środa, 28 września 2016

Dorastać czy nie dorastać

Położyłem się na łóżku obok drzemiącego Syriusza, w zamyśleniu bawiąc się jego włosami. Nie ważne jak długo analizowałem wydarzeń dzisiejszego dnia, i tak nie miałem pojęcia, co mogło zmusić nauczycieli do zagonienia nas do dormitoriów. Byłem wilkołakiem, a potraktowano mnie jak owieczkę. Moja duma wprawdzie na tym nie ucierpiała, ale niezwykle wyraźnie potrafiłem dostrzec ironię całej tej sytuacji.
- Wiecie, właśnie sobie coś uświadomiłem. - James powiódł spojrzeniem po nas wszystkich. - Nie chcę dorastać.
- Chyba nie rozumiem analogi...
- Chodzi o to, – przerwał mi – że teraz siedzimy tutaj, nic nie wiemy i staramy się wymyślić sposób na odkrycie tajemnic dorosłych. Ale jako dorośli będziemy po prostu o wszystkim wiedzieć i cała zabawa się skończy.
- J., nie wiem czy to dobry moment, żeby ci uświadomić, że jesteś poniekąd zaręczony, więc po szkole będziesz szykował się do ślubu i zakładania rodziny... - Syriusz, który był już całkiem rozbudzony, przekręcił się na bok, przodem do przyjaciela i przesunął się do tyłu żeby nasze ciała się ze sobą zetknęły.
- Wiem o tym! - okularnik pociągnął teatralnie nosem. - Wpakowałem się po uszy i już z tego nie wyjdę, ale ślub i dzieci można odwlekać w czasie, a dorastania nie możemy. Jasne, możemy sobie wmawiać, że się tak da, ale prawda pozostaje prawdą. Starzejemy się.
- Nie uważasz, że jest jeszcze trochę za wcześnie na mówienie o starości? - Zardi podniosła się ze swojego poduszkowego siedziska, które uwiła sobie w kącie, w miejscu, w którym miała okazję spać dzień wcześniej. - Przyznaję, że boję się dorosłości i nie wiem, co przyniesie, ale o starości nie myślę. Możemy jej przecież nie dożyć. - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Wypadki chodzą po ludziach, więc o ile nie potrafię nie wybiegać myślami w przyszłość, to jednak nie oddalam się aż tak bardzo od chwili obecnej.
- Hej, ja wiem, że pogoda nie sprzyja pozytywnemu nastawieniu, optymizmowi i w ogóle niczemu, ale to chyba lekka przesada, nie sądzicie? - skrzywiłem się mimowolnie patrząc na dwójkę przyjaciół, którzy rozsiewali w około toksyczną, wisielczą atmosferę.
- To życiowy temat! - James zdjął okulary przecierając zabrudzone szkła.
- Ja nazwałbym to brakiem quidditcha we krwi. - Syriusz przekręcił się kładąc na plecach i wyciągając rękę, pociągnął za jedno z pasm moich włosów, które licznie wysunęły się z gumki. - Ja też jestem ociężały, leniwy i jakiś ciągle nie w sosie, ale wiem, że to wina zimowej bezczynności. Potrzebuję miotły i ruchu na świeżym powietrzu.
- Sądziłam, że powiesz „potrzebuję poczuć miotłę między nogami”.
- Zbyt dobrze was wszystkich znam. - kruczowłosy odpowiedział na zaczepkę Zardi. - A w szczególności ciebie. Jesteś nieprzewidywalna.
- Nie prawda! Jestem bardzo przewidywalna! W końcu sam powiedziałeś, że za dobrze mnie znasz.
- Szczegóły. - Syri usiadł całując mnie przy okazji szybko w usta. - Potrzebujemy jakiegoś zajęcia, zanim wszyscy wpadniemy w depresję, którą wasza dwójka emanuje na kilometr.
- Ja jestem realistką! - oburzyła się Zardi. - Dobra. - przewróciła oczyma, kiedy Black posłał jej wymowne spojrzenie. - Pesymistyczną realistką, lepiej? To chyba dlatego, że odświeżyłam ostatnio stare płyty i czasami słuchając moich ulubionych kawałków czuję, jak coś się we mnie przewraca. Wiesz, taka wewnętrzna walka tego co było z tym, co jest. Coś się zmieniło, coś pozostało takie samo, jakaś cząstka chce wrócić do przeszłości, inna wie, że musi brnąć do przodu.
- Kącik psychologiczny. - James uderzył głową o swój nocny stolik. - Właśnie otworzyliśmy kącik psychologiczny. Może wszyscy wyrzucimy z siebie, to co myślimy?
- Mogę go zabić? - Zardi spojrzała na okularnika nienawistnie. - Będę bardzo, bardzo niedelikatna, a możesz mi wierzyć, że pod całą moją łagodnością kryje się prawdziwy diabeł. - James wybuchnął śmiechem, a dziewczyna wyglądała jakby walczyła z przemożną ochotą rzucenia się na niego z pięściami. - Potter, wiedz, że twoje planowane rodzicielstwo stoi pod znakiem zapytania, ponieważ czuję, jak moja noga sama rwie się do kopnięcia cię prosto w między nogi.
Przewróciłem oczyma postanawiając zignorować ich przepychanki. Byli niemożliwi, ale nie chciałem wiedzieć, co jeszcze wymyślą żeby czerpać satysfakcję z tej walki na słowa. Zamiast tego objąłem siedzącego przede mną Syriusza w pasie i oparłem brodę o jego ramię patrząc w stronę okna. Pogoda najwyraźniej się uspokoiła odrobinę, ponieważ wiatr nie wył już tak straszliwie, a śnieg nie szalał za szybą zasłaniając widoku. Wprawdzie wszystko na zewnątrz wydawało mi się idealnie białe, ale podejrzewałem, że wbrew pozorom wcale nie spadło tak dużo śniegu. Taką miałem nadzieję, ponieważ „wycieczka” na zielarstwo w dniu jutrzejszym mogłaby okazać się przeprawą przez góry w styczniu.
- Wróćmy może do tematu przyszłości. Jak do tej pory nie pytała was o to, co planujecie robić po szkole. - byłem wdzięczny Zardi za to, że wybrałam bezpieczny temat, przy którym nikt nie powinien się z nikim pobić.
- Ja planuję zostać Aurorem. - James wzruszył ramionami dla podkreślenia oczywistego faktu. - Nadaję się idealnie. Jestem przystojny, inteligentny, utalentowany, wysportowany.
- Skromny. - dodałem.
- Cicho, to sprawa drugorzędna. Auror nie musi być skromny.
- Auror nie, ale James Potter powinien.
- Syriusz do skromnych nie należy i też planuje zostać Aurorem, więc najwidoczniej takie przymioty są nam potrzebne, czy raczej ich brak jest niezbędny.
- Nasza przyszłość zapowiada się świetlano jeśli trafi się więcej głupich Aurorów w tym pokoleniu. A ty, Remi?
Zawahałem się. Czy ja w ogóle podjąłem jakąś ostateczną decyzję? Byłem wilkołakiem i nie mogłem o tym zapomnieć. Nie miał bym nic przeciwko uczeniu w szkole, ale możliwość nauki, jaką zaoferował mi dyrektor, a praca z dzieciakami to dwie różne rzeczy. Nie mogłem liczyć na to, że Dumbledore będzie dla mnie tak łaskawy. Nawet nie odważyłbym się prosić go o coś takiego.
- Otworzę agencję detektywistyczną. Na początku będzie pewnie trudno, ale z moimi zmysłami nie powinienem mieć problemu z wyrobieniem sobie dobrej opinii w tym zawodzie.
- Możesz otworzyć agencję blisko cukierni mojej mamy. - zauważył Peter, który w końcu wtrącił się do rozmowy. - Po szkole będę się w niej uczył żeby przejąć interes, więc będę mógł ci od czasu do czasu podrzucać coś smacznego.
- Brzmi jak niezły układ. - przyznałem już wyobrażając sobie, jak siedzę we własnym biurze i opycham się wypiekami matki przyjaciela. - A ty? Co ty planujesz? - zapytałem Zardi.
- Będę czarownicą-pustelnikiem. - dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niepewnie widząc nasze zaskoczone, zdezorientowane spojrzenia. - Zaszyję się na odludziu i będę przyjmować magiczne zlecenia od mniej utalentowanych czarodziejów i mugoli. Wiesz, taka wioskowa wiedźma. Taki jest plan, ale co z niego wyjdzie, nie mam pojęcia. Myślałam o tym długo i prawdę mówiąc nie nadaję się do niczego, więc to byłoby najsensowniejsze rozwiązanie. Chatka w lesie niedaleko morza i gór, żebym miała wszystko pod ręką, w zależności od humoru. Nie wiem tylko, co z tego wyjdzie.
- Inaczej mówiąc, nie masz pojęcia kim chcesz być po szkole? - podsumował James.
- Właśnie ci powiedziałam, że planuję być czarownicą-pustelnikiem.
- Zardi...
- Dobra, już dobra! Nie wiem, co chcę robić, więc wybrałam jakąś średniowieczną opcję, która mi się wymarzyła podczas czytania jakiejś książki.
- Możesz wejść do spółki ze mną. - zaproponowałem nawet o tym zbyt wiele nie myśląc. - Przy niektórych zadaniach na pewno przyda się mi kobieca ręka. No i będziemy mieli oko na siebie nawzajem. Co ty na to?
- Jesteś pewny? - dziewczyna patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Wyraźnie nie spodziewała się tej propozycji, ale i ja nie wiedziałem, że czuję potrzebę pracy z kimś, z kim mógłbym rozmawiać swobodnie, kto pilnowałby moich pleców, kiedy na robiłbym dla tej osoby to samo. - Przyjmijmy, że wstępnie się zgadzam.
- Cudownie! - naprawdę się cieszyłem. Praca detektywa z przyjaciółką u boku na pewno będzie ciekawsza i bardziej owocna. Poza tym, jeśli nie uda nam się pozyskać klientów, będziemy mogli wspólnie wymyślić jakąś alternatywę.
- Już widzę te tabuny starych czarownic, którym zginęły koty i które potrzebują kogoś, kto odnajdzie ich słodkie futerkowe dzieciaczki.
- Oj, zamknij się, Potter! - Zardi machnęła na niego ręką poirytowana, chociaż po jej ustach błąkał się uśmiech prawdziwej radości. Ona naprawdę nie wiedziała, co ze sobą począć i to w stopniu większym ode mnie. Nic dziwnego, że byliśmy tak dobrymi przyjaciółmi. W końcu było w nas coś, co czyniło nas podobnymi do siebie.

niedziela, 25 września 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXVIII - Gregoire

Tutaj mnie znajdziecie mnie:
Twitter - przesiaduję tam niemal cały czas, więc jeśli macie pytania lub chcecie po prostu napisać to zapraszam ^^
Tumblr

Na początku byłem jeszcze w stanie się skoncentrować, ale w pewnym momencie straciłem rachubę i sam nie wiedziałem ilu nauczycieli opuściło szkołę. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ kiedy drzwi zamknęły się za nimi szczelnie, odetchnąłem z ulgą. Mimo wszystko ani ja, ani Alexander nie odważyliśmy się wyjść z Wielkiej Sali na korytarz, nie mając pewności, czy jakiś spóźniony profesor nie biegnie za tamtą grupą. Nie chcieliśmy wtopić przez własną głupotę i niecierpliwość. Nadal było zimno, ale czekaliśmy cierpliwie gotowi wyjść lub uciekać, w zależności od sytuacji. Obawiałem się jednak, że moje zziębnięte ciało nie będzie szczególnie posłuszne, jeśli przyjdzie mi je ruszyć z miejsca. Nigdy nie lubiłem zimna, a teraz czułem się tak, jakbym biegał w samym swetrze i cienkich spodniach wokół zamku przez ostatnie dwie godziny.
Kiedy niespodziewanie w drzwiach Wielkiej Sali pojawiła się głowa Matthew, napięcie, które dotąd czułem opadło. Jeśli on i Sam poruszali się swobodnie po zamku, był to znak, że zagrożenie bycia zauważonym minęło i okolica była czysta.
- Dlaczego kleisz się do Aleca? - Matt nachmurzył się i z miną nachmurzonego księcia posłał w moją stronę całą serię gromów.
- Otworzyli drzwi, idioto! - prychnąłem. - Wiesz jaki był tutaj przeciąg?!
- Więc pójdź w me ramiona! Mogę zapewnić, że jestem cieplejszy od Aleca. - Matt wyszczerzył się rozkładając ramiona.
Miałem ochotę go uderzyć, ale w przeciwieństwie do chłopaka, do którego teraz się lepiłem, Matt nie sterczał na przeciągu, a więc zarówno on, jak i jego ubrania na pewno były ciepłe. Wiedziałem, że będę tego później żałował, ale miałem wrażenie, że z nosa zwisają mi sople. Dopadłem więc do chłopaka i przytuliłem się sprawdzając, czy aby na pewno nadawał się na ludzki grzejnik.
- Zabieraj łapy! - warknąłem, kiedy spróbował mnie objąć. Podciągnąłem do góry jego sweter i zacząłem się pod niego wsuwać. Podejrzewałem, że naciągnę go w ten sposób niczym worek na kartofle, ale mało mnie to obchodziło. Wpakowałem się na drugiego w sweter kumpla i dopiero teraz mógł zapleść ramiona na moich plecach.
- A ty co, kot? - Matthew raczej nie otrząsnął się jeszcze z zaskoczenia wywołanego moim zachowaniem, ponieważ zachowywał się normalnie, co zdecydowanie nie było w jego stylu. Nie obmacywał, nie rzucał kąśliwymi, dwuznacznymi uwagami.
- Zamknij się, bo podrapię i wtedy na pewno poznasz odpowiedź.
- Tak, tak.
- Lepiej mów czego się dowiedzieliście.
Matthew westchnął i odetchnął głęboko, co poczułem wyraźnie na górnej połowie ciała, ponieważ to właśnie nią przywierałem do piersi chłopaka. Moja kość policzkowa nieprzyjemnie stykała się z jego obojczykiem, ale to było mało istotne, tak długo, jak długo było mi ciepło.
- Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy czegokolwiek się dowiedzieliśmy. Coś dzieje się w Hogsmeade. Miasto jest zagrożone lawiną, a przynajmniej ja usłyszałem coś o lawinie, ale Sam utrzymuje, że on słyszał o leżącej na ulicach padlinie.
- Obie wersje są pozbawione sensu. - głos Aleca rozległ się bliżej nas, więc podejrzewałem, że chłopak zbliżył się do naszej trójki. - Wiemy tylko, że chodzi o Hogsmeade. Wy o tym słyszeliście, a my widzieliśmy kilka osób z miasteczka. Problem w tym, że nie możemy za nimi pójść i przekonać się, o co naprawdę chodziło.
- Rzadko się z tobą zgadzam, ale w tym wypadku masz rację. - Matt przytaknął Alecowi. - Nawet ja nie jestem na tyle głupi, żeby proponować coś tak karkołomnego. Zresztą, ten tutaj na pewno nie wystawiłby nosa z zamku. - podejrzewałem, że chłopak właśnie wskazywał na mnie, ale mało mnie to obchodziło. Miał rację, nie wyszedłbym na zewnątrz za żadne skarby świata! - Chociaż, może gdybym obiecał, że później rozgrzeję go w łóżku... Auć! Ugryzła mnie cholera!
Krukon uderzył mnie w plecy, więc wypuściłem spomiędzy zębów jego obojczyk.
- Wyłaź spod mojego swetra, niewdzięczniku! - kumpel zadarł sweter do góry i odepchnął mnie od siebie. - Więcej na tym tracę, niż zyskuję! Szlag, pieprzony aseksualny wampir się znalazł! Boli jak jasna cholera! - zaczął masować miejsce, które ukąsiłem.
- I dobrze. To miało boleć.
- Zanim przejdziecie do obrzucania się wyzwiskami, proponuję znaleźć bezpieczniejsze miejsce. - Samuel, który do tej pory miał oko na korytarz w końcu włączył się do naszej kłótni jako głos rozsądku. - To, że nauczyciele wyszli, nie oznacza, że woźny gdzieś się tutaj nie czai.
- Dobra, wracamy do kibla. Nie patrz tak na mnie, zmarzlaku! Skoro kazali wszystkim wracać do dormitoriów, to znaczy, że nie zdołamy wrócić do siebie bez wzbudzania podejrzeń. Musimy poczekać na bezpieczniejszy moment.
Nie podobało mi się to, ale Matthew miał rację. Powrót do dormitoriów nie wchodził w grę. Nagle zatęskniłem za ciepłym pokojem wspólnym i jeszcze cieplejszą sypialnią, za kominkiem i moim łóżkiem.
- Ruszamy. - Samuel upewnił się, że jest bezpiecznie i machnął na nas ręką, poganiając.
Starając się zachować ostrożność i ciszę, ruszyliśmy za nim. Podejrzewałem, że spotkanie z woźnym byłoby najgorszym, co mogłoby nas teraz spotkać, więc postanowiliśmy być podwójnie ostrożni. Na śmierć zapomnieliśmy jednak o parszywym kocie woźnego, ale on postanowił nam o sobie przypomnieć w najgorszy możliwy sposób – przeciągłym, głośnym miauczeniem syreny alarmowej. Myślałem, że wyzionę ducha, kiedy za naszymi plecami rozległo się to koszmarne wycie obdzieranego żywcem ze skóry zwierzaka.
- Zabiję! - Matt aż pobladł na twarzy, kiedy serce podeszło mu do gardła. Odwrócił się w stronę kota i uśmiechnął drapieżnie. - Chodź do tatusia, gnoju. Nie bój się, nie wypruję ci flaków i nie narysuję nimi pentagramu. - kot musiał wyczuć nieczyste zamiary chłopaka, ponieważ ucichł momentalnie i chwili, kiedy Matthew rzucił się w jego stronę, zwierzę wzięło nogi za pas i zwiało w stronę, z której wcześniej przyszło niezauważone przez naszą czwórkę. - Dopadnę tego pchlarza i łapy z dupy powyrywam! - warknął Krukon. - Idziemy.
- Co chciałeś jej zrobić? - Alec spojrzał podejrzliwie na kolegę z Domu.
- Wypieprzyć za drzwi na mróz. - blondyn wzruszył ramionami. - To on ma fetysz pentagramów, nie ja. - wskazał Samuela, który uśmiechnął się niepewnie. Sam miał fetysz na punkcie wszystkiego, co wiązało się z szeroko pojętym okultyzmem. Z tego, co wiedziałem, jego część pokoju była niemal wytapetowana różnego rodzaju pentagramami przywołań demonów, kartkami wyrwanymi z mugolskich demonologii, które kradł z bibliotek i szkicami demonów na podstawie opisów, które narysowała dla niego Clarissa.
- Sypiasz z Samuelem, kto wie, jaki ma na ciebie wpływ. - zauważyłem.
- Tylko czasami! - oburzył się Matt.
- Coraz częściej. - mruknął w ramach sprostowania Sam, ale postanowił się zamknąć, kiedy przyjaciel spojrzał na niego ostrzegawczo.
- Idziemy. - uciął Krukon.
Łazienka dziewczyn nie zmieniła się ani trochę od kiedy ją opuściliśmy, a to znaczyło, że była tak samo obskurna, mroczna i chłodna. Naprawdę zatęskniłem za moim dormitorium.
Szybko przeanalizowałem sytuację i kiedy przyjaciele rozsiedli się pod ścianą wybrałem tego, który był najcieplejszy, chociaż zboczony, a więc Matta. Alec był wprawdzie najbezpieczniejszą opcją, ale wiedziałem już, że jego ciało ma niższą temperaturę od blondyna. Usiadłem więc między nogami niebieskookiego i wbiłem mu palce w udo, kiedy miał zamiar rzucić jakimś komentarzem. Wprawdzie planował mnie za to wygonić, ale nie dałem się i zostałem na swoim miejscu.
- To był twój pomysł, więc zmierz się z konsekwencjami. - skarciłem go. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo przemarzłem!
- Dobrze już, dobrze. - podejrzewałem, że za moimi plecami Matt przewrócił oczyma.
Zajęliśmy się analizą sytuacji oraz snuciem insynuacji na temat tego, co mogło zwabić nauczycieli do Hogsmeade. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe, gdzieś zapewne istniało zagrożenie lawinowe, ale raczej nie groziło miasteczku. Z drugiej strony, padlina nie wydawała nam się wystarczającym powodem na wszczynanie głupiego alarmu. No dobrze, może nie napawało nas to szczególnie optymizmem, jeśli wyobrazić sobie ulice pełne martwych zwierząt, ale jaki byłby powód takiego problemu i co mogliby wskórać nauczyciele? To nie średniowiecze, żeby bydło padało i stawało się tematem numer jeden w całej okolicy.
- Tak jest, kiedy wyśle się do podsłuchiwania głuchego. - mruknąłem.
- Tym razem ja cię ugryzę, jeśli się nie uspokoisz. - Matt szepnął mi do ucha. - Prosto w tę porcelanową, nietkniętą przez nikogo szyjkę.
- Spróbuj, a zgniotę ci te stanowczo zbyt często dotykane przez różne osoby klejnoty. - odbiłem piłeczkę.
W ten sposób na pewno do niczego nie mogliśmy dojść.

środa, 21 września 2016

Kartka z pamiętnika CCLXXXVII - Gregoire

Dlaczego ja w ogóle się z nimi trzymałem? Zadawałem sobie to pytanie każdego dnia wielokrotnie, a mimo wszystko nie mogłem znaleźć na nie odpowiedzi. Moi przyjaciele byli bandą idiotów i chociaż nie chciałem być taki jak oni, czułem, że mnie przyciągają. Ilekroć Matt miał głupi pomysł, wciągał mnie w to, a ja na to pozwalałem. Tak samo było i tym razem, kiedy w kiblu dziewczyn czekałem z nim oraz Samem na Aleca i Jace'a.
- Gdzie oni są?! - Matt krążył po łazience niczym sęp czyhający na padlinę, którą jako pierwsze dopadły wilki.
- Może zapomnieli? - głos Samuela zabrzmiał bardzo niepewnie.
- Nonsens! Powtarzałem wam tyle razy, że spotykamy się tutaj, kiedy tylko coś się dzieje, że recytujecie to przez sen nawet o tym nie wiedząc!
- Więc może nie udało im się zwiać nauczycielom. - podałem swoją propozycję.
- Niemożliwe! Są w tym lepsi ode mnie, a wierz mi, że to nie lada pochwała. - No, nareszcie!
Drzwi łazienki otworzyły się i stanął w nich Alexander. Wysoki, szczupły, cholernie przystojny. Takiemu zazdrościło się zniewalającego wyglądu jeszcze z daleka. Tym lepiej, że był gejem, ponieważ nie stanowił konkurencji dla żadnego z nas. A przynajmniej po części dla niektórych z nas. W końcu Matt i Sam uderzali w obie strony.
- A gdzie Jace? Przecież jesteście nierozłączni.
- W Skrzydle Szpitalnym.
- Co?
- Powiedzmy, że się trochę przeliczył ze swoimi możliwościami.
Patrzyliśmy na chłopaka pytająco. Jace nigdy nie lądował w Skrzydle Szpitalnym. Ten typ był niezniszczalny! Co musiało się wydarzyć, żeby powalić kogoś takiego?
Na twarzy Aleca pojawił się uśmiech. Bardzo charakterystyczny, niemal diabelski, który sprawił, że po moim ciele przeszły nieprzyjemne ciarki.
- Wiecie, że trenujemy razem dwa razy dziennie. Wczoraj po skończonym treningu Jace postanowił poćwiczyć dłużej samemu. To samo było dzisiaj, więc jeśli dodamy do siebie fakt, że wieczorem i rano ostro ćwiczył, a przed śniadaniem postanowił jeszcze zadowolić swoją wymagającą dziewczynę w bardzo wymagającej pozycji... Krótko mówiąc, ćwiczenia i seks wyczynowy dały mu się we znaki, mięśnie odmówiły posłuszeństwa i teraz leży nadwyrężony, obolały i bardzo, bardzo wściekły pod okiem Pomfrey.
- Czekaj, czekaj! Bo nie wiem czy dobrze rozumiem. Chcesz powiedzieć, że Jace'a coś „postrzykło” w czasie seksu jak starego pryka? - Matt patrzył na chłopaka z niedowierzaniem.
- W wielkim, wielkim uproszczeniu. - Alec nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a Matt mu zawtórował. Po chwili całą czwórką leżeliśmy na ziemi wyobrażając sobie, jak nasz przyjaciel pada pod ciężarem swojej dziewczyny i jęczy z bólu mając problem z podniesieniem się. Jace mógł być pewny, że nie damy mu spokoju przez najbliższe miesiące lub nawet lata! Aniele, przecież to porażka życia! Podejrzewałem, że jego dziewczyna również ciężko to przeżyła. W końcu Jace zaniemógł w trakcie seksu. Płakałem ze śmiechu!
- A ty wiesz o tym, ponieważ...? - wydusiłem w pewnej chwili.
- Clarissa tak spanikowała, że nie wiedziała kogo zawołać, a ja byłem pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy. Chłopaki, kiedy mnie do niego przyprowadziła on nadal leżał z gaciami w dole nie mogąc się ruszyć! - Alec znowu śmiał się do rozpuku, co nie było u niego częste, ale w tej chwili zrozumiałe. Nie potrafiłem jednak zaprzeczyć, że roześmiany Alexander to przerażający Alexander. Zazwyczaj był poważny i nieporuszony, ale kiedy pozwalał emocjom się uwidocznić, uderzały z całą mocą.
- To znaczy, że... - Samuel chłonął tę historię z błyszczącymi oczyma i podnieceniem dziecka wypisanym na twarzy.
- To znaczy, że Jace mnie nienawidzi, ponieważ dosłownie płakałem ze śmiechu, kiedy pomagałem mu wstać. Poza tym, przyjaźń przyjaźnią, ale jestem pewny, że Jace nigdy nie sądził, że będę dotykał go w miejscach, które w jego przypadku są przeznaczone tylko dla dziewczyn. Nie zrozumcie mnie źle, ale Clarissa zwiała, czemu się nie dziwię, bo na jej miejscu też wolałbym zapomnieć o tym poniżeniu. Jakby na to nie patrzeć, Jonathan się pod nią „załamał”. W każdym razie ktoś musiał zdjąć mu prezerwatywę i założyć gacie, a padło na mnie. Gdyby mój chłopak o tym wiedział, Jace mógłby odliczać dni do swojego pogrzebu.
- Żałuję, że mnie przy tym nie było! Nigdy nie czułem potrzeby zaprzyjaźnienia się z Clarissą, ale teraz tego żałuję. Gdyby to mnie zawołała... - Matt ocierał załzawione oczy wierzchem dłoni.
- Jace nigdy nie dotarłby do Skrzydła Szpitalnego. - zauważyłem i nie sposób było się z tym kłócić. - Leżałbyś na ziemi obok Jace'a i przewracał się z boku na bok wyjąc ze śmiechu. Musiałbym cię nie znać, żeby sądzić inaczej.
- Może... Ale gdybyś to ty znalazł się na miejscu Jace'a...
- Zgwałciłbyś mnie i dopiero później zastanawiał się co dalej. - nie miałem co do tego złudzeń. Matthew był człowiekiem, który zawsze poddawał się swoim pierwotnym instynktom. Mogłem mu ufać w pełni tak długo, jak długo nie chodziło o moje ciało.
- Prawdę powiedziawszy nie potrafię szczerze temu zaprzeczyć. Ale nie ważne! Jace nie przyjdzie, więc jesteśmy tylko w czwórkę. Nauczyciele odesłali wszystkich uczniów do ich dormitoriów, więc musimy się dowiedzieć, co się dzieje.
- Przyznaj się, Matt. Chodzi tylko o to, że ta wiedza może okazać ci się przydatna w pewnym momencie, a tak naprawdę masz w nosie całą resztę. - Samuel ubrał w słowa to, co i tak już podejrzewaliśmy.
- Wiedza jest najcenniejszą i najbardziej zabójczą bronią! - przyjaciel stanął w swojej obronie. - Można ją później sensownie wykorzystać. Do zastraszania, terroryzowania, szantażowania.
- Grunt to trzymać się etyki zawodowej, co? Pieprzony boss mafijny.
- Nie odmówię, jeśli postanowisz zamienić „pieprzony” użyte w przenośni na bardziej dosłowne. - Matt uśmiechnął się do mnie figlarnie. - Wolałbym jedna zająć się tym później, a teraz sprawdzić to i owo. Musimy obskoczyć dwa miejsca. Gabinet dyrektora oraz Wielką Salę. Ustaliłem, że jeśli coś się dzieje to wszyscy nauczyciele spotkają się w jednym z tych dwóch strategicznych punktów. Dlatego ja i Sam pójdziemy pod gabinet, a wy dwaj – wskazał mnie i Aleca – pod Wielką Salę. Nie dajcie się złapać, nie pozwólcie żeby was ktokolwiek zauważył, nastawiajcie uszu i wysilajcie wzrok. Każdy strzępek informacji może okazać się przydatny.
Rozdzieliliśmy się więc i uważając, żeby nie natknąć się przypadkiem na któregoś z nauczycieli przeszliśmy pod pustą Wielką Salę. A więc pudło. Jedyne miejsce, w którym moglibyśmy coś podsłuchać było opustoszałe. Ani żywej duszy. To znaczyło, że najpewniej wszyscy byli u dyrektora, a przyjaciele musieli czekać aż opuszczą jego gabinet. Problem w tym, że nie koniecznie będą wtedy rozmawiać o powodach odwołanych zajęć.
Spojrzałem na Aleca, który z kolei patrzył na mnie. Nie mieliśmy pojęcia, co teraz zrobić. Bezgłośnie postanowiliśmy więc poczekać przynajmniej chwilę. Usiedliśmy pod ścianą przy drzwiach Wielkiej Sali i w milczeniu nasłuchiwaliśmy. Poza otaczającą nas zewsząd ciszą nie słyszeliśmy zupełnie nic. Sklepienie zamieniło się w jedną wielką mgławą bryłę śniegu, a potężne drzwi wejściowe zatrzeszczały pod naporem wiatru. Przez ten chwilowy harmider przebiły się głosy kilku osób. Przez chwilę nie byłem pewny czy powinienem siedzieć na dupie, czy szukać jakiegoś schronienia, ale zanim się namyśliłem, ktoś zdążył otworzyć drzwi wejściowe i na całym ciele poczułem szczypanie zimna. Wyjrzałem na korytarz czując, jak ciało Aleca przylega do mojego, kiedy chłopak poszedł w moje ślady górując nade mną wzrostem i tym samym kładąc się na mnie po części. Wiedziałem, że nie robi tego specjalnie, więc zignorowałem niewygodną pozycję.
Nauczyciele opuszczali szkołę wespół z trójką innych, nieznanych mi dorosłych. Wydawało mi się, że dostrzegłem też jednego mężczyznę, którego chyba widziałem kiedyś w Hogsmeade, chociaż nie byłem do końca pewny. Była z nimi także kobieta, którą na pewno rozpoznawałem, ponieważ była właścicielką Miodowego Królestwa. Podejrzewałem więc, że wszyscy idą do miasta, chociaż nie pojmowałem dlaczego ktokolwiek chciałby opuszczać ciepłe wnętrze zamku i wychodzić na zewnątrz na taką pogodę. Ja zaczynałem zamarzać od samych otwartych drzwi i modliłem się w duszy żeby jak najszybciej je zamknęli.
Jak słowo daję, jeśli Alecowi zacznie kapać z nosa na moją głowę... Z drugiej strony, włosy mogłem wymyć, ale jeśli miałbym się przeziębić byłoby gorzej. Ciało Aleca przy moim było przynajmniej jakimś źródłem ciepła.
Nienawidziłem tej sytuacji, ale nie miałem innego wyjścia. Złapałem przyjaciela za ręce i otuliłem się jego ramionami ciasno. Podejrzewałem, że chłopak zrozumiał, że używam go jako szalika, a nie okazuję sympatię. Na wyjaśnienia nie było teraz czasu, więc uznałem, że jeśli wyniknie z tego jakieś nieporozumienie to lepiej zająć się nim później, niż teraz dać się złapać na podpatrywaniu nauczycieli. Priorytety nade wszystko.

