niedziela, 14 stycznia 2018

Libris Cholerus

Chociaż ciężko w to uwierzyć, James uwinął się całkiem szybko ze sprowadzeniem do biblioteki McGonagall. Sądziłem, że zajmie mu to więcej czasu, jako że był zdany na swoje ludzkie nogi, ale okazał się sprawniejszy niż przypuszczałem lub zwyczajnie miał szczęście i nauczycielka była gdzieś niedaleko.
- Czy teraz dowiem się o co chodzi? - usłyszałem jej pełen pretensji głos, kiedy tylko weszła do biblioteki i za nią oraz Jamesem zamknęły się drzwi.
- Po pierwsze. - J. wskazał alejkę półek wypełnionych książkami, z której dochodziło mało rytmiczne mruczenie Slughorna.
- Merlinie, on nawet tańczy! Jego zadek podskakuje jak u…. Ykhm, przepraszam. W każdym razie, kontynuując. Po drugie. - okularnik wskazał ręką na tył biblioteki, gdzie staliśmy ja i Syriusz. Mój chłopak uśmiechał się słodko, jak skończony kretyn.
Mina nauczycielki nie wyrażała niczego, była nieprzenikniona. Z powodzeniem mogła pochwalić nas za zaalarmowanie jej, jak i wściec się, że zawracamy jej głowę głupotami.
- Gdyby miała pani jakieś wątpliwości, zaznaczę. To jest Syriusz Black i to nie jest jego zwyczajowy uśmiech.
- Wiem kto to jest i jak się zachowuje, Potter. - McGonagall obrzuciła chłopaka chłodnym, zmuszającym do przymknięcia się spojrzeniem. Następnie podeszła do nas bliżej, nie spuszczając oczu z Syriusza. - Kiedy zauważyliście, że coś z nim nie tak? - zwróciła się do mnie.
- Może koło pięciu, dziesięciu minut temu.
- A profesor Slughorn? - odpowiedź na to pytanie była trudniejsza.
- Już kiedy podszedł do nas po obiedzie był wyjątkowo radosny. Na początku nie zwróciliśmy na to uwagi, myśleliśmy, że ma po prostu dobry dzień, ale kiedy zaczął mruczeć i niemal śpiewać…
- Współczuję, że musieliście to słyszeć. - przyznała krzywiąc się, ponieważ nauczyciel eliksirów właśnie zaczął głośniej zawodzić. - Czy w tym czasie nie wydarzyło się nic dziwnego? Nic, co zwróciło waszą uwagę? Poza tym uśmiechem, który mrozi mi krew w żyłach… - wyraźnie nie była fanką niewinnego Syriusza i jego uroczego uśmiechu niewiniątka.
- Nie. - J. pokręcił głową udzielając odpowiedzi. Ja zrobiłem to samo.
Nauczycielka westchnęła ciężko.
- Zabierzemy ich do Skrzydła Szpitalnego. Wy zajmijcie się Syriuszem, ja biorę na siebie profesora Slughorna. Nie bójcie się, możecie go dotknąć. Mam pewne podejrzenia, co do tego, co im dolega, ale musimy się upewnić. Tutaj tego nie zrobimy.
Posłuchaliśmy jej bez zadawania zbędnych pytań. Złapałem Syriusza za rękę, a przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz, kiedy w odpowiedzi na dotyk dostałem kolejny z tych jego uśmiechów. J. złapał go pod ramię z drugiej strony i niczym straż eskortująca niebezpiecznego więźnia, wyprowadziliśmy Syriusza z biblioteki. Na szczęście nikogo poza nami tu nie było, więc nie zwracaliśmy na siebie niepotrzebnie uwagi.
McGonagall dołączyła do nas niedługo później. Ona również trzymała „swojego podopiecznego” za rękę.
W Skrzydle Szpitalnym, jak zwykle na wiosnę, nie było nikogo. Nauczycielka transmutacji zamieniła kilka słów na osobności z panią Pomfrey. Ponieważ dzieliły nas zamknięte drzwi gabinetu, zaś Slughorn nadal nucił pod nosem, nie słyszałem o czym rozmawiały. Kiedy jednak do nas wyszły, byłem pewny, że zgodziły się, co do postawionej przez McGonagall diagnozy.
- Chłopcy, zasłonicie się parawanem, rozbierzecie swojego kolegę i sprawdzicie uważnie jego skórę. - szkolna pielęgniarka wskazała nam odpowiednie miejsce. - Szukajcie jakichkolwiek śladów ukąszenia przez owada. Zaczerwienienia, zgrubienia skóry lub rozdrapanej rany. Jeśli na coś traficie, dajcie mi od razu znać, dobrze?
Skinieniem daliśmy jej do zrozumienia, że wiemy, co mamy robić. Zabraliśmy więc Blacka za parawan i wspólnymi siłami rozebraliśmy do naga. James mruczał przy tym pod nosem litanię przepełnionych niezadowoleniem komentarzy, ale nie zostawił mnie samego z tym wszystkim. Zastrzegł jednak, że planuje sprawdzać górną część ciała chłopaka, podczas kiedy mi przypadało w udziale oglądanie go od pasa w dół.
Prawdę mówiąc nie miałem nic przeciwko. Znałem ciało Syriusza na pamięć, tak jak on znał moje, więc nie czułem szczególnego skrępowania przyglądając się jego skórze i wodząc po niej palcami, aby mieć pewność, że niczego nie przeoczyłem.
Zajęło nam to sporo czasu, ale ostatecznie trafiliśmy na dwa miejsca, które mogły być śladami po ukąszeniu. Jedno było na łydce, drugie zaś na wewnętrznej stronie ramienia. Ubraliśmy Syriusza w bieliznę i podkoszulek bez rękawów, zanim zawołaliśmy Pomfrey. Nie chciałem żeby więcej osób musiało oglądać mojego chłopaka nago. Może i zachowywał się jak bezmózgi święty, ale na pewno mógłby poczuć się zakłopotany, gdyby dorosła kobieta miała oglądać go takim, jakim go Pan Bóg stworzył.
- Spójrzmy… - pielęgniarka posmarowała znalezione przez nas dwa miejsca jakąś intensywnie pachnącą maścią i odczekała trzydzieści sekund. Jeden punkt, ten na ramieniu, zabarwił się na zielono, zaś ten na łydce przybrał kolor bordowy. - Tak, trafiony-zatopiony. - skomentowała. - Możecie go ubrać, ale może poza spodniami, bo będę musiała jeszcze mieć dostęp do jego łydki. Wejdźcie z nim do gabinetu i zaczekajcie na mnie chwilę.
Wykonaliśmy polecenie.
- Trochę mi jajeczka podwiewa. - zauważył niewinnie Syriusz, a jego komentarz wywołał wybuch śmiechu u Jamesa. Ja po prostu przetarłem twarz dłońmi ze zmęczonym westchnieniem.
- Rozgrzeję ci je, kiedy tylko wrócisz do siebie. - wyszeptałem chłopakowi na ucho, ale obawiam się, że wcale nie zrozumiał znaczenia moich słów, ponieważ tylko uśmiechnął się szeroko i energicznie skinął głową, jakbym zapytał dziecko, czy ma ochotę na czekoladowy budyń.
Po dziesięciu, może nawet piętnastu minutach, dołączyła do nas pozostała trójka. Slughorn był bez koszuli i żałowałem, że muszę go takim oglądać. Jego brzuch był wielki, owłosiony i biały, jakby od wieków nie widział światła słonecznego. W dodatku na jego boku widniał czerwony ślad, taki sam jak na łydce Syriusza.
- Dobra wiadomość jest taka, że to nic poważnego. - zaczęła od razu Pomfrey. - Wasz kolega i nauczyciel zostali ukąszeni przez bardzo uciążliwego owada, który uwielbia gnieździć się wśród starych książek. Wstrzykuje do organizmu człowieka odrobinę jadu, na który każdy organizm działa inaczej, ale zawsze wiąże się to z pozytywnymi doznaniami.
- Dawniej jego jadu używało się jako leku na depresję. - podjęła wątek McGonagall. - Jak łatwo się domyślić, silnie uzależniał i ostatecznie znalazł się na liście substancji zakazanych przez Ministerstwo Magii. Nie musicie się przejmować, uzależnia podany doustnie, nie poprzez ukąszenie.
- Owad nazywa się Libris Cholerus. Nie patrzcie tak na mnie, nie ja wymyślałam tę nazwę! - ciągnęła dalej Pomfrey. - Teraz podam naszym panom antidotum, ale poczują się po nim senni, więc będą musieli zostać tutaj ze mną przynajmniej na pięć godzin. A teraz zła wiadomość. Biblioteka zostanie poddana kwarantannie, póki nie pozbędziemy się wszystkich owadów, jakie mogą się tam jeszcze gnieździć. Będziecie mogli tam wrócić dopiero za dwa dni i wtedy zabrać swoje rzeczy, jeśli jakieś tam zostawiliście.
Przypomniałem sobie o cudownej historii, która tak mnie zachwyciła, a którą naturalnie zostawiłem wśród innych książek w bibliotece. Nie mogłem uwierzyć, że będę musiał wytrzymać bez niej dwa długie dni! Chciałem podzielić się nią z Zardi, a także pokazać ją Syriuszowi, ale patrząc na niego teraz, wolałem jednak odczekać tych kilka dni, aż będzie bezpiecznie.
Pomfrey kazała Syriuszowi położyć się na leżance na brzuchu i przyłożyła do rany na jego łydce niewielki flakonik w kształcie łzy. Dłuższy i cieńszy koniec szklanego naczynia wsunęła do wielkiej strzykawki i zaczęła nią wysysać powietrze z flakonu oraz wciągać w niego skórę Syriusza. Z czerwonego nakłucia na skórze chłopaka wypłynęło kilka kropel galaretowatej, żółtawej substancji zmieszanej z odrobiną krwi. Black zniósł to dzielnie. Pielęgniarka usunęła sprawnie szklaną łzę wraz z jadem, a mocno zaczerwienione miejsce posmarowała śmierdzącą woskiem pszczelim maścią. Następnie dała chłopakowi do wypicia równie nieprzyjemnie pachnący płyn. Podobnie postąpiła ze Slughornem, wyciągając jad z boku jego wielkiego brzucha.
Odprowadziliśmy Syriusza do łóżka, które dla niego wydzielono i zostaliśmy z nim do chwili, kiedy ziewając zamknął oczy. Kiedy jego oddech się wyrównał i mieliśmy już pewność, że śpi, cicho wyszliśmy z Jamesem ze Skrzydła Szpitalnego.
- Libris Cholerus? - rzucił zamyślony James i nagle spojrzał na mnie wielkimi oczyma. - Zapomnieliśmy o Peterze!
- Merlinie! - zasłoniłem usta dłonią przejęty. Naprawdę zapomniałem o blondynku, który swój dział miał w zupełnie innym miejscu niż my wszyscy.
Zawróciliśmy szybko i pobiegliśmy do nadal przebywającej w SS McGonagall.
- W bibliotece był też Peter! - wyrzuciliśmy z siebie jednocześnie jeszcze w progu. - Na zapleczu!
- Idźcie do siebie, my zajmiemy się resztą. - upomniała nas nauczycielka i pospiesznie opuściła Skrzydło Szpitalne.
- Ale z nas przyjaciele… - skomentował krótko James, a ja nie miałem już nic do dodania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz