środa, 25 listopada 2015

Kuchennie

Ponieważ nauczyciel uznał, że brakuje nam wprawy, rozdał kolejną porcję jajek do rozbicia. Kolejna próba przebrnięcia przez zadanie z Evans... To był koszmar! Starałem się więc oderwać swoje myśli od faktu, że muszę z nią współpracować. Skupiłem się więc na jajkach. Podejrzewałem, że zostaną nam zaserwowane na kolację, ale wolałem nie mówić tego głośno, na wypadek gdyby Flitwick jednak nie wpadł na ten pomysł i nie doniósł Skrzatom Domowym o swoim projekcie. W końcu nie wiedziałem, co planował zrobić z takimi górami jajecznicy.
Wziąłem głęboki, uspokajający oddech i spojrzałem na Syriusza chcąc poczuć w sercu ciepło, którego tak bardzo teraz potrzebowałem. Nie wiem jak do tego doszło, ale Syri był w patrze z Jamesem, co wydawało mi się naprawdę podejrzanym zbiegiem okoliczności. Nie podejrzewałem ich o zaczarowanie profesora, ale uznałem to za jawną i skrajną niesprawiedliwość. Przecież równie dobrze mógł mnie przydzielić do okularnika, z którym wprawdzie dogadywałem się nieźle, ale i tak nie tak dobrze jak Syriusz! Ale nie! Z moim szczęściem Flitwick musiał skazać mnie na Evans z jej irytującym wszystkim! Miałem nadzieję, że to nie potrwa długo i te zajęcia skończą się wcześniej niż później.
Ponownie odetchnąłem i patrzyłem jak Evans kolejny raz rozbija jajka. Próbowałem zrobić to lepiej od niej, ale nie byłem w stanie, bo niby jak można się ścigać w perfekcyjnym rozbijaniu jajek?! To była sytuacja beznadziejna. Nie chciałem przecież z nią przegrać, ale czy mogłem wygrać? Wątpiłem by było to możliwe. Z drugiej strony, ona także nie mogła wygrać ze mną, więc... Więc byłem w beznadziejnej sytuacji... Jak w ogóle można tak bardzo nienawidzić dziewczyny jednego z najlepszych przyjaciół? Ha! Dziewczyny?! Narzeczonej!
- Panie profesorze, chyba nie czuję się najlepiej... - to było zagranie uwłaczające mojej godności, ale naprawdę zaczynałem czuć się dziwnie. Może zjadłem coś nieświeżego? A może zaczynałem na coś chorować?
- Po takiej ilości słodyczy, jaką przed chwilą w siebie wpakowałeś, każdy czułby się co najmniej zemdlony. - zauważył Flitwick. - Postaraj się o tym nie myśleć. Możesz zjeść jajecznicę, którą z Lily przygotowaliście.
Spojrzenie jakie mu rzuciłem było chyba wystarczająco wymowne. Nie miałem najmniejszego zamiaru ruszać tego czegoś! Dobrze, może i wszystko opierało się na zaklęciach, ale i tak to ona przyłożyła do tego rękę! Czy raczej różdżkę.
- Widzę, że już ci się poprawiło, więc nie widzę problemu. Możemy kontynuować. Tym razem zajmiemy się zmywaniem! - westchnąłem i przewróciłem oczyma. Nie powiedziałbym żeby mi się poprawiło, ale nie mogłem też narzekać na pogorszenie. Chyba zaczynałem za bardzo przesadzać z powodu Evans, ale moja niechęć do niej była tak silna, że już bardziej się chyba nie dało.
- Co ja ci zrobiłem? - zapytałem szeptem, kiedy nie mogłem już dłużej znieść tej sytuacji.
- A musiałeś mi coś robić? - odpowiedziała niechętnie.
- No, wypadałoby skoro tak mnie nie lubisz. Przynajmniej tak dla zasady. - rzuciłem jej przeciągłe, pozbawione jakichkolwiek uczuć spojrzenie. - Moje zamiłowanie do gorącej czekolady raczej ci nie przeszkadza, moja miłość do wszelkich słodkości raczej też, bo co ci do tego. Nie wiesz, że ja wiem, że to ty wysyłałaś Niholasowi Kinnowi pogróżki przed laty i to ty jesteś autorką listów miłosnych do Jamesa. - uśmiechnąłem się z wyższością, kiedy na twarzy Evans odmalowało się szczere zdziwienie. Tak, nie spodziewała się, że ją rozgryzłem. Wprawdzie dopiero po latach, ale jednak! - Więc?
- Więc doskonale wiesz od czego się zaczęło, bo na pewno pamiętasz nasze spotkanie na jednym z korytarzy.
Tak, pamiętałem i wcale mnie to nie cieszyło, ponieważ przez lata próbowałem o tym zapomnieć, choć z marnym skutkiem. Chciałem powiedzieć jej coś zgryźliwego, ale nie miałem okazji.
- Uważaj! - syknąłem i popchnąłem ją mocno. Przyznaję, że sprawiło mi to pewną przyjemność, kiedy gruchnęła o ziemię, ale na pewno nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego bez powodu. Teraz właśnie w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa, przeleciał przez salę lekcyjną nóż, którym Peter miał pokroić cebulę. - Cóż, zabrudziłabyś mi najcieplejszy sweter, nie mówiąc już o tym, że nie zaliczyłbym dzisiejszych ćwiczeń z zaklęć. - nie lubiłem jej wprawdzie, ale to nie znaczyło, że chciałbym żeby rozbryzgała się po ścianach.
- Peter! - Flitwick był wściekły. Na tyle, że zsunął się ze swojego podgrzewanego termoforem siedzenia.