środa, 14 września 2016

Teorie

- Musimy dowiedzieć się, co się dzieje! - James chodził w kółko po sypialni, czym denerwował nas wszystkich, jednak nikt nie miał zamiaru zwrócić mu uwagi. Zbyt dobrze wiedzieliśmy, że kiedy coś wejdzie mu w krew to nie sposób pozbyć się tego nawyku.
- No dobrze, ale jak chcesz to zrobić? Gruba Dama ma polecenie nikogo nie wypuszczać. Nie otworzy przejścia nawet jeśli będziemy niewidzialni. - zauważyłem.
- Nad tym właśnie myślę. To będzie trudne, ale na pewno nie niemożliwe. Hm, a gdyby tak przez okno?
- Co?! - krzyknęliśmy jednocześnie z Zardi, która siedziała w naszym pokoju, ponieważ Agnes postanowiła wykorzystać wolny czas na naukę, i oboje wytrzeszczyliśmy oczy na okularnika.
- Wszyscy będziemy cię asekurować. - miałem nadzieję, że się mylę, ale niestety, nie było wątpliwości, że chłopak patrzył prosto na mnie.
- Bez urazy, J., ale jednak bardziej ufam swoim umiejętnościom niż waszym, a sam siebie asekurować nie mogę.
- Remusie, będą cię pilnowały trzy osoby! Nie liczę Petera, bo to zdrajca rodzaju męskiego. - prychnął spoglądając na leżącego na łóżku, nadąsanego blondynka, którego już trzy razy miał okazję zrugać za brak wsparcia w ciężkich chwilach i uganianie się za Narcyzą, kiedy powinien być z nami.
- Dwie osoby z tych trzech rzygały wczoraj jak koty! - prychnąłem oburzony jego pomysłem. Czy on chciał mnie zabić?! - Mój żołądek też omal nie wylądował wczoraj w sedesie i ty chcesz żebym wyłaził przez okno i łaził po gzymsach?!
- Taaaak, tego mogłem nie uwzględnić.
- Mogłeś?! Na pewno nie uwzględniłeś! Nie wyjdę przez okno i na pewno nie pozwolę żeby którykolwiek z nas tego próbował. - naprawdę planowałem postawić na swoim.
- Ale w takim razie jak dowiemy się, co się stało?
- Nie dowiemy się. - uciąłem. - Niektóre akcje są niemożliwe do wykonania nawet dla nas.
- Remus ma racje. - Syriusz podniósł się do siadu, dotąd leżąc na swoim łóżku w milczeniu. - Nie przewidzieliśmy tego, że dzisiaj będziemy musieli wydostać się z dormitorium inaczej niż przez dziurę za portretem. Sam nie wyszedłbym przez to cholerne okno, tym bardziej w zimie, kiedy gzymsy są oblodzone i zaśnieżone, a co dopiero miałbym pozwolić na to Remusowi. Musimy przyznać się do porażki. Ja wiem, że jesteśmy głównymi bohaterami tej bajki, ale nie zawsze możemy wszystko wiedzieć. Spójrzmy prawdzie w oczy, zawaliliśmy dwa dni temu, kiedy piliśmy to cholerne wino.
- A tobie co? Depresja? - James uniósł brew patrząc na Syriusza, który odgarnął z twarzy długie, kruczoczarne włosy, sprawiające, że wyglądał niczym mroczny książę z fantastyki. Do tego zabójczo przystojny i w pełni homoseksualny, co w moich oczach czyniło go jeszcze bardziej atrakcyjnym.
- Stwierdzam fakty, debilu. - Syri prychnął poirytowany. - Chciałeś wystawić mojego chłopaka za okno, więc chyba moje zachowanie jest uzasadnione, co? Równie dobrze mogłem użyć siły i wystawić twoje dupsko na zewnątrz żeby przemarzło w ramach nauczki, więc znaj moje dobre serce.
- Co cię użarło?
- Jestem niewyspany, obolały, czuję wszystkie bebechy, nie mogę się przespać, ponieważ nie mam pojęcia co się dzieje i kiedy będę musiał wrócić na zajęcia, a do tego mój najlepszy przyjaciel wyskakuje z pomysłami tak durnymi, że robi mi się słabo.
- Dobra, zrozumiałem. Black po kacu to Black zły. - okularnik podniósł obie ręce w pokojowym geście. - I nie wystawiam przecież Remusa siłą za okno!
Na zewnątrz rozpętała się istna burza śnieżna. Okno aż zatrzeszczało i w mgnieniu oka nie było widać nic poza bielą padającego śniegu, którym wiatr ciskał we wszystkich kierunkach.
Syri spojrzał na Jamesa tak wymownie, że jego wzrok niemal wywiercał w okularniku dziurę. Po czymś takim James na pewno nie wpadnie więcej na równie głupi pomysł, jak wychodzenie przez okno.
- Wiecie, może wiedzieli, że idzie taka zawierucha i woleli nas zamknąć w pokojach, zamiast ryzykować, że stare okna nie wytrzymają i zamarzniemy w salach lekcyjnych w przeciągu jednej chwili. Tylko popatrzcie na szyby. Nie minęło pięć minut, a są pokryte mrozem! To znaczy, że na zewnątrz musi być niesamowicie zimno. - Zardi wzruszyła ramionami. - Taka jest moja teoria.
- Nie uważasz, że to naciągane? - James wyraźnie nie brał jej na serio. Wszędzie węszył teorie spiskowe, więc ta była dla niego zbyt naturalna i mało ekscytująca. - Do tej pory nigdy nie robili sobie nic z brzydkiej pogody.
- Do tej pory nie było takiego mrozu.
- Do tej pory okna wytrzymywały zawieruchy.
- Do tej pory były młodsze i wiatr nie był połączony z takim mrozem.
- Więc dlaczego byli tacy zdenerwowani, co?
- Ponieważ... Rozsypujące się okna to powód do zdenerwowania. Nie mogą prowadzić lekcji jeśli temperatura wewnątrz zamku będzie taka jak na zewnątrz. Poza tym nie tak łatwo byłoby im naprawić wszystkie powybijane okna, prawda? One muszą się trzymać!
Oni mogli tak w nieskończoność. Doskonale o tym wiedziałem, ponieważ tych dwoje było od siebie tak różnych, jak podobnych. Wprawdzie ich kłótnia była najlepszą rozrywką jaką mieliśmy, ale na dłuższą metę potrafiła denerwować. W końcu, jak długo można słuchać słownych przepychanek?
- Może oboje macie rację. - wypaliłem żeby ich uspokoić. - James, nie musisz mówić głośno, co myślisz, żebyśmy się tego domyślili. - dodałem. - Pamiętacie, że kiedyś mieliśmy jakiś problem z paskudną pogodą?
- Serio? - J. wysilał swoją pamięć próbując dotrzeć do wspomnień, o których wspomniałem.
- Zamek został zaatakowany jakimiś pogodowymi atakami, czy coś w tym stylu. Sam o tym nie pamiętałem do tej chwili, bo w sumie nic szczególnego się nie wydarzyło. Przynajmniej nie dla nas. Może więc jesteśmy tutaj ze względu na atak i pogodę jednocześnie.
- Remus ma rację, coś mi się przypomina. - Zardi skinęła głową. - Ludzka pamięć bywa wybiórcza i łatwo ją przechytrzyć, ale rzeczywiście coś takiego miało miejsce.
- Ja nadal nie pamiętam. - James łamał sobie głowę nad tym wspomnieniem, ale ostatecznie rozłożył ramiona przyznając się do porażki. Nie przypominał sobie czegoś takiego. Jego mózg zwyczajnie usunął tamto wydarzenie, jakby nic nie znaczyło. - Jeśli będziecie mówić o tym dostatecznie dużo, wmówię sobie, że pamiętam jeśli to pomoże.
- Nie specjalnie. - mruknąłem. - W każdym razie może to znowu ten sam przypadek! Może ktoś atakuje nas pogodą lub jakaś mroźna magiczna istota pojawiła się w okolicy.
- Masz bujną wyobraźnię, Remi. - Syri spoglądał na mnie z uniesioną wysoko brwią. Gest, którego mogłem mu zazdrościć, a który w tej chwili doprowadzał mnie do szału. - Mroźna, magiczna istota? Jakiś yeti, który wpływa na otoczenie? Coś takiego w ogóle istnieje?
- Nommmm, nie wiem. To znaczy się, skoro smoki potrafią ziać ogniem i spowodować pożar, to może jest też jakieś ich przeciwieństwo!
- Coś jak lodowy smok? To nie takie głupie. - przyjaciółka stanęła po mojej stronie. - Na pewno istnieją jakieś nieodkryte dotąd magiczne stworzenia i niektóre rasy smoków mogłyby się do nich zaliczać. Żyją z daleka od ludzi, więc o nich nie wiemy, ale czasami zabłądzą w okolicę ludzkich siedlisk.
- Co wyście ostatnio czytali, co? - James spoglądał na mnie i Zardi jak na parę wariatów. - A może wąchaliście jakieś halucynogenki Sprout? Ta kobieta może mieć wszystko w swoich cieplarniach i nikt nigdy nie pozna wszystkich jej tajemnic. Nie zdziwiłbym się gdybyście się czegoś nawdychali przypadkiem.
- Tylko pomyśl, James...
- Właśnie myślę, Remusie. Lodowy smok? Pogodowy yeti? Jestem walnięty, przyznaję, ale są pewne granice, których nie przekraczam. Już prędzej uwierzę w wersję z bardzo brzydką pogodą.
- Masz zamknięty i ograniczony umysł! - prychnęła na niego dziewczyna. - Syriuszu, a ty co o tym sądzisz? Syriuszu?
- Hm? Co? Wybaczcie, o co chodzi? Przysnąłem i nie wiem czego dotyczy dyskusja. - Black zamrugał nieprzytomnie oczyma wodząc spojrzeniem od jednego z nas do drugiego.
- Nie ważne. - westchnąłem. - Przysypiaj dalej. Dobrze ci to zrobi.
- Cenna uwaga. - Syri zwinął się w kłębek i zamknął oczy.

niedziela, 11 września 2016

Grupa od kielicha

Do rozpoczęcia lekcji run zostało niewiele czasu, chociaż wystarczająco by nacieszyć się ostatnim oddechem wolności. Mimo to, siedzieliśmy już wszyscy w sali czekając na nieubłagane. Przed Świętami Wavele zapowiedział nam szybki sprawdzian z ostatnich zajęć, więc tego właśnie się spodziewaliśmy. Patrząc jednak na siedzącego przy biurku nauczyciela, nie byłem pewien, czy w ogóle pamięta o tamtej złowrogiej obietnicy. Blady, wymizerowany, wyraźnie zmęczony, śpiący i marzący o tym, aby znaleźć się teraz zupełnie gdzie indziej.
Mężczyzna powiódł wzrokiem po nas wszystkich i zatrzymał się dłużej przy mnie i moich przyjaciołach, a na jego usta wpełzł uśmieszek zadowolenia.
„Poznał swój swego” przeszło mi przez myśl.
- Najdłuższe i najbardziej wyczekiwane dni wolne od nauki już się skończyły i teraz od zakończenia szkoły i ostatnich egzaminów dzieli was bardzo niewiele. - zaczął mało motywująco, co zapewne robił z rozmysłem. Victor Wavele może i był raczej przyjacielskim nauczycielem, ale jednocześnie należał do grupy belfrów, która w znęcaniu się nad uczniami widziała świetną rozrywkę i czerpała z tego przyjemność. - Podzielę was na kilka grup i każdej dam temat do opracowania. Jednocześnie będę prosił was osoba po osobie do biurka aby przedyskutować wasze słabsze i mocniejsze strony. Najwyższy czas abyście zaczęli przygotowywać się do nieuniknionego. Nie planuję na końcu oblać któregokolwiek z was, więc nie dawajcie mi powodu. No dobrze, więc... - zastanowił się chwilę. - Agnes, pracujesz z grupą od kielicha. Oni wiedzą o kogo chodzi, więc nie martw się, zaraz cię oświecą. Tancerze razem. - zatoczył koło nad grupką, która kręciła się w bólach na krzesełkach. Podejrzewałem, że nauczyciel widział jak szaleli w Wielkiej Sali i rozumiał jak bardzo musiały teraz palić ich mięśnie. - Smakosze. - kolejna grupa została utworzona. - I kochasie. Doskonale. A teraz ciągniecie losy. - wyciągnął z kieszeni zwinięte na kształt paluszków kartki. Podszedł najpierw do nas i wyciągnął rękę w stronę Agnes. - Dowodzisz, więc wybierasz temat. - wyjaśnił i ruszył dalej, kiedy dziewczyna wybrała jeden z papierowych paluszków.
- „Grupa od kielicha”, serio? Przyganiał kocioł garnkowi. - Zardi prychnęła i uśmiechnęła się do nas szeroko. - Przynajmniej pracujemy razem.
- Na razie gadasz zamiast pracować. - upomniała ją kuzynka. - Dobrze, więc to jest nasz rozdział. - otworzyła podręcznik na właściwej stronie. - Podzielimy się odpowiednio. - zabrała się do pracy wyznaczając każdemu z nas fragment tekstu, który mieliśmy opracować oraz odliczając odpowiednią liczbę run.
- Syriuszu, zacznę od ciebie. - Wavele zawołał Blacka, kiedy tylko ponownie usiadł przy biurku.
Syri podszedł do niego i usiadł bez skrępowania na krześle, które przylewitował nauczyciel. Rzuciłem na nich szybkie spojrzenie. Mimo oczywistej i widocznej różnicy wieku wyglądali bardziej na przyjaciół, niż ucznia i nauczyciela. To jak na siebie spoglądali, ich mimika i ogólnie otaczająca ich aura były wymowniejsze niż jakiekolwiek słowa. Miałem ogromną ochotę żeby podsłuchać ich rozmowę, ale opanowałem się i skupiłem na podręczniku. Zazdrość o Wavele'a miałem już za sobą i chociaż tamte burzliwe czasy dały się nam wszystkim we znaki, teraz wszystko wróciło do normy i nie było sensu żebym doszukiwał się między moim chłopakiem i nauczycielem czegoś czego między nimi nie było.
Syriusz nie spędził przy biurku więcej niż pięć minut. Wrócił do nas zadowolony z tego, co usłyszał i szturchnął palcem pochyloną na swoim zadaniem Agnes. Dziewczyna zamrugała wyrwana z świata run i nauki.
- Powiedziałem mu o naszych planach spotykania się i powtarzania materiału po zajęciach. Uznał, że to świetny pomysł i postara się pod koniec dnia podrzucić nam pełną listę run, które sprawiają kłopoty naszemu rocznikowi. Zaoferował też pomoc w razie potrzeby.
- Doskonale! - ciemnowłosa skinęła energicznie głową, a jej loki podskoczyły jak sprężynki.
Nauczyciel wywoływał po jednej osobie z każdej grupy, dzięki czemu wszyscy mieliśmy równe szanse w uporaniu się z naszym zadaniem na czas. Jako kolejna od nas pod nóż poszła Agnes, co znaczyło, że profesor wybiera na początek najsilniejsze jednostki, aby później przejść do tych słabszych.
Miałem szczęście być kolejny na liście z naszej grupki, co znaczyło, że nie należałem do najgorszych, chociaż z Syriuszem bym się nie porównywał. Agnes to inna sprawa, jej mógłbym dorównać, gdybym tylko naprawdę się postarał.
- Na początek muszę ci pogratulować. - nauczyciel uśmiechnął się do mnie słodko i wrednie zarazem. - Słyszałem od Syriusza ile wypiliście i jak minął wam wczorajszy dzień.
- Pan chyba nie miał lepszego. - spojrzałem mu prosto w oczy.
- Hm, możliwe, ale ja nie miałem też kogoś mniej pijanego pod ręką żeby się mną opiekował.
- Co za papla, wszystko panu powiedział?! - prychnąłem rzucając wściekłe spojrzenie w stronę Syriusza, który był zajęty swoją częścią powierzonego naszej grupie zadania.
- Na pewno nie wszystko, ale część. Co ważniejsze i głodniejsze kawałki. No dobrze, ale teraz runy. - przeszedł do sedna sprawy. Przyznam, że domyślałem się jakie są moje mocne i słabe strony na jego przedmiocie, ale zawsze lepiej było usłyszeć potwierdzenie od nauczyciela, który później będzie oceniał cię na egzaminie końcowym. - Możesz z powodzeniem poprosić o pomoc Syriusza. On podciągnie cię z tego działu bez najmniejszego problemu. Ogólnie jest dobrze, ale wiem, że stać cię na więcej. Przy okazji, kiedy skończycie szkołę upijemy się wspólnie. - mrugnął do mnie niemal zalotnie. Nic dziwnego, że Syri go uwielbiał. Wavele miał w sobie coś, co sprawiało, że potrafił w mgnieniu oka przechodzić z trybu anioła do trybu diabła i z powrotem.
- Proponuje pan to wszystkim uczniom ostatniego roku?
- Myślałem o tym, że uznałem, że lepiej wybrać tylko tych, których najbardziej lubię. Jeśli już się upić to w zaufanym gronie. Dobra, znikaj zanim ktoś zacznie podejrzewać, że zamiast pracować postanowiłem znaleźć sposób na obijanie się i niezobowiązujące rozmowy z uczniami.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Ten nauczyciel naprawdę był inny niż wszyscy i najwyraźniej zaczynałem go lubić. Lepiej późno niż wcale.
Wavele zdołał porozmawiać ze wszystkimi uczniami, kiedy do klasy wpadła profesor Sprout. Czerwona, rozczochrana, zziajana i spocona wyglądała jakby zaraz miała paść trupem.
- Muszę cię prosić na chwilę. - rzuciła pospiesznie. - To pilne. - dodała z naciskiem.
Miałem dziwne wrażenie deja vu, ale zignorowałem je żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Victor polecił nam zająć się naszymi zagadnieniami i ostrzegł, że jeśli nie będziemy robić, co do nas należy, postanowi zamienić obiecany nam sprawdzian w wielki, niemożliwy do zdania test. Z drugiej strony jeśli będziemy zachowywać się grzecznie to podaruje nam wspomniany już sprawdzian.
- Victorze... - ponagliła go Sprout.
- Już. - wyszedł z nią za drzwi, a ja przesunąłem krzesło w bok i przyłożyłem ucho do ściany mając nadzieję, że coś jednak usłyszę. Po co być wilkołakiem, jeśli nie można z tego zrobić użytku? Fakt faktem, byłem wilkołakiem, a nie superbohaterem, więc miałem swoje ograniczenia.
- Nic. - stwierdziłem po chwili.
- Podejdź do drzwi. - szepnął do mnie jeden z kolegów z grupy smakoszy.
- Właśnie. Tylko musisz stanąć bliżej tamtej ściany, żeby uciec, jeśli wróci. - doradziła dziewczyna z tancerzy.
Każdy chciał wiedzieć, co się dzieje, ale każdy też zdawał sobie sprawę z tego, że nie możemy ryzykować wielkim testem, toteż wybranie jednej osoby do podsłuchiwania było najrozsądniejsze. Zanim jednak zdążyłem zareagować i wstać z krzesła, drzwi otworzyły się.
- Koniec zajęć, wracajcie do dormitorium. - powiedział z naciskiem, który zdradzał jego zdenerwowanie. Cokolwiek się wydarzyło, było to coś wielkiego. - Cieszę się z waszego przywiązania do moich lekcji, ale może jednak któreś z was się ruszy? Merlinie, sio z klasy! - westchnął wykonując wymowny, wyganiający nas gest.
Przyznam, że wszyscy ruszaliśmy się z pewnym ociąganiem i flegmą. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, więc nie mogliśmy do końca pojąć na czym stoimy. Nauczyciel najwyraźniej także nie planował nam nic wyjaśniać.
Zebraliśmy nasze rzeczy i wyszliśmy z sali raczej niepewnie. Niektórzy jakby obawiali się jakiegoś ataku, rozglądali się na boki z przestrachem.
- Odprowadzę was do dormitorium żeby mieć pewność, że nikt mi nie czmychnie. - nauczyciel spojrzał wymownie na naszą małą grupkę „od kielicha”. Przejrzał nas zanim w ogóle jakiś głupi pomysł pojawił się w naszych głowach. Dobry był.

