niedziela, 28 lutego 2016

Ukarać prymitywów

- Niczego się nie dowiemy, chodź. - Syriusz popchnął mnie lekko, a ponieważ nie reagowałem w sposób, który by mu odpowiadał, położył dłonie na moich plecach pchając mnie przed sobą w kierunku dormitorium chłopców. - Ona wie, że jesteś Lunatykiem, więc domyśla się, że słyszysz zbyt wiele i mógłbyś podsłuchać to, czego nie chciała nam zdradzić otwarcie. - szepnął do mnie to, czego sam się już domyśliłem.
- Dobrze już, idę sam! - otrzepałem się by zrzucić z siebie jego dłonie. Nie chciałem by ktoś zwrócił uwagę na to, w jak naturalny sposób mnie dotykał. Świat nie musiał wiedzieć o naszym związku, tym bardziej, że i tak wiedziało o nim zbyt wiele osób.
- Ale z ciebie złośnik.
- Cicho! - skarciłem go przyjacielsko.
Zaledwie zamknęły się za nami drzwi, a obaj do nich przywarliśmy uszami. Ja jako człowiek, Syri w postaci psa, w którego się przemienił aby zdobyć wyczulone psie zmysły. Nie mogłem się powstrzymać i podrapałem go po głowie lekko, dokładnie za uszami, ponieważ wiedziałem, że to sprawiało przyjemność zwyczajnym psom, więc i jemu mogło. Nie myliłem się co do tego, więc zadowolony mogłem podsłuchiwać dalej. Niestety wciąż nic się nie dało wyłapać. Może niepotrzebnie doszukiwaliśmy się w tym wszystkim spisku, a może wręcz przeciwnie?
- Wychodzą. - zauważyłem, kiedy dźwięki Pokoju Wspólnego jednak uległy zmianie. A więc jednak nie mogłem liczyć na nic konkretnego, na żadne informacje dotyczące tego zupełnie niepojętego dla mnie starcia między Jamesem i młodszym Gryfonem.
- Pewnie poszło o Evans. - zauważył Syri, który już był sobą i rozprostowywał kości. - Może w końcu trafił na konkurencję i go poniosło. Albo chłopak powiedział prawdę o tej głupiej prukwie i to J. stanął w obronie swojej koszmarnej dziewczyny.
- A jeśli to coś poważniejszego? Myślę, że nie powinniśmy tu siedzieć z założonymi rękami. Weźmy pelerynę niewidkę i pokręćmy się przy gabinecie McGonagall. To może nie pomoże Jamesowi, ale przynajmniej ja poczuję się lepiej. Sam pomyśl. Co jeśli chodziło o Slughorna i J. chciał zamknąć świadkowi gębę?
- O tym nie pomyślałem. - przyznał i spod łóżka Jamesa wyciągnął pudło z peleryną. Skinął na mnie głową i razem wyszliśmy z pokoju.
Po drodze mijając Zardi zapytałem, czy przypadkiem ona nie wie, o co poszło chłopakom, ale pokręciła głową. Cokolwiek to było, mówili szeptem i nikt nie słyszał ani słowa z ich rozmowy zanim nie zaczęli się okładać pięściami. Dopiero to było słychać i widać, ponieważ należało do bardzo mugolskich sposobów rozwiązywania problemów. Nic więc nie wyciągnęliśmy od jedynej osoby, która mogłaby coś wiedzieć. W takiej sytuacji nie było innego wyjścia, jak tylko jedno. Należało zaczaić się przy gabinecie nauczycieli transmutacji i podsłuchiwać, wyczekiwać powrotu przyjaciela, jakichkolwiek dźwięków lub słów mogących naprowadzić nas na właściwą drogę poznania.
Długo, stanowczo zbyt długo przyszło nam sterczeć pod drzwiami gabinetu, w którym bezsprzecznie był okularnik, nauczycielka i blondyn. Nie miałem pojęcia, co kazała im robić, ale potrafiłem wyczuć ich zapachy oraz drobne ruchy, więc przynajmniej jednego byłem pewny – ich obecności w środku.
Ostatecznie zrezygnowaliśmy z czekania, ale zanim zebraliśmy się do powrotu, drzwi otworzyły się i wyszła z nich cała wyczekiwana z taką niecierpliwością trójka.
- Widzę was tutaj jutro! - rzuciła ostro McGonagall, a chłopcy pokiwali pokornie głowami. Widać jednak po nich było, że nadal nie potrafią się ze sobą pogodzić i najchętniej pozabijaliby się nawzajem. Cokolwiek między nimi zaszło, było poważne.
Dwójka w ciszy odwróciła się tyłem i ruszyła przed siebie.
- Wiem, że tu jesteście. - usłyszałem szept Jamesa, co wywołało u mnie szeroki uśmiech. Pociągnąłem Syriusza za przyjacielem i lekko dźgnąłem go palcem w tyłek by pokazać, że rzeczywiście się nie mylił.
- Gdzie leziesz?! - warknął na niego blondyn, kiedy J. skręcił w inny korytarzyk od tego prowadzącego do dormitoriów.
- Ciul cię to obchodzi! - odwarknął mu James i pokazał jakże znajomy znak jakim był środkowy palec prawej ręki.
- Poskarżę McGonagall. - zagroził blondas.
- Skarż. Przekonamy się komu wyjdzie to na dobre, a komu nie. - J. prychnął kpiąco i ignorując dalsze zaczepki po prostu odłączył się od swojego zupełnie nowego wroga. Kiedy znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu Gryfona, J. zaczął przeklinać ostro w ramach kuracji uspokajającej. - Głupi palant!
- O co poszło? - wtrącił Syri w chwili dla nabrania oddechu między licznymi słowami na „k”.
- Powiem wam kiedy się uspokoję trochę.
Więc czekaliśmy i wysłuchiwaliśmy naprawdę strasznej litanii przekleństw, wyzwisk i kaleczących uszy słów. Część z nich zapewne wymyślił na poczekaniu, ale tego nie chciałem rozdrapywać.
- Poszło o Lily i...
- Wiedziałem! - Syri klasnął w dłonie.
- I o Snape'a. - dokończył okularnik. - Zdejmijcie pelerynę, bo dziwnie się czuję rozmawiając z wyimaginowanym przyjacielem. - spełniliśmy więc jego prośbę.
- Co ma z nią wspólnego Snape? - zapytałem zbity z tropu.
- Powiedział, że Lily przyprawia mi rogi, bo widział, jak kręci ze Snapem. Był tego taki pewien, że po prostu go walnąłem. On mi oddał i tak się zaczęło. Nie ma wiele do opowiadania. Bolało jak cholera, a jutro będę miał takie sińce na twarzy, że równie dobrze mogą w Proroku Codziennym obwieścić, że się prałem z Danielem Bornsem.
- Obawiam się, że to nie jest konieczne skoro wasze twarze będą przypominać śliwki. - mruknąłem pod nosem. - Wprawdzie rozumiem, że obraził twoją dziewczynę i ciebie, ale nie jestem pewny, czy to było słuszne posunięcie z twojej strony. Okładanie się pięściami nie przystoi czarodziejowi.
- Chyba nie sądzisz, że miałem czas na takie rozważania, kiedy krew się we mnie gotowała.
- Prawdę mówiąc to chciałbym żebyś jednak go miał. Nie musiałbyś pokutować za to, że cię poniosło.
- Nawet mi nie przypominaj! - prychnął i otrzepał się, kiedy przeszły go dreszcze. - McGonagall powinna wybrać się na leczenie w Św. Mungu razem ze Slughornem. Nawet nie powiem wam, co muszę robić w ramach kary za tamtą bójkę. Z każdą chwilą coraz bardziej nienawidzę tego całego Daniela.
- Przecież nie kazała wam się trzymać za rączki i śpiewać piose... Kazała?! - Syriusz wytrzeszczył oczy.
- Może nie śpiewać, ale blisko i tak. Trzymamy się za rączki jak dzieci i więcej wiedzieć nie musicie. A raczej nie chcę żebyście wiedzieli bo wstyd mi przed samym sobą. Jeśli ta baba myśli, że skrajną kompromitacją pokona moją niechęć do takiego idioty to powinna sama spróbować. Nie ważne, zmieńmy temat na jakikolwiek inny.
Milczeliśmy więc, ponieważ żaden z nas nie mógł wymyślić żadnego sensownego tematu, który zastąpiłby aktualny. Zresztą, na pewno nie tylko ja zastanawiałem się wtedy nad tym, co takiego wymyśliła McGonagall by ukarać Jamesa i Dana. Znałem ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest zdolna do podłości, ale takiej, która nie rani niczego poza dumą. Cokolwiek więc wymyśliła, było to zgodne ze szkolnymi zasadami.
Dotarliśmy do wejścia za portretem Grubej Damy nie zamieniając już ani słowa. Wszyscy troje pochłonięci swoimi myślami, wszyscy troje poważni. Poczułem jednak ukłucie wściekłości, kiedy doszedł mnie głos wołającej Jamesa Evans. Podbiegła do niego niemal rzucając mu się na szyję i zaczęła ściskać. Wypytywała o to, co się stało, ponieważ słyszała, że pobił się z Danielem.
„Zupełnie jakby chciała się podlizać i wyciągnąć z Jamesa wszystko, co zaszło żeby móc się bronić i wiedzieć, gdzie popełniła błąd” - pomyślałem. Może widziałem zbyt wiele telenowel mojej mamy, w które wciągnął ją ojciec? W końcu czarodzieje nie potrzebowali telewizji, ponieważ nie mieli na nią czasu. Mój ojciec był mugolem, toteż bez telewizora obejść się nie mógł, co sprawiło, że i mama się wciągnęła. W ostateczności i mi się „oberwało”, kiedy zaczęło się śledzenie nowych odcinków romansideł.
Westchnąłem wymijając obściskującą się parę. Zrobiło mi się niedobrze na ten koszmarny widok, więc wolałem zaszyć się w pokoju. Tam przynajmniej nie musiałem oglądać najbardziej nielubianej osoby w szole – Lily Evans, Lisicy, dziewczyny mojego przyjaciela i osoby darzącej mnie niechęcią równą mojej. Nagle zaczynałem rozumieć dlaczego J. nie chce zdradzić, co takiego przyszło mu robić w ramach kary.

środa, 24 lutego 2016

Paralelnie

21 grudnia
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Kiedy w ogóle postanowiłem zostać w szkole na Boże Narodzenie? Sam nie byłem pewny. Może zwyczajnie miałem coś ważniejszego na głowie, więc pozwoliłem by uciekł mi momenty podjęcia decyzji. Tak, chyba tak właśnie było. Ale czy aby na pewno? Chociaż próbowałem przypomnieć sobie jak do tego doszło, nie potrafiłem.
- Ubieraj swój szacowny tyłeczek, Remusie. - Syriusz wskoczył na łóżko, na którym leżałem i wyszczerzył się szeroko. - Idziemy zaszaleć!
- Że niby co? - marszcząc brwi usiadłem na materacu. Zauważyłem, że często w taki właśnie sposób reagowałem na nowe pomysły moich przyjaciół oraz mojego niezastąpionego chłopaka.
- Pada śnieg, więc mały romantyczny spacerek mi się zamarzył. Nie mów, że nie chcesz spędzić ze mną chwili sam na sam w tak romantyczny sposób? - wiedział jak mnie podejść.
- Daj mi chwilę! - zerwałem się z łóżka i pognałem ubrać się ciepło. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo mroźny, więc tylko to mi pozostało. Założyłem więc gruby sweter, najcieplejsze spodnie jakie tylko znalazłem. Później zaczęła się najmniej przyjemna część, czyli opatulanie: szalik, czapka, rękawiczki, zimowe buty. Ostatecznie Syri śmiał się ze mnie, kiedy wyglądając jak bałwan byłem gotowy do wyjścia. On założył zdecydowanie lżejsze ciuchy, dzięki czemu mógł się swobodnie poruszać.
Kiedy drzwi głównego wyjścia z zamku otworzyły się przed nami, poczułem na sobie orzeźwiający podmuch zimna. Wprawdzie byłem raczej stworzeniem ciepłolubnym, ale nagle poczułem, że żyję i że tego właśnie było mi trzeba. Spaceru w zimowym chłodzie, wśród panującego półmroku zapadającego szybko zmroku, czując topniejące płatki śniegu na twarzy oraz uścisk dłoni Syriusza na mojej. Od jak dawna nie cieszyłem się z tego, co miałem dzięki niemu? Teraz było za to idealnie.
Pod nogami skrzypiała nam pierzyna śniegu, lekki wiatr mroził policzki i próbował wedrzeć się pod ubranie. Uśmiechnąłem się do siebie i roześmiałem, kiedy spojrzałem na Syriusza. Teraz na pewno żałował, że nie założył niczego cieplejszego.
- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, Syriuszu. Zamiast się ze mnie nabijać w pokoju, mogłeś pomyśleć o tym, żeby sprawdzić temperaturę za oknem.
- Przyznaję, poniosło mnie wtedy, ale teraz poruszajmy się żwawiej, bo przymarznę do ubrań. Chodźmy pod chatkę Hagrida, a jeszcze lepiej zrobimy jeśli go odwiedzimy.
- Wiem, co planujesz. - pokazałem mu język, ale nie w głowie były mi protesty. Syriusz po prostu szukał sposobu żeby znaleźć się w cieple, ale jednocześnie dać mi to, co obiecał, a więc romantyczny spacer.
Dzięki bieli śniegu bez problemu znaleźliśmy wydeptaną przez gajowego ścieżkę prowadzącą do jego chatki. Podejrzewałem, że mój chłopak prosił w myślach Merlina by Hagrid był u siebie. W jego oknach nie było widać światła, a było mało prawdopodobne by spał, więc wnioski nasuwały się same. Niemniej jednak, znaliśmy doskonale dziwactwa gajowego, toteż wcale nie zdziwiłem się, kiedy z wnętrza jego domu zaczęły dochodzić dziwaczne odgłosy. Cokolwiek kombinował, był w środku, a więc mógł nam także zapewnić schronienie i poczęstować gorącą herbatą.
- Remi, czy on...
- Jest w środku, nie martw się. - pocieszyłem chłopaka. - Oddałbym ci coś ze swoich ubrań, ale wtedy to ja bym zamarzał. - wyszczerzyłem się do niego.
Stojąc na niewielkich schodach, zapukaliśmy do drzwi.
- To tylko my, Remus i Syriusz! - krzyknąłem, jako że niewiele brakowało aby Syri zaczął szczękać zębami.
Chwila ciszy, kiedy to najwyraźniej Hagrid myślał, czy powinien wpuścić nas do środka.
- Chwilunia! - odkrzyknął w końcu, a z wnętrza jego domku doszły nas inne dziwaczne odgłosy. Nawet ja nie potrafiłem ich odszyfrować. Co on tam kombinował?
Syri drobił w miejscu zanim wewnątrz chaty zapłonęła lampa, a drzwi otworzyły się z cichym szczęknięciem. Zostaliśmy zaproszeni uprzejmie do środka i skorzystaliśmy z tej okazji bez szemrania. Wewnątrz było chłodno, ale ognień płonął teraz w palenisku, nad którym Hagrid gotował wielki kocioł wody.
- Cieszę się, że postanowiliście mnie odwiedzić. Tak dawno was tutaj nie było. - zagaił rozmowę wskazując nam krzesła przy o dziwo uprzątniętym stole.
To wydawało mi się bardzo podejrzane. W końcu chodziło o Hagrida. Chociaż niechętnie, musiałem przyznać, że nie dawało mi to spokoju od kiedy tylko zobaczyłem ten względny porządek, jaki panował w jego chatce.
- Przeszkodziliśmy ci w czymś? - zapytałem udając obojętność i zwykłą uprzejmość.
- Nie, nie! - speszył się, a to oznaczało, że kłamał.
- Hagridzie, jesteśmy przyjaciółmi, więc możesz nam powiedzieć, co ukrywasz. - Syriusz wyciągnął ciężką amunicję. - Wiesz doskonale, że nie puścimy pary z ust. Nie martw się. I założę się, że ulży ci jak nigdy, kiedy się tylko wygadasz!
- Nooo, może. - gajowy wciąż się wahał, ale w końcu zrezygnowany skinął kudłatą głową. - Bo ja robię prezent dla pewnej osoby. - rzucił, a jego czerwone policzki jednoznacznie wskazywały na to, że był ktoś, kto skradł mu serce. Przyznaję, że nie spodziewałem się tego, a jednak nie mogłem się też temu dziwić. W końcu on także miał prawo do miłości.
Ogromny pies gajowego właśnie zaczął popiskiwać pod drzwiami, więc Hagrid wypuścił go na zewnątrz by ten załatwił swoje potrzeby i wyszalał się należycie.
- Nic tylko mi dzisiaj przeszkadza. - stwierdził mężczyzna, kiedy za wielgaśną bestią zamknęły się drzwi.
- Może chce żebyś pokazał nam prezent? - Syriusz sam zaczął przygotowywać dla nas herbatę, jako że Hagrid był tak pochłonięty rozmową, że zapomniał o zwykłej uprzejmości.
- Nie, to wykluczone! - mężczyzna aż pobladł. - To niespodzianka, więc nie mogę pokazać jej nikomu!
Zabawiliśmy u niego jeszcze dłuższą chwilę, jako że tego wymagało dobre wychowanie i dopiero po odsiedzeniu przepisowej godziny postanowiliśmy jednogłośnie, że najwyższy czas wrócić do zamku. Nie było sensu dłużej przeszkadzać Hagridowi, a na zewnątrz było naprawdę chłodno, więc nie chciałem żeby mój słabo ubrany chłopak skończył z grypą. Ten spacer chciałem mu więc odpuścić na rzecz innego, dopiero nadchodzącego, choć bliżej niesprecyzowanego.
Nie było nas zaledwie chwilę, ale ona wystarczyła, by James wpakował się w kłopoty, kiedy nie mieliśmy go na oku. Zaledwie przekroczyliśmy próg Pokoju Wspólnego, kiedy w oczy rzuciła się nam szata McGonagall i pokornie stojący przed nią ze spuszczoną głową okularnik. Obok niego stał dwa lata młodszy od nas chłopak w równie pokornej pozie, a na policzkach obu już pojawiały się pierwsze siniaki. Czyżbyśmy przegapili walkę kogutów?
- James, co...?
- Nie podchodzić, panowie! - Mcgonagall zatrzymała nas w opół kroku. - On ma karę i może zapomnieć o kolegach, przyjaciołach, a nawet dziewczynie.
- Ale co się stało? - zapytałem zaintrygowany.
- Już on ci powie., w to nie wątpię. - nauczycielka mierzyła Jamesa wściekłym spojrzeniem.
- Ale przecież ma areszt na kolegów. - Syriusz zaczął łapać ją za słówka i teraz to on stał się obiektem, na którym skupiły się wszystkie gromy jej spojrzenia.
- Żeby i tobie się nie oberwało, Black. - zagroziła.
Chciał się z nią wykłócać, ale najwyraźniej jeden rzut oka na wymiętoszonego Jamesa wystarczył dla zmiany zdania. Syriusz poddał się więc bez dalszej walki. Podniósł ręce w geście wyrażającym wycofanie się ze starcia robiąc przy tym krok w tył.
Nauczycielka wróciła do gromienia chłopaków, zaś ja złapałem Syriusza za rękaw i odciągnąłem dalej. Starając się by nikt tego nie widział, przyłożyłem palec do ust nakazując mu milczenie. Miałem zamiar wykorzystać mój niezawodny słuch i dowiedzieć się, co takiego zaszło. Nie byłem tylko pewny, czy nie jest na to za późno, ale nawet mając areszt, James musiał wrócić kiedyś do sypialni, a tam z pewnością zdradziłby nam szczegóły całej sprawy.
Nasłuchiwałem, ale najwyraźniej wszystko zostało powiedziane zanim wróciliśmy z Syriuszem do Pokoju Wspólnego, ponieważ nauczycielka wpatrywała się tylko w chłopaków, zaś oni ze spuszczonymi głowami i nienawistnymi spojrzeniami patrzyli na swoje buty.
O co poszło? Co się wydarzyło, kiedy ja i Syriusz rozmawialiśmy z Hagridem? Ciekawość zaczynała mnie zżerać od środka. Musiałem poznać szczegóły! Tym bardziej, że nie znałem zbyt dobrze tego wysokiego blondyna, który stał się obiektem nienawiści mojego przyjaciela.

środa, 17 lutego 2016

Bo wiele/nic się nie dzieje

20 grudnia
- Yy, Syri, jest sprawa. - męczyło mnie to przez cały czas, więc w końcu postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i pozbyć się tego niewyobrażalnego niepokoju, który dawał mi się we znaki, od kiedy przystałem na propozycję Matta. Kiedyś i tak musiałem to zrobić, musiałem wyłożyć sprawę jasno, ale gdyby zależało to tylko ode mnie, odwlekałbym wszystko możliwie najdłużej. Taki był ze mnie typ i nic na to nie mogłem poradzić. Chociaż nie. Mogłem, ale zwyczajnie mi się nie chciało. Inna sprawa, że czasami wcale mi to nie przeszkadzało, za to w dni takie jak ten, kiedy czułem zdenerwowanie, wolałem mieć wszystko za sobą.
- Co to za sprawa, bo rozumiem, że poważna. Widzę to po twojej uroczej buźce. - Black uniósł brew, co wraz z całym wyrazem jego twarzy wydawało się krzyczeć „czekam!”. Nie pomagało mi to wcale.
- No, więc... Pamiętasz tego „dzieciaka”, którego uczyłem wysyłać wiadomości papierowym smokiem? - poczekałem na skinięcie. - Zaprosił nas wszystkich do Hogsmeade. Planują jakąś grę, czy coś w tym stylu i potrzebują ludzi.
- I to jest takie straszne?
- Hm? Nie powiedziałem, że to straszne. - wziął mnie z zaskoczenia.
- Tak wyglądałeś.
- Och! - tego nie przewidziałem i chyba nie chciałem przewidywać, ale teraz musiałem robić dobrą minę do złej gry. Przecież nie mogłem mu powiedzieć, że „dzieciak” w rzeczywistości jest całkiem przystojnym chłopakiem, który wydaje się ze mną flirtować. To byłoby bardziej podejrzane, niż pozwolić mu przekonać się o tym na własne oczy. Udam wtedy, że wcale nie zauważyłem atrakcyjności Matta i będę liczyć na to, że Syri mi uwierzy. - Po prostu martwiłem się, że zaplanowałeś dla nas coś innego i zabawa z bandą młodziaków nie sprawi ci przyjemności. - zdecydowanie musiałem przystopować z podkreślaniem wieku Matta i jego kolegów. To mogło się wydawać podejrzane.
- Nie zaszkodzi się czasami rozerwać, więc nie widzę problemu. Musisz jednak doliczyć do ekipy Evans, bo z tego co wiem, James umówił się już z nią na wspólne wyjście, a jeśli jest potrzebny to...
- Że co?! - naprawdę byłem niezadowolony z takiego obrotu spraw. Tylko tej francy mi brakowało do „szczęścia”. Widać pechowiec pechowcem pozostanie przez całe życie.
Od razy wyszedłem z sypialni i wyszukałem Jamesa w Pokoju Wspólnym, gdzie siedział na partyjką szachów z pierwszoklasistą,
- J., interesik mam! - rzuciłem do niego jeszcze ze schodów. Nie obchodziło mnie, że wszyscy o tym usłyszą. Byłem wściekły, że Evans wmiesza się w już i tak skomplikowaną sytuację, w której się znajdę.
- Uf, ratujesz mi skórę. Skubaniec jest w tym dobry. - rzucił cicho okularnik, kiedy odszedł od stołu by porozmawiać ze mną. - O co chodzi?
Wyłożyłem sprawę w miarę jasno, na tyle na ile mogłem, dokładnie tak, jak wcześniej wyłuszczyłem ją Syriuszowi. Niestety, J. potwierdził swoją randkę z Evans. Nie dało się tego odwołać, ale nie miał żadnych szczególnych planów na to, co będą robić, więc był bardziej niż zadowolony z faktu, że pomogłem mu rozwiązać jego problem. Nie zgodziłem się nawet na obecność Lisicy, a on już sam sobie ją zaprosił. Czy mogłem to odwrócić na swoją korzyść? Wątpiłem, ale już gorzej być nie mogło. I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, który mógł wszystko ułatwić, a na pewno nie zaszkodziłby mi bardziej, niż już sam sobie zaszkodziłem.
- Zardi! - krzyknąłem do dziewczyny, która właśnie miała wyjść z Pokoju Wspólnego.
Trzeci raz w ciągu ostatnich minut musiałem wszystko zwięźle tłumaczyć.
- Nie wiem, co kombinujesz, ale stoję za tobą murem. Wyciągnę Agnes. Im większy tłum, tym łatwiej coś w nim ukryć, prawda? - wiedziałem, że nie czyta mi w myślach i nie ma pojęcia, co się dzieje, ale miała znakomitą intuicję. Poniekąd czytała też ze mnie, jak z otwartej książki, więc mogłem mieć pretensje tylko do siebie.
Wyrażając żal, ubolewanie i niechęć do rozstania, przesadzone, chociaż niewątpliwie szczere, Zardi zostawiła mnie sam na sam z moimi myślami i kolejnym niepokojem. Okazało się, że Sprout wezwała ją do siebie i oboje wiedzieliśmy, że powodem może być tylko i wyłącznie opłakany stan Slughorna. Podejrzewałem, że dziewczyna miała przed sobą długie i wyczerpujące przesłuchanie. Wiedziałem jednak, że kto jak kto, ale ona nie puści pary z ust. Będzie stała za nami murem i zapewniała, że nie mieliśmy nic wspólnego z przemianą nauczyciela. Ona potrafiła być przekonywująca. Była niezłą aktorką, jak przystało na dziewczynę wszechstronnie utalentowaną.
Widząc wychodzącą z dormitorium dziewcząt Evans straciłem tę iskierkę optymizmu, która zaczęła się we mnie tlić.
- Idę na prefektowski obchód zamku. - rzuciłem do Kinna, który na swoje nieszczęście znalazł się blisko mnie. - Daj znać Syriuszowi, gdyby mnie szukał. - i zanim chłopak zdążył zaprotestować lub podjąć próbę wymigania się od tego, przeszedłem przez dziurę za portretem i zamknąłem za sobą wejście.
Będę musiał spędzić z Evans sobotę w Hogsmeade, nie musiałem jej jeszcze oglądać w Pokoju Wspólnym. Zresztą, chciałem pokręcić się koło gabinetu Sprout i podsłuchać tyle ile byłem w stanie z jej rozmowy z Zardi.
Niestety, nie miałem dziś szczęścia, jako że po drodze natknąłem się na obładowanego książkami Victora Wavele, który uśmiechnął się niebezpiecznie na mój widok. Było za późno na odwrót lub ucieczkę. Nauczyciel zauważył mnie i uśmiechnął się wyjątkowo szeroko. Wiedziałem czego ode mnie chce i nie miałem wymówki by odmówić. Byłem więc zmuszony wziąć część z jego książek i pomóc przenieść je do jego gabinetu. Okazało się jednak, że miał tego o wiele więcej i uporaliśmy się dopiero z pierwszą turą jego prywatnej biblioteczki.
Nawet wymówka dotycząca obchodu zamku nie pomogła. Wavele po prostu wpakował mi w ramiona górę książek i sam zabrał kolejną. Nie zapomniał mnie nawet pogonić kilka razy. Czasami miałem go naprawdę dosyć.
- To wszystko o runach leczniczych? - zapytałem, kiedy odczytałem kilka tytułów, które miałem bezpośrednio przed twarzą.
- Zostałem poproszony o pogłębienie swojej wiedzy z tego zakresu aby móc pomagać pani Pomfrey w trudnych przypadkach.
- W przypadku profesora Slughorna? - wymknęło mi się, co uświadomiłem sobie, kiedy Wavele wpatrywał się we mnie intensywnie. - Niechętnie sobie to przypominam, ale byłem pod jego gabinetem, kiedy z niego wyjrzał. - nie kłamałem. Zmieniłem tylko kontekst z umyślnego kręcenia się w tamtym rejonie na coś zupełnie przypadkowego. - To był straszny widok, ale nie mam wątpliwości, że to był profesor Slughorn. Jego gabinet, jego koszmarna kamizelka i najlepszy garnitur. Potrafię dodać dwa do dwóch. Do tego jest nieobecny na lekcjach, więc to oczywiste, że to, co widziałem to musiał być on. Czy pan mnie właśnie o coś podejrzewał?! - udałem oburzenie.
- Nie bez powodu przyjaźnisz się z dwójką największych rozrabiaków w szkole, że już nie wspomnę o chodzący problemie każdego nauczyciela, jakim jest Pettigrew. No i nie mogę zapomnieć o twojej byłej dziewczynie, która jest skarbnicą dziwnych pomysłów.
Cóż, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Towarzystwo, z jakim się zadawałem nie należało do przykładnych, ale czy był to powód by oskarżać mnie o cokolwiek? Wprawdzie miał rację, że maczałem w tym palce, ale przecież tylko troszeczkę!
- Nie ocenia się ludzi po przyjaciołach. - mruknąłem dla podkreślenia mojej urażonej dumy i odłożyłem książki na już wcześniej wskazane mi miejsce w gabinecie. - Obawiam się, że mam coś bardzo ważnego do załatwienia, a całkowicie o tym zapomniałem. - powiedziałem w taki sposób, że nauczyciel bez najmniejszych problemów „domyślił się”, że mnie uraził. Miałem szczerą i gorącą nadzieję, że teraz będzie go zjadać poczucie winy. W końcu sam był sobie winien.

niedziela, 14 lutego 2016

Zaproszenie

19 grudnia
Poczucie winy – dzień trzeci. Wielkie poczucie winy. Tak wielkie, że musiałem je przejadać czekoladą. Wprawdzie jadałem czekoladę codziennie, mimo moich usilnych prób walki z uzależnieniem, ale i tak miałem wrażenie, że jem jej więcej, od kiedy pojawiły się problemy z nauczycielem eliksirów, a więc od trzech dni. Jasne, mogłem się mylić, ale czy kogokolwiek to obchodziło? Mogłem cały dzień nie robić nic innego, jak tylko jeść i jeść słodycze, a teraz miałem na nie tak wielką ochotę, że przerażałem samego siebie. Moja słabość do łakoci wymykała się spod kontroli.
- Remi, która to już gorąca czekolada? - wiedziałem, że ktoś zada w końcu to pytanie i niestety był to Syriusz. Właśnie wyszedłem na świnię przed moim chłopakiem. Czy mogło być coś gorszego? Chyba mdłości, które teraz mnie dopadły. Czyżbym przesłodził organizm? Nie, raczej zdenerwowałem się mimowolnie tym, że ktoś naprawdę zwrócił uwagę na mój problem.
- Prawdę mówiąc to nie liczyłem. - przyznałem z zakłopotanym uśmiechem. - Ale zmienię to, słowo. Wiem, że nie lubisz, kiedy smakuję słodyczami, więc dziś był ostatni raz.
- Sam sobie nie wierzysz, Remusie. - Black pokręcił głową i wyjął z moich rąk do połowy wypity kubek gorącej czekolady. - Zacznę ci ją ograniczać. Naprawdę to zrobię, bo tak dłużej być nie może. To zakrawa na czekoladową depresję!
- Chciałeś powiedzieć „desperację”.
- Doprawdy? - uniósł brew spoglądając na mnie wymownie.
- Dobrze, nie ważne. I nie mam depresji! Jestem rozbity przez to, co zrobiliście Slighornowi i tyle!
- Skoro tak mówisz. - było jasne, że chłopak mi nie wierzy. Czy mogłem mu się dziwić. Czasami zachowywałem się dziwacznie i sam nie byłem pewny, co jest tego powodem.
Spojrzałem na kubek leżący teraz przede mną na stoliku w Pokoju Wspólnym i skrzywiłem się. Fuj! A i tak wiedziałem, że jeszcze dzisiaj znowu będzie to za mną chodzić. Niby mnie mdliło, ale jutro znowu będę na głodzie. Czy tym razem zdołam pokonać swoje uzależnienie? Czy nie sięgnę po czekoladę?
- Za dwa miesiące walentynki... - powiedziałem do siebie, a moje oczy zaczęły robić się wielkie. Podniosłem sweter i spojrzałem na swój odstający trochę brzuch. - Mam dwa miesiące na odchudzenie się!
Syriusz załamał się, bo przetarł twarz dłońmi i westchnął ciężko.
Nie ważne, co on o tym myślał, kiedy ja chciałem prezentować się lepiej, zdecydowanie lepiej, podczas ostatnich naszych walentynek w szkole. Odczuwając lekki ból brzucha, postanowiłem dać z siebie wszystko i popracować nad sobą do tego czasu.
Spojrzałem ponownie na kubek i skrzywiłem się. Miałem nadzieję, że Skrzaty Domowe szybko go zabiorą. Wprawdzie nie miałbym nic przeciwko wymiotom, ale raczej nie byłem typem, który często zmaga się z takim problemem, a więc poza cierpieniem mdłości nie miałem co liczyć na ulgę. Eh, czasami byłem taki beznadziejny.
- Nie, nie mogę! Idę do kuchni zanieść ten kubek i zjeść coś słonego! - nie wytrzymałem. Wstałem z obrzydzeniem patrząc na swoją gorącą czekoladę.
- Wracaj szybko. - Syriusz uśmiechnął się zadowolony z tego, co usłyszał. Był zajęty ogrywaniem Jamesa w szachy, co miało pomóc mu wzbogacić się o kilka galeonów, więc nie dziwiłem się, że nie planował iść ze mną. Wprawdzie nie cierpiał na niedostatek, ale miałem wrażenie, że coś kombinował i dlatego z taką zaciętością starał się zarobić na Potterze, co szło mu nieźle biorąc pod uwagę, jak pewny siebie był okularnik i z jaką łatwością Syri potrafił go podejść.
Przyznaję, że byłem zdeterminowany, więc dotarcie do celu zajęło mi niewiele czasu. Zacząłem więc od pozbycia się paskudztwa i zajedzenia słodyczy we krwi serem żółtym. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie najlepszy pomysł, ale innego nie miałem, więc nie żałowałem sobie tego cuchnącego w gruncie rzeczy przysmaku. Skończyłem więc objedzony, leniwy i ledwie się ruszający.
Wychodziłem z kuchni, kiedy usłyszałem za sobą:
- Ja podobał ci się mój smok?
Zaskoczony tym, że dałem się podejść, odwróciłem się nie myśląc wiele. Moje usta były jeszcze wypchane żółtym serem, jak u chomika i chociaż chętnie odpowiedziałbym na pytanie zachowując twarz, było to niemożliwe.
Matt widząc mnie takim ryknął śmiechem, a resztki mojej dumy roztrzaskały się na kawałki. Remus Lupin, prefekt, wilkołak i błazen. To dopiero różnorodność w jednym ciele. Pogryzłem to, co miałem w ustach najszybciej jak mogłem i przełknąłem czując wielką gulę sera niespiesznie przemieszczającą się w dół przełyku do żołądka. To było niemal bolesne doznanie.
- Przepraszam. - rzuciłem, kiedy byłem już w stanie mówić. - Gratuluję smoka, udało ci się.
- Tak, ale to dlatego, że miałem dobrego nauczyciela.
Wymieniliśmy uśmiechy.
- Odprowadzę cię kawałek. - zaproponował chłopak i odgarnął z oczu włosy, które właśnie rozsypały się po jego twarzy. Wyglądał przez to naprawdę zniewalająco. Zastanawiałem się nawet, czy Zardi kiedykolwiek się na niego natchnęła. Byłem pewny, że zaczęłaby do niego wzdychać, gdyby tak było. Ta dziewczyna po prostu tak miała i za to ją kochałem.
- Dziękuję, chociaż nie musisz.
- Ale chcę. Po drodze może się tyle wydarzyć. Nigdy nie wiem, co wpadnie mi do głowy, a przecież mam przed sobą znakomitego nauczyciela.
Przez chwilę kusiło mnie by zapytać, czy przypadkiem ze mną nie flirtuje, ale szybko zmieniłem zdanie. To nie byłoby dobre posunięcie. Nie mogłem zakładać, że każdy na kogo się natknę będzie miał słabość do tej samej płci. Zresztą, czy naprawdę musiałem wiedzieć, co siedzi w głowie tego niezaprzeczalnie przystojnego chłopaka? Powinien wystarczyć mi fakt, że mogę na niego patrzeć. W końcu miło było czasami nacieszyć oko kimś szczególnym, kto wyróżniał się z tłumu. Dawniej miałem wielu bliskich starszych kolegów, którzy zapewniali mi rozrywkę, teraz mogłem liczyć wyłącznie na Gregoire'a oraz Noaha, ale tej dwójki nie uznałbym za kogoś bliskiego.
Czego ja w ogóle chciałem od losu?
- Więc, teraz, kiedy opanowałeś już wysyłanie wiadomości papierowym smokiem, jakie masz plany na kolejne projekty magiczne? - zagadnąłem, aby nie borykać się z przejmującą ciszą, która byłaby powodem niepotrzebnego skrępowania.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. W moim przypadku działa to trochę inaczej. Na żywioł, powiedziałbym. Po prostu żyję jak zawsze, póki nagle nie pojawi się jakiś szalony pomysł, który mógłbym zrealizować. Nie jestem kimś, kto planuje. Ja działam. A skoro o działaniu mowa. Co powiesz na wypad do Hogsmeade za tydzień?
Tego się nie spodziewałem i teraz patrzyłem na chłopaka nie wiedząc co powiedzieć.
- Będzie świetnie, słowo! Zabierz przyjaciół, kumpli, kogokolwiek. Potrzebujemy jeszcze kilku osób.
- Hę? Do czego? - teraz moje zdziwienie sięgnęło zenitu, dzięki czemu odzyskałem głos.
- Do zabawy, naturalnie. Bitwa o flagę na śniegu, w mieście. To będzie interesujące, słowo. Nie będziesz żałował. To jak? Nie daj się prosić.
Czy mogłem mu odmówić, kiedy złożył ze sobą dłonie i spojrzał na mnie błagalnie? Przypominał szczeniaka, który chce wyłudzić od właściciela smakołyk.
- Dobra! - uległem mu. - Niech będzie, wezmę trójkę przyjaciół, jeśli pozwolisz.
- Idealnie! Jesteśmy niemal umówieni. Przyślę ci szczegóły smokiem. - uśmiechnął się czarująco, jak to tylko przystojni mężczyźni potrafią.
Czy popełniłem błąd zgadzając się? Nie miałem wątpliwości, że Syriusz będzie zazdrosny, więc może powinienem unikać konfrontacji między nim a Mattem? Jeśli wyjdzie na jaw, że między mną i Blackiem coś jest, zaś Matthew również znajdzie się w centrum uwagi... Nie chciałem o tym myśleć.
- Będę czekał. - rzuciłem, jako że było już za późno na zmiany lub rezygnację. Słowo się rzekło.

środa, 10 lutego 2016

Podejrzane to

18 grudnia
Przez chwilę miałem wrażenie, że wszystko mi się przyśniło i w rzeczywistości nikt nie zamienił nauczyciela eliksirów w mutanta. Przez chwilę, ponieważ szybko dotarło do mnie, że to tylko złudne pragnienie. Wczorajszy dzień był szalony i nie mogłem tego ukryć, choć bardzo bym tego chciał. Martwiłem się, że jeśli wszystko wyjdzie na jaw, wylecimy ze szkoły jeszcze przed końcem roku. Naturalnie martwiłem się tym tylko ja, ponieważ na odpowiedzialność Syriusza i Jamesa liczyć nie mogłem.
- Co się tak cholernie tłucze z rana?! - Syri obudził się najwyraźniej nie w sosie, a jego słowa uświadomiły mi, że od pewnego czasu ignorowałem powtarzający się bezustannie dźwięk pukania.
- Może przysłali po was kogoś z Azkabanu lub od Świętego Munga. - rzuciłem żeby dopiero trochę przyjaciołom i jako jedyna naprawdę przytomna osoba w pokoju zwlekłem się z łóżka. Otworzyłem drzwi ziewając przeciągle i zmarszczyłem czoło nie widząc nikogo. Chwilę mi zajęło dostrzeżenie lewitującego nad moją głową niezgrabnego smoka z papieru, a kolejnych kilka chwil kojarzyłem fakty.
- Co to u licha jest?! - zanim się obejrzałem, Syriusz już stał za mną.
- Yyy, uczyłem jednego dzieciaka jak to robić i widać chciał się pochwalić, że moje nauki przyniosły efekty. - nie skłamałem, chociaż pod pewnym względem naciągałem fakty. W końcu ten „dzieciak” był bardzo „niedzieciakowy”.
- Kiedy ty miałeś na to czas? - wydawał się poirytowany.
- Kiedy ty byłeś zajęty pakowaniem się w kłopoty. - odparowałem w sposób pozwalający na zamknięcie tematu. - Chcesz jeszcze coś wiedzieć? - specjalnie podparłem się pod boki jak to zwykle robiły dziewczyny wściekając się na swoich facetów.
- Nie było pytania. Idę spać! - tak jak przypuszczałem, wolał się zmyć niż wałkować temat tego, co zrobił Slughornowi. Widać byłem pogromcą Syriuszów, skoro wolał nie wywoływać burzy. Miałem moc! A przynajmniej władzę nad Syriuszem i jego pragnieniem świętego spokoju.
Sam usiadłem na swoim materacu szukając najwygodniejszej pozycji i rozwinąłem papierowego smoka. W środku znajdowała się zwięzła wiadomość w formie podziękowań za pomoc w opanowaniu zaklęcia. Sam nie byłem pewny, czy liczyłem na coś więcej w związku z tym liścikiem, choć było to możliwe biorąc pod uwagę ukłucie żalu jakie wtedy odczułem. Nie podobało mi się to, ale z drugiej strony sprawiało, że coś we mnie zaczynało się poruszać, łaskotać przyjemnie. To było znajome, cudowne uczucie, którego nie czułem już od dawna. Przywodziło na myśl przyjemną przeszłość, bezpieczeństwo, radość życia. Wszystko co dobre, wiązało się z tym słodkim łaskotaniem wewnątrz mnie. Dlaczego jego źródłem był właśnie Matthew? Tego zapewne nikt nie potrafiłby powiedzieć, ale byłem mu wdzięczny za to, że dzięki niemu moje życie wydawało się wchodzić na nowe, chociaż pod pewnym względem jednak stare tory. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko wiosny, słońca, zapachu świeżej trawy, kwiatów i szaleństwa z przyjaciółmi. Nie chciałem dorastać, może właśnie w tym tkwił problem mojego kiepskiego humoru ostatnimi czasy.
- Coś ciekawego? Widzę, że się uśmiechasz. - Syri musiał obserwować mnie od samego początku, a teraz zareagował w sposób, który naprawdę mnie speszył.
- Po prostu podziękował za pomoc. - powiedziałem prawdę, a zaraz potem naciągnąłem ją trochę bardziej niż powinienem. - Uśmiecham się, bo tylko dla czegoś takiego was wszystkich rozbudził i teraz się wściekasz.
- Wcale się nie wściekam! - oburzył się.
- Wściekasz się. - powiedziałem rozbawiony i zamieniłem swoje łóżko na jego. Przysiadłem na kolanach przy nim z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Naprawdę czułem się doskonale i chyba powinienem podziękować za to Matthew, jako że to właśnie on w jakiś dziwny sposób tchnął we mnie optymizm i energię do życia. - Wściekasz się, narzekasz, a kiedy przychodzi do psocenia to nagle zaczynasz odzyskiwać chęci do zmierzenia się z codziennością.
- Hmm, coś w tym jest. - jego pochmurna twarz rozjaśniła się. Położył dłonie na moich biodrach i lekko szarpnął abym przysunął się do niego bliżej. Usiadłem na jego kolanach i wymościłem się możliwie najwygodniej.
Nasz pocałunek był niezbyt długi, ale przyjemny, delikatny. Jego usta skubały niespiesznie moje, kiedy krok po kroku oddawałem wszystkie te buziaki niewinnie. Palcami wskazującymi gładziłem policzki Syriusza i nie mogłem się powstrzymać by tego nie robić zdecydowanie częściej i dłużej. Podobała mi się szorstkość jego jednodniowego zarostu, która pozostawiała na moich opuszkach trudne do opisania doznanie.
Zamruczałem i wsunąłem dłonie w jego rozczochrane po śnie włosy. Zacisnąłem pięści i przyciągnąłem go do siebie mocno, co pogłębiło nasz pocałunek, chociaż nie na długo, jako że wyczułem Zardi zanim w ogóle zakradła się do naszego pokoju.
- Mamy gościa. - rzuciłem i nie zmieniając pozycji odwróciłem tylko głowę w stronę wejścia, w którym właśnie pojawiła się głowa przyjaciółki.
- Przeszkadzam? - zapytała niezrażona bliskością moją i Syriusza. - Zresztą, głupie pytanie. Ja nigdy nie przeszkadzam i zawsze jestem mile widziana. - powiedziała do siebie i wsunęła się do pokoju zamykając za sobą drzwi cicho. - Słyszałam o Slughornie i wiem, że to wasza sprawka. Będę was kryła przed Sprout gdyby ona też się tego domyśliła i gdyby ją nagle wzięło na wyrzuty sumienia. Poza tym, za godzinę zaczynamy lekcje, bo tak się składa, że McGonagall musiała nam trochę namieszać w rozkładnie zajęć na dziś żeby zastępstwo na eliksirach wypaliło.
- Że co?! - zerwałem się gwałtownie z kolan mojego chłopaka.
- Taaak, tak właśnie myślałam. Nic nie wiecie, bo nie chciało się wam przeczytać notatki, którą Skrzaty zostawiły na nocnych szafkach. - wskazała na malutkie liściki. Sięgnąłem szybko po Syriuszowy i rozpakowałem czytając w ciszy.
Rzeczywiście, była to informacja o zmianach w planie zajęć na dzień dzisiejszy.
- Radzę się pospieszyć, bo śniadanie nie będzie czekać, a dzisiaj jest okazja na naleśniczki z bananem i czekoladą.
To podziałało na mnie jak uderzenie bata. Zerwałem się z łóżka i pognałem do szafy po swoje rzeczy. Zignorowałem fakt, że Zardi jest wciąż w pokoju i ma okazję oglądać mnie w całej okazałości, kiedy zmieniałem bieliznę, zakładałem spodnie i koszulę, wiązałem krawat. Spieszyło mi się do śniadania i chyba nikogo nie mogło to dziwić. W końcu słynąłem z tego, że nie potrafiłem oprzeć się czekoladzie i słodkim przekąskom. Zresztą, Peter także był już całkowicie rozbudzony i teraz wygrzebywał spod łóżka czyste skarpetki.
- Cóż, dogonimy was. - rzucił Syri leniwie, ale dziewczyna miała miała haka także na niego.
- Słyszałam, że Skrzaty przygotowały też jakieś mięsne galaretki i paszteciki. Nie wiem, co dziś świętujemy, ale śniadanie zapowiada się wyjątkowo.
- Jeśli kłamiesz...
- Bynajmniej. - dziewczyna wyszczerzyła się.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem z Syriuszem, kiedy za plecami Blacka James pospiesznie zakładał bokserki i spodnie, jak ja wcześniej.
- Dobra, wierzę. Odwróć się, bo ja dupą świecić przed tobą nie będę! - rozkazał w sposób niecierpiący sprzeciwu i kiedy tylko dziewczyna wykonała jego polecenie, zdjął z siebie piżamę wkładając przygotowane już wczorajszego wieczora ubrania.
Zardi wiedziała jak nas podejść i jak wykorzystać nasze słabości. W przypadku każdej innej osoby mógłbym się tego obawiać, ale jej ufałem bezgranicznie.
Z sypialni wyszliśmy wspólnie, jako że informacja o dzisiejszym śniadaniu musiała dotrzeć już do większości uczniów, którzy nie interesując się innymi spieszyli w stronę wyjścia. Spojrzenie dziewczyny mówiło „a nie mówiłam?”, ponieważ było bardziej niż oczywiste, że tym, co potrafi wszystkich tak poruszyć jest jedzenie.
- Przy okazji, usunęłam wasze odciski palców ze wszystkiego w sali eliksirów i w bibliotece, więc nawet jeśli nauczyciele będą chcieli dociec kto miał dostęp do składników lub informacji o mutacjach to na nic się im to zda. Wolę dmuchać na zimne, a jesteście mi jeszcze potrzebni, więc chyba sami rozumiecie. Aż się do was przysiądę na śniadanko. - rzuciła z wyraźnym zadowoleniem.
Wielka Sala wydawała się wręcz przepełniona z powodu panującego w niej gwaru rozmów i uczniów w ciągłym ruchu. Naprawdę miało się wrażenie, że coś dziś świętujemy. A może to tylko podstęp nauczycieli, którzy chcieli dowiedzieć się, co stało się Slughornowi?
- Hmm, to wszystko jest jakieś podejrzane. - powiedziałem głośno do przyjaciół, którzy jednak wcale mnie nie słuchali zapatrzeni w stosy jedzenia na stołach.
Byli straceni dla świata.

środa, 3 lutego 2016

Co dalej ze Slughornem?

- Nie mogli zapaść się pod ziemię! - powiedziałem do siebie szukając czegokolwiek podejrzanego, co mogłoby świadczyć o obecności przyjaciół. - A nie, mogli. - poprawiłem samego siebie. W końcu mieli pelerynę niewidkę.
- Coś mówiłeś? - Matt stał obok mnie, a ja nawet nie zwróciłem na to uwagi, kiedy zacząłem martwić się o dwójkę niezastąpionych osłów, z którymi się przyjaźniłem.
- Nic, nic. Po prostu myślę na głos. - wykręciłem się najbardziej popularną wymówką świata. Cóż, w wielu przypadkach była prawdziwa, więc chyba nie miałem powodu do zmartwień. Matt nie powinien domyślić się, że coś kręcę.
- Co tu się dzieje?! - pojawiła się McGonagall, a więc śmietanka grona pedagogicznego była teraz w komplecie.
- Minerwo, dobrze, że jesteś. - odezwał się do niej Dumbledore zdejmując z twarzy maskę. - Mam drobny problem i chciałbym żebyś mi pomogła. Zapraszam cię do środka. - wskazał pozbawione drzwi wejście do gabinetu. - Lepiej zaopatrz się w maskę, dla bezpieczeństwa. - ostrzegł i założył swoją.
- Merlinie, co w tej szkole znowu się wyprawia. - westchnęła kobieta i poszła za przykładem dyrektora wyczarowując sobie maskę gazową i zakładając ją na twarz. Kiedy zniknęła w zadymionym wnętrzu usłyszałem szmery szybkiej, podnieconej rozmowy, ale nic konkretnego do mnie nie dotarło. Miałem nadzieję, że przyjaciół nie było w gabinecie, kiedy stało się to, co się tam stało. Nie chciałbym żeby leżeli gdzieś tam nieprzytomni i przykryci peleryną niewidką, przez co nikt nie zdoła ich odnaleźć.
Plask i nagle wycie ustało. Cisza jaka zapanowała na korytarzu była ogłuszająca, nienaturalna, wręcz dziwaczna. Zupełnie jakbym przeniósł się do innego wymiaru, gdzie głosy są stłumione, słabo słyszalne, zanikające.
O ile wcześniej słyszałem niewiele, o tyle teraz nie słyszałem nic. Zupełnie jakbym nagle zaczął tracić słuch.
- Kogo ja widzę. Syn marnotrawny wrócił? - James kopnął mnie w tyłek, kiedy pojawili się za mną z Syriuszem.
Odwróciłem się mierząc ich wściekłym spojrzeniem. Nie byłem zły o kopniaka, ale o fakt, że się martwiłem, a oni tak po prostu pojawili się żartując sobie ze mnie.
- Hej, hej, nie zabijaj! - J. roześmiał się. - Nie chcesz nas zabijać, bo mamy ci wiele do powiedzenia.
Nawet nie wiem, kiedy Matt się ulotnił i kiedy przypomniałem sobie o nim, jego już nie było. Uznałem, że to ułatwia sprawę, ponieważ nie musiałem martwić się przedstawianiem go chłopakom i wyjaśnianiem Syriuszowi, w jaki sposób skończyłem poznając nowych ludzi, kiedy on knuł z Potterem.
- Martwiłem się osły! - fuknąłem na nich. - I to jak cholera! - rozejrzałem się w około i łapiąc ich za krawaty przyciągnąłem bliżej. - Coście zmajstrowali?
- Nic poza tym, o czym wiesz. - wyjaśnił Syriusz i pociągnął za krawat przy szyi by trochę go poluzować. - To nie nasza sprawka. To Slughorn plunął ogniem.
- Że co zrobił?!
- Ciszej! - syknął na mnie James. - Plunął ogniem, kiedy się zestresował. Dumbledore chciał na nim wypróbować sam nie pamiętam co, a on ze zdenerwowania nagle walnął kulą ognia w drzwi. Wyważyło je, zadymiło wszystko, przywęgliło.
- Yyy... Jak... No... - wydukałem nieskładnie. Czułem, że mój mózg nie pracuje teraz tak jak powinien. Prawdopodobnie dlatego, że nie spodziewałem się czegoś takiego. Tak poważna przemiana nauczyciela na pewno nie mogła być łatwa do odwrócenia. Może nawet przez to, że nie powstrzymałem Syriusza Slughorn zmienił się na zawsze. Czułem pulsujące we mnie poczucie winy. Jak mogłem do tego dopuścić? Ja. Prefekt!
- Nie wiem o co chcesz zapytać, ale wykorzystaliśmy z Jamesem kilka sekretnych sposobów na podglądanie i podsłuchiwanie, które umożliwiły nam obserwację i bycie na bieżąco ze wszystkim, co działo się w gabinecie. Dumbledore zaczął od badania. Mało delikatnego, bo wytarmosił Slughorna tak, że sam niemal poczułem ból. A później zaczął przeglądać książki, które przygotował Slughorn.
- Kombinowali, kombinowali i w końcu Dumbledore postanowił pomieszać kilka zaklęć i eliksirów. - kontynuował James. - Niektóre były niebezpieczne i trujące, więc nie dziwię się Slughornowi, że poczuł się bardzo niepewnie i zaczął panikować. No i tak spanikował, że zaczął pluć ogniem.
- Mieliśmy szczęście, że nie sterczeliśmy wtedy pod drzwiami, bo na pewno dostałoby się nam ostro.
- Powinniśmy sprowadzić kogoś ze Świętego Munga. - usłyszałem w końcu wyraźnie głos McGonagall, co znaczyło, że zdjęła maskę gazową. - Sami sobie z tym nie poradzimy i chociaż doceniam Poppy, tak wątpię żeby mogła sobie z tym poradzić. Przecież to kompletna przemiana i chociaż nie wiem jak do niej doszło, nie sądzę żeby było to takie proste do odwrócenia.
- Co więc konkretnie proponujesz? - zapytał dyrektor, który również pozbył się maski z twarzy.
- Poinformuj lekarzy ze Świętego Munga, a ja zajmę się zastępstwami za Horacego.
- Jeśli Sprout nas wyda... - odzyskałem głos i jasność myślenia. Po minach chłopaków wiedziałem, że o niej zapomnieli. Uśmiechnąłem się wkładając w to cały jad, jaki w sobie miałem. - Będziemy mieli przesrane. I dlatego proponuję wrócić do pokoju i udawać, że wcale nas tu nie było i nadal myślimy jak wyeliminować Slughorna. - tym razem grzecznie przystali na moją propozycję.
Czasami potrafili być takimi osłami. Gdyby posłuchali mnie już na początku, może nie mielibyśmy tylu świadków na to, że jednak kręciliśmy się w tej okolicy, kiedy to wszystko się działo.
Dyrektor wyszedł z gabinetu i zaczął prosić uczniów o rozejście się do swoich pokoi. Nie powiedział, o co chodzi, ale zdołał przedstawić sytuację w takim świetle, że uczniowie po prostu musieli go posłuchać.
Skorzystaliśmy z chwilowego zamieszania zabierając nasze szacowne tyłki w troki. Naprawdę nie potrzebowaliśmy kłopotów, ale one zazwyczaj potrzebowały nas, więc lepiej było usunąć się im z drogi. Na to przynajmniej mieliśmy jeszcze czas, jak sądziłem.
- Wiecie, jakby spojrzeć na to pod innym kątem to udało nam się wybić Slughornowi z głowy romanse. Nie permanentnie, ale na pewno na pewien czas. - James zaczął doszukiwać się pozytywnych stron całej tej sytuacji.
- Jej chyba nie o to chodziło, stary. - zauważył z namysłem Syriusz.
- Zawsze to lepsze niż nic, więc może zasłużyliśmy już na nagrodę. Jak myślisz?
- Szczerze w to wątpię, więc lepiej o tym zapomnijmy. Przynajmniej na pewien czas. Slughorn wróci do zdrowia to znowu zaatakujemy, ale tym razem zdamy się na wiedzę, a nie na przypadek. Mogliśmy go zabić w bardzo głupi sposób gdyby eliksir okazał się zabójczy, a nie tylko silnie mutujący. - pierwszy raz James mówił mądrze, ale niestety nie na długo. - Chociaż przyznaję, że to było ciekawe doświadczenie, więc nie żałuję ani kropli tego cudownego środka, który mu podaliśmy.
Przewróciłem oczyma. Niektórzy nie potrafili uczyć się na błędach lub zwyczajnie nie chcieli się na nich uczyć. Co tu dużo mówić, znałem takich dwóch, do których jak ulał pasowało to ostatnie.
Zaszyliśmy się w sypialni, gdzie Peter konsumował wszystkie swoje odłożone na później słodycze. Podejrzewał pewnie, że nieobliczalny James zacznie mu je wyjadać jeden po drugim, a temu wcale bym się nie zdziwił. Sam miałem ochotę na jakieś łakocie, więc przyssałem się do mojej czekolady i zignorowałem fakt, że Syri oraz J. namawiali się już do do kolejnego ataku na nauczyciela eliksirów.
Nie jestem pewny ile czasu minęło zanim w Pokoju Wspólnym pojawiła się McGonagall i swoim magicznie wzmocnionym głosem oznajmiła, że ze względów zdrowotnych profesor Slughorn musiał odwołać swoje zajęcia na najbliższy tydzień, ale tylko przez najbliższe dwa dni uczniowie będą musieli w tym czasie uczyć się sami w zaciszu sali lekcyjnej, gdzie będą doglądani przez szkolną bibliotekarkę.
- Szybko działają. - zauważył Syriusz.
- Bo i sprawa jest poważna. - skarciłem go srogim spojrzeniem.
- I tak mnie kochasz za to, że jestem taki, a nie inny. - uśmiechnął się niezrażony. Może i miał trochę racji, ale czy powinien tak się z tego cieszyć?

12512615_10153394249558379_7674264152936468062_n