środa, 26 lutego 2014

Przyszłość

26 lutego
Napięta sytuacja ze Śmierciożercami chwilowo została opanowana, jak donosił Prorok Codzienny, ku uciesze wszystkich. Miałem wrażenie, że nawet nauczyciele odetchnęli z ulgą. Nikt nie chciał wojny, każdy liczył na spokojne, zupełnie normalne życie w zgodzie ze wszystkimi. Bez walk, zagrożenia życia, ciągłych zmartwień. Doskonale to rozumiałem, bo sam właśnie o tym marzyłem. O tym, by nie martwić się rodziną i przyjaciółmi, ale być beztroskim uczniem. Niestety, na to było już chyba za późno, skoro za grupą popleczników Lorda Voldemorta wysłano Aurorów, a wśród nich był przecież Michael. Czy ryzykowano życie młodego, jeszcze nie do końca obytego w walce chłopaka by złapać grupę zamaskowanych dziwolągów? Nie miałem nawet możliwości zapytać o Michaela kogokolwiek, bo i wszyscy, którzy byli z nim blisko, skończyli już naukę w Hogwarcie. Może gdybym dotarł do Gabriela? W końcu byli parą, kochali się, przyjaźnili, byli sobie bliscy od dziecka, a więc chłopak musiał wiedzieć, czy jego kochankowi nic nie grozi. Nie wyobrażałem sobie jednak reakcji Ricardo na wiadomość o tym, że Michaela wysłano w teren. Mogłem sobie częściowo wyobrazić, co to oznaczało dla tego chłopaka. Przecież mój Syriusz też planował w przyszłości karierę Aurora, gdyż nie widział innego zastosowania dla swoich run, a nie planował uczyć uciążliwych nastolatków, które rozerwałyby go na strzępy bądź to on rozerwałby je. I jedno było kiepskim rozwiązaniem i drugie, więc lepiej było dać sobie z tym spokój.
- Możesz być badaczem, Syriuszu. - siedzieliśmy nad wstępnymi drukami dotyczącymi naszych planów na przyszłość, których wypełnienie miało pomóc nam w oszacowaniu naszych szans na zrealizowanie marzeń.
- Czy ja wyglądam na badacza starych tekstów, Remi? No, sam powiedz. Wyglądam?
- Hm, czemu nie? Przystojni badacze też się na pewno trafiają. Wiesz, to podkreśla inteligencję i jest bardziej podniecające niż używanie siły w walce. - o dziwo, naprawdę wierzyłem w to co mówię. - Aurora częściej traktuje się jak przygłupiego osiłka niż badacza. Nie wiem nawet jak to nazwać. - przyznałem. - Musisz zapytać Wavele jak się to nazywa, kiedy badasz runy i stare teksty... Uciekła mi nazwa.
- Mniejsza o nazwę, Remusie. Czy ja się do tego nadaję? Wyglądam jak wojownik, nie jak intelektualista. - Syri rozłożył ramiona prezentując się w całej swojej, połowicznej, okazałości, albowiem siedział na krześle przed stolikiem w bibliotece i starał się zaplanować całe swoje życie.
- W naszym spokojnym domku, gdzie ty będziesz dbał o swój motocykl, a ja o kwiaty – zacząłem czarować obrazami mając nadzieję, że mój chłopak naprawdę się do tego przekona – będziesz miał swoją pracownie, więc zawsze będę miał cię pod ręką. Przystojny, zarośnięty, z okularami na nosie, bo z czasem pewnie będziesz miał problemy ze wzrokiem. To naprawdę podniecający obraz idealnego faceta. Zapytaj Zardi, jeśli mi nie wierzysz. Ona powie ci, że to kręci bardziej niż byle Auror.
- Mówisz serio, czy tylko po to żeby mnie odwieść od niebezpiecznej pracy? - naprawdę mi nie ufał i teraz patrzył przenikliwie, jakbym miał kłamać mu prosto w oczy.
- Syriuszu, jeśli szukasz pracy, którą mi zaimponujesz to właśnie powiedziałem ci, która to będzie. Nie kręcą mnie Aurorzy, bohaterowie i inne zabawy z bronią. Wolę cię jako profesora pracującego w domu i otaczającego się tym, co go interesuje. Chcę żebyś codziennie tkwił w swoim gabinecie i pracował nad manuskryptami pełnymi run, nad zdjęciami kamieni służących do jakiś pogańskich obrzędów... Nie wiem, nigdy nie kręciły mnie runy, tak jak ciebie. Uczę się ich, bo mogą być kiedyś przydatne. Ale taki mi się będziesz podobał najbardziej. Popatrz na Wavele'a. Ma ciało wojownika, jest bezczelny i twardy, ale zamiast walczyć siedzi nad książkami, uczy dzieciaki, które w większości nie potrafią nawet tego docenić i co? I jest w pełni usatysfakcjonowany, bo ma nawet swoją kobie... Wróć. Ma swojego chłopaka.
- Dobra, czuję się po części przekonany. Chcesz mi powiedzieć, że wolisz nudziarza?
- Tak, Syriuszu. Wolę nudziarza. - westchnąłem przewracając oczyma. Syri chyba naprawdę nie myślał na poważnie o swojej przyszłości skoro chciał ją uzależnić ode mnie. Jeśli dzięki temu nie wybierze bardziej niebezpiecznej drogi, to nie będę miał nic przeciwko temu. - Jeśli nie jesteś nadal przekonany, porozmawiaj z Wavele'em. Najlepiej od razu. Poczekam tutaj, popilnuję twoich rzeczy, a ty idź i pytaj, co on o tym sądzi. Jest dla ciebie kimś w rodzaju przyjaciela, prawda? Więc sio! - wygoniłem go i byłem przekonany, że postępuję słusznie. Syriusz powinien porozmawiać z kimś, kto jest w stanie docenić jego potencjał i zamiłowanie do run, a nikt nie nadawał się do tego lepiej niż profesor uczący właśnie ich! Tym bardziej, kiedy był tak przychylny mojemu chłopakowi i nie musieli mieć przed sobą tajemnic, bo Victor był sam w sobie wystarczająco pokręcony uczuciowo.
Zajrzałem do wypełnionych w połowie formularzy Jamesa i Petera. Mieli ten sam problem, co ja i Syri – nie wiedzieli kim chcą być, co chcą robić. To nie było łatwe, kiedy życie nie oferowało nam niczego szczególnie interesującego. Ja poniekąd chciałem uczyć dzieci takie jak ja, czyli bez perspektyw w powodu wilkołactwa, ale nie mogłem na to liczyć w szkole. To oznaczało, że będę zmuszony dorabiać sobie w sklepie mojej mamy, jak długo będzie to możliwe, a później zostanę zmuszony do jego zamknięcie. Nie byłem asem z eliksirów, co zawsze zastanawiało moją mamę. Ona była w tym temacie świetna, ja bardzo, bardzo przeciętny.
- Cholercia, ja chcę wpisać tu aurora, ale wiem czym to grozi. Lily już mi zagroziła, że ze mną zerwie, jeśli nie pomyślę o przyszłości jej i naszego dziecka. - James spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem, jakbym mógł coś mu doradzić. - Kazała mi wpisać pracownika ministerstwa i mam dążyć do tego, żeby mi się udało. Mam dużo zarabiać i odkładać wszystko na bachorka, którego spłodzimy. - skrzywił się – Nagle seks nie wydaje mi się tak interesujący.
Wzruszyłem ramionami i wpisałem w rubryczce swoją wymarzoną posadę. Na co mógł liczyć taki wilkołak jak ja? Na sprzedawanie nielegalnych przedmiotów w ciemnej alejce? Tak, to bardzo, bardzo możliwe, że właśnie tak przyjdzie mi skończyć.
- Ja będę dalej prowadził cukiernię mojej mamy. - zdecydował w końcu Peter. - To mało ambitne, ale przez żołądek do serca. W ten sposób na pewno nie będę mógł się odgonić od dziewczyn, a nawet Narcyza przyjdzie do mnie błagać żebym z nią był, kiedy spróbuje moich wypieków.
- Czy ty...
- Tak, planuję opatentować eliksir miłosny bez skutków ubocznych, który dodam do jej ciastka i tym sposobem ją w sobie rozkocham. - otrzymałem odpowiedź na niezadane do koca pytanie.
Musiałem przyznać, że z nas wszystkich to właśnie Peter był w najlepszej sytuacji, miał konkretny, ambitny plan. To zadziwiające, bo nigdy bym go o to nie podejrzewał.
Bawiłem się piórem czekając na powrót Syriusza. Najchętniej wpisałbym mu do formularza to, co chciałem, ale pewnie oberwałbym za to od McGonagall, więc wolałem przystopować. Już i tak osiągnąłem wiele, a reszta zależała od nauczyciela run. Czy on poprze moje rozważania, a może ma w sobie jakąś niespełniona bestię i teraz wciśnie ją Syriuszowi? Nie chciałem by mój chłopak zginął tylko dlatego, że jakiś szaleniec będzie gonił wolno po okolicy, a Blacka wyślą w celu ujęcia wariata. To nie byłaby tylko głupia śmierć, ale i ogromny ból dla mnie, wielki koniec mojego świata. Dlaczego miałbym dopuścić do tego, by coś tak idiotycznego jak przypadek decydowało o tym, co stanie się z moim życiem uczuciowym?
Czekając na Blacka i jednym tylko uchem słuchając dalszych narzekań Pottera, oddałem się lekturze podręcznika do eliksirów, jako że bez przerwy dręczyły mnie wyrzuty sumienia spowodowane moją beznadziejną sytuacją, kiedy szło o wiedzę z tego konkretnego przedmiotu.
Syriuszowi nie spieszyło się specjalnie, kiedy do nas wracał. Uśmiechał się za to wyraźnie lżejszy o jakiś ogromny ciężar, który zdawał się wcześniej nosić na swoich barkach. Bez słowa zasiadł na krzesełku i wpisał w odpowiednią rubrykę to, co trzeba. Uśmiechał się przy tym lekko do siebie i spojrzał na mnie kiwając głową.
- Podjąłem decyzję. - oświadczył, chociaż już doskonale o tym wiedzieliśmy. - Postanowiłem dać sobie spokój ze zgrywaniem bohatera. Wavele powiedział mi, że nawet gdyby miał okazję zmienić swoją drogę to nie zrobiłby tego, bo praca aurora nie dawałaby mu satysfakcji i to samo będzie ze mną, jeśli tak bardzo lubię runy, a wszystko na to wskazuje. Podobno praca badawcza także ma swoje interesujące strony, a on może pomóc mi rozwinąć skrzydła. Zdecydowałem, że moje życie nie będzie pełne niebezpieczeństw, ale spokojne i szczęśliwe. Będę idealnym ojcem rodziny. - pokazał rząd równych, białych zębów.
James patrzył na Syriusza przez chwilę, a następnie także uzupełnił ostatnią rubryczkę.
- Teraz podejmowanie decyzji stało się o wiele prostsze. - przyznał poprawiając okulary. - Tacy jak my muszą być rozsądni dla rodziny, a nie dla samych siebie. Będziemy nudnymi, starymi prykami i wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza! Teraz możemy szaleć, a po szkole spotykać się przy herbatce i wspominać dawne szaleństwa!
Podobała mi się ta wizja, więc przytaknąłem jej i położyłem dłoń na środku stolika. Chłopacy zrozumieli, co to oznaczało. Ciepłe palce Syriusza wylądowały na moich, dalej dłoń Pottera i Pettigrew. Nasza przyszłość miała być nudna i ułożona, za to teraz wolno nam było zaszaleć.

niedziela, 23 lutego 2014

Dzieje się

22 lutego
- Chłopaki, nie spodoba się wam to. - mruknąłem podając dalej najnowszego Proroka Codziennego. Na wesołe wiadomości nie mogliśmy liczyć, a już od pewnego czasu działo się wiele niepokojących rzeczy. Teraz otrzymaliśmy ich potwierdzenie. Zniknięcia, zgony, niepokoje. Coś się działo i teraz nikt już nie musiał snuć domysłów, kto, co, jak. Wszystko było jasne. Na scenie pojawił się „nowy zły”, który kazał nazywać się Lodrem Voldemortem i miał już całkiem sporo popleczników. Ministerstwo zapewniało, że nie ma się czego obawiać, ale chyba nie dawali sobie rady, skoro ludzie znikali. Było oczywiste, kto stoi za nowymi zaginięciami ludzi o mugolskiej krwi.
- Szlag. - syknął Syriusz podając gazetę dalej. - Moja rodzina w tym siedzi. Mój brat jest z nimi, bo rodzice go namówili. Od kilku lat działa z... y, jak im było, taka głupia nazwa... Śmierdziuchami? Śmie... Śmiecio... Śmierciożercami. O właśnie, tak się nazywają. Tak każą na siebie mówić. Podsłuchałem to, kiedy wróciłem do domu na wakacje. Śmierciożercy. Blee, beznadzieja. Ale są niebezpieczni. Znam swoich rodziców, znam swoich dziadków. Wszystko to jest niebezpieczne.
- Faktycznie, nie jest dobrze. Trzeba mieć się na baczności. Podobno czegoś szukają, chciałbym wiedzieć czego może szukać grupka takich oszołomów. Są paskudni, popatrz na rysunek z pamięci. - raz jeszcze pokazał nam zamaskowanego brzydala w kapturze, który rzucał cień na jego twarz. Maska była brzydka, przypominała czaszkę, nie widziałem twarzy podejrzanego,
- Brzydal, ale co z tego? - nie rozumiałem po co nam to pokazuje.
- Na takich musimy uważać, warto ich zapamiętać!
- Są w maskach. - zauważyłem.
- Nie szkodzi, maskę też warto pamiętać!
Mogłem tylko przewrócić oczyma. Prawdę mówiąc, nie my jedni byliśmy trochę zaniepokojeni ostatnimi doniesieniami prasowymi, jak nazwałaby to McGonagall, gdyby tylko miała okazję instruować nas, co do zachowania spokoju, albo panikowania. Dyrektor nie używał takich eleganckich słówek, czegokolwiek nie dotyczyłyby jego wystąpienia. A teraz, najwyraźniej zauważył poruszenie, jakie zapanowało przy trzech stolikach Domów, kiedy coraz więcej osób czytało artykuł z pierwszej strony. Wiele z tych osób pewnie martwiło się o swoje rodziny, może nawet o siebie. Może i ja powinienem, ale mój ojciec był tylko mugolem, a matka nie wybijała się, więc miałem nadzieję, że są bezpieczni. To ja mogłem stanowić problem. Całkowity mieszaniec – mugol, czarodziej i wilkołak.
- Nie martw się, nic ci nie będzie, nawet się do ciebie nie zbliżą. Nie pozwolę na to. - Syriusz pogładził moje udo pod stolikiem. - Porozmawiam z moim bratem, ostrzegę go, że mają się trzymać od ciebie z daleka. - chciałem mu powiedzieć, że to niepotrzebne, że nie może straszyć Regulusa, ale on nie pozwolił mi tego powiedzieć głośno. - Nie, Remusie. Mam zamiar go ostrzec i będę się mścił za wszystko, co złego przytrafi się moim przyjaciołom i ich rodzinom. Nikt nie ma prawa się do was zbliżyć jeśli ma złe intencje.
- Przesadzasz.
- Bynajmniej.
I chyba to właśnie on miał rację, bo dyrektor zareagował na zachowanie większości uczniów. Tylko Slytherin wydawał się spokojny, co jednoznacznie świadczyło o tym, że wielu z nich musiało maczać w tym wszystkim palce.
- Kochani, widzę, że właśnie czytacie Proroka Codziennego i zapewne martwicie się tym, co dzieje się w naszym świecie. To zrozumiałe, ale nie ma powodów do obaw. Ministerstwo Magii robi wszystko, co w jego mocy, zaś wy jesteście pod moją opieką. W Hogwarcie nic wam nie grozi. Mieliśmy kilka gorszych lat, niechcianych gości, ale w tej chwili nasze zabezpieczenia są dostosowane do odpierania wszelkich ataków i intruzów. Nikt się tu nie dostanie i nikt stąd nie wyjdzie bez wiedzy nauczycieli. Nawet nie próbujcie tego sprawdzać, bo kary przewidujemy bardzo surowe. Chyba, że któreś z was, dzieci, lubi sprzątać sowiarnię – nie bez satysfakcji zauważył, że uśmieszki zniknęły ze wszystkich twarzy. - Widzę, że się rozumiemy. Tak, więc wracajcie do jedzenia i nie obawiajcie się niczego.
Spojrzałem przelotnie na Pottera, a już wiedziałem, że należał do osób, które chciały wypróbować szkolne zabezpieczenia, ale nie miał zamiaru sprzątać ptasich odchodów z kamienia, gdyby został złapany. Podejrzewałem, że tylko jedno przejście nie było zabezpieczone od strony szkoły, a prowadziło do Wrzeszczącej Chaty. Nie było przecież sensu nakładać zaklęć na tunel, który prowadził do zaczarowanego domu, gdzie podobno straszyło. Nie mówiąc już o myszach, które czasami w nim harcowały. Gdyby szkoła miała sprawdzać każdego szczura, węża czy inne stworzenie szybko straciłaby czujność. Nie chciałem też by zauważyli, że jakieś bardziej niecodzienne zwierzaki kręcą się po okolicy. Przecież jeleń i pies to właśnie to niecodzienne towarzystwo dla wilkołaka.
- Jedz zamiast się zamartwiać. - Syriusz obudził mnie z zamyślenia, kiedy wsunął mi w usta widelec z założoną na niego jajecznicą. Chciałem na niego nawarczeć, ale zrezygnowałem. Miał rację, nie powinienem się zamartwiać, ale jeść, póki miałem na to wystarczająco dużo czasu.
Dziś na śniadaniu pojawił się nawet Hagrid, który wydawał się wyjątkowo entuzjastyczny, kiedy zasiadał między nauczycielami. Nie wiedziałem skąd ta jego radość, póki na stole nie pojawiły się talerze z płatkami mięsa do chleba. A więc Hagrid coś upolował? Sarę, nie jadłem nigdy sarny, ale wiedziałem, że to jej mięso, kiedy tylko je powąchałem. Może krzywiłbym się i wybrzydzał, gdybym był zwyczajnym dzieciakiem, ale mój wilk był naprawdę podniecony mogąc skosztować zimnej pieczeni, a podejrzewałem, że ta bestia była ogromna, skoro już teraz ją podawali zamiast zostawić całość na obiad. Czyżby po lesie chodziły zwierzęta wielkości słonia? Głupie pytanie. Oczywiście, że tak! Przecież na własne oczy widziałem kiedyś gąsienicę ogromną jak autobus!
- Zanim się rozejdziecie, chciałam poinformować, że w wasze harmonogramy zostają wprowadzone drobne zmiany, jako że nasza karda zmieni się od przyszłego tygodnia. - McGonagall pojawiła się między stolikami, jakby się tam zmaterializowała, co było niemożliwe biorąc pod uwagę ograniczenia niektórych mocy wewnątrz szkoły. Mały przypływ normalności po nieciekawych informacjach ze świata dobrze nam zrobi. - Na jakiś czas nasze szeregi opuści profesor Keetlemburg, który będzie prowadził swoje własne badania na potrzeby nowego podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami. - miałem wrażenie, że wcale jej się to nie podoba i nie mogłem się temu dziwić. Keetlemburg był wyjątkowy, czyli stary, dziwny, niezbyt lotnego umysłu. Często sprawiał nam kłopoty swoimi dziwnymi pomysłami na zajęciach.
Ktoś jęknął, że miał taki wspaniały rozkład i nie chce go zmieniać, ktoś inny cieszył się zmianami, inni pozwalali sobie na drobne sugestie, chociaż nauczycielka raczej ich nie słuchała. W końcu nie ona ustalała nowy harmonogram, a my nawet nie wiedzieliśmy kto zastąpi zapominalskiego, niepoważnego nauczyciela. Może kolejny staruszek? Albo jakiś świeży nabytek, na którym będzie można zawiesić oko? Nie myślałem naturalnie o sobie, bo ja miałem Syriusza i to mi w zupełności wystarczało.
- Widzę te wasze błagalne spojrzenia, ale nie ja decyduję o kadrze i nie ja ustalam godziny zajęć. To zadanie dyrektora, więc jeśli chcecie czegokolwiek, to idźcie do niego. - odwróciła się w stronę stołu chyba planując zawołać Dumbledore'a na słówko, ale jego już nie było w Wielkiej Sali. Specjalnie wysłał ją jako mięso armatnie, a sam ulotnił się korzystając z chwilowego zamieszania. Ona także to zrozumiała, bo jej spojrzenie stało się zimne i bezlitosne. Czyżby dała się nabrać na jego słodkie słówka i jakieś zapewnienia? Nie wiedziałem, co jest między nimi, ale w tej chwili byłem nawet bardziej niż pewny, że musiał ją namówić na rozmowę z nami. Nikt z własnej woli nie zgodziłby się przekazać wiadomości o zmianie nauczyciela i rozkładu zajęć grupie wiecznie niezadowolonych nastolatków. A teraz była otoczona przez młodsze roczniki i każdy coś od niej chciał. Skoro zmieniał się plan zajęć to dlaczego nie mają mieć mniej lekcji przed weekendem, a czemu nie można pospać dłużej, a może dorzucić te kolejne zajęcia jakiemuś przystojnemu profesorowi? Zamienić je z historią magii? Pomysłów było bezliku. A profesor McGonagall cały czas musiała udzielać tych samych odpowiedzi uwięziona w jednym miejscu. Dzieciaki planowały wykorzystać nadarzająca się okazję by przedłużyć sobie śniadanie kosztem pierwszych zajęć tego dnia, a nie dało się znaleźć lepszej wymówki niż rozmowa z nauczycielem o planowanych zmianach.
W końcu jednak nauczycielka pozbyła się nas i teraz bezwarunkowo musieliśmy znaleźć się na zajęciach, które nam na dziś wyznaczono. Nie tryskałem entuzjazmem bo i nie było do czego w ten deszczowy, pochmurny dzień. Zmiana nauczyciela, Lord Voldemort, dziczyzna na śniadanie. Szkoła się zmieniała, albo to ja dodawałem większego znaczenia niż trzeba, małym, codziennym rzeczom i wielkim dramatom. Okropność, ale na domiar złego byłem śpiący. Niepotrzebnie czytałem do późna, a teraz otrzymałem swoją karę pod postacią niewyspania i całkowitego wyczerpania.

środa, 19 lutego 2014

Kartka z pamiętnika CCXLV – Niholas Kinn

Nie podobał mi się ten dzień i nie podobała mi się forma zaproszenia, jaką wysłał mi Edvin. Nigdy nie był tak oficjalny. Gdybym był kobietą uznałbym, że chce mi się oświadczyć, ale nie byłem. Czy więc chciał ze mną zerwać? Każdy na moim miejscu pomyślałby właśnie tak, a mój chłopak nie był przecież kimś, kto działałby bezmyślnie lub w sposób łatwy do przewidzenia.
- Chciałeś się ze mną widzieć.- rzuciłem na wstępnie starając się brzmieć pewniej niż się czułem w rzeczywistości. Od pewnego czasu nie używaliśmy naszego sekretnego pokoju, który Edvin przyozdobił dla mnie swoimi papierowymi cudami. A dokładniej od kiedy jego brat wlazł między nas. A teraz właśnie w tym miejscu spotkaliśmy się by przedyskutować coś, o czym nie miałem zielonego pojęcia.
- Nie chciałem się z tobą widzieć, ale prosiłem byś się ze mną spotkał, a to różnica. -zaznaczył i chyba tylko on rozumiał o co chodziło.
- No dobrze, więc prosiłeś o spotkanie. A po co? - na pewno nie odebrałbym nagrody za najlepszego i najmilszego chłopaka w szkole, ale co mogłem poradzić na to, że stres mnie tak zjadał?
- Mam ci coś do powiedzenia. - owijał dalej.
- A co, masz mi do powiedzenia? - ciągnąłem go za język poirytowany. Jeśli to coś złego powinien się streszczać zamiast karmić się moją niepewnością.
- Niholasie...
- Nie mów, że wpadłeś na jakiś głupi pomysł i dlatego zaczynasz tak oficjalnie? Błagam cię, powiedz, że to nie to na co wygląda.
Ed uśmiechnął się nie mogąc powstrzymać śmiechu. Wiedział, co mam na myśli i świetnie się bawił.
- Nie, Niholasie, to nie oświadczyny. - odetchnąłem z ulgą, a on mrugnął do mnie zalotnie. - Chciałem ci powiedzieć, że wyznałem mojemu bratu prawdę. Powiedziałem mu, że jesteśmy parą. TAKĄ parą. Ale to nie wszystko. Wie, że to ja cię w sobie rozkochałem, kiedy tylko się przyjaźniliśmy. Domyśliłem się, że będzie chciał winą za to obarczać ciebie, więc wyłożyłem mu prawdę. - prawdę, którą znał Edvin, a która nie do końca zgadzała się z moją. Tak naprawdę to przecież ja robiłem wszystko, by się we mnie zakochał. Nie byłem jednak na tyle prawy i kochający by wyznawać teraz wszystkie winy.
- I co w związku z tym? - zapytałem spoglądając na niego wyczekująco. Nie nadążałem za jego myśleniem.
- Nie jest zachwycony i chyba nie lubi cię jeszcze bardziej. Wiem, nie jest idealny i ty też za nim nie przepadasz, ale to mój brat. Nie, nie mówię, że jest niewinny. Przyznaję się do błędu. Miałeś rację, jest małym kombinatorem i terrorystą, ale to rodzina i kiedyś musicie do siebie nawyknąć.
Cóż, z jednej strony było nieźle skoro nauczył się już czegoś, nawet jeśli późno, ale wciąż go rozpieszczał. Obawiałem się tego, co jeszcze może mi powiedzieć, bo wiedziałem, co to będzie. Skoro uznał, że muszę pogodzić się kiedyś z tym małym szczurem...
- Chcesz chodzić na randki w trójkę? Naprawdę? - skrzywiłem się.
- Nie powiedziałem tego! - ta panika w jego głosie była bardzo wymowna.
- Ale to właśnie planujesz. - już byłem tym zmęczony – Naprawdę sądzisz, że ja i twój brat, który na dobrą sprawę ma jakiś kompleks starszego kuzyna...
- Tak, przyznaję się, że tak właśnie myślałem. - Edvin spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. - Nie chcesz tego, rozumiem, ale ja nie widzę żadnego innego wyjścia.
- Zero całowania, zero trzymania się za ręce, żadnych czułości, słodkich słówek. Będziemy trzymać się z daleka od siebie, jak koledzy. Nie łudź się, ten potworek nie pozwoli nam na zwyczajne spotkania. Będzie zawsze między nami, będzie cię odciągał ode mnie. To byłyby wasze randki, nie nasze. Nie patrz tak na mnie. Kolejny raz mam rację, ale nie wiem, jak to załatwić. Może powinienem się z nim spotykać sam na sam. Randka z tobą to jedno, a randka z twoim bratem to coś zupełnie innego, ale może wtedy jakoś mnie zaakceptuje? Albo zwyczajnie oleje. - westchnąłem, a Edvin przytulił mnie do siebie.
- Zaszliśmy już tak daleko. Mój brat nie może mieć wątpliwości, że jesteśmy parą, więc teraz potrzeba nam tylko odrobiny jego przychylności. - nie wierzyłem, że to takie łatwe, jak jemu się wydawało.
Usiedliśmy na miękkim, grubym dywanie, który tam mieliśmy i wtuleni w siebie milczeliśmy myśląc o tym samym – jak dotrzeć do wrednego dzieciaka. Mnie i bachora łączyła miłość do Edvina, więc powinno być nam łatwiej to wszystko załatwiać. Albo tak tylko wydaje się zawsze głupcom. Wspólna miłość nigdy nie jest narzędziem zgody, ale powodem do wojny. Zupełnie tak, jak teraz.
- Będę się z nim spotykał przy okazji każdego wyjścia do Hogsmeade. - podjąłem w końcu decyzję. - Nie ma sensu siedzieć i nie robić nic, kiedy stawką jest nasz związek. Powiedz swojemu bratu, że każde wyjście spędzamy razem by lepiej się poznać. Wybacz, ale ty będziesz musiał sobie odmówić naszych randek w terenie. Siedząc w zamku tylko się z nim pogryzę, a w mieście obaj będziemy zachowywać się inaczej.
Ed skinął głową i pocałował mnie najwyraźniej chcąc zapomnieć o tym ile będzie go kosztować pogodzenie ze sobą dwóch, jak miałem nadzieję, najważniejszych osób w jego życiu, nie wliczając w to rodziców.
„Randki” z potworem nie będą dla mnie rozkoszą, ale nie należały też do wielkich wyrzeczeń, kiedy mój facet musiał przyznać się do związku z mężczyzną, ze mną i to przed swoim ukochanym braciszkiem. Wiele osób wstydziłoby się czegoś podobnego bądź obawiało się reakcji bliskich, spanikowałoby i poddało się. Ale nie Ed. On na każdym kroku pokazywał, że mu zależy, że chce by wszystko było piękne, idealne, takie jak w marzeniach, które najpewniej snuł robiąc swoje słodkie papierowe cudeńka. I to w nim lubiłem. Tę różową, wesołą stronę jego natury.
Czułem, że chce mnie przeprosić za to wszystko, za niedogodności w związku z nim, na które byłem narażony. To nie był przecież pierwszy, a może nawet nie ostatni, raz, kiedy to coś jest nie tak. Różnicą było to, że teraz chodziło o jego braciszka, nie zaś o jakąś dziewczynę, która podziela jego zamiłowanie do składania papieru.
- Damy sobie z tym radę, jak ze wszystkim – mruknąłem i pogładziłem go po twarzy delikatnie, wodząc palcami po gładkiej, jasnej skórze, jakby Ed nie dorósł jeszcze do golenia brody. - Chyba będę chorował. - zmieniłem temat odsuwając się od niego. Nie chciałem przecież żeby znowu coś złapał, a naprawdę nie czułem się zbyt dobrze. Zresztą, to zatroskane i przejęte spojrzenie chłopaka też nie wróżyło mi nic dobrego. - Spokojnie, to pewnie tylko przeziębienie. Nie miałem okazji chorować w tym roku, więc cóż to za problem? - było problemem i to wielkim. Nienawidziłem chorować! Nie byłem też fanem odwiedzin w Skrzydle Szpitalnym, leżenia plackiem w łóżku, kaszlenia, łaskotania w gardle, lejącego się z nosa kataru, bólu mięśni i głowy, przetłuszczającej się skóry.
Na co komu choroba?! I to jeszcze teraz, kiedy miałem na głowie jakiegoś nocnego sikacza! Niedawno to ja śmiałem się, że podczas choroby Edvina młody szczyl nie może zbliżać się do Eda, a teraz coś podobnego czeka mnie. Nie chcąc zarazić Edvina będę zmuszony trzymać się od niego z daleka.
- Powinienem...
- Zaprowadzę cie do pani Pomfrey. - zdeklarował wstając i pomagając mi się podnieść. Nie obchodziło go, co mam na ten temat do powiedzenia. Czasami kochający chłopak to największa upierdliwość świata. Westchnąłem więc tylko, a on wydawał się usatysfakcjonowany moją ugodowością. Cóż, nie każdy był tak przyzwyczajony do natychmiastowego leczenia, jak on. Osobiście poczekałbym najchętniej jakiś czas faszerując się wszystkim, co wpadnie mi w ręce byleby samo mi przeszło. Wizyta w Skrzydle Szpitalnym oznaczała przyznanie się do słabości i rozpoczęcie prawdziwego leczenia. Takiego, które wymagało trzymania się ustalonych z góry godzin przyjmowania leków. Żadna przyjemność!
- Powinieneś trzymać się ode mnie z daleka. - nie wierzyłem, że sam to powiedziałem. - Mogę cię zarazić, a już teraz czuję się taki... tłusty i brudny. Moje włosy, skóra na twarzy, na ramionach, plecach i piersi... To okropne!
- Wybij sobie to z głowy. Ty mi pomogłeś i pielęgnowałeś mnie podczas mojej grypy, więc teraz ja zajmę się tobą. Mój brat będzie musiał to zaakceptować, nawet jeśli mu się to nie spodoba.
- Więc miejmy to już z głowy. Chcę się wykąpać, bo zwariuję! - nawet nie przesadzałem. Jeśli mój kochanek miał się trzymać blisko mnie to musiał zaakceptować moje dziwne zachowanie.
- Nie ma sprawy. - nawet nie protestował, jakby wiedział, że to nie ma sensu. Nie podobało mi się to, chociaż sam tego chciałem. Naprawdę zaczynałem chorować, skoro robiłem się taki marudny!

niedziela, 16 lutego 2014

List Shevy 5


Remusie!

Nie ma sensu bawić się w przydługie wstępy. Jak się czujesz?! Wiem od chłopaków o wszystkim, co się do tej pory działo i żałuję, że nie było mnie przy tobie, kiedy leżałeś nieprzytomny. Syriusz odwiódł mnie od planu powrotu i czuwania przy Tobie i chyba miał rację. Nie zdołałbym Ci pomóc, ale myślałem o Tobie przez cały czas. I martwiłem się strasznie! Mroczny i Szerszeń mogą zaświadczyć! Trochę zmartwień im przysporzyłem, ale patrząc na to w tej chwili, odczuwam pewną satysfakcję. Nawet nie wiedząc wykorzystałem ich miękkie serca i przyjaźń. Przez cały ten czas, kiedy chodziłem załamany i zmartwiony, oni robili co w ich mocy, by mnie rozbawić i poprawić mój kiepski humor. Pewnie zastanawiasz się w jaki sposób, a ja chętnie odpowiem Ci na to pytanie.
Okazuje się, że ugadali się jeszcze tego samego dnia, kiedy przyszła do mnie informacja o Twoim złym stanie zdrowia. Nie miałem o tym zielonego pojęcia, aż do chwili, kiedy pojawili się w pokoju z talerzem pokrojonych drobno owoców i dziwnymi uśmieszkami na twarzach.
- Kładź się. - Aaron potrafił mówić ostro, rozkazująco i podniecać samym głosem. Nie mów tego przypadkiem mojemu Fabienowi. Nie chciałbym go zdenerwować, a pewnie połamałby chłopakowi kilka kości, gdyby wyczaił, że się nim czasami zachwycam.
- Mam się kłaść? - uniosłem brew przyglądając mu się pytająco. To twarz Szerszenia wszystko zdradzała, kiedy próbował ukryć uśmiech. Coś kombinowali, a ja naprawdę chciałem wiedzieć, co.
- Tak, masz się kłaść, a jeśli będę musiał to powiedzieć raz jeszcze, wtedy siłą zmuszę cię do tego. - ta wrednota naprawdę mi groziła i wiem, że dałby mi popalić, gdybym nie wypełnił tego dziwnego polecenia. Wyłożyłem się więc na swoim łóżku i poczułem, że chłopak siada na moich pośladkach podciągając moją koszulkę.
- Hej!
- Spocznij żołnierzu! - poklepał mnie po nagich plecach. - Nie gram w twojej drużynie, więc możesz czuć się bezpieczny. - nie dał mi zareagować, bo oto Szerszeń uklęknął przed moją twarzą wystającą niemal za łóżko.
- Otwórz buzię. - powiedział łagodnie, zupełnie inaczej niż dosiadający mnie, jak chudej chabety, Mroczny. Wtedy dopiero pojąłem, co dla mnie szykują. Kiedy okularnik karmił mnie owocami, wielki, czarny i niebezpieczny masował moje ramiona i plecy! To było niesamowite, bo nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak Aaron zna się na masażu.
- Moja ciotka zajmuje się tym profesjonalnie, więc matka wysyłała mnie do niej na naukę. Wiesz, jak to jest. Mnie wyszkoli, a sama będzie z tego korzystać. Nie sądziłem, że mi się to przyda, ale oglądanie cię w takim stanie nie jest wcale zabawne. - wyjaśnił mi szybko i chyba musiał pokazać coś Szerszeniowi, bo chłopaczek podniósł się z kawałkiem ananasa w palcach. Widać nie tylko ja miałem na tym skorzystać.
Przyznaję, Mroczny naprawdę ma nieziemskie palce i potrafi zrobić z nich użytek. Żal by takie przyjemności zmarnowały się na byle dziewczynę. Niestety nie wiedziałem już, czy aby na pewno powinienem podsyłać mu Szerszenia. Jasne, Cyrille był słodki, ale czy nadawał się na partnera dla kogoś za kim może nie nadążyć?
Zjadłem chyba cały, wielki kosz owoców, bo w pewnej chwili byłem już tylko śpiący i najedzony, a do tego przyjemnie zrelaksowany. Nadal myślałem o Tobie i Twoim stanie, ale nie mogłem nie czuć się przynajmniej odrobinę lepiej dzięki staraniom chłopaków. Byłem im dłużny ogromną przysługę. Sam w to nie wierzę, ale zasnąłem wtedy! Rozumiesz, Remi? Zasnąłem jak dziecko pod wpływem ich rozpieszczania. Wstyd, wstyd, wstyd! Gdyby Fab wiedział, że pozwalam sobie na utratę czujności rozebrany do połowy i z przystojniakiem siedzącym na moim ciele, pewnie byłby wściekły przez tydzień albo dwa.
Podobne usługi chłopcy serwowali mi przez cały okres Twojego snu, bo tak właśnie nazywał to Syri w swoich listach. Teraz przestali bo wiedzą, że nic ci nie jest, a ja byłem dzięki temu zdecydowanie weselszy. Nie potrzebowałem już sztucznych poprawiaczy humoru i odstraszaczy niechcianych łez.
Mniejsza o to, chociaż sądzę, że to niezwykle ważna część mojego listu. Chcę Ci jeszcze opowiedzieć zdarzenie nieco późniejsze, gdyż sprzed dwóch dni. Mój plan zeswatania ze sobą Aarona i Cyrille'a niedługo legnie w gruzach. To smutne, nawet jeśli wątpiłem, czy tych dwoje do siebie pasuje. Ale powoli. Szerszeń chyba zakochał się w jednej dziewczynie z młodszego rocznika. Zupełnie przypadkowo nakrył ją jak czyta jeden z jego ulubionych komiksów i zaczepił ją. Zabawne, prawda? Ktoś taki jak on – spokojny, cichy i dziecinny, nieśmiały jak roczne dziecko – znalazł w sobie na tyle sił by podejść do dziewczyny i wypytać ją o komiks! Sam w to nie wierzyłem, kiedy podniecony opowiadał o swoim odkryciu. Tak się składa, że ten chodzący cukierek toffi znalazł bratnią duszę i stracił dla niej głowę. Kiedy słyszy się od niego „jest czarująca”, „ma naprawdę ładne oczy” i „mam jej pożyczyć kilka numerów” wie się od razu, że nie jest dobrze.
Zresztą, Szerszeń pokazał mi tę dziewczynę przy okazji wizyty w bibliotece, gdzie szukaliśmy Aarona. Cóż, Mroczny wcale nie był nią zainteresowany i nie obchodziło go, jak wygląda. Chyba bał się trochę, że straci przyjaciela tylko dlatego, że ten zakochał się w jakiejś lasce, a to znaczyłoby, że więcej czasu będzie spędzał z nią niż z nami.
Okazuje się, że dziewczyna ma na imię Tennsy i jest niewiele wyższa od Cyrille'a. A może nawet są tego samego wzrostu? Tak czy siak, jest niska, chociaż całkiem szczupła. Ma długie, kasztanowe włosy i łagodne, orzechowe oczy. Nie podoba mi się, ale w tym wypadku ja nie mam nic do powiedzenia. Nie jest zła, jak na dziewczynę, ale nadal jest za mało urocza by równać się z chłopakami.
W takiej sytuacji musiałem zadbać, by związek Cyrille'a szybko się rozpadł lub potrzebowałem środków, by to jednak Mroczny znalazł się na pierwszy miejscu listy kandydatów do wspólnego życia, jaka właśnie powstawała w rudej głowie komiksowego chłopaka. Drugie rozwiązanie również nie należało do najprostszych, gdyż wymagało tego, by to Aaron zakochał się w kimś innym i zaczął życie na nowo. Nie nazwałbym, bowiem jego codziennej miny zbyt kuszącą, a wszystko z wiadomego powodu.
W tej chwili jestem już trochę zmęczony, ale obiecuję że napiszę ci więcej o sprawie Szerszenia i jego koleżanki, kiedy pozwolę sobie odetchnąć.

