środa, 30 marca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXI - Gregoire

Padałem na twarz ze zmęczenia, przed oczyma stała mi trująca zieleń i miałem wrażenie, że moje ciało zapada się w galaretowatej masie, z którą walczyłem od rana. Czułem się jakbym wdychał coś bardzo silnego i bardzo niezdrowego w szałasie jakiegoś pokręconego szamana.
- Rzygnę. - rzuciłem do kumpli, którzy podobnie jak ja, starali się nacieszyć świeżym powietrzem korytarza oparci o ścianę. Wbrew pozorom, naprawdę czułem się lepiej mogąc powiedzieć głośno to, co czułem. Nie znałem się na tym, ale wydawało mi się, że czułem się tylko gorzej, kiedy próbowałem walczyć samotnie i w ciszy z tym, co działo się teraz z moim ciałem.
- Stary, nawet nie próbuj, bo pójdę w twoje ślady. - mimo oczywistej słabości, głos Jace'a zabrzmiał wyjątkowo mocno.
- Zarzygamy korytarz, każą nam sprzątać. - Alec podzielił się z nami oczywistym wnioskiem. - Ubijemy interes życia. Ze szlamu do rzygowin.
- Kurwa, Alec! Ani słowa o Sam-Wiesz-Czym! To chujostwo nie istnieje dla nas do jutra! - Matt stracił swoje zwykłe sprośne poczucie humoru, co było widać po zamglonych zmęczeniem oczach. Wyglądał koszmarnie! Niczym wampir po tygodniach głodówki. Blady, a raczej niemal szary na twarzy, z podkrążonymi oczyma, rozczochrany, przygarbiony.
- Dobra, zamknę się, ale musimy zobaczyć się z Samuelem...
- Tak, tak. Wiem o tym, cholera! I pomyśleć, że miał na święta wrócić do domu, ale namówiłem go żeby został... Dzięki mnie nigdy nie zapomni tego Bożego Narodzenia.
- W szczególności jeśli zostaną mu blizny po poparzeniach. - nie chciałem być wredny, ale uznałem, że powinienem przypomnieć o tym chłopakowi.
- Zgwałcę cię. Jak słowo daję. Ciemną nocą zajdę cię od tyłu i...
- Matt, cieszę się, że odzyskałeś wigor, ale jeśli się nie pospieszymy to nie pozwolą nam nawet zamienić kilku słów z Samuelem. - Alexander nie odpuścił. - Nalegam żebyśmy jednak tam poszli już, teraz, zaraz.
- Dobra, idę! - prychnął blondyn i odepchnął się od ściany wprawiając w ruch swoje obolałe po wielogodzinnym szorowaniu ciało. Doskonale wiedziałem, co czuje, ponieważ moje było w takim samym opłakanym stanie.
Wlekąc za sobą nogi ciągnęliśmy się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie przebywał Samuel.
- Macie się uśmiechać jakby was jaja łaskotały! - syknął na nas Matt zanim otworzył drzwi SS. - Dobry wieczór! - rzucił z życiem, którego jeszcze przed chwilą w nim nie było. - Pani wybaczy, że tak późno, ale mieliśmy pewne zobowiązania wobec zrujnowanej toalety. - spojrzał za siebie wymownie się w nas wpatrując. Domyśliłem się o co mu chodziło. Było już za późno na odwiedziny, ale wykorzystując fakt, że wszyscy byliśmy przystojni, mogliśmy wygrać walkę z poczuciem odpowiedzialności Pomfrey.
Kobieta szybko wyszła ze swojego gabineciku z miną świadczącą o braku akceptacji dla naszej obecności, ale Matt nie dał jej dojść do słowa. Zrobił krok do tyłu i objął za szyję Jace'a. Ich twarze niemal stykały się policzkami.
- Jeśli będę musiał to sam cię po jajach połaskoczę, więc uśmiechnij się, cholera. - syknął przez zęby do chłopaka.
Chociaż zareagowaliśmy z opóźnieniem to jednak zareagowaliśmy i teraz szczerzyliśmy się głupio do kobiety. Alec wykorzystał nawet okazję i rozpiął kilka guzików koszuli.
- Gorąco tutaj. - rzucił.
- Proszę się przyznać, gdzie ukryła pani Samuela. - nawet na mojej twarzy pojawił się ten specyficzny rodzaj uśmiechu, którym otwarcie flirtowałem ze światem. To było jak wyzwanie rzucane zasadom i normom ustalanym przez innych. Kiedy czegoś chcesz, powinieneś po prostu to brać, a nie czekać na pozwolenie. Życie było na to zbyt krótkie, a budząc się każdego dnia balansowaliśmy na granicy śmierci. W końcu codzienność była nieprzewidywalna, a przyszłość niepewna.
- Chyba nas pani nie wyrzuci? Będzie nam bardzo przykro. - Matt oblizał powoli wargi, co potrafiłoby doprowadzić do szaleństwa nawet najtrudniejszą do zdobycie kobietę.
Nie wiem kto z nas miał większe szczęście, my czy pielęgniarka. Na jednym z łóżek zaczął poruszać się wybudzony ze snu kokon. Samuel usiadł na łóżku ziewając i przecierając oczy. Wymacał okulary zakładając je na nos. Jego twarz była błyszcząca od maści i naznaczona czerwonymi śladami niczym po ataku tentaklowego potwora. Pomfrey odeszła w zapomnienie, ponieważ po prostu rzuciliśmy się w stronę kumpla. Jego kasztanowe, trochę pofalowane, trochę pokręcone włosy sterczały dziwnie, a grzywka przykleiła się do tłustego czoła. Widząc nas próbował zapanować nad tym, co miał na głowie, ale niewiele to dało. Mimo wszystko i tak był słodko przystojny, co działało na naszą korzyść. Pomfrey nie miała szans z piątką taką jak my. Mogła wybierać, przebierać i na pewno chociaż jeden z nas był w jej typie.
- Przegapisz tutaj najlepszą część zabawy, Sam. Zieloną, gluciastą piaskownicę, w której bawiliśmy się dzisiaj od rana i w której utoniemy także jutro. - Matt położył dłoń na dłoni Samuela, który speszył się trochę i opuścił twarz chcąc ją ukryć. - Daj spokój, ja ci to zrobiłem. To znaczy nie do końca tylko ja, ale wiesz o co mi chodzi. Nie ma się czego wstydzić. - nie od dziś było nam wiadome, że tych dwoje ze sobą kręci na swój dziwaczny sposób. Nie było między nimi prawdziwego uczucia, a jedynie pożądanie. - Zresztą, kiedy jest ciemno i tak niewiele widać.
Jace parsknął śmiechem starając się powstrzymać wesołość wywołaną kąśliwym komentarzem. Alec przewrócił oczyma, a moja ręka tak po prostu zatrzymała się na potylicy Matta z głośnym plaśnięciem. Samuel patrzył na to z zaskoczeniem i strachem, jakby obawiał się, że blondyn zaraz postanowi mnie zabić. Sam byłem zdziwiony tym, jak szybko moje ciało może reagować bez wiedzy umysłu.
- Ty mały popaprańcu! - Matthew odwrócił się do mnie przodem z mordem wypisanym na twarzy. - Dobiorę ci się dziś do tyłka i tak przetrzepię tę zgrabną dupę, że nie usiądziesz na niej przez wiele dni. Wprawdzie wolałbym żeby przyczyna tego była inna, ale chwilowo nie zasłużyłeś na moje błogosławieństwo, więc...
- Błogosławieństwo? Więc tak się to teraz nazywa? - Samuel wtrącił się jakby chciał w ten sposób załagodzić sytuację. - Ja tam się błogosławiony nie czuję.
- I ty Brutusie przeciwko mnie?
- Przypominam Tygryska, Matt. - Sam odrzucił zawstydzenie równie szybko, co wcześniej sobie na nie pozwolił. Poprawił okulary przesuwając je wyżej sunąc palcem wskazującym po nosie. - Zresztą, sam powiedziałeś, że niewiele widać, kiedy jest ciemno, więc powinienem się na ciebie wściekać, a nie tylko stawać po stronie Grega.
- Skończyliście flirtować? Za piętnaście minut zacznie się cisza nocna, więc musimy wracać do pokoi. Jutro Święta, a my spotkamy się w zajebanym”green roomie”, a to znaczy, że muszę się wyspać. - Alec nie przebierał w słowach. Zazwyczaj starał się zapanować nad chęcią dosadnego wyrażania swoich opinii, ale nie zawsze wychodziło mu to tak jakby sobie tego życzył. Poza tym, każdy z nas lubił czasami położyć akcent na jakąś wypowiedź lub wydarzenie, a zaszlamiona łazienka bez wątpienia należała do tej grupy.
Zgodziliśmy się, że najwyższy czas aby nasze drogi rozeszły się na dzień dzisiejszy, kiedy Pomfrey postanowiła przekonać nas do wyjścia. Nie musiała odzywać się do nas nawet słowem, ponieważ sami zabraliśmy tyłki w troki.
Po chwilowym przypływie energii, teraz znowu padałem na pysk i ciągnąłem się ociężale wraz z Jacem do naszego dormitorium.
- Co za debil wymyślił schody? - chłopak nie był zachwycony faktem, że musimy zejść kilka pięter niżej żeby dotrzeć na miejsce.
- Pewnie ten sam, który wpadł na pomysł z piętrami. - stwierdziłem wzruszając ramionami. - Tego w każdym razie na Matta nie zwalimy.
- Za to ja zwalę się na łóżko, kiedy tylko dotrę do pokoju.
Doskonale go rozumiałem. Sam miałem ochotę walnąć swoje zwłoki na miękkie łóżko i po prostu zasnąć. Podejrzewałem nawet, że tak to będzie wyglądać. Nie wysilę się nawet żeby zdjąć brudne, śmierdzące ciuchy. Byłem na to zbyt zmęczony, a nie zdarzyło mi się to od czasu przedstawienia Zardi. To o czymś świadczyło, chociaż porównywanie tych dwóch wydarzeń było głupotą. Jedno wiązało się z ciężką pracą dla naprawienia tego, co się zepsuło, drugie było zabawą i procesem twórczym.
Pieprzyłem w myślach głupoty do samego siebie. Naprawdę potrzebowałem odpoczynku.

niedziela, 27 marca 2016

Kartka z pamiętnika CCLXX - Gregoire

WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH!


