niedziela, 17 marca 2019

Apokalipsa zombie

6 maja
Byłem zmęczony i sam nie wiedziałem dlaczego. Przecież nic dzisiaj nie robiłem. Fakt, czasami stawałem się zmęczony z powodu nieróbstwa, ale nie przypuszczałem, że będzie tak akurat dzisiaj. Co różniło ten dzień od innych? Nic. Po prostu nigdy nie sądziłem, że akurat moje aktualne dzisiaj będzie należało do tych kiepskich, kiedy to moja psychika będzie dawała mi się we znaki.
- Potrzebujesz jedzenia.
- Hm? - spojrzałem na Syriusza, który siedział obok mnie na sofie przy kominku i stoliku w Pokoju Wspólnym.
- Jesteś blady, widzę jak ciapiesz oczami. Potrzebujesz energii, a ona jest w jedzeniu.
- Od kiedy jesteś specjalistą w tej dziedzinie? - spojrzałem na niego z miną mówiącą „nie zaczynaj ze mną, bo nie jestem w nastroju”.
- Od kiedy chodzę i sypiam z wilkołakiem, którego znam lepiej niż on sam zna siebie. - Syriusz wcale nie wydawał się przejmować moim ostrzegawczym spojrzeniem i wymowną miną. Wręcz przeciwnie. Podejrzewałem, że gdyby miał okazję i ochotę denerwowałby mnie specjalnie, abym tylko rozładował jakoś napięcie.
Westchnąłem poddając się.
- Niech ci będzie. - nie było sensu żebym się z nim sprzeczał. Tym bardziej, że mógł mieć rację.
Nazywałem się Remus Lupin, byłem wilkołakiem i czarodziejem uczącym się w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa. To chyba oczywiste, że nie wszystko w moim życiu było jasne i klarowne.
Syri uśmiechnął się szeroko, jakby tylko na to czekał. Aż podskoczyłem, kiedy nagle krzyknął:
- Zardi! Wnoś!
Rozejrzałem się po Pokoju. Grający w szachy Peter i James spojrzeli na Blacka, a następnie również zaczęli świdrować wzrokiem wnętrze.
- Spokojnie, dotrze tu. Pewnie przeżuwa…
- Słyszałam to, Black! I gdybym nie trzymała talerza, dostałbyś w łeb. - Zardi pojawiła się za chłopakiem jakby znikąd. W rękach trzymała naprawdę wielki wspomniany talerz, na którym ułożona była kopka donatów. - Częstujcie się! A w szczególności ty, Remusie. - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szeroko. - Utuczę cię, jak zła czarownica Jasia. - wyszczerzyła się nagle. - A później będę używać jako miękkiej podusi.
Syriusz ze skwaszoną miną odchylił głowę do tyłu, aby spojrzeć z dołu na stojącą nad nim dziewczynę i w ten sposób wyrazić swoje niezadowolenie z jej komentarza. Nie wierzyłem, że naprawdę jest zazdrosny, ale wypadało zareagować, więc to robił.
- O, stolik! - dziewczyna położyła mu talerz na czole.
- Zabiję…
- Ja również cię kocham. - Zardi nic sobie nie robiła z jego gróźb.
Zresztą ja również nie. Podczas kiedy oni się ze sobą drażnili, ja sięgnąłem po donata i za jednym zamachem odgryzłem niemal połowę. Był miękki, aromatyczny i jeszcze ciepły. Pochłonąłem go szybko i sięgnąłem po kolejny. Ten był czekoladowy i miał w środku śmietankowe nadzienie. Zdążyłem porwać dwa jednocześnie, zanim Peter i James dorwali się do talerza.
- Nie karmią was w tej szkole, czy jak? - Zardi spoglądała trochę zaskoczona na jedzącego szybko Petera oraz wpychającego do ust całego donata Jamesa. Jeśli dodać do tego tempo, w jakim ja zjadłem swoje, rzeczywiście miała podstawy by zadać to pytanie.
Zawstydzony zarumieniłem się.
- Nie przejmuj się nią i jedz. - Syriusz uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się. - Zardi, zabieraj ten talerz z mojego czoła!
- Tak, tak. - dziewczyna podniosła go, a Syri odetchnął z ulgą.
Rozmasował szyję i ponownie posłał mi zachęcający uśmiech.
Odpowiedziałem na to tym samym, czując się znacznie lepiej, niż jeszcze przed chwilą. Nie wiem, czy naprawdę zawdzięczałem to jedzeniu i przyjętym właśnie cukrom, ale zdecydowanie byłem zadowolony z faktu, że mogę siedzieć wśród przyjaciół i opychać się kaloriami bez obaw, że mój chłopak będzie miał pretensje, kiedy przybędzie mi dodatkowy kilogram lub dwa. Byłem prawdziwym szczęściarzem.
- A ty? - zapytałem w końcu przyjaciółkę, kiedy zauważyłem, że podczas kiedy my się objadaliśmy, a Syriusz pościł z racji swojej niechęci do słodyczy, Zardi nie poczęstowała się ani jednym donatem.
- Nie, dzięki. Odchudzam się.
Przestałem przeżuwać w tym samym czasie, co J. i Peter, a następnie wszyscy, wliczając Syriusza, spojrzeliśmy na dziewczynę.
- Że co? - wydusił James niewyraźnie, ponieważ jego usta były wypchane pączkowym ciastem.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Najwyraźniej nie miała ochoty tego tłumaczyć, ale uznała, że powinna rzucić trochę światła na całą sytuację.
- Odchudzam się żebym łatwiej było mi się poruszać, do tego powoli zaczęłam ćwiczyć mięśnie. No wiecie, brzuch, nogi i podnoszę jakie małe ciężarki, aby mieć więcej siły w ramionach. Myślę też o wzmocnieniu uścisku dłoni. - gdybym nie bał się, że przeżuty do połowy donat wypadnie mi z ust, pozwoliłbym swojej szczęce opaść trochę w dół. - Hej, to na wypadek apokalipsy zombie, dobra?
- Czegoś ty się znowu naczytała? - zapytałem.
- No właśnie niczego. Niczego związanego z zombie. Od całych wieków nie czytałam niczego o apokalipsie zombie, ale tak jakoś ostatnio przyszło mi do głowy, że może przydałoby się na nią przygotować. Tak na wszelki wypadek.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? - Syriusz wyciągnął rękę i dotknął jej czoła. - Nie masz gorączki? Albo jakiejś egzotycznej choroby?
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Syri byłby w niezłych opałach.
- Ostatnio czytam same romanse, a przynajmniej najróżniejsze gatunki z romansem w tle i na zombie nie trafiłam w żadnym z nich, ale tak się nagle zaczęłam zastanawiać, co by było gdyby. Z moją aktualną siłą pięcioletniego dziecka, nie miałabym szans. A tempo mojego uciekania i wytrzymałość również zostawiają wiele do życzenia. Byłabym jedną z pierwszych ofiar apokalipsy zombie! Nie mogę do tego dopuścić, więc postanowiłam o siebie zadbać.
Syriusz przetarł twarz dłońmi i westchnął głośno, głęboko, niczym ojciec, który zastanawia się, jak wyjaśnić dziecku po raz tysięczny, że nie kupi mu zabawki, na którą dziecko nalega.
Wróciłem do jedzenia, podobnie zresztą jak dwójka innych łasuchów w naszym gronie i nie skomentowałem wypowiedzi przyjaciółki. Najdziwniejsze było to, że chociaż doskonale wiedziała, że to, co mówi jest niemożliwe i nie grozi nam żadna apokalipsa zombie, to jednak potrafiła traktować to poważnie. Jak ona to w ogóle robiła? Jak można w coś nie wierzyć, a jednak zachowywać się tak, jakby było to możliwe lub pewne? Chyba tylko ona potrafiła coś takiego robić.
To jak nie wierzyć w Świętego Mikołaja, ale nadal pisać do niego listy, bo to jednak ma swój czar, a on może kiedyś okazać się prawdziwy, kiedy niemożliwe stanie się możliwe.
To było tak skomplikowane, że sam nie mogłem tego pojąć, a co dopiero zrozumieć.
- Jesteś wyjątkowa, wiesz o tym, prawda? - Syri pokręcił głową nadal nie mogą uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Przynajmniej to dało się odczytać z jego miny.
- Tak, wiem, ale i tak dzięki.
Bardzo szybko poradziliśmy sobie z większą częścią przyniesionych przez dziewczynę smakołyków. James i Peter zapomnieli nawet o szachach, kiedy objadali się, chociaż byli już pełni i z trudem mieścili w sobie kolejne donaty. Sam zjadłem jednak o jednego lub nawet dwa za dużo i teraz czułem się, jakbym miał się już więcej nie podnieść ze swojego miejsca. Byłem wielki, ociężały i ważyłem chyba piętnaście kilogramów więcej, niż przed pojawieniem się Zardi.
- I teraz, kiedy widzę jacy jesteście objedzeni, wyobraźcie sobie, że zostajecie zaatakowani przez bandę pożerających ludzi zombie i musicie uciekać aby się ratować.
- O trupach przy jedzeniu?! - Potter skrzywił się i wydawało mi się, że pozieleniał na twarzy.
- No, co? Myślisz, że one będą dbać o to, czy coś jesz, czy nie, kiedy zaatakują? Będą jęczeć, śmierdzieć i… O właśnie sobie przypomniałam, że jednak czytałam coś o zombie. Nie o apokalipsie, ale jednak jakieś zombiaki się tam pojawiały… Tyle, że było ich niewiele i łowcy zawsze je zabijali…
- Zwymiotuję. Jeszcze jedno słowo o zombie i będę rzygał. - James naprawdę był teraz zielony.
- Dobra, dobra. Już się zamykam. - Zardi podniosła ręce w pojednawczym geście. - Jeszcze donacika? - podsunęła okularnikowi talerz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz