środa, 18 lipca 2018

Dragonik

30 kwietnia
Deszcz… Rozumiem dzień, dwa, może góra trzy, ale kiedy przez dłuższy czas człowiekowi leje na głowę, a słońca jak na lekarstwo, to nic dziwnego, że nawet najwięksi optymiści zamieniają się w wielkie mruki. Mrukliwe zombie – to lepsze określenie, kiedy spojrzy się na Zardi lub Agnes. Teraz przynajmniej było widać, że naprawdę są kuzynkami, ponieważ ich pogodowe reakcje były uderzająco podobne. Wprawdzie moje krótkowłosa przyjaciółka zawsze należała do grupy „nie mów do mnie z rana”, ale teraz wydawało mi się, że przeszła do obozu „nie mów do mnie w ogóle”.
Zresztą ta koszmarna pogoda dała się we znaki także mi i moim przyjaciołom. Dwa dni temu podczas pełni nie pomyśleliśmy o konsekwencjach naszego wypadu do Zakazanego Lasu, więc wracając do Wrzeszczącej Chaty nanieśliśmy do niej tyle błota, że nie obyło się bez sprzątania, co było tym trudniejsze, że mieliśmy do dyspozycji tylko jedną parę łap, jedną kopyt oraz jedne małe łapki gryzonia.
Dlaczego tylko jedną parę łap? A widział ktoś kiedyś sprzątającego wilkołaka? Nie? No właśnie.
Jakby mało było tego, że do niczego się nie przydałem to do teraz przynajmniej trzy razy dziennie kumple nabijali się z tego, że byłem im kulą u nogi i tylko przeszkadzałem, kiedy oni starali się zatrzeć ślady mojego wyjścia, na wypadek gdyby któryś z profesorów wpadł do Wrzeszczącej Chaty.
- Zardi, to wypracowanie na zielarstwo… - dorwałem przyjaciółkę przed portretem Grubej Damy, kiedy wychodziliśmy z Pokoju Wspólnego na obiad, ona jakieś pół minuty przede mną.
Odwróciła się do mnie i posłała mroczne, nadąsane spojrzenie.
- Możesz sobie wziąć mój temat, bo ja go zmieniam. - mruknęła – A przy okazji, nie znasz kogoś, kto pisałby się na przeszczep macicy i jajników? Jak tylko opracują metodę przeszczepu z możliwością rodzenia dzieci to oddaję swoją. - pomasowała brzuch pod pępkiem i skrzywiła się. Nawet nie musiałem pytać, co jej dolega. - Mi nie jest to wszystko potrzebne, więc chętnie oddam jakiejś kochającej się gejowskiej parze, która chciałaby założyć rodzinę. - jej myślenie zawsze zmierzało tylko w jedną stronę, ale nie mogłem mieć jej tego za złe. W końcu była kim była. - A może ty…
- Zapomnij! - powstrzymałem ją przed kończeniem i skrzywiłem się. - Nie chcę żadnych więcej ingerencji w moje ciało. Wystarczy mi kudłaty problem, z którym zmagam się co miesiąc.
- Nie wiesz co tracisz. Czasami przez tydzień śpisz niespokojnie i budzisz się w nocy, oblewają cię zimne poty, masz wahania nastrojów, podwyższone libido, wiecznie jesteś głodny, więc przybierasz na wadze, brzuch ci wydyma, zaczynają się bóle i takie dziwne rwące uczucie, później po prostu krwawisz sobie przez kilka dni bezustannie i odczuwasz to w najróżniejszy sposób… Mogę zachwalać dalej żebyś się skusił… - ironia w jej głosie była przesadna, ale skierowana tylko w jej własną stronę, więc nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Merlinie, jesteście obrzydliwi! - Syriusz klepnął mnie w tyłek. Tempo moje i Zardi było tak powolne, że mój chłopak bez trudu nas dogonił, a przecież kiedy wychodziłem z pokoju, on dopiero się przebierał po kąpieli. Na zajęciach z opieki wylizał go ukochany piesek Hagrida, na którego natknęliśmy się przypadkiem przy Zakazanym Lesie, a że bydle wcale się nie kurczyło, a tylko wydawało się rosnąć coraz bardziej, kilka liźnięć obśliniło Syriusza tak bardzo, że parasol wcale nie był mu potrzebny, ponieważ i tak był już mokry w połowie.
- Obrzydliwi?! - Zardi prychnęła niczym rozdrażniony kot. Nigdy nie nazwałbym ją kotką, nawet we własnych myślach, ponieważ uznałaby to za seksistowskie, upokarzające i chyba znienawidziłaby mnie na tydzień lub cały miesiąc. - Ja to co miesiąc przeżywam i nikt mnie nie pytał, czy się na to piszę, a ty mi mówisz, że to obrzydliwe?! Jestem skazana na tę cholerną obrzydliwość! - Syriusz rozdrażnił smoka.
- Dobra, dobra! - kruczowłosy uniósł dłonie w geście poddania – Zrozumiałem i przepraszam. Ale nadal uważam, że to obrzydliwe… Auć! Nie kop mnie kobieto!
- Ciesz się, że tylko cię kopię, bo mogłabym wymyślić coś zdecydowanie gorszego!
Ich przekomarzania były słodkie. Zachowywali się jak rodzeństwo, które kocha się, ale jednocześnie lubi sobie podokuczać żeby życie nie było zbyt różowe.
W końcu dotoczyliśmy się do Wielkiej Sali, gdzie siedziała już większość uczniów czekających na posiłek. Był tam także James ze swoją cholerną dziewczyną i chociaż najchętniej zająłbym miejsce możliwie najdalej od nich, widziałem zarezerwowane dla nas miejsca u boku przyjaciela, więc nie było szans na ucieczkę od niechcianego towarzystwa.
- Państwo Potworniccy już na was czekają – zauważyła krótkowłosa, której nagle poprawił się humor, jakby znęcanie się nad nami sprawiało jej niewysłowioną przyjemność. Cóż, było to chyba zrozumiałe zważywszy na stan jej hormonów tego dnia.
Ileż ja bym oddał za deszcz meteorytów, który pozwoliłby mi uniknąć jedzenia w towarzystwie Evans. Jej głos sprawiał, że wszystko smakowało okropnie i miałem odruchy wymiotne, kiedy mówiła wyjątkowo słodko flirtując z Jamesem. Fuj!
Czułem się, jakbym szedł na szafot, podczas kiedy po prostu podchodziłem do stolika Gryffindoru.
Migracyjny przemarsz trolli przez tereny zamku?, skupiłem się na myśleniu o tym, co mogłoby skrócić moje męki. Wysyp duchów z czasów Wojen Napoleońskich? 
Stanąłem już przy stole, odsunąłem krzesło i nic się nie wydarzyło, co pozwoliłoby mi uniknąć siedzenia w pobliżu Evans. Zrezygnowany posadziłem więc swój szacowny tyłek i poddałem się.
I wtedy cały zamek aż zadrżał, coś ryknęło, a magiczną kopułę nad naszymi głowami przysłonił cień będący odzwierciedleniem tego, co właśnie działo się ponad zamkiem.
Czyżbym sobie coś wyprosił?
Zadarłem głowę do góry z szybko bijącym sercem i otworzyłem usta ze zdziwienia.
Smok! Nad zamkiem unosił się wielki smok!
Po Wielkiej Sali rozeszły się ciche i głośne westchnienia, pokrzykiwania, szum rozmów. Do środka wpadła także grupa nauczycieli, którzy od razu zaczęli uspokajać tych najbardziej spanikowanych.
Kiedy pierwszy szok opadł, uzmysłowiłem sobie, że w Anglii smoki nie latały samopas, a więc ten musiał albo być gdzieś nielegalnie przetrzymywany, albo przyleciał tu z bardzo daleka. Tę ostatnią opcję jednak odrzucałem, jako że nie odbyłoby się to bez wiedzy zarówno mugolskiej, jak i czarodziejskiej społeczności. Takie wielkie bydle po prostu się widzi!
Smok zaryczał i uderzył cielskiem w barierę ochronną zamku, co wywołało kolejny potężny wstrząs, a ten został nagrodzony kilkoma przerażonymi piskami. Chciałem uniknąć obiadu z Evans i oto lata nad nami ogromne smoczysko. Ma się ten dar przekonywania niebios.
Siedzący obok mnie Syriusz wpatrywał się w bestię ze szczerym zainteresowaniem i podziwem, a kiedy smok zionął ogniem, wydał z siebie podniecone „oooooo...”. Sam również byłem bardzo zafascynowany stworzeniem, które podjęło atak na nasze bariery. Pierwszy raz miałem okazję nie tylko widzieć prawdziwy, żywy okaz, ale także odnieść to takowego całą moją gromadzoną przez lata wiedzę. Jasne, nie czułem się szczególnie komfortowo z myślą, że ta wielka bestia próbuje dostać się na teren Hogwartu, ale jednak fascynacja była silniejsza niż strach. Byłem pewny, że smok upodobał sobie jedną z naszych wież i chciał tam uwić gniazdo i dlatego tak zapamiętale starał się dostać do upragnionego celu. Trochę mnie to pocieszało, ponieważ jego celem nie było świeże ludzkie mięsko. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
- Chcę go dosiąść. - drżący z podniety głos Syriusza był ledwie słyszalny przez gwar panujący w szkolnej jadalni. - To może być lepsze nawet od motocykli… Poczuć między nogami taką siłę. A jaką prędkość musi rozwijać w powietrzu! Tak, zdecydowanie chciałbym się na nim przelecieć.
Spojrzałem na mojego chłopaka, któremu oczy utkwione w smoku lśniły pragnieniem posiadania. I już byłem pewny, że szybko mu nie przejdzie. Syri właśnie się napalił.
Jak przez mgłę słyszałem Slughorna mówiącego, że smok nie powinien przebić się przez bariery ochronne, ale na wszelki wypadek powinniśmy przesunąć stoły pod ściany Wielkiej Sali. Musieliśmy się więc odsunąć, aby mógł zaklęciem przemeblować jadalnię. Dzięki temu całe ustawienie stołów uległo zmianie do tego stopnia, że zajmując miejsca na nowo, znalazłem się obok Syriusza, jednak między jakimiś pierwszorocznymi, którzy pojawili się w Wielkiej Sali trochę później. Teraz już zbiegli się nawet spóźnialscy i po długiej, kilkunastominutowej kontemplacji smoka, uspokajaniu strachliwych oraz ujarzmianiu panującego w pomieszczeniu harmidru, podano obiad.
Zabawne, ponieważ byłem potwornie głodny, ale jednocześnie wcale nie chciało mi się jeść. Podejrzewałem, że nie tylko ja tak mam, ponieważ Syri najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czy oderwać oczy od smoka i nałożyć sobie jedzenie, czy dać sobie z tym spokój. W końcu wybrał pierwszą opcję, szybko napełnił swój talerz, a następnie pakował jedzenie szybko i nieporadnie do ust, co chwilę unosząc głowę do góry, aby podziwiać tę „siłę i moc”, których chciał dosiąść.

2 komentarze:

  1. No to się Remi doprosił...
    Czy możemy liczyć na pojawienie się jakiegoś przyjemnego dla oka tresera bądź hodowcy smoków? ;)

    OdpowiedzUsuń