środa, 30 września 2015

Chatka na kurzej nóżce

5 listopada
Najgorszy dzień miesiąca rozpoczął się najlepszym możliwym śniadaniem, na które składał się wielki kawałek ciasta z puszystą pianką, dużymi orzechami i słodkim karmelem. Najwidoczniej uznano, że w moim stanie najlepiej będzie podnieść mi poziom cukru w organizmie, żebym bez większego problemu poradził sobie z przemianą i jej następstwami. Muszę przyznać, że to naprawdę podziałało! Czułem się silniejszy i o niebo sprawniejszy, niż w chwili, kiedy znużony otworzyłem oczy. Marzyłem jeszcze o toście z dżemem lub miodem, ale byłem tak pełny, że nie wmusiłbym w siebie nic więcej. Zresztą, zawsze mogłem poczekać i poprosić o taką kolację zaraz przed nieszczęsną nocą. Wątpiłem jednak żeby moja niecierpliwość pozwoliła mi poczekać do wieczora. Należałem przecież do ludzi, którzy nie potrafią tak po prostu siedzieć na tyłku i czekać, kiedy mają na coś straszną ochotę. Czułem się przez to podle, ale nie widziałem innego wyjścia, jak tylko ulegać moim nieładnym nawykom żywieniowym lub je całkowicie ignorować, co wcale nie było łatwe, ponieważ musiałem walczyć sam ze sobą za każdym razem, kiedy coś podobnego miało miejsce. Tego dnia postanowiłem jednak ulegać swoim zachciankom, toteż na lunch otrzymałem swoje upragnione tosty, a później wielki stek na obiad, aromatyczny sos i znowu pokaźny kawałek ciasta na podwieczorek. Z kolacji zostałem wykluczony, ponieważ tego dnia zmierzch zapadał na tyle wcześnie, że mogłem zapomnieć o byciu normalnym Remusem Lupinem, w chwili, kiedy inni będą objadać się pysznościami.
Moje życie było żałosne! Wypełnione po brzegi myślami o jedzeniu, niemal jak u Petera. Obawiałem się jednak, że noc pełni nie była najlepszą chwilą na podobne myśli, ponieważ mój wilkołak mógłby to wykorzystać. Zresztą, w jego głowie i łapach wszystko stanowiło broń.
Dumbledore nie był do końca pewien, w jaki sposób najłatwiej byłoby zapanować nade mną po przemianie, toteż ostatecznie po wielu wahaniach i zmianach decyzji, w ostatniej chwili przystał na opcję opuszczonej chaty w środku Zakazanego Lasu, którą Hagrid na wszelki wypadek odbudował i wzmocnił, zaś nauczyciele rzucili na nią masę zaklęć, dzięki czemu mogłem czuć się bezpieczny i nie musiałem martwić się o innych, którym przeze mnie groziło niebezpieczeństwo. Wystarczyło, że znalazłem się w środku, a cała chatka wystrzeliła w górę na wielkiej kurzej łapce, jakbym był babą jagą, a nie wilkołakiem.
- To chyba przesada. - mruknąłem do siebie, spoglądając w dół ku ziemi, która wydawała mi się stanowczo zbyt daleka. Jedno było pewne. Syriusz nie mógł się tutaj dostać, nawet gdyby wołał o spuszczenie warkocza, jak w ulubionej baśni mojej mamy.
Czułem się bardzo niekomfortowo znajdując się bliżej księżyca niż dotychczas, ponieważ miałem wrażenie, że nagle znajdę się niemal pod nim, gdy tylko wzejdzie i wyciągając w górę rękę, byłbym w stanie nawet go dotknąć. Wiedziałem wprawdzie, że to niemożliwe, ale i tak strach pozostawał. Postanowiłem zająć myśli czymś innym i teraz rozglądałem się w miarę możliwości po okolicy. Naturalnie były to tylko moje szczere chęci, ponieważ korony drzew może już traciły swoje suche, pożółkłe liście, ale wciąż utrudniały widoczność. Gdzieś tam zamajaczyła mi wielka, kudłata sylwetka Hagrida, jakieś białe zwierzę przemykało z prawej między krzewami, coś innego naruszało ściółkę o wiele dalej na wschodzie. Moje zmysły zostały uwolnione, moje serce przyspieszyło bicia, ale do przemiany wciąż miałem trochę czasu.
Wszedłem do chatki i zamknąłem za sobą drzwi, co uruchomiło wszystkie zabezpieczenia nałożone przez profesorów. Nie wiem, czy naprawdę musieli aż tak się o mnie troszczyć, ale podejrzewałem, że moje bezpieczeństwo nie było jedynym ich priorytetem. Nie mogli przecież pozwolić na to, żeby wilkołak biegał luzem po okolicy. Chociaż przyznaję, że wraz z chłopakami planowaliśmy jakiś mały wypad w czasie pełni, ponieważ będąc z nimi odzyskiwałem zmysły na tyle, że wiedziałem, co się ze mną dzieje i co takiego właściwie wyprawiam. Byłem w połowie oswojonym wilkołakiem, a więc chyba zasługiwałem na tę małą szansę.
W tym miesiącu było to niestety niemożliwe, ponieważ z chatki na kurzej łapce nie było wyjścia. Gdyby ktoś mnie tutaj dopadł, również nie miałbym szans na ucieczkę, ale o tym wolałem chwilowo nie myśleć.
Zająłem umysł planami na kolejny dzień w oczekiwaniu na przerażająco pełną tarczę księżyca. Chciałem to mieć już za sobą, móc położyć się spać jak normalny nastolatek, spędzać czas z przyjaciółmi i wraz z nimi sprawiać zwyczajne problemy. Niestety, musiałem swoje samotnie odcierpieć, co wcale mi nie odpowiadało, chociaż nie byłem w odpowiedniej pozycji do kręcenia nosem. W końcu moja likantropia sprawiała kłopot nie tylko mi samemu, ale także moim nauczycielom i na pewno daleka była od normalności.
W końcu poczułem szarpnięcie w żołądku, skurcz wszystkich mięśni i wiedziałem, że się zaczęło. Moja jak zawsze koszmarna przemiana daleka była od przyjemności, ale musiałem przyznać, że zacząłem się już do niej przyzwyczajać. W końcu po tylu latach musiałem do tego dorosnąć.
Kogo ja oszukiwałem? To było niemożliwe! Zwijałem się obolały na podłodze i modliłem w duchu by wszystko skończyło się w miarę szybko. I tak miałem ogromne szczęście, ponieważ moja świadomość pozostawała w miarę na miejscu, kiedy moje ciało zaczynało stawać się owłosionym wilkiem bardziej niż człowiekiem. Przeszło mi nawet przez myśl, że może Syriusz lubi owłosionych mężczyzn i dlatego zagustował we mnie, choć było to naprawdę głupim pomysłem, tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę, że byłem wilkołakiem tylko raz w miesiącu, a on sam zamieniał się w kudłatego psa, kiedy miał na to ochotę. Czy to oznaczało, że ja też lubiłem włochatych mężczyzn? Zdecydowanie nie!
Wziąłem ostatni głęboki oddech, spiąłem się w sobie i było po wszystkim. Myśleniu o głupotach zawdzięczałem w miarę spokojną przemianę, która nie bolała tak, jak boleć mogła, gdybym nie zaczął odpływać gdzieś daleko. Rozejrzałem się wokół siebie moim „nowym”, niezwykle wyostrzonym spojrzeniem i poczułem przyspieszone bicie serca, kiedy wilk we mnie uświadomił sobie, że nie jest w znanym sobie miejscu, ale gdzieś wysoko, zdecydowanie zbyt wysoko dla niego.
To było jak rozdwojenie jaźni. Jedno ciało, jedna wola, ale dwa zupełnie różne toki myślenia, które przeplatały się ze sobą w taki sposób, że nie byłem pewny, w którym momencie jestem sobą, a kiedy do głosu dochodzi wilkołak. Takie chwile jak ta, zdarzały mi się już wcześniej, a przynajmniej od kilku miesięcy, chociaż musiałem przyznać z niezadowoleniem, że były tylko chwilowe. Nawet teraz miałem świadomość tego, że w pewnym momencie nie będę już w stanie myśleć racjonalnie i poddam się instynktowi. Prawda była jednak taka, że te krótkie chwile wydłużały się za każdym razem i to mnie cieszyło. Mogłem zapanować nad sobą na tyle, by uspokoić bestię, a wszystko dzięki odczuwanej dzięki przyjaciołom radości.
Moje spojrzenie padło na zabite deskami okno i ptasie oko w jednej ze szpar. Skąd w ogóle wiedziałem, że było ptasie? Nie potrafiłem powiedzieć, ale nie ulegało wątpliwości, że naprawdę musiało należeć do jakiegoś skrzydlacza. Zbliżyłem się do tego miejsca i warknąłem na zwierzę, które ani drgnęło, jakby doskonale wiedziało z czym ma do czynienia i nie obawiało się konfrontacji.
Poczułem narastającą we mnie złość, której przyczyną był ten znajdujący się na wolności ptak, podczas gdy ja tkwiłem uwięziony w starej chacie, której nie mogłem opuścić, ponieważ groziło to bolesnym upadkiem po długim spadaniu. Jako wilkołak doskonale potrafiłem wyczuć zmianę powietrza, która świadczyła o przebywaniu wyżej niż to konieczne, toteż teraz nawet nie próbowałem się stąd wydostać. Mimo wszystko byłem zły, a nawet wściekły, ponieważ pragnąłem wolności, a tutaj nie mogłem jej zaznać.
Powoli złość brała we mnie górę nad ludzką świadomością. Czułem, że odpływam w słodką, choć pełną niepokoju pustkę, która odbijała się na mnie później każdego ranka, kiedy to nie pamiętałem, co właściwie działo się nocą. Przecież wilkołak nie był pluszowym misiem! Igranie z tak niebezpiecznym stworzeniem mogło się źle skończyć, a kiedy ja byłem nieświadomy samego siebie, w ciele wilka pozostawała tylko groźna bestia.
Krok po kroku traciłem kontakt z rzeczywistością, jakbym zmęczony zasypiał i budził się na nowo po kilku chwilach. Straciłem już poczucie czasu, nie byłem pewny, czy w dalszym ciągu jestem obserwowany przez ptaka, czy wciąż stoję w tym samym miejscu. Nic nie było już dla mnie jasne i klarowne i musiałem na to przystać, nie mając innej możliwości. Nie byłem w stanie zatrzymać przemiany, tak jak teraz nie mogłem pozostać świadomy samego siebie w wilczym ciele. Traciłem tę namiastkę animagii, jaką była likantropia, ustępując miejsca bestii budzonej pełnią księżyca.
Moją ostatnią myślą była prośba do losu, aby pozwolił mi spokojnie obudzić się rano bez brzemienia niechcianych komplikacji.

siriusremusvendas

niedziela, 27 września 2015

Wyjścia, wejścia, przyjścia

Bezmyślnie wpatrywałem się w gruzy sufitu i intensywnie zastanawiałem się nad tym, co dwójka nastolatków mogła robić żeby zawaliła się pod nimi podłoga. Nie ważne jakie roztaczałem wizje i co brałem pod uwagę, nic nie przychodziło mi do głowy. Gdybym przyjął, że byli w trakcie kłótni tak ostrej, że doszło do rękoczynów, mógłbym uznać z wielkim bólem, że podobny wypadek mógł mieć miejsce, ale przecież oni na pewno się nie sprzeczali. Nieeee, coś takiego widać od razu, a ta dwójka znajdowała się w jak najlepszej komitywie.
- Remi, to jaaaaa... aaa... a co tu się stało?! - przyznaję, że pojawienie się Syriusza trochę mnie zaskoczyło, ale chyba mogłem się tego spodziewać.
- Czy ty postawiłeś kogoś na czatach pod Skrzydłem Szpitalnym? - zapytałem z przekąsem, ale on zaprzeczył.
- Przechodziłem akurat, kiedy zobaczyłem, że Pomfrey wychodzi z jakimiś rudzielcami.
- Kłamiesz i to nieudolnie. Postawiłeś czujkę.
Chłopak wzruszył ramionami, nie zaprzeczył, nie potwierdził, co było jak dla mnie wystarczająco wymowne.
- Więc? Co się...
- Dwójka, którą widziałeś wpadła z wizytą. Dosłownie. Bardzo efektowne wejście, jeszcze lepsze wyjście. - przyznałem wspominając to, jak zostali wyprowadzeni za uszy przez pielęgniarkę. - A pana, panie Black, co tutaj sprowadza?
- Stęskniłem się, czy to nie oczywiste?!
- Widzieliśmy się niedawno i nie byłem typem, za którym się tęskni. - dopiero teraz uświadomiłem sobie, że czuję się zdecydowanie lepiej i nie umieram z powodu mdłości, a to było ogromnym plusem tej sytuacji.
Syriusz usiadł na moim łóżku u uśmiechnął się czarująco wyciągając zza szkolnej szaty plik notatek z ostatnich zajęć.
- Spokojnie, nie są nasze. James ukradł je Evans, więc musisz je przepisać jak najszybciej. Jeśli nie czujesz się na siłach, ja to zrobię za ciebie. - byłem wzruszony tym, co dla mnie zrobili i jeszcze mogli zrobić, ale uznałem, że wolę sam przejrzeć notatki. Tym bardziej, że Syri nie zapomniał o pergaminie i piórze, więc mogłem od razu zabrać się do pracy. Wprawdzie chłopak liczył bezsprzecznie na większe zainteresowanie swoją osobą, ale nie chciałem żeby Evans domyśliła się, gdzie podziały się jej notatki. I bez tego była niebezpiecznym przeciwnikiem, a ja niemal zniweczyłem jej plany na przedstawienie z Zardi. Na pewno nie chciałem jej bardziej podpaść, niż dotychczas zdołałem samą swoją obecnością.
Niechętnie, ale jedno musiałem przyznać. Evans wiedziała w jaki sposób należy się uczyć szybko i łatwo. Jej materiały z zajęć były perfekcyjne i bez najmniejszych problemów zapamiętałem wszystko, co przepisywałem. Gdybym mógł częściej korzystać z jej notatek, nie musiałbym nawet chodzić na zajęcia. Nie przyznałem tego jednak głośno, a jedynie uwinąłem się sprawnie i szybko z tą pierwszą porcją materiału.
Syriusz schował za pasek pokaźny pliczek kartek, który mu oddałem i nadstawił się do całowania. Nie miał niestety szczęścia, ponieważ już w następnej chwili usłyszeliśmy dochodzący zza drzwi głos Pomfrey, która rozmawiała z kimś, kto jak dotąd nie odezwał się ani słowem. Black wyjął znikąd Pelerynę Niewidkę i otulił się nią szczelnie. Sądząc po zapachu, schował się pod moje łóżko, ale nawet wilkołak nie mógł być pewny czegoś podobnego.
- Tylko spójrz, Albusie! - kobieta weszła przodem i wskazała na rumowisko, kiedy zaraz za nią pojawił się dyrektor. - Naprawa zajmie dobry tydzień, a ja nie mogę sobie pozwolić na zamknięcie Skrzydła Szpitalnego. Teraz mamy tu tylko Remusa, ale jeśli w szkole wybuchnie epidemia grypy? To nie szpital polowy, więc nie mogę w takich warunkach zajmować się moimi pacjentami.
- Spokojnie, Poppy. Bez paniki, moja droga. Nie zakładajmy od razu najgorszego. Na początek zajmijmy się naszym chorym, który widzę, że odzyskał kolory i najwidoczniej czuje się już coraz lepiej, prawda?
Domyśliłem się, że chodzi o mnie, więc skinąłem głową.
- Doskonale. Myślę, że wrócisz do siebie w przeciągu trzech, czterech dni, a w międzyczasie, ktoś zacznie już naprawiać sufit. I bez obaw, nie zawali się cały. Już ja o to zadbam. Będziesz całkowicie bezpieczny. A teraz skoczę po Filiusa. On najlepiej zna się na zaklęciach, więc będzie wiedział, w jaki sposób zająć się wszystkim na chwilę obecną. - Dumbledore znowu zwracał się do pielęgniarki, która westchnęła głośno i skinęła głową przyjmując do wiadomości to, czego się dowiedziała od siwobrodego mężczyzny. - Przepraszam was na chwilę i zaraz wrócę. - oświadczył i wyszedł z pokoju sprężystym krokiem, jakby cała ta sytuacja bardzo mu się podobała i zapewniała mu rozrywkę.
Zastanawiałem się, gdzie mógł teraz być Syriusz. Czy nadal leżał pod łóżkiem, a może wyszedł cicho spod niego i teraz czatował przy drzwiach? Trochę żałowałem, że nie potrafiłem przejrzeć działania Peleryny, ale gdybym ja to potrafił, mógłby tego dokonać każdy inny wilkołak, a ja chciałem przecież by moi przyjaciele mieli okazję uniknąć problemów, zarówno wilkołaczych, jak i każdych innych.
- Przepraszam, że pytam, ale jestem strasznie ciekaw, co się stało z tamtą dwójką. - zagadnąłem przyglądającą się nieufnie kupce gruzu kobietę. Chciałem ją zagadać, narobić hałasu, nawet jeśli tylko w formie konwersacji, aby Syriusz mógł swobodnie się stąd wynieść. W końcu był niewidzialny, ale nie bezcielesny.
- Ach, dyrektor z nimi porozmawiał i teraz są pod kuratelą profesor McGonagall. Na pewno nie ujdzie im na sucho to, że szlajali się po kątach, ale to raczej nie oni zawinili w kwestii oberwanego sufitu. Nie musisz się nimi przejmować. Zasłużyli na karę, ale nie będą dręczeni. Zresztą, i tak mieli wiele szczęścia, że nic im się nie stało. To mogło się dla nich bardzo źle skończyć. Muszę im podesłać eliksiry uspokajające na noc. W końcu nieźle się wystraszyli.
Musiałem przyznać, że kobieta się rozgadała, co działało na moją korzyść, chociaż wskazywało na to, że pani Pomfrey sama jest wciąż trochę roztrzęsiona. Nie chciałem żeby w takim stanie miała mnie czymkolwiek leczyć, więc postanowiłem podjąć próbę uspokojenia jej, co naturalnie mi się nie powiodło, gdyż w pokoju znowu pojawił się dyrektor i tym razem przyprowadził ze sobą malutkiego profesora zaklęć.
Kątem oka dostrzegłem, że drzwi się nie domykają, a wręcz powoli wędrują w drugą stronę, otwierając się szerzej. Widać Syriusz tylko czekał na ten moment, by wyślizgnąć się ze Skrzydła Szpitalnego niezauważony. Udało mu się to, więc odetchnąłem z ulgą i kładąc się wygodnie na łóżku, obserwowałem trójkę dorosłych, którzy właśnie dyskutowali na temat najważniejszego dzisiejszego dnia wydarzenia. Obiło mi się o uszy, że jakimś sposobem uczniowie już o wszystkim wiedzą i teraz za wszelką cenę chcą wpaść do Skrzydła Szpitalnego w małe odwiedziny, aby na własne oczy zobaczyć dziurę w suficie. Dyrektor musiał zabezpieczyć wejście do feralnej sali lekcyjnej oraz wydać wyraźne polecenia pilnującym przejścia do SS nauczycielom, aby nie wpuszczali nikogo, kto nie potrzebuje natychmiastowej i niezbędnej pomocy. Fala skaleczeń i bólów głowy czy brzucha mogła tylko namieszać.
Zgadzałem się z nim w pełni, tym bardziej, że nie mogłem mieć świadków, kiedy nauczyciele zabiorą mnie na przemianę. Ciekawscy zaczęliby zadawać pytania, a one mogłyby ich mimowolnie doprowadzić do mojej tajemnicy.
Słuchałem uważnie zaklęć wypowiadanych przez Flitwicka i śledziłem ruchy jego różdżki. Chciałem nauczyć się czegoś, co nie znajdowało się w podręczniku zaklęć, jako że w przyszłości mogłoby mi się naprawdę przydać. Czy nauczyciele zdawali sobie sprawę z tego, że ich podsłuchuję? Nie wiem, ale nie wydawali się mną przejmować, pochłonięci sprawą pilniejszą ode mnie dnia dzisiejszego.
Nie minęło wiele czasu, kiedy dziura została prowizorycznie załatana przez grono pedagogiczne, które zajęło się tym od dołu i od góry. Przez chwilę widziałem Sprout i Slughorna, którzy pojawili się w Skrzydle Szpitalnym, a nawet mignęła mi głowa Namidy oraz McGonagall w dziurze, którą tak doskonale widziałem ze swojego łóżka. I pomyśleć, że niewiele brakowało, a równie dobrze dwójka uczniów mogłaby spaść prosto na mnie. Byłem wilkołakiem, ale nie nieśmiertelnym, więc gruz oraz dwa ciężkie ciała nie byłyby dla mnie bezpiecznym ciężarem.
Nagle poczułem się niesamowicie zmęczony. Oczy same zaczęły mi się zamykać, więc skorzystałem z okazji i ułożyłem się wygodniej w łóżku. Nauczyciele i tak rozchodzili się już do swoich obowiązków i ciekawskich uczniów, którzy z pewnością gdzieś się czaili z zamiarem przekradzenia się tutaj. Na dodatkowe atrakcje chyba nie mogłem już liczyć, więc zamknąłem oczy chcąc przespać się chociaż przez chwilę i pozwolić odpocząć mojemu znowu zmęczonemu organizmowi. Widać przed pełnią wilkołaki męczą się czasami szybciej niż przeciętni ludzie. A może wcale tak nie było? Byłem tylko Remusem Lupinem, więc mogłem się mylić w każdej kwestii.

IMG_000027

środa, 23 września 2015

Nic się nie dzieje, żeby później mogło się dziać

Zasnąłem. Tego byłem pewien, ponieważ nie wymiotowałem, co dawało mi szansę na odpoczynek i zebranie sił przed kolejnym atakiem. Gdybym nie zasnął, męczyłbym się dalej, a to było kolejnym pewniakiem mojego chwilowego stanu. Może nawet majaczyłem, ale zupełnie nie mogłem tego potwierdzić ani odrzucić, co również zaliczyłbym do w pełni zrozumiałych kwestii. Byłem chory, a to oznaczało, że mogło dziać się wszystko. Chory wilkołak to przecież nie przelewki, choć zapewne po prostu sobie schlebiałem i w rzeczywistości nie różniłem się niczym od innych uczniów szkoły. No, może poza wielką chorobą na pełnię, która pozbawiała mnie sił i energii do życia.
Obudziłem się w towarzystwie Pomfrey, która właśnie ustawiała na niewielkiej tacce swoje cudowne, paskudnie smakujące eliksiry, które miały sprawić, że nagle powrócę do zdrowia. Byłem królikiem doświadczalnym i nawet nie planowałem tego ukrywać. Zresztą, wcale nie musiałem, ponieważ kobieta patrzyła na mnie z taką litością i wyrazem winy na twarzy, że czułem się jeszcze gorzej. Najwyraźniej nie chciała testować na mnie tych wszystkich środków, ale nadarzała się okazja, a ona chciała mi ulżyć w cierpieniu.
Podała mi obiad i przypilnowała żebym zjadł wszystko, choć podarowała sobie wylizywanie talerza. Później napoiła mnie swoimi środkami i przypilnowała żebym niczego nie zwymiotował kolejny raz. Teraz była zadowolona do tego stopnia, że kiedy w pokoju pojawił się Syriusz z chłopakami, wpuściła ich do środka z wyrazem satysfakcji na twarzy.
- Nie zamęczcie go. - ostrzegła ostro. - Nie po to staram się go przywrócić do żywych, żebyście mieli pogorszyć jego stan. I przy okazji, ostrzegam, że będę was miała na oku! Specjalnie załatwiłam sobie to okienko w dyżurce!
To nas zaskoczyło. Naprawdę nie zauważyłem oszklonej ściany, która zastąpiła stałą konstrukcję, zapewniającą nam pełną swobodę. Skończyły się więc wygłupy, podchody i inne niewinne przepychanki. Teraz należało mieć się na baczności, ponieważ Pomfrey trzymała rękę na pulsie.
- Pani wie, że to pogwałcenie wolności osobistej i wszelkiej intymności?! - Syriusz napadł na nią zarozumiałym głosem, ale ona wyraźnie ucieszyła się z tej zaczepki.
- Naturalnie! I dlatego z taką rozkoszą będę was obserwować. Przynajmniej nie wyniesiecie mi cichcem pacjenta, kiedy nie będę patrzyć, ale z wami nigdy nic nie wiadomo. Nie ufam wam, więc chcę mieć wszystko pod kontrolą. Tym bardziej, że Remus nadal jest osłabiony i nie wolno mu dotrzymywać wam kroku z głupimi pomysłami.
- Będziemy grzeczni! - James w końcu zabrał głos i wstawił się we własnej obronie. - Rami jest nam potrzebny podczas przedstawienia. Musi się szybko zregenerować, bo będzie z nim krucho, kiedy takie dwie ambitne dziewczyny złapią go w swoje szpony. Tak. Remusie. Pozwól, że odpowiem na twoje niezadane jeszcze pytanie. - zwrócił się nagle do mnie. - Zardi i Lily wiedzą o twoim stanie i są wściekłe. Miałeś śpiewać podczas ich z jakim trudem i wysiłkiem reżyserowanego cudu, a tymczasem się rozłożyłeś.
- Zapomniałem! - przyznałem i pożałowałem tej głośnej odpowiedzi, ponieważ mój żołądek poderwał się do życia wraz z adrenaliną. Dobrze, że leki musiały działać jak należy, ponieważ powstrzymałem odruch wymiotny już w chwili, kiedy tylko się pojawił.
- Spodziewaj się odwiedzin, bo wątpię żeby dały ci spokój. Chociaż może pani Pomfrey zechce cię przed nimi chronić. Jak pani myśli? Dwie wściekłe nastolatki chyba nie wpłyną pozytywnie na stan zdrowia naszego przyjaciela.
- Pozwól, że to ja będę o tym decydować, a teraz kończyć wizytę. Chłopak musi porządnie odpoczywać, jeśli ma w końcu stanąć na nogi. Buzi, buzi, uścisk dłoni i sio mi stąd!
- Oszalała pani?! Faceci się nie całują! - J. prychnął oburzony. - Tym bardziej nie z przyjaciółmi! Czy my wyglądamy na bandę obcałowujących się ot tak? Ja? Moje dziewczyna pilnuje żebym się przypadkiem nie otarł o kogoś innego, a pani insynuuje czułe pożegnania.
- Tak, Potter, rozumiem cię, więc zabieraj swoje cztery litery na popołudniowe zajęcia, a mojego chorego proszę zostawić w spokoju.
Jeszcze chwilę się droczyli, ale w gruncie rzeczy kobieta miała rację i moi przyjaciele musieli pędzić na zajęcia, aby później użyczać mi swoich notatek. Nie byłem z tego powodu szczególnie zachwycony, ale zawsze robili to dla mnie, więc naprawdę byłem im niezmiernie wdzięczny. W końcu gdyby nie ja, pewnie daliby sobie spokój z uczciwym notowaniem wszystkiego.
Z bólem pożegnałem się z trójką moich najlepszych kumpli i położyłem się wygodnie w stanowczo zbyt sterylnym jak na mój gust łóżku. Zamknąłem oczy, ale szybko musiałem je otworzyć. Nie czułem się specjalnie śpiący, więc tylko bym się męczył i tracił cenny czas. Zresztą dyrektor doskonale wiedział, kiedy powinien się pojawić, ponieważ wszedł do Skrzydła Szpitalnego dokładnie w chwili, kiedy próbowałem się jakoś wygodnie usadowić i zadbać jednocześnie o jak najmniejsze ściskanie mojego nieszczęsnego żołądka, w którym tkwił smaczny obiad i litry zdecydowanie mniej smacznych eliksirów.
Zadowolony mężczyzna wręczył mi plan jutrzejszej przemiany i od razu przeszedł do jego wyjaśniania. Zdecydowano się na opcje z klatką, która miała utrzymać mnie w ryzach przez tych kilka nocnych godzin. Jednocześnie były już gotowe srebrne zasieki, abym nie był przesadnie skory do ucieczki. Wszystko okazało się całkiem sensownie i dokładnie obmyślone, od A do Z dopieszczone. Mógłbym wyć z zachwytu, gdyby nie fakt, że skończyłoby się to naprawdę sporymi problemami i zwrotem zawartości mojego żołądka.
- Będziemy przygotowani na każdą ewentualność, więc głowa do góry, Remusie. Będziemy także patrolować okolicę z ziemi i powietrza, ale spokojna głowa, nikomu nie będzie grozić krzywda. Wystawię nawet warty prefektów w zamku, aby mieć pewność, że żaden z uczniów nie uciekł dla zabawy do Zakazanego Lasu. Wszystko będzie dopięte na ostatni guzik, więc teraz nie musisz się denerwować i możesz w pełni rozkoszować się tym dniem, chociaż nie jestem pewny, czy to możliwe.
- Już mi lepiej, więc proszę się nie przejmować. - zapewniłem, ale Dumbledore nie był do końca przekonany. Zapewne właśnie dlatego wyciągnął zza pazuchy duże pudełko czekoladek, które sprawiły, że całe mdłości nagle zniknęły. Poczułem w ustach słodki, aksamitny smak czekolady mlecznej, gorycz gorzkiej, słodki, kremowy karmel i kremy nadzienia, płynny likier i mięciutką wisienkę oraz kawałek rozkosznej śliwki. Moje wspomnienia smakołyków skumulowały się w jedno i gdyby nie resztki godności, rzuciłbym się na te pyszności.
- Wiem, że lubisz łakocie tak jak ja, więc pozwoliłem sobie przynieść ci moje ulubione baryłki. - wręczył mi opakowanie. - Wbrew pozorom najlepsze jest to, że można je jeść trzy razy. Przekonasz się o tym, kiedy skończysz pudełko. A teraz wybacz, ale czekają na mnie obowiązki, których nie sposób wypełnić ze Skrzydła Szpitalnego, kiedy jesteśmy tak uważnie obserwowani.
Umknęło mi to, ale Pomfrey naprawdę stała w oknie swojego kantorka i mierzyła dyrektora nieprzyjemnym spojrzeniem świadczącym o tym, że nie podobał jej się fakt męczenia mnie bardziej, niż to naprawdę konieczne. Ona nie rozumiała mojej paski jedzenia słodkich rzeczy, nie czuła kuszącego zewu czekolady, który zawsze rozchodzi się od żołądka po czubek głowy i koniuszki palców.
- Ostrzegam, że nie wolno ci jeść jeszcze przez godzinę! - pielęgniarka wychyliła się przez drzwi swojego gabineciku i uśmiechnęła przepraszająco, co było z jej strony bardzo miłym gestem, ponieważ miałem ochotę rozpłakać się z wściekłości i frustracji. To była bezczelność! Jak ktoś mógł kłaść kawał mięcha przed wygłodniałym wilkiem i oczekiwać, że zwierzę wytrzyma godzinę ze świadomością pyszności znajdujących się na wyciągnięcie ręki?
Już miałem zamiar głośno i wyraźnie wyrazić swoją opinię na temat niemożliwych do spełnienia oczekiwań, kiedy nagle z sufitu zaczął osypywać się tynk. Moja uwaga przeniosła się wtedy momentalnie z pielęgniarki na zaścielający coraz bardziej podłogę biały pył oraz drzazgi, a w następnej chwili niemalże na środek Skrzydła Szpitalnego spadły trzy cegły, masa farby i tynku oraz dwa wystraszone, splecione ze sobą ciała. Mignęło mi także coś rudego, ale dopiero po chwili zauważyłem, że były to rude czupryny dwójki, która z piskiem wylądowała na w ostatniej chwili podstawionym łóżku. Czy uczniowie powinni spadać z nieba? Raczej nie. Nie powinni także spadać z sufitu, a jednak tym razem tak właśnie się stało. Podejrzewałem, że była to ich nieudana randka, ponieważ sposób, w jaki kobieta ściskała mężczyznę świadczył o dobrej znajomości i intymnej zażyłości.
- Tylko tego mi brakowało! - pielęgniarka była bliska wybuchu. - Uczniowie spadają wraz z sufitem, jakby nic się nie stało. To chyba przesada! Jak to w ogóle możliwe, że coś podobnego ma miejsce? To niewyobrażalne! Idziemy z tym do dyrektora! Tak, wy także! - zwróciła się do dwójki rozdygotanych rudzielców. - Ktoś musi opowiedzieć, co tutaj zaszło. Remusie, zostawiam cię na straży mojego królestwa i zaraz wracam. - oświadczyła dumnie tarmosząca dwójkę uczniów za uszy, a oni nie mieli innego wyjścia, jak tylko podążać za nią ze spuszczonymi głowami.

poniedziałek, 21 września 2015

Się dzieje w żołądku

4 listopada
Słodka normalność odeszła dziś w zapomnienie. Od wieków nie miałem żadnych dolegliwości związanych z pełnią, a teraz czułem się, jak ktoś kto zjadł za dużo przeterminowanych jogurtów. A przynajmniej tak sobie to wyobrażałem. Miałem mdłości, bolał mnie brzuch, głowa i musiałem przyznać, że chyba wszystko mnie bolało, chociaż nawet nie potrafiłem wymienić wszystkich obolałych części ciała. Najgłośniej odzywały się za to dwie dolegliwości i to one dawały mi się najbardziej we znaki. Czułem się tak, jakbym wypił litr oleju, który trafił nie tylko do żołądka, ale także do mózgu. W konsekwencji, byłbym skłonny zwyczajnie zwymiotować na samą myśl o tym.
- Bleee... Nie czuję się najlepiej. - powiedziałem oczywiste, ale nie mogłem dłużej wytrzymać milczenia, które wydawało się tylko nasilać moje objawy. Skupiałem się przecież wtedy na beznadziejnych dolegliwościach, zamiast je od siebie odpędzać.
- Widać, Remusie. - James pokiwał głową przytakując moim słowom. - Jesteś jakiś taki rozlazły.
- Nie to chciałem usłyszeć. - mruknąłem niezadowolony.
- Ale pazurek ci został, co? - okularnik nie znał litości znęcając się nad chorym na likantropię, ale po nim raczej nie mogłem oczekiwać współczucia. W końcu J. był wyjątkowy i za tę jego pokrętną wyjątkowość tak go lubiliśmy.
- Na ciebie zawsze je ostrzę. - powiedziałem urażony i schowałem głowę w poduszce. - Bo wiem, że zawsze zadbasz o to, żebym mógł ich użyć.
- Drapieżna bestia. - próbował mnie dalej wciągać w słowne zmagania, ale naprawdę nie miałem już na to siły. Nie chciałem przecież skończyć jako ten, który zapaskudził pokój!
Podniosłem się z trudem i dałem znać przyjaciołom, że już najwyższy czas na śniadanie. Byłem głodny jak wilk, co nie mijało się w sumie z dosłownym wydźwiękiem tego powiedzenia. W końcu byłem po części wilkiem!
Ubrani, z pustymi żołądkami, powędrowaliśmy do Wielkiej Sali, gdzie prawdę powiedziawszy najadłem się jak rasowe prosiątko. Byłem tak szalenie głodny, że sam siebie nie mogłem poznać. Słodkie, słone, wszystko i cały czas! Czułem się z tym koszmarnie, ponieważ sięgnąłem nawet po produkty, których odmawiałem sobie od lat w trosce o moje kilogramy i w konsekwencji o zdrowie. Niestety teraz bardzo tego żałowałem i ciężar w żołądku odpowiadał temu, jaki czułem na sercu. Jakby brakowało mi tego, że od rana czułem się koszmarnie, to teraz jeszcze moja dusza cierpiała katusze. Dlaczego to zrobiłem? Sam nie potrafiłem sobie na to odpowiedzieć.
Wychodząc z przyjaciółmi na pierwsze zajęcia, biłem się z myślami. Jak mogłem dać się tak załatwić? Jak to w ogóle możliwe, że uległem głupocie? Aż zrobiło mi się słabo i miałem wrażenie, że przed oczyma zaczynają mi migać plamki.
- Chłopaki? - mruknąłem zatrzymując się i przytrzymując ściany. Powoli osunąłem się po niej na ziemię i usiadłem oddychając głęboko chcąc dotlenić organizm. - Chyba jednak potrzebuję Skrzydła Szpitalnego. - żołądek podszedł mi do gardła.
Syriusz patrzył na mnie wielkimi oczyma z przejęciem.
- Szlag. - syknął i uklęknął przy mnie.
Poczułem lekkie szarpnięcie, kiedy mnie podnosił, a później albo straciłem przytomność, albo zwyczajnie zasnąłem. Sam nie potrafiłem określić, która z tych dwóch opcji była bardziej prawdopodobna. W końcu zbliżała się pełnia, a ja byłem zmęczony walką, jaką mój organizm z nią rozpoczął.
Moje zmysły wróciły na swoje miejsce po dłuższej chwili, a przynajmniej takie miałem wrażenie. W rzeczywistości nie minęło chyba tak wiele czasu, chociaż byłem już w SS i szkolna pielęgniarka zajmowała się mną z wielką troską. Przyjaciele zerkali zza uchylonych drzwi, więc uśmiechnąłem się do nich słabo. Nadal nie czułem się najlepiej, chociaż miałem wrażenie, że odzyskałem zmysły i jestem w stanie całkiem sensownie sklecać w myślach zdania.
- Proszę pani... - chciałem by wiedziała, że jestem przytomny, ale skarciła mnie spojrzeniem.
- Nic nie mów. Jesteś zmęczony, więc leż i nie ruszaj się, a ja zatroszczę się o resztę. Podałam ci już odpowiednie leki, które powinny złagodzić twoje dolegliwości. Od dawna nie przeżywałeś tych dni tak gwałtownie jak w przeszłości, prawda? Może to ze zdenerwowania? Dyrektor wspominał mi o tym, że będziesz musiał się przenieść na tę noc w inne miejsce, więc jestem w pełni świadoma, co możesz teraz przeżywać. Tak, myślę, że to właśnie stres spowodował taką gwałtowną reakcję organizmu. Nie! Nic nie mów! - prawdę mówiąc chyba nawet nie chciałem nic mówić, chociaż najwyraźniej ona wiedziała lepiej, co siedziało w mojej głowie. Nie protestowałem więc i dałem się dokładnie badać z każdej strony.
- Czy możemy... - doszedł mnie zza drzwi głos Syriusza, ale Pomfrey się to nie spodobało.
- Nie! Na lekcje, ale już! Nie musicie przypadkiem powiedzieć nauczycielom, że Remusa nie będzie? Nie chcę was widzieć do obiadu! Wtedy pozwalam wam go odwiedzić, ale dopiero kiedy sami zjecie jak należy. Nie chcę mieć problemu z kolejnymi osłabieniami. - zwyczajnie ich spławiła i zaklęciem zamknęła drzwi przed ich nosami. Widać nie tylko ja nie miałem tu nic do gadania. Przyjąłem to więc do wiadomości i nie odważyłem się nawet podrapać po nosie, chociaż przyznaję, że strasznie mnie swędział.
Leżałem w łóżku patrząc w sufit i pijąc coraz to gorzej smakujące specyfiki, jakie podawała mi pielęgniarka. Zacząłem nawet liczyć sekundy, co bardzo szybko mi się znudziło, ponieważ zupełnie nic mi nie dawało.
Czy minęła godzina? A może to było tylko nudnych dziesięć minut, kiedy kolejny odwiedzający mógł wytrącić panią Pomfrey z równowagi, ale widząc dyrektora nie czyniła mu wymówek. Wraz z nim podeszła do mojego łóżka.
- Jak się czujesz, Remusie? - głos Dumbledore'a był pełen ciepła i przejęcia, więc zapewniłem, że nic mi już nie jest i na pewno szybko stąd wyjdę, ale pielęgniarka szybko wyprowadziła mnie z błędu.
- Zostaniesz tu do przemiany, na która zostaniesz odeskortowany przeze mnie i Hagrida.
- Tak, tutaj muszę przyznać rację naszej drogiej pielęgniarce, która stara się aby każdy w szkole rozkwitał zdrowo. Nie chcemy żeby coś podobnego się powtórzyło, więc będę musiał zapewnić ci lepsze zabezpieczenia i opiekę.
- Nie musisz się więcej o nic martwić. - wtrąciła się Pomfrey. - Porozmawiam z dyrektorem o twoim stanie i z pewnością będzie w stanie wymyślić coś konkretnego, co nie będzie wystawiało cię na jeszcze większy stres. Uważam, że to wina tego, co ostatnio się tutaj działo. - zaczęła wyjaśniać. - Nie możemy pozwolić na to, żeby nasi uczniowie tak się denerwowali, a najpierw dały się im we znaki kaczki, później obecność łowców, a teraz Remus musi się jeszcze ukrywać. Nie dziwię się, że tak to na niego wpłynęło. - spojrzała karcąco na dyrektora, który skinął głową i położył jej dłoń na ramieniu w geście przyznania się do winy. Musiałem jednak przyznać, że przez głowę przeszło mi, że może to z nią kręcił i to właśnie ona miała urodzić mu dziecko, co kiedyś rozważaliśmy z przyjaciółmi. Przyglądając się jednak ich relacjom nie byłem przekonany, czy to możliwe. Albo nic między nimi nie było, albo tak dobrze potrafili się ukrywać. Sam nie wiedziałem, która opcja jest bardziej prawdopodobna.
- No, dobrze. Więc pozwolę sobie dopracować plan na jutro i przedstawić ci go jeszcze dzisiaj, Remusie. Będziesz mógł spać spokojnie.
- To chyba wątpliwie. - powiedziałem znowu odczuwając nadciągające mdłości. Tym razem żółć podchodziła mi do gardła, co było bardzo nieprzyjemnym uczuciem, które jeszcze bardziej mnie irytowało i dawało mi się we znaki. Zignorowałem je, ale po chwili znowu wróciło, ze zdwojoną siłą. - Przepraszam, ale... - mruknąłem i wychyliłem się za łóżko. To była tylko chwila, a już wymiotowałem w najlepsze i nie mogłem nic na to poradzić. Było mi głupio, ponieważ zabrudziłem podłogę i miałem towarzystwo, ale nawet wilkołakom należało się wybaczyć słabość. Tym bardziej, kiedy tak bardzo namieszało się podczas śniadania w żołądku.
Pani Pomfrey dopadła mnie ze swoimi cudownymi specyfikami, które miały pomóc mi jakoś przeżyć wielkie wymioty, a następnie zaklęciem pozbywała się moich wymiocin, jakby nic się zupełnie nie stało. Wprawdzie nie czułem się z tym komfortowo, ale i tak nie mogłem nic na to poradzić.
- To może ja przyjdę później? - dyrektor postanowił dać nogę i nie miałem mu tego za złe. Byłem przynajmniej pewien, że nie będzie dłużej oglądać popisu mojego żołądka i powrotu kulinarnych talentów Skrzatów Domowych.
- Tak, tak będzie najlepiej. - przyznała pielęgniarka, kiedy znowu dostałem napadu wymiotów i zwracałem niesmaczny eliksir, który przed chwilą we mnie wmusiła.
Moja przemiana zapowiadała się naprawdę ciekawie.

Sad_Moony2

środa, 16 września 2015

Przygotowania do przemiany

- A więc, Remusie, sprawy wyglądają następująco. - Dyrektor położył dłoń na moim ramieniu, kiedy zbliżaliśmy się do Hagrida, czekającego na nas pod wejściem do gabinetu. - Ponieważ łowców łatwiej jest zwabić niż się ich pozbyć, musimy zapewnić ci bezpieczeństwo podczas przemiany. Zajmie się tym naturalnie Hagrid, który nadaje się idealnie do podobnych zadań. Dlatego wezwałem go tutaj dzisiaj, mimo że ma swoje gorsze dni. Niestety nie mamy już czasu na taktowne wycofanie się do czasu jego pełnego powrotu do sił. Pełnia za trzy dni, a więc czas zacząć planować i myśleć o tym na poważnie. Musztarda Dijon. Zapraszam was do gabinetu. - zwrócił się do mnie i do gajowego, kiedy gargulec uskoczył odsłaniając schody.
Dumbledore wskazał nam krzesła, z czego jedno było zdecydowanie przeznaczone dla wielkiego Hagrida, zaś drugie mogło służyć każdej przeciętnej osobie, a więc i mi. Sam rozsiadł się w swoim fotelu i podsunął nam mapę Hogwartu, na której zaznaczył przejście przy wierzbie płaczącej oraz drogę jaką muszę pokonywać do mojej bezpiecznej Wrzeszczącej Chaty.
- A więc panowie, musimy mieć pewność, że łowcy nie zainteresują się podejrzanymi dźwiękami dochodzącymi w tego starego domu w Hogsmeade. Mogli słyszeć o tym chociażby przypadkiem i dla pewności zaczekać na właściwy dzień, co będzie nam nie na rękę. Dlatego właśnie jesteśmy zmuszeni znaleźć inne rozwiązanie niż dotychczasowe. Remusie, Hagrid znajdzie ci jakieś bezpieczne miejsce, w którym będziesz mógł spokojnie przejść przemianę. Obawiam się, że może być zmuszony potraktować cię dosyć brutalnie.
- Taaak, nie chcę cię obrazić, Remusie, ale sam rozumiesz. - odezwał się kudłaty mężczyzna. - Gdybyś uciekł, mógłbym przypadkiem zrobić krzywdę komuś lub sobie, a tego przecież nie chcemy. Dlatego w ostateczności użyjemy łańcuchów, ale bardzo możliwe, że obejdzie się bez tego, jeśli znajdę jakieś bezpieczne miejsce w Zakazanym Lesie. Zaprowadzę cię tam i będę ubezpieczał przez całą noc.
-Yym... - nie czułem się komfortowo z tym, że ktoś będzie musiał narażać się dla mnie i tak bardzo poświęcać. Doskonale rozumiałem, że jestem kłopotliwym uczniem, więc nie miałem im za złe pomysłu ze związaniem mnie, ale czuwanie nad bezpieczeństwem wilkołaka w czasie pełni to chyba przesada. - Nie wiem czy to właściwe rozwiązanie... Nie chciałbym żeby coś wymknęło się spod kontroli, a przecież tak niewiele trzeba żebym stał się niebezpieczny nawet dla kogoś tak wielkiego i silnego jak ty, Hagridzie.
- Spokojnie, spokojnie. - Dyrektor uśmiechnął się do mnie ciepło. - Pozwól, że zapewnię cię o całkowitym bezpieczeństwie Hagrida. Nie dopuścimy do tego aby coś mu się stało, tak samo jak nie pozwolimy by coś stało się tobie. Mamy jeszcze kilka dni, więc miejsce będzie odpowiednio zabezpieczone. Nie wykluczam możliwości, że nad waszym bezpieczeństwem będzie czuwał także ktoś inny, ale to muszę już przedyskutować z innymi profesorami. Do tego czasu skupmy się na podstawach.
Skinąłem głową i uśmiechnąłem się niepewnie. Nie podobało mi się to, ale też nie mogłem sobie pozwolić na bezczelne wybrzydzanie. Przecież nie miałem w tym temacie nic do powiedzenia! Mogłem tylko grzecznie słuchać poleceń i przytakiwać. Oni wiedzieli najlepiej, co jest dla mnie dobre, nawet jeśli moje poglądy na ten temat mogły być trochę inne.
- No, dobrze. Przejdźmy jednak dalej. Hagridzie, gdzie przewidujesz znaleźć właściwe dla Remusa miejsce przemiany? - zamienił mapę na tę, która przedstawiała Zakazany Las i przyznaję, że nie spodziewałem się czegoś podobnego. Nawet nie wiedziałem, że ktoś próbował czegoś podobnego, jak rysowanie mapy tych niebezpiecznych, leśnych ostępów. Mi nie przyszłoby to do głowy! Ale jeśli powiem o tym przyjaciołom, James i Syriusz na pewno będą chcieli ją wykraść. Postanowiłem zataić przed nimi ten fakt, tym bardziej, że nie powinni kręcić się tam gdzie ich nie chcę, kiedy w pobliżu może roić się od profesorów. Nie byłem głupi, wiedziałem, że chcieliby mi towarzyszyć, nawet jeśli przemiana będzie odbywać się w innym miejscu niż dotychczas.
- Panie psorze, tutaj, tutaj i tutaj. - wielki, trochę brudny palec Hagrida dźgnął mapę w trzech miejscach. Tam szukałbym odpowiednich kryjówek dla wilkołaka. Tutaj wielka dżdżownica psora Kettleburna wydrążyła tunel, który z jednej strony został zasypany przez przewrócone wiatrem drzewa podczas najostrzejszych burz. Może nie będziesz chciał kopać, jak myślisz, Remusie?
- Nie mam pojęcia. Nie jestem aż tak świadomy siebie i tego, co robię.
- Hmm, no to tutaj jest... Niech sobie przypomnę... - mężczyzna podrapał się po głowie. Przez chwilę obawiałem się, że z jego włosów na blat biurka wypadnie kilka ptasich jaj, ale na szczęście nie było tak źle. - A tak! Tutaj jest klatka dla drewnojadów, które kiedyś pustoszyły Zakazany Las. Wielkie bestie były! - O taaaakie wielkie! - rozłożył ramiona omal nie przewracając półki z książkami. - Przepraszam!
- Siedź, siedź, Hagridzie! - Dyrektor szybko zrobił porządek różdżką aby uniknąć problemów, kiedy niezgrabny mężczyzna zacząłby na siłę naprawiać to, co nabroił.
- Przepraszam. - powiedział ponownie mężczyzna i zanurkował w mapie marszcząc brwi i przyglądając się dokładniej szczegółom. - A tutaj mieszkał kiedyś jakiś dziwaczny pustelnik. Tak mówili, kiedy byłem małym dzieciakiem! - wyjaśnił szybko. - Jakieś stare domostwo, ruina, ale można by naprawić, pozbijać i stałoby.
- Remusie?
- Y, hę, tak? - dyrektor sprowadził mnie na ziemię, kiedy nie słuchałem zbyt uważnie jego słów. - Co się dzieje? To znaczy, co mam zrobić?
- Czy któraś z tych kolacji ci odpowiada?
- Y, nie wiem, dyrektorze. - przyznałem skruszony. - Nie jestem pewny na ile będę chciał się wydostać z nowego miejsca, ale klatka to chyba nie najlepszy pomysł. Zbyt duże prawdopodobieństwo, że ktoś mnie zobaczy, jeśli łowcy by się tutaj kręcili. Dziura w ziemi jest łatwa do poszerzenia, a dom... Sam nie wiem. Czy jest bardzo zniszczony? Mamy tylko trzy dni, więc nie wiem czy wyrobimy się z jego odbudową lub poprawą.
- Dobrze więc! - dyrektor zwinął mapę. - Rozejrzę się, sprawdzę te miejsca, ustalę na ile będzie bezpiecznie z nich korzystać. Na chwilę obecną możemy zamknąć nasze pierwsze spotkanie w tej sprawie. Będę cię na bieżąco informował o postępach. Hagridzie, pozwolisz ze mną? Rozejrzymy się póki mamy trochę czasu, a Remus i tak musi uciekać na lekcje, prawda?
Pokiwałem szybko głową. Całkiem o tym zapomniałem, a przyjaciele na pewno martwili się o mnie. Musiałem do nich dołączyć i zapewnić, że to nic poważnego. W końcu byli jak przedłużenie moich rąk, nóg i zmysłów. Z nimi mógłbym zawojować świat. W końcu przyjaciele to rodzina, którą się wybiera, a moi byli najlepsi ze wszystkich! Uwielbiałem ich i bez wahania bym się dla nich poświęcił.
- Więc ja już pójdę zanim zacznie się pierwsza lekcja. - użyłem zgrabnego, taktycznego wykrętu, który miał mi zapewnić pełną swobodę ruchów. Nie podejrzewałem żeby mieli mnie śledzić, ale zawsze to mniej interesowaliby się tym, co powiem przyjaciołom na ten temat. Przecież mogli uznać, że mam za długi język!
- Ależ naturalnie, Remusie. - dyrektor przytaknął z pełnym zrozumieniem przedstawionej przeze mnie sytuacji. - Nie chciałbym żeby cokolwiek ci umknęło. Poślę po ciebie w wolnej od zajęć chwili, jeśli coś ustalimy i będziemy potrzebowali twojej pomocy. Na chwilę obecną wychodzimy z Hagridem z zamku, więc i tak nie mógłbyś nam towarzyszyć, a więc wracaj do szkolnych obowiązków ucznia i prefekta. - powiedział to w taki sposób, że odniosłem wrażenie, że jest ze mnie dumny, ponieważ to właśnie dzięki niemu wilkołak mógł uczyć się w Hogwarcie, a ja dawałem z siebie wszystko, aby udowodnić swoją wartość. Najwyraźniej mi to wychodziło i teraz także ja czułem przepełniającą mnie dumę.
Pożegnałem się z mężczyznami zanim zdążyli się zebrać do wyjścia i szybko pognałem po schodach na korytarz. Rozejrzałem się i powąchałem powietrze by mieć pewność, że przyjaciele należą do grupy osób bardzo przewidywalnych. Trafiłem w samo sedno, ponieważ wyraźnie czułem ich woń, którą mogłem zlokalizować w jednym z tajemnych przejść odkrytych przez nas jakieś dwa lata temu. Z satysfakcją podkradłem się do ukrytego przejścia i szarpnięciem je otworzyłem. Strach i zaskoczenie na twarzach chłopaków były rozkosznym widokiem. Roześmiałem się nie mogą powstrzymać.
- Chodźcie, opowiem wam wszystko, kiedy będziemy w bezpiecznym miejscu. - wepchnąłem się między nich i zacząłem przeciskać wzdłuż nieuczęszczanego przez nikogo poza nami korytarza. Słyszałem za sobą ich niezadowolone posapywania, ponieważ mieli nadzieję, że od razu wszystkiego się dowiedzą, ale chciałem potrzymać ich jeszcze trochę w niepewności. Zresztą, musiałem ułożyć sobie w głowie to, co powiem, aby nie zdradzić za dużo, ale jednocześnie nie kopać pod sobą dołku. Nie chciałem żeby przeze mnie wpakowali się w kłopoty, to oczywiste.

078

niedziela, 13 września 2015

Stabilność?

3 listopada
- Dzień dobry, świecie! - James nie pozwolił nam dłużej pospać, choć dziś wyjątkowo tylko o tym marzyłem. Po wczorajszej miłosnej wpadce nie mogłem bardzo długo zasnąć. Rozmawiałem na ten temat z Syriuszem do rana i miałem wrażenie, że dopiero zamknąłem oczy, a już byłem zmuszony zmierzyć się z nowym dniem. Stanowczo zbyt wcześnie!
- Zabiję cię! Wyrwę te ciemne kłaki i po babsku wydłubię ślepe gały! - Syriusz był w stanowczo gorszym nastroju niż ja, co z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu całkiem mi odpowiadało. W końcu nie byłem na najgorszej pozycji, a to zawsze stanowiło pewne udogodnienie.
- Czego tak nerwowo? Piękny słoneczny dzień, możliwość spacerku po błoniach. Ok, poddaję się, zamykam i już mnie nie ma! - jedno wymowne, mordercze spojrzenie Syriusza wystarczyło by ostudzić trochę zapał okularnika. - A jemu co? - zapytał mnie szeptem, ale wzruszyłem tylko ramionami.
- Pewnie miał koszmary. - rzuciłem by nie wzbudzać podejrzeń i niechętnie podniosłem się z łóżka. - Zaraz się rozkręci... albo i nie. - dodałem, kiedy Black zagrzebał się w pościeli. - Syri, nie planujesz schodzić na śniadanie? - zwróciłem się do mojego kapryśnego chłopaka. - Nie kuszą cię kiełbaski? A może jakaś zapiekanka? - nie łatwo było przekonywać osobę, która nie lubi słodyczy, a właśnie one przychodziły mi teraz do głowy.
- Nie. - usłyszałem bąknięcie spod skłębionej pościeli. - Nie wychodzę, nie chcę jeść, chcę spać!
Westchnąłem ciężko i pokręciłem z niedowierzaniem głową.
- Syriuszu, rusz ten swój zgrabny tyłek i pozwól, że nie będziemy musieli się z tobą męczyć. Bardzo cię o to proszę.
- Po co? - wygrzebał się spod przykrycia, jak jeż spod liści i wystawił na zewnątrz najpierw nos, a dopiero później resztę twarzy. - Dostanę buzi?
- Heh, trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię mu krzywdę. - roześmiałem się i zmierzwiłem chłopakowi włosy. - Nie dostaniesz buziaka, bo nie zasłużyłeś. Jesteś niegrzeczny i niemiły dla innych dzieci w piaskownicy, więc zapomnij o takich przyjemnościach. No... Chyba, że wstaniesz i pójdziesz ze mną na śniadanie, a później zaangażujesz się w życie.
- Zrobię ci tę przyjemność. - Syri nagle miał już lepszy humor i z większą chęcią podniósł się z łóżka.
Nie potrzebował wcale wiele czasu, żeby się szybko i sprawnie zebrać do wyjścia, więc nie spóźniliśmy się na posiłek ani minuty, co było zasługą wielkiego szczęścia, ale i tak uznałem to za powód do radości i znak od niebios, że dziś wszystko się dobrze ułoży.
I chyba rzeczywiście tak miało być. Dyrektor na wstępie zapewnił nas, że problemy z kaczkami zostały zażegnane, zaś łowcy mogli wrócić do swoich naprawdę poważnych obowiązków. Niestety planowali za jakiś czas odwiedzić nas znowu, aby mieć pewność, że kłopoty nie wróciły wraz z nastaniem wiosny. Podejrzewałem więc, że moje koszmarne zachowanie w stosunku do łowczyni nie odejdzie w zapomnienie i ona przypomni mi o tym, kiedy spotkamy się ponownie. Jak na razie nie martwiłem się jednak o coś takiego. W końcu nie mogłem być pewny, że w ogóle się na nią natknę. Chociaż z moim szczęściem chyba jednak powinienem inaczej do tego podchodzić.
- Hę? - rzuciłem okiem na stół, na którym dziś wyjątkowo pojawiły się dania zupełnie nie pasujące do śniadania. Kacze kiełbaski, kacza wątróbka, kacze paszteciki... kaczka tu i kaczka tam. Same kacze przetwory.
- Wiem o czym myślisz i radzę nie pytać o nic. - Syriusz sięgnął po talerz i nie oszczędzając swojego żołądka zaczął wybierać ze stołu wszystko to, co nie pasowało do reszty.
W Wielkiej Sali pojawił się Hagrid. Miałem dziwne wrażenie, że był zapłakany, ale nie mogłem być tego całkowicie pewien, ponieważ jego bujna broda potrafiła zmylić nawet najlepszych obserwatorów.
Miałem przeczucie, że nasze dzisiejsze posiłki będą w dużej mierze bazować na nieszczęsnych kaczkach, które tak dały nam się we znaki. Podejrzewałem nawet, że jeśli jeszcze raz wypowiem to słowo na „K” dostanę gorączki, oszaleję i zacznę zabijać wszystkich i wszystko, co tylko przypomni mi o wrednych ptakach, które zdominowały życie szkoły.
Wielki, zarośnięty gajowy rzucił okiem na stół oraz talerz Syriusza i rozpłakał się zasłaniając twarz wielką jak obrus chusteczką. Teraz miałem już całkowitą pewność, co do tego, co stało się z agresorami, których pozbywali się łowcy. O dziwo, zauważyłem, że to właśnie kulinarne nowości cieszyły się największą popularnością, ponieważ bardzo szybko zniknęły ze stołu. Nie żałowałem, ponieważ właśnie dziś miałem ogromną ochotę na pyszny dżem malinowy, pomarańczowy, nawet truskawkowy. Nie mogłem sobie tego odmówić. Potrzebowałem cukru. Możliwie najwięcej cukru we krwi.
Przybity, zapłakany Hagrid potknął się i runął na ziemię, w taki sposób, że aż stoły zadrżały. Biedny gajowy nawet nie próbował się podnieść. Zamiast tego zaczął tylko głośno wyć, jak dziecko chcące wymóc coś na rodzicach. Musiał poczuć się bardzo dotknięty przez nasze śniadanie. Nie dziwiłem się temu i gdyby ten wielki mężczyzna miał tylko okazję, pewnie dałby nam popalić zalewając łzami całą Wielką Salę.
Profesorowie doskoczyli do Hagrida poklepując go po plecach, próbując pocieszyć i nakłonić go aby wstał i nie przejmował się tak bardzo tym wszystkim. Nadal nie znałem szczegółów jego stanu, ale też nie chciałem ich znać, jeśli miałem jakiś wybór i mogłem sobie to podarować. Przecież nikt nie chce znać prawdy o nieszczęściach przyjaciół.
- Chodźcie! - James zainicjował naszą pomoc mężczyźnie. Byliśmy to dłużni temu biednemu, zdesperowanemu wielkoludowi, który zawsze był gotowy nam pomóc.
Podeszliśmy do leżącego Hagrida. Przykucnąłem przed nim i z wahaniem pogładziłem jego skołtunione włosy. Nie wiem jak do tego doszło, ale w pewnej chwili moi przyjaciele również „pacali” gajowego po głowie. Nawet dyrektor się do nas przyłączył wraz z innymi profesorami. Najwyraźniej Hagrid to docenił, ponieważ podniósł głową i uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. - wybąkał i ze stęknięciem podniósł się na kolana, a później wstał całkowicie. Pociągnął nosem i uśmiechnął się trochę raźniej. - Bardzo wam dziękuję. Panie psorze, przyniosłem to o co pan psor prosił. - rzucił do Dumbledore'a.
- Cudownie, cudownie. - mężczyzna poklepał go po ramieniu. - Chodźmy do mojego gabinetu. Mamy tyle do przedyskutowania, że nie będziemy tym zadręczać innych. - Remusie, przydasz nam się, więc pożyczę cię, jeśli pozwolisz. - włączyła mi się czerwona lampka alarmowa. Czego mógł ode mnie chcieć?
- Tak, oczywiście. - zgodziłem się bez szemrania. - Dojem tylko śniadanie i już jestem do dyspozycji.
- Naturalnie, naturalnie, mój drogi! - dyrektor skinął mi głową i zadowolony usiadł przy stole nauczycielskim zajadając się swoimi kaczymi pasztecikami. Hagrid w tym czasie wycofał się do drzwi.
Postarałem się szybko zjeść wszystko, co już sobie wcześniej nałożyłem i wraz z wyraźnie najedzonym, zadowolonym z życia dyrektorem opuściłem Wielką Salę w kilkanaście minut później. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić, więc byłem bardzo zestresowany, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Sam czułem to przecież w każdej komórce ciała, która wydawała mi się teraz wypełniona cementem po brzegi. Podziwiałem siebie za fakt, że jestem w stanie ruszać się w miarę normalnie, jak przystało na normalnego chłopca, a nie skończonego tchórza.
- Spokojnie, Remusie, spokojnie. Chodzi o twoją przemianę w tym miesiącu. Chciałbym zapewnić ci odpowiednie warunki, ponieważ sam wiesz, że po wizycie łowców nie możemy tak po prostu wrócić do codzienności.
- Ach! - teraz przynajmniej jedno było dla mnie jasne, chociaż musiałem przyznać, że wspomnienie morderczego rodzeństwa nie było dla mnie najmilsze. Naprawdę bałem się, że mnie rozgryzą i dopadną, a wtedy mógłbym zapomnieć o słodkim życiu u boku Syriusza. A przecież chciałem aby nam się udało, aby nam wyszło. Mały lub trochę większy domek z ogrodem, motocykl Syriusza i moja firma detektywistyczna. Życie mogło być piękne i miałem nadzieję, że naprawdę takie będzie, kiedy skończymy szkołę i zaczniemy dorosłe życie. Przecież świat stał przed nami otworem! Tak sobie wmawiałem, jeśli mogłem być szczery. W rzeczywistości moja przyszłość była mętna i niepewna, wypełniona wahaniem od góry do dołu. Przecież byłem wilkołakiem! Ktokolwiek się o tym dowie, poza przyjaciółmi naturalnie, będzie do mnie negatywnie nastawiony! A ja tak bardzo potrzebowałem znaleźć swoje miejsce na świecie, kiedy opuszczę mury szkoły. Hogwart był dla mnie drugim domem, ale podejrzewałem, że nie będę mógł tu zostać. Byłoby bardzo miło, ale wiązało się to z ogromnym ryzykiem, toteż porzuciłem marzenia o pracy nauczyciela. Przecież Ministerstwo od razu coś wywącha i zacznie się nagonka.
Odrzuciłem jednak smutne, dołujące myśli o przyszłości i skupiłem się na chwili obecnej, na spokojnych, równych krokach dyrektora, na jego uspokajającym głosie, kiedy idąc obok mnie nucił jakąś piosenkę. Musiałem nauczyć się żyć chwilą, tak jak dawniej, zanim rozpocząłem ten ostatni rok.

1101

środa, 2 września 2015

Fantazje vs. Rzeczywistość

2 listopada
- Nie uciekniesz mi! - syknąłem Syriuszowi na ucho, kiedy zaszedłem go od tyłu podczas podwieczorku, na który wybrał się przede mną. Doskonale wiedział, że w moim „napiętym” grafiku zaplanowałem znaleźć czas na kilka chwil sam na sam z nim w Pokoju Życzeń i teraz bezczelnie chciał się wykręcić. W końcu mieliśmy się kochać, z czego to ja miałem być na górze, więc mój odważny chłopak ostatecznie poczuł oddech strachu na karku i próbował mi umknąć. Nie udało mu się, chociaż podejrzewałem, że walczył sam ze sobą próbując zrozumieć swoje uczucia. Czy powinien poddać się mojej dominacji, czy wręcz przeciwnie, powinien stanąć murem za samym sobą i walczyć o swoją pozycję „na górze”. Niestety, na to było już za późno, ponieważ nastawiłem się na seks z nim i tym razem nie planowałem rezygnować.
- Nie wiesz co to litość?! - zakwilił teatralnie.
- Przyznaję. Nie wiem, ale ty też jej dla mnie nie miałeś, kiedy robiliśmy to po raz pierwszy i to ja leżałem na plecach z tobą między nogami! - szepnąłem mu na ucho.
- Bezczelny typ się z ciebie robi.
- Masz wyłączność na tego okropnego Remusa. Inni nie mogą sobie na to pozwolić.
- Brakuje ci cukru. Siadaj i zajadaj!
Uśmiechnąłem się zadowolony. Uwielbiałem cukier w formie słodyczy, więc otrzymując pozwolenie od mojego nienawidzącego łakoci chłopaka, nie oszczędzałem się pochłaniając wszystko, na co tylko miałem ochotę.
Najedzony i szczęśliwy zyskałem więcej pewności siebie, więc bez skrępowania powiedziałem przyjaciołom, że zabieram im Syriusza na romantyczny spacer. Nie musieli wiedzieć, jakie mamy plany. Wystarczyło, że byli świadomi tego, że jesteśmy razem i nie chcemy by nam przeszkadzali.
Wychodząc z Blackiem z Wielkiej Sali udawałem rozluźnionego i dowcipnego, starałem się wyglądać na zdecydowanego, co do swoich planów na bezcelowe włóczenie się z kumplem po zamku. Nikt nie musiał przecież nabierać podejrzeń, co do tego, gdzie zmierzamy.
Pozwoliłem by Syriusz wybrał wygląd Pokoju Życzeń. Nie miałem pojęcia, co mi zaserwuje, ale byłem tego bardzo ciekaw. Kiedy otworzyły się przed nami drzwi, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Pomieszczenie było imponujące, podobne trochę do tego, które Zardi stworzyła na potrzeby swojego szalonego planu ze zdjęciami. Egzotyczny klimat dzięki zapachom i światłom, pełno poduszek na ziemi, niewielki stolik, z którego i tak nie będziemy korzystać, ale idealnie dopełniał wyglądu pokoju.
- Nie patrz tak na mnie. Skoro mam być na dole, to wolę wyobrażać sobie, że jestem wezyrem, a ty moim kochankiem.
- To też jakiś sposób. - przyznałem. - Ale teraz zamknijmy drzwi i wyskakujmy z opakowań. - przyznaję, że mi się spieszyło, ale czy ktoś mógłby się temu dziwić? Nie spałem z Syriuszem od bardzo, bardzo dawna! Obaj byliśmy spragnieni, jak przystało na niemal dorosłych chłopaków.
- Do bielizny? - Syriusz uśmiechnął się. W końcu przestał się przejmować zamianą ról, chociaż był trochę zdenerwowany, podobnie jak ja. Można było przecież powiedzieć, że był to nasz pierwszy raz.
- Do bielizny. - zgodziłem się i zacząłem pozbywać swoich niezbyt imponujących ubrań, odsłaniając swoje niezbyt imponujące ciało. Blade, pokryte bliznami, raczej szczupłe. Przy naprawdę idealnym Syriuszu nie robiłem dobrego wrażenia.
Miałem to jednak w nosie, kiedy całowałem go i dotykałem, będąc przy tym dotykanym w podobny sposób. Kruczowłosy lubił mnie takim jakim byłem i to mi w pełni wystarczało. Właśnie dlatego teraz odważnie badałem jego ciało palcami i całowałem jego szorstkie, ale naturalnie słodkie usta. Nie próbowałem nawet zmuszać swojego ciała do działania zgodnego z moją wolą. Pozwoliłem by samo decydowało o tym, gdzie i kiedy dotknąć, co sprawiło, że moje dotychczasowe doświadczenia pokierowały mną całym od dotyku na piersi, po spokojne masowanie pośladków dla ich rozluźnienia. Syri był w końcu spięty i nie dziwiłem mu się. Nie każdy lubił podobną różnorodność ról w łóżku.
- Nie jestem barbarzyńcą. Będziesz chciał przestać, powiedz.
Skinął głową oddając swoje ciało do mojej dyspozycji.
Starałem się odciągnąć jego myśli od tego, co planowałem teraz zrobić, toteż całowałem go niemal bezustannie i ocierałem się o jego nogę, kiedy palcem pokonywałem lekki opór wrażliwego pierścienia mięśni. Zdawałem sobie spraw z tego, że na samym początku uczucie jest dalekie od przyjemności, toteż starałem się możliwie najszybciej go przyzwyczaić.
- To ja już zrezygnuję. - powiedział burkliwie uwalniając się od moich pocałunków. Spojrzałem na niego unosząc brwi w sposób, który miał moim zdaniem przypominać ironię. - Dobra, żartowałem!
- Mięczak. - skrytykowałem go i oddałem się swojemu wcale nie tak łatwemu zadaniu. Musiałem uważać, żeby nie zranić Syriusza, ponieważ moje paznokcie mogły wyrządzić więcej szkody niż się wydaje. W końcu byłem wilkołakiem, nawet jeśli nie podczas pełni.
Black szybko zaczął się irytować bezczynnym leżeniem, co wcale mnie nie dziwiło. Nie był typem, który siedzi na tyłku i nic nie robi. Zresztą, sam musiałem wejść w nową rolę, jaką przybrałem dla tego zbliżenia.
Odrzuciłem wszystkie niepotrzebne myśli i skupiłem się w pełni na kochanku. Próbowałem odbierać wszystkie bodźce, które czuł, wszystkie emocje. Musiałem przecież wiedzieć, w którym momencie będzie gotowy na więcej, na mnie.
- Nie, mam dosyć. Koniec zabawy, Remusie! Działaj, chociażbym miał kwiczeć z bólu!
Skinąłem głową, chociaż postanowiłem jeszcze trochę go pomęczyć. Nie chciałem żeby żałował swojej decyzji. Położyłem się na nim i szybko wykorzystałem okazję, że zająłem go pocałunkiem, do dodania szybszego i lepszego rozciągnięcia jego mięśni.
Doskonale wiedziałem, kiedy znowu będzie narzekał, więc zanim do tego doszło, spełniłem jego wcześniejsze życzenie. Syriusz skrzywił się, kiedy w niego wchodziłem. Jego ciało było tak spięte, że musiałem poczekać chwilę zanim pchnąłem do końca. Był ciasny, gorący i bardzo niewygodny, więc miałem nadzieję, że rozluźni się za chwilę. Próbowałem mu w tym pomóc, ale sam nie wiem ile dały moje starania. W końcu stał się trochę wygodniejszy, ale i tak nie było łatwo wyczuć moment, w którym będę mógł się poruszać. Mój członek cierpiał katusze miażdżony jego pierścieniem mięśni.
To wcale nie było przyjemne, chociaż starałem się jak mogłem. Wyobrażałem sobie wspaniałe przeżycia, ale rzeczywistość najzwyczajniej przerosła moje możliwości. Ostatecznie całe moje podniecenie zwyczajnie sflaczało i to samo stało się z Syriuszem.
- Powinniśmy o tym zapomnieć. - mruknąłem kładąc się ciężko na poduszkach, kiedy odsunąłem się od Syriusza zawiedziony.
- Zgadzam się z tobą w pełni. To była porażka! Chcę o tym jak najszybciej zapomnieć!
- Więc wracamy do codzienności?
- Zdecydowanie! - Syri zerwał się do siadu i jęknął. - Nie doszliśmy nawet do połowy, a ja i tak czuję ból. Tak powinno być?
- Niestety. - skinąłem wstając i ubierając się.
Ponieśliśmy klęskę. Nasza zamiana miejscami okazała się słabym pomysłem, który tylko nas zmęczył, zawstydził i nigdzie nie doprowadził.
Przyznając się do porażki, zebraliśmy się szybko i wyszliśmy z Pokoju Życzeń raczej przygnębieni. Zaproponowałem więc spacer po zamku, na co Syriusz zgodził się od razu. Obaj musieliśmy oswoić się z tym, co się wydarzyło. Kręciliśmy się więc bez celu po zamku. Początkowo milczący, później nieśmiało omawiając wydarzenia nieudanej zamiany. Oswojenie się z tym było naprawdę dobrym pomysłem, chociaż podejrzewałem, że będziemy potrzebować kilku dni zanim spojrzymy sobie w oczy bez wstydu.
Wpadłem do kuchni po gorącą czekoladę dla osłody i dla rozluźnienia po przejściach. Zażyczyłem sobie wielki kufel i od razu wypiłem kilka łyków. To naprawdę pomogło mi się zrelaksować i uspokoić moje rozedrgane nerwy.
- Wpadnę do biblioteki i wypożyczę sobie kilka książek o eliksirach. - oświadczyłem podając Syriuszowi wielki kubek mojej czekolady. - Poczekasz na mnie w Pokoju Wspólnym? - kruczowłosy zgodził się bez szemrania. Podejrzewałem, że sam chciał zatonąć w runach aby wypchnąć z pamięci naszą seksualną porażkę.
Nie mówiłem o tym Syriuszowi, ale postanowiłem porozmawiać z Zardi i wyżalić się jej za wszystkie czasy. Wiedziałem, że ona nie będzie się ze mnie nabijać i ufałem jej bezgranicznie, więc podjęcie takiej decyzji nie stanowiło dla mnie większego problemu. Musiałem teraz tylko znaleźć chwilę sam na sam z dziewczyną, aby powoli przeboleć wydarzenia dzisiejszego dnia.

04dc8796cc7342168ad4da6a7a64c5cf