niedziela, 29 lipca 2018

Łowcy smoków

Jeżeli z daleka Olivier Greiz był niezwykle przystojny to z bliska był wręcz zniewalający i o ile ja zachowałem tę opinię dla siebie, Zardi wygłosiła ją na tyle głośno, że słyszało ją kilka osób w pobliżu, a jej głośny jęk zachwytu pewnie dotarł nawet do uszu obiektu jej komentarza, ponieważ łowca uśmiechnął się czarująco oglądając się za siebie i spoglądając w naszą stronę.
- Merlinie słodki, czy istnieje język wystarczająco bogaty w słownictwo aby móc opisać to bóstwo? - westchnęła głośno.
- Minerwo-Mścicielko, długo będziemy tego wysłuchiwać? - Syriusz niby to obojętnie rzucił pytanie skierowane do Agnes, która ze zmęczonym wyrazem twarzy skinęła potwierdzając.
- Obawiam się, że tak.
Łowca tymczasem zdążył już podejść do stołu nauczycielskiego i stanął za Dumbledorem, który z kolei zajął miejsce przy mównicy.
Wcześniejsze wiwaty ucichły całkowicie i zapanowała niemal ogłuszająca cisza.
- Jak zostaliście już poinformowani, gościmy dzisiaj łowcę smoków, Zaklinacza, Oliviera Greiza. Jestem pewny, że z pewnością chętnie opowie wam o tym, co widzieliście w dniu dzisiejszym, jak również przybliży wam chociaż trochę tajniki swojej pracy. Olivierze… - dyrektor zrobił mężczyźnie miejsce i łowcę powitały kolejne brawa. Nie były jednak długie, jako że każdy chciał wiedzieć, co takiego może mieć nam do powiedzenia ten niezwykły mężczyzna.
- Cieszę się niezmiernie, że mogę tu z wami dzisiaj być. - zaczął melodyjnym głosem łowca. Przez jego słowa przebijał się lekki akcent, którego jednak nie potrafiłem zidentyfikować jednoznacznie. Podejrzewałem więc, że często używał angielskiego i stąd też brak jednoznacznej intonacji wskazującej na jego narodowość. - Część z was zapewne zastanawia się, co stanie się dalej ze smoczycą, którą tu dzisiaj mieliście.
- Wiedziałam, że to samica! - szepnęła cicho Zardi.
- Och, serio? - Syri przewrócił oczyma.
- Spójrz na niego, z taką twarzą może rozkochiwać w sobie nawet smoczyce, więc dlatego tak szybko się poddała. Ja bym na niego leciała nawet jako smok.
- Zwymiotuję…
- Smoczyca zostanie przetransportowana do najbliższego ośrodka badan oraz opieki nad smokami, gdzie po jej przebadaniu specjaliści podejmą decyzję, co dalej z nią będzie. W zależności od jej stanu oraz usposobienia, może zostać oswojona lub wypuszczona na wolność w miejscu znajdującym się pod stałą opieką czarodziejów utrzymujących istnienie smoków w tajemnicy przed mugolami. Musicie wiedzieć, że zadaniem łowców jest pozyskiwanie okazów na podstawie zleceń wydawanych przez Ministerstwa Magii. Cele takich zleceń mogą być różne. Ochrona tajemnic naszego świata, ochrona gatunku lub badania. Osoby lub organizacje prywatne również mogą zgłosić swoje zlecenie, jednak musi ono zostać zaakceptowane przez Ministerstwo. Krótko mówiąc, nie pracujemy dla siebie, ale dla innych.
Mężczyzna przerwał na chwilę, aby mieć pewność, że wszyscy zrozumieliśmy jego przesłanie. Był czarujący, potrafił oszołomić rozmówcę, ale nie wciskał nam kitów. Jego praca nie była częścią bajki o smokach żyjących na wolności.
- Jeśli zaś chodzi o sposoby zapanowania nad smokami, jest ich niezliczenie wiele i każdy łowca musi znaleźć ten, który odpowiada mu najbardziej. Ja je hipnotyzuję i tym sposobem zmuszam do częściowego posłuszeństwa. Nie jest to dla smoków w żaden sposób bolesne, nie polega na ingerencji w ich mózgi, pozwala im się uspokoić i poprzez współpracę zapewnić bezpieczeństwo nie tylko istotom znajdującym się w pobliżu, ale także samemu smokowi. - ostatnią część wyrecytował nie próbując tego nawet ukryć, jakby wielokrotnie spotkał się już z zarzutami, na które właśnie odpowiedział.
- Czy mógłbym poprosić o małą demonstrację? - nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami właśnie zwrócił się do łowcy z prośbą, która bezsprzecznie była jego własną, ale ukrytą pod płaszczykiem edukacyjnym. Widziałem, jak błyszczą mu oczy i podejrzewałem, że łowca również dostrzegł w nich tę fascynację.
- Oczywiście. - skinął głową nauczycielowi i wyjął przytroczoną do pasa różdżkę, którą zakreślił wyjątkowo skomplikowane znaki. Przed mężczyzną zaczął obracać się złoty krąg, a kiedy przyjrzałem się uważniej samemu łowcy, zauważyłem takie same kręgi w jego oczach, które rozżarzyły się złoto. A więc hipnotyzował nie tylko kręgiem w powietrzu, ale także oczami!
- Zaklęcia runiczne… - szepnął cicho, jakby do siebie, Syriusz i spoglądał na łowcę takim wzrokiem, że teraz to ja mogłem czuć się zazdrosny.
Jedno machnięcie różdżką i krąg zniknął, a wraz z nim te w oczach mężczyzny.
- Jeśli ktoś z was zastanawia się nad pracą łowcy, musi wiedzieć, że wymaga od kandydata dużego nakładu pracy oraz kolejnych wielu lat nauki. Uczycie się wszystkich sposobów zapanowania nad smokami, w teorii i praktyce, a następnie znajdujecie ten, który najlepiej wam odpowiada. Łowca ponosi odpowiedzialność nie tylko za bezpieczeństwo swoje i smoka, ale także ludzi, którzy w danym momencie znajdują się niedaleko. Dlatego też tak ważne jest dobre wyszkolenie łowców. Czas szkolenia zależy od waszych indywidualnych umiejętności. Cóż, myślę, że powiedziałem już wszystko, co mogłem. - odwrócił się do Dumbledora, a Zardi obok mnie jęknęła zawiedziona, czego mogłem się spodziewać. - Nie chcę żeby smoczyca zaczęła się niecierpliwić, więc lepiej już ją zabiorę.
Miałem wrażenie, że rzucił przy tym szybkie spojrzenie naszemu staremu nauczycielowi opieki, który aż drżał pragnąc dorwać łowcę w swoje łapska i wypytać go o wszystko ze szczegółami. Od kogoś takiego lepiej było trzymać się z daleka Olivier Greiz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Widać był nie tylko łowcą smoków, ale także kimś, kto potrafił doskonale czytać ludzi.
No dobrze, nauczyciel opieki był tak łatwy do rozgryzienia, że nie wymagało to od nikogo szczególnych umiejętności, ale tego łowcę z przyjemnością podnosiłem do rangi nadczłowieka. Był w końcu grzesznie przystojny, bezsprzecznie inteligentny i utalentowany w dziedzinie run, więc dodanie mu kilku dodatkowych zalet nikomu nie szkodziło.
- Chcę być smoczycą, którą on ujarzmi… - westchnęła rozmarzona Zardi, kiedy łowca żegnał się z dyrektorem.
- Przygotujcie się na ciężki miesiąc. - skwitowała jej słowa Agnes. - A ja będę musiała odgrodzić swoją stronę pokoju od jej strony, jeśli nie chcę zwariować.
Zaśmiałem się cicho, ponieważ wiedziałem, że to prawda i z jakiegoś powodu niesamowicie mnie to bawiło.
Łowca ruszył raźnie w stronę wyjścia z Wielkiej Sali w towarzystwie Dumbledore’a, który najwyraźniej zaproponował, że go odprowadzi.
Przełknąłem ciężko ślinę, ponieważ tan facet naprawdę był niesamowicie przystojny. Jego przenikliwe, roześmiane oczy robiły niesamowite wrażenie, podobnie jak wspaniale umięśnione ciało. Nigdy nie podejrzewałem się o słabość do tatuaży, ale teraz patrząc na czarne wzory pokrywające silne ramię tego mężczyzny, drżałem od środka. Mimowolnie przesunąłem spojrzeniem po jego umięśnionych, silnych nogach w obcisłych, czarnych jeansach i chyba tylko cudem powstrzymałem się od przeniesienia go na jego krocze.
Nie chodziło o to, że mnie podniecał. Po prostu mi się podobał i to wystarczało. Porównałbym to do spoglądania na biust atrakcyjnej kobiety, kiedy jest się heterykiem. Zresztą podejrzewałem, że Zardi nie miała takich skrupułów jak ja i rzuciła okiem na to, czy widać jak obdarzony przez los został ten mężczyzna.
„Tu chodzi o sztukę!” tłumaczyła kiedyś. „Nie musisz być znawcą sztuki, aby ocenić, czy obraz lub rzeźba ci się podoba, czy też nie. To, że przyglądasz się pewnym szczegółom aby lepiej widzieć całość lub czegoś się dzięki temu nauczyć również nie czyni cię malarzem, rzeźbiarzem lub krytykiem. Mogę więc podziwiać mężczyzn pozostając seksualnie nieaktywną!”.
- Bogowie, dajcie mi to cicho na własność. - przyjaciółka nie odrywała od łowcy spojrzenia. Aż ciężko uwierzyć, że tego nie zauważył. A może po prostu wcale nic sobie z tego nie robił, bo był już przyzwyczajony do podobnych reakcji.
- Nie wiedziałabyś nawet, co z nim robić. - zauważył James i jęknął, kiedy Zardi z rozmysłem stanęła mu na palcach u nogi piętą.
- Rozbierałabym go do naga i ubierała, jak mi się podoba, ustawiała bym go w różnych pozycjach i obserwowałabym bardzo uważnie. Niektóre dziewczynki bawią się lalkami, a ja chciałabym zamiast lalki mieć tego łowcę. Co w tym złego? Jestem twórcą, Potter, a twórca potrzebuje wiedzy, którą nie zawsze zdobędzie dzięki książkom.
Tak, Zardi i jej miłosne historyjki, które pisała dla odstresowania. Byłem ciekaw, czy kiedyś pozwoli mi kilka z nich przeczytać, ponieważ do tej pory tylko o nich słyszałem.

środa, 25 lipca 2018

Poskromienie złośnicy

Obserwowaliśmy mężczyznę z zainteresowaniem i zdenerwowaniem, podobnie jak smok, który jednak na pewno nie podzielał naszej troski o człowieka unoszącego się niedaleko jego pyska. Przez chwilę myślałem, że bestia zionie ogniem i wszystko skończy się albo tragicznie, albo bariery otaczające zamek okażą się na tyle wytrzymałe, że człowiek jednak wyjdzie z tego cało.
- To będzie najprzystojniejsza pieczeń, jaką w życiu widziałam. - pisnęła przejęta Zardi.
Syriusz spojrzał na przyjaciółkę ironicznie i wyrzucił z siebie słodkie, wymowne:
- Serio?
Niemal parsknąłem śmiechem, ponieważ na swój sposób naprawdę było to komiczne.
Nagle po korytarzach rozniósł się magicznie wzmacniany głos Dumbledore’a.
- Mężczyzna, w którego z pewnością wszyscy się teraz wpatrujecie to Olivier Greiz, jeden z najbardziej znanych łowców smoków. Znany jest także jako Zaklinacz, ze względu na swoją technikę chwytania smoków.
- Darmowa reklama? - mruknął zrzędliwie James.
- Raczej dodatkowy sposób na zapoznanie nas z możliwością wyboru takiej kariery po szkole. - sprostowałem. - Przecież nikt z nas raczej nie będzie potrzebował usług łowcy smoków. Nie w Anglii.
- Ciekawe jak on to robi? - moja krótkowłosa przyjaciółka westchnęła głośno.
- Co robi? - Agnes rzuciła szybko okiem na kuzynkę i wróciła wzrokiem do tego, co działo się za oknem. - Jak to robi, że jest taki boski? Dlatego tak wzdychasz?
- Nie! Jak zaklina smoki!
- Kiedy smok zostanie już złapany, proszę wszystkich o zebranie się w Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się spotkanie z panem Greizem. - tym razem doszedł nas głos McGonagall, a przekazana przez nią informacja wywołała podniecone szepty przy innych oknach oraz głośny jęk Zardi przy naszym.
- O bogowie! Nie przeżyję tego! Takie piękno niemal na wyciągnięcie ręki…
Chyba wszyscy pomyśleliśmy o tym samym: „O bogowie, ta dziewczyna jest szalona!”.
Mężczyzna stojący na wyrastających z ziemi pnączach lub korzeniach, czymkolwiek to było, zakreślał właśnie lśniącym końcem swojej różdżki jakieś jarzące się słabo wzory. Kiedy skończył, otoczył je kołem, jakby był to jakiś pentagram. Całość rysunku rozbłysła jasno i zaczęła się powoli obracać.