dancinchicks

- Gdyby nie ten twój „genialny” pomysł... - warknąłem w muszlę klozetową zwracając się do siedzącego w kabinie obok kumpla, źródła wszelkich problemów.
- Gdyby nie ten mój „genialny” pomysł, bawiłbyś się teraz w Hogsmeade zamiast szorować kibel. Nie zaprzeczam, że coś nie wypaliło...
- Nie wypaliło?! Matt, z muszli eksplodowały fontanny galaretowatej, zielonkawej plazmy z rozrośniętej, napęczniałej trującej żaby!
- Ropuchy, Greg. To była ropucha. Nie ważne! Skąd miałem wiedzieć, że Samuel przemycił do szkoły trującą, co? Nie spodziewaliśmy się tego, a sam nie miałeś nic przeciwko, kiedy polował na nią przy stawie! - głos Matta stawał się bliższy, więc doskonale wiedziałem, kiedy ze swojej kabiny przeszedł do mojej.
Odwróciłem się i z mordem w oczach uniosłem głowę patrząc na roześmianą twarz blondyna nade mną.
- Pozycja idealna, Greg. - rzucił figlarnie z uśmiechem, który odsłonił jego kły. - Moje krocze na wysokości twojej twarzy, czego chcieć więcej.
- Jesteś popieprzony, mówiłem ci o tym kiedyś, prawda?
- Hmm, tak. Z tego co pamiętam, mówiłeś. A ja zawsze odpowiadam, że chętnie skorzystam z okazji żeby pieprzyć ciebie.
- Kurwa, chłopaki, czy ja naprawdę muszę tego wysłuchiwać?! - Alexander, któremu w udziale przypadły pisuary stanął za Mattem niczym kat. Nie wyglądał na zadowolonego, ale on nigdy nie był zadowolony. Postawione lekko do góry czarne włosy, grzywka zaczesana na bok i przytrzymywana toną lakieru oraz jasnobrązowe oczy sprawiały, że przypominał mi kruka przycupniętego na cmentarnym nagrobku. Cóż, fakt, że należał do Ravenclaw nieźle się z tym zgrywał.
- Daj spokój, Alec. I tak nigdy nie zamoczy, więc niech się chociaż łudzi. - z trzeciej kabiny doszedł mnie głos Jonathana, którego twarz pojawiła się po chwili ponad nami. Blond włosy, króciutko obcięte po bokach i zdecydowanie dłuższe na szczycie głowy teraz zwisały w dół dyndając przy każdy ruchu chłopaka.
- Spierdalać! - rozgonił ich Matt, który przepchnął się koło Alexandra wracając do swojej kabiny. - Szorujcie, bo nie skończymy tego do jutra, a ja chcę się jeszcze nacieszyć dzisiejszym dniem. - A z tobą się jeszcze policzę, Greg!
- Naturalnie. - prychnąłem rozbawiony. - Odstrzelę ci jaja jednym parszywym zaklęciem, więc chodź i spróbuj.
Jeszcze przez chwilę humor mi dopisywał, ale kiedy spojrzałem na zabryzganą zielenią muszlę, odechciało mi się radości. Podciągnąłem gumowe rękawice sięgające ramion i z obrzydzeniem wróciłem do szorowania plazmy, która chyba tylko cudem nie wyżerała dziur w kamiennej posadzce i ceramice. Prawdę mówiąc powinniśmy używać także masek chroniących twarz i oczy, ale żadnemu z nas nie uśmiechało się bawić z czymś takim, więc ryzykowaliśmy poparzenia trującą plazmą na rzecz wygody i szybkości w wykonywaniu jednej z naszych kar. Jednej, ponieważ rozsierdziliśmy kilku profesorów na tyle, że nie planowali nam łatwo odpuścić.
Odgłos obijającej się o ceramiczną muszlę szczotki, a następnie ciała uderzającego o drewnianą ścianę kabiny poprzedził wymowne:
- Auć, kurwa, fuck! Samuel powinien nam pomóc! - Matt zapewne masował teraz obolały łokieć, ponieważ przyjąłem za pewnik, że to właśnie łokieć ucierpiał najbardziej w starciu z nieszczęsną niezgrabnością oraz psotnym losem przed chwilą.
- Wyglądał jak po bliskim spotkaniu z parzydełkami meduzy. - Alexander nie wydawał się zadowolony, że musi przypominać kumplowi o czymś takim. - Twój plan i tak dobrze się dla niego skończył, ale nie dziw się, że wolą go zostawić w Skrzydle Szpitalnym. Może mieć reakcję alergiczną na to dziadostwo.
- Kurwa! Gdyby nie zabrali nam różdżek... - Jace wyszedł ze swojej kabiny żeby rozprostować kończyny. Jego krawat w zielono-srebrne prążki teraz był jeszcze bardziej zielony, co świadczyło o tym, że musiał przez przypadek zanurzyć go w zielonej galarecie walającej się niemal wszędzie po łazience, mimo że już od dobrych trzech godzin staraliśmy się doczyścić wszystko należycie.
- Właśnie, różdżki!
- Szlag! - syknąłem słysząc podniecone sapnięcie Matta. Wiedziałem, że zapomniał o tym, że ich nie mamy, a teraz Jace cudownie przypomniał mu, że jestem bezbronny.
