niedziela, 26 kwietnia 2015

Kartka z pamiętnika CCLXII - Eric Lair

Ileż można czekać z obiadem na jednego głupka, który spóźniał się już pół godziny? Gdybym wiedział, że będę musiał czekać na niego z posiłkiem, nie zapraszałbym go do siebie wcale. Ten człowiek tak wiele razy zmieniał już pracę, że sam się pogubiłem i nie pamiętałem czym Cornelius zajmuje się aktualnie. Prawdę mówiąc, liczyło się tylko to, że było nam razem stosunkowo dobrze, więc nie wpychałem nosa tam, gdzie go nie chciano.
- Będzie jadł zimne! - prychnąłem poirytowany, kiedy czekanie się przeciągało i zasiadłem do stołu. Nie wysilałem się z obiadem, więc nie nazwałbym go wykwintnym, ale przynajmniej dobrze smakował i pozwalał się najeść do syta. Cor nie wiedział, co właśnie stracił! Może nawet zjem jego porcje, skoro ośmiela się nie przychodzić na czas.
Pierwsze, drugie, deser... Zaczynałem się już nudzić.
- W końcu! - westchnąłem słysząc dzwonek do drzwi. Otworzyłem z miną karcącej dziecko matki, ale na schodach nie było Cornela. - Hę? - wyrwało mi się.
- Pan Eric Lair? - zapytał postawny czarodziej w średnim wieku. Byłem tak zaskoczony, że zacząłem w myślach wyliczać wszystkie swoje grzeszki zastanawiając się, za co trafię do Azkabanu jeśli Cor na mnie doniósł. Nie doszukałem się niczego, ale pamięć bywa przewrotna.
- Tak, a o co chodzi? - odpowiedziałem po dłuższej chwili.
- Czy mówi panu coś nazwisko Lowitt? Cornelius Reuel Lowitt?
- Tak, ale... Czy coś się stało? - teraz z kolei zacząłem się denerwować, a serce biło mi szybciej.
- Cornelius Lowitt wskazał pana jako osobę, którą należy poinformować w razie gdyby coś mu się stało... - serce stanęło mi w miejscu i odbijając się od miednicy podskoczyło aż do gardła. - Przykro mi o tym mówić, ale w chwili obecnej przebywa w szpitalu i...
Porwałem z wieszaka kurtkę oraz klucze, założyłem pospiesznie buty i byłem gotowy.
- Proszę mnie do niego zaprowadzić lub chociaż powiedzieć, gdzie dokładnie mam go szukać! - tylko tego mi brakowało! Kiedy go dorwę to własnoręcznie zabiję!
- Zaprowadzę pana i tak muszę tam wrócić. - zgodził się mężczyzna i otworzył przede mną drzwi czarnego, luksusowego samochodu. Wsiadłem nie pytając o nic i nawet przez głowę mi nie przeszło żeby zwątpić w słowa tego czarodzieja. Był wysoko postawiony w Ministerstwie, więc nie miałem zamiaru kwestionować tego, czego się od niego dowiedziałem.
Moje dłonie były spocone, chociaż na zewnątrz było chłodno, moje kolana drżały jakbym przemarzł, ale z kolei wcale nie było mi zimno. Serce boleśnie tłukło się w piersi, a zjedzony niedawno obiad zaczął nieprzyjemnie ciążyć. Nie byłem przygotowany na taką sytuację i wcale nie podobało mi się to, co teraz czułem. Nogi z waty, ręce na sprężynach, właśnie zacząłem odczuwać ból głowy.
W Świętym Mungu nadal pozwalałem by mężczyzna prowadził mnie korytarzami i w końcu wszedł do jednej z sal, gdzie ku mojemu zdziwieniu zastałem samego Ministra Magii oraz leżącego na łóżku, bladego jak ściana Cornela.
- Co się stało? - zapytałem bezpośrednio Ministra, ponieważ miał na twarzy wypisane wielkimi literami „WINNY”.
- Pan Eric Lair? - dopytał Minister. Widać wszyscy już znali moje dane osobowe.
- Proszę mi powiedzieć, o co chodzi, później przyjdzie czas na uprzejmości. - powiedziałem ostro.
- Mieliśmy w Ministerstwie drobny wypadek... - mina winowajcy stała się jeszcze wyraźniejsza.
- Eric? - Cor obudził się, więc spojrzałem na niego szybko, ignorując Ministra. Mój kochanek był słaby, więc zaledwie przewrócił się na bok i wtedy dopiero dostrzegłem, co się stało. Cornel nie miał ręki. Przy barku sterczał tylko dwudziestocentymetrowy kikut.
- Drobny wypadek?! - oprzytomniałem po chwili i zwróciłem się do tęgiego, niskiego mężczyzny, który na głowie miał tylko garstkę włosów. - Drobne wypadki nie urywają rąk!
Minister chciał coś powiedzieć, ale tylko otworzył i zamknął usta nabierając powietrza. Wyraźnie nie wiedział, co powinien powiedzieć.
- Nie została urwana tylko zwęglona. - przerwał mi słabym głosem Cor, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - To różnica. - mi wcale nie było do śmiechu i nie uważałem tego za zabawne.
- Ja jak sobie to teraz wyobrażasz?! - syknąłem na niego, więc uśmiech spełzł mu z bladej twarzy. - Jak to w ogóle możliwe?! W Ministerstwie Magii czarodziej traci całą rękę?! - byłem wściekły i przerażony. Nie lubiłem, kiedy komukolwiek z moich znajomych działa się krzywda, a co dopiero gdy w grę wchodził mężczyzna, z którym sypiałem od czasów szkoły. Był dla mnie jak rodzina! Może nawet był kimś więcej. Zwyczajnie nie potrafiłem teraz zebrać myśli. Uciekały ode mnie w popłochu, a ciało wydawało mi się niemal nieważkie.
- Jak już mówiłem, to był wypadek...
- Pracowałem w terenie. - znowu wciął się w konwersacje Cornelius. - To niczyja wina. No, może moja. Mogłem bardziej uważać...
- Gdybyś nie był taki blady i zmęczony dostałbyś teraz ode mnie w łeb. - skomentowałem. - Ledwo patrzysz na oczy, więc prześpij się. Wrócę do ciebie później. - wyprosiłem Ministra i jego przybocznego, z którym tutaj dotarłem. Rozmówiłem się z nimi i padło wiele nieprzyjemnych słów, chociaż wątpię czy wzięli sobie to do serca. Tacy ludzie nie wiedzą jak uczyć się na błędach.
Dalej obskoczyłem lekarza zajmującego się Cornelem. Ulżyło mi, kiedy dowiedziałem się, że nic mu już nie zagraża, chociaż nie prędko opuści mury Świętego Munga. Jego życie było zagrożone, ale żar, który zwęglił mu rękę nie rozszedł się wyżej, co uratowało mu skórę. Nie powiedziano mi tego wprost, ale miałem wrażenie, że mój nierozsądny kochanek spotkał się twarzą w twarz ze smokiem i to jego ogień był w stanie zamienić ciało oraz kości w popiół. Przerażało mnie to, więc postanowiłem samemu zadbać o protezę dla Corneliusa. Za dobrze wiedziałem, że sam postanowiłby zamienić się w jakiegoś dziwacznego Kapitana Hucka, a to było bardziej niż wykluczone.
Przed powrotem do domu zajrzałem jeszcze do kochanka, który spał wymęczony wydarzeniami, które na pewno nim wstrząsnęły, chociaż nie chciał się do tego przyznać. Postanowiłem przynieść mu obiad do szpitala, by zjadł coś sensownego i domowego. Miałem w nosie, że zachowam się jak nadopiekuńcza matka lub żona. Czegoś takiego nie mogłem zignorować i chociaż miałem pewność, co do znakomitej opieki sprawowanej nad Corem, jego bezpieczeństwa oraz kilku lub kilkunastu innych spraw, to nadal denerwowałem się i byłem załamany. Mój kochanek mógł nawet stracić życie! To, że był teraz lżejszy o rękę było tego najlepszym dowodem.
Miałem łzy w oczach, kiedy o tym myślałem, ale nie płakałem. Powstrzymywałem się, ponieważ nawet jedna łza mogłaby wywołać powódź. Musiałem więc zająć się czymś jak najszybciej i podgrzewanie posiłku po powrocie do domu było najlepszym rozwiązaniem. Wszystko zapakowałem do plastikowych pojemników, zrobiłem dla Corneliusa cały termos herbaty z sokiem, a nawet zapakowałem mu caluteńki deser. Utuczę go zanim opuści szpital, ale kogo to teraz obchodziło? Musiał odzyskać siły i nauczyć się żyć bez prawej ręki! Był praworęczny, co tylko pogarszało sytuację. Nie chciałem o tym myśleć, przynajmniej jeszcze nie teraz, więc działałem możliwie najszybciej by nie dopuścić do głosu swojej świadomości.
Obładowany wsiadłem do Błędnego Rycerza i w mgnieniu oka byłem znów na miejscu – w szpitalu Świętego Munga, który od teraz miał być moim drugim domem. Na pewno nie mogłem dopuścić do tego by mój seksowny, chociaż jednoręki, kochanek miał podrywać wszystkie te pielęgniarki, a i one będą chętnie, bo nie często trafia im się taki mężczyzna do opieki. O, nie ze mną te numery! Na chwilę obecną Cor wymagał mycia, ubierania, nawet karmienia, a więc chciałem być tam zawsze na zawołanie. W końcu nawet magii nie będzie w stanie używać przez dłuższy czas, jako że lewą ręką tylko narobiłby kłopotów sobie i innym. Źle rzucone zaklęcie może być przerażające w skutkach.
Siadając na krześle obok jego łóżka i patrząc jak śpi, uświadomiłem sobie, że Cor był dla mnie wszystkim. Moja rodzina była bardzo liczna, ale taki upierdliwy, nieznośny i seksowny facet był tylko jeden na tym świecie. I pomyśleć, że mogłem go stracić... Znowu zbierało mi się na płacz i znowu musiałem go powstrzymywać. Od teraz byliśmy skazani na siebie. Rudzielec musiał zamieszkać ze mną, ponieważ zazdrosny niemal chorobliwie nie pozwoliłbym mu na znalezienie sobie jakiejś opiekunki czy nawet pomocy domowej. O, nie. Zbyt dobrze wiedziałem czym by się to skończyło. Jakaś kwoka rzuciłaby się na mojego bezbronnego kogucika, który nie mógłby się nawet obronić. Wprawdzie zadbałem by mu nie stanął na nikogo poza mną, ale już sama myśl o jakiejś babie, która mogłaby go dotykać, całować, podziwiać, była okropna i nie do zniesienia.
- Mmm, znowu tu jesteś? - Cor doszedł do siebie, kiedy nie mogąc się powstrzymać dotknąłem jego ręki.
- Czyżby ci to przeszkadzało? - uniosłem brew.
- Nie, ani trochę. - uśmiechnął się nadal słabo.
- Przyniosłem ci coś dobrego. Czekaj, pomogę ci usiąść. - i zabrałem się do opieki nad moim chorym, kalekim chłopakiem.

środa, 22 kwietnia 2015

Detektyw Lupin na tropie vol. 4

Koty sterroryzowały całą bibliotekę. Na początku były zajęte tylko Jamesem, ale teraz pilnowały by nikt nie wyszedł z pomieszczenia. Były szalone i z pewnością czekały aż okularnik sam do nich spadnie. W końcu nic nie mogło wisieć wiecznie jeśli do wiszenia nie było przeznaczone.
- Pieprzony Dar Władca Zwierząt się znalazł! - James wściekał się patrząc na koty, które ostrzyły sobie na niego pazury. Było jasne, że gdyby znalazł się w miejscu, w które mogą się wdrapać to stadnie rzuciłyby się by go dopaść. Można to było wykorzystać, chociaż plan musiał być dopracowany jeśli miało się nam udać. - Gdybym wiedział, że poluje na mnie Tarzan, zmieniłbym taktykę już na samym początku!
- Doprawdy? - Syriusz z drugiej strony biblioteki spojrzał ironicznie na okularnika. - Na jaką?
- Poleciałbym z płaczem do dyrektora i teraz to on zajmowałby się tym Kapitanem Planetą!
- Niby niemęskie, ale proste i niezawodne. - przyznał Syri, który teraz odpowiadał za utrzymywanie Jamesa w powietrzu.
- A gdyby tak wykorzystać Glizdogona? - rzuciłem przechodząc na nasze pseudonimy by nikt nie wiedział, o czym rozmawiamy. - Łapa jest potrzebny i za bardzo rzucałby się w oczy, ale małe, szybkie ciałko mogłoby albo niezauważenie stąd wybiec, albo odciągnąć koty gdyby rzuciły się w pogoń. Jestem pewny, że Glizd schował się gdzieś bardzo dokładnie i nikt nie zauważy co się z nim dzieje.
- Jak chcesz go znaleźć nie ruszając się stąd? Nie wykorzystasz sowy...
- Wystarczy, że nas usłyszy. Nie musimy go szukać. - uspokoiłem Jamesa. - Glizdogonie, to jaaa! - krzyknąłem. Koty patrzyły na mnie groźnie przez chwilę, ale kiedy odwzajemniłem spojrzenie wolały udawać, że mnie nie widzą. - Glizdogonie, słyszysz mnie mój mały przyjacielu?! Nie bój się, to ja...
- Pieprzona Królewna Śnieżkaaa! - przedrzeźniał James. Rzuciłem mu niezadowolone spojrzenie. - Glizdogon, uszy po sobie, ogon pod brzuch i śmigaj w stronę drzwi po pomoc! - zrobił to po swojemu. - Uratuj przyjaciół, a dostaniesz coś pysznego od każdego z nas! I zostaniesz najmniejszym bohaterem świata! O kur... Na ziemię! Szybko, chłopaki! Na ziemię mnie sprowadźcie! - James zaczął się kręcić, rzucać i płynąć w stronę ziemi, co naturalnie mu nie wychodziło. Spojrzałem w miejsce, w które patrzył wcześniej i zrozumiałem. Wycelowałem różdżką w Syriusza i ogłuszyłem go. James spadł na koty, które pisnęły i zwiały na boki, tymczasem on już stał na nogach i gnał w stronę drzwi. Koty rzuciły się za nim, ale...
- Cholera, Remi! Co ty...!
Okno w bibliotece pękło i wielka chmura pszczół wleciała do środka. Jamesa w prawdzie już nie było, ale one wiedziały dokładnie za kim mają lecieć. Z głośnym bzyczeniem przeleciały przez bibliotekę i wydostały się za drzwi. Gdziekolwiek uciekał teraz James, one musiały jakoś go wyczuwać. Zresztą, koty również miał swój dodatkowy zmysł.
Spojrzałem na Syriusza, na Petera, który pod postacią szczurka dopiero teraz wylazł ze swojego ukrycia i nie wiedział, co się dzieje.
- Za Jamesem! - rzuciłem i biegiem pognałem za pszczołami. Za sobą słyszałem kroki Syriusza. Nie wiem, czy Peter do nas dołączył, czy miał z tym drobny problem, ale nie było czasu na zastanawianie się nad szczegółami. James miał problemy, a my nie mogliśmy mu pomóc, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Zatrzymałem się na chwilę i poczekałem na Syriusza, który został trochę w tyle.
- Gdzie on jest?! - mówiłem szybko, podniesionym głosem. - Gdzie mógł zwiać?!
- Do tajemnego przejścia?! - Syri dyszał i nie dziwiłem mu się. Nerwy, bieg, przebyta już odległość. Ja byłem wilkołakiem, on był człowiekiem. - Użyj nosa, Rem! Nie na darmo inhalowałeś się jego koszulami!
- Szlag! Rzeczywiście. - nie wiem, jak mogłem o tym zapomnieć. Zamknąłem oczy, spróbowałem się trochę uspokoić i wąchałem. Wdychałem powietrze śmierdzące kotami. - Tam gdzie koty tam James. - stwierdziłem nie mogąc przebić się przez ich smród. Pobiegłem jednak w kierunku, w którym prowadził mnie zapach wilgotnej sierści. - Tajemne przejście! - oświadczyłem, chociaż było to oczywiste. Koty musiały zdążyć wcześniej, ale pszczoły właśnie przebijały się przez jakąś szparę.
- Do schodów, Remi! Prowadzi na dół! - Syriusz właśnie wykręcił ostro, więc pobiegłem za nim szybko go doganiając. Widać tworzenie mapy Hogwartu dobrze mu zrobiło, ponieważ teraz znał doskonale wszystkie zakątki zamku. - Po co on biegnie na dół?! - zapytał, kiedy się z nim dokładnie zrównałem.
- Rogacz! - wyjaśniłem jednym słowem. James na pewno chciał się przemienić i uciekać jako jeleń. To zmyliłoby i pszczoły i koty. W końcu nikt poza nami nie wiedział, że okularnik potrafi się przemienić, a więc tyczyło się to także osoby, która go prześladowała. Musieliśmy jednak mieć pewność, że James uciekł i nie zrobił niczego głupiego.
Dopadliśmy drzwi wejściowych, które były szeroko otwarte. James gnał w stronę chatki Hagrida. Może miał nadzieję, że po drodze koty wystraszą się gajowego lub jego psiego pupila. Pszczoły właśnie wylatywały nad naszymi głowami i machały ostro skrzydełkami za okularnikiem. Na szczęście J. miał na tyle oleju w głowie, że uciekał na własnych nogach i dopiero w lesie zmienił się w swoje zwierzęce ja.
- I co teraz? - tutaj nasza droga się kończyła. Naszym zadaniem było przygotowanie chłopakowi jakiegoś bezpiecznego powrotu, a to wydawało się naprawdę trudne.
- Dyrektor. - odpowiedziałem na pytanie przyjaciela. - Musimy powiadomić Dumbledore'a. Nadal możemy działać na własną rękę, ale on musi wiedzieć, co jest grane. - westchnąłem ciężko – Sami nie uspokoimy kotów i pszczół. Nie jesteśmy zaklinaczami zwierząt, nawet nie znamy zaklęcia, które tak na nie wpłynęło. Pamiętasz kiedyś? Też mieliśmy przygodę z Zakazanym Lasem, zwierzętami i wielkim pechowcem. Tym razem jest poważniej. - Syri skinął.
- Więc idziemy. - złapał mnie za rękę.
Jak dzieci maszerowaliśmy ramię przy ramieniu, chociaż nasze humory wcale do dziecięcych nie należały. Nasz przyjaciel właśnie sam jeden walczył o życie w Zakazanym Lesie. Miałem nadzieję, że nic mu nie jest, ale przecież to James – niezniszczalny James Potter. Tak czy siak, dyrektor był nam niezbędny. W myślach planowałem już co mu powiem.
Przeszliśmy obok gargulca strzegącego wejścia – hasło nie zmieniło się nadal będąc tym, które dyrektor podał mi po zajęciach z moją klasą – i już miałem zapukać do drzwi, kiedy otworzyły się i z gabinetu wyszła bibliotekarka. Rozczochrana, przejęta, może nawet płakała, ale nie miałem czasu by się tym zajmować.
- Wejdźcie, chłopcy, wejdźcie. - Dumbledore zaprosił nas do środka. - Chyba się domyślam dlaczego tu jesteście, ale proszę, siadajcie, a ja zamieniam się w słuch.
Rozgościliśmy się i to na mnie spadł obowiązek poinformowania dyrektora o wszystkim.
- Nie chodzi tylko o koty i pszczoły. - zacząłem by uzmysłowić mężczyźnie powagę sytuacji, a później zacząłem opowiadać o wszystkim, co się działo od dziury do chwili obecnej. Naturalnie wspomniałem, że James zadarł ze Snapem, chociaż zaznaczałem, że o nic go nie obwiniam, ponieważ nie mam pewności kto stoi za atakami na okularnika.
Dyrektor słuchał mnie w skupieniu i kiwał głową dając znać, że mnie słucha i rozumie. Zakończyłem wszystko westchnieniem. Czułem ulgę mając to już z głowy. Teraz problem nie należał tylko do nas, ale i do dyrektora.
- Hmm, to ciekawe. Niepokoi mnie tylko fakt, że James uciekł do Zakazanego Lasu. To zakazane tereny, o czym powtarzamy co roku. Rozumiem jednak powagę sytuacji i chęć zgubienia pościgu, co wymagało od niego zagłębienia się w las. No dobrze. Zacznijmy od znalezienia waszego przyjaciela, a później zajmę się pszczołami i kotami. Idźcie do dormitorium i czekajcie na niego. My zajmiemy się wszystkim. Zaraz zbiorę nauczycieli do pomocy. - odprawił nas, chociaż w pełni rozumiałem jego postępowanie. Chodziło o nasze bezpieczeństwo. Tylko tego by brakowało żebyśmy i my poszli do Zakazanego Lasu żeby się zgubić.
- Syriuszu, musisz znaleźć Jamesa przed nimi. Trzeba go ostrzec, że go szukają i muszą znaleźć jako chłopca, a nie jelenia. Jeśli coś zawali, będzie nam ciężko wszystko odkręcić.
- Rozumiem. Przygotuj wiadomość dla J.a, a ja ją zaniosę. Najlepiej obrazkową, będzie mu łatwiej rozumieć, co się dzieje, a ja nie będę musiał się przemieniać w człowieka żeby mu wszystko wyjaśnić. Gdyby ktoś przypadkiem to zobaczył mielibyśmy nie mały problem.
Zgodziłem się z nim w pełni. Wykonaliśmy więc polecenie dyrektora zaszywając się w dormitorium i przygotowując wszystko do akcji. Syriusz musiał wydostać się z zamku jako pies, co nie było trudne. Ważniejsze było pozostanie niezauważonym i poinformowanie o wszystkim okularnika. Czas nas gonił, więc od razu zabraliśmy się do pracy w trosce o los przyjaciela i nasz własny.

wolf_pack_

niedziela, 19 kwietnia 2015

Detektyw Lupin na tropie vol. 3

17 września
Niuch, niuch, niuch.
W pokoju panowała cisza.
Niuch, niuch, niuch.
Było słychać tylko wciągane w nozdrza powietrze.
Niuch, niuch, niuch.
- Remusie, co ty robisz? - głos Syriusza przedarł się przez ten błogi spokój.
- Staram się dowiedzieć, kto zagraża Jamesowi. - odpowiedziałem zajęty.
- Obwąchując jego koszulę? - Black uniósł wysoko jedną brew i spojrzał na mnie z nutą ironii w szarych oczach.
- Nic nie rozumiesz...
- I tu się z tobą zgodzę. Nic nie rozumiem.
- Eh... - westchnąłem ciężko. - Muszę zapamiętać wasze zapachy żeby móc je rozpoznawać w tłumie. Twój już znam, więc to nie problem, ale James i Peter to co innego. Robię to żeby wykluczyć was z kręgu podejrzanych. Powoli będę poznawał więcej zapachów i identyfikował po nich uczniów i nauczycieli. Wtedy będę mógł upewnić się, który zapach pojawia się zawsze wtedy, kiedy coś się dzieje z Jamesem lub kogo czuję chociaż nie jest obecny. To samo będę robił z krokami.
- Będziesz je obwąchiwał?
- Zapamiętywał! Będę je zapamiętywał, Syriuszu! - pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak można być tak mało domyślnym?
- No dobrze. Ale chyba nie chcesz zapamiętać zapachu każdego ucznia w szkole? Uwielbiam cię, Remi i wiem, że jesteś bardzo inteligentny, ale są pewne granice.
- Nie, nie, nie! Nie o to chodzi, Syriuszu. Po prostu odrzucę zapachy znane, jeśli trafię na obcy i wtedy zapamiętam go jako anonimowy. Wtedy będę działał tam, by przypisać go do kogoś, kto może być potencjalnym agresorem. - wyjaśniłem.
Syriusz najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. Patrzył tylko z niesmakiem, jak obwąchuję ubrania Jamesa, a później także Petera i staram się zapamiętać różne wariacje ich zapachów – z wodą po goleniu, bez, z esencją Evans, bez niej i różne inne kombinacje. Od tego mogło przecież zależeć życie Jamesa!
Kiedy byłem już pewny, że powinienem poradzić sobie z rozpoznaniem zapachu chłopaków i wypróbowałem to na powietrzu w pokoju, mogłem przejść do części bardziej praktycznej, a więc do wykorzystania tej umiejętności w Pokoju Wspólnym. Musiałem się przecież upewnić, że dam radę nie tylko wśród swoich, ale i w bardziej ekstremalnych warunkach. Prawdę powiedziawszy nie spełniło to moich oczekiwań. Zapachów było zbyt wiele i nie potrafiłem ich zidentyfikować, co naprawdę utrudniało nawet samo próbowanie. Uzmysłowiłem sobie jednak, że nie wystarczy mi znać zapachu kilku osób, ale muszę poznać ich o wiele więcej, a to na pewno będzie trwało wieki. Musiałem więc skupić się na działaniu. Na początek podjąłem się karkołomnego zadania wyodrębnienia Lily spośród osób będących na miejscu, mając w pamięci koszulkę Jamesa, do której dziewczyna się przytulała. Gdybym był w stanie spośród fragmentów odczytywać większą całość, moje nauka byłaby łatwiejsza i zajęłaby mi mniej czasu. Na węch postawiłem w końcu w pierwszej kolejności, a dopiero później chciałem ćwiczyć słuch i może nawet wzrok, jeśli byłaby taka potrzeba.
- I jak idzie? - zapytał Syriusz stojący na schodach zaraz obok mnie. Pokręciłem głową.
- Ciężko, ale muszę ćwiczyć. Usiądźmy przy stoliku i będę próbował. Muszę nauczyć się przecież zachowywać normalnie i wyłapywać zapachy. Nie mam czasu na powolne przechodzenie przez wszystkie etapy, więc muszę uczyć się wszystkiego jednocześnie. O, tamten! - wskazałem na stolik. - Będzie odpowiedni. Dużo osób przechodzi obok niego, więc będę miał okazję się szkolić, a i tak nikt nie będzie nas podsłuchiwał.
Przyjaciele przystali na moją propozycję i muszę przyznać, że mieliśmy wielkie szczęście, ponieważ niedługo później przysiadły się do nas Zardi i jej kuzynka.
- Byłam u dyrektora w sprawie Czerwonego Kapturka, którego mi spieprzyłeś, James. - zaczęła od konkretów. - Powiedział, że zobaczy, co da się zrobić jeśli tak bardzo mi zależy na właściwej interpretacji. Z Narcyzą nie było najmniejszych kłopotów. Kiedy usłyszała, że ma być lubieżnym wilkiem była zachwycona.
- Nar... Narcyza?! - Peter od razu podłapał temat. - Pozwól mi być Kapturkiem, proszę, błagam, żebrzę o to! - niemal modlił się do dziewczyny.
- Wybacz, ale nie pasujesz do mojej wizji przedstawienia. - skrzywiła się słysząc dalsze błagające jęki chłopaka. - Możesz być drzewem, za którym chowa się wilk. - Westchnęła ciężko.
- Tak! Będę twoim sługusem przez... nie wiem przez ile, ale będę! - Pet już świętował.
- Taaa, marzenie. - rzuciła z przekąsem. - Remusie, czy ty mnie właśnie obwąchujesz? - Syriusz załamany przetarł twarz dłonią.
- Zbieram dane. - powiedziałem nadąsany. - Zapachowe, ale nie obwąchuję tylko zbieram dane. - uściśliłem najlepiej jak potrafiłem.
- Zwał jak zwał. Masz wąchaj. To znaczy, zbieraj dane. - podsunęła mi pod nos swoją rękę – Możesz też całować i masować, ale nie gryź. Dobra, teraz niuchnij jeszcze Agnes i spadamy stąd. Muszę popracować nad scenariuszem Czerwonego. - była czasami straszna, ale dzięki niej miałem okazję upewnić się, co do zapamiętanego zapachu. Do kiedy z nią chodziłem, czy raczej od kiedy udawaliśmy parę, minęło już przecież trochę czasu. Z jej kuzynką było trudniej, ponieważ zapachu Agnes nie znałem, a przynajmniej go nie kojarzyłem. Niewiele rozmawialiśmy, jako że dziewczyna raczej cicha, spokojna i wycofana. To Zardi robiła za duszę towarzystwa za siebie i za nią. Naturalnie ciemnowłosa okularnica potrafiła być rozrywkowa, kiedy znajdowała się w towarzystwie innych koleżanek. Z chłopakami bywało różnie.
Ponieważ pogoda dopisywała, ale my nadal mieliśmy kilka zadań na głowie, postanowiliśmy odwiedzić bibliotekę i zadbać o większą ilość wolnego czasu na później. Wizja leniuchowania na kocu pod naszym ulubionym drzewem była kusząca, więc zgodnie uznaliśmy taki plan za znakomity. Zabraliśmy więc niezbędne książki i ruszyliśmy w drogę. Tym bardziej, że Zardi nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa co do obsady swojego przedstawienia, a to oznaczało, że mogła się jeszcze o któregoś z nas upomnieć. Wtedy nie byłoby szans na spokojne leżenie na świeżym powietrzu, a tego najbardziej mi brakowało.
Nie chowaliśmy się po kątach, jako że uznałem to za niebezpieczne, kiedy ktoś polował na Jamesa. W tłumie, nawet jeśli nielicznym, było bezpieczniej, więc zajęliśmy jedno z wielu miejsc naprzeciw stanowiska bibliotekarki. Tutaj mogłem w spokoju pisać zadanie z eliksirów oraz wąchać ludzi siedzących obok lub za moimi plecami. Niestety, zadanie okazało się o wiele bardziej wymagające niż sądziłem, więc musiałem poświęcić mu całą moją uwagę. Mój umysł nie wyłączył się jednak całkowicie i miałem wrażenie, że ktoś nas bezustannie obserwuje, co sprawiło, że poczułem nieprzyjemne dreszcze. Ktokolwiek chciał się pozbyć Jamesa, łatwo nie ustąpi. To po prostu musiało się źle skończyć!
Niuch, niuch. I właśnie się kończyło.
- Znowu zaczynasz? - złapałem Syriusza za policzki i przekręciłem jego głowę w bok. Przez chwilę chyba myślał, że chcę go pocałować, ale szybko zrozumiał, o co mi chodzi. W drzwiach biblioteki stało całe stado Hogwartowych kotów.
- Chciałbym wierzyć, że nie mam pojęcia, co to robią, ale nie oszukujmy się. James, to do ciebie. - mruknąłem. Nawet nie próbowałem wyłowić zapachu spośród smrodu tylu kotów. Gdyby był jeden, dwa lub trzy mógłbym ufać w to, że poczują we mnie wilkołaka i uciekną, ale w takich okolicznościach mogłem o tym zapomnieć. W najlepszym razie zamiast na Jamesa rzucą się na mnie. Dwadzieścia, może i kilka razy więcej, kotów gapiło się na nasz stolik i syczało. Bibliotekarka pisnęła widząc to stado, inni uczniowie rozglądali się nerwowo chcąc uciekać, ale nie wiedząc gdzie.
- Borze zielony i jeżu kochany... - James złożył dłonie jak do modlitwy. - Dlaczego koty? Nie lubię kotów! - ten to zawsze miał problemy. Nie miałem do niego sił, ale musiałem ratować jego tyłek i to szybko. Jeden kot wydał z siebie paskudne miauknięcie i rzucił się do ataku. Za nim poszło całe pokaźne stadko. Tak jak myślałem, miały mnie w nosie. Uciekłem tylko na bok i wskoczyłem na stolik. Machnąłem różdżką w stronę uciekającego Jamesa, który zawisł w powietrzu przebierając nadal nogami. Dobrałem wysokość uniemożliwiającą kotom dopadnięcie go, ale na tyle niską bym nie zrobił mu krzywdy jeśli się rozproszę i czar lewitacji pryśnie.
James z początku nie wiedział, co się dzieje, ale kiedy do niego dotarło uniósł kciuk pokazując mi, że docenia moje starania. Z przeciwnej strony do pomocy w utrzymaniu Jamesa zgłosił się Syriusz. Bez słów dogadaliśmy się, że będziemy działać na zmianę. W końcu bibliotekarka nadal krzyczała spanikowana i stała przerażona na biurku. Ktoś wdrapał się na regały, ktoś inny na drabinkę. Koty miały ich jedna w nosie. Im zależało tylko na jednym – na Jamesie Potterze, pod którym teraz się zebrały i w którego stronę wyskakiwały z wściekłymi prychnięciami, miauknięciami i innymi dźwiękami świadczącymi o złych zamiarach.
Nie ważne kto chciał zaszkodzić okularnikowi. Szło mu znakomicie i tylko cudem jeszcze nie dopadł swojej ofiary.