Czułem, że dzięki temu te beznadziejne ćwiczenia w końcu się skończą i nie będę musiał odpowiadać Evans na jej głupie pytanie. Nie chciałem wracać pamięcią do tamtych dawnych czasów, więc zapewne powinienem podziękować Peterowi za to, że tak zgrabnie tę sprawę załatwił. Był niestety bardzo zajęty, ponieważ profesor zaklęć tarmosił go za ucho.
- Oblane, Peterze Pettigrew! Oblałeś te zajęcia i do nowego roku będziesz w każdy wtorek, czwartek i piątek pojawiał się w moim gabinecie żeby nadrabiać swoje niewyobrażalne zaległości w panowaniu nad różdżką! To niesłychane! Żeby na moich zajęciach miało dojść do nieszczęścia. I to w dodatku podczas tak prostych zaklęć. - profesor przeżywał to, co się stało całym sobą. Naprawdę zapomniał o całym świecie i nieświadomie sięgnął po jajecznicę jednej z par uczniów zaczynając jeść. Nie wiedziałem, że miał nawyk topienia zmartwień objadając się, ale teraz zdobyłem wiedzę, którą kiedyś mogłem wykorzystać. Tak przynajmniej mi się wydawało. - To niedopuszczalne! Żeby uczeń ostatniej klasy popełniał takie błędy!
- Profesorze, proszę się uspokoić. - Noah w końcu zareagował, choć podejrzewałem, że zrobił to tylko po to by zachować pozory odpowiedzialności. W rzeczywistości bliżej mu było do zwyczajnych uczniów, niż do nauczycieli. Wprawdzie między nim, a nami istniała pewna różnica wieku, ale i tak nie sądziłem by Noah w ogóle ją odczuwał i przejmował się tym, że dla niektórych uczniów jest równy koledze. Zresztą, już sam fakt tego, że kręcił z Zardi był niezwykle wymowny. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że Camus związał się z Fillipem podczas jego ostatniego roku w Hogwarcie na pewno prześcigał Noaha i Zardi.
- Jestem spokojny! Jestem bardzo spokojny! - Flitwick sam nie wierzył w to, co mówi. Właśnie maczał surowy makaron spaghetti w gorącej herbacie i chrupał go jak gdyby nigdy nic. Nie wiem, czy był świadom tego, co robi, ale to na pewno nie było oznaką normalności i spokoju.
- O, tak. Niezwykle. - rzucił niewinnie Noah i zabrał nauczycielowi kubek z gorącym napojem, w którym pływał makaron. - Peter na pewno zrozumiał już swój błąd i będzie ciężko pracował żeby to naprawić podczas szlabanu, a teraz proponuję przejść do przyjemniejszej części lekcji. Niech pan skosztuje jajecznic, które przyrządzili i wybierze najlepszą. Chłopak podał nauczycielowi mały talerzyk oraz widelczyk, po czym podprowadził do pierwszej pary. Nałożył Flitwickowi jajecznicy i zachęcił go uśmiechem do skosztowania. Widziałem ulgę na jego twarzy, kiedy niski profesor poddał się jego woli i zaczął próbować. Chyba powinienem pogratulować Peterowi doprowadzenia nauczyciela do szaleństwa. Nawet James nie był do tego zdolny.
W każdym razie nie miałem szczególnych powodów do narzekania. Moja współpraca z Evans właśnie się zakończyła, a ona sama podnosiła się z ziemi niezgrabnie. Najpewniej nadal nie mogła otrząsnąć się z faktu, że mało brakowało, a mogłaby skończyć jako szaszłyk nabity na nóż. Kto wie czy i fakt bycia uratowaną przez wroga nie zaszokował jej w równym stopniu. Prawdę mówiąc mało mnie to obchodziło. Wykorzystałem okazję by wymienić spojrzenia z dwójką przyjaciół, którzy również korzystali z okazji odpoczynku zapewnionego im przez niezgrabność Petera.
- Dziękuję. - byłem zaskoczony słysząc za sobą głos Evans. Odwróciłem się niepewny czy i ja przypadkiem nie zwariowałem, ale ona naprawdę tam stała i patrzyła na mnie, co znaczyło, że najwyraźniej naprawdę coś się stało. Czy czekała na moją reakcję? Nie wiem, ale nie zrobiłem nic póki nie powtórzyła podziękowania stojąc ze mną twarzą w twarz. - Dziękuję.
- A tak. - mruknąłem nawet nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. - Tak jakoś wyszło. Gdybym wiedział, że nie będę musiał zaliczać tych zajęć nie wiem czy bym ci pomógł. - byłem bezczelny, ale ona chyba wątpiła w moją szczerość. Cóż, sam w nią wątpiłem, bo moje słowa wcale nie brzmiały przekonywająco.
- W każdym razie, dziękuję. - powtórzyła i tak jak ja wolałem zająć się kolegami, tak ona odwróciła się do swoich koleżanek jakbym nagle przestał istnieć. Może zrobiłem właśnie największą głupotę życia, ale nie żałowałem, że ocaliłem jej irytujący, rudy tyłek. Była kimś ważnym dla Jamesa, więc zasługiwała na to, żeby Peter nie wraził jej noża w głowę.
- Mój ty bohaterze! - rzucił szeptem okularnik, który na chwilę znalazł się przy mnie. - Wiszę ci wielką gorącą czekoladę w Trzech Miotłach za to, co zrobiłeś. - uśmiechnął się szeroko i czmychnął na swoje miejsce, a na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Gorąca czekolada z Trzech Mioteł była najlepsza! Już nie mogłem się doczekać. Za taką nagrodę mogłem ratować Evans tyłek codziennie.

niedziela, 22 listopada 2015

Too much...

19 listopada
W końcu nastały chłodne, zapowiadające zimę dni, które zmusiły mnie do założenia dodatkowej warstwy odzieży i zaopatrzenia się w grube skarpety. Nie lubiłem zimna i mając wybierać między temperaturami niskimi i wysokimi, zdecydowanie bardziej skłaniałem się ku tym drugim. Wolałem się gotować niż zamarzać! Niestety nie mogłem liczyć na żadną nieoczekiwaną zmianę pór roku, więc pozostawało mi tylko wskoczyć w moje najcieplejsze ubrania. Przyznaję, że wyglądałem jak niedźwiedź, ale zawsze wolałem być miśkiem niż zmarzniętym wilczkiem z soplami u nosa. Może trochę przesadzałem, ale musiałem przyzwyczaić organizm do drastycznej zmiany temperatury.
- Ponieważ lada dzień możemy spodziewać się pierwszego w tym roku opadu śniegu, proponuję małą powtórkę z zaklęć życia codziennego, które są niezbędne każdemu czarodziejowi. - Flitwick również boleśnie odczuł chłód tego dnia, ponieważ wyglądał zmizerowanie, chociaż siedział na ogrzewanym termoforem krześle i ani myślał gdziekolwiek się z niego ruszać. - Zaczniemy od podstaw, później przejdziemy przez kolejne stadia zaawansowania. Wiem doskonale, że w szkole nie macie okazji odświeżać sobie tego typu zaklęć i dlatego zadbam aby nie wypadły wam z głowy przed ukończeniem szkoły. Później już tylko od was będzie zależało, czy je sobie zapamiętacie i przyswoicie, czy pozwolicie im się zmarnować. Nie każdy z was może pozwolić sobie na skrzata domowego, który mógłby zająć się domem i wszystkimi obowiązkami, jakie się z tym wiążą, więc do dzieła! - nauczyciel już miał zeskoczyć ze swojego wysokiego krzesełka, kiedy nagle zmienił zdanie przypominając sobie, że rezygnacja z pozycji siedzącej wiązałaby się ze rezygnacją z ciepła termoforu.
- Też bym chciał tak tyłek podgrzewać. - usłyszałem za sobą szept Jamesa. - Podobno najwięcej ciepła z organizmu ucieka właśnie przez tyłek.
- Przez głowę, idioto! - poprawił go syknięciem Syriusz. - Przez głowę, a nie przez tyłek.
- Cóż, blisko byłem. - okularnik zbył uwagę Blacka wzruszeniem ramion.
- Tak, jasne. - przewróciłem oczyma.
Flitwick dobierał nas właśnie w grupki, w których mieliśmy ćwiczyć i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu przydzielił mnie do jednej z Evans. Nie mógł gorzej trafić, co wiedziałem zarówno ja, jak i ona. To spojrzenie, które mi rzuciła... Zresztą, odpowiedziałem takim samym, o ile nie gorszym. Nie tego się spodziewałem po tych zajęciach. Stanowczo nie tego!
- Przepraszam, profesorze. -moja ręka wystrzeliła w górę. - Może mógłbym...
- Nie, Remusie. Nie mógłbyś. - Flitwick spojrzał na mnie ostro – Nie wiem, co między wami zaszło, ale...
- Nic nie zaszło! - powiedziałem chyba trochę zbyt gwałtownie, ale jego słowa mogły zostać dwuznacznie odebrane, a przecież Lily Evans była teraz narzeczoną mojego przyjaciela, więc na dwuznaczności nie było już miejsca. - Nic nie zaszło. - powtórzyłem ciszej i spokojniej. - Nic, a ona i tak mnie nienawidzi i najchętniej zobaczyłaby mnie martwym. To lisica!
- Jak cię zaraz... - Evans sięgnęła po różdżkę.
- Daj spokój, Lily! - Zardi zasłoniła mnie swoim ciałem. - Mój ci on! - rzuciła i uśmiechnęła się szeroko. - Lisica to bardzo pochlebne określenie! Pomyśl i japońskich kitsune!
Evans chyba nie doceniła tego poetyckiego odniesienia, ponieważ przewróciła lekceważąco oczyma.
- Ja mogę być w parze z Remusem.
- Tak, Caroline. Wiem o tym doskonale i cieszę się z tak rycerskiej postawy, ale nie. Nie zmienię zdania. - Flitwick był nieubłagany.
- Wybacz, próbowałam. - Zardi wzruszyła ramionami patrząc na mnie przepraszająco, choć nie była to przecież jej wina. - Trzymaj na pocieszenie – wręczyła mi torebkę skaczących czekoladowych groszków.
Od razu wziąłem do ręki pełną garść i wpakowałem je do ust. Flitwick nawet nie zareagował. Widać uznał, że w mojej obecnej sytuacji tylko na tyle może mi pozwolić. Cóż, zawsze to coś. Tym bardziej, że czekolada rozpłynęła się po moim organizmie rozkosznym, gęstym ciepłem. Tego mi było trzeba!
Spojrzałem na Evans, która starała się nie spoglądać na mnie z pogardą.
- Zardi, nie masz tam przypadkiem takich mocniejszych ze sporą dawką procentów? - zapytałem bezczelnie.
- Wybacz, Remi, ale te będą mi potrzebne żeby przetrwać pracę w parze z Peterem.
- Więc się podziel, bo sam muszę przeżyć zaklęcia będąc sobą. - zauważył z humorem Pet, ale było widać, że robi dobrą minę do złej gry. Zazwyczaj łączono go z Evans, która przejawiała niemal niezdrowe zamiłowanie edukacyjne do pracy nad opłakanymi umiejętnościami Petera.
- Koniec pogaduszek! - Flitwick wkroczył do akcji. - Za chwilę będzie tu z nami Noah i wtedy zaczniemy, jako że miał dla nas przygotować kilka rzeczy.
Widziałem jak Zardi zalśniły oczy na wspomnienie młodego „niemal” nauczyciela. Podkochiwała się w nim, to było oczywiste, a on miał słabość do niej, więc sądziłem, że byli na dobrej drodze do stworzenia czegoś wyjątkowego.
Do sali w końcu wszedł młody mężczyzna z irokezem na głowie. W rękach trzymał koszyk pełen jajek, co wydało mi się dziwaczne, ale od razu pojąłem od jakich podstaw planował zacząć Flitwick. Zaklęcia kuchenne należały do najtrudniejszych z najprostszych. Należało bowiem operować różdżką na tyle sprawnie, by niczego nie zepsuć, a przy okazji stworzyć coś jadalnego. To naprawdę nie było takie proste, a jednak dało się dojść do perfekcji bardzo szybko.
- Jajecznica! - oświadczył niski nauczyciel ze swojego krzesełka. - Waszym zadaniem na początek będzie przygotowanie jajecznicy! Ale nie ma tak łatwo! Z cebulą i szyneczką, z trzech jajek. Żółtko i białko mają się idealnie połączyć. - komplikował to łatwe zadanie jak tylko był w stanie. Jeśli w którejś jajecznicy znajdzie się skorupka, będę za to karał szlabanem. Jeśli białko i żółtko się rozejdą za bardzo, będę karał dodatkowym zadaniem domowym. Jeśli coś innego zostanie zepsute, pomyślę nawet o dodatkowych zajęciach z zaklęć kuchennych. Rozumiemy się? Tak? Doskonale! Więc do pracy! Każda para zabierze sobie z koszyka trzy jaka. Jedno rozbija jedna osoba z pary, drugie druga i ta, której pójdzie to najlepiej będzie rozbijać także trzecie. Przy okazji, jako że, o zgrozo, żadne z was nie zauważyło tego wcześniej, kiedy podniesiecie klapę swoich stolików, znajdziecie tam palniczki piecyków. Do pracy!
Z założenia zadanie było proste i poradziłem sobie ze swoim jajkiem bez problemów, ale najtrudniejsze było dopiero przede mną, jako że Evans nie chciała odpuścić trzeciego jajka. Uważała się za lepszą ode mnie, ale ja nie planowałem jej ustępować, przez co sprzeczaliśmy się na tyle zażarcie, że Flitwick musiał interweniować. Niemożliwym było jednak rozstrzygnięcie, które z nas wykonało lepszą pracę, toteż w ramach kompromisu otrzymaliśmy oboje po szansie. Niestety nie wykorzystanej w moi przypadku, ponieważ właśnie zabierałem się do swojego drugiego jajka, kiedy gdzieś za moimi plecami rozegrał się istny dramat, w wyniku którego dostałem jajkiem prosto w głowę. Nie wiem w jaki sposób można namieszać przy tak niemożliwie banalnych zaklęciach, ale widać ktoś nie należał do szczególnie rozgarniętych.
- Uwaga, leci cebula! - ostrzegł jeden z chłopaków i tylko dzięki niemu
tym razem uchyliłem się zanim zrobiło się szczególnie niebezpiecznie.
- Peter, nie wiem jak dalece potrafisz mieszać, ale uważaj, bo żeby cię ocenić braknie mi skali. - Flitwick tm razem był zmuszony zejść ze swojego krzesła i uprzątnąć śmietnik, jaki właśnie zaczął robić Peter.
- Nic tylko strzelić sobie w łeb jakimś mocnym zaklęciem. - szepnęła Zardi, kiedy Flitwick oceniał na ile szlabanów zasługuje ten, który zamiast jajecznicy zaserwował latające jaja. Coś takiego potrafił tylko Pet!
Spojrzałem na Evans, która właśnie zajmowała się szynką i z niechęcią zacząłem jej pomagać. Miałem nadzieję, że szybko pozbędę się tego rudego problemu, jako że był mi solą w oku. Niestety problemy narastały, jako że kłóciliśmy się zarówno o cebulę, jak i o to, które z nas powinno przypilnować naszego „projektu”. My po prostu nie potrafiliśmy współpracować, czego efekt widzieliśmy na patelni, na której nic nie układało się tak, jak powinno. Najgorsze jednak było to, że nie miałem zupełnie pojęcia, co takiego zrobiłem źle, jako że moje zadanie powinno być wykonane perfekcyjnie, a na to już nie mogłem liczyć.

czwartek, 19 listopada 2015

Filozofia życia i miłości

Jak zauważyliście, wpisy pojawiają się czasami nieregularnie, a to dlatego, że jestem od rana do godzin popołudniowych w jednej pracy, po czym biegnę do drugiej, gdzie siedzę do nocy... Wciąż staram się rozpracować ten system, ale idzie mi opłakanie T^T

16 listopada
Człowiek zmienia się z dnia na dzień, z minuty na minutę. Wydaje ci się, że go znasz, a w następnej chwili nie jesteś pewny z kim właściwie masz do czynienia. Nawet spoglądając w lustro nie wiemy kim tak naprawdę jesteśmy. Potrafimy przecież zadziwiać samych siebie, zaskakiwać, być nieobliczalnymi i nieodgadnionymi. Bo kto właściwie wie, co nam nagle przyjdzie do głowy? Gdyby ktoś zapytał mnie przed zaledwie dwoma minutami, czy zdarza mi się filozofować, pewnie spojrzałbym na niego z politowaniem. Tymczasem teraz, zaledwie dwie minuty po niezadanym nigdy pytaniu, filozofowałem rozmawiając z samym sobą w myślach. Zresztą, mój związek z Syriuszem również był dowodem na to, że człowiek nie zna samego siebie. Nigdy nie przypuszczałem, że zwiążę się z mężczyzną, a jednak zakochałem się w Syriuszu w przeciągu kilku chwil.
Cóż, człowiek to naprawdę dziwaczne stworzenie. Niby inteligentne, a jednak nie do końca, co dało się stwierdzić spoglądając na Jamesa, który właśnie usiłował założyć na głowę skarpetkę. Założył się z jakimś Puchonem, że zdoła to zrobić, podczas gdy tamten obstawał przy tym, że to nie możliwe bez użycia magii. No więc Potter postanowił podjąć wyzwanie i teraz stękał, kwękał i pojękiwał siłując się ze swoją chyba najmniej atrakcyjną częścią garderoby. Nie rozumiałem tego człowieka i podejrzewałem, że zrozumieć bym nie chciał, ponieważ to świadczyłoby tylko o tym, że w pewnym stopniu go przypominam. Nie na darmo mówi się, że wielcy ludzie myślą podobnie.
- Myślę, że obserwowanie tej małpy jest równie inteligentne, co te jej wygłupy. - Syriusz oderwał wzrok od siłującego się ze skarpetą okularnika.
- Dlatego ja nie śledzę jego poczynań. - zauważyłem odrywając wzrok od książki, której nawet nie czytałem.
- Powinniście mi pomagać! - syknął zdesperowany James, któremu skarpetka znowu ześlizgnęła się z prawej strony głowy, gdy usiłował naciągnąć ją na lewą.
- Mówiłem ci, że ja tego śmierdziela nie dotknę. - Syri uniósł dłonie w geście mającym dodatkowo zobrazować jego słowa. - Żadnych skarpet, gaci, czy innych smrodów. Nawet jeśli są wyprane przez Skrzaty Domowe. Niech pomaga ci Evans, w końcu kiedyś będzie musiała to wszystko dla ciebie prać.
- Taaak, już to widzę. - mruknąłem kręcąc głową, kiedy J. nie ustawał w swoich staraniach. - Prędzej ten głupek będzie kurą domową niż ona. Bezrobotny osioł wymyślający głupoty i ona jako kobieta pracująca.
- Mylisz się, Remi. Lily chętnie zostanie w domu z dziećmi, kiedy ja będę wychodził do jakiejś gównianej roboty, którą sobie znajdę.
- Taki już twój gówniany los. - rzucił Syri, a na jego twarzy pojawił się przymilny uśmiech. - A skoro o tym mowa, może pożyczyłbyś mi trochę grosza? Wydałem ostatnie kieszonkowe od wuja na piwo kremowe i teraz trochę mi pusto po kieszeniach.
- Kiedy wydałeś...
- Tak jakoś wyszło, że musiałem się zakraść do Hogsmeade raz czy dwa razy. - przerwał mi wyjaśniając krótko. Wiedział doskonale, co myślę o przechodzeniu do Miodowego Królestwa tajnym przejściem, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, za to przynajmniej dzielnie przyznawał się do tego, co kombinował.
- Nie uważasz, że pijesz za dużo kremowego piwa?
- Zapytałbym skąd wiesz, że wymykałem się na kremowe piwo, ale to chyba zbyt oczywiste. - mruknął pod nosem. - Po prostu czasami muszę poczuć w ustach ten smak. To jak z twoją czekoladą. Uzależnia, poprawia humor, ustawia cały dzień lub też go kończy. Jedni leczą smutki i dodają codzienności smaku poprzez słodycze, inni przez kakao, a jeszcze inni poprzez głupotę. – kiwnął w stronę Jamesa – Ja mam do tego piwo kremowe i nie jestem uzależniony! - dodał jakby wiedział o czym właśnie zaczynałem myśleć. - Po prostu lubię ten smak bo dobrze mi się kojarzy. Swoją drogą, co tak potwornie stuka?! - znalazł dobry powód by sprowadzić tę rozmowę na inne tory. Sam wcześniej zastanawiałem się, co jest grane, ale szybko pojąłem, że wichura na zewnątrz dawała się we znaki oknom, okiennicom i pewnie nawet dachówkom. Zastanawiałem się nawet, czy przypadkiem nie zwieje wierzy lub dwóch, ale na to nauczyciele na pewno by nie pozwolili. Nie zmieniało to jednak faktu, że wiatr był potworny i aż nie chciało się wychodzić z zamku. Dobrze więc, że nie musiałem tego robić, jako że zajęcia ze Sprout miałem dopiero jutro, więc dziś cieszyłem się ciepłem i wygodą.
- Spójrz za okno. - poleciłem swojemu chłopakowi, który zadrżał spoglądając na szalejące na błoniach drzewa. Wyginały się pod naporem wiatru w taki sposób, że wydawały się pogować przy wydawanych przez niego dźwiękach. Zupełnie jak grupka metali, kiedy ich słyszą mocny kawałek. Mogłem się też cieszyć, że na dzień taki jak ten nie przypadała pełnia, jako że wtedy na pewno nie chciałbym narażać przyjaciół na niebezpieczeństwo, a przecież przy takiej pogodzie wszystko mogło się zdarzyć.
- Aż zrobiło mi się zimno. - Syri podszedł i objął mnie ramionami w pasie. Położył głowę na moim ramieniu, ale szybko zmienił tę dziwaczną pozycję zachodząc mnie od tyłu i czyniąc to samo, ale już w zupełnie naturalny i wygodniejszy sposób. - Od razu lepiej!
- Tylko mało praktycznie, bo nie sposób się ruszyć. - pozwoliłem sobie zauważyć. - A ja muszę się ruszyć. Kibelek mnie wzywa. - przyznałem.
- Akurat teraz?!
- Nie ja projektowałem swój pęcherz. Gdyby tak było, zamieniłbym go na wielkość z żołądkiem.
- Bardzo interesujący projekt. - Syriusz roześmiał się całując mnie po szyi. - A skoro o tym mowa. Zbliżają się Święta, więc wypada coś chyba zaplanować.
- Na mnie nie macie co liczyć. Wybaczcie, ale muszę wracać do domu. Obiadek z rodzicami mojej narzeczonej, później z moimi. Przedstawianie, podlizywanie się i te sprawy.
- Czy mi coś umknęło? - zmarszczyłem brwi mało zadowolony tym, czego się dowiedziałem. - Narzeczona?
- A... no tak wyszło. - chłopak machnął lekceważąco ręką. Nie ja sobie to wymyśliłem, ale ona. Ja tylko musiałem zaproponować. Przynajmniej pozwoliła mi zwlekać z pierścionkiem, ale tego mi na pewno nie podaruje.
- W wieku nastu lat oświadczyłeś się koleżance z klasy i na Święta jedziesz poznać jej rodziców. - podsumował sytuację Syriusz. - Popraw mnie jeśli coś mi umknęło lub coś pokręciłem. - Oświadczyłeś się bez pierścionka i teraz pierwsze miesiące swojej wypłaty będziesz przeznaczał na jakieś durne świecidełko, o które ona będzie jęczeć?
- Yy, tak. W wielkim skrócie i uproszczeniu tak to właśnie wygląda. Poza tym będziemy się starać o dziecko. - dodał unikając naszego wzroku. - Nie od razu, ale po pierwszych dwóch latach małżeństwa ona chce bachorka. No i oczywiście ślub zaraz po ukończeniu szkoły. Podobno jej bliscy już się tym zajmują.
- James? - patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczyma, jakbym widział go pierwszy raz w życiu. - Ty tak na serio?
- Tak, niestety tak. Dałem się zrobić na szaro i teraz nie mam odwrotu. Niestety, ale tak to wygląda i chociażbym się starał, nie zmienię już tego. No, przynajmniej jeśli nie chcę stracić głowy, a jej ojciec z rozkoszą mnie jej pozbawi, jeśli tylko spróbuję się wywinąć i uniknąć zobowiązań. Czy wspominałem już, że nie mam innego wyjścia, bo będzie na mnie czekał z siekierą? Wysłał mi zdjęcie z jakiegoś rąbania drzew w lesie. Wielki, kudłaty facet z wielką siekierą w ręce. Brodaty, kudłaty i z uśmiechem na twarzy. Krótko mówiąc, idealny tatuś, który walczy o czystość córki.
- Wlazłeś w gówno, Potter. - Syriusz podszedł do chłopaka i poklepał go po plecach. - Teraz rozumiem dlaczego próbujesz założyć na głowę skarpetę. Też by mi odwaliło gdybym był w takiej sytuacji jak ty.
- Co prawda to prawda. - Peter odezwał się w końcu, jako że zdołał przełknąć naprawdę wielgaśny batonik, który jadł od dobrych kilkunastu minut. Nie wiem skąd jego mama go wytrzasnęła, ale przyszedł z poranną pocztą i właśnie zniknął w niezbadanych odmętach żołądka blondyna. - Ja to bym się dał usidlić, ale tylko Narcyzie. - w jego głosie słyszałem tęsknotę, co świadczyło o tym, że nadal nie potrafił o niej zapomnieć. Nie dziwiłem się temu. Sam byłem przecież zakochany i cieszyłem się jak dziecko, ilekroć Syriusz śmiał się lub chociażby uśmiechał. Moje kolana miękły, dzień wydawał się jaśniejszy i lepszy. Miłość była lepsza niż leki, więc najprawdopodobniej rozumiałem przywiązanie Petera do miłości względem Narcyzy. Nie potrafiłem za to pojąć tego, co łączyło Jamesa z Evans. To była abstrakcja, od której wolałbym trzymać się z daleka.

neoki04

środa, 11 listopada 2015

Radość i melancholia

15 listopada
Czułem się wyjątkowo dobrze. Wprawdzie za oknem pogoda nie zachęcała do działania i spacerów, ale w sercu miałem dziwną, niezrozumiałą bliżej radość. Czułem się zakochany, jakby była wiosna i wszystko budziło się do życia, a nie układało do snu zimowego. Może to z powodu małej, słodkiej rozmowy jaką odbyłem rano z Syriuszem, a może po prostu miałem jakiś lepszy dzień. Tak czy siak, byłem w pełni sił witalnych i rozpierała mnie radość życia. Obawiałem się, że konsekwencją będzie późniejsza depresja, kiedy coś pójdzie nie tak, ale cieszyłem się tym, że teraz wszystko układało się wręcz perfekcyjnie. Tak przynajmniej sądziłem.
Zjadłem wyśmienite śniadanie, podjadłem lunchem i obiadem, spałaszowałem na podwieczorek kilka jeszcze ciepłych, słodkich bułeczek i teraz mogłem z powodzeniem cieszyć się życiem i leniwie dobiegającym końca dniem.
Co jednak najważniejsze, znowu mogłem rozkoszować się faktem, że w pewnym stopniu zespół, który stworzyłem z przyjaciółmi, reaktywował się i znowu grał. Wprawdzie były to tylko nieoficjalne próby, ale i tak przynosiły mi wiele radości. Podejrzewałem jednak, że moje podejście było grubo przesadzone, ponieważ dopiero pierwszy raz od czasu przedstawienia zaszyliśmy się z chłopakami w Pokoju Życzeń i sprowadziliśmy sobie nasze dwa nowe nabytki, które urozmaiciły naszą muzykę.
Graliśmy dla siebie, ale i tak było to dla mnie wystarczającym bodźcem aby dawać coś więcej od siebie. Najprawdopodobniej musiałem dać upust swojej radości i muzyka pozwalała mi na to w pełni. Mogłem krzyczeć, piszczeć, robić wszystko to, na co miałem ochotę, a wszystko całkowicie legalnie. Nie potrafiłem myśleć o lepszym sposobie na wyżycie się niż ten, więc dzisiaj wyjątkowo dawałem z siebie wszystko podczas tej małej, krótkiej próby, która wychodziła nam doskonale, jakbyśmy wcale nie przestali grać na tych kilka lat i nie zaczęli na nowo zaledwie krótki czas temu. Czy minął już w ogóle miesiąc od tamtego czasu? Kiedy straciłem poczucie czasu? Nie interesowało mnie to szczególnie, jak długo miałem ten swój mały sposób pozbycia się gromadzących się we mnie emocji.
- Remi, jesteś dzisiaj szczególnie natchniony. - James rozmasował ramiona, które odpadały mu od gry na gitarze. - Normalnie, demon za mikrofonem! Tylko dlaczego wybierasz same dołujące kawałki?
- To dobre pytanie. - przyznałem szczerze. W końcu miałem całkiem niezły humor, a jednak coś we mnie pragnęło ciężkiego, melancholijnego brzmienia, które wypełnia tęsknotą za czymś ulotnym, nie do końca sprecyzowanym. Mróweczki w moim brzuchu rozpoczęły taniec, kiedy pomyślałem o domu rodzinnym, o rodzicach i Shevie, za którym tęskniłem jak nigdy. Muzyka, której pragnąłem teraz słuchać, którą chciałem teraz tworzyć miała być esencją tej tęsknoty, tego dziwnego uczucia nostalgii, które nie dawało spokoju, chociaż mieszało się z udanym dniem.
Zabawne, ale w jednej chwili dzika radość zamieniła się tęsknotę tak dogłębną, że wywołującą nerwowość. Coś się kończyło, coś się zmieniało, a ja nie mogłem pozostać w tym jednym miejscu, w którym teraz byłem, ale musiałem zgodzić się na wszystkie te niechciane, chociaż nieuniknione zmiany.
- Zagrajmy coś jeszcze. - powiedziałem do chłopaków i w głowie szybko odszukałem tytuł piosenki, którą Sheva tworzył ze łzami w oczach, kiedy wiedział, że już lada dzień będzie musiał nas opuścić i wyjechać do Francji z Fabienem. Bardzo mi go brakowało, chociaż miałem przecież jeszcze trójkę innych przyjaciół, w tym swojego chłopaka. Jak to więc możliwe, że otoczony ludźmi nadal potrzebowałem do szczęścia tej jednej duszy, która była mi tak bliska?
Syriusz uśmiechnął się pod nosem.
- Piosenka o przemijaniu i zmianach? To chyba nieuniknione skoro już sięgasz po takie płaczliwe kawałki. - musiałem przyznać mu rację.
- Nasz przyjaciel napisał ją zanim wyjechał. - zaczął tłumaczyć Noahowi i Gregoire'owi James. - Wiedział, że zmieni szkołę i analizował te wszystkie lata, które z nami spędził. Stetryczeliśmy przez ten czas i on właśnie to chciał wyciągnąć na światło dzienne. Byliśmy młodzi, szaleni, dziwaczni, a teraz jesteśmy już poważniejsi, chociaż nadal dziwaczni. - na jego twarzy pojawił się uśmiech, który świadczył o tym, że i on odczuwa teraz tęsknotę za tamtymi czasami.- Starzejemy się i nic na to nie poradzimy. Nawet ja się ustatkowałem, więc możecie być pewni, że tego nie da się wyleczyć. Możemy za to zagrać jeszcze ten jeden kawałek i zabrać się za leczenie tej nagłej melancholii gorącą czekoladą! Ja po nią pójdę! Słowo! - jego wesoły głos rozładował trochę smętną atmosferę, której autorem byłem.
Syriusz porwał za gitarę i zaczął grać z głowy. Pamiętał nuty doskonale, co znaczyło, że niejednokrotnie ćwiczył ją w tajemnicy przed nami. Dwaj „Irokezi” dostali od nas kartki z nutami do przejrzenia. Bardzo szybko odnaleźli się w tym delikatnym w swojej mocy kawałku. Kiedy zacząłem śpiewać, przed oczyma stanęli mi wszyscy przyjaciele, z którymi nie miałem teraz kontaktu, wszystkie książki, jakie przeczytałem, a które wypełniały mój świat przeszłości, oglądane z tatą seriale, wypieki mojej mamy, Święta Bożonarodzeniowe spędzane w domu z bliskimi. Sheva stworzył piosenkę idealną.
Zamknąłem oczy, wygiąłem szyję w tył i śpiewałem czując łzy pod powiekami i zbierający się w nosie katar. Coś odeszło i nie wróci zbyt prędko. Dorosłem, przybyło mi lat i nigdy nie będę już tym małym Remusem, którym byłem. W jaki sposób ludzie radzili sobie z dorosłością i opuszczeniem bezpiecznego okresu dzieciństwa? W jaki sposób zostawiali przyjaciół i rodzinę zaczynając nowe życie? Współczułem tym, którzy w tę drogę musieli wybrać się samotnie. Współczułem każdemu, kto nie mając innego wyboru zostawiał za sobą dom rodzinny, przyjaciół i wszystko czym żył przez lata, aby rozpocząć to życie na nowo w jakimś innym, odległym miejscu. Jeśli mi było czasami tak ciężko, chociaż miałem przy sobie przyjaciół i ukochanego, to co czuli ci, którzy nie mieli nikogo w czasie takich życiowych zmian?
Przełknąłem ciężko ślinę na solówce Gregoire'a i rozkoszowałem się brzmieniem, jakie tworzyły te wszystkie niepozorne nuty, jakie Sheva potrafił z taką wprawą i nakreślić swoimi zdolnymi rękoma. Miałem nadzieję, że nie przestanie tworzyć i we Francji nadal ma czas na pisanie piosenek dla naszego zespołu, nawet wtedy, kiedy nie gramy, ale po prostu jesteśmy. Chciałem wiedzieć, co dzieje się w jego wnętrzu, tak jak teraz chciałbym podzielić się z nim tęsknotą, która mnie rozpalała i łaskotała od środka. Moje kończyny były wilgotne i czułem się tak, jakby chodziły po nich tysiące małych, robaczych nóżek. Nie lubiłem tego wrażenia, ale było w nim coś znajomego, coś pogłębiającego jeszcze bardziej moją tęsknotę.
Ostatnie dźwięki utworu dobiegły końca. Czułem, że nie mogę dłużej rozpadać się wewnętrznie z powodu tej tęsknoty, która mnie dopadła. Jeśli chciałem pozostać przy zdrowych zmysłach, musiałem zająć się czymś, co pozwoli mi o niej zapomnieć przynajmniej na jakiś czas.
- Gorąca czekolada, ona na pewno dobrze mi zrobi. - przyznałem rozumiejąc, że nigdzie nie dojdę, jeśli będę pływał w swojej kruchej łódeczce zdrowego rozsądku po mętnych i burzliwych wodach melancholii. Zupełnie jakbym musiał przebyć mitologiczny Styks i uważać na wymazującą pamięć wodę. Jeden nieostrożny krok i wszystko mogło skończyć się tragicznie. Nie, nie chciałem tego. Zdecydowanie tego nie chciałem!
- Nawet ja się napiję. - rzucił Syriusz. - Niesłodzonej, ale się napiję. - pokusił się o zakłopotany uśmiech. - W końcu nie jestem bez serca, a ten ostatni kawałek...
- Był rewelacyjny i nawet ja coś poczułem. - przerwał mu Gregoire.
- Je suis d'accord. - Noah poparł młodszego chłopaka. - To był naprawdę dobry i głęboki kawałek, więc nawet ja tęsknię teraz za domem. - nie dało się ukryć, że Noah przyzwyczaił się już bardziej do otaczającego go zewsząd języka angielskiego i teraz mówienie szło mu o wiele sprawniej.
- Więc na gorącą czekoladę! - zarządził James i odłożył swoją gitarę ostrożnie na bok. Idąc za jego przykładem, zostawiliśmy cały sprzęt i opuściliśmy stadnie Pokój Życzeń. Skierowaliśmy się do Wielkiej Sali, zaś James pospieszył do kuchni by poinformować skrzaty domowe o tym, że banda spragnionych płynnego dobrego humoru bestii czeka na wielkie kubki leku na nostalgię.
Uśmiechnąłem się do Syriusza, który odpowiedział tym samym. Myślę, że nasza próba naprawdę wpłynęła na niego silnie, ponieważ ten chłopak trzymał się z daleka od wszystkiego, co przypominało mu o słodyczach, a tymczasem miał zamiar pić czekoladę jak gdyby nigdy nic.
- Brakuje tylko śniegu za oknami. - rzucił mimochodem Gregoire. - Stan depresyjny, wyludniona Wielka Sala, gorąca czekolada, jeszcze tylko śnieg, choinki i jesteśmy przygotowani na powitanie zimy.
Nie sposób było się z nim nie zgodzić. W tym wszystkim było coś bardzo „sezonowego” z czym nie dało się walczyć inaczej, jak tylko sprawdzonymi metodami, które każdy wypracowywał sobie przez lata, choć przecież w większości wszystkie one były takie same – czekolada.