- Greeeeeeeggg! - jego słodkie wołanie sprawiło, że miałem ciarki na całym ciele. To na pewno nie mogło się dobrze skończyć.
- Jesteśmy otoczeni przez trujący szlam, Matt. Nie chcesz tego robić. - ostrzegłem chłopaka, który właśnie pojawił się w drzwiach mojej kabiny.
- Ależ chcę, mój drogi. Nie odstrzelisz mi jaj, bo nie masz czym, więc...
- Ukręcę ci je!
- To znaczy, że najpierw musisz ich dotknąć. - jego jasnolicą twarz rozświetlił szalony, szeroki uśmiech.
- Poświęcę się. - warknąłem. - Mogę też natrzeć cię tym cholernym szlamem, a później napchać go do spodni. Wypali ci jaja, chcesz tego? - przyjąłem już postawę bojową. - Wiesz, że to zrobię. - zaznaczyłem pewnie.
- Matt, daj spokój. - Jace stanął za moim niedoszłym oprawcą i położył mu rękę na ramieniu. - Wiesz doskonale, że Gregoire to zrobi. Wścieknie się i napcha ci trującego szlamu do gaci. Wtedy będziesz mógł zapomnieć o wywijaniu kroczem na prawo i lewo. Przypomnij sobie poparzoną twarz Samuela. Twój orzeł będzie wyglądał podobnie lub gorzej jeśli nad nim nie zapanujesz.
Matt wahał się zastanawiając nad tym czy powinien podjąć ryzyko. Nie skrzywdziłby mnie, ale jego żarty często zachodziły dalej niż powinny. Ten typ tak miał. Ludzie widzieli go jako poważnego, lubiącego wyszukany flirt przystojniaka, niemal ikonę zdystansowania względem świata. W rzeczywistości, i to wiedzieli tylko jego najbliżsi przyjaciele, był walniętym zboczeńcem, który potrafiłby rzucić się na wszystko, gdyby tylko miał okazję i potrzebę.
- Niechętnie to mówię, ale teraz Samuel na pewno będzie potrzebował tego twojego wątpliwej wielkości wróbla żeby odzyskać pewność siebie. Jego twarz została oszpecona, więc...
- To nie jest „wątpliwej wielkości wróbel”! - Matt warknął na Alexandra śląc mu mordercze spojrzenia. Jednym płynnym ruchem zdjął spodnie prezentując nam swoje przyrodzenie. - Patrz i żałuj, że nie skorzystałeś z okazji, kiedy ją miałeś. Twój fagas na pewno nie może się takim pochwalić! - na twarz chłopaka wpełzła duma.
Dobrze, musiałem przyznać, że miał się czym pochwalić, ale nie koniecznie chciałem widzieć to na własne oczy. Tym bardziej, że Matt uśmiechał się figlarnie w moją stronę, kiedy wciągał na tyłek spodnie.
- Z kim ja się zadaję... - westchnąłem.
- Z elitą. - rzucił rozbawiony Jace i jęknął zaglądając do kabiny, którą nadal musiał wyszorować.
Znowu wszyscy zanurkowaliśmy w naszych zaszlamionych kiblach przeklinając chwilę, kiedy zgodziliśmy się na eksperyment Matta. Czasami naprawdę zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, że przyjaźnię się z kimś takim, ale nasza znajomość po prostu rozkwitła rok, może koło dwóch lat temu. Każdy z nas miał wielu kolegów w swoich Domach, ale przyjaźń najwyraźniej nie dbała o przynależność do nich.
- O kurwa! - syknąłem, kiedy wewnątrz mojej muszli dostrzegłem niebezpiecznie pulsujący balon szlamu. - Wiać, chłopaki, wiać! - krzyknąłem zrywając się na równe nogi i ślizgając po mokrej, brudnej podłodze rzuciłem się w stronę drzwi. Chłopakom nie trzeba było drugi raz powtarzać. Nie byli pewni, co się dzieje, ale i tak pobiegli za mną. Ledwie zdążyliśmy zamknąć za sobą drzwi, kiedy z muszli znowu zaczęła tryskać trująca, zielonkawa, ropusza plazma, która pod wpływem ciepła zacznie odrobinę zmieniać konsystencję na szlamową.
- Moje pisuary były już niemal czyste! - Alexandre jęknął głośno i tupnął ze złością. - Prawie skończyłem szorować to cholerstwo!
- Ciesz się, będziesz miał mniej przy kolejnym podejściu. - Matt nie okazał mu ani cienia współczucia.
- Pierdolę, idę po łopatę. - Jace nie przebierał w słowach. - I taczki. Nie wiem gdzie wypierdzielimy ten szlam, ale wyobrażam sobie, jak musi wyglądać podłoga w łazience, więc na pewno przyda nam się cięższa broń niż wiadra i szczotki.
- Wesołych Świąt, ekipo. - mruknął Matthew i rozłożył bezradnie ramiona. - Tego roku na pewno nie zapomnimy do końca życia.
- I będziemy ci to wypominać. - dodał Alec, który właśnie rozładowywał frustrację na pobliskiej ścianie kopiąc ją jakby to ona była czemukolwiek winna.