Mm, dziwnie się czuję po tej chwili zapomnienia i locie przez senne przestworza, ale już jestem cały i zdrowy, więc zacznę raz jeszcze. Nasz mały Cyrille jest zakochany do szaleństwa w Czerwonym Kapturku! Ta dziewczyna jest tak niska, że nie mogę zrozumieć, dlaczego nie rośnie. Dziewczyny powinny szybciej startować w górę, nie?
Ale, nie skończyłem najważniejszego. Udało mi się poznać tą dziwą drugą połowę Szerszenia, ale nie przypadła mi do gustu. Nie specjalnie mówi po angielsku, a mój francuski nie pozwala na prowadzenie zbyt długich konwersacji. Swoją opinię potrafię wyjawić, ale reagować w czasie konwersacji? Odpada! Mogę kręcić i kiwać głową, ale nie mogę inteligentnie podjąć rozmowy i jej podtrzymywać. Nic dziwnego, że szybko zdeklarowałem się poszukać Aarona i zostawić te dwa krasnale sam na sam.
Szukanie Mrocznego trwało krócej niż sądziłem, bo oto chłopak był w pobliżu i po prostu podglądał nas zza półek z książkami. Tak, nie chciał poznać tej... nie pamiętam już jak miała na imię. Ale i tak nie chciał się do niej zbliżać.
- Nie ufam jej. - tyle mi powiedział, kiedy go znalazłem. Nie zechciał odpowiedzieć na pytanie „dlaczego”. Czy to zazdrość? A może rzeczywiście, coś było nie tak, a ja jako nowy nabytek w tej szkole nie wiedziałem, co tu nie gra?
Dopiero dziś dowiedziałem się, dlaczego Aaron nie lubi koleżanki Cyrille'a. Uważa, że normalne dziewczyny nie zadają się ze skończonymi osłami i dzieciakami, a tak właśnie opisałby Szerszenia. Skoro ta była podobna do naszego niskiego przyjaciela, to znak, że coś się święci.
- Ktoś może chcieć sobie z niego robić jaja. Nie interesujesz się hienami, ale może na tyle je znasz. - wyjaśnił mi. - Mam wrażenie, że tu coś nie gra. Nie zdziwię się, jeśli to intryga uknuta tylko po to żeby zranić jakiegoś niemęskiego, miękkiego głąba dla żartów. Musisz mieć ją na oku. Ja wolę się nie zbliżać, bo jeśli coś jej powiem niemiłego, to cała wina spadnie na mnie. Cyrille uzna, że to ja ją odstraszyłem, a to ukróciło jego możliwość odnalezienia miłości. Tak czy inaczej, dowiem się, co się tu święci i wyleczę go z tej dziwnej choroby.
- Nie jesteś aby na pewno zazdrosny? - pożałowałem, że to powiedziałem, kiedy spojrzał na mnie tym swoim morderczym wzrokiem.
- Możemy się założyć, jeśli to ci odpowiada, ale stawka będzie wysoka. - spasowałem i chyba nie żałuję swojego tchórzostwa.
Dobra, na dzisiaj to tyle żeby Cię za bardzo nie przemęczać, Remusie. Obiecuję pisać codziennie, jak przed Twoją chorobą. Na pewno będę Ci donosił, co dalej dzieje się z chłopakami i ich życiem uczuciowym, bo w sumie to najciekawsze elementy mojego życia teraz.

Całuję, tulę, ściskam i nie chcę puścić,
Sheva

niedziela, 9 lutego 2014

Przyjemności wśród delfinków

W środę notki nie będzie! Do zobaczenia za tydzień *kiss*

11 lutego
Ile dni minęło od przemiany? Prawdę mówiąc, nie potrafiłem tego obliczyć. Kiedy straciłem poczucie czasu? Tego też nie wiedziałem. Wiem tylko, że nie czułem się najlepiej, kiedy pozwoliłem by wilk wyszedł ze swojej kryjówki i przejął nade mną władzę. Syri zapewniał, że byłem grzeczny i zmęczony, nie chciałem się nawet z nim bawić. To możliwe, gdyż teraz bardzo, ale to bardzo chciałem się bawić, chociaż w zupełnie inny, bardzo ludzki sposób.
Syriusz uznał, że tym razem zabierze mnie do Pokoju Życzeń, jako że od dawna nas w nim nie było, a sypialnia i łazienka prefektów szybko nam się znudziły. Zresztą, każdy potrzebuje czasami chwili sam na sam bez zbędnego spieszenia się, bo za drzwiami już ktoś czeka.
- Pozwól się zaskoczyć. - szepnął do mnie Black i zostawił samego o kilkadziesiąt kroków od ściany. Wziął na siebie tworzenie naszego pokoiku na ten wieczór krążąc tam i z powrotem. Od wieków nas tu nie było, od lat nie widziałem Syriusza tak zamyślonego. - Chodź, Remusie! - jego głos był pełen emocji, kiedy pojawiły się drzwi do wymarzonego przez niego pokoju. - Zamknij oczy. - szepnął mi na ucho, więc zrobiłem to nie protestując ani przez chwilę.
Kiedy prowadzony przez chłopaka wszedłem do środka ogarnął mnie błogi spokój. Sam nie wiem nawet dlaczego. Może to te odgłosy cichego popiskiwania i szumu? Nie mogłem już tego wytrzymać i otworzyłem oczy zaskoczony patrząc na źródło tych dźwięków. Był wszędzie, jakby wbudowane w ten oszałamiający pokój.
- A... O... Y... - nie wiedziałem co powiedzieć. Przestronne pomieszczenie o niebieskich ścianach i jednej szklanej, za którą w błękitnej, rozświetlanej słońcem wodzie pływały oceaniczne ryby. Dwa fotele w głębi, łóżko w kształcie ogromnej muszli i rybacka sieć nad nim. Perłowy kolor pościeli, zapach ciepłego piasku, słonej wody. Byłem zachwycony. Nigdy dotąd nie byłem nad morzem, a teraz czułem się jakbym był jego częścią.
- Podoba ci się? - Syri wydawał się teraz niepewny. - Zawsze marzyłem o czymś takim, więc uznałem, że to miła odmiana.
- Jest bajkowo! - zapewniłem oglądając dalej – To niesamowite. Nie wiedziałem, że to jest możliwe nawet w magicznym pokoju. Bajka! Te dźwięki, zapachy, to łóżko... Wszystko jest takie klimatyczne i obłędne! Można się zakochać w takim miejscu. - usiadłem na miękkiej, chłodnej pościeli i pogładziłem ją dłonią. - Chodź i niech będzie nam jeszcze lepiej. - wyciągnąłem po niego ramiona, a on uśmiechnął się do mnie lekko rozbawiony.
- Masz rację, takie miejsce trzeba wykorzystać do dobrych celów. - nawet nie usiadał obok, ale od razu na moich kolanach i pchnął mnie do pozycji leżącej pochylając się jak barbarzyńca nad ofiarą.
Uśmiechając się wsunąłem dłonie w jego włosy i przyciągnąłem bliżej do siebie twarz chłopaka. Pocałowałem go mocno czując jak napiera na mnie swoim ciałem, a jego udo znalazło sobie miejsce między moimi. Czułem jego ciepło na kroczu, kiedy Syri rozmyślnie przesunął się wyżej. Uśmiechał się prosto w moje wargi przez co pocałunek był płytszy. Musiał się opanować, jeśli planował odstąpić swoje wargi mojemu językowi. Niestety, musiałem na to trochę zaczekać, ale byłem cierpliwy. W szczególności, kiedy zaczął drażnić moje krocze i ocierał się swoim o moją nogę. Po prostu musiałem unieść kolano nie mogąc się powstrzymać.
Westchnąłem w jego usta. Było mi naprawdę przyjemnie dzięki tej bliskości, słodkim pieszczotom, które zapowiadały więcej i więcej. Z przyjemnością rozbierałem chłopaka, a on nie pozwalał bym jako jedyny miał coś na sobie. Szybko obaj byliśmy całkowicie nadzy i całkiem z tego zadowoleni. Zacisnąłem palce na udzie Syriusza i mimowolnie oblizałem się wyobrażając sobie, jak będzie wyglądał w niedalekiej przyszłości, kiedy jego ciało stanie się jeszcze bardziej męskie. Umięśnione nogi, zgrabny tyłek, cudownie wyrzeźbione ciało. A ja będę jego kochankiem. Taki niespecjalny, zbyt pulchny po czekoladzie, ale i chuderlawy w mięśniach. To nie liczyło się jednak dla mnie tak bardzo, gdyż Syri i tak mnie chciał, a miałem pewność, że to się nie zmieni zbyt szybko. Ufałem w uczucia chłopaka, który zmienił moje życie diametralnie i sprawił, że zacząłem się przyzwyczajać do samego siebie.
Czułem jego dłonie wszędzie, a zapach skóry mieszał się z wonią oceanu, morza, sam nie wiedziałem dokładnie czego. To mnie podniecało, więc nawet nie dziwiłem się temu, że mój członek był teraz ogromny. Dziwiłem się za to samemu sobie, że nie pękłem z tego powodu.
Wtuleni w siebie, dotykając siebie nawzajem, całując i pieszcząc, zapomnieliśmy o całym świecie. Dłonie Syriusza zacisnęły się na moich pośladkach odbierając mi na chwilę oddech, a chwilę później masował mnie w tym miejscu nieubłaganie i cudownie napierając palcami na sekretne wejście między nimi. Od zbyt dawna tego nie robiliśmy, więc musiałem pozwolić by bawił się mną potwornie długo.
Nie wiem czy powinienem myśleć o sobie, jak o okropnym zboczeńcu, czy jak o zwyczajnym, niedopieszczonym nastolatku, ale chciałem więcej i nie miałem na tyle silnej woli bym mógł się chociaż zawstydzić. To było zbyt przyjemne i chciałem więcej. Palce Blacka były zwinne, długie i sprawne. Wystarczyłyby mi, gdyby nie fakt, że na swoim udzie czułem jego gotowy członek. Nigdy nie kazałbym mu w takim momencie czekać w nieskończoność, nie odprawiłbym go z kwitkiem. Zresztą, chłopak był przygotowany i jego zabiegi ułatwił balsam o przyjemnym, orzeźwiającym zapachu. Osobiście nasmarowałem nim jego członek i pieściłem dłońmi póki Syri nie stwierdził, że powinniśmy złączyć się na wzór puzzli.
Musieliśmy odsunąć się od siebie i ułożyć tak, by pozycja pozwalała nam dotykać się, całować i kochać. Dopiero teraz trochę się zawstydziłem musząc szeroko rozsunąć nogi, kiedy kruczowłosy układał się między nimi i napierał członkiem na moje wejście. Wszedł z lekkim oporem, ale ból nie był wcale dręczący. Początkowo trochę zapiekło, ale szybko czułem tylko rozkosz, jako że nawet brak komfortu potrafił podniecać, kiedy się do niego przyzwyczaiło w chwilach takich, jak ta.
Wzdychałem i jęczałem bezwstydnie prosto do ucha Syriusza, rozkoszowałem się jego płynnymi, mocnymi pchnięciami, pocałunkami składanymi na moim uchu i lekkimi ukąszeniami, którymi pokrywał moją szyję, ramię i muszelkę ucha. To było jeszcze bardziej podniecające. W szczególności, kiedy jego sprawne palce zaczęły mnie pieścić idealnie dopasowując się do każdego cudownego ruchu. Jak mogłem przez tak długi czas bać się seksu?
Syriusz całował mnie nieprzerwanie, ssał moją dolną wargę, pozwalał mi pojękiwać i drapać jego plecy, kiedy nie potrafiłem się powstrzymać.
- Będę nosił te ślady jak blizny wojenne – rzucił rozbawiony, kiedy znowu nie opanowałem się na czas i kolejne szramy dołączyły do poprzednich.
- Mhh, wybacz! - westchnąłem, ale już po chwili byłem zdolny wyłącznie do głośnego – Ah!
Moje myśli były w rozsypce, moje ciało spocone i usatysfakcjonowane, kiedy doszedłem, a Syri kolejnymi ruchami doprowadzał do cudownej ostateczności siebie. Nie musiał szukać spełnienia zbyt długo. Wytrysnął ledwie wysunął się ze mnie, a nasze nasienie zmieszało się na moim brzuchu.
Black objął mnie i całował po twarzy, kiedy przez chwilę leżeliśmy odkryci chcąc ochłonąć po tym raju, jaki mi zafundował. Mogłem tylko zamknąć oczy i ułożyć głowę na jego ramieniu. Chłopak gładził powoli moje plecy, a kiedy ochłonęliśmy, przykryłem nas lekkim prześcieradłem byśmy nie zmarzli, kiedy pot zacznie wysychać na gorącej skórze.
Ziewnąłem zaskoczony tym, że tak szybko zacząłem odczuwać potrzebę snu po tak przyjemnym wieczorze. Często zaspokojenie sprawiało, że miałem ochotę położyć się i zasnąć, ale miałem nadzieję, że odwyknę od tego im częściej będę się kochał z Syriuszem. Niestety, najwidoczniej to było już integralną częścią mnie i nie miało się zmienić, czy zmniejszyć. Wszystko pogarszał fakt, że leżałem i prosiłem się o zaśnięcie.
- Wiem, że to lubisz, wilczku. - szepnął mi do ucha. - Nie ma w tym niczego niestosownego, więc prześpij się. Ja będę tu cały czas z tobą. Jeśli zajdzie potrzeba obudzę cię.
- Ale to nie jest fair wobec ciebie. - jęknąłem wtulając policzek mocniej w jego skórę.
- Mam na ten temat inne zdanie. Jeśli masz ochotę spać po seksie to znaczy, że dobrze się spisałem. - obaj się zarumieniliśmy, kiedy Syriusz powiedział to jedno, konkretne słowo głośno. Nie często mieliśmy odwagę nazwać rzeczy po imieniu między nami.
- Masz rację, aż dziw, że nigdy o tym nie pomyślałem. Chyba rzeczywiście moje zmęczenie i chęć snu dobrze świadczy o naszym wspólnie spędzonym czasie. Wyczerpujesz mnie do cna. - uśmiechnąłem się kryjąc twarz w jego piersi.
Jego palce bawiące się moją skórą na plecach działały na mnie niczym kołysanka. Szum fal, popiskiwanie delfina, jak zdążyłem zauważyć, były nie mniej ogłupiające. Nasze małe, podwodne królestwo było prawdziwie idealnym, kiedy tak leżałem blisko mojego ukochanego chłopaka i czułem, że żyję.
„Remusie Lupinie, ty także masz prawo się zabawić” pomyślałem i uśmiechnąłem się mocniej obejmując Blacka.
- Zdrzemnę się tylko chwilkę. - obiecałem mocno zamykając oczy. Było mi błogo.

środa, 5 lutego 2014

Nudzimy się?

2 lutego
Byłem do tyłu ze wszystkim i zaczynało mnie to przerażać. Powinienem skupić się na nauce, nadrabianiu zaległości, a zamiast tego traciłem czas na nic. Dosłownie i w przenośni, jako że nie nazwałbym swoich zajęć 'czymś'. To przerażające, jako że chodzenie bez celu, było... no właśnie, bezcelowe. Nie potrafiłem się skupić nawet na czytaniu, a przecież z tego przez dłuższy czas żyłem. Karmiłem się czytaniem. A teraz? Czas uciekał przede mną, przesypywał się między palcami, jak drobny piasek. Ciągle mi go brakowało, a przecież powinienem mieć go więcej, teraz, kiedy starałem się cieszyć każdą chwilą. Gdzie był, kiedy tak go potrzebowałem?
Marnowanie czasu stało się ostatnio moim największym talentem. Niczego nie robiłem lepiej niż tego. Nawet jedzenie słodyczy nie wychodziło mi tak dobrze. Byłem tym przerażony, a jednocześnie mało mnie to obchodziło, bo i nie starałem się z tym walczyć tak, jak należy. Wiedziałem w czym tkwi problem, ale zamiast go rozwiązać tylko pogłębiałem swój depresyjny stan. Co robiłem źle? Objadałem się czekoladami i chociaż jeszcze tego nie zauważyłem to na pewno nabierałem ciała. Było mi z tym źle, ale znowu pojawiał się problem przerażającej obojętności, jaka temu towarzyszyła.
- To wszystko przez was! - prychnąłem na przyjaciół leżących czy też leżąco siedzących w odnowionym Pokoju Wspólnym. Źle mi się on kojarzył, ale gdzie mielibyśmy spędzać czas otoczeni innymi uczniami, jak nie tutaj?
- Zanim mnie oskarżysz, chciałbym wiedzieć o co. - Syriusz nawet nie podniósł spojrzenia znad lusterka, w którym się przeglądał wypróbowując coraz to głupsze fryzury na swoich podatnych, zadbanych włosach. Przeszedł już przez kłosa, francuza, kucyki i dwa różki, zatrzymał się na dłużej przy warkoczu, który z prawej strony przechodzi na lewą i tam spływa na ramię. Jego problemem nie była nuda, ale zbytnie rozmiłowanie w sobie.
- Marnujemy czas! - nie poddawałem się. - Umrzemy w tym samym miejscu, w którym teraz się uwaliliśmy. Musimy coś robić. Ruszyć się, odzyskać utraconą energię.
- Spokojnie, Remusie. Ja przez cały czas myślę intensywnie nad tym, co twórczego możemy dziś robić. - Syriusz mówił niewyraźnie ze wsuwkami w ustach.
- Nawet nie starasz się dobrze kłamać, Syriuszu. - skarciłem go wyciągając z jego ust wsuwki. - Najlepiej wyglądasz z warkoczem. - odwróciłem go tyłem do siebie i zaplotłem trochę niezgrabnie jego włosy. - Tak mi się najbardziej podoba. A przynajmniej teraz, bo za jakiś czas pewnie się przyzwyczaję i pomyślę o zmianie twojej fryzury. Może sam ci obetnę tę czuprynę? - starałem się powiedzieć to tak, jakbym naprawdę o tym myślał i chyba mi się udało, gdyż Syriusz spojrzał na mnie wystraszony. - Daj spokój, już z tego wyrosłem. - machnąłem ręką. - Moim największym problemem jest teraz to, że nabieram ciała! Ja tyję i to dlatego, że ciągle siedzę z wami zamiast się ruszać. Jestem ociężały, leniwy, jak niedźwiedź, a nie jak wilk. - naprawdę mi to przeszkadzało, ale nie miałem pojęcia, w jaki sposób mógłbym to zmienić. Nic nie było takie, jakie chciałbym by było. Nawet ja sam popadałem w rutynę narzekania.
- Przesadzasz...
- Wiem. - przerwałem Syriuszowi – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale na tym się kończy moje działanie. I dlatego nie chcę tak! Musimy coś robić!
- Peter robi. - w końcu zainteresował się mną James. - Uczy się z Lily w bibliotece i dlatego my jesteśmy tutaj. Żeby ich nie rozpraszać i nie przeszkadzać im. Moglibyśmy wyjść na zewnątrz, ale jest za zimno. Na korytarzach nie ma co robić, zrezygnowałem już ze śledzenia Wavele, bo jest zbyt niebezpieczny a Noel mnie nie interesuje. Poza tym, nie wiemy nic o nauczycielu astronomii i nigdy nie możemy go podejść, więc po co próbować? Nawet Zardi siedzi spokojnie na tyłku i nic nie kombinuje, a u niej to tak rzadkie, jak u nas. Nawet nie ugania się za przystojniakami, a to już największe osiągnięcie.
- Może to jakaś choroba? - nie mogłem tego znieść, po prostu nie mogłem. Przecież to marnowanie życia! Siedzieć, nie robić nic, obijać się, nudzić. Nie wyrażałem na to zgody! - Musimy chorować na jakąś ostrą odmianę lenistwa wszelakiego. Ale wszystkich nas dopadła jakaś zaraźliwa depresja, która objawia się nie robieniem niczego, nie szukaniem niczego, marnowaniem czasu i nie zdawaniem sobie sprawy z tego, co jeszcze moglibyśmy robić. Więc? Co wy na to? Znajdźmy lekarstwo!
- A gdzie chcesz rozpocząć poszukiwania? Chyba nie pójdziesz do Skrzydła Szpitalnego i nie powiesz, że zauważyłeś syndromy wymyślonej przed chwilą choroby? Slughorn też nie pozwoli ci eksperymentować w jego pracowni eliksirów żebyś próbował stworzyć lekarstwo na bazie... no właśnie. Na jakiej bazie? - Syri uniósł brew patrząc na mnie pytająco.
- Hm, herbata? Zzzz... sokiem? I... - improwizowałem. - Owoce? Mrożona herbata z owocami?
- W zimie? Chcesz leczyć zimową depresję mrożoną herbatą? - nie musiał być tak ironiczny, sam wiedziałem, jak głupio to brzmi.
- Dobra, może głupi pomysł, ale i tak dobrze nam zrobi odrobina ruchu. Proszę, Syriuszu, proszęęęęęę – jęczałem. - Chodźmy na herbatę, poprośmy o owoce i od razu zrobi nam się lepiej, będziemy pełni energii! Przekonasz się! Jak w upalne letnie dni po lodach.
- Uważam, że to głupota, ale niech ci będzie. Zjemy coś. Może Skrzaty mają jakąś galaretkę. Mam ochotę na owocową galaretkę.
- Więc chodźmy na galaretkę! - cieszyłem się, że Syriusz znalazł coś sensownego w mojej propozycji. Nawet jeśli było tym jedzenie. Moja bestia nie lubiła czekolady, ale galaretki jadła całkiem chętnie, więc może była dla niego szansa? - Chodź, chodź, chodź. - złapałem go za rękę i pociągnąłem. - James, ty też się rusz! Idziemy razem objadać Skrzaty! Jeśli się załapię na ptasie mleczko będzie cudownie. - uśmiechałem się do siebie.
W ten właśnie sposób wyciągnąłem chłopaków z Pokoju Wspólnego na korytarz, a później prosto do kuchni, gdzie Skrzaty uwijały się w przygotowaniach do kolacji i podwieczorku, do którego mieliśmy jeszcze dwie godziny. Nikogo nie zdziwiła nasza obecność, kiedy tylko zostaliśmy zauważenie. Od razu podeszła do nas Skrzatka o surowym obliczu trzymająca w rękach drewnianą łyżkę. Z początku obawiałem się, że nas nią zdzieli, ale ona uśmiechnęła się pytając, czego sobie życzymy. Nie owijając zapytałem o pyszności dla siebie i dla Syriusza, o herbatę i pozwoliłem Jamesowi wyrazić swoje życzenie. Nie mieliśmy szczęścia, ale Skrzaty miały owocowy kisiel, który właśnie przygotowały, więc nie żałowały go Syriuszowi. Ja zadowoliłem się gorącą czekoladą, zaś James skorzystał z obu opcji mieszając kisiel z czekoladą. Nie chciałem wiedzieć, jak to smakuje.
Znowu wracało lenistwo, które wiązało się z pełnym pyszności żołądkiem. Może gdyby śnieg nie stopniał ostatnio moglibyśmy się postrzelać śnieżkami? Ale teraz nie było co na to liczyć. Mroźne powietrze, okropny wiatr i zamarznięte błoto. Nic interesującego.
- Odwiedźmy Hagrida. - przyszło mi nagle do głowy. - Dawno u niego nie byliśmy. Jego herbata jest okropna, a ciastka to paskudztwo, ale mam ochotę na odwiedziny.
- Remus ma rację. - poparł mnie okularnik, który na dźwięk imienia gajowego aż się wyprostował. Chyba wstydził się tego, że niemal o nim zapomniał i nie odwiedził go wcześniej. A przecież zawsze mogliśmy na niego liczyć, kiedy był nam potrzebny. Tak, musieliśmy odwiedzić Hagrida.
- Będę naszą wymówką. - zaoferowałem się. - Nie wpadliśmy wcześniej bo miałem problemy zdrowotne i zajmowaliście się mną. Na pewno słyszał o tym, co się stało, więc uwierzy we wszystko.
- Zgadzam się. - Syriusz dokończył swój brzoskwiniowy kisiel i ścisnął moją dłoń uśmiechając się. - Wyjdzie na twoje, Remi. Ruszymy się z miejsca.
Uśmiechnąłem się. Byłem przekonany, że to dobrze nam zrobi. Tego potrzebowaliśmy. Świeżego powietrza, niezobowiązującej rozmowy z kimś, kto zawsze nas bawi, śmiechu, rozluźnienia. Może byliśmy nadto spięci i stąd wypływały nasze problemy? Przecież to było możliwe! Musiałem to sprawdzić i w tym celu to znowu ja poprowadziłem chłopaków po nasze kurtki, czapki i buty, a następnie prosto do drzwi. Może na swój sposób stęskniłem się za Hagridem? Przecież ten wielkolud miał w sobie coś niewinnego, co zjednywało mu sympatię wielu. Był też kimś, przy kim chciało się posiedzieć z czystej przyjemności towarzystwa.
Od razu poczułem się lepiej na myśl o opuszczeniu zamku, pooddychaniu świeżym powietrzem, spacerze i spędzeniu czasu pozostałego do podwieczorku w zupełnie innym miejscu. Nie chciałem przecież żeby mi się znudziło przebywanie w zamku, a powoli do tego właśnie dochodziło. Nie było zmiennego Pokoju Współwspólnego dla wszystkich czterech Domów. Może powinienem coś takiego zaproponować dyrektorowi? Cztery Pokoje Wspólne i jeden Współwspólny na potrzeby nas wszystkich. Niestety, wiedziałem, że zapomnę o tym genialnym planie zanim wrócę zjeść coś słodkiego w towarzystwie innych uczniów.

niedziela, 2 lutego 2014

Wrócić do życia

31 stycznia
To dziwne by w przeciągu kilku lat po raz kolejny budzić się po wielu dniach nieprzerwanego snu, stracić kawałek i tak krótkiego życia, stanowić atrakcję dla innych uczniów, którzy dobrze wiedzą, co działo się przez cały ten czas z twoim ciałem i nic więcej. Zresztą, nie mniej irytujący był fakt, że Pomfrey trzymała mnie w Skrzydle Szpitalnym przez kolejne długie dni i niekończące się godziny badając mnie w każdym możliwym calu. Chyba liczyła na to, że czegoś się doszuka, bo nie była zachwycona, kiedy wypuszczała mnie nie mogąc już dłużej przetrzymywać, jako chorego.
I wpadłem z deszczu pod rynnę. Syriusz traktował mnie teraz jaj jajko, które może w każdej chwili spaść i rozbić się o twardą podłogę. Nie mogłem zaprzeczyć, że jest to całkiem przyjemne, chociaż na dłuższą metę czułem się zmęczony ciągłym doglądaniem, rozpieszczaniem i wykonywaniem za mnie wszelkich cięższych prac – przez cięższe prace Syriusz rozumiał nawet noszenie książek na zajęcia, więc targał za mną torbę i sam wyciągał moje podręczniki. Nie mówiąc już wizycie w bibliotece, gdzie miałem siedzieć na tyłku i czekać aż on znajdzie i przyniesie mi wszystkie potrzebne materiały do nadrobienia zaległości. Nie wiem jak książęta mogą to wytrzymać, ale ja byłem w pewnym momencie bliski płaczu, kiedy Syri poderwał się na równe nogi tylko dlatego, że wstałem i chciałem wyjść do łazienki. Nawet tam nie mogłem liczyć na spokój, gdyż Black odprowadzał mnie pod same drzwi i nie chcąc przeginać, stał na korytarzu czekając aż wyjdę. Dawał mi dwie minuty na załatwienie moich potrzeb, bo po tym czasie krzyczał pytając, czy jestem cały. Kto nie zdenerwowałby się mając taką obstawę?
- Czy to naprawdę konieczne? - zapytałem siedząc i pisząc zaległe wypracowanie z eliksirów, których nadal nie opanowałem w stopniu, który zadowalałby mnie wystarczająco. Syriusz przewracał kartki książki, widząc, że po nie sięgam. Musiało mu się nudzić skoro zabierał się nawet za coś tak głupiego.
- Remusie, ktoś musi cię pilnować i doglądać. Niedawno opuściłeś Skrzydło Szpitalne, możesz w każdej chwili źle się poczuć. Wiesz doskonale, jakie niebezpieczne było to, co cię spotkało. - mówił mentorskim tonem, który doprowadzał mnie do szału. Czy on naprawdę sądził, że kiedy już się obudziłem, to tak łatwo pozwolę sobie na kolejne kłopoty? Mój wilkołak miał się teraz całkiem dobrze, bo pokonany niespodziewanie przez Blacka mógł tylko siedzieć cicho gdzieś wewnątrz mnie i nie miał prawa głosu, aż do pełni. Podejrzewałem, że chciał się wyrwać spod kontroli cyklu księżyca i praw natury, ale nic nie osiągnął, a teraz był wycieńczony, poniżony i może nawet obolały. Przecież go rozerwałem na strzępy, kiedy dostałem się do klatki, w której tkwił. To głupie traktować tamte wydarzenia, jak prawdziwe, kiedy miały miejsce wyłącznie we śnie, ale cóż to za problem? Musiałem tylko zapomnieć. Tak, łatwo mówić, Remi. Pocieszaj się dalej.
- Mam obie ręce i obie nogi, nie mdleję, moje zmysły są tak samo wyostrzone, jak dawniej. Nie rozumiem w czym doszukujesz się teraz problemu, Syriuszu. - próbowałem zapanować nad nerwami. - Chcę już być całkowicie zwyczajnym nastolatkiem. Jeśli ty nie możesz zapomnieć, o tym co się stało, to jak mają zapomnieć inni? Nie chcę żeby ciągle się gapili, a będą się gapić, jak długo mi matkujesz.
- To dlatego, że się o ciebie martwię! - próbował się wytłumaczyć w oczywisty sposób.
- Obawiam się Syriuszu, że martwisz się trochę przesadnie. Nie potrzebuję niańki, ale chłopaka. - patrzyłem na niego wymownie. - Mojego chłopaka, Syriuszu. Nie musisz mnie wyręczać we wszystkim. Może w całowaniu, bo jednak przytulanie się i rozpieszczanie własnego odbicia to lekka przesada. - mruknąłem i mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. - Więc? Jak będzie?
- Postaram się, ale nie oczekuj, że nagle przestanę cię rozpieszczać. - pogładził palcami moją dłoń, a jego usta wygięły się lekko ku górze. - Pozwolisz, że zacznę od razu? Skończysz szybko swój referat i będę mógł zabrać cię w jakiś kącik i całować, dotykać, może pomyślę o czymś więcej, jeśli tylko mi pozwolisz i obiecasz, że krew nie uderzy ci do głowy. Nie chcę żeby coś ci się stało, tylko dlatego, że cię podniecę.
- Znowu przesadzasz! - puknąłem go lekko w pierś. - Myślę, że już skończyłem swoje wypracowanie, więc możemy zrobić sobie małą przerwę. Mało romantycznie, ale blisko biblioteki, w łazience.
- Robisz się niegrzeczny, Remusie. - pogroził mi palcem. - Bardzo niegrzeczny, bo powinieneś teraz wstydliwie poprosić o małego buziaka, a ty chcesz od razu wszystko. - widziałem po jego oczach, że pragnął tego samego. Przytulić mnie, pocałować, dotykać i otrzymywać to samo ode mnie. Nie mogłem mu przecież odmówić, kiedy sam również tego chciałem. - Niech będzie, Remi. Chodźmy. - pomógł mi się spakować i wziął moją torbę. Widać na to nie miałem już wpływu.
Syri wyszedł jako pierwszy, a ja podążałem za nim. Oglądał się za siebie cały czas by mieć pewność, że podążam za nim. Głuptas zachowywał się jak mityczny kochanek wyprowadzający ukochaną z Podziemi.
- Idę za tobą, idę. - roześmiałem się łapiąc go w pewnej chwili za rękę.
Zamknęliśmy się w kabinie, gdzie Syriusz usiadł na zamkniętej klapie sedesu i wciągnął mnie na swoje kolana. Siedziałem na nim okrakiem bawiąc się jego włosami, które na karku splótł w warkocz. Wyglądał naprawdę obłędnie, inaczej niż zawsze, seksownie i męsko, trochę egzotycznie. A może to tylko ja się tak za nim stęskniłem, że wydawał mi się być cudownym herosem?
Pocałowałem go lekko w nos, a później w czoło i brodę. Tak za nim tęskniłem, chociaż zawsze był blisko mnie. Zamruczałem całując go głębiej, namiętniej i wsunąłem dłonie głębiej w jego gęste włosy. Niechcący zrujnowałem jego fryzurę, ale raczej wcale się tym nie przejmował. Byłem dla niego ważniejszy niż jakieś tam włosy. W końcu sięgnąłem też jego ust rozkoszując się smakiem, który tak uwielbiałem. Powstrzymałem mruczenie i uśmiech. Było nam tak przyjemnie, rozkosznie. Syriusz był ciepły, idealny do tulenia się i pieszczenia. Uwielbiałem go! W końcu był moim kochankiem. Nie bez przyczyny go wybrałem. Był lepszy od innych. Najlepszy w całej szkole!
Nawet nie zauważyłem, że ssę jego język zapamiętale.
- Taki spragniony? - rzucił z uśmiechem i sięgnął do swojej torby wyjmując z niej cienki wagonik łakoci. Otoczone pyszną, mleczną czekoladą miękkie, piankowe, kakaowo-alkoholowe nadzienie. Nie mogłem uwierzyć, że sam mi daje łakocie, kiedy tak nie lubił słodkiego, że unikał nawet całowania mnie, kiedy obawiał się czuć słodycz na moich ustach.
Musiał dostrzec moje zaskoczenie bo z uśmiechem odpakował łakocia i urwał kawałek wsuwając mi go w usta. Nie mogłem powstrzymać mruczenia, kiedy tylko poczułem ten wspaniały smak. Doskonały.
- Zacznę otaczać się w czekoladzie, żebyś i na mnie tak pomrukiwał. - Black mrugnął do mnie i kolejny kawałek ptasiego mleczka włożył do swoich ust. Skrzywił się, ale zjadł cały i pocałował mnie słodkimi, czekoladowymi ustami. Oddałem buziaka chętnie i zamruczałem tak jak chciał tego chłopak. Pewnie nadal nie był całkowicie zadowolony, jako że teraz to on smakował słodko, ale obiecałem sobie nie powstrzymywać więcej wyrazu aprobaty, cokolwiek by nie robił. Tak bardzo się dla mnie poświęcał, że nie potrafiłem uwierzyć w swoje szczęście. Ze wszystkich osób w Hogwarcie ja na pewno miałem najwspanialszego chłopaka. Prawdziwy ideał.
Dokończyłem moja przekąskę i oblizałem się nie potrafiąc zapanować nad swoim językiem. Teraz był pełen energii po takiej dawce kalorii, a wewnątrz siebie czułem przyjemne, znajome ciepło.
- Kiedyś zrobię coś dla ciebie, Syriuszu. - obiecałem obejmując go ponownie ramionami i całując mocno. Wiem, że nie lubił słodkiego, ale nie mogłem pozwolić by jego usta zmarnowały się na samo gadanie. Zasłużył na pieszczotę, a ja zasłużyłem na to by móc mu ją dać.
Dłonie chłopaka gładziły teraz moje pośladki, ściskały je lekko i zdawały się walczyć z potrzebą ich masowania. Podobał mi się ten dotyk, ta delikatność i zdecydowanie, kiedy chłopak to robił. Sam przecież uwielbiałem jego pośladki, więc nie mogłem odmawiać mu moich. Widać niektóre fetysze dzieliliśmy ze sobą. Zresztą, z jego dłońmi na sobie czułem się bezpieczny i kochany, więc mógł mnie dotykać więcej i więcej. W nieskończoność.
- Moja śpiąca królewno, nie zasypiaj więcej na dłużej niż osiem godzin. Jestem od ciebie uzależniony, więc nie rób tego nigdy więcej.
- Obiecuję. Ale pamiętaj, że nie robię tego rozmyślnie. To wszystko przypadek i co najgorsze, niezależny od mojej woli.
- O to bym cię nie posądzał. - Black pocałował mnie w czoło, tak jak wcześniej ja jego. - Wiem, że nigdy rozmyślnie byś mnie nie niepokoił. Jesteś zbyt delikatny i odpowiedzialny, by bawić się kimkolwiek. Po prostu musimy obaj uważać, bo bez ciebie nie potrafiłbym nawet swobodnie oddychać.
Ktoś wszedł do łazienki, więc zamilkliśmy niepewni, zawstydzeni, bo dopiero teraz dotarło do nas, co właściwie robimy. Dwójka chłopaków w jednej kabinie? To było aż nazbyt podejrzane, może nawet bardzo wymowne. Nie chciałem by mówiono o mnie więcej niż do tej pory.
- Musimy stąd uciekać. - szepnąłem Syriuszowi do ucha. - Wrócić do biblioteki i zaczekać z kontynuacją do wieczora. - pocałowałem Blacka mocno w usta i zacząłem nasłuchiwać, czy niechciany gość opuścił już łazienkę.