tumblr_mt3bh2HxMn1s2tx7po1_1280

środa, 4 listopada 2015

Poteatralne zmęczenie

14 listopada
Jak bardzo może zmęczyć jedno szkolne przedstawienie reżyserowane przez przyjaciółkę? Na to pytanie nigdy nie znajdę odpowiedzi, ponieważ brakowało mi skali by to wyrazić. Nie spodziewałem się nawet po sobie takiego wyczerpania i długiego snu, a jednak wczoraj zmogło mnie bardzo wcześnie, zaś dzisiaj z trudem się dobudziłem. Mój mózg potrzebował jeszcze więcej czasu by sprawnie funkcjonować, a to było wystarczającym dowodem na to, że nie byłem stworzony do występów na scenie. Nie byłem nawet pewien czy tydzień wystarczy żebym mógł wyspać się należycie i wrócić do pełnej sprawności. W końcu fakt, że bezustannie myślałem o powrocie do łóżka świadczył o słabości i zmęczeniu mojego organizmu, a przynajmniej ja tak to widziałem.
- To straszne, ale marzę o śnie. - mruknąłem do przyjaciół zanim w ogóle opuściliśmy nasz pokój. - I to chyba bardziej niż o słodyczach.
- A to rzeczywiście poważny problem. Może jesteś chory? - Syriusz z początku zakpił, ale szybko stał się bardzo poważny. - Ty i miłość do snu przy odrzuceniu czekolady? To dopiero nienaturalne i dziwaczne.
- Prawda? Też mi się tak wydaje. - przytaknąłem. - Tym bardziej, że wczoraj zemdliło mnie, kiedy zjadłem ciastko biszkoptowe! Mnie! Mnie zemdliło od słodkiego!
- Najwidoczniej potrzebujesz jeszcze więcej snu niż sądziliśmy. - Syriusz objął mnie ramieniem i po przyjacielsku poklepał po głowie, by zaraz potem pocałować w policzek. - Coś wymyślimy żeby to się więcej nie powtórzyło. Może powinieneś zostać przy czekoladzie skoro biszkopt ci nie służy? Spróbujemy, co najlepiej ci podchodzi...
- Ty czegoś ode mnie chcesz. - przerwałem mu podejrzliwie. - Syriusz Black planuje pomóc mi w jedzeniu słodyczy? To jest jeszcze bardziej nienaturalne niż moje reakcje na zmęczenie.
- No wiesz!
Oburzył się, ale jedno moje spojrzenie wystarczyło żeby zrozumiał jak niewielkie są jego szanse na oszukanie mnie. Było oczywistym, że cokolwiek chodziło mu po głowie, wymagało mojego udziału, z kolei ja mogłem się nie zgodzić. Tyle domyśliłem się bez większych problemów.
- Dobrze, więc o co chodzi? - ponagliłem, ale Syri pokręcił głową.
- Nie teraz. Powiem ci w stosownym czasie, później.
Nie podobało mi się to, ale nie miałem prawa nalegać. Postanowiłem więc poczekać, chociaż ciekawość mieszała się z niepokojem, jako że tajemniczy Syriusz również nie był dobrym znakiem. Uznałem, może trochę pochopnie i głupio, że winnym całego zamieszania jest cukier, toteż nagle postanowiłem go ograniczyć.
„Tylko czekolada!” powiedziałem sobie i chciałem się tego trzymać za wszelką cenę. „I ziółka żeby mnie nie kusiło! Rumianek, szałwia, mięta, czasami melisa przed snem.” wymyślałem dziwaczne sposoby, które mogłyby pomóc mi zapomnieć o słodyczach.
- Remi, uważaj! - stanąłem jak wryty. Omal nie dostałem drzwiami pokoju pierwszoroczniaków i teraz wpatrywałem się w nie wielkimi oczyma, jakbym dostąpił wątpliwego zaszczytu bardzo bliskiego spotkania twarzą w twarz z Lily Evans. Zdecydowanie powinienem zredukować cukry we krwi! To przez nie te wszystkie kłopoty!
Pierwszoklasiści zginali się w pokłonach przepraszając mnie za swój brak wyczucia i za narażenie mnie na poważne urazy. Trochę przesadzali, ale wolałem nie bagatelizować sprawy. Ja byłem wilkołakiem, ale gdyby sprawa dotyczyła kogoś innego, mogłoby się to skończyć w zdecydowanie gorszy sposób. Wolałem więc wysłuchiwać ich gorących zapewnień, że na przyszłość będą ostrożniejsi, niż narażać innych na poważne kłopoty. Byłem przecież prefektem! Nie mogłem o tym zapominać.
- Nie mam dzisiaj szczęścia. Chodźmy na śniadanie. Kiełbaski i jajka dobrze mi zrobią. Mniej cukru, więcej mięsa. To recepta na lepsze dni.
- Sam w to nie wierzysz, Remi. - Syriusz roześmiał się i dyskretnie ścisnął moją dłoń w swojej. Musiałem przyznać mu rację, chociaż tylko wzruszyłem ramionami. Nie chciałem przecież dawać mu tej satysfakcji.
Wspólnie zeszliśmy do Wielkiej Sali, która powoli zapełniała się uczniami. Kiedy w ogóle zgubiliśmy Jamesa? Nie byłem pewny, ale znalazł się niedługo później ze swoją dziewczyna u boku. Peter dreptał za nami cichy i niewidoczny, jakby coś przeskrobał i nie chciał aby ktoś zwrócił na niego uwagę, ponieważ to oznaczałoby, że od razu wpadną na jego trop. To dało mi do myślenia.
- Pet? - chłopak podskoczył, kiedy go zawołałem, a to tylko potwierdziło moje przypuszczenia. - Czy mi się wydaje, a na pewno mi się nie wydaje i mogę być tego pewny, że ty coś przeskrobałeś? - starałem się mówić cicho żeby nikt nie usłyszał, jako że nie chciałem wpakować przyjaciela w żadne problemy.
- Yyy, a jaki jest margines błędu w odpowiedzi? - chłopak wyszczerzył zęby siląc się na niewinność, co naprawdę mu nie wyszło
- Co zrobiłeś? - westchnął Syriusz tonem wyrozumiałego, ale tracącego cierpliwość ojca.
- Mały wypadek przy pracy i chyba...
Nie dokończył, bo do Wielkiej Sali właśnie weszła McGonagall. Moja szczęka otworzyła się mimowolnie, a oczy wyszły z oczodołów. Jej włosy miały wściekle lazurowy kolor, a twarz była czerwona ze złości. Nie wiem w jaki sposób Peter tego dokonał, ale chyba nie chciałem do końca wiedzieć. W przeciwieństwie do Syriusza, któremu oczy zabłysły ciekawością.
- Jak? - szepnął podnieconym tonem.
- A nie, to nie ja. - Pettigrew pokręcił głową pospiesznie. - Ja tylko urwałem głowę jednemu z cherubinków przy łazienkach prefektów. Włosy to już nie moja działka. Ktoś inny musiał to zrobić. - nie wiem dlaczego, ale wierzyłem mu. Może z powodu zaskoczenia z jakim patrzył na kobietę, a może dlatego, że jego głos nagle brzmiał bardzo spokojnie, co nie pasowało do takiego tchórza jak on. Komu więc zawdzięczaliśmy ten widok?
Sprout zachichotała, a McGonagall spojrzała na nią wściekle, przez co tłuściutka kobieta zamilkła speszona.
- Cóż za nagła odmiana, Minerwo. - Dumbledore najwyraźniej nie obawiał się gromów rzucanych przez nauczycielkę transmutacji. - To niezwykle twarzowy kolor, chociaż nie jestem przekonany, czy dobrze komponuje się z twoją szatą.
- Daj spokój, Albusie. To nie jest ani trochę zabawne. Żądam żebyś dowiedział się jak doszło do tego, że mój szampon zamienił się w permanentną farbę do tkanin! Nie jestem w stanie tego zmyć, ani nawet usunąć zaklęciem!
- Cóż, zajmę się tym, ale proszę, nie denerwuj się tak. Na pewno nie mógł tego zrobić żaden z uczniów. Porozmawiamy o tym po śniadaniu, jeśli pozwolisz. - w przeciwieństwie do nauczycielki, dyrektor był opanowany i nie wydawał się przejmować zaistniałą sytuacją.
Gdzieniegdzie po Wielkiej Sali słychać było powstrzymywane chichoty. McGonagall naprawdę wyglądała komicznie, biorąc pod uwagę jej skwaszoną minę, która była największym kontrastem ze wszystkich. Gdyby nie podchodziła do tego tak poważnie, na pewno nikt by się specjalnie nie przejął jej włosami, ale kiedy była tak zła wyglądała po prostu gorzej niż powinna.
Do Wielkiej Sali wszedł właśnie wściekle różowy Slughorn. Wyglądał jak wąsaty prosiak, ponieważ w przeciwieństwie do McGonagall zabarwione miał wszystkie widoczne włosy na ciele, a więc także te na rękach, karku, brodzie, policzkach. Wprawdzie najgorzej ucierpiały wąsy i włosy na głowie, ale jednak całość prezentowała się naprawdę okazale i komicznie. Zaraz za nim podążał jednak zielony Flitwick, co sprawiło, że sam już nie wiedziałem, które z nich stanowi największą atrakcję.
- I co powiesz teraz, Albusie? - McGonagall podparła się pod boki.
- Że musicie zmienić fryzjera. - rzucił Dumbledore, a uczniowie i nauczyciele, którym oszczędzono poniżenia zmiany koloru wybuchnęli śmiechem. - Jedna osoba to przypadek, ale trzy? To już seria, której nie sposób uznać za losowe zdarzenie. Znam jednak tego, który odpowiada za wasze problemy. Nazywa się Mr. Pooplet i stworzył całą linię bardzo popularnych ostatnio szamponów, które pachną tak zachwycająco, że nie sposób się im oprzeć. - kolorowi nauczyciele speszyli się, a więc dyrektor trafił w sedno. Polecam zapach kokosowy, jest znakomity i świetnie wybiela siwiznę. - dodał z zadziornym uśmiechem. - Problem w tym, że jeśli umyć włosy ciepłą wodą, wydzielają się barwniki, które od razu silnie barwią włosy. Efekt wszyscy widzimy bardzo wyraźnie. Krótko mówiąc, zagadka rozwiązana! Jeśli zaś chodzi o pozbycie się tych uroczych kolorków... Obawiam się, że zajmie to miesiąc i niestety nie ma innej rady jak czekać. Sprawdziłem to na sobie. - dodał mimochodem. - Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moi kochani, czytajcie ulotki! - zwrócił się do uczniów z uśmiechem. - Wtedy unikniecie wielu kłopotów. - podsumował zdarzenie z rozbrajającą wesołością, co wcale nie ucieszyło trójki przefarbowanych na jaskrawo profesorów.

90068ba4c07f