Bez tytułuP.S. Tak, Shadowhuntersi, ale nie mogłam się powstrzymać ;)

 

niedziela, 6 marca 2016

Czekoladowa mumia

Wigilia Bożego Narodzenia okazała się dniem wyjścia do Hogsmeade, a tym samym sądnym dniem dla Remusa Lupina, który sam był sobie winien tego, że nie mówił całej prawdy swojemu chłopakowi. Teraz bury osioł czekał aż Syriusz po raz pierwszy zobaczy Matta i wścieknie się jak diabli – snułem w myślach historię tego nieszczęsnego dnia, kiedy to czekaliśmy na młodszego chłopaka i jego kolegów przed głównym wejściem do zamku.
- Spóźniają się. -zauważył James, który przestępował z nogi na nogę. Było chłodno i rozgrzanie się wymagało od nas pewnego wysiłku. Robiliśmy więc, co w naszej mocy żeby nie zamarznąć, chociaż podejrzewałem, że trochę przesadzaliśmy z tym wszystkim. W końcu temperatura bywała czasami niższa niż dzisiaj, ale zdrowy rozsądek zostawiliśmy w pokoju, co zdarzało się nam najwyraźniej coraz częściej.
- Może coś im wypadło... - rzuciłem nie bez pewnej nadziei. W końcu wolałem odwlec nieuniknione spotkanie Syriusza i Matta.
- Daliby nam chyba znać, prawda? - Syri spojrzał na mnie z odrobiną podejrzliwości.
- Aż tak dobrze to ja tego człowieka nie znam, a już na pewno nie znam jego kolegów. - zauważyłem szybko. - Nie wiem jaki jest. Może to u niego normalne, że wystawia ludzi do wiatru.
- Coś leci. - zauważyła Zardi, która wydeptała już w śniegu wielki napis „X JAPAN”, co jak zauważyłem miała często w zwyczaju. Podążyłem za jej spojrzeniem. Rzeczywiście, po niebie przesuwał się jakiś niewielki kształt. Domyśliłem się od razu czym był.
- Wiadomość. - powiedziałem bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
Złapałem papierowego smoka i rozwinąłem go bezceremonialnie. Matt informował, że wraz z przyjaciółmi dorobił się właśnie aresztu i wyjście jest zmuszony odwołać. Poczułem ulgę i ukłucie zawodu jednocześnie.
- Nie udało im się przeszmuglować jakiejś broni i zostali zatrzymani przez McGonagall, więc teraz nie mają szans na wyjście. - oświadczyłem, przekazując w skrócie to, co mi napisano.
- Broni?! - Evans aż się zaperzyła.
- Hej, nie znam szczegółów, dobra?! - prychnąłem. - Tak napisał i tyle tylko wiem, więc nie patrz na mnie jak na przestępcę!
- Jesteś...
- Kiedyś cię zabiję i wtedy na pewno nim zostanę. - zauważyłem wchodząc jej w słowo. Nie chciałem wysłuchiwać obelg, więc nie dałem jej dojść do słowa. - Skoro nici z zabawy, rozchodzimy się. - dodałem i przesunąłem spojrzeniem po osobach, które udało mi się zgromadzić, a które niestety mogły obejść się smakiem, ponieważ na obiecaną szaloną zabawę nie mogły liczyć.
- Miodowe Królestwo! - Zardi złapała mnie za rękę, drugą pochwyciła Agnes i wystartowała ciągnąc nas za sobą. Zaskoczony spojrzałem na Syriusza, który wzruszył ramionami i ruszył za mną. Nie miałem nic przeciwko Miodowemu Królestwu i obżarstwu, więc w końcu ułatwiłem jej sprawę posłusznie stąpając za nią. Wprawdzie na nadmiar gotówki nie cierpiałem, ale i tak planowałem kupić bardzo dużo łakoci, które później miały zniknąć w moim żołądku w przeciągu jednej chwili.
- Wiem o czym myślisz i myślę o tym samym. - powiedziała zadowolona Zardi, która nadal nie puściła mojej dłoni, ale najpewniej tylko dlatego, że wciąż widać nas było jak na dłoni z miejsca, w którym zostawiliśmy innych, a ona nadal czasami odgrywała kogoś na pograniczu mojej byłej dziewczyny będącej moją przyjaciółką. Tylko to ostatnie się zgadzało, ale ludzie musieli wierzyć we wszystko. - Przy okazji, stawiam nam po ciachu i latte. Dla ciebie, Syriuszu, też coś się znajdzie. Mam przypływ dobrej woli, więc lepiej to wykorzystajcie.
Może nie powinienem, ale niewątpliwie planowałem rzeczywiście wykorzystać fakt, że dziewczyna chciała postawić mi smakołyk. Takich rzeczy nigdy nie odmawiałem, ponieważ miałem do nich niesamowitą wręcz słabość. Cóż, nie byłem kimś, kto potrafił długo dbać o siebie i swoją dietę. Po prostu się do tego nie nadawałem, a wszystko dlatego, że nie potrafiłem wygrać sam ze sobą i ulegałem łatwo słabościom. Może wilkołaki już tak miały.
Bzdura! Wilkołaki miały to do siebie, że cierpiały przed pełnią, przemieniały się w bólach, były kapryśne i niebezpieczne. Słodycze nie miały z tym nic wspólnego.
Miodowe Królestwo jak zawsze było dla mnie rajem na ziemi. Ciepłe, otoczone słodkim zapachem i wodospadem barw. Nie potrafiłem oderwać oczu od wielkiego stosu czekoladowych Mikołajów z kremowym nadzieniem, piętrzących się dumnie tabliczek czekolady, kusząco wyeksponowanych pudełek wyśmienitych czekoladek.
- Ja się stąd nie ruszam. - mruknąłem niemal przytulony do półek z moimi ulubionymi łakociami. - Możecie mnie tu zostawić i wrócić, kiedy będzie po wszystkim i przyjdzie nam wracać do zamku.
- Jak zawsze nienajedzony. - mruknął Syriusz przewracając oczyma, więc skarciłem go spojrzeniem.
Już miałem coś powiedzieć, kiedy nagle podeszła do nas właścicielka sklepu. A raczej podeszła do Syriusza wpatrzona w niego jak kot w mysz. Jasne, był atrakcyjny, ale żeby od razu śliniły się na jego widok nawet starsze od niego, dojrzałe kobiety?
Okazało się, że właścicielka miała dla nas, a przynajmniej dla Syriusza propozycję nie do odrzucenia. W ramach promocji sklepu i czekolady, Syri miał pozwolić na stworzenie czekoladowego odlewu swojej osoby. W zamian naturalnie mógł liczyć na swoją czekoladową podobiznę. Nie podobało mi się to i jemu również, ale mój głód łakoci był silniejszy niż zdrowy rozsądek czy zazdrość. Namówiłem więc chłopaka by się zgodził, na co przystał bardzo niechętnie. W zamian zarobiłem od właścicielki Miodowego Królestwa koszyk cudownych czekolad, co utwierdziło mnie w tamtej chwili w przekonaniu, że postąpiłem bardzo słusznie.
Odrobina magii, dużo czekolady i kuszący model, który bez zimowej kurtki najwyraźniej spodobał się właścicielce jeszcze bardziej. Naprawdę się śliniła, kiedy stał przed nią w tych swoich przylegających do nóg spodniach i wełnianym sweterku. Sam bym się zaślinił, gdyby nie fakt, że byłem w trakcie pochłaniania karmelowej tabliczki czekolady, więc moja ślina i tak zalewała mi usta.
Kobieta umiejętnie kierowała różdżką owijając Syriusza cienkimi nićmi płynnej czekolady. Kawałek po kawałku, jego ciało znikało pod słodkim, cudownie pachnącym całunem. Mój Syriusz z każdą chwilą przypominał coraz bardziej mumię. Nie minęło wcale tak wiele czasu, a był już zamknięty wewnątrz czekoladowych zwojów, które szybko zastygły i teraz właścicielka sklepu delikatnie rozkrawała czekoladę tworząc dwie połówki – przód i tył. Obserwowałem uważnie co robi i w jaki sposób. Czekoladowy odlew uwolnił Syriusza, który wyglądał jak gdyby nigdy nic. Magia potrafiła zdziałać cuda. Nawet jego sweter był nienaruszony! Naprawdę podziwiałem kunszt, z jakim ta niewysoka, szczupła kobieta o burzy kręconych, rudych włosów radziła sobie z łakociami, które ja potrafiłem tylko zjadać.
Kolejne zaklęcia mające uchronić słodką „trumnę” przed zniszczeniem i rozpoczął się proces tworzenia odlewu. Ponieważ pierwszy egzemplarz miał być dla Syriusza, a raczej dla mnie, ponieważ mój chłopak nie jadał łakoci, użyto trzech rodzajów czekolady – białej, mlecznej i gorzkiej. Wszystko w trosce o to, aby jakże pomocny model mógł nacieszyć się w pełni tym, co zarobił.
Przyznam, że dopiero po chwili przyszło mi do głowy, że jeśli kobieta śliniła się do mojego Syriusza to mogąc tworzyć jego czekoladowe odlewy była w stanie później bezczelnie je lizać. Nie była to może najmądrzejsza myśl, ale przecież miałem rację i sam przed sobą musiałem przyznać się do tego, że gdybym nie był tak nienajedzony, też bym to robił.
- Możecie pokręcić się po sklepie lub mieście i wrócić za godzinę, do dwóch godzin. - powiedziała zadowolona z siebie i swojej pracy rudowłosa kobieta. - Czekolada musi wystygnąć, a to chwilę potrwa. Zapewniam jednak, że będziesz zachwycony. - zwróciła się bezpośrednio do Blacka.
- Więc wrócimy tutaj za jakiś czas. - zadecydował chłopak i spojrzał na mnie wymownie. Nie zamierzał dłużej siedzieć w Miodowym Królestwie. - Zardi, obiecałaś nam coś, prawda? Proponuję teraz przystąpić do spełniania obietnicy, bo ten tutaj futrzak zje wszystko, co dostał.
Zaprzeczyłbym, ale nie potrafiłem. Syriusz mówił prawdę.
- Dobra, dobra! - dziewczyna machnęła ręką. - Idziemy! - miałem wrażenie, że właśnie uznała się za niekwestionowanego lidera naszej małej grupki.
Wstyd się do tego przyznać, ale moje myśli krążyły wokół czekolady, obiecanego ciasta i niczego innego nie przyjmowałem do wiadomości. Całe moje jestestwo zdominowało uzależnienie od budzących optymizm słodkości, bez których nie mogłem się obejść.

środa, 2 marca 2016

Robić sobie wrogów

23 grudnia
To miało być spokojne śniadanie, chociaż wcale nie zdziwił mnie fakt, że nic z tego nie wyszło. Pewne rzeczy były do przewidzenia, ponieważ powtarzały się tak często, że życie wydawało się bez nich dziwne, podejrzane, niepewne i niebezpieczne. Nie reagowałem więc w żaden szczególny sposób na jęki Jamesa, który błagał McGonagall o pozwolenie na najbliższe wyjście do Hogsmeade. Jego „proszę, proszę, proszę!” było nie do zniesienia, chociaż po pewnym czasie wydawało mi się, że jeśli zamilknie to Wielka Sala stanie się pustkowiem bez żywej duszy, gdzie cisza będzie mnie ogłuszać.
- Błagam panią! Mam już plany i nie mogę zawieść przyjaciół! Pani na pewno to rozumie, przecież gdyby to o panią chodziło... Proszę sobie wyobrazić, że nie może się pani stawić na umówione wcześniej spotkanie z dyrektorem, profesor Sprout i profesorem Flitwickiem. Tak wiem, że coś razem kombinujecie. - dodał mimochodem z uśmiechem świadczącym o szantażu. Ten człowiek nie znał strachu.
- Potter, czy ty próbujesz...
- Tak, pani profesor. Próbuję panią przekonać do wydania mi pozwolenia na wyjście do Hogsmeade i stosuję wszystkie sztuczki, jakie tylko mam w zanadrzu. A skoro wiem już doskonale, że coś pani ukrywa do spółki z innymi...
- Potter, jak cię zaraz...
- Taaaak? - uśmiechnął się do niej szeroko. - Rozumiem, że to oznacza przyzwolenie? - J. zaczął oglądać swoje paznokcie odgrywając istną szopkę. - Mam nosa do kręcenia i kombinowania, więc dowiem się prędzej czy później, co łączy panią i dyrektora i resztę profesorów, więc radzę się zastanowić czy opłaca się pani obstawać przy swoim.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ona rzucała mu ostrzegawcze, mordercze spojrzenia, on uśmiechał się zadowolony wiedząc, że ma ją w szachu.
- Idziesz do Hogsmeade, Potter.
- Tak!
- I wydłużam twój szlaban o dwa tygodnie. - teraz to ona miała tryumf wypisany na twarzy, zaś on wlepił w nią zszokowane spojrzenie.
- Nie może pani!
- Ja, Potter, mogę wszystko. - rzuciła wyraźnie zadowolona i odwróciła się powiewając szatą.
- Zemszczę się. Nie wiem jeszcze jak, ale normalnie się na niej zemszczę! - syknął do siebie okularnik i odwrócił się wściekły do stołu Gryffindoru. Jego spojrzenie spotkało się z moim. Wiedział, że podsłuchuję i teraz wydawał się przekazywać mi bardzo niepokojącą informację. „A ty mi w tym pomożesz” wydawały się mówić jego oczy. Wiedziałem, że to nie skończy się dobrze, ale mogłem zrozumieć złość przyjaciela. W końcu chciał dobrze, a teraz miało mu się oberwać za to, że próbował dotrzymać obietnicy złożonej swojej dziewczynie oraz mi. Nie obchodziło go, że nie uśmiecha mi się wypad z Evans. Ubzdurał sobie coś i teraz trzymał się tego mocno, zdecydowanie. Mogłem próbować przemówić mu do rozsądku, ale po co?
- Są dobre strony tej sytuacji. - rzuciłem, kiedy podszedł i usiadł ciężko na krześle, które dla niego zajęliśmy. - Tylko tobie przedłużyła, więc nie będziesz musiał męczyć się z tym kolesiem.
- James? - Lily jakby zmaterializowała się koło krzesła swojego chłopaka. - Wspominałeś, że będziemy się bawić w Hogsmeade i im nas więcej tym lepiej, prawda? Zaprosiłam więc jednego chłopaka z naszego domu. Nie znacie się za dobrze, ale na pewno szybko się zaprzyjaźnicie. - świergotała. - Dan!
- O kurwa! - oczy Jamesa stały się ogromne, kiedy do Lisicy podszedł nie kto inny, jak znienawidzony przez okularnika chłopak. - O tak, na pewno się zaprzyjaźnimy. Już czuję, że jesteśmy sobie bliscy. - użył sarkazmu, ale najwyraźniej Evans tego nie dostrzegła. Była zbyt zajęta przedstawianiem sobie dwójki już i tak znających się zbyt dobrze chłopaków. - Lily, słoneczko ty moje przyćmione. Nie zastanowiło cię może dlaczego siniaki na jego twarzy pasują do mojej pięści, a te na mojej twarzy do jego? Podejrzewam, że jeśli się przyjrzysz dokładniej to i linie papilarne rozpoznasz w miejscach gdzie się przytrzymywaliśmy i dusiliśmy. - Nie często do tego dochodziło, a dziś James był wyjątkowo cyniczny, kiedy rozmawiał ze swoją dziewczyną. Zazwyczaj to ona wydawała się przewodzić, a on siedział pod pantoflem, za to dzisiaj coś musiało w niego wstąpić. Najpierw McGonagall, teraz Evans. James Potter zamienił się w prześladowcę kobiet. Nie przeszkadzało mi to, chociaż Lily Evans najwyraźniej się nie spodobało. Zwyczajnie zaperzyła się i wymierzyła mu policzek. Cała Wielka Sala wlepiła w nich ciekawskie spojrzenia, każdy czekał na rozwój wypadków, chciał wiedzieć o co poszło. James nie dał jednak nikomu satysfakcji. W momencie uderzenia zamknął oczy, a teraz otworzył je kiwając potakująco głową.
- Nie żebym zasłużył, ale miło było spróbować czegoś nowego. - rzucił z przekąsem, na co jego dziewczyna tupnęła, warknęła i zamaszyście odwróciła się do niego tyłem. - To chyba koniec naszej krótkiej i burzliwej przyjaźni, kotku, więc spadaj do swoich. - przegonił od razu Daniela. - I nie próbuj sztuczek, bo w życiu nie pozbędziemy się tego szlabanu. No, chyba że tak ci się on podoba i nie potrafisz się ze mną rozstać. Możesz wyznać mi swoją miłość, a ja pomyślę czy powinienem przyjąć twoje oświadczyny.
- Jesteś szalony. - prychnął poirytowany chłopak, na co J. tylko wzruszył ramionami.
Okularnik zignorował otaczające go zewsząd ciekawskie spojrzenia i rzucił się na jedzenie. Nabierał wszystkiego po trochę, kosztował, brał dokładkę. Dla większości było to normalne, ale ja znałem tego chłopaka zbyt dobrze żeby uwierzyć w ten pozorny spokój. James był zdenerwowany i to bardzo zdenerwowany. Do tego stopnia, że postanowił przejeść swoje smutki, zdenerwowanie i niepewność, co mu się zazwyczaj nie zdarzało.
- Muszę się najeść za wszystkie czasy. - mruknął w ramach wyjaśnienia, chociaż rozumiałem to od samego początku. - W ten sposób nikogo nie zabiję, a mam na to ogromną ochotę. Jak ona w ogóle mogła przyprowadzić kogoś takiego?! Przecież to oczywiste, że z kimś się biłem, a każdy o tym mówi głośno, więc na pewno dotarło to do niej, że tym „kimś” był Dan!
- Robisz sobie wrogów. - zauważyłem mimochodem.
- Tak, wiem. Problem w tym, że tego nie sposób uniknąć. Ludzie sami mnie prowokują. On ją oczernia, a ona go nagle przyprowadza do mnie przedstawiając jako kolegę? To niedorzeczne!
- A może jest coś z prawy w tym, co mówił... Nie mówię, że ona cię zdradza! - Syriusz powiedział za dużo, a przynajmniej źle to zabrzmiało, więc musiał szybko uspokoić gniewnego przyjaciela. - Może ona się przyjaźni ze Snapem, a ten cały Dan tylko to podłapał i próbuje wykorzystać żeby cię sprowokować. Jesteś porywczy, więc jeśli uda mu się dobrze tobą zagrać, wywalą cię z drużyny i miejsce się zwolni dla kogoś innego. Może właśnie o to mu chodzi, żeby zająć twoje miejsce w naszej drużynie quidditcha.
Po minie Jamesa odgadłem bez najmniejszego trudu, że wcześniej o tym nie pomyślał i teraz żałował, że podpadł McGonagall, od której zależała jego przyszłość w drużynie podczas najbliższych meczy, jakie będą rozgrywane na wiosnę. Żałosne spojrzenia jakie chłopak rzucał w stronę stołu nauczycielskiego były aż nazbyt wymowne. Starając się go obronić przed skrajną kompromitacją, odciągnęliśmy jego uwagę od tego miejsca zanim nauczycielka transmutacji cokolwiek zauważyła. Przecież nie mogliśmy dopuścić do tego aby odczuwała jeszcze większą satysfakcję niż dotychczas z ukarania naszego przyjaciela.
- Dałem się podejść jak dziecko. - zajęczał okularnik płaczliwym tonem.
Rzuciłem wymowne spojrzenie Syriuszowi. Nie mogliśmy dopuścić do tego żeby nasz kumpel się rozkleił tylko dlatego, że jego męska duma została nadszarpnięta. Wciąż ją jeszcze miał, ale jeśli miałby się rozkleić tylko dlatego, że dał się sprowokować, na pewno byłaby to skrajna kompromitacja.
- Myśl o... Myśl o czymś przyjemnym. - powiedziałem mało odkrywczo. Nawet Syri skrzywił się słysząc taką radę.
- James, weź się w garść. Napijemy się piwa kremowego wieczorem i pomyślimy nad tym, jak się zemścić na wszystkich, którzy ci podpadli. Myśl o tym, że się zemścisz.
Na twarzy Jamesa zaczął pojawiać się uśmiech. Chłopak powoli wracał do siebie, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Może byłem prefektem, może byłem rozsądniejszy od niego, ale wiedziałem, jak ważna jest dla każdego faceta jego męska duma, więc poczułem się zdecydowanie lepiej wiedząc, że właśnie ocaliliśmy to, co jeszcze zostało z Jamesowej.
Nie popierałem idei zemsty, ale jeśli miało mu to pomóc to byłem gotowy maczać w tym palce. Już drugi raz czułem pewność podejmując taką decyzję i chyba powoli zaczynałem bać się samego siebie.