środa, 7 września 2016

Żyłem

Żyłem.
Żyłem, ponieważ Zardi była aniołem.
Moim prywatnym aniołem, którym wprawdzie dzieliłem się z przyjaciółmi, ale którego i tak uważałem za swojego.
Dziewczyna przyniosła nam śniadanie i dużo soku, który sama również piła po naszym alkoholowym balu dnia poprzedniego. Wprawdzie nie rozumiała jak bardzo źle się czuliśmy, ale potrafiła nam współczuć i bez tego. Opiekowała się nami wytrwale przez cały dzień jakbyśmy byli dziećmi, na które musi mieć oko jeśli chce zarobić na nową książkę lub mangę. Nie odpuszczała nawet, kiedy opróżnialiśmy zawartość żołądków do sedesu. Od czasu do czasu szła za nami i trzymała nam głowy ściskając mocno rękoma skronie, co naprawdę przynosiło ulgę. Kilka razy skomentowała z goryczą, że sama ma ochotę zwymiotować, kiedy tak na nas patrzy, ale trzymała się dzielnie. Spędziła nawet noc w naszym pokoju mając oko na wszystko. Wprawdzie nie odważyła się dołączyć do żadnego z nas na łóżku, ponieważ nie chciała obudzić się „zarzygana”, jak to poetycko ujęła, ale wymościła sobie miejsce pod ścianą używając naszych koców.
Peter, który spał jak zabity do późna, nie specjalnie przejął się naszym stanem. Wprawdzie narzekał na to, że i on czuje się nieszczególnie dobrze, kiedy tak na nas patrzy i tym tłumaczył swój brak pomocy, ale wątpiłem żeby jego współczucie dla nas było szczere.
- Panowie, czas wracać do szkoły!
- Zardi, stul ten swój szacowny pycholek, ok? - pełen niezadowolenia głos Jamesa sprawił, że naprawdę się rozbudziłem. Nie mogłem bowiem powstrzymać uśmiechu.
- Tak mi się odwdzięczasz, niewdzięczniku?! - dziewczyna prychnęła, ale nie słyszałem w jej głosie ani odrobiny urazy, a jedynie rozbawienie. - Wczoraj pełzałeś po podłodze żeby dojść do łazienki. Powinieneś mi zapłacić za to, że cię przywróciłam do żywych!
- Zapłacę żebyś się przymknęła. - mruknął chowając się pod pościel.
- Gdybym wiedziała o tym wczoraj, śpiewałabym ci do uszka przez cały dzień. - stwierdziła z przekąsem. - Widzimy się na śniadaniu i widzę was wszystkich! Możecie rzygać po kątach, ale wypijecie po kubku pysznej, a tak naprawdę paskudnej, delikatnej, z poprawką na mocnej i aromatycznej, mięty! - wyszła niemal trzaskając drzwiami zanim James zdążył rzucić w nią swoją poduszką i nagrodzić kilkoma siarczystymi przekleństwami dla podkreślenia tego, jak bardzo nie podoba mu się pomysł picia miętowej herbaty. Nie dziwiłem mu się, sam miałem ochotę zwymiotować na myśl o tym, ale dziewczyna miała rację. Musieliśmy wzmocnić nasze żołądki po wczorajszej „zabawie”.
- Syri, żyjesz? - powoli usiadłem na łóżku i spojrzałem na kłębek rozkopanej pościeli, w którym krył się przyjaciel.
- Taak, ten ból który nadal czuję we łbie jest tego najlepszym dowodem. - głos chłopaka był seksownie zachrypnięty, niestety aż za dobrze wiedziałem, że miało to wiele wspólnego z jego stanem z dnia poprzedniego i niczym innym.
- Nadal masz kaca?
- Nie wiem, albo to ta cholerna pogoda. Popatrz za okno. Śnieg, zawierucha, aż nie chce się żyć. J., zabieraj tę syrę z parapetu, bo nijak nie komponuje się z widokiem za oknem.
- Czuję się atakowany ze wszystkich stron. - warknął okularnik i wstał wlekąc się do łazienki. - Zacznijmy nasz uroczy dzień od pozytywów. Mogę chodzić jak cywilizowany człowiek na dwóch nogach. Remus odzyskał zdrowe kolory, a ty może i nadal cierpisz, ale przynajmniej nie planujesz wymiotować, prawda? Możemy uznać ten dzień za udany. Idę się wykąpać. - oświadczył i zamknął z rozmachem drzwi łazienki.
Kąpiel. Marzyłem o niej i byłem pewny, że dotyczy to również Syriusza. W końcu musieliśmy śmierdzieć jak capy, zaś pokój zionął jak gorzelnia. Miałem szczerą nadzieję, że nie wpadnie nam więcej do głowy tak durny pomysł i nie będziemy upijać się do tego stopnia nigdy więcej. O ile teraz mieliśmy Zardi, o tyle już niedługo będziemy zdani na samych siebie.
Odrzuciłem szybko tę dołującą myśl. Ona nie pomagała w walce z ostatnimi pozostałościami wczorajszego umierania.
- Powinniśmy jakoś jej podziękować za to, że się nami zajęła. - rzuciłem i chociaż zdanie było pozbawione jakiegokolwiek kontekstu, Syriusz domyślił się bez przeszkód o kogo musi mi chodzić.
- Pozwólmy jej patrzyć jak się całujemy, w końcu mówimy o Zardi. Będzie bardziej niż szczęśliwa. Jest w końcu dziwna.
- Jest taka jak my! - stanąłem w jej obronie, ale spojrzenie jakie rzucił mi Syriusz było wystarczająco wymowne żebym zrezygnował z bezsensownego zaprzeczania faktom. - Dobrze, przyznaję. Zardi jest dziwna, ale to dlatego tak do nas pasuje.
- I tu się z tobą zgodzę, a teraz idę się dobijać do łazienki. Może i James się kąpie, ale ja mam potrzebę większej wagi.

Godzinę później byliśmy już wyszorowani, pachnący i gotowi na stawienie czoła wyzwaniom nowego dnia. Z tym ostatnim przesadzałem, ale i tak nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy jakoś dać sobie radę.
Zardi zajęła dla nas miejsca przy stole i z uśmiechem zawodowego dręczyciela wskazała na trzy kubki parującej, cuchnącej miętą herbaty.
- Pocieszę was, sama też ją piłam.
- I czujesz się lepiej? - Syriusz uniósł brew patrząc na nią tak jakby już wiedział, co dopowie i nie wierzył w ani jedno jej słowo.
- Nie, ale mój żołądek jeszcze mi za to podziękuje.
Tego Black na pewno się nie spodziewał! Nie zmieniało to jednak faktu, że byliśmy zmuszeni wypić to świństwo, którym zapewne miało mi się odbijać do późnego wieczora. Pomyślałem jednak o podwieczorku i dzielnie zniosłem koszmarny smak miętowej herbaty. Jeśli naprawdę miałoby to mi pomóc w uspokojeniu wnętrzności i przygotowaniu ich na przyjęcie sporej porcji łakoci to chciałem się poświęcić.
- A skoro w temacie nauki jesteśmy...
- Nikt nie wspominał o nauce... - Syri spojrzał na Zardi jakby ta potrzebowała pomocy medycznej.
- Właśnie wspomniałeś, a to już dwie osoby, czyli jednak jesteśmy. - uśmiechnęła się do niego z wyższością. - Ja i Agnes, pod okiem Noaha naturalnie, rozpoczynamy kółko przygotowawczo-powtórzeniowe przed egzaminami. Chcecie się przyłączyć? Będziemy się spotykać w bibliotece od poniedziałku do piątku po lekcjach.
- Wchodzę w to! - zaoferowałem od razu. Moje eliksiry ssały i zrobiłbym wszystko żeby się z nich podciągnąć przed egzaminami. Nie ważne kim planowałem zostać po szkole, wszystko mogło mi się przydać, więc chciałem rozwijać się w każdym możliwym temacie.
James i Syriusz spojrzeli na nie jak na dziwoląga. Wzruszyłem ramionami z wymownym: „no co?!” na ustach.
- Niech będzie, wchodzimy w to wszyscy. Peter-zdrajca również. - okularnik zmierzył blondynka spojrzeniem, które zagłuszyło wszelkie sprzeciwy. Pettigrew musiał odpokutować fakt, że się na nas „wypiął” i uganiał się za bardzo krótką spódniczką Narcyzy zamiast być nam partnerem w zbrodni i cierpieniu.
- Fantastycznie! - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i poklepała siedzącą obok kuzynkę po ramieniu. - Mówiłam ci, że się zgodzą i nie będziemy same. Noah wpadł na ten pomysł. - zwróciła się do nas wyjaśniając. - Chyba chciał jakoś odpokutować serniczek. Pamiętasz serniczek, Remi, prawda? Taki śliczny, słodziutki, na czekoladowym spodzie. Przez ciebie nie udało mi się go zjeść, coś kojarzysz?
Westchnąłem. Ta dziewczyna nigdy nie da mi spokoju i będzie mi wypominać ten nieszczęsny sernik do końca naszych dni. Podejrzewałem, że Noahowi też się nieźle za to obrywało i dlatego postanowił pomagać jej w nauce przed egzaminami końcowymi.
Spojrzałem na swój kubek miętki i zatkałem noc wypijając wszystko najszybciej jak się dało. Nie chciałem już dłużej modlić się nad tym paskudztwem. Przyjaciele poszli w moje ślady, co przynajmniej oszczędziło tortury mojemu wrażliwemu węchowi, który wydawał mi się jeszcze wrażliwszy po wczorajszym kacu.
Rzuciłem okiem na stół nauczycielski i uśmiechnąłem się mimowolnie. Victor i Noel wyglądali niemal tak jak ja i moi przyjaciele, więc domyśliłem się, że nie tylko my zabalowaliśmy w noc Sylwestrową w towarzystwie alkoholu.
Żyłem.
Żyłem, ponieważ Zardi była aniołem.
Żyłem i byłem z tego powodu naprawdę szczęśliwy, ponieważ kochałem życie i to, co ze sobą niosło.