środa, 28 marca 2018

Żyją!

Miałem ochotę zamknąć oczy, ale jednocześnie po prostu nie potrafiłem tego zrobić. Mój chłopak i przyjaciel podskakiwali na stopniach schodów i zjeżdżali coraz niżej i niżej, a fotel telepał się niebezpiecznie grożąc wywróceniem w każdej chwili. Jeśli by do tego doszło, połamaliby się, a może nawet skręcili karki. Powinienem im pomóc, ale problem polegał na tym, że ta Jamesowa „fontanna młodości” była odporna na magię, a więc nikt z nas nie mógł nic na to poradzić ani zapobiec nieszczęściu. Byłem pewny, że ta myśl już kilka lub nawet kilkanaście razy przetoczyła się przez mój umysł, jednak z powodu potwornie głośnych dźwięków wydawanych przez ten piekielny fotel oraz krzyków dwójki moich kompanów, niemal nie słyszałem własnych myśli.
Cholera!
- Bogowie, już niedaleko! Niech oni to przeżyją! - stojąca jak spetryfikowana Zardi, pisnęła żałośnie za zasłaniających usta dłoni. - Mam tylko dwa wskrzeszenia! - panikowała.
Zupełnie nie wiedziałam o co jej chodzi, ale nie miałem też szczególnie ochoty zastanawiać się nad tym w tej sytuacji.
- Chodź! - rzuciłem trochę zbyt głośno z przejęcia i złapałem ją mocno za rękę.
Z początku zupełnie się nie poruszyła, ale po chwili zrobiła pierwszy niepewny krok. Kolana roztrzęsły się jej tak bardzo, jakby to ona spadała ze schodów, więc puściłem jej dłoń i zamiast tego objąłem ją w pasie.
Pokonaliśmy dwa stopnie, kiedy fotel w końcu zjechał na sam dół, przesunął się na metr lub dwa po płaskiej powierzchni i zatrzymał się w miejscu.
- Merlinie! - jęknąłem z ulgą, ponieważ szalona dwójka przyjaciół, których wybrałem na swoją małą, niepołączoną ze mną więzami krwi rodzinę, bezpiecznie tkwiła na tym piekielnym cholerstwie. Byli cali i zdrowi!
- Ja chcę jeszcze raz! - krzyknął entuzjastycznie James, ale wyszło mu to piskliwie, więc byłem całkowicie pewny, że powiedział to tylko dla zachowania pozorów. Był tak samo przerażony, jak Syriusz, co było widać w jego ogromnych oczach.
Chłopcy powoli zsunęli się z fotela, podczas kiedy ja i Zardi pokonywaliśmy schód po schodzie. Zauważyłem, że ich ciała drżały, kiedy adrenalina zaczęła powoli uwalniać ich spod swojego wpływu.
- Potter! - po kilku głębokich oddechach, Syri warknął na okularnika, jakby to on był wilkołakiem, a nie ja. - Nie chcę nigdy więcej słyszeć o tym twoim cholerstwie! Kurwa, poczułem po raz drugi smak tej samej marchewki. Nie była tak dobra, żebym chciał jej jeszcze raz kosztować!
Spojrzał na mnie tymi swoimi wciąż rozbieganymi oczyma i opadł ciężko na podłogę siadając na niej tak, jakby właśnie ugięły się pod nim nogi. Biorąc kolejnych kilka uspokajających oddechów, ukrył twarz w dłoniach.
James w tym czasie usiadł na swoim fotelu i próbował zapanować nad rozedrganymi dłońmi oraz wciąż przyspieszonym oddechem.
- Zanim umrę chcę jeszcze spłodzić potomka!
Zamarłem na ostatnim stopniu schodów słysząc pełne wyrzut wyznanie mojego chłopaka, które ten skierował do Pottera.
- Przygotuj się, Remusie! - tym razem Black zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Nie wiem jak, ale zapłodnię cię i będziemy mieli dziecko, bo jestem pewny, że ta zaokularzona cholera stanie się przyczyną mojej przedwczesnej śmierci!
Może to głupie, ale ulga rozlała się po moim ciele falą gorąca zastępującego poprzednie zimno. Zardi na pewno coś wyczuła, ponieważ poruszyła się w moich objęciach i pokrzepiająco pogładziła moje krzyże. Cieszyłem się, że mam ją u boku. Zawsze mogłem na nią liczyć, a jej obecność działała na mnie kojąco jak żadna inna.
Wszyscy daliśmy sobie jeszcze chwilę na uspokojenie nerwów, które były napięte jak postronki. Potrzebowaliśmy tego, chociaż jedni z nas bardziej, drudzy mniej. W końcu nie mówiąc nawet słowa, zabraliśmy się za przesuwanie Jamesowego fotela. Chcieliśmy mieć to już z głowy i byłem pewny, że okularnik znajdzie kogoś innego do wtaszczenia tego ustrojstwa do zamku.
Chociaż przeoraliśmy spory kawałek trawnika przed szkołą, bez żadnych więcej pełnych wrażeń przygód dostarczyliśmy odmładzający fotel na wyznaczone dla niego miejsce. Wiązało się to z tak ogromną ulgą, że miałem ochotę płakać, a sądząc po minach przyjaciół, oni również nie zawahaliby się uronić kilku łez z tego powodu. Koszmar mieliśmy już za sobą.
- Idę do biblioteki. - Syriusz trochę nas zaskoczył takim wyznaniem.
Może niechciany zjazd po schodach zaszkodził mu bardziej niż sądziliśmy? Wprawdzie sam nie wiem, jak zareagowałbym na jego miejscu, ale żeby nagle obudziła się w nim pasja do kucia?
Black widząc nasze miny przewrócił oczyma.
- Będę szukał sposobu na zapłodnienie mężczyzny. - dodał celem wyjaśnienia.
Moje usta otworzyły się szeroko, a oddech zamarł w piersi. Nie sądziłem, że aż tak poważnie powinienem traktować jego wcześniejsze słowa. Byłem jednak w mniejszości, jeśli chodzi o reakcję na takie plany, ponieważ na twarzach Jamesa i Zardi wykwitły wielkie uśmiechy. Ten pierwszy od dawna w końcu marzył o odkryciu czegoś tak przełomowego, zaś dla przyjaciółki była to szansa na przeniesienie do świata rzeczywistego wielu czytanych przez nią historii, które tak uwielbiała. W końcu wszystkie te homo-romanse, w których tak się zaczytywała były dla niej źródłem informacji i podniecenia, którego sama nigdy nie czuła i odczuć nie mogła.
- Pomogę ci! - zaoferowała się z pasją i całkiem zapomniała, że jeszcze przed chwilą była osłabiona i wystraszona. Ot i cała Zardi. - Chodź, pójdziesz z nami. - złapała mnie za rękę, jak wcześniej ja trzymałem jej dłoń i pociągnęła mnie lekko.
J. nawet nie protestował, kiedy zostawialiśmy go samego z jego interesem. Wiedział, że nie chcemy mieć już dzisiaj nic więcej wspólnego z „ogórkowym narzędziem tortur” i akceptował to. Zresztą podejrzewałem, że kiedy tylko skończy pracę, dołączy do nas i odda się poszukiwaniom eliksiru zmiany płci, który jego zdaniem mógłby rozwiązać wiele problemów.
Docierając do feralnych schodów, które z takim trudem dziś pokonaliśmy idąc w dół, zatrzymaliśmy się przed nimi na kilka chwil refleksji. Mieliśmy niesamowitego pecha i jednocześnie jeszcze większe szczęście, ponieważ wszyscy byliśmy cali i zdrowi, mimo niemożliwej do zapomnienia przygody sprzed kilkudziesięciu minut. Przyznaję, że podziękowałem wtedy cicho wszystkim bogom, w których wierzyli ludzie. Mój chłopak i przyjaciel nie ucierpieli, chociaż ich sytuacja wydawała się wręcz beznadziejna, a to zasługiwało nawet na więcej niż głupie „dziękuję” wypowiedziane wielokrotnie w myślach.
Przyszło mi nawet do głowy, że nieźle bym się zdziwił, gdybym nagle usłyszał dopływające z Nieba: „nie ma za co”. Niemal roześmiałem się na tę myśl, ale równie szybko, jak się pojawiła, zniknęła bezpowrotnie, gdy krótkowłosa pociągnęła mnie ponownie za rękę.
Wspięliśmy się ostrożnie po schodach, które trochę nas teraz przerażały na odpowiednie piętro i skierowaliśmy swoje kroki do biblioteki. Cieszyłem się, że została otwarta po niedawnym oczyszczaniu jej z powodującego dziwne zachowanie robactwa. Tęskniłem za tymi wszystkimi książkami, które były przez to poza moim zasięgiem.
- Pamiętajcie, że każda informacja może być dla nas bezcenna. - upomniał nas Syri i otworzył przed nami drzwi. Gestem wzorowego kamerdynera zaprosił nas do środka i sam wszedł jako ostatni.
Rozpierzchliśmy się między półkami, ponieważ każde z nas postanowiło poszukać czegoś w innym dziale. Ja wybrałem ten, który uznałem za najbezpieczniejszy i możliwie pozbawiony dziwactwa, a więc historyczny. W przeciwieństwie do będącej ze mną w bibliotece dwójki, nie byłem szczególnie entuzjastycznie nastawiony do zapładniania kogokolwiek, ani do bycia zapładnianym. Mimo wszystko nie chciałem siedzieć bezczynnie, więc wyszukałem jakąś w miarę interesującą pozycję dotyczącą magicznego życia starożytnych Greków oraz ich szalonych bóstw. Syriusz na pewno doceni mój wkład. W końcu Grecy i ich bogowie byli szaleni, niewyżyci i bardzo skorzy do płodzenia półbogów.
I tak też się stało. Rozsiadłem się przy jednym ze stolików i kiedy dołączyła do mnie dwójka przyjaciół, Black obdarzył mnie pełnym uznania uśmiechem. On naprawdę myślał, że zacząłem podzielać jego wielką potrzebę spłodzenia dziecka przed śmiercią sprowadzoną przez Jamesa.
Ech, mój wielki głuptas!
- Do dzieła! - zakomenderował wesoło Syriusz i ukrył nos w książce, której tytułu nie mogłem nawet odczytać, ponieważ był tak wyblakły i zatarty, że nawet moje wilkołacze oczy nie dawały mu rady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz