środa, 16 maja 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXIV - Matthew

Przytrzymywałem kumpla na odległość moich wyciągniętych ramion i patrzyłem, jak ociera się o nie policzkiem, jakby był jakimś zagłodzonym szczeniakiem, który właśnie dostał ode mnie kawałek szynki.
- To są, kurka, jakieś jaja! - syknąłem do siebie nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz dzisiejszego dnia.
Stałem z zachowującym się jak w rui Gregoirem na korytarzu pełnym innych podobnych nam osób. Na początku sądziłem, że jakoś uda mi się zapanować nad kumplem, a nawet zaprowadzić go do jakiegoś nauczyciela, aby pokazać mu, jaki mamy problem, ale szybko zostałem zmuszony do porzucenia tego planu. Greg może nie wyrywał mi się jakoś mocno, ale robił to bezustannie.  I nagle zrozumiałem w pełni znaczenie powiedzenia, że kropla drąży skałę nie siłą z jaką spada, ale częstotliwością z jaką to robi.
Nie powiem, na swój sposób mieliśmy jednak wszyscy szczęście, ponieważ po dziesięciu minutach, lub po prostu wydawało mi się, że tyle czasu upłynęło, pojawił się między nami Namida, nauczyciel wróżbiarstwa, i sądząc po tym, jak szybko zniknął, domyślił się, że coś jest nie tak i postanowił donieść o tym dyrektorowi.
Teraz czas dłużył mi się nieubłaganie, kiedy czekałem na jakąś konkretną pomoc. To był w końcu jakiś koszmar, więc każda minuta była dla mnie walką z przyjacielem i z samym sobą. Leciałem na niego, powiedziałbym nawet, że bardzo, a teraz jeszcze miałem świadomość, że gdybym się poddał, mógłbym spełnić swoje fantazje w najdrobniejszych nawet szczegółach. Moje myśli biegły więc w kierunkach, które przyspieszały bicie serca, a ono odpompowywało krew w dolne partie mojego ciała. Nic więc dziwnego, że chciałem żeby ci cholerni nauczyciele pospieszyli się i jakoś powstrzymali to szaleństwo!
- Kiedy dojdziesz do siebie, będziesz umierał z zażenowania! - rzuciłem do i tak nie słuchającego mnie kolegi. - Zamieniłeś się w jakieś miłosne zombie, czy można upaść niżej?
Powoli traciłem siły w ramionach, kiedy przez korytarz przemknęło jasne światło zaklęcia i unieruchomiło wszystkich napalonych uczniów. Mój spetryfikowany przyjaciel zaczął przechylać się na bok i padłby na ziemię jak kłoda, gdyby go szybko nie złapał i nie położył ostrożnie na podłodze. On miał szczęście mając mnie, niektórzy nie byli takimi szczęśliwcami i pewnie właśnie zaliczyli kilka bolesnych guzów.
Spojrzałem na dyrektora podobnie jak inni wciąż świadomi i mogący się poruszać uczniowie, zaś on wodził spojrzeniem po naszych twarzach.
- Rozumiem, że część z was jest zaskoczona i skołowana – tak, zdecydowanie mówił o mnie – zaś inni zaczęli się już domyślać, co właśnie miało miejsce. – to już na pewno nie odnosiło się do mnie – Wasi koledzy i koleżanki zostali zaatakowani przez pozornie sympatyczne i pożądane przez nieszczęśliwych kochanków stworzenie, które uciekło ze swojej klatki w gabinecie obrony przed czarną magią. Nie musicie się martwić, wszyscy nauczyciele szukają już Kupidyna i unieszkodliwią go tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Waszym koleżankom i kolegom podamy zaraz antidotum, które przywróci im jasność myślenia. Musicie jednak uzbroić się w cierpliwość, ponieważ jego przygotowanie chwilę potrwa, a my musimy także złapać istotę odpowiedzialną za całe to zamieszanie, aby nie zaatakowała tej samej osoby raz jeszcze. Jak wiecie, a część z was dopiero się dowie, im więcej razy dana osoba zostaje zaatakowana przez Kupidyna, tym słabiej działa na nią eliksir odtruwający. Dlatego też przeniesiemy waszych znajomych do Skrzydła Szpitalnego, gdzie będziecie mogli zostać razem z nimi do czasu ujęcia Kupidyna oraz sporządzenia antidotum. Pozwolę sobie nadmienić, że wasz udział w sporządzaniu odtrutki jest niezbędny. A teraz proszę, chodźcie za mną.
Dyrektor naprawdę wiedział, jak nas uspokoić. Ciekaw byłem jednak od jak dawna wiedzieli o ucieczce tego małego, tłustego parszywca.
Mężczyzna zamachał różdżką, a sztywne ciała uniosły się nad ziemię i ustawiając się w szeregu zaczęły płynąć korytarzem. Było ich więcej niż się spodziewałem. Około dziecięciu osób.
Nie mając innego wyjścia, wszyscy ruszyli za tym dziwacznym i przerażającym pochodem. Podejrzewałem, że nie jedna osoba z chęcią odbiłaby w bok i ulotniła się, ale nikt tego nie zrobił. Sam pewnie nawet bym się nie wahał gdyby nie fakt, że chodziło o jednego z moich najlepszych kumpli. Mogłem być dupkiem, erotomanem lub kimś jeszcze gorszym, ale za kumplami stałem murem i tak miało być także tym razem.
Dzięki temu, że się zamyśliłem, w mgnieniu okaz dotarłem do Skrzydła Szpitalnego, gdzie szkolna pielęgniarka już na nas czekała. Fakt jej gotowości kazał mi kolejny raz zadać sobie pytanie, od kiedy spodziewano się ataku tego cholernego Kupidyna.
Każdego ze spetryfikowanych uczniów położono na łóżku i Pomfrey pozwoliła dyrektorowi wrócić do ścigania sprawcy tego miłosnego zamieszania. Teraz to ona przejęła pałeczkę i wyraźnie nieźle się czuła w roli lidera.
- Dobrze, moi kochanie, proszę mnie teraz posłuchać! - zwróciła się do nas wszystkich, co uciszyło nieliczne szeptane rozmowy. - Niech każdy z was usiądzie u boku osoby, która zainteresowała się wami po zainfekowaniu.
I tak stałem już przy spetryfikowanym Gregoire’u, który miał wyjątkowo debilną minę i miałem wrażenie, że zaraz będzie mu ciekło z kącika ust.
Pielęgniarka rozejrzała się, aby mieć pewność, że wszyscy zajęli miejsca i żaden spetryfikowany nie został bez „pary”.
- Doskonale. Aby antidotum na trujące zaklęcie Kupidyna zadziałało, potrzebne jest DNA osoby, do której zarażony zapałał nagle dzikim uczuciem. Po tym, jak wasi koledzy i koleżanki zostali trafieni tak zwaną „strzałą kupidyna”, która w rzeczywistości jest po prostu zaklęciem, poczuli zapach osoby będącej najbliżej, co aktywowało truciznę. Niesłusznie mówi się, że chodzi o pierwsze spojrzenie. W rzeczywistości wzrok nie ma nic do rzeczy, ponieważ chodzi o zmysł powonienia, który później uaktywnia hormony, a one wpływają na… potrzebę bliskości, tak to nazwijmy.
Jakie to było pokręcone! Więc Greg rzucił się na mnie, ponieważ poczuł mój zapach? To jakiś Fetysz Kupidyna? Niektórym pewnie coś takiego się podoba, ja nie byłem fanem cudzego potu, więc wolałem nawet zbyt intensywnie o tym nie myśleć. Nawet kochając się z kimś robiłem, co do mnie należało, a później od razu wchodziłem pod prysznic.
- Spokojnie, nie będę was prosić o kropelki potu, ponieważ wystarczy mi wasz włos. Teraz podejdę do każdego z was po kolei i wyrwę po włosie. Nie ruszajcie się ze swoich miejsc, zaraz wrócę. - pielęgniarka zniknęła w swoim gabineciku.
Spojrzałem na Gregoire’a i uśmiechnąłem się pochylając nad jego uchem.
- Będziesz musiał wypić jakiś wywar z mojego włosa, jak ci to odpowiada? - zaśmiałem się. - Bądź mi wdzięczny, bo myłem dzisiaj głowę. A tak serio to współczuję ci. Miałeś cholernego pecha, a teraz wcisną w ciebie jakieś paskudztwo. A mogłeś pozwolić mi wcisnąć w ciebie coś zupełnie innego i obu byłoby nam dzięki temu dobrze. Może wtedy nie trafilibyśmy na tego cholernego Kupidyna, bo spędzilibyśmy więcej czas w Wielkiej Sali żeby się poobściskiwać i wymienić śliną.
Podejrzewałem, że gdyby Greg mógł teraz mówić i był w pełni władz umysłowych, rzuciłby krótką wiązankę wulgaryzmów na określenie mojej osoby oraz moich fantazji. Ach, już zaczynałem tęsknić za tą jego zadziornością, niewyparzonym językiem i spojrzeniem mówiącym: „Chyba cię pojebało, Matthew!”.
Złapałem go za rękę, pogładziłem ją i uśmiechnąłem się do kumpla, chociaż wiedziałem, że nawet nie jest tego świadomy.
Pielęgniarka wyszła ze swojego gabinetu z tacą pełną fiolek. Podeszła do pierwszej osoby, była to jakaś dziewczyna ze Slytherinu, i wyrwała jej długi, kasztanowy włos. Następnie umieściła go w fiolce, na której od razu pojawił się numerek, w tym wypadku jedynka. Przeszła dalej robiąc to samo i kolejna fiolka sama podpisała się dwójką. Szło szybko i sprawnie, sam byłem tym trochę zaskoczony. Podejrzewałem, że najtrudniejsze będzie samo uwarzenie eliksiru, ale jakoś nie dobierałem sobie tego do głowy. Nie ja miałem to robić, więc nie było problemu.
W końcu Pomfrey znalazła się przy mnie i bezceremonialnie wyrwała jeden z moich bezcennych kręconych blond włosów. Jeśli przez to zacznę łysieć, na pewno złożę skargę na tę metodę sporządzania eliksiru, jak również na to, że jakaś cholerna magiczna bestia goni po zamku samopas.
- Teraz zostańcie tutaj ze swoimi znajomymi dopóki Kupidyn nie zostanie złapany, a ja nie skończę antidotum. Jeśli będziecie mieć jakieś pytania, zapraszam do mojego gabinetu. - posłała nam zdawkowy uśmiech i oddaliła się z naszym DNA w fiolkach na tacy.
- To wszystko jest cholernie pokręcone, Greg. - rzuciłem do spetryfikowanego kolegi i rozsiadłem się na krześle obok jego łóżka na tyle wygodnie na ile się dało. To wszystko mogło w końcu potrwać.

1 komentarz:

  1. Ten to się zawsze wpakuje.
    Naprawdę fajnie by było gdyby chłopcy jednak się zeszli!

    OdpowiedzUsuń