sirius_lupin

środa, 15 kwietnia 2015

Detektyw Lupin na tropie vol. 2

- Nie, to niemożliwe! Kto chciałby zadać sobie tyle trudu żeby pozbyć się kogoś takiego?! - Syriusz słysząc na naszych podejrzeniach popukał się w głowę. - To musiałaby być obsesja, a James nie jest osobą, która może tak działać na człowieka. No, popatrzcie na niego! - J. właśnie drapał się po pośladku, jakby coś go w niego ugryzło. Spojrzał na nas groźnie.
- No, co?!
- Nic. - Black wzruszył ramionami. - Teraz rozumiesz, o co mi chodzi? Chcieć kogoś zabić to chcieć złączyć swój los z jego losem na zawsze. Serio myślisz, że ktoś byłby na tyle głupi?
- Ktoś był na tyle głupi żeby się w nim zakochać. - przypomniałem. - Nienawidzić go jest łatwiej. Tym bardziej, że ma koszmarny charakter.
- Ja tu jestem! - obruszył się okularnik.
- Jesteś, ale wyraźnie bardzo zajęty. - mruknął z przekąsem Syriusz.
- Jestem! Bo mnie tyłek swędzi jak jeszcze nigdy! - wybuchnął Potter. - Moje pośladki to istne mrowisko! Zupełnie jakby ktoś... - zamilkł.
- Jakby ktoś rzucił na spodnie zaklęcie swędzące? - dokończyłem i widziałem po jego oczach, że miałem rację. - To musiało mieć miejsce po obiedzie, kiedy przepychaliśmy się do drzwi.
- Tylko nie to! - jęknął okularnik – Żeby je zdjąć muszę przez dwadzieścia minut się nie drapać! Nie wytrzymam tyle! To swędzenie rozchodzi się już na cały mój tyłek i nie tylko tyłek!
- Nadal uważasz, że J. jest słabym materiałem na ofiarę? - zapytałem Syriusza poważnie i wyciągnąłem różdżkę. - Zaczekaj, rzucę zaklęcie i przekonamy się, czy doczekałeś się wszy, czy to wina jednego z twoich licznych wrogów. - wykonałem ręką odpowiedni ruch, wyszeptałem zaklęcie i patrzyłem jak spodnie Jamesa rozbłyskają czerwienią. Nie musiałem mówić chłopakom, co to oznaczało. Wiedzieli i nawet Syriusz musiał teraz przyznać nam rację! James Potter stał się celem ataków.
- Dobra, myliłem się, a wy mieliście racje. - Syri przyznał się do błędu. - A gdzie ty się wybierasz? - spojrzał na mnie marszcząc brwi. - Przecież mieliśmy rozsiąść się nad zadaniami w Pokoju Wspólnym.
- Ważne sprawy, Łapciu. - nawet nie wiem dlaczego użyłem tego wymyślonego przez Shevę pseudonimu. Zwyczajnie przyszło mi na myśl i musiałem dać temu upust. - Mam umówione spotkanie z dyrektorem odnośnie mojej przyszłej kariery. Szczegóły zdradzę wam, kiedy wrócę. A, i najważniejsze! Zacznijcie naukę i zadania beze mnie. Przynajmniej będziecie mieć równe szanse. - pokazałem mu język. Jego „kąśliwa bestia” odprowadziło mnie do drzwi.
Po tym, co dyrektor mówił o namierzaniu magii musiałem dowiedzieć się więcej i wprawić w sztuce rozpoznawania magicznego śladu. Zdradziłem, że chodzi o moją przyszłość już umawiając się z Dumbledorem na to spotkanie, ale dopiero teraz miałem szczerze wyłuszczyć całą sprawę i dokładnie ją wyjaśnić. Miałem szczerą nadzieję, że dyrektor zgodzi się na indywidualne lekcje.
Pojawiłem się w jego gabinecie o czasie i z nieśmiałym uśmiechem usiadłem na wskazanym mi przez niego miejscu. Był zajęty swoimi dokumentami, więc nie przeszkadzałem. Pamiętałem dokładnie czas, kiedy gościł u siebie jakąś nieznajomą osobę i z przyjaciółmi podejrzewaliśmy go po romans z jedną z uczennic. Gdybym wtedy wiedział, że chcę być w przyszłości detektywem, na pewno odkryłbym tajemnicę jego sekretnych spotkań. Teraz było na to za późno, ponieważ wszystko ustało, a on zachowywał się jak gdyby nic.
- No dobrze, Remusie. Zamieniam się w słuch. - splatając ze sobą palce dłoni złożył je na biurku. Jego intensywnie niebieskie oczy rozpraszały mnie, ale nie miałem powodów do obaw, więc wyjaśniłem wszystko od początku. Co chciałem robić w przyszłości, w jaki sposób planowałem zdobyć praktykę i w końcu jak bardzo potrzebowałem umiejętności rozpoznawania magii rzucanej przez poszczególne osoby. Na koniec poprosiłem o udzielenie mi chociaż kilku lekcji.
Dyrektor westchnął ciężko i już wiedziałem, że coś jest nie tak.
- Cóż, Remusie. Podejrzewam, że musimy poważnie porozmawiać i przyjdzie mi przyznać się do kilku kłamstw. - nie rozumiałem, o co chodzi, a on wcale nie wyglądał na kogoś, kto miałby się przyznawać do czegokolwiek. Wciąż uśmiechał się subtelnie. - Widzisz, nie bez powodu nie uczyliśmy was nigdy o tym, że magię indywidualnych osób można rozpoznać. To niemożliwe i nie ma na to żadnego sposobu. Jesteśmy w stanie dowiedzieć się, jakie było ostatnie zaklęcie rzucone przy pomocy różdżki jeśli ją mamy, ale magia nie ma kolorów, zapachu czy kształtu, który pozwoliłby na odnalezienie osoby, która rzuca zaklęcie.
- Ach. - przygasłem. Naprawdę sądziłem, że będę mógł zacząć pracę z dodatkowym atutem. W takim razie nie mogłem też szybko pomóc Jamesowi. Nie zrezygnowałem z chęci dotarcia do osoby, która chciała mu zaszkodzić, ale moje ambitne zadanie miało być trudniejsze.
Szybko przekalkulowałem na ile opłacalne byłoby wyznanie wszystkiego dyrektorowi, ale odrzuciłem ten pomysł. Jedna dziura i swędzący tyłek to za mało żeby na poważnie zastanawiać się nad jego bezpieczeństwem.
- W takim razie obawiam się, że niewiele więcej mogę chcieć. - przyznałem. - Przepraszam za kłopot.
- Nie, Remusie. To ja przepraszam za to, że kłamałem żeby wydobyć od was informacje na temat tej dziury. Podejrzewam jednak, że nie jesteś jedyną osobą, która mi uwierzyła, więc nie zdradź mnie przypadkiem przedwcześnie. Sprawa wciąż nie jest zamknięta.
- Oczywiście. Będę milczał, proszę mi zaufać. I jeśli dowiem się czegoś na ten temat to na pewno pana o tym poinformuję.
- Dziękuję, Remusie. Ja ze swojej strony mogę zapewnić, że poinformuję innych nauczycieli o twoich planach na przyszłość i zadbam żebyś odebrał możliwie najlepsze wykształcenie, które pomoże ci w realizacji tego celu. Nie pozwolę żeby twoja wizyta u mnie była bezcelowa.
Rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze i cieszyłem się swoim małym sukcesem, ale musiałem przyznać, że teraz miałem przed sobą nie lada wyzwanie. Musiałem ocalić tyłek Jamesa.
- Remusie! - Peter stał na początku korytarza prowadzącego do naszego Domu i machał do mnie ręką. Było jasne, że na mnie czekał, a to znaczyło, że coś się stało.
- Pet? - zapytałem podbiegając do niego.
- Syriusz mnie wysłał. Chodź, musisz to zobaczyć! - był podniecony lub wystraszony. Nie byłem pewny. Pobiegliśmy jednak do naszego pokoju, z którego dochodził bardzo nieprzyjemny zapach zimie i rozkładu.
- Kajam się i przepraszam, że wątpiłem w wasze słowa. - przywitał mnie Syriusz już w drzwiach. - Popatrz, co zastaliśmy na łóżku Jamesa, kiedy wróciłem po swoją książkę do zaklęć. - przesunął się odsłaniając wspomniane łóżko, na którym leżała kupka ptasich szkieletów i jeszcze rozkładających się trucheł. Uniosłem brew pytająco. - Okno było otwarte, chociaż zostawiliśmy je zamknięte, a to cmentarzysko kruków i wron zostawiliśmy nienaruszone żebyś mógł je zobaczyć.
Podszedłem bliżej i zasłoniłem nos. Mój wilczy węch cierpiał katusze. Przyjrzałem się ptasim czaszką, objadanym przez robaki skrzydłom, śmierdzącym, wybrakowanym piórom.
- Musimy zabezpieczyć okna i drzwi zaklęciami. - stwierdziłem. - I poprosić Skrzaty o zabranie tego cmentarzyska. To wylęgarnia bakterii i chorób! James... Albo nie. To niebezpieczne. Peter! Ty pójdziesz do Skrzatów i powiesz, że ktoś spłatał nam bardzo nieprzyjemnego figla. Poprosisz o sprzątnięcie łóżka, dokładne wyczyszczenie całego pokoju. Po wszystkim zajmę się zaklęciami ochronnymi. Muszę odwiedzić bibliotekę, więc zajmijcie się moimi zadaniami. Przynajmniej tymi, które mogę wam powierzyć. James, zostajesz pod opieką Syriusza i wspólnie bawcie się w podręcznikach, kiedy my z Peterem będziemy działać.
- Jasne, to co najgorsze spadnie na nas. - prychnął okularnik.
- Chcesz się zamienić ze mną lub Peterem? - zapytałem poważnie. - Chcesz wyjść sam na korytarz? Przypominam ci, że to już trzeci atak i z każdą chwilą jest coraz dziwaczniej. Twoja swędząca dupa to dziecięca zabawa przy całej reszcie. Swoją drogą, już chyba nie swędzi, co?
- Też by cię przestała swędzieć, gdybyś zobaczył na swoim łóżku to, co ja miałem u siebie!
- Więc pozwól mi dowodzić i zajmij się bezpiecznymi zadaniami, jasne?! - prychnąłem na niego.
Wyszedłem nie czekając, a za mną dreptał Peter, który miał swoje własne zadanie do wykonania. Widziałem uśmiech na jego twarzy, kiedy mnie mijał na jednym z rozwidleń korytarza. Podobało mu się to, że ma swoje poważne zadania, którym musi sprostać. Tym lepiej, ponieważ miałem pewność, że się przyłoży do pracy, mimo że był chodzącą fajtłapą.
Remus Lipin wkraczał do akcji! Może będę nie tylko detektywem, ale także ochroniarzem? Tak, to był całkiem niezły pomysł na przyszłość, chociaż póki co nie chciałem przesadnie kombinować. Jeszcze nawet nie byłem gotowy do pracy detektywa, a co tu myśleć o poszerzaniu oferty.
Przyszłość mogła jednak poczekać! Musiałem skupić się najpierw na tym co tu i teraz.

091213

niedziela, 12 kwietnia 2015

Detektyw Lupin na tropie vol. 1

16 września
Przyznam, że nie mogłem już dłużej patrzeć na Jamesa. Jego nadal lekko opuchnięta twarz i sine ślady po uderzeniu przez Snape'a rozpraszały mnie nawet na zajęciach. Posiłki także nie smakowały tak samo jak wcześniej, kiedy J. siedział obok. Po prostu ciągle miałem świadomość, że ten siny pomidor jest blisko.
- Luny, ty coś do mnie masz, prawda? - Potter wyrwał mnie z zamyślenia, cz też transu myślowego, w jaki się wprowadziłem by zapomnieć o tej zakazanej gębie.
- Luny? - uniosłem brew i, chcąc nie chcąc, spojrzałem w podbite oczy, czy raczej oko, kolegi.
- Taki skrót od Lunatyka. Lepiej brzmi, szybciej się wypowiada... Ale nie o tym mieliśmy rozmawiać!
- A mieliśmy o czymkolwiek? - James nie dał się wyprowadzić w pole.
- Nie próbuj nawet! I tak ci się nie uda! Widzę, że coś nie gra, ale nie wiem co takiego.
- Ponieważ ci się zdaje.
- Jestem głupi, ale to minimum inteligencji posiadam i wiem, że mi się nic nie zdaje. Zrobiłem coś? Powiedziałem? Mam przeprosić?
- Nie, J. To nie tak, coś pokręciłeś. Nic do ciebie nie mam. Po prostu jesteś paskudny jak górski troll i patrzenie na ciebie sprawia mi ból. - postanowiłem niczego nie ukrywać. - Nie patrz tak na mnie! Sam chciałeś żebym to powiedział!
- Co innego wiedzieć, a co innego słyszeć to od ciebie. - przyznał nadąsany James. - Mogłeś mi wcześniej powiedzieć, że wyglądam tak koszmarnie, że wolisz mnie unikać.
- To mnie rozprasza, James. - chciałem uściślić. Przecież nie chciałem być tym, który uraził przyjaciela swoim niewyparzonym językiem. - Rok szkolny dopiero się rozpoczął, a ja już mógłbym obniżyć się w nauce z powodu twojego średnio zniewalającego widoku, który drażni mój zmysł estetyczny. Nie wyobrażaj sobie, że robię to z miłości. Ja po prostu jestem pedantem, J. Muszę mieć wszystko na swoim miejscu, ładnie ułożone i poukładane. To samo tyczy się otaczającego mnie świata. Porządek, ład, świeże zapachy. Taki byłem i nic na to nie mogłem poradzić.
- Chyba jesteś śpiący. - James zignorował mój wykład na temat jego brzydoty i jej wpływu na ludzi.
- To możliwe. - przyznałem. - To by tłumaczyło dlaczego tak bardzo mi przeszkadza ta stylowa śliwa pod twoim okiem. - uśmiechnąłem się do niego.
Odpowiedział tym samym i miałem wrażenie, że już jest między nami dobrze. I tak mnie drażnił jego widok, ale teraz przynajmniej wiedział, że tak jest i chyba nie czuł się urażony. Zresztą, Evans ostatnio również często patrzyła na niego z niechęcią i nie szczędziła kąśliwych uwag. Była wściekła o to, jak James potraktował Severusa i uważała, że należało mu się dostać równie mocno także z drugiej strony. Na szczęście sama nie posunęła się do rękoczynów, ale wyraźnie dawała chłopakowi znać, że jest wściekła, oburzona i najchętniej zrobiłaby mu krzywdę za zniszczenie jej kariery reżyserskiej.
Zupełnie inaczej było z Zardi, która wcale się nie przejęła. Już na wstępnie powiedziała, że się tego spodziewała, ale przegadać Lily Evans to jak nakłonić trolla do baletu, więc dała jej szansę by sama się przekonała, że na jej chłopaku polegać nie można.
- J., zaczekaj! - pisnąłem jak panienka, ale za to złapałem kolegę za szkolną szatę niemal w ostatniej chwili i odciągnąłem go do tyłu tak, że obaj wylądowaliśmy na tyłkach. Przed nami ziała wielka, nieprzyjemna i na pewno głęboka dziura.
- Przed chwilą jej nie było. - powiedział lekko roztrzęsionym głosem James.
- Wiem o tym, stary. - przyznałem. - Wiem doskonale i tylko dlatego, że jestem wilkołakiem zdołałem uratować ci ten wygodny tyłek.
Za nami pojawili się inni uczniowie, niedobitki, które podobnie jak ja i J. zostały z tyłu. Syriusz i Peter pognali na zajęcia o czasie, ja przegrałem w „papier-kamień-nożyczki” i musiałem pomóc okularnikowi w skończeniu eseju na transmutację, który mieliśmy dzisiaj oddać.
- Zepsuliście podłogę? - jedna z puchonek z naszego rocznika spojrzała na nas nieufnie, kiedy podnosiliśmy się z ziemi. Spojrzałem tylko na nią znacząco.
- Tak, odkryłem w sobie nową supermoc. Zwiększanie masy ciała na zawołanie! Nie sądziłem, że Hufflepuff również przyjmuje kretynów w swoje szeregi. - okularnik powiedział głośno to, o czym ja tylko myślałem. - Idę na około! - oświadczył i przepchnął się między uczniami. Było ich całkiem sporo, w szczególności pierwszaków i drugorocznych.
Dogoniłem przyjaciela i już miałem się odezwać, kiedy on mnie wyprzedził.
- Ktoś planuje mnie zabić. - znowu ubrał w słowa moje myśli.
- J., jeśli chciałeś żebym zaprzeczył...
- Nie chciałem, Luny. Ja po prostu wiem, że tak jest, ale nie jestem pewny czyja to sprawka. Lily lub Snape, któreś z nich na pewno za tym stoi. Albo Snape ma kogoś lub ktoś się w nim kocha i teraz stanął po jego stronie. Tak czy inaczej, mam problem.
Wprawdzie zgadzałem się w pełni z jego teorią, ale poradziłem mu zaczekać jeszcze z osądem. Jeden raz mógł być przypadkiem, ale jeśli coś zdarzy się drugi i trzeci to będziemy mieć podstawy by poinformować o tym dyrektora. Mogłem się domyślić, że takie rozwiązanie spotka się ze stanowczym protestem chłopaka. Gdyby miał o tym powiedzieć dyrektorowi albo jakiemukolwiek poważnemu nauczycielowi, musiałby przyznać się do tego, że zakpił z Severusa, a wtedy musiałby najpierw odpowiedzieć za swoje czyny, a dopiero później ktoś pomyślałby o ratowaniu mu tyłka.
Obejrzałem się za siebie. Za nami podążali uczniowie, którym znudziło się już podziwianie dziury i teraz również zmierzali inną, okrężną drogą do sal lekcyjnych.
„Każdy z nich mógłby chcieć śmierci Jamesa” przyszło mi do głowy. Przecież nie wiemy z kim mamy do czynienia. A to oznaczało tylko jedno. Musiałem wykorzystać swoje talenty i dowiedzieć się, kto stoi za tym wszystkim. Przecież miałem być detektywem już po ukończeniu szkoły. To była okazja by się wykazać, zdobyć doświadczenie i ocalić tyłek Jamesa kolejny raz. Był beznadziejnym osłem i szczerze nie lubiłem jego dziewczyny, ale zależało mi na nim.
Dotarliśmy na nasze zajęcia spóźnieni, ale wystarczyło wytłumaczyć powód takiego stanu rzeczy McGonagall, a już kupiliśmy sobie kolejnych kilkanaście minut spokoju, kiedy zaniepokojona i najwyraźniej niezadowolona nauczycielka pognała sprawdzić, co się naprawdę stało i czy nikt nie ucierpiał w wyniku materializacji jakiejś ogromnej dziury, która nie pozwalała normalnie przejść korytarzem.
- To nie wasza sprawka, nie? - zapytał szeptem Syriusz. Wszyscy rozmawiali i wypytywali nasz o szczegóły zajścia i samej dziury, ale Blackowi zebrało się na konspiracyjne szepty. Spojrzałem więc na niego tak, jak wcześniej patrzyłem na puchonkę. - Ej, ja wiem do czego jesteśmy zdolni, jasne? - oburzył się.
- Nie, to nie my. - odpowiedziałem łaskawie. - Przypominam, że jestem na diecie małoczekoladowej.
Minęło kilkanaście minut zanim drzwi sali otworzyły się i zamiast McGonagall pojawił się w nich dyrektor.
- Pozwolicie, że poprowadzę te zajęcia. - rzucił, ale to na pewno nie było pytanie. Zaczął przechadzać się między ławkami i prowadzić wykład na temat dzisiejszej lekcji, by później nadzorować ćwiczenia.
To nie było normalne. Przyglądał się dokładnie temu, jak każde z nas po kolei rzuca zaklęcia transmutacyjne. Prawdę powiedziawszy, lekcje z Dumbledorem były zupełnie inne niż te z McGonagall, a to dlatego, że dyrektor samą swoją obecnością zmuszał nas do zachowywania się przyzwoicie i do intensywnej pracy. Nie wiem, w jaki sposób to robił, ale niewątpliwie jego aura działała na wszystkich. Nawet Peter, chociaż pocił się z wysiłku by czegoś nie sknocić, wydawał się bardziej pewny siebie niż zazwyczaj.
- Każda osoba używa magii w specyficzny sposób właściwy tylko jej. - zaczął, kiedy przyjrzał się już każdemu z nas. - Wiecie, że zaklęcia zostawiają ślad w waszych różdżkach, ale nie koniecznie wiecie, że mają w sobie także cząstkę waszej mocy. - słuchałem go uważnie. O tym nie słyszałem do tej pory. - To oznacza, że wszystkie rzucane przez was zaklęcia mają ze sobą coś wspólnego i można odróżnić je od innych. - Czy on chciał nam przez to powiedzieć, że dowie się, kto wyczarował dziurę w korytarzu dzięki temu, że przyjrzy się naszej magii i zauważy podobieństwa, a w końcu dotrze do winnego? Gdyby tylko mnie tego nauczył! Mógłbym naprawdę poświęcić się karierze detektywistycznej i odnosić sukcesy! Z czasem mógłbym założyć katalog mocy różnych charakterystycznych osób i ułatwić sobie pracę. Badając charakterystyczne dla danej osoby oblicze magii wysunąłbym teorie, które mógłbym sprawdzić i z czasem posługiwać się właśnie takim kodem genetycznym magii do rozwiązywania swoich spraw! Moja przyszłość wydawała się skąpana w jasnym świetle słońca, więc zamieniłem się w słuch i chłonąłem każdego słowo dyrektora.

hp39

środa, 8 kwietnia 2015

Kartka z pamiętnika CCLXI - James Potter

Najwyraźniej przesadziłem. Nie żebym czuł się winny, ale jednak reakcja Snape'a okazała się gwałtowniejsza niż mogłem przypuszczać. Przyznaję, nie był to najlepszy sposób na podryw, ale przecież nazywałem się James Potter, a to do czegoś zobowiązywało! Do skrajnej głupoty.
Ale, cholera! Mógł mi tym rozwalić głowę! Miałem szczęście, że skończyło się tylko na rozcięciu czoła, które krwawiło jak diabli. W zaledwie kilka chwil zalało mi całą twarz, trochę ubranie i nakapało na podłogę. Dlaczego rany głowy zawsze muszą tak świnić?
Nie mogłem jednak narzekać, ponieważ znalazł się jakiś plus z obecności młodego nauczyciela w bibliotece. Przynajmniej szybko zajął się moją raną, więc bibliotekarka nie wrzeszczała zbyt długo wygłaszając swoje prelekcje na temat tego, co mi zrobi, jeśli zabrudzę szkolne książki.
- Pójdę przeprosić. - powiedziałem, słysząc po swoim głosie, że twarz zaczyna mi puchnąć.
- To było potężne uderzenie, powinieneś zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego. - niejako zgłosił obiekcje młody nauczyciel. - Na przeprosiny przyjdzie pora, a w tej sytuacji chyba byłoby rozsądniej gdybyś był w pełni świadom otaczającego cię świata.
- Ależ ja jestem świadom. - zapewniłem. - Czuję się niemal perfekcyjnie. Auć. - poczułem ukłucie nad okiem i zakręciło mi się w głowie.
- Zabiorę cię do pani Pomfrey.
- Nie ma takiej potrzeby. - upierałem się, chociaż nie czułem się najlepiej.
- Heureusement*, to nie ty decydujesz, ale ja. Fłasia, siamłała, mła...
„Zaklęcie?” Pomyślałem usiłując skupić się na jego niezrozumiałych, rozpływających się słowach.
Otworzyłem oczy nawet nie wiedząc, kiedy je zamknąłem. Początkowo nic nie czułem, jakbym nie miał władzy nad ciałem. Myśli zostawiły mi w głowie „zaraz wracam” na mózgu, ale ja nawet nie miałem świadomości, że tak się stało. Na szczęście w pewnym momencie wszystkie bodźce znowu zaczęły do mnie powracać. Ostry, duszący zapach, miękkie podłoże, głosy.
- Hę?! - wydałem niekontrolowany, głupkowaty odgłos podkreślający mój poziom inteligencji.
- I czego się wydzierasz, Potter? - ubrana na różowo pielęgniarka pochyliła się nade mną i zaczęła obmacywać. - Jak się czujesz?
- … - otworzyłem tylko usta.
- A nie, nieważne. I tak nie powiesz nic sensownego. Zamknij paszczę. - skrytykowała mnie i podała cuchnący, paskudny eliksir. Jeszcze go nie piłem, ale sam zapach mówił wiele o jego smaku.
- Co to za świństwo? - mruknąłem i skrzywiłem się obawiając ciosu.
- Gdybyś nie dostał wcześniej tak mocno w głowę, na pewno bym ci poprawiła. - rzuciła mało uprzejmie i zajęła się przeglądaniem flakoników, które miała w koszyczku. Różowy Kapturek się znalazł! - Rozumiem, że jesteś skołowany, więc wyjaśnię ci szybko. Dostałeś mocno, zamroczyło cię, więc na chwilę straciłeś przytomność. Zbadałam cię i jesteś cały i zdrowy, więc nie będę cię tutaj trzymać. Musisz tylko odleżeć swoje żeby lekarstwo zaczęło działać. Nie wolno ci biegać przez najbliższy tydzień, żadnych skoków, szaleństw. Spacerki, panie Potter. - w jej głosie brzmiała satysfakcja.
Zmarszczyłem brwi. Chyba jeszcze nie docierało do mnie, co się dzieje i najwidoczniej było to widać po mojej twarzy, ponieważ Pomfrey pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Przez najbliższą godzinę lub dwie będziesz trochę nieprzytomny, ale to chyba nie robi ci różnicy. I tak nie jesteś najszybszym myślicielem.
- Ależ pani mnie uwielbia. - mruknąłem z przekąsem. Wiedziałem, kiedy ktoś mu ubliża i nie potrzebowałem do tego lotnego umysłu. - Może pani liczyć na walentynkę ode mnie w ramach podziękowania z tę wielką miłość.
- Jakiś ty szarmancki.
- Więc może ja nie będę przeszkadzał. Poinformuję kogo trzeba, że musisz odpocząć przez jakiś czas. - zaoferował pomoc Noah.
- Tak, dziękuję. Przyda mi się pomoc w takiej sytuacji. - przyznałem szczerze i rozejrzałem się po wielkiej sali Skrzydła Szpitalnego. Byłem jednym pacjentem i nie dziwiło mnie to specjalnie. Dopiero zaczął się rok szkolny, a ja już zaliczyłem pierwszą wizytę i to z winy Severusa Snape'a lub raczej z mojej winy, ale jego ręki. I pomyśleć, że on naprawdę mi się podoba, chociaż przede wszystkim dlatego, że uwielbiam go dręczyć. Ten wyraz jego twarzy, który wyraża wściekłość, bezsilność, chęć płaczu i mordu... Ach, naprawdę mogłem śnić po nocach o tej twarzy, o tym spojrzeniu oczu bez dna. Zabawne, ale przy nim dostrzegałem w sobie sadystę, podczas gdy przy Lily zamieniałem się w... Nawet nie mogłem przyznać się do tego przed samym sobą. Byłem mężczyzną, ale ona sprawiała, że równie dobrze mógłbym nie być nikim.
- Mój trening! - przypomniałem sobie w tej właśnie chwili. - Auć, auć, auć! - moja głowa bolała jakbym wypił stanowczo zbyt dużo tej nocy. Nie wiedziałem jeszcze jak to jest, ale czasami widziałem wujka w podobnym stanie, więc mogłem sobie to wyobrazić.
- Zapomnij o treningach, Potter! - Pomfrey już stała obok mnie z surowym wyrazem twarzy. - Żadnego quidditcha przez tydzień!
- Że co?! - byłem wstrząśnięty tymi rewelacjami. Nie mogłem tego zaakceptować. Przecież niedługo odbędzie się pierwszy mecz! Ja musiałem ćwiczyć!
- Jeśli będę musiała to zacznę cię śledzić i przywiązywać do krzesła, kiedy tylko uznam, że coś knujesz. - odezwała się bardzo poważnie kobieta. - Nie wolno ci latać i dowie się o tym każdy gryfon w szkole. Jeśli chcesz grać po upływie tygodnia to teraz będziesz mnie słuchał. W przeciwnym razie nie zagrasz aż do nowego roku. I mówię serio, mój drogi, nadpobudliwy pacjencie.
- Ale... ale... - czułem się jakby ktoś pozbawił mnie nadziei na przyszłość.
- Mogłeś myśleć o konsekwencjach wcześniej. Teraz na to za późno.
Zabiję! Zabiję Severusa Snape'a, wypruję mu te czerwone flaczki i zawiążę na kokardkę na tych jego błyszczących nienaturalnie włosach! Wredny szczur pewnie specjalnie to zrobił! Wiedział, że pierwszy mech gramy ze Slytherinem, więc chciał wyeliminować najsilniejszego zawodnika naszej drużyny. Mnie. Czegoś takiego się nie wybacza! Nawet komuś takiemu jak Severus Snape! Lub przede wszystkim komuś takiemu. To on miał być ofiarą, nie ja.
- Skończ z tym wzrokiem mordercy. - usłyszałem głos Syriusza dochodzący od strony drzwi. Kiedy spojrzałem w tamtą stronę zobaczyłem całą moją ekipę. Byli szybcy.
- Tęskniliście? - zapytałem, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
- Cóż, za to ty na pewno nie widziałeś się w lustrze. - Black uśmiechnął się w sposób, który sprawił, że ciarki przeszły mi po plecach. Musiałem wyglądać wtedy komicznie, ponieważ on, Remus i nawet Peter zaczęli się śmiać.
- Pani Pomfrey! - krzyknąłem i jęknąłem. Nadal bolało. - Lustro! Proszę mi skombinować lustro!
- Czy ja wyglądam na służącą?! - wyskoczyła ze swojego pokoiku wściekła. Zabawne, ale chyba tylko my potrafiliśmy doprowadzić ją do szaleństwa. Przy innych była spokojniejsza. Widać mieliśmy dar. - Proszę nic nie mówić, nie komentować, tylko dać mi jakieś lusterko! - rozkazałem. Wiedziała, że sprzeciwy nic nie dadzą, a wojna ze mną nie pomoże w szybkiej rekonwalescencji, więc przyniosła mi lustro w kształcie kwitka. Spojrzałem na nią wymownie, ale nie skomentowałem. Może weźmie sobie to do serca i wróci do normalności bez różu, kwiatków i Merlin wie czego jeszcze.
Przejrzałem się w lusterku i miałem ochotę płakać. Moja twarz przypominała starego pączka. Wielka, nierówna, jakby mnie pszczoła dopadła. Wielka, jadowita pszczoła. Moje czoło, policzek, nawet broda, ucierpiały w wyniku starcia z książką Severusa. Wyglądałem koszmarnie. Nic dziwnego, że Syriusz był usatysfakcjonowany.
- Jak to możliwe, że mówię normalnie i widzę na oko skoro moja twarz przypomina drożdżową kulę?
- A jak sądzisz? Podawałam ci eliksir miłosny? - pokręciła głową z politowaniem – Nic więcej nie mogę zrobić. Przyznaję, mogłabym, ale to nie miało by sensu i wszystko wolniej by się goiło, a chodzi o naprawdę porządne uderzenie, więc nie podejmę się prób upiększania cię.
Dlaczego ze wszystkich ludzi w szkole to właśnie ja musiałem mieć takiego pecha?! Nie mogłem pokazać się taki światu. Wyglądałem koszmarnie, a to nie służyło moim podbojom miłosnym. Nawet Lily się skrzywi, nie wspominając o podkochujących się we mnie cichcem dziewczynach.
Rzuciłem ostrzegawcze spojrzenie przyjaciołom by nie ważyli się nawet komentować i wyjaśniłem im dokładnie co się stało. Nie obyło się bez śmiechu, chociaż Remus był wściekły, że nabijałem się z biednego Snape'a. Miał manię wstawiania się za słabszymi, ponieważ sam był obiektem dyskryminacji. Wprawdzie nie odczuł tego jeszcze na sobie dzięki nam i dyrektorowi, ale wilkołaki nie były traktowane z szacunkiem i miłością.
- Lily mnie zabije. - rzuciłem na koniec. Lily naprawdę zależało na tym przedstawieniu, a ja robiłem sobie z tego żarty. Dziwne, że przypomniałem sobie o tym dopiero teraz, kiedy moja twarz była wielkim pulpetem. Na jej współczucie nie mogłem liczyć, ale może przynajmniej nie dostanę z drugiej strony od Zardi?
Próżna nadzieja. Ona przyrżnie mi jeszcze mocniej od Severusa jeśli ślizgon nie zgodzi się zagrać.
Dlaczego właściwie zawsze myślałem o konsekwencjach, kiedy było za późno?

.

*Na szczęście

wild_ones__by_viria13-d57js1d

niedziela, 5 kwietnia 2015

Kartka z pamiętnika CCLX - Severus Snape

- Po moim trupie! - warknąłem na stojące przede mną dziewczyny i miałem nadzieję, że dostrzegły żądzę zabijania w moich oczach.
- To da się załatwić, Snape, serio. - zarozumiała gryfonka o bardzo krótkich włosach i niebezpiecznym uśmiechu zatrzepotała rzęsami. - Problem w tym, że my nie planujemy przedstawiać zakichanej Królewny Śnieżki, więc trupa musimy sobie podarować. Chciałam wystawiać coś innego, ale McGonagall się sprzeciwiła! Powiedziała, że jak chce mroczne to mam się bawić w Czerwonego Kapturka, więc potrzebuję Czerwonego z prawdziwego zdarzenia!
- Czy ja wyglądam na fana kółka teatralnego? - syknąłem jej w twarz i odwróciłem się zamierzając wrócić do swoich zajęć, niestety z dziewczynami zawsze tak jest, że kiedy się przyssą to nie sposób ich odessać. Ta w dodatku przytachała ze sobą Lily Evans, z którą miałem w miarę dobre stosunki, co teraz się na mnie mściło. Ruda złapała mnie za rękę i patrzyła prosząco jęcząc natrętne prośby, czym podwoiła siłę nacisku. Tylko, że ja nie miałem ochoty jej ulegać. Nie w takim temacie.
- Wybłagam dodatkowe punkty do Pucharu Domów dla uczestników. Większe dla odtwórców głównych ról... - starała się by jej głos był kuszący, ale teraz targowała się już i tak wystarczająco poważnie. Tylko czy naprawdę chciałem w ten ostatni rok robić za jakąś pieprzoną dziewczynkę w czerwonym wdzianku? Nadal uczący się w Hogwarcie Śmierciożercy będą mieć ze mnie używanie. Nie wspominając o wstydzie jaki przyniosę Lucjuszowi... Chociaż, nie. Akurat jemu wstyd przyniosłaby Narcyza, bo o naszym związku nikt nie wiedział. Irytowało mnie to.
- Kusząca oferta, ale nie tak łatwo mnie przekupić. Musicie znaleźć sobie innego naiwniaka.
- Nie lubisz Jamesa, prawda? - tym razem to znowu natrętna krótkowłosa przeszła do ataku. - Więc James poprosi cię na kolanach żebyś zagrał. O! A on będzie babcią! Co ty na to? Jedyna taka okazja! - ależ ja jej nie lubiłem! Stanowczo zbyt dobrze wiedziała, w którą stronę uderzyć.
- Nie mam na to czasu. - powiedziałem, ale najwyraźniej za mało przekonująco.
- Wspaniale! W takim razie James spotka się z tobą w bibliotece. Widzę, że do niej idziesz, więc nie wykręcaj się. - jakim cudem ktoś taki znalazł się w Gryffindorze? Ten demon powinien trafić do Slytherinu.
Trzymając się swojego zdania, prychnąłem i wyrwałem rękę z uścisku Evans. Starałem się zachować dumny, zdecydowany krok, kiedy zmierzałem w już nie tylko sobie znanym kierunku, ale nie wiem jak mi to wyszło. Nie chciałem spotkać się z tym czterookim osłem, który zawsze się do mnie dobierał. Jasne, ostatnio się odczepił, chodził z Lily, więc istniała szansa, że odechciało mu się igrania ze mną, ale szczerze w to wątpiłem. Nie ktoś taki jak on.
Nie miałem ochoty popełniać tych samych głupich błędów, co dawniej, więc nie uciekałem w ciemne zakątki biblioteki, gdzie Potter mógł mnie odnaleźć i uderzyć w swoje pokręcone konkury. Wybrałem miejsce tak widoczne z daleka, że musiałby ryzykować, a wątpiłem by chciał żeby do Evans doszły informacje o tym, że dobiera się do Ślizgonów, w dodatku tych uważanych za najgorszych, czy też zwyczajnie beznadziejnych.
Czym ja się denerwowałem? Czułem, jak serce bije mi szybciej w piersi, jakby nie potrafiło zwolnić. To było bardzo nieprzyjemne uczucie, którego nie powinienem czuć. Zupełnie jakbym bał się tego, że okularnik zaraz się zjawi i znowu zacznie się mną bawić. Nie uważałem się za słabego, a jednak taki właśnie byłem, kiedy ktoś chciał mnie wykorzystywać. Z młodego gniewnego zamieniałem się w chodzącą ciepła kluchę godną pogardy. W takich chwilach naprawdę siebie nienawidziłem.
Odetchnąłem głęboko. Przecież nie musiałem się specjalnie przejmować. James Potter nigdy nie zgodzi się padać przede mną na kolana i błagać o wystąpienie w przedstawieniu, w którym on będzie wtedy musiał zagrać babcię. Próbowałem skupić się na nauce, ale nie szło mi zbyt dobrze. Wystarczyło za to, że na chwilę mój umysł zdołał skoncentrować się nad jednym z eliksirów z błędnym przepisem w podręczniku, a już zostało mi to przerwane.
- Uczysz się pięć lekcji do przodu? - głos nade mną nie należał do Pottera, ale i tak wydawał mi się irytujący z powodu tego okropnego, śmiesznego akcentu. - Więc to dlatego jesteś taki dobry na eliksirach. - uniosłem spojrzenie i starałem się przekazać nim intruzowi ostrzeżenie, że nie życzę sobie by mi przeszkadzano. Najwyraźniej jednak Francuz-Na-Przyuczeniu nic sobie z tego nie robił, ponieważ dosiadł się i odwrócił mój podręcznik w swoją stronę. - W drodze tutaj spotkałem dwie gryfonki i jedną niepozorną puchonkę, które bardzo wyraźnie dały mi do zrozumienia, że mają z tobą drobny problem. - więc to o to chodziło! Wredne baby angażowały nawet kogoś takiego jak ten niby nauczyciel. Nie miały skrupułów.
- I co w związku z tym? - zapytałem starając się pozostać na granicy między uprzejmością a opryskliwością.
- Przyszedłem żeby cię przekonać, naturellement*.
Miałem ochotę zabijać przy pomocy najgorszych i najbardziej zakazanych klątw.
- Próżny trud. - jakoś jeszcze nad sobą panowałem. - A teraz, chciałbym wrócić do nauki.
- Będę nalegał.
Nigdy nie sądziłem, że widok Pottera może okazać się zbawienny, ale naprawdę tak było. Okularnika przynajmniej mogłem uderzyć. Francuza już nie bardzo. Mogłem wprawdzie mieć malutką nadzieję, że jednak to nie mnie szuka, a i tak przegoni nauczyciela, ale widząc ten paskudny błysk w jego oku nie miałem złudzeń.
- No, heeeeeej... Słyszałem, że tęskniłeś, Severusie. - odezwał się Potter przysiadając zaraz obok mnie. Czułem się osaczony i to chyba pierwszy raz w życiu do tego stopnia. Dwójka natrętów mających ten sam cel to żadna przyjemność. W innych okolicznościach miałem obok siebie Lucjusza i Rudolfa, ale ich cel był zgoła inny od tego, jaki mieli ci dwaj.
- Czuję się napastowany i jestem pewny, że w regulaminie szkoły znajdzie się jakiś punkt na ten temat. - rzuciłem poirytowany, chociaż miałem wrażenie, że sam już nie wiem czego chcę. Niczym mysz, w której naturze leży to by się bać, ale szukać strachu swoimi potrzebami.
- Od razu przesadzasz, jak przystało na aktora. - miałem ochotę zdzielić go w ten pusty łeb. - Mojej Lily bardzo zależy na tym przedstawieniu, a ty jesteś w nim niezbędny. Zardi ma projekt, który obejmuje właśnie ciebie...
- Czy mi się wydaje, czy obiecywały mi ciebie na kolanach błagającego żebym zagrał, Potter? Nie żebym miał się dzięki temu zgodzić, ale lubię patrzeć jak się upokarzasz. - i nagle Francuz nie miał tutaj czego szukać, ale przysłuchiwał się z uwagą naszej wymianie zdań.
- Nie zaprzeczę, że wolałbym żebyś to ty klęczał przede mną, ale w ramach wyjątku, jeśli sobie tego życzysz to mogę spróbować cię tak przekonać. - nie mówił nic zdrożnego, a jednak jego tom sprawił, że nawet trzecie koło u wozu uniosło brew. - Tylko jest pewien problem, Severusie. Nie znasz Zardi tak dobrze jak znam ją ja, a zapewniam, że ona i wieloletnich przyjaciół potrafi zaskoczyć. Zagrała już przypadkowym pionkiem – wskazał na nauczyciela na przyuczeniu – zagrała twoimi słabościami – wskazał tym razem na siebie – Chociaż przyznaję, że jeszcze nie klęczałem i nie kajałem się przed tobą, więc to nie do końca poszło tak jak powinno. Ale następnym krok wiedzie jeszcze wyżej. Ona nie pójdzie z tym do McGonagall, ale do samego dyrektora, w sam wiesz jak bardzo dyrektor lubi nasze zaangażowanie i ambitne pomysły pozwalające na połączenie rozrywki z nauką.
- Zasrany „Czerwony Kapturek” nie ma nic wspólnego z nauką! - syknąłem wściekły na samą myśl o tym, że mieliby mnie zmusić do gry w tym debilnym przedstawieniu.
- Już ona zdoła przedstawić to tak, że dyrektor i całe grono pedagogiczne będzie błagać cię na kolanach żebyś zagrał i dokształcał młodszych kolegów. Zresztą, ty to nie jedyny problem. Została jej jeszcze Narcyza... - wypowiedział jej imię tak jakby miał się nim rozkoszować, chociaż wiedziałem doskonale, że nie chodziło o zainteresowanie ślizgonką, ale o tego, który stał między mną a nią. - Ona będzie wilkiem. - zmarszczyłem brwi. Dlaczego ja miałem być Kapturkiem, a najładniejsza dziewczyna w szkole byle wilkiem? Co ta popieprzona gryfonka znowu wymyśliła?
- Wasza koleżanka jest niezwykle pomysłowa. - wtrącił się do rozmowy Francuz. - Widzę po was, że zastanawiacie się, co wymyśliła i jaki jest tego sens, a to znaczy, że doskonale wie, co robi.
- Nie każdy wariat jest geniuszem. - zauważył Potter i z bólem stwierdziłem, że w pełni się z nim zgadzam. - Dobra, nie mam czasu na przyjacielskie pogaduchy! Niedługo zacznie mi się trening quidditcha, a sterczenie w bibliotece mi nie po drodze. Miejmy to są sobą! - okularnik wstał i uśmiechnął się podejrzanie czarująco. Wyprostował się jak struna, a następnie padł na kolano przed moim krzesłem. Kilka najbliżej siedzących osób zainteresowało się nami, ale to jego słowa przyciągnęły uwagę całej biblioteki.
- Severusie Snape, czy wyjdziesz za mnie?! - zapytał głośno i wyraźnie. Byłem zaskoczony, zawstydzony i rozjuszony, że robi sobie żarty moim kosztem. Widziałem te błyski rozbawienia w jego kasztanowych oczach i działały na mnie jak płachta na byka. Czułem, że poczerwieniałem, zrobiło mi się bardzo gorąco, wszyscy się na nas gapili. Nie wiem nawet kiedy porwałem ze stolika książkę do eliksirów, złapałem ją mocno podnosząc się na równe nogi i z zamachem uderzyłem nią w roześmianą łeb Pottera. Trzasnęło, chyba zepsułem i potłukłem jego okulary, może jakimś cudem go nie zabiłem, chociaż na pewno zostałbym uniewinniony w takich okolicznościach. Nie odwracałem się za siebie wychodząc z biblioteki szybkim krokiem. Byłem naprawdę wściekły.
- To z myłoszczy. - usłyszałem tylko niewyraźny bełkot Pottera, co znaczyło, że jednak przeżył.

.

*naturalnie

_HP_James_Severus__by_Frog_VaMp

czwartek, 2 kwietnia 2015

Podrywacze

- Kto by pomyślał, że taki z ciebie podrywacz. - usłyszałem za plecami, kiedy Zardi zniknęła w sali, a ja właśnie miałem do niej wejść. Albo miałem niesamowite szczęście, albo chorobliwego pecha żeby natknąć się w tej chwili na doskonale nam już znanego francuza.
- Chodzi panu o Zardi? To znaczy o Caroline? To dobra przyjaciółka. Bardzo dobra, ale jednak przyjaciółka. - zacząłem tłumaczyć, co mogło zostać odebrane na różne sposoby, wszystkie z korzyścią dla mnie. - Zresztą, ona nie lubi być podrywana.
- Nie? - Noah wyraźnie zainteresował się tematem. Może Zardi mu się spodobała. To mogłoby być interesujące! Pod warunkiem, że dziewczyna chciała się związać z kimkolwiek po tym, jak jej miłość życia zwyczajnie ją zignorowała, ponieważ dzieliło ich zbyt wiele lat. On był sędzią w Ministerstwie Magii, ona zwyczajną uczennicą. Była cudowna, ale nie urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą by udało jej się związać z kimś takim.
- Nie. Ona jest wyjątkowa.
- Zdrowo pieprznięta. - wtrącił James, który przysłuchiwał się naszej rozmowie.
- Zamknij się, J. Nie widzisz, że dorośli rozmawiają? - skarciłem go wpychając siłą za drzwi sali lekcyjnej. - Sio!
- Lepiej zapamiętajcie sobie moje słowa! - rzucił za nami jak prorok i dał sobie spokój. Syriusz również się oddalił by przypilnować okularnika. Cóż, najwyraźniej uznał, że należy mi się to minimum zaufania, a Noah nie jest dla niego żadnym rywalem skoro pyta o Zardi. Chyba nie wpadł jeszcze na pomysł, że młody nauczyciel próbuje wybadać sytuację by wiedzieć, czy ma u mnie szanse. Może to i lepiej.
- Więc jest wyjątkowa? - naprowadził mnie na przerwany wątek francuz. - Cóż, chyba rzeczywiście jest skoro potrafi być taka wesoła, szczera i bezpośrednia.
- I jako jedyna spośród dziewczyn ma krótkie włosy. - zauważyłem z uśmiechem. - To o czymś świadczy. Jest wyjątkowa i inna niż cała reszta dziewczyn tutaj. Dlatego się ze mną... z nami przyjaźni. Jest taka jak ja, Syriusz, James i czasami Peter. Idealnie pasuje do naszej ekipy. Dlatego jest taka niesamowita. Z nami nie każdy potrafi wytrzymać. Nie wspominając już o tym żeby nas naprawdę lubić, a ona po prostu jest nam jak siostra. Stąd wiem, że nie lubi być podrywana.
- Więc... czym to twoim zdaniem zastąpić? Pytam czysto teoretycznie!
- Oczywiście. Nie podejrzewam pana przecież o chęć podrywania uczennicy.
- Hej, aż taki stary nie jestem! - upomniał mnie – Niewiele starszy od ciebie, jeśli mam być szczery.
- Może i tak, ale na „pan” muszę się zwracać i nadal mam do czynienia z nauczycielem. Nawet jeśli na przyuczeniu i bardzo młodym.
- Dobra, nie ważne! Wróćmy do teorii zanim zjawi się profesor Slughorn. - nagle mówił bardzo biegle po angielsku, ale podejrzewałem, że to adrenalina robiła swoje. Bardzo chciał znać odpowiedź na pytanie, więc zapomniał, że nie zna angielskiego tak dobrze, jak mu się wydaje. Zardi potrafi widać czynić cuda. - Więc?
- Najpierw trzeba na siebie zwrócić jej uwagę. Czymś mrocznym, takim z fetyszem. O, wiem! Dzisiaj ma mi dać jedną książkę, na której punkcie teraz szaleje. Jest tam jakiś Hrabia, który strasznie jej się spodobał, więc kiedy ją dostanę to podrzucę. Jestem pewny, że to rzuci trochę więcej światła na całą tę sytuację z jej upodobaniami. W każdym razie, ona lubi irokezy i ciemne ubrania. - powiedziałem mrugając do francuza i zwiałem do środka sali, ponieważ korytarzem zbliżał się już nauczyciel eliksirów.
Fakt, że Zardi w końcu się komuś spodobała był dla mnie powodem do radości. Tym bardziej, że chodziło o naprawdę przystojnego chłopaka w jej typie. Pytanie tylko, czy będzie w stanie dotrzymać jej kroku i okaże się wystarczającym zbokiem by z nią wytrzymać.
Usiadłem na swoi miejscu i rzuciłem okiem na przyjaciółkę i młodego nauczyciela. Ona była zajęta rozmową z kuzynką o czymś najwyraźniej bardzo istotnym, on starał się na nią nie spoglądać i w tym celu przeglądał podręcznik eliksirów. Tak na pewno nie zwróci na siebie całej jej uwagi, ale przecież nie każdy potrafił od razu zabłysnąć. A może czekał na tę wspomnianą przeze mnie książkę by zacząć działać? To było możliwe.
- Dzisiejsze zajęcia poświęcimy eliksirom zmniejszającym i powiększającym ciało. - oświadczył Slughorn zaledwie zamknęły się za nim drzwi klasy. - Musicie być bardzo uważni, ponieważ skutki pochlapania się takim specyfikiem mogą być opłakane. Załóżcie fartuchy i rękawiczki, które dla was przygotowałem. - machnął różdżką w stronę jednej z szafek i w naszą stronę poszybowały kwiaciaste, okropne fartuszki. - Książki otwórzcie na stronie ósmej i do dzieła! Noah będzie was doglądał, więc w razie jakichkolwiek kłopotów możecie prosić go o pomoc. Nie zrobi jednak za was wszystkiego! Każda jego pomoc lub upomnienie to ujemne punkty, a tylko ten, kto będzie ich miał na koniec najwięcej ma szansę na fantastyczną nagrodę. Zaczynacie od dziesięciu punktów, które macie na koncie. Możecie je stracić, ale możecie także zyskać. Na końcu przydzielę każdemu z was odpowiednią liczbę punktów, w zależności jak będzie się spisywać wasz eliksir. Inaczej mówiąc, bawimy się jak zawsze i jak zawsze nagroda będzie niezwykle cenna. A teraz do dzieła, moi drodzy! - klasnął w dłonie i przywołał do siebie francuza tłumacząc mu wszystko to, co powinien wiedzieć.
Zabrałem się więc do pracy. Nie z nadzieją, że wygram, ale chcąc spróbować swoich sił z nowym eliksirem. Slughorn lubił zadawać nam prace, które musieliśmy wykonywać sami. Po dziesięciu minutach przerwie nasze starania by wyjaśnić zastosowanie eliksiru, a później, kiedy wszystko będzie gotowe, zechce podsumować to, w jaki sposób wykonuje się najlepszy środek na zwiększanie i zmniejszanie ciała. To była niebezpieczna substancja, ale my w tym roku mieliśmy kończyć szkołę, więc doskonale rozumiałem dlaczego nauczyciel od razu kazał nam zając się czymś tak poważnym. Jeśli będziemy stanowić zagrożenie dla otoczenia to nie mamy co liczyć na zdanie egzaminów końcowych. Może to jednak dobrze, że Peter został odsunięty od tych zajęć dla bezpieczeństwa swojego i innych. Czułem się lepiej nie mając go za plecami.
- Skoro jesteście już na dobrej drodze i pracujecie tak zawzięcie, porozmawiamy o eliksirze. Jak myślicie, po co się go stosuje? - wiedziałem, że w końcu nauczyciel podejmie ten temat.
- Jak bardzo możemy być szczerzy odpowiadając? - Zardi naprawdę wymagała leczenia, a zaskoczony jej pytaniem nauczyciel tylko wzruszył ramionami. Nie miał gotowej odpowiedzi. - W takim razie zakładam, że mężczyzna POWIĘKSZA – zaakcentowała dając dłońmi wyraźne wskazówki o co jej chodzi – żeby zaimponować kobiecie. Kobieta powiększa – ten sam ruch, ale inne miejsce na ciele – aby zaimponować mężczyźnie.
Miałem wrażenie, że Slughorn trochę się speszył, co mógłbym składać na karb jego wstydliwości, ale miałem dziwne wrażenie, że po prostu dziewczyna trafiła w sedno.
- A dlaczego pomniejszający? - dopytał rozbawiony Noah.
- Z tego samego powodu, ale zmniejsza się inne części ciała. - spojrzała na niego pewnie. - Odstające uszy, pokaźny nos, zbyt duże stopy. Na przykład taki mój „pinokio”. - wskazała swój nos – Jest długaśny, można nim oko wybić. Więc taka kobieta kropnie sobie na pinokia i na czas podrywu ma zgrabny, mały nosek. Ale że to na dłuższą metę niebezpieczne to ludzie robią to tylko raz na jakiś czas, czyli właśnie po to żeby wydawać się bardziej atrakcyjni. - ona i Noah mierzyli się wzrokiem uśmiechając do siebie. Gdyby ta chwila trwała dłużej uznałbym, że trafiłem do jakiejś bajki dla dziewczynek marzących o księciu z bajki spotkanym przypadkowo na ulicy.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. - ich słodką chwilę przerwał Slughorn. - Ale nie zaprzeczę, trafiłaś. Odpowiadając na niezadane pytania, nie! Naszą nagrodą nie będzie ten eliksir, więc będziecie żyć ze swoimi kompleksami, jak każdy normalny czarodziej i czarownica!
- Nie, nie, nie! Mój eliksir! - pisnął do siebie jeden z chłopaków z mojej grupy, kiedy utopił z pluskiem coś w kociołku. Gwałtownie chciał to złapać, przypadkiem pchnął Jamesa, a ten cudem uniknął zanurkowania w swoim eliksirze. Wychlapał za to odrobinę zawartości kociołka Evans na swój palec, który momentalnie spuchł i rozrósł się do wielkości ogórka, cukinii, aż zatrzymał się na wielkiej pałce, którą mógłby zdzielić kogoś w głowę.
- Wow. - mruknął ktoś z tyłu.
- Małe jest piękne, nigdy nie chcę mieć z tym eliksirem do czynienia! - odezwała się z kolei jedna z dziewczyn i protekcjonalnie zasłoniła swój biust.
- I dlatego musicie z nim uważać! - westchnął nauczyciel podchodząc do Jamesa, który milczący i zszokowany przyglądał się swojej dłoni.
- Jedna kropla i pies na baby... - stwierdził nagle, a następnie jęknął, kiedy dostał w głowę od Evans. Cóż, nie ma to jak udany związek.
- Proszę o spokój! - Slughorn upomniał nas wszystkich, jako że w sali zrobiło się głośno. Kapnął kilkoma kroplani na wielki paluch Jamesa, a ten zaczął się kurczyć i wracać do normalnych rozmiarów. - Sytuację dało się łatwo opanować, ale to nie jest zabawa! - ostrzegł. - Istnieją przypadki, kiedy to, co zmienione nigdy nie wróciło do dawnych rozmiarów, a nawet zaczęło przejawiać odwrotne do zamierzonych skłonności! I dlatego proszę ostrożnie! - pogroził nam palcem. Nie zdejmować fartuszków i rękawiczek. - syknął jeszcze bezpośrednio do Jamesa, który był właśnie zajęty całowaniem swojego wymiarowego już palca.