Smok przechylił łeb wpatrując się w wirujący krąg, a po chwili zmienił pozycję kładąc się na ziemi, jak posłuszny pies przed swoim panem. Miałem jednak wrażenie, że nie spuszcza oczu z kręcącej się przed nim magii. Był spokojny, ale czujny. Czułem, że tak jest, ponieważ właśnie to podpowiadał mi mój wilk.
- On ją hipnotyzuje! - pisnęła podniecona Zardi. Nie wiem czy ten facet mógłby zrobić cokolwiek tak, aby nie wzbudzać jej podniety. Obawiałem się, że nie. W końcu straciła dla niego głowę. Kto jak kto, ale ona uwielbiała swoje platoniczne uczucia. Każda inna osoba w jej wieku oraz starsza dochodziła do wniosku, że platoniczna miłość jest dobra dla dzieciaków, ale ona wyraźnie nie robiła sobie z tego nic, a jej miłostki idealnie do niej pasowały. Było to jednak także bardzo smutne, ponieważ obiekt jej westchnień nigdy nie wiedział, że właśnie ktoś oddaje mu bez reszty całe swoje serce, a właśnie tak kochała Zardi. Całą sobą.
Przyjaciółka „chorowała”, jako że tak nazywaliśmy zazwyczaj jej wielkie uczucie, na Oliviera Greiza, a więc gdyby w najbliższym czasie mężczyzna ten potrzebował z jakiegoś powodu pomocy – dachu nad głową, schronienia, alibi, nerki, pomocy w ukryciu zwłok – i jakimś sposobem poprosiłby o to właśnie Zardi, zrobiłaby dla niego wszystko. Może to więc dobrze, że tylko najbliższe jej osoby wiedziały o jej ślepym uwielbieniu. Dzięki temu była bezpieczna i nikt nie mógł jej wykorzystać.
Niespodziewanie smok zerwał się na nogi, a my wszyscy podskoczyliśmy wystraszeni, że zrobi coś łowcy. Wirujący krąg znaków zbladł, ale nadal był widoczny. Gdzieś niedaleko właśnie leciał samolot i to w niego wpatrywała się bestia. W pewnym momencie rozwinęła skrzydła, ryknęła i wzbiła się do lotu.
Niemal słyszałem, jak mężczyzna przeklina tupiąc nogą. Smok obrał za cel samolot pełen mugoli. Chyba nie mogło być gorzej.
Łowca zeskoczył z pnącza i nagle zatrzymał się w powietrzu. Nie, nie zatrzymał się. Wskoczył na coś.
- Czy to jest…
- Tak, to jest magiczny dywan. - potwierdził przypuszczenia Zardi Syriusz.
- Teraz to i ja się w nim zakochuje. - mruknęła zafascynowana Agnes, która właśnie wbijała nos w szybę, jakby dzięki temu mogła być bliżej wydarzeń.
Po chwili ciszy, Syriusz szepnął tak cicho, ale słyszalnie dla nas wszystkich:
- Zaklinacz, hm? To chyba nie od smoków się wzięło.
Mimo tego, co działo się teraz poza terenem szkoły, zachichotaliśmy bez wyjątku, ponieważ każde z nas wiedziało, co miał na myśli Black. Jeszcze nawet nie znaliśmy osobiście łowcy, a już mieliśmy dwie zakochane w nim dziewczyny, jedną w jego wyglądzie, zachowaniu, całej jego aurze, a drugą w jego umiejętnościach.
Olivier Greiz poleciał na swoim dywanie za smokiem i zagrodził mu drogę do samolotu. Płynnym ruchem, a przynajmniej z tej odległości wydawało się, że był to płynny ruch „mrówki”, nakreślił przed sobą jakiś wzór, który zatrzymał smoka, który właśnie nadymał się aby zionąć ogniem i pozbyć się tego człowieczka, który stanął na jego drodze do zdobyczy.
- Runa… - wydyszał nade mną Syri, a w jego głosie pobrzmiewała fascynacja.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Kolejna osoba właśnie dołączyła do fanklubu łowcy smoków. I to tylko przy naszym oknie! Nie chciałem nawet myśleć o tym, co działo się przy innych.
Patrzyłem, jak kolejne rysunki rozbłyskały złotem na tle niebieskiego nieba i kolejny krąg zaczął krążyć między smokiem, a łowcą. Tym razem już nie tylko obracał się wkoło, ale także pulsował miarowo to mocniejszym, to znowu bledszym złotem.
Bestia ryknęła, ale tym razem był to tylko głuchy odgłos, jakby nie włożono w niego wystarczającej siły. Łowca zaczął oddalać się na swoim dywanie od smoka, w stronę bramy zamku, a wielkie cielsko podążało za nim. Po chwili wylądowali oboje – smok w miejscu, w którym się pożywiał wcześniej, zaś mężczyzna tam, gdzie stał zanim uniosło go pnącze. Magiczne stworzenie położyło się na ziemi z głową na przednich łapach i wydawało mi się, że chyba zasnęło.
- Co on robi? - zapytał Peter, który marszczył brwi próbując nabrać lepszej ostrości widzenia. Było to jednak niemożliwe, bo sam musiałem wytężać swoje wilcze zmysły aby „połączyć kropki”, czyli dostrzec i pojąć, co się dzieje.
- Chyba przywiązuje smoka do bramy łańcuchem. - powiedziałem w końcu. Tak, to wyglądało jak przywiązywanie pupila do ulicznej lampy przed wejściem do sklepu, do którego nie wolno wprowadzać zwierząt.
Łowca odwrócił się na pięcie i ruszył wolnym, pewnym krokiem z powrotem w stronę zamku. Rozległy się oklaski i wiwaty, których on na pewno ani nie widział, ani nie słyszał. Przy naszym oknie nikt nie wiwatował. Byliśmy zbyt pochłonięci analizowaniem tego, co właśnie widzieliśmy.
- Proszę wszystkich o udanie się teraz do Wielkiej Sali! - rozległ się donośny głos nawołującej nas McGonagall. - Tylko spokojnie! - huknęła, kiedy niektórzy uczniowie całą zbitą bandą rzucili się w stronę wielkiej jadalni.
- Myślicie, że jeśli się pospieszę to znajdę miejsce blisko niego?
- Zardi, kocham cię, ale gdybyś miała wybór, chciałabyś być tak blisko, żeby móc go lizać po twarzy. - Agnes przewróciła oczyma.
- Załatwię ci magiczny bilbord. - obiecałem rozbawiony zachowaniem przyjaciółki.
Ponieważ stoły wróciły na swoje dawne miejsce, usiedliśmy na samym rogu naszego, a więc blisko przejścia, którym będzie musiał przejść aż do stołu nauczycielskiego oraz mównicy łowca smoków. Zardi niemal drżała ze zniecierpliwienia czekając, aż jej obiekt westchnień pojawi się w sali.
I w końcu pojawili się nauczyciele, a na samym końcu u boku dyrektora wszedł ten, którego wszyscy wyczekiwaliśmy. Wielka Sala rozbrzmiała oklaskami i okrzykami, jak wtedy, kiedy mężczyzna okiełznał smoka. Tym razem ja i przyjaciele również dołączyliśmy do tego gorącego powitania.

niedziela, 22 lipca 2018

Nieznajomy od smoków

Sam nie wiem, czy ostatecznie posiłek upłynął nam szybko, czy wolno, jeśli wziąć pod uwagę, że każdy wpatrywał się w smoka latającego nad zamkiem, a jednocześnie starał się wpychać jedzenie do ust na tyle sprawnie, aby móc przyssać się po nim do okien.
Przyznaję, że oblepiliśmy je jak muchy, ponieważ smok wylądował przed bramą na teren szkoły i starał się ją teraz sforsować. Nauczyciele niejednokrotnie prosili nas o spokój, nie przepychania się, nie używanie łokci, zaklęć, ani żadnych przedmiotów mogących wyrządzić komuś krzywdę w calu zdobycia lepszego miejsca.
W pewnym momencie po korytarzach rozniósł się wzmocniony zaklęciem głos naszego profesora od zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami:
- Mając na uwadze fakt, że nie możemy liczyć na wasz spokojny i pełny udział w zajęciach, pan dyrektor odwołuje wszystkie lekcje na czas uporania się ze smokiem. - to oświadczenie wywołało ogólne poruszenie oraz zadość wśród okupujących okna uczniów. Sam bardzo się z tego cieszyłem, ponieważ wątpiłem, żebym zdołał skupić się na jakiejkolwiek lekcji wiedząc, co dzieje się zaraz poza terenem zamku. - Niemniej jednak, waszym zadaniem będzie uważna jego obserwacja, a później przedstawienie mi wyczerpującego wypracowania na jego temat w odniesieniu do informacji z podręczników oraz wspomnianych obserwacji poczynionych na okazie, jaki macie przed sobą. Wasz wkład w wypracowanie będzie miał znaczenie podczas wystawiania wam ocen końcowych podczas egzaminów.
Tak, ta ostatnia informacja zdecydowanie zdołała przebić się przez rozentuzjazmowaną młodzież i wywołała różne komentarze, z których żaden nie był wart mojej uwagi. Cieszyłem się jednak, że będę miał okazję zadbać o najlepszą możliwą ocenę na koniec mojej edukacji. W końcu każdą szansę należało wykorzystać z myślą o przyszłości.
- Jak myślicie, co z nim zrobią? - zapytał Syriusz zaraz przy moim uchu. Wyraźnie czułem jego dłonie na swoich biodrach oraz jego krocze zaraz nad pośladkami, jako że z rozmysłem ustawił się zaraz za mną i opierając brodę o czubek mojej głowy, patrzył za okno.
- Czy ja wiem? Pewnie już po kogoś posłali żeby zrobić z nim porządek. Wątpię żeby nasz nauczyciel opieki był na tyle kompetentny, żeby uporać się z nim samemu.
- Pewnie ministerstwo przyśle nam jakiegoś poskramiacza, czy jak to się zwie. - zauważył o dziwo rozsądnie James.
Na chwilę odwróciłem wzrok od okna, za którym smok znowu wzbijał się do lotu, i rzuciłem okiem na osoby, które cisnęły się najbliżej mnie. Na szczęście Evans nie było, więc odetchnąłem z ulgą. Nie chciałem żeby przez przypadek stała obok, nie mówiąc już o rozmowie z nią.
- Myślicie, że jakiegoś mają? - Peter, który pojawił się w Wielkiej Sali spóźniony, teraz nie odstępował nas na krok.
- Prawdę mówiąc nie wiem, skoro od wielu lat nie widziano żadnego żywego smoka w Anglii. No, poza tym tutaj. - przyznałem.
Zamek znowu drżał, kiedy smoczysko z nowym zapałem atakowało bariery ochronne.
Po godzinie, może dwóch, sam nie wiem, bestia odleciała ku ogólnemu rozczarowaniu wszystkich, jednak jeszcze przez dobre pół godziny nikt nie odważył się ruszyć ze swojego miejsca, niezależnie przy którym oknie stał i na którym piętrze.
I słusznie, ponieważ kiedy nasz nowy szkolny „pupil” powrócił, w paszczy oraz łapach trzymał martwe barany, których pożeraniem zajął się zaraz po wylądowaniu. To nie był przyjemny widok. Krew bryzgała na wszystkie strony, kiedy smok rozgryzał zwierzę w połowie i odrywał wielkie kawałki. Niemal czułem łaskotanie w kościach wywołane przesadną wrażliwością na podobne sceny przemocy, nie mówiąc już o odruchach wymiotnych. Mieliśmy szczęście, że przy naszym oknie nikt nie miał słabego żołądka.
- To obrzydliwe. - skwitowała smoczy posiłek Agnes. - Chyba widzę walające się pod bramą flaki, chociaż może sobie to wymyśliłam…
- Ej, ej, ej! - wydarła się niemal prosto w moje ucho Zardi. - Patrzcie! Ktoś się pojawił! Wychodzi z zamku! - z otwartymi ustami patrzyliśmy we wskazane miejsce.
Na trawniku niedaleko wyjścia zatrzymał się nieznany nam mężczyzna, zaś naprzeciw niego stał Dumbledore. Rozmawiali spokojnie, jakby zupełnie nic się nie działo.
- O Merlinie! - Zardi wydała z siebie głębokie westchnienie. - Zakochałam się!
Wszyscy spojrzeliśmy na dziewczynę, która z głupim, rozmarzonym uśmiechem wpatrywała się w faceta za oknem.
- Czuję wasz wzrok na sobie! - rzuciła karcąco. Cóż, wytrzymał całkiem sporo bez żadnej nowej miłości swojego życia, więc chyba najwyższy czas aby znowu miała do kogo wzdychać. - Nie widzicie, jaki on jest cudowny? Od wieków nie widziałam kogoś tak zabójczo przystojnego! Remusie, musisz przyznać mi rację!
- Ja? - speszyłem się. Dziewczyna pozwoliła sobie na to pytanie, jako że otaczały nas wyłącznie osoby znające moją orientację, jednak nie spodziewałem się, że będzie chciała abym wypowiadał się na temat obcych facetów przy moim chłopaku!
- Związek to nie choroba oczu, więc tak, Remusie, ty.
- Hmm, to ciekawe. No, Remusie? Jak go oceniasz? - zamruczał mi do ucha Black i już wiedziałem, że żadna odpowiedź nie będzie właściwa.
Ponieważ wiedziałem, że ani Zardi, ani Syri nie odpuszczą, westchnąłem i przyjrzałem się uważniej mężczyźnie, który mógł mieć około jakieś 30 lat. Był dosyć wysoki, bezsprzecznie dobrze zbudowany, jako że twarde mięśnie jego ramion i klatki piersiowej zaznaczały się idealnie pod lekko obcisłym podkoszulkiem. Poniżej łokcia zaczynał się misterny tatuaż, który otulał jego ramię niczym rękaw i ciągnął się w górę, niknąc nam z oczu pod ubraniem. Miał interesującą, bezsprzecznie pasującą do niego fryzurę, krótką po bokach i z tyłu głowy, ale dłuższą na górze. Gęsta i ciemna, bardzo zadbana jak na mój gust, kilkucentymetrowa broda pokrywała bardzo męską, szeroką, kwadratową szczękę. Miał niedługi, ale do przesady prosty, ostro zakończony nos, sporych rozmiarów podłużną bliznę na czole nad lewym okiem i cudownie niebieskie oczy, co zauważyłem, gdy mężczyzna spojrzał w górę na okna i uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony. Biła od niego niczym niezmącona pewność siebie.
Czy był przystojny? Był zjawiskowy! Wprawdzie za stary jak na mój gust, ale niezaprzeczalnie wspaniały.
- Więc? - ponagliła mnie Zardi.
- No… - zawahałem się – Nie zaprzeczę, że jest atrakcyjny…
- Zabójczo seksowny, chciałeś powiedzieć. Merlinie drogi, dla takiego faceta zrobiłabym wszystko. - przyjaciółka naprawdę się nakręciła, a kiedy mężczyzna ruszył w stronę bramy głównej, przy której pożywiał się smok, pisnęła podniecona.
- Posikasz się. - mruknął niemal zdegustowany Syriusz.
- Już popuściłam. - odpowiedziała mu zaczepnie i pokazała język. - Bogowie, jak on się porusza… Osobnik dominujący, alfa. Założę się, że lubi sprawować kontrolę i w łóżku jest gwałtowny, ale dokładny.
Zakrztusiłem się własną śliną, Agnes upomniała kuzynkę i szturchnęła ją mocno w bok, James roześmiał się, zaś Peter uderzył czołem w szybę okna.
- No. Co.?! - syknęła na nas dobitnie krótkowłosa. - Ten facet właśnie zachwiał moją aseksualnością! To chodzące pożądanie i seks! Kiedy wyobrażam go sobie nago zaczynam się ślinić! Chociaż nie wiem jeszcze czy dlatego, że chciałabym go wykorzystać seksualnie, czy intelektualnie żeby sparować go z jakimś odpowiednim chłopakiem i rozwinąć moje homo-fantazje.
- Zardi… Zamilcz. - Agnes położyłam kuzynce dłoń na ramieniu. - Milcz i nie mów nic więcej. Obserwuj, podniecaj się w ciszy i daj nam żyć.
Zardi prychnęła, a ja roześmiałem się cicho. Kochałem tę nieprzewidywalną dziewczynę!
Tymczasem bardzo miły dla oka obiekt jej westchnień zbliżył się do bramy już na tyle, że dla nas był tylko niewyraźną sylwetką wielkości ziarnka dzikiego ryżu w porównaniu z ogromnym jak głaz smokiem.
A więc to on miał zająć się smokiem, kimkolwiek był. Tylko jak miał sobie z nim poradzić gołymi rękami?
Nagle przyszło mi do głowy, że może to była smoczyca i tak, jak Zardi straci zaraz głowę dla tego przystojniaka.
- Zaraz zamieni się w przystojną pieczeń.
- Milcz, Black! - warknęła Zardi, która teraz przygryzając dolną wargę nie odrywała wzroku nawet na sekundę od tego, co działo się pod bramą. Miałem wrażenie, że drży na całym ciele, ale nie chciałem się nad tym teraz zastanawiać.
Żałowałem za to, że nie miałem lornetki lub jakiegoś magicznego gadżetu, który pomógłby mi lepiej dostrzegać szczegóły. Cokolwiek miał zamiar zrobić ten mężczyzna, wiedza na ten temat na pewno mogłaby mi się kiedyś przydać. Nigdy nie wiadomo, co mnie spotka w pracy detektywa.
Wydawało mi się, że nieznajomy od smoków wyjmuje coś z kieszeni. Zamachnął się ręką w ziemię i jak na zawołanie zaczęły z niej wyrastać wielkie, poskręcane pnącza, które uniosły go w górę na wysokość psyka bestii.

środa, 18 lipca 2018

Dragonik

30 kwietnia
Deszcz… Rozumiem dzień, dwa, może góra trzy, ale kiedy przez dłuższy czas człowiekowi leje na głowę, a słońca jak na lekarstwo, to nic dziwnego, że nawet najwięksi optymiści zamieniają się w wielkie mruki. Mrukliwe zombie – to lepsze określenie, kiedy spojrzy się na Zardi lub Agnes. Teraz przynajmniej było widać, że naprawdę są kuzynkami, ponieważ ich pogodowe reakcje były uderzająco podobne. Wprawdzie moje krótkowłosa przyjaciółka zawsze należała do grupy „nie mów do mnie z rana”, ale teraz wydawało mi się, że przeszła do obozu „nie mów do mnie w ogóle”.
Zresztą ta koszmarna pogoda dała się we znaki także mi i moim przyjaciołom. Dwa dni temu podczas pełni nie pomyśleliśmy o konsekwencjach naszego wypadu do Zakazanego Lasu, więc wracając do Wrzeszczącej Chaty nanieśliśmy do niej tyle błota, że nie obyło się bez sprzątania, co było tym trudniejsze, że mieliśmy do dyspozycji tylko jedną parę łap, jedną kopyt oraz jedne małe łapki gryzonia.
Dlaczego tylko jedną parę łap? A widział ktoś kiedyś sprzątającego wilkołaka? Nie? No właśnie.
Jakby mało było tego, że do niczego się nie przydałem to do teraz przynajmniej trzy razy dziennie kumple nabijali się z tego, że byłem im kulą u nogi i tylko przeszkadzałem, kiedy oni starali się zatrzeć ślady mojego wyjścia, na wypadek gdyby któryś z profesorów wpadł do Wrzeszczącej Chaty.
- Zardi, to wypracowanie na zielarstwo… - dorwałem przyjaciółkę przed portretem Grubej Damy, kiedy wychodziliśmy z Pokoju Wspólnego na obiad, ona jakieś pół minuty przede mną.
Odwróciła się do mnie i posłała mroczne, nadąsane spojrzenie.
- Możesz sobie wziąć mój temat, bo ja go zmieniam. - mruknęła – A przy okazji, nie znasz kogoś, kto pisałby się na przeszczep macicy i jajników? Jak tylko opracują metodę przeszczepu z możliwością rodzenia dzieci to oddaję swoją. - pomasowała brzuch pod pępkiem i skrzywiła się. Nawet nie musiałem pytać, co jej dolega. - Mi nie jest to wszystko potrzebne, więc chętnie oddam jakiejś kochającej się gejowskiej parze, która chciałaby założyć rodzinę. - jej myślenie zawsze zmierzało tylko w jedną stronę, ale nie mogłem mieć jej tego za złe. W końcu była kim była. - A może ty…
- Zapomnij! - powstrzymałem ją przed kończeniem i skrzywiłem się. - Nie chcę żadnych więcej ingerencji w moje ciało. Wystarczy mi kudłaty problem, z którym zmagam się co miesiąc.
- Nie wiesz co tracisz. Czasami przez tydzień śpisz niespokojnie i budzisz się w nocy, oblewają cię zimne poty, masz wahania nastrojów, podwyższone libido, wiecznie jesteś głodny, więc przybierasz na wadze, brzuch ci wydyma, zaczynają się bóle i takie dziwne rwące uczucie, później po prostu krwawisz sobie przez kilka dni bezustannie i odczuwasz to w najróżniejszy sposób… Mogę zachwalać dalej żebyś się skusił… - ironia w jej głosie była przesadna, ale skierowana tylko w jej własną stronę, więc nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Merlinie, jesteście obrzydliwi! - Syriusz klepnął mnie w tyłek. Tempo moje i Zardi było tak powolne, że mój chłopak bez trudu nas dogonił, a przecież kiedy wychodziłem z pokoju, on dopiero się przebierał po kąpieli. Na zajęciach z opieki wylizał go ukochany piesek Hagrida, na którego natknęliśmy się przypadkiem przy Zakazanym Lesie, a że bydle wcale się nie kurczyło, a tylko wydawało się rosnąć coraz bardziej, kilka liźnięć obśliniło Syriusza tak bardzo, że parasol wcale nie był mu potrzebny, ponieważ i tak był już mokry w połowie.
- Obrzydliwi?! - Zardi prychnęła niczym rozdrażniony kot. Nigdy nie nazwałbym ją kotką, nawet we własnych myślach, ponieważ uznałaby to za seksistowskie, upokarzające i chyba znienawidziłaby mnie na tydzień lub cały miesiąc. - Ja to co miesiąc przeżywam i nikt mnie nie pytał, czy się na to piszę, a ty mi mówisz, że to obrzydliwe?! Jestem skazana na tę cholerną obrzydliwość! - Syriusz rozdrażnił smoka.
- Dobra, dobra! - kruczowłosy uniósł dłonie w geście poddania – Zrozumiałem i przepraszam. Ale nadal uważam, że to obrzydliwe… Auć! Nie kop mnie kobieto!
- Ciesz się, że tylko cię kopię, bo mogłabym wymyślić coś zdecydowanie gorszego!
Ich przekomarzania były słodkie. Zachowywali się jak rodzeństwo, które kocha się, ale jednocześnie lubi sobie podokuczać żeby życie nie było zbyt różowe.
W końcu dotoczyliśmy się do Wielkiej Sali, gdzie siedziała już większość uczniów czekających na posiłek. Był tam także James ze swoją cholerną dziewczyną i chociaż najchętniej zająłbym miejsce możliwie najdalej od nich, widziałem zarezerwowane dla nas miejsca u boku przyjaciela, więc nie było szans na ucieczkę od niechcianego towarzystwa.
- Państwo Potworniccy już na was czekają – zauważyła krótkowłosa, której nagle poprawił się humor, jakby znęcanie się nad nami sprawiało jej niewysłowioną przyjemność. Cóż, było to chyba zrozumiałe zważywszy na stan jej hormonów tego dnia.
Ileż ja bym oddał za deszcz meteorytów, który pozwoliłby mi uniknąć jedzenia w towarzystwie Evans. Jej głos sprawiał, że wszystko smakowało okropnie i miałem odruchy wymiotne, kiedy mówiła wyjątkowo słodko flirtując z Jamesem. Fuj!
Czułem się, jakbym szedł na szafot, podczas kiedy po prostu podchodziłem do stolika Gryffindoru.
Migracyjny przemarsz trolli przez tereny zamku?, skupiłem się na myśleniu o tym, co mogłoby skrócić moje męki. Wysyp duchów z czasów Wojen Napoleońskich? 
Stanąłem już przy stole, odsunąłem krzesło i nic się nie wydarzyło, co pozwoliłoby mi uniknąć siedzenia w pobliżu Evans. Zrezygnowany posadziłem więc swój szacowny tyłek i poddałem się.
I wtedy cały zamek aż zadrżał, coś ryknęło, a magiczną kopułę nad naszymi głowami przysłonił cień będący odzwierciedleniem tego, co właśnie działo się ponad zamkiem.
Czyżbym sobie coś wyprosił?
Zadarłem głowę do góry z szybko bijącym sercem i otworzyłem usta ze zdziwienia.
Smok! Nad zamkiem unosił się wielki smok!
Po Wielkiej Sali rozeszły się ciche i głośne westchnienia, pokrzykiwania, szum rozmów. Do środka wpadła także grupa nauczycieli, którzy od razu zaczęli uspokajać tych najbardziej spanikowanych.
Kiedy pierwszy szok opadł, uzmysłowiłem sobie, że w Anglii smoki nie latały samopas, a więc ten musiał albo być gdzieś nielegalnie przetrzymywany, albo przyleciał tu z bardzo daleka. Tę ostatnią opcję jednak odrzucałem, jako że nie odbyłoby się to bez wiedzy zarówno mugolskiej, jak i czarodziejskiej społeczności. Takie wielkie bydle po prostu się widzi!
Smok zaryczał i uderzył cielskiem w barierę ochronną zamku, co wywołało kolejny potężny wstrząs, a ten został nagrodzony kilkoma przerażonymi piskami. Chciałem uniknąć obiadu z Evans i oto lata nad nami ogromne smoczysko. Ma się ten dar przekonywania niebios.
Siedzący obok mnie Syriusz wpatrywał się w bestię ze szczerym zainteresowaniem i podziwem, a kiedy smok zionął ogniem, wydał z siebie podniecone „oooooo...”. Sam również byłem bardzo zafascynowany stworzeniem, które podjęło atak na nasze bariery. Pierwszy raz miałem okazję nie tylko widzieć prawdziwy, żywy okaz, ale także odnieść to takowego całą moją gromadzoną przez lata wiedzę. Jasne, nie czułem się szczególnie komfortowo z myślą, że ta wielka bestia próbuje dostać się na teren Hogwartu, ale jednak fascynacja była silniejsza niż strach. Byłem pewny, że smok upodobał sobie jedną z naszych wież i chciał tam uwić gniazdo i dlatego tak zapamiętale starał się dostać do upragnionego celu. Trochę mnie to pocieszało, ponieważ jego celem nie było świeże ludzkie mięsko. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
- Chcę go dosiąść. - drżący z podniety głos Syriusza był ledwie słyszalny przez gwar panujący w szkolnej jadalni. - To może być lepsze nawet od motocykli… Poczuć między nogami taką siłę. A jaką prędkość musi rozwijać w powietrzu! Tak, zdecydowanie chciałbym się na nim przelecieć.
Spojrzałem na mojego chłopaka, któremu oczy utkwione w smoku lśniły pragnieniem posiadania. I już byłem pewny, że szybko mu nie przejdzie. Syri właśnie się napalił.
Jak przez mgłę słyszałem Slughorna mówiącego, że smok nie powinien przebić się przez bariery ochronne, ale na wszelki wypadek powinniśmy przesunąć stoły pod ściany Wielkiej Sali. Musieliśmy się więc odsunąć, aby mógł zaklęciem przemeblować jadalnię. Dzięki temu całe ustawienie stołów uległo zmianie do tego stopnia, że zajmując miejsca na nowo, znalazłem się obok Syriusza, jednak między jakimiś pierwszorocznymi, którzy pojawili się w Wielkiej Sali trochę później. Teraz już zbiegli się nawet spóźnialscy i po długiej, kilkunastominutowej kontemplacji smoka, uspokajaniu strachliwych oraz ujarzmianiu panującego w pomieszczeniu harmidru, podano obiad.
Zabawne, ponieważ byłem potwornie głodny, ale jednocześnie wcale nie chciało mi się jeść. Podejrzewałem, że nie tylko ja tak mam, ponieważ Syri najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czy oderwać oczy od smoka i nałożyć sobie jedzenie, czy dać sobie z tym spokój. W końcu wybrał pierwszą opcję, szybko napełnił swój talerz, a następnie pakował jedzenie szybko i nieporadnie do ust, co chwilę unosząc głowę do góry, aby podziwiać tę „siłę i moc”, których chciał dosiąść.

niedziela, 15 lipca 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXX - Andrew Sheva

Zupełnie nie zrobiłem jeszcze nic konkretnego, a jednak już byłem niewyobrażalnie zmęczony psychicznie i fizycznie. Z jednej strony wiedziałem dlaczego, z drugiej jednak nie miałem pojęcia, ponieważ nie akceptowałem tej pierwszej odpowiedzi. Czy to miało właściwie sens? Przeczenie samemu sobie? Może wariowałem. Nikogo by to nie zdziwiło, w końcu miałem swoje wzloty i upadki, jeśli chodzi o moje zachowanie, słowa, podejście, do niektórych spraw. Co powiedziałby na to Fabien? Nie byłby pewnie zachwycony, gdyby się okazało, że jego ukochany ześwirował. 
Bogowie, pierdzieliłem głupoty sam do siebie we własnej głowie. Naprawdę powinienem dać się zamknąć i leczyć dla dobra całej ludzkości.
- Obserwując cię, odczuwam dziwną satysfakcję. - Aaron wyrwał mnie z pokręconych, samo-destrukcyjnych myśli. - Twoja twarz zmienia się z sekundy na sekundę i niemal słyszę, jak pracują trybiki w twojej głowie. Powinieneś je naoliwić, może ciszej by się obracały. - rzucił z przekornym, zaczepnym uśmiechem.
- Bardzo zabawne, naprawdę. - rzuciłem z sarkazmem – Mistrz ciętych komentarzy.
Aaron pokazał mi język, a ja odpowiedziałem mu tym samym.
- Obaj jesteście siebie warci. - skomentował krótko nasze dziecinne zachowanie Cyrille. - Pieniążek za twoje myśli. - zawrócił się tym razem bezpośrednio do mnie.
Zastanowiłem się szybko, czy powinienem rozmawiać z przyjaciółmi na tematy tak bardzo prywatne, jak mój związek z Fabienem pod kątem jego najbliższych. Szybko doszedłem jednak do wniosku, że jeśli nie otworzę się przez Aaronem i Cyrillem to naprawdę zacznę wariować mieląc swoje własne myśli tysiące razy i nic z tego nie wyciągając – ani wniosków, ani rozwiązań.
- Chodzi o Fabiena. - przyznałem w końcu.
- Jakby to było czymś nowym…
- Nie chcesz słuchać to wynocha! - syknąłem na ciemnowłosego kumpla i pokazałem mu drzwi.
- Dobra, już dobra, siedzę cicho i słucham! - zapewnił, więc kontynuowałem w żadnym stopniu nie urażony.
- Chodzi o dziecko. - wydusiłem z siebie, a przyjaciele spojrzeli na mnie zdziwieni. Nie wiem, co przyszło im do głowy i chyba wcale nie chciałem wiedzieć. - W życiu każdego mężczyzny, a przynajmniej prawie każdego, przychodzi taki czas, kiedy to zaczyna myśleć o dziecku. Dodam, że nie chodzi o mnie, bo ja nigdy nie planowałem się rozmnażać, z racji mojej orientacji. Rzecz w tym, że najlepszy przyjaciel Fabiena oraz ich dobry kumpel mają dzieci, mimo że są w związkach homoseksualnych. Ot, byli na tyle odpowiedzialni, że dostali na wychowanie jakieś sierotki i teraz są już od lat szczęśliwymi rodzinami.
- Niech zgadnę, uważasz, że Fabien również chciałby być tatuśkiem, a ty nijak nie widzisz się w roli ojca? - wtrącił się Aaron.
- Do tego stopnia, że nawet gdyby się starał o dziecko to pewnie z mojego powodu by go nie dostał. A pamiętaj, że różnica wieku między nami jest znaczna, więc jeśli nawet ja mam czas na zmianę zdania to Fab już nie koniecznie.
- Rozmawiałeś z nim o tym?
Wiem, że Cyrille chciał pomóc, ale jego pytanie mnie zdenerwowało.
- I co mu powiem?! Widzisz, kociaku, wiem, że chciałbyś być tatą, ale sam sobie dziecka nie zmajstrujesz, bo staje ci tylko na mnie, a ja ci niczego nie urodzę. Tak, wiem, że samotnemu mężczyźnie nie powierzą opieki nad adopcyjnym maluchem, bo to nazbyt podejrzane, a jeśli będziesz ze mną to A. i tak ci dziecka nie dadzą, B. i tak dziecka nie chcę.
- Dobra, patowa sytuacja, przyznaję. - rudzielec zdjął okulary, przetarł twarz dłonią i założył je ponownie. - Ale dlaczego nie chcesz mieć dziecka?
Wskazałem ręką na siebie, a dokładniej rzecz ujmując na swoją twarz.
- Jestem za młody, niedojrzały, chcę się skupić na karierze, a i tak bardzo późno sobie to uzmysłowiłem, więc muszę się postarać o to, żeby nadrobić wieloletnie zaległości na tym polu w miarę szybko. Zresztą postaw się w mojej sytuacji! Mam ile? Siedemnaście lat? I w takim wieku miałbym skończyć szkołę i zostać tatuśkiem? Będę przed trzydziestką, kiedy moje dziecko zacznie uczyć się w szkole takiej jak ta. Nie mam dobrego zdania o młodych matkach, powiedziałbym, że jest koszmarne. Dobra, nie jestem dziewczyną, więc wygląda to trochę inaczej, no ale daj spokój, to dziwaczne.
- Tu się z nim zgadzam. Jeśli siedemnastolatek zmaluje dziecko starszej od siebie kobiecie to w sumie ani mnie to ziębi, ani grzeje, ale jeśli siedemnastolatka jest ciężarna to już inna para kalosze.
- Seksiści. - Cyrille pokręcił głową z dezaprobatą. - W każdym razie może powinieneś mniej się tym przejmować? W końcu Fabien na pewno rozumie, że nie chcesz być ojcem w tak młodym wieku i wolisz skupić się na sobie i karierze. No i zna cię doskonale. Wie, że jesteś jeszcze psychicznie dzieckiem i daleko ci do młodego mężczyzny. A tobie za rok czy dwa może się jeszcze odwidzieć. Uznasz, że kariera to coś wspaniałego, ale potrzebujesz od niej odskoczni, a najlepszą jest możliwość powrotu do rodziny, do dziecka. Może i Fabien jest starszy, ale jeszcze nie stary, prawda?
- No, nie. Nie jest stary. - przyznałem okularnikowi rację.
Zacząłem zastanawiać się nad tym, co mi powiedział. Rozumiałem wszystkie jego argumenty i nie mogłem się z nimi nie zgodzić, ale to nie zmieniało faktu, że przeze mnie marzenia Fabiena będą niespełnione.
- Dobra, nie było tematu! - machnąłem lekceważąco ręką, dając przyjaciołom znać, że nie chcę ciągnąć dalej tej rozmowy, ponieważ i tak do niczego dzięki temu nie dojdziemy. Zresztą od samego początku konwersacja skazana była na porażkę, ponieważ na fakty nie miałem wpływu, a faktem było, że byłem młody, nieodpowiedzialny, niepoważny, daleki od chęci zostania ojcem. Krótko mówiąc, sprawa była jasna i klarowna, a ja nie miałem szans w jakikolwiek sposób na nią wpłynąć. Gdyby istniała możliwość, że zmienię fakty, może bym to zrobił. Jak na razie było to jednak poza moimi możliwościami.
Przez chwilę pozwoliłem sobie na wyobrażenie sobie Fabiena jako ojca. Leżącego na łóżku z niemowlakiem na piersi, śpiącego spokojnie z maleństwem obok siebie, niemal przed twarzą. Wcale mnie to nie kręciło. Nie zaprzeczę, Fab na pewno wyglądałby zniewalająco. Tyle, że coś takiego ruszyłoby kobietę lub bardzo wrażliwego mężczyznę, ale nie mnie.
- Nie martw się tak, wszystko się jakoś ułoży. - Aaron położył dłoń na moim ramieniu i ścisnął lekko. - Stary, jeśli mi zaczęło się układać, a sam wiesz, jak niemożliwa było moja miłosna historia, to twoje jeszcze niemałżeńskie pożycie też się ułoży.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, ponieważ rzeczywiście mogłem spojrzeć na swoje życie pod innym kątem, jeśli tylko przypomniałem sobie, jak bajkowo poszczęściło się przyjacielowi.
- Czy to jest uśmiech? Czy ja naprawdę widzę uśmiech na twojej twarzy?
- Odwal się! - rozbawiony pchnąłem lekko czarnowłosego.
Przyjaciele naprawdę zdołali poprawić mi humor, a byłem pewny, że to już dzisiaj niemożliwe.
- A tak w ogóle to dzisiaj stawiałem sobie tarota. - Cyrille zawstydzony zmierzwił swoje rude włosy. - Tak naprawdę to ktoś mi go stawiał, ale wiecie o co chodzi.
- Twoja nowa miłość? - zagadnąłem.
- Noooo… Tak trochę, ale nie chcę krakać! W każdym razie wyszło, że w przeciągu najbliższego półtora roku zostanę wujkiem! - chłopak wyraźnie czekał na jakąś reakcję z naszej strony. Problem w tym, że się jej nie doczekał. - Nie mam rodzeństwa żeby zostać wujkiem! - wyjaśnił w końcu. - A więc moją najbliższą rodziną, która mogłaby mnie tak zaskoczyć jesteście wy dwaj!
Zaczęliśmy się z Aaronem przekrzykiwać zaprzeczając jakby chodziło o któregoś z nas, bo chociaż nie wierzyliśmy w tarota, to jednak Cyrille miał taką minę, jakby był pewny, że jednak się to sprawdzi. Ostatecznie uznaliśmy, że musi chodzić o brata Aarona, Noaha. Wprawdzie nie miał on jeszcze stałej partnerki, ale wytrwale poszukiwał i prawdopodobieństwo, że jednak zmaluje dzieciaka w przeciągu półtora roku było duże. A już na pewno w porównaniu z możliwościami moimi i Aarona.
Rudzielec nie był do końca przekonany, czy może być wujkiem, jeśli dziecko będzie należeć do brata jego przyjaciela, ale uznał to wyjaśnienie i odpuścił. W ten sposób przynajmniej od razu zdusiliśmy w zarodku jakiekolwiek dziwaczne komentarze i aluzje, jakimi rzucałby nasz niski, piegowaty przyjaciel, który jak dziecko cieszył się na możliwość bawienia dziecka, które nie będzie jego.
Cóż, wszyscy trzej byliśmy w pewnym stopniu nieźle pokręceni. Każdy z nas inaczej, ale razem tworzyliśmy niesamowitą paczkę wariatów.