środa, 30 kwietnia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLVII - Niholas Kinn

Święta zawsze tak szybko mijają, a przecież jeszcze się nie skończyły żebym miał o tym myśleć. Mogłem czerpać z nich całymi garściami mając u boku mojego słodkiego, niewinnego Edvina i mojego największego wroga – jego brata, Sebastiana. To głupie, ale naprawdę miałem nadzieję, że dzieciak pojedzie do domu. Czego ja się spodziewałem? Przecież on nie odstąpi na krok mojego Ciastka z Kremem, więc mogłem zapomnieć o romantycznych przygodach. Jednego jednak nie planowałem odpuścić.
- Obiecałeś mi wspólny rejsik łódką! - prychnąłem, tupnąłem i zmarszczyłem brwi patrząc na mojego chłopaka, do którego ramienia przyczepił się Seb.
- Ale z tobą nie popłynie, bo łódki są tylko na dwie osoby, a ja też chcę płynąć. - miałem ochotę go zabić. - Edvin płynie ze mną i koniec!
- Ed, powiedz mu coś! - znowu tupałem, a on przesunął dłonią po włosach i westchnął ciężko.
- Dobra, dobra! Wy wpłyniecie! Ja zostaję tutaj, a wy razem płyniecie na drugi koniec jeziora i wracacie do mnie. Mi nie zależy na pływaniu, a wy mówicie, że chcecie, więc...
- Ale... - Seb zawahał się.
- Żadnego „ale”. Chciałeś płynąć, to płyniemy razem. - wszystko byleby zrobić mu nazłość. Nawet podszedłem do Flitwicka zajmującego się łódkami i poprosiłem o jedną, kiedy Seb rozmawiał z bratem najwyraźniej pragnąć go przekonać, że już mu się odechciało, albo nalegając na podróż z Edvinem.
- Sebastian! - warknąłem do niego. - Pospiesz się, bo inni też chcą płynąć! - chłopak nie miał wyjścia. Posłuchał idąc jak na ścięcie, a ja odczuwałem pełną satysfakcję.
- Nienawidzę cię! - syknął do mnie, na co odpowiedziałem uśmiechem.
- Bardzo mi miło z tego powodu, a teraz wsiadaj do łódki, ja będę wiosłował. - wpakował się do środka mamrocząc pod nosem najgorsze przekleństwa, jako że brat go nie słyszał, więc chłopak nie wypadnie przed nim najgorzej.
Wypłynąłem na środek jeziora i wciągnąłem wiosła. Nie mogłem się powstrzymać przed rzuceniem komentarza, który cisnął mi się na usta.
- Jak na romantycznej randce, nie? - chłopak skrzywił się.
- Chcę już wracać. - powiedział tonem nadąsanego dziecka, co wcale mnie nie zdziwiło. Przyjąłem to do wiadomości wzruszając obojętnie ramionami.
- Twój brat nie będzie zachwycony, a nie byłoby cię tutaj, gdybyś nie zaczął zdziwiać, więc siedź na tyłku i akceptuj swój marny los.
Chyba nie mogłem dziwić się temu, że mnie nienawidzi, kiedy byłem tak paskudnym kolegą i w dodatku chłopakiem jego brata.
Uśmiechnąłem się widząc, jak nad wodą unosi się śliczny motyl. Zapatrzyłem się na niego i podrapałem się po głowie, kiedy coś jakby w nią pacnęło. Usłyszałem bzyczenie i naprzeciw mnie pojawiła się pszczoła, która wydawała się na mnie krzyczeć za wypędzenie jej z mojej czupryny. Nawet nie przypuszczałem wtedy, czym to będzie groziło, ale dowiedziałem się tego bardzo szybko, bo oto Sebastian zauważył niegroźnego, gdyż nie niepokojonego owada i podniósł krzyk. Jak opętany machał rękami chcąc odgonić pszczołę, która przecież nawet się nim nie interesowała, ale widać ten chłopak miał ten sam problem przerośniętego ego, co większość ludzi. Owad ma nas w nosie, jak długo nic mu nie robimy. Niby dlaczego celem jego życia miałoby być gryzienie głupiego człowieka?
- Uspokój się, bo trzęsiesz łódką! - krzyknąłem na niego. - Nic ci nie zrobi! - przesunąłem się bliżej w jego stronę. Chciałem złapać go za ręce i powstrzymać przed wywróceniem łódki, ale zamiast tego, chłopak stracił równowagę skacząc jak opętany i z głośnym „plum” wpadł do wody. Tam przynajmniej nie mogła go dostać osa.
To nie zakończyło niestety moich problemów, gdyż chłopak wynurzył się gwałtownie łapiąc powietrze.
- Po... Pomocy! - wydusił – Nie umiem pływać! - jak w kiepskim filmie dla dzieci, które nie zwracają uwagi na inteligentne dialogi i wydarzenia mające jakiś sens. Niemniej jednak, byłem zdziwiony słysząc coś podobnego. Na brzegu pewnie szykowali się już do akcji ratunkowej, więc wziąłem sprawy w swoje ręce by uniknąć kompromitacji przez byle idiotę. Wskoczyłem do wody i objąłem Sebastiana w pasie wyrzucając go w miarę moich mikroskopijnych możliwości na łódkę. Klepnąłem go przy tym mocno w tyłek, kiedy wisiał połową ciała poza drobną burtą. Wgramoliłem się szybko do środka, by nasza łupina orzecha się nie przewróciła i wciągnąłem chłopaka całkowicie. Kaszlał, ale był cały i zdrowy, może trochę wystraszony. Albo nawet bardziej niż trochę.
- Co za osioł wchodzi do łódki nie umiejąc pływać?! - warknąłem na niego nie mając litości i współczucia, kiedy trząsł się trochę.
- Nie wiedziałem, że wpadnę! - odpowiedział płaczliwym krzykiem. - Gdybym wiedział to bym nie wchodził!
- Więc po co kłamałeś, że umiesz pływać?!
- Nie kłamałem! Nikt nie pytał, a ja nic nie mówiłem! - bronił się.
- Jeśli się ładujesz na pokład to tak jakbyś wręcz miał na plecach baner z napisem „potrafię, cholera, pływać!”
- Nikt nie pytał! - powiedział kolejny raz i rozryczał się. Nie było sensu żebym zdejmował koszulkę i oferował ją jemu, bo była równie mokra. Złapałem za wiosła żeby przy okazji się ogrzać. Wcześniej adrenalina sprawiła, że tego nie czułem, ale teraz miałem już jasność, co do tego, że woda rzeczywiście była jeszcze zimna o tej porze roku.
- Przestań płakać, bo już i tak wyszliśmy na matołów, a jak się uspokoisz mogę powiedzieć część prawdy. I kto u licha kazał ci się tak rzucać?! - już wiedziałem, co to będzie, kiedy Edvin dowie się, co miało miejsce. Pewnie już teraz był niespokojny i zlękniony, a wcześniej sam chciał skakać po brata. Nawet nie chciałem patrzeć za siebie na brzeg. Wstyd, kompromitacja, atrakcja dnia. Jak ja spojrzę w oczy ludziom? Tak, przesadzałem, ale tacy jak ja, tak już mają.
- To była osa. - wydusił całkiem składnie Seb. - Chciała mnie ugryźć.
- Ta, jasne. - przewróciłem oczyma. - A niby dlaczego? Żywiła się ludzkim mięsem? A może krwią? Nie? To dlaczego chciała cię użreć, co?! Osa miała cię w nosie, idioto, póki nie zacząłeś się wiercić, wrzeszczeć i ją odganiać. Sam bym cię ukąsił gdybyś tak na mnie reagował. Idiota!
Usłyszałem nawoływanie Edvina z brzegu, kiedy byliśmy już na tyle blisko, że głosy dochodziły.
- Nic mu nie jest! - odkrzyknąłem. - Wystraszył się owada! - nie omieszkałem oświadczyć tego światu, a Seb spojrzał na mnie spode łba. - Jak żeś głupi to teraz za to płać. - skwitowałem.
Kolejnych kilka minut zajęło mi dobicie do brzegu i oswojenie się z myślą, że zrobiłem z siebie pośmiewisko za sprawą tego nienormalnego dzieciaka. Byłem zaskoczony stwierdzając, że nie ma wokół nas tłumu gapiów, a jedynie garstka osób, które w tamtej chwili były na pływackim stanowisku Flitwicka.
- Nic wam nie jest? - zapytał z przejęciem malutki nauczyciel, który miał nierówno zapiętą marynarkę, co powiedziało mi, że planował rzucić się do jeziora i płynąc do nas, na szczęście w porę zareagowałem i wyciągnąłem Sebastiana.
- Osioł panikował na osę i wpadł. Nic się nie stało, naprawdę. Najadł się strachu i tyle. Nie chciał wyjść z wody bo myślał, że osa nadal czeka żeby go zaatakować, więc pofatygowałem się i wyciągnąłem jego dupsko siłą. Naczytał się o uczuleniach na ukąszenia i stąd same problemy. Zastrajkował mi, ale poradziłem sobie z nim. Nic poważnego. - klepnąłem chłopaka w plecy. Gapił się na mnie i czasami trząsł, ale kiedy zrozumiał, że Flitwick patrzy na niego pytająco, w porę skinął głową.
- Tak, to prawda, przepraszam. - spuścił głowę jak przystało na winowajcę. I znowu wyglądało to jak scena z głupiego filmu dla dzieci.
- Zabiorę go do pani Pomfrey żeby się upewniła, że osa nie zdążyła go dziabnąć. - zaproponowałem – I od razu poproszę żeby zafundowała mu prelekcje na temat uczuleń. - Przepraszam za niego, tylko narobił wszystkim kłopotów i napędził stracha. To się więcej nie powtórzy, bo osobiście zadbam żeby trzymał się z daleka od łódek, wody i owadów.
- Cieszę się, że nic wam nie jest, ale zaprowadzę was do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie trzeba, ja z nimi pójdę. - przerwał nauczycielowi Edvin. - Po drodze jeszcze wezmę sprawy w swoje ręce i nauczę Sebastiana, że nie należy tak ludzi straszyć.
Niechętnie, ale Flitwick zgodził się puścić nas samych. Szybko dowiedziałem się, co takiego zaplanował Ed w ramach naganny. Zwyczajnie sprał Sebastiana po tyłku nie przejmując się protestami i wiekiem.
- Jest ci wstyd? To dobrze bo zasłużyłeś żeby się wstydzić! - skomentował tylko błagania brata i bił póki nie stracił czucia w ręce. Wtedy uznał, że jest usatysfakcjonowany i zabrał nas do pielęgniarki. Tak na wszelki wypadek.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Wielkanocne cosie

18 kwiecień
Hogwart kipiał – od ludzi, do radości, śmiechu i pisku dzieci, komentarzy i rozmów. Słońce świeciło jasno, intensywnie, wiatr przyjemnie chłodził, trawa zieleniła się intensywnie, a niebo było cudownie błękitne – idealna sceneria na Wielkanocne zabawy. Zresztą, po zjedzeniu wyśmienitej czekoladki mlecznej z czekoladowym, alkoholowym nadzieniem, która osłodziła mój organizm i cały dzień, musiałem widzieć świat przez czekoladowe okulary, co Syriusz podkreślił już trzy razy od kiedy uległem swojemu uzależnieniu od łakoci.
Muszę przyznać, że byłem trochę zaskoczony tym, jak wiele uczniów naszej szkoły na młodsze rodzeństwo, które dzisiaj nas odwiedziło, a pewnie znalazłyby się i takie bąble, które nie były jeszcze w stanie chodzić, więc zostały w domu z tatusiami lub mamusiami. Nawet siostra Jamesa pojawiła się i przykleiła do brata, jakby to miało jej w jakiś sposób pomóc w zadomowieniu się lub odnalezieniu czekoladowych jajek, kiedy już rozpocznie się pościg za nimi. Biedny J. miał nie lada problem by się jej pozbyć, jako że nie podzielał jej przesadnej miłości i chociaż z głębi serca uwielbiał swoją siostrzyczkę, to jednak starał się nie niańczyć jej by mniej grała mu na nerwy. W końcu nawet rodzina może się sprzykrzyć, kiedy ma się ją ciągle zbyt blisko siebie.
Marcel Camus był w tym wypadku przeciwieństwem Pottera i wielu innych osób, jako że w jego przypadku przebywanie z rodziną było istnym niebem, więc pewnie żałował, że Fillip nie mógł zjawić się w szkole. Nie wiedziałem dlaczego, ale pewnie było to ważne, skoro się na to nie zdecydował. Ich syn, Nathaniel, nie miał chyba nic przeciwko tej chwili wolności, gdyż wtulony w ramiona taty pytał tylko o czekoladowe jajeczka, które już na niego czekały i nawoływały żeby je zjadł. Nie podsłuchiwałem, po prostu to słyszałem, a mały wcale nie szeptał tego na ucho nauczycielowi, ale mówił bardzo głośno by przekrzyczeć gwar rozmów innych bobasów.
Wielkanocna zabawa zaczęła się od krótkiego przemówienia dyrektora, który podziękował wszystkim za przybycie, zachęcił do wzięcia udziału w polowaniu na jajka i innych zabawach z czekoladowymi jajkami związanymi. Uznałem, że nie przepuszczę takiej okazji i zgłosiłem się do rzucania do celu piłkami, w czym nie mogłem być taki zły jako stuprocentowy wilkołak. Miałem siłę w rękach, całkiem niezły wzrok i ogromny apetyt na słodycze.
- Panie Black, idź pan wygrywać dla mnie. - rzuciłem do Syriusza oglądając atrakcje.
- Czy ty mnie próbujesz wykorzystać? - udał nadąsanie.
- Niech pomyślę. Tak. Ponieważ nie ma na to lepszego określenia, jesteś sprawny, nie jesz słodyczy, i tak nie masz co robić. - mam wymieniać dalej, żeby udowodnić, że rzeczywiście próbuję cię wykorzystać jak należy?
- Sądzę, że to mi w pełni wystarczy i wyrażam właśnie swoje oburzenie tym faktem. - musiał mi to powiedzieć, bo nigdy bym się nie domyślił widząc jego uśmiechniętą minę.
- Cieszę się, że zgłaszasz sprzeciw, a teraz idź wygrywać. - powiedziałem rozkazująco. - Hm, powiedzmy, że dziesięć jajek to jeden buziak. Tak, to dobra liczba. Nie ma dziesięciu jajek, nie ma buziaka. Cóż, mówiłem całkiem serio. Nie z powodu mojego łakomstwa, ale dlatego, że tak właśnie wyglądały dzisiaj moje pomysły. Byłem całkowicie słodkolubny, łakocionapalony i czekoladowopomysłowy. Inaczej mówiąc, wszystko kojarzyło mi się z czekoladowymi, nadziewanymi jajkami, które wystarczyło wygrać by móc je jeść i jeść, i jeść, bez płacenia za chociażby jedno, co przy stanie mojego portfela miało ogromne znaczenie.
- Jesteś bezczelny. - skomentował moje rozkazy Syriusz i urażony splótł ramiona na piersi. - Jak tak można wykorzystywać kochanka?
- Darowane mniej tuczy. - wymyśliłem na poczekaniu. - Więc idź wygrywać i przynosić mi po dziesięć jajek za buziaka. Poświęcę się i dam ci buzi za pięć jajek, jeśli nie zdołasz zdobyć więcej. Przecież nie można być dobrym we wszystkim, więc może przesadziłem nakładając na ciebie tak dużo? - taktyczne rozbudzenie w mężczyźnie chęci udowodnienia swojej wartości. To było oczywiste, ale Syri i tak dałby się w to wciągnąć, więc nie miałem nic do stracenia, gdyby mnie nawet zaskoczył swoją reakcją.
Tak jak myślałem, Syriusz podjął wyzwanie od razu i poszedł grać we wszystko byleby zdobyć jak najwięcej jajek dla mnie, co pozwoliłoby jemu dostać buzi. Zresztą, i tak pewnie dałbym mu buziaka, ale lepiej jeszcze się na tym wzbogacić, niż stracić szanse na zapełnienie „słodyczowego żołądka”.
Wraz z rozpoczęciem poszukiwań jajek, na błoniach zrobiło się trochę luźniej, gdyż wszystkie dzieciaczki pognały szukać szczęścia to tu, to tam, to znowu siam i pod samym domkiem gajowego. Nauczyciele stali w miejscach, z których pilnowali malców by nic im się nie dało i by nie oddalali się przesadnie. W końcu zabawa zabawą, ale bezpiecznie musi być.
Zmęczyłem się od samego patrzenia na tę małą bandę, ale nie mogłem poddać się przedwczesnemu rozleniwieniu, więc zabrałem się za zdobywanie pożywienia, jak na dobrego wilkołaka przystało.
Więc się pobawiłem na tyle długo by wygrać trzy jajeczka – takie było maksimum przypadające w jednej grze na jednego ucznia. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że łapczywie pożarłem wszystko, co zdobyłem, musiałem bawić się dalej, choć w coś innego, a to nie było łatwe. Szachy odpadały, często przegrywałem z Shevą, więc nie miałoby to najmniejszego sensu. Jedzenie burgerów na czas? Odpadało, Peter był w tym niezły, ale nie ja. Więc może coś równie dobrego? Pływanie kajakiem po jeziorze! Brr, mój wilkołak aż się zatrząsł. Nie lubił chłodnej wody, a ta niewątpliwie właśnie taka była.
- Remusie, wstyd. Nadajesz się tylko do rzucania piłek, zaklęć, jedzenia łakoci i czytania. Nie łudź się, nie ma konkursu na czytanie. Może powinieneś zamienić się w dziecko i razem z nimi szukać małego co nieco? Nie umiesz zamieniać się w dziecko, więc zapomnij. - rozmawiałem sam ze sobą. Poniuchałem w powietrzu, które miało cudowny aromat grillowanego mięsa. A więc zaczęły się przygotowania do obiadu! Aż mi ślinka napłynęła do ust i pognałem od razu weselszy w miejsce, gdzie grillowały się kiełbaski, steki, szaszłyki, warzywa. Nie zdziwiło mnie spotkanie z Peterem, który wpatrywał się łapczywie w jeszcze surowe mięso.
- Ja poproszę krwiste. - rzuciłem do Skrzata, który obsługiwał wielki grill i rozsiadłem się przy Peterze na magicznie postawionej w tym miejscu ławeczce. Momentalnie pojawił się przede mną papierowy talerzyk i plastikowe sztućce, jakbym był na jakimś mugolskim pikniku, jak te, o których opowiadał mi kiedyś tata. Było w tym wiele uroku i podejrzewałem, że właśnie to skłaniało Marcela i Fillipa do prostego życia bez przesadnych wygód, czym czasami obaj się chwalili.
- Jak psy. - usłyszałem za sobą skrzekliwy głos znienawidzonego wroga w postaci Lisicy, która wzięła w posiadanie Pottera i teraz przymilając się do jego małej siostry, chodziła za nim wszędzie. Dobrze, że dziecko było teraz zajęte, bo mogłem podjąć walkę z Evans. - Ledwo wyjąć mięso z lodówki, a już się dopraszają.
- Nie chcesz wiedzieć, co wyciąga James żebyś ty się szybko zjawiła. - mruknąłem z satysfakcją patrząc na to, jak dziewczyna się krzywi. - Pewnie wiesz kiedy idzie do łazienki, bo od razu cię ciągnie w te rejony, co? J. odsunie zamek, opuści gacie, a jego dziewczyna już waruje błagalnie. - nigdy nie byłem wulgarny i nie sprawiało mi to przyjemności, ale przy tej idiotce na pewno mi się odmieni, gdyż już teraz czułem przyjemne pulsowanie w piersi. - Wybacz, James, ale zawsze podejrzewałem, że jesteś kiepski w łóżku, a to znaczy, że twoja dziewczyna nie ma wygórowanych wymagań, jak długo jest coś żywego i wymiarowego.
- Dzięki stary, normalnie byle więcej takich kumpli! - prychnął J. i zmarszczył czoło patrząc na mnie wymownie. Musiałem urazić jego dumę i to jeszcze przed dziewczyną, która mu się podobała. Ja tam nie obraziłbym się, gdyby się od niego odczepiła.
- Nie ma sprawy, podejrzewam, że Sheva miałby o wiele więcej do powiedzenia na ten temat. A może ty się wypowiesz, co? Nie staniesz w obronie męskości swojego faceta? - nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale podobało mi się to. Może mój wilkołak znowu wychodził na zewnątrz, jak w czasie mojego pierwszego roku?
- Nie jestem tak niewychowana jak ty. - powiedziała dobitnie, chociaż widziałem po jej drgających lekko kącikach ust, że ma ochotę podjąć wyzwanie i walczyć ze mną na sprośności. Oj, zdziwiłaby się ile mogę mieć do powiedzenia!
- Oczywiście, że nie. Jesteś bardzo dobrze wychowana, ale czy twoje koleżanki wiedzą, że zaliczasz numerki z Jamesem w łazience chłopaków? - trafiłem, była zszokowana, a ja usatysfakcjonowany.
- Nic im nie mówiłem! - James podniósł ręce, kiedy dziewczyna spojrzała na niego wściekle i oskarżycielsko. - Naprawdę!
- Nie mówił, nie musiał. Mam dobrego nosa, a nie trudno rozpoznać na ubraniach Jamesa zapach jego potu i twoich perfum. Tym bardziej, kiedy TYLKO wychodzi do łazienki. - uwielbiałem być wilkołakiem.
- James, idziemy stąd! Nie będę tego dłużej wysłuchiwać! - nie wiedziała co mi odpowiedzieć, wiedziałem to i napawałem się swoją przewagą.
- Stek krwisty! - krzyknął Skrzat, co sprawiło, że straciłem zainteresowanie Evans i skupiłem je na mięsie, które miało zaspokoić moją rządzę krwi.

Harry.Potter.600.991760

środa, 23 kwietnia 2014

Już, już prawie

11 kwietnia
Nie byłem zmęczony, byłem padnięty i to bez powodu, bo przecież trwoniłem czas od kiedy tylko otworzyłem oczy! Co dziś robiłem? Wstałem, zjadłem dobrze śniadanie, wypiłem herbatkę z sokiem na osłodzenie poranka i... No właśnie, nie było żadnego „i”. Nie zrobiłem nic szczególnego i nie trudno sobie wyobrazić co to oznacza, kiedy pokusiłem się o wymienienie podniesienia tyłka z łóżka i objadanie się rano. Może się ostatnio przepracowałem? W to sam akurat nie wierzyłem, więc mogłem z powodzeniem porzucić podobne rozmyślania.
„Remusie Lupin, starzejesz się!” kołatało mi w głowie i naprawdę wydawało mi się, że w końcu trafiłem na właściwą odpowiedź na moje pytanie: „Dlaczego nic nie robisz, a czujesz się jakbyś przekopał Hagridowi grządki?!”
„A może za mało czekolady we krwi?” pytał inny głosik.
Pokręciłem głową by oczyścić umysł i ziewnąłem przeciągle. Ileż mogłem leżeć na swoim łóżku i nie robić nic? Czy to było w ogóle rozsądne? Chyba zaczynała boleć mnie głowa.
- Muszę się ruszyć, muszę coś zrobić, bo zaraz padnę trupem, jak Śnieżka! A ja nie lubię Śnieżki! - bredziłem głośno.
- Ja cię pocałuję i wrócisz do żywych. - odezwał się ze swojego łóżka Syriusz. - A skoro jesteśmy w temacie. Którą księżniczkę lubisz?
Prychnąłem raz, później kolejny raz i zastanowiłem się. Lubiłem jakąkolwiek?
- Śpiąca ujdzie. - stwierdziłem. - Lubię Roszpunkę, o! I Kota w butach, chociaż on taki nieksiężniczkowy jest. - słyszałem śmiech Syriusza i cichuteńkie skrzypnięcie jego łóżka, kiedy się podnosił.
- Co powiesz na historię współczesnej dziewczyny, która ma wyjść za księcia? - rzucił będąc zdecydowanie bliżej mnie niż przypuszczałem. - Słuchaj. - usiadł na moim materacu i uśmiechnął się czarująco. - W kraju podobnym do naszej Anglii, ale o wiele bardziej rojalistycznym, młody książę musiał znaleźć sobie kandydatkę na żonę, więc w całym kraju ogłoszono konkurs dla młodych dziewcząt. Relianna była wieś... no dobra, nie była wieśniaczką, ale dziewczyną z gminu.
- Którą rodzice skrzywdzili imieniem. - pozwoliłem sobie zauważyć za co otrzymałem karcące spojrzenie Syriusza.
- Jej siostra miała na imię Jamessa, więc przycisz się i nie krytykuj. - musiałem powstrzymać śmiech. Było oczywiste skąd to bierze i brzmiało to tym głupiej. - No więc, była sobie z gminu, ale też miała prawo ubiegać się o rękę księcia. Coś pomieszałem, ale nie ważne. No i tak się trafiło, że burmistrz jej miasta, wytypował trzy dziewczyny, które miały wziąć udział w konkurach i w tym celu wyjechać do stolicy. Po drodze dziewczyny zostały napadnięte przez bandziorów, którzy chcieli je okraść, uratował je dzielny młodzieniec na motocyklu i...
- I on był tym księciem. - dokończyłem za niego.
- A właśnie, że nie! - oczywiście, że trafiłem, ale teraz musiał zmienić swoją bajkę. - Chłopak szybko zniknął, więc dziewczyny nawet nie wiedziały kim był i dopiero później okazało się, że to... książęcy kucharz i przyjaciel księcia! O! - ale wymyślił. - No i kiedy dziewczyny w końcu dotarły do zamku i zostały ulokowane w swoich pokojach, miały jeszcze dobre trzy dni do zagospodarowania. Więc, ta, jak jej tam było?
- Religia?
- Nie, ale niech będzie Relia. - machnął ręką. - Więc Relia chodziła po mieście i poznawała je, kręciła się chętnie po wielkich ogrodach pałacowych i tam spotkała chłopca uświnionego od czoła po, no, po kolana mąką, bo chłopak się niedawno potknął i rozwalił worek, który niósł. Więc dziewczyna go nie poznała, ale porozmawiali sobie i przypadli sobie do gustu, niestety chłopak wiedział, że jeśli książę zdecyduje się na Relię, to on może o niej zapomnieć.
- A jak miał na imię ten chłopak?
- Yy, a nie mówiłem? - pokręciłem głową. - No to miał na imię Syterius. No, ale... Dziewczyna dowiedziała się kim jest dopiero na balu maskowym, kiedy chłopak zgubił maskę, a został zawołany po imieniu przez księcia. No i w sumie to nie mam pojęcia co dalej.
- Jakoś tak się stało, że Relia była z tym Syteriusem, a książę pobłogosławił ich związek i żyli długo i szczęśliwie gotując dla rodziny królewskiej. - pozwoliłem sobie skończyć by mieć święty spokój.
- Może być, chociaż ja bym to rozwinął. Wiesz, dodał trochę dramatu i tak dalej.
- Jesteś pewny, że dramat to to czego teraz potrzebuję? - spojrzałem na niego z lekką ironią, a on przytaknął mi z miną człowieka, który rozważa wszystkie za i przeciw.
- Masz rację, dramat nam nie jest potrzeby teraz. - przysunął się do mnie i złapał mnie za ręce. - Więc, Relia i Syte, bo nie pamiętam jak mu dalej było, żyli długo i szczęśliwie. Ale! Wcześniej okazało się, że Syte to nieślubne dziecko króla i też musiał dostać jakąś część majątku, więc król dał im duży dworek za miastem, gdzie mogli się wprowadzić i zapraszać gości, a nawet księcia i jego nową żonę, którą została przyjaciółka Relii. No i wtedy żyli sobie długo i szczęśliwie i bogato!
- Może powinieneś zająć się pisaniem romantycznych historii dla nastolatek? - zaproponowałem żartobliwie i pogłaskałem go po policzku opuszkami palców. Roześmiał się i przyciągnął mnie do siebie mocno. Jego wargi niemal zmiażdżyły moje, kiedy mnie całował.
To było o wiele bardziej interesujące niż bezczynne siedzenie, więc z przyjemnością wtopiłem się w tę słodycz i oddałem całowaniu mojego chłopaka. Co z tego, że przyjaciele byli w pokoju, skoro najprawdopodobniej spali nie reagując wcześniej na bajkę, którą opowiadał Syri. Prawdę mówiąc, podobała mi się, chociaż była wymyślana na poczekaniu i nie do końca rozwinięta. Poniekąd byłem ciekaw jak prezentowałaby się w całości. W końcu ja naprawdę trafiłem na mojego bogatego księcia z bajki, kiedy byłem nikim, a nawet mniej niż nikim bo wilkołakiem. A tu nagle, zdobyłem nie tylko na przyjaciół, ale i kochanka, który mnie akceptował.
- Przemyślę twoją propozycję kariery. - szepnął mu na ucho i specjalnie zaczął je ssać żeby mnie pomęczyć i doprowadzić do szaleństwa. Syriusz potrafił to osiągnąć bez trudu.
- Lub napisz to dla mnie w wolnym czasie. Będę sobie to czytał, kiedy wrócę do domu na wakacje. Przed naszym wyjazdem nad morze. - wygiąłem się odrobinę żeby mógł przywrzeć wargami do mojej szyi. Obdarowywanie się małymi czułościami było bardzo przyjemne.
- Napiszę dla ciebie też coś o syrence. Ale nie martw się, to będzie oryginalne i wyjątkowe. Ani trochę niepodobne do tej starej bajki, którą zna już każdy.
- No, już, już, mój ty niespełniony pisarzu. - pogłaskałem go jak dziecko po tych jego cudownych włosach i wtuliłem się w jego szerokie ramiona. Nie wiem, jak to robił, ale jego ciało było z każdym miesiącem coraz lepiej zbudowane. Nie był już dzieckiem, ale młodym mężczyzną. Nawet James, który przecież ćwiczył ze swoją drużyną quidditcha więcej niż sam Black, nie mógł pochwalić się tym, czym Syri. Może chłopak miał to w genach? Nie wiem, bo i nigdy nie widziałem za dobrze jego rodziców, a teraz już wcale ich nie pamiętałem.
Usiadłem mu na udach i uśmiechnąłem się zawadiacko. Wiem, że musiałem być ciężki, ale Syriusz był tym, który musiał to znosić. Odpowiedział mi swoim uśmiechem, w którym kryła się cała masa uczuć.
To była chwileczka i już całowaliśmy się i jednocześnie przepychaliśmy. To ja byłem na górze, to znowu on leżał na mnie. Ciężko było połączyć ze sobą te dwie czynności, a dodatkowo jeszcze śmialiśmy się nie potrafiąc przestać. To było jakieś inne, lepsze. Całować się, siłować, śmiać.
- Syriuszu, zaraz wybijesz mi zęby swoimi. - byłem zmuszony żeby się odsunąć. Nie chciałem go przypadkiem dziabnąć, gdyby przywarł do mnie wargami, w chwili, kiedy ja zaczynałem mówić. I tak wielokrotnie już ryzykowaliśmy, ale czasami byłem skłonny podjąć to ryzyko, gdyż wiązało się ono zawsze z cudowną zabawą. Ja, Syriusz i śmiech, który podobno przedłuża życie, a już na pewno produkuje więcej pozytywnej energii w każdym ciele. Lubiłem się śmiać, choć mogło to nie pasować do wilkołaka. Ale kogo to obchodziło? Byłem wilkiem innym niż wszystkie. Zbyt łagodnym, zbyt inteligentnym i nazbyt uzależnionym od słodyczy. Tak, zdecydowanie byłem dziwnym wilkołakiem.
- Możemy zrobić sobie mały spacerek po szkole i błoniach. - zaproponował Syriusz. - W ramach rozluźnienia się i zajęcia czasu.
- Tak, jestem tego samego zdania. - zgodziłem się, bo nagle przypomniałem sobie o moim planie „odwiedzin” w Miodowym Królestwie, gdzie czekały na mnie czekoladowe rarytasy. - Zdecydowanie musimy się stąd ruszyć i pooddychać świeżym powietrzem. Zostawimy chłopakom wiadomość.
Tak też zrobiliśmy, kiedy upewniliśmy się, że obaj śpią. Zaczarowałem kartkę papieru by wyśpiewała im, gdzie się udaliśmy i na palcach opuściliśmy pokój. Oczyszczenie myśli było mi niezbędne.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Przygotowania do Wielkiego Świętowania

10 kwietnia
To był dziwny sen. W noc pełni zamiast w wilkołaka zamieniłem się w małego, białego króliczka, który był tak puchaty, że przypominał piłeczkę. Syriusz był małym, słodkim szczeniaczkiem, który śmiał się ze mnie, choć sam wyglądał nie lepiej. W moim śnie był także Sheva, który zamiast sowy, przybrał postać kurczaczka. To było zabawne, naprawdę zabawne! Ale nie kończyło zmian, bo nagle Syri nie był już czarnym pieseczkiem, ale białą owieczką i sam się zdziwił, kiedy zauważył swoje kręcone, miękkie loczki na całym drobnym ciałku. Tym razem to ja śmiałem się z niego i z tej niezadowolonej, nadąsanej miny na słodkim pyszczku. Najdziwniejsze było jednak to, że nasza trójka znajdowała się w wielkim, kolorowym koszyku, który niósł Hagrid, a wydrążył go w dyni. Mimo wszystko to był bardzo dobry sen, więc i dzień musiał być podobny.
A tak się złożyło, ze dyrektor przyjął zaproponowany przez nas plan Świąt Wielkanocnych w gronie rodziny na zamku, co oznaczało tyle, że większość uczniów postanowiła zostać w Hogwarcie, a ich rodzice z małymi pociechami – bo taka była główna grupa odbiorców naszych zaproszeń – miała przyjechać na niezobowiązujące zabawy, wyżerkę i trochę relaksu. Naturalnie nie było mowy o zwaleniu przygotowań na nauczycieli, gdyż oni zwalili je na nas i tak miała upłynąć nam dzisiejsza sobota.
Kto wpadł na pomysł żebyśmy zajmowali się małym zwierzyńcem dla najmłodszych?! Dobrze, Syriusz, James i Peter mogli się bawić z milusińskimi przyniesionymi przez Hagrida. Ale ja?! Wilkołak i króliczki?! Dobrze, że chociaż trafiła mi się praca przy zbijaniu zagrody i klatek. Nie musiałem mieć bezpośredniego kontaktu ze zwierzakami, a jednak pracowałem przy nich z kolegami. Chłopcy zajęci byli myciem i czesaniem króliczków, robieniem im fryzur, szorowaniem małych ptaszków, które nie miały jeszcze buntowniczej natury by dziobać i innych zwierząt, które dyrektor uznał za odpowiednie do zabawy dla dzieci. Dodatkowo przewidziano jazdę na wielorożnym jelonku, którego przygarnął przed miesiącem Hagrid i opiekował się nim, gdyż zwierzak miał złamaną nogę. Teraz był już zdrowy i bardzo przywiązany do swojego wielkiego, kudłatego przyjaciela.
Przerzuciłem kartkę planu, który dostałem i posługując się nim oraz magią, składałem właśnie piątą klatkę. Nie przewidziałem tylko tego, że Syri zajdzie mnie od tyłu idąc pod wiatr, przez co go nie wyczułem i nie usłyszałem, a wystraszony podskoczyłem wystarczająco gwałtownie by magicznie sterowany młotek nie uderzył we właściwe miejsce, przez co cała klatka rozsypała się i musiałem zaczynać od nowa.
- Black! - skarciłem go odwracając się w jego stronę w tych ciepłych, silnych ramionach, a teraz także wilgotnych od wody z płynem. - Co ci się stało?! - zaskoczony odsunąłem się odrobinę. Syriusz miał całą głowę mokrą. Z jego długich, czarnych włosków kapała zapieniona woda, ale na twarzy nadal gościł szeroki, cwaniacki uśmiech.
- Wypadek przy pracy. Jedna bestia mi kicnęła w trakcie kąpieli i dostałem w twarz. - pocałował mnie. Jego usta miały smak mydła.
- Fuj, zaraz zacznę puszczać bąbelki. - skrzywiłem się – Powinieneś bardziej uważać. Nie jest jeszcze tak ciepło żebyś mógł się kąpać na zewnątrz.
- Tak, tak, wiem, mój ty zamartwiający się pierniczku. Spokojnie, nic mi nie będzie. Ty mnie ogrzejesz.
- Uważaj, bo się przeliczysz! - pogroziłem mu palcem i odgarnąłem mokre pasmo z czoła. - Musisz się wytrzeć, poczekaj. Skoczę do Hagrida i przyniosę od niego jakiś ręcznik. - Syri przewracał oczyma, ale pozwolił mi na to. Nie miał wyjścia. Pocałowałem jego wyjątkowo niesmaczne, bo gorzkie usta i wykorzystałem swoją wilkołaczą prędkość by pobiec do chatki gajowego.
Miałem szczęście, bo Hagrid właśnie z niej wychodził niosąc kosz marchewek i jabłek. Zagadnąłem go o ręczniki dla chłopaków i aż się zarumienił uzmysławiając sobie, że sam o tym nie pomyślał, a przecież widział w jakim stanie byli, kiedy ich zostawiał sam na sam z baliami wody i zwierzakami. Powiedział mi gdzie mam szukać czystych ręczników, więc nie miałem problemu z ich znalezieniem. Były wielkie, ale w razie naprawdę dużych kłopotów moi przyjaciele mogli się nimi owinąć cali, więc nie sądziłem by był to problem.
Hagrid zaczekał na mnie i chociaż proponował pomoc przy niesieniu, odmówiłem. Wyjaśniłem, że muszę dbać o kondycję i siłę, bo będzie ze mnie kiepski mężczyzna i to zrozumiał. Nie musiał wiedzieć, że mam więcej sił niż na to wygląda.
Po drodze nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale wystarczyło, że w zasięgu wzroku znalazły się jego zwierzaczki, a rozkręcił się i nie zamykał nawet wtedy, kiedy doszliśmy do chłopaków. Zarzuciłem ręcznik na każdego z nich i zatrzymałem się przy Syriuszu kładąc ręce na jego głowie.
- Nie ruszaj się. - rozkazałem mocno „wcierając” ręcznik w jego głowę. Musiałem wysuszyć te długie strąki by mi się nie rozchorował.
- Auć, to boli bestio jedna! - zaczął narzekać w pewnym momencie. - Chcesz żebym ołysiał?!
- Chcesz się przeziębić? - byłem niewzruszony.
- Sam to zrobię! - odepchnął mnie jak natrętnego robaka i zaczął delikatnie masować swoje włosy. Przypominało mi to głaskanie, więc znowu zaatakowałem. Tym razem to ja odtrąciłem jego ręce.
- Nie potrafisz, sio! - znowu zabrałem się to konkretnego suszenia i tym razem nie dałem się już odsunąć od tego zajęcia. Uparłem się i nie miałem najmniejszego zamiaru pozwolić chłopakowi na wykręcanie się. Im dłużej był mokry, tym większe było prawdopodobieństwo, że zachoruje.
Dopiero usatysfakcjonowany dałem mu spokój i pozwoliłem dalej zajmować się myciem zwierzątek i dumny z tego, że postawiłem na swoim, wróciłem do swoich klatek. Westchnąłem patrząc na ostatnią, niemal skończoną, a teraz rozsypaną i do ponownego zbicia. I pomyśleć, że przez chwilę wcale o tym nie pamiętałem!
Kiedy się z tym uporałem, przeniosłem się w miejsce, gdzie czekała zagroda.
- Słyszałem, że Dumbledore zamówił tysiąc czekoladowych jajeczek z kremem. - zwrócił się od mnie Hagrid. Rzuciłem na niego okiem, wielki, zarośnięty mężczyzna oblizał się z wyrazem rozmarzenia na twarzy. - Będzie je chował po całych błoniach i pozwoli dzieciom ich szukać. Cholibka, może i my się załapiemy, co? Oj, zjadłbym takie jajeczko! Jak byłem w Hogsmeade to słyszałem jak mówili ludziska, że Miodowe Królestwo sprowadziło jakieś nowe jajka. Takie dla dorosłych z alkoholem i dla dzieci z galaretka i pianką.
- Podsłuchałeś? - uściśliłem.
- Usłyszałem! Przypadkiem! - od razu zaczął się bronić. - Nie specjalnie, oj nie! Przypadek, czysty przypadek! Ale i smaczny, nie? Mmm, zjadłbym takich smakołyków. Może się coś nawinie, kiedy psorzy rozrzucą te jajka. Niby zabawa ma być dla dzieciaków, ale nic nie przeszkadza nam szukać, nie?
Powinienem zgrywać twardą sztukę i nie przyznawać się do swojej słabości względem słodkiego, ale kiedy Hagrid tak kusił opowieściami o nowych specjałach, nie mogłem nie zareagować.
- Jestem pewny, że i dla nas coś będzie. Dyrektor nie pozwoli nam głodować. Na pewno kupił wystarczająco dużo jajek dla uczniów, gości i nauczycieli. No i dla ciebie, naturalnie. - przytaknąłem mu, chociaż w myślach słyszałem ten nieznośny głosik szepczący: „dla ciebie, dla ciebie, dla ciebie wszystko!”.
I nagle przyszło mi do głowy, coś okropnego. Przecież znałem przejście do Miodowego Królestwa, prosto do piwniczki, gdzie trzymano zapasy. To była straszna myśl, gdyż wiązała się z nieuczciwością. Ja naprawdę miałem ochotę zakraść się do sklepu i wziąć sobie po jednym jajku każdego nowego rodzaju. Zostawiłbym pieniądze! Jasne, że bym zostawił! Ale i tak polegało to na zakradaniu się i zabieraniu łakoci zanim ktoś kupi je wszystkie.
- Nieważne, Remusie. I tak to zrobisz. - powiedziałem do siebie. Syriusz nie mógł o tym wiedzieć! W żadnym razie! To było zbyt wstydliwe żebym mógł komukolwiek zdradzić, co przychodziło mi do głowy.
- Coś mówiłeś, Remusie? - Hagrid spojrzał na mnie pytająco układając na trawie wielkie belki, z których miał zrobić wybieg dla jelonka żeby dzieci miały gdzie na nim hasać.
- Nie, nie. Tak coś do siebie mi się wyrwało, ha, ha. - gdyby teraz słyszał mnie Syriusz, albo inny z przyjaciół, byłoby jasne, że coś kombinuję i nie jestem szczery. Na szczęście słyszał mnie tylko Hagrid, a on nie wiedział jaki jestem codziennie, więc nie musiałem się obawiać zdemaskowania. - Coś jeszcze mamy do sklecenia po zagrodzie? - zapytałem by niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi.
- Niech no ja pomyślę. - gajowy podrapał się po kudłatej głowie. - Niech pomyślę, choć pomyślunek u mnie żaden. Nie, na razie nie mamy nic innego. Zrobimy sobie przerwę i poczęstuję cię ciasteczkiem. - chyba zauważył moją przerażoną minę bo dodał od razu. - Kupionym, nie było czasu robić.
- Ah, to chętnie. - uśmiechnąłem się przepraszająco. Nie chciałem go urazić, ale sądząc po jego minie wcale nie poczuł się dotknięty moją reakcją. I za to naprawdę go lubiłem.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Wielki Piknik

3 kwietnia
To był naprawdę dobry dzień, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Dyrektor wziął sobie do serca pomysł pikniku i tym samym w porze obiadowej każdy z uczniów otrzymał kosz piknikowy, w którym znajdował się nasz posiłek do zjedzenia na świeżym powietrzu oraz jeden koc na dwie osoby. Naturalnie moja parą był Syriusz, zaś James podzielił się swoim z Peterem. Uznał, że na amory przyjdzie jeszcze czas, więc Evans może bawić się z koleżankami, choć nie miałem pojęcia co na to sama Lisica. Pewnie nie będzie zachwycona, a podejrzewałem, że jeszcze nie ma pojęcia, co planuje jej ukochany.
W przeciągu kilkunastu minut, błonia zapełniły się uczniami. Nikt dziś nie został w szkole, biblioteka świeciła pustkami, w Wielkiej Sali chyba nigdy nie było tak cicho, jak dziś. Za to przed zamkiem panował prawdziwy rozgardiasz i to wydawało mi się piękne. Nauczyciele zadbali także o rozrywkę, bo oto rozkładali siatki do gry i przynieśli uskrzydlone piłki.
Wraz z przyjaciółmi usadowiliśmy się w naszym ulubionym miejscu pod drzewem, by mieć trochę cienia, a w razie czego wyjść do słońca. Peter od razu zanurkował do koszyka by wiedzieć, co kryje się w środku. Sam byłem nie mniej ciekawy, ale nie chciałem wyjść na głodomora. Przecież musiałem zachować twarz!
- Hm, udko, pieczeń – Pet wyjmował z koszyka talerzyki z plastikowymi pokrywkami – purée ziemniaczane ze szczypiorkiem, sałatka z pomidorów, mizeria, ciasto owocowe, owoce, sok, sok, jeszcze jeden sok. Mało słodkiego. - podsumował.
- Daj spokój, jak zjesz to wszystko, będziesz miał problemy z poruszaniem się. - James także wyciągał wszystko ze swojego kosza. Poszedłem więc w ich ślady. W końcu na tym polegały pikniki, prawda? Żeby wszystko leżało na kocu!
Mimowolnie uśmiechałem się szeroko patrząc na jedzeniowe zasieki, które ustawiałem przed sobą. Może byłem zbyt leniwy żeby zdecydować się na grę w cokolwiek, ale miałem nieodpartą ochotę leżeć i po prostu leżeć, nie robiąc nic więcej. Nawet nie chciało mi się jeść, kiedy pomyślałem o tym, że mogę cały dzień spędzić na słodkiej bezczynności i to za pozwoleniem dyrektora, który osobiście zabronił nam dzisiaj uczenia się, odrabiania prac domowych, myślenia o tym, co będzie w poniedziałek. Dziś była sobota i tak miało pozostać. Ot, zwyczajna sobota bez zobowiązań. Wszystkie zadania zostały przez niego przeniesione na następny tydzień, wszystkie sprawdziany i odpytywanie, a kto odważy się sprzeciwić Dumbledore'owi? Od dawna nie miałem okazji tak się wylenić, jak dziś. I to był kolejny piękny aspekt dzisiejszego dnia.
- Zaczynam doceniać słońce i naturę. - rzucił Syriusz, który już leżał na naszym kocu i trzymając w ręce udko kurczaka podgryzał je bez skrępowania. Już słyszałem jego mowę obronną, gdybym zwrócił mu na to uwagę. „Jestem mężczyzną, samcem, mięsożercą!” Tak, na pewno był zarówno mężczyzną, jak i samcem i mięsożercą, choć ja pewnie znalazłbym kilka innych określeń, które równie dobrze by go oddawały.
- Nie możesz sobie zbyt często pozwolić na taką swobodę. - zauważyłem. - Dyrektor wyświadczył nam dziś naprawdę ogromną przysługę i zapewne sam jest ciekawy tego, jakie będą skutki dzisiejszego rozleniwienia. Może nasze oceny jednak się podniosą? Tak samo jak nasze osiągnięcia i optymizm?
- Albo wszystko spadnie z powodu skrajnego lenistwa. - zauważył James. - A później wzrośnie pesymizm, bo trzeba będzie wziąć się do roboty.
- Nie lubię, kiedy masz rację. - syknąłem.
- Nikt tego nie lubi, ale czasami nawet ja powiem coś prawdziwego. - roześmiał się i kładąc na kolanach jeden z talerzy także zabrał się za obiad.
Prawdę mówiąc tylko ja nie ruszyłem jeszcze swojego posiłku, więc naprawiłem ten błąd. W końcu wybiła „pora karmienia”, więc nie widziałem ani jednej osoby, która jeszcze by zwlekała, albo stawiała zabawę ponad jedzeniem. W końcu na wszystko mieliśmy czas i wcale nie musieliśmy się spieszyć. Dzień nie był długi, ale na pewno miał upłynąć nam pod znakiem przyjemności. Nawet jeśli w pewnym momencie poczułem dreszcze i zobaczyłem Evans, która nie miała zbyt zadowolonej miny, kiedy spoglądała w nasza stronę. Dziwne, ale wcześniej naprawdę jej nie widziałem. Teraz nie mogłem zapomnieć, że siedzi w miejscu, z którego może nas śledzić bądź prześladować, co było bardziej adekwatne do naszej aktualnej sytuacji.
- James, nie wiem, czy wiesz, ale...
- Wiem. - uciął. - Wiem i udaję, że nie wiem, nie widzę, nie czuję. Wy też tak postępujcie. I tak mamy szczęście, że się domyśliła moich intencji i nie podeszła. Ona naprawdę liczyła na romantyczny pikniczek pośród wszystkich tych uczniów i to mnie przeraża. Czy ona chce zaznaczyć swój teren?
- Ciesz się, że w tym celu nie sika na ciebie kilka razy dziennie. - Peter roześmiał się kładąc plecami na trawie. Prawdę mówiąc jego komentarz miał w sobie wiele zabawnego, chociaż może nie przy jedzeniu.
Jakimś cudem postanowiłem ponieść się z miejsca i skusić na grę z przyjaciółmi. Z tego, co słyszałem, zasady były proste – grasz jak chcesz i w co chcesz, a piłka i tak zawsze jest ta sama – nadmuchana, miękka, ze skrzydełkami, które mimo swojego maciupkiego rozmiaru potrafiły nieźle namieszać. Postanowiliśmy, że nie będziemy kombinować i zwyczajnie, grzecznie poodbijamy sobie w kółeczku, jak przesadnie święte dziewice. Ostatecznie i tak wyszło z tego dużo biegania, a mało stania, gdyż każdy miał swoją kolej w odbiciach, a piłka naprawdę lubiła nam uciekać. To co zjadłem, szybko spaliłem, a czekało na mnie jeszcze pyszne ciacho, więc kiedy koledzy opadli z sił, jako że ja miałem ich wilkołaczo więcej, znowu zasiedliśmy na naszym kocyku i tym razem namiętnie zabraliśmy się do pracy przy pozbywaniu się ciacha z owocami i owoców. Zresztą, obaliliśmy także po dwa soki, jeden przed, a drugi po jedzeniu. Teraz już nic nie skłoniłoby mnie do ruszeniu się z miejsca. Schowałem do koszyczka wszystko to, co już zostało wyczyszczone i położyłem się na kocu. Syriusz rozłożył się obok, a J. i Pet na swoim tuż obok.
- Czasami nawet ja lubię ten spokój. - pozwoliłem sobie zauważyć akurat w chwili, kiedy rozległ się radosny pisk jakiejś grającej z koleżankami dziewczyny. - Wiecie o co mi chodzi. - sprostowałem.
- Doskonale cię rozumiem. - przyznał James. - Spokój, czyli nie ma nauki, nie ma zadań, nie ma obowiązków. Jest tylko to, co chcemy robić, odpoczynek i radość. Niestety, jest coś co tę radość niszczy i dlatego potrzebuję waszej pomocy. - dodał pospiesznie. - Lily. Muszę jej coś powiedzieć, jakoś się wykręcić za dziś.
- Powiedz jej, że chciałeś spędzić trochę czasu z kumplami, bo kiedy skończysz szkołę będziesz nas rzadko widywał, a z nią przecież się ożenisz, więc będziecie mieli się na co dzień. - nawet nie sądziłem, że Syri jest tak dobry w wymyślaniu wymówek.
- Dodaj też, że kiedy pojawi się dziecko, wtedy nie będziesz miał okazji widzieć nas nawet na meczu quidditcha. To podobno zawsze działa. Motyw poświęcenia pasji dla ojcostwa. - i znowu mieliśmy okazję przekonać się o obeznaniu Petera w sprawach damsko-męskich. - Taka mi o tym opowiadał. Podobno na moją mamę to zawsze działało. Zgrywasz odpowiedzialnego i poważnie myślącego o przyszłości, więc musisz się trochę wyszaleć teraz żeby później móc się ustatkować. Nie każda na to leci, ale często się udaje. Z Lily to łatwa wygrana, bo znam ją lepiej niż wy. Wytrzymuje ze mną i ma cierpliwość, kiedy mnie uczy, więc jej czuły punkt macierzyństwa zawsze będzie łatwym celem. No, chyba że pewnego dnia ze mną nie wytrzyma i dostanę po głowie. Wtedy będziecie mieć pewność, że nie da się już jej podejść na dziecko.
- Peter, ty jej nawet na dziecko nie podchodź, bo osobiście zrobię ci krzywdę. - James spojrzał na blondynka poważnie. - To moje mięso, a ja nigdy nie dzielę się łupem. Jestem samotnym drapieżnikiem i niech tak zostanie, jasne?
- Spokojnie, J. - Peter podniósł ręce do góry w geście poddania się bez walki. - Nie miałem na myśli nic złego. Ja mam swoją ukochaną, która nie odwzajemnia mojego uczucia i to mi wystarczy. Nie potrzebuję kolejnego zawodu miłosnego. Przydałoby mi się jakieś zwycięstwo, ale o to ciężko. Te dziewczyny są ślepe! Jestem idealnym kandydatem na chłopaka. Uroczy, niewinny, niezbyt inteligentny, o miękkim sercu i miękkiej piersi do wypłakania się. W dodatku ciepły, przytulaśny jak pluszowy miś i byłbym wierny. I co? I takie ideały nie mają powodzenia.
- Widzisz, Pet. One same lubią sobie szkodzić. Pewnie dlatego uganiają się za Syriuszem. Nie ma to jak wyzwanie uśmiechania się do geja, kiedy mają obok kogoś takiego jak ty. To masochistki.
- Co potwierdza przykład Evans, która wybrała największego pajaca Hogwartu na swojego chłopaka. W dodatku biseksa.
- Koniec tematu! - J. postanowił uciąć naszą konwersację żeby nie słyszeć żadnych uwag pod swoim adresem. - Jak myślicie, co jest we mnie boskiego? - wpadliśmy z deszczu pod rynnę.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Pijemy!

Wszystkie moje zmysły były napięte jak postronki i zdawały się poruszać niczym schwytane, dzikie zwierzątko, zaś smak czekolady w ustach wywoływał kontrastujące z tamtym niepokojem, uczucie zadowolenia i ciepła. Nie codziennie dostaje się przecież zaproszenie od dyrektora na wspólne kosztowanie wina, nie codziennie chce się odkryć tajemnicę nazbyt szczęśliwego nauczyciela. Nic więc dziwnego, że przed wyjściem z pokoju zjadłem całą tabliczkę „krówki” - mlecznej czekolady z krówkowym nadzieniem. Zresztą, w szafce czekała kolejna czekolada, tym razem „łaciata” - z mlecznej czekolady, na której powierzchni tu i tam rozkwitały krowie plamy z czekolady białej. Czekolada, czekolada, czekolada – uwielbiałem to słowo, mogłem powtarzać je sobie całymi dniami i już sam dźwięk towarzyszący wypowiadaniu tego słodkiego słóweczka, sprawiał mi przyjemność i nastawiał pozytywnie do życia.
Poprawiłem się szybko, przygładzając ubranie, jakbym miał się zaraz zjawić na jakimś balu, nie zaś na zwykłej, nudnej herbatce u Slughorna, gdzie herbatę miało zastąpić wino. Nie ma nic lepszego niż wino po czekoladzie! Albo wino z czekoladą! Nie, nie miałem pojęcia jak może smakować takie połączenie, ale kogo to właściwie obchodziło? Mnie niespecjalnie.
Syriusz zapukał zanim zdążyłem się przygotować psychicznie do działania, a zanim ochłonąłem po tym, jak się pospieszył, nauczyciel eliksirów już nam otworzył.
- No, nareszcie! Już myślałem, że się nie zjawicie i zaczniemy bez was! - przywitał nas na wstępie i pogonił do środka rozglądając się po korytarzu, czy ktoś nas nie śledził.
- Witam, chłopcy. Dobrze was widzieć, siadajcie, siadajcie. - dyrektor wstał na nasze powitanie i pokazał nam miękkie pufy otaczające szklany stolik, na którym znalazły się już kieliszki i świeżo otwarta butelka wina. Mężczyzna machnął ręką i butelka sama się uniosła dzieląc rumianym płynem.
- Horacy, siadaj, jesteśmy bezpieczni. Napijmy się za wiosnę i powodzenie we wszystkich naszych projektach! - podniósł kieliszek i uśmiechnięty czekał byśmy zrobili to samo.
- Tak, za wiosnę i powodzenie. - przytaknął gruby nauczyciel, więc nie było sensu spowalniać nieuniknionego. W konsekwencji, ja i moi przyjaciele również sięgnęliśmy po swój przydział. Sześć kieliszków stuknęło pośrodku stołu. Mimowolnie powąchałem szkarłatny płyn przed wypiciem. Jego zapach wydawał mi się kwaśny choć słodki, a więc podobny powinien być i smak. Rzeczywiście, tak właśnie było. Przyjemny, chociaż nie w moim stylu. Byłem osobą rozkoszującą się nadmiernie cukrem i gdyby nie moja wcześniejsza dietka czekoladowa, pewnie krzywiłbym się pijąc wino.
- Panowie mają co świętować? - zapytał odważnie Syriusz, kiedy każdy z nas łyknął już po dwa, trzy łyki, zaś Slughorn dolał sobie do pełna. Kruczowłosy szybko zaczął swoje przesłuchania, jak na kogoś wydawał mi się rozsądny. Ale czy zwlekanie nie wydawałoby się bardziej podejrzane?
- Zawsze jest co świętować. - przyznał Dumbledore. - Wiosnę, bliski koniec roku szkolnego, wszystkie odniesione dotąd sukcesy, bliski finał quidditcha. - no tak. Jak to w ogóle możliwe, że zapomniałem o finale, w którym przecież mieliśmy zagrać? Nawet James nie przeżywał tego zbyt entuzjastycznie, nazbyt zajęty swoim romansem z Evans, zaś Syriusz nigdy nie lubił się przechwalać czymś takim. A więc mieliśmy co świętować, ale czy dotyczyło to także dyrektora?
- Prawda, prawda! - przytaknął nauczyciel eliksirów – Nie ma to jak świętowanie każdego, nawet najmniejszego sukcesu. Napijmy się! - polał nam wszystkim i znowu piłem małymi łyczkami słodko-kwaśne wino, które sprawiało, że moje podbrzusze łaskotało, jakby ktoś wypełnił je mrowiskiem.
- Za finał i dobrą grę! - podjął wątek James, który najwidoczniej dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest wśród „swoich” i nie musi ukrywać swojego zainteresowania ulubionym sportem. Evans nieźle go wytresowała, jak na tak krótki czas związku.
- I za bliskie wakacje! - przytaknął rozentuzjazmowany alkoholem Peter. Ten to potrafił szybko się upić. Dwa małe pół-kieliszki i już czuł wirowanie. Nie powiedziałbym, żeby w moich oczach zasługiwał na podziw, ale i tak był w nie najgorszej sytuacji, gdyż my byliśmy przytomni i gotowi wybadać dyrektora. Gdyby ten tylko nam na to pozwolił.
- Tak się zastanawiałem, ma pan dzieci? - James wypił łyk wina i uśmiechnął się niezobowiązująco do dyrektora, któremu zadał pytanie. - Nie wiemy o panu zbyt wiele, a to chyba trochę wstyd, prawda? Zawdzięczamy panu radość nauki w Hogwarcie, a nigdy nic o panu nie wiemy. Poza tym, że lubi pan słodycze.
- Więc to nie wystarczy? Lubie też dobrze przyprawione mięso i pomidory. - mrugnął do nas na poły zalotnie. - ale odpowiem na twoje pytanie, Jamesie. Tak, mam dzieci. Wszyscy nimi jesteście. Każdy uczeń naszej szkoły jest dla mnie dzieckiem, o które się troszczę na swój dyrektorski sposób. - na pewno wiedział, że nie o to nam chodziło, ale nie dał się podejść. Albo to tylko nam się wydawało, że ciąża może być powodem jego radości. Może źle szukaliśmy źródła i chodziło o jakieś osiągnięcie i kolejną nagrodę, jaką miał zdobyć w najbliższym czasie?
- Wypijmy za wszystko to, co może nam pomóc zrewolucjonizować świat. - zaproponowałem niepewnie, a Dumbledore podjął wątek wyraźnie zadowolony.
- Tak, to cudowny pomysł, Remusie! Za rewolucję naszego świata, który może stać się o wiele lepszy dzięki nowym odkryciom! - czy tylko mi się wydawało, że dyrektor i nauczyciel eliksirów spojrzeli na siebie wymownie podczas tego toastu?
Propozycji wypicia było wiele, ale w pewnym momencie Dumbledore podał ciastka i kanapeczki, a nasze kieliszki zniknęły zastąpione szklankami soku, ca sensownie argumentował naszym nieprzyzwyczajeniem do alkoholu. Byłem mu za to wdzięczny, bo czułem, że muszę zajeść to co wypiłem, nawet jeśli nie było tego wiele. Pyszne ciacho w kształcie kwiatka z delikatnym, malinowym nadzieniem to wspaniałe rozwiązanie dla słodkolubnego żołądka.
- Powinniśmy częściej organizować takie wieczorki. - Slighorn odstawił pusty kieliszek na stół i wepchnął do ust całe ciasteczko. - przynajmniej raz w miesiącu powinniśmy zapraszać chłopców na małe świętowanie. Następnym razem to ja poproszę swoich Ślizgonów żeby nam towarzyszyli. Albo mój Klub Ślimaka, będą zachwyceni, jeśli to odpowiednio przyozdobię słowami.
- Tylko nie przesadź, Horacy. Nie chcę rozpijać uczniów, a jedynie pomóc im w odstresowaniu się i nabraniu sił do pracy przed egzaminami. - nie, nie mogło chodzić tylko o to. On coś ukrywał, a ja wiedziałem, że dziś się tego nie dowiemy. Musieliśmy więc dać za wygraną, jeśli nie chcieliśmy żeby ktokolwiek domyślił się, co nam w głowach siedzi.
Ile dokładnie czasu spędziliśmy w gabinecie Slughorna zanim uznaliśmy, że najwyższy czas wrócić do siebie? Nie miałem pojęcia, ale ziewałem już ze zmęczenia, a moje głowa wydawała mi się ciężka. Może nie powinienem pić wina? A może zwyczajnie nie wyspałem się w nocy? Za oknem wcale nie było ciemno, a jednak czułem, że zasnąłbym w pięć minut i nie obudziłaby mnie nawet wojna.
Dyrektor zauważył mój stan i najwidoczniej moi przyjaciele byli w podobnym, gdyż mężczyzna zaproponował koniec imprezy. Zgodziłem się, tym bardziej, że i on planował wrócić do siebie i jeszcze zająć się ostatnimi obowiązkami, które czekały na niego dzisiejszego dnia. Czy na starość nie powinno się być bardziej zmęczonym? Jak to możliwe, że ktoś taki jak on, miał więcej energii niż młody wilkołak? Czyżby powód do radości dodawał mu także sił do pracy? To możliwe, przecież nic tak nie zachęcało do życia jak powodzenia i miłe rzeczy, które nas spotykają. A jednak, nikt nie mógł pobić Dumbledore'a, który nie miał sobie równych w szczęśliwym życiu pełnym uśmiechu i satysfakcji. Stanowisko dyrektora było jego przeznaczeniem, byłem tego pewien ilekroć na niego spoglądałem i widziałem ten jego entuzjazm.
- Kiedy chce się zmienić świat, nie ma czasu na odpadanie z sił. - wyjaśnił mi cicho, najwyraźniej odgadując moje myśli bez trudu. - Siedząc nic się nie osiągnie, narzekając nie zajdzie się zbyt daleko, nie szukając czasu, nawet i na siłę, nie wciśnie się w plan dnia nawet dodatkowego oddechu, nie mówiąc już o diecie, jaką stara się zachować pani Sprout. Sami się przekonajcie. Mogło się nam wszystkim wydawać, że nie ma już czasu na jakieś ćwiczenia, a tu nagle z rana bez problemu znalazło się chwilę na poranną gimnastykę dla zdrowia. Sam czasami się do niej przyłączam, kiedy widzę podobne ćwiczenia.
- A pan planuje? – zapytałem. Chciałem wiedzieć, jak daleko mógł dojść ktoś tak ambitny jak Dubledore.
-Widzisz, Remusie. Ja ciągle coś planuję i to mi się podoba, bo nawet jeśli plan nie wychodzi, ja wiem, że mogę go kiedyś ulepszyć o to, czego do tej pory nie było, a co zdobędę dzięki doświadczeniu. Więc powinieneś nie dać się zepchnąć na margines, ale działać najlepiej jak potrafisz i zawsze dawać z siebie wszystko. Ale teraz odpocznijcie, nie codziennie macie okazje pić tyle wina. - uśmiechnął się do nas i nawet zaproponował swoją asystę, kiedy będziemy opuszczać gabinet. To w sumie było rozsądne, więc przyjąłem pomoc z radością. Zresztą, wolałem mieć obok kogoś starszego, na wypadek gdyby Peter nam zaczął zwracać to co wypił i zjadł.
Zabawa mimo wszystko było świetna, nawet kiedy wziąłem pod uwagę, że nie osiągnęliśmy tym samym nic, a zagadka humoru mężczyzny nadal jest zagadką.