, że chłopak woli czym prędzej zniknąć. Gdybym to ja nie znając dokładnie Jamesa słyszał chociaż fragment tej rozmowy, również wolałbym się zmyć.
Spojrzałem bez entuzjazmu na swoje wypracowanie, które od dobrej chwili pozostawało nietknięte. Po tym, o czym rozmawialiśmy z Jamesem, nie miałem ochoty wracać do zadania z zielarstwa. Nie mogłem pozbyć się myśli o tym, że jeden z moich najlepszych przyjaciół planuje stworzyć nie tyle przełomowy eliksir, co niemal bawić się w poprawianie „boskiego stworzenia”.
James od zawsze był ambitny i pomysłowy, co było głównym powodem jego późniejszych problemów. Nie obawiał się mierzyć wysoko i później z tej wysokości spadać. Przypominał szalonego naukowca, czegokolwiek by nie robił. I nie chodziło tylko o jego projekty, jak ten ostatni, ale także o życie codzienne. Miał masę szalonych pomysłów, które lubił realizować, a ja i Syriusz nierzadko podążaliśmy za nim. Obawiałem się jednak, że w pewnym momencie chłopak wpakuje się w kłopoty.
Planowałem pracować jako detektyw i teraz z powodzeniem mogłem wyobrazić sobie sytuację, w której naprawdę osiągam swój cel i nagle otrzymuję zlecenie od Ministerstwa Magii na znalezienie Jamesa Pottera, szaleńca, który łamiąc wszelkie prawa eksperymentuje na czarodziejach i czarownicach w najdziwniejszy sposób. Szpitale zapełniałyby się jego ofiarami, a ja musiałbym zapolować na swojego szalonego, wyjętego spod prawa przyjaciela.
- I pomyśleć, że jestem tak bliski przełomu, a wy…
- Nie chcę więcej o tym słyszeć, James. - Syriusz przerwał chłopakowi szybko. - Pisz wypracowanie i skup się na nauce, bo za dwie godziny mamy trening quidditcha.
- Ach! Niemal zapomniałem! - na twarzy okularnika pojawił się szeroki, błogi uśmiech i byłem już pewny, że głupie pomysły właśnie wyparowały z jego głowy, zastąpione zupełnie innym tematem. Jedna wzmianka o sporcie potrafiła odciągnąć chłopaka od każdej niezwiązanej z nim dyskusji, jakby na świecie nie istniało nic ważniejszego od quidditcha. Podejrzewałem nawet, że tak właśnie było, a przynajmniej dla Pottera.
Black odetchnął z wyraźną ulgą i posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Wiedział, jak bardzo mi ulżyło, kiedy porzuciliśmy rozważania na temat płodzenia i rodzenia dzieci. Quidditch był bezpieczniejszy, quidditch był niezobowiązującą rozrywką, quidditch nie wymagał od nikogo wymuszonej siłą zewnętrzną modyfikacji ciała. Byłem w końcu wilkołakiem i na koszmarze tego ostatniego znałem się najlepiej z naszej trójki. Nie życzyłem tego nikomu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz