niedziela, 26 lipca 2015

Sam na sam ze sobą

Nie wierzyłem w to, co widziałem, ale wzrok na pewno mnie nie zawodził. Nie było też mowy o iluzji, a więc wszystko musiało być bardzo prawdziwe i jak najbardziej realne. Nie mieściło się to w mojej biednej, skołowanej głowie, co mogło wskazywać na to, że dorastający Remus Lupin zupełnie nie znał się na romantyzmie. A wszystko to dlatego, że Noah nie znalazł sobie nowego obiektu westchnień, ale podszedł do najwyraźniej czekającej na niego Zardi z tym koszmarnym kiełbasianym bukietem, zaś ona naprawdę się z tego ucieszyła! Jak zakochana w sobie bez pamięci para usiedli na przyniesionym przez niego kocu i częstowali się chlebowym koszykiem oraz kiełbasianymi kwiatami. Żałowałem, że nie było ze mną przyjaciół, ponieważ naprawdę byłem ciekaw czy tylko ja jestem tak nieczuły na takie metody podrywu, czy może to tych dwoje było zwyczajnie dziwacznych.
- Merlinie drogi, podryw na grillowaną kiełbasę. - powiedziałem cicho do siebie i czułem się niemal nierealnie. Przecież to była czysta głupota! A jednak jedli, śmiali się, żartowali. Zwyczajna randka osób, które nie powinny sobie na coś takiego pozwalać z racji tego, że ona była uczennicą, zaś on szkolił się na nauczyciela. Czy tylko ja zwracałem na to uwagę?
Widać zaczynałem nie dorastać, ale starzeć się w zastraszającym tempie. Miałem to jednak w nosie. Zardi była moją przyjaciółką, zaś Noah nadawał się idealnie na materiał na jej chłopaka, toteż postanowiłem stać za nimi murem, a mur powinien zasłaniać zakochanych przed niepotrzebnymi spojrzeniami. Postanowiłem więc interweniować, kiedy z zamku wyszła McGonagall. Podbiegłem do tych dwóch gołąbeczków i rozsiadłem się między nimi na kocu. Porwałem z bukietu kiełbaskę, odgryzłem kawałek i zainicjowałem rozmowę.
- Uważasz, że nasz udział w przedstawieniu zostanie dobrze przyjęty? - spojrzałem na dziewczynę i uśmiechnąłem się głupio. - Nie wiem czy wasza randka jest legalna, ale właśnie kręci się po błoniach McGonagall, więc uznałem, że przydam się na coś.
Na początku Zardi chciała mnie zabić samym wzrokiem, ale słysząc moje wyjaśnienie wypuściła z ust powietrze skinąwszy głową na znak, że przyjęła moje wyjaśnienie.
- Uważam, że wasz udział przyciągnąłby tłumy, gdyby nie fakt, że i tak na przedstawieniu będzie komplet uczniów. Warto jednak dodać także drugi wokal. To wzmocni przekaz. - poczęstowała się kiełbaską i spojrzała ponad ramieniem Noaha na zbliżającą się do nas nauczycielkę, co młody nauczyciel-na-przyuczeniu, jak lubiłem go nazywać, bezbłędnie odczytał.
- Chyba nie chodzi o mnie?! - powiedział głośno, dramatycznie niemal. Mógł spokojnie zostać aktorem, nadawał się do tego. - Mogę grać, ale śpiewać?! Nie, to za dużo. Z moim skrzeczącym głosem...
- Ten skrzeczący głos nadaje się idealnie do mojej wizji! - przerwała mu. - Perfekcyjnie zgra się z Remusem. Nie jestem utalentowana muzycznie, ale ucho mam niezłe, więc możecie mi zaufać. Dwa głosy, dwa razy więcej dramatyzmu, melancholii i doła!
Nauczycielka transmutacji na pewno słyszała naszą rozmowę, a widząc, że urządziliśmy sobie piknik, nie zareagowała. Najwyraźniej sądziła, że ja i Zardi znowu jesteśmy ze sobą, zaś Noah dołączył jako przedstawiciel nauczycieli, który był zmuszony dogrywać pewną rolę w przedstaweniu.
- Na przyszłość każę wam płacić za pomoc. - powiedziałem, kiedy uznałem, że jest już bezpiecznie i mogę spokojnie zmienić temat.
- Uważaj, bo ja wielokrotnie ratowałam twój kudłaty tyłek. - rzuciła dwuznacznie.
- Czy w takim razie mam sobie już iść, czy nadal tu siedzieć i udawać, że nie słyszę jak ze sobą flirtujecie? - chyba byłem trochę wredny, ponieważ dziewczyna rzuciła mi bardzo nieprzyjemne spojrzenie, zaś Noah chyba się trochę zarumienił, jakby uzmysłowił sobie dopiero teraz, że naprawdę kręci z uczennicą. - Ja przyniosę! Potrzebuję tylko chwili! - powiedziałem bardzo głośno wstając pospiesznie. Mrugnąłem przy okazji do przyjaciółki i niezbyt szybkim biegiem, do czego musiałem przyznać się przed samym sobą, oddaliłem się w stronę zamku. Miałem nadzieję, że wykorzystają czas, jaki im dałem.
Sam również powinienem to zrobić. Miałem wrażenie, że powinienem był pamiętać o czymś bardzo ważnym, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów. Po prostu nie mogłem dostać się do tych pokładów mojej pamięci, które odpowiadały za ważne wydarzenia godne zapamiętania. Czyżby i to było oznaką starości?
Remus Lupin, przypadki nastoletniego dziadka. Chwytliwy tytuł.
Wracając do zamku i kręcąc się po jego korytarzach miałem wrażenie, że myśl, którą zgubiłem unosi się w powietrzu śledząc mnie krok za krokiem. Coś kojarzącego się z zamkiem, z jego wysokimi, chłodnymi ścianami, z przemierzaniem tych pustych labiryntów. To było jak ulotny zapach, który nie dawał spokoju, chociaż nie można go było zidentyfikować. Jak smak, który męczył język, ale było go zbyt mało aby nadać mu konkretny kształt lub cicha muzyka, którą się usłyszało, ale zniknęła równie szybko, co się pojawiła i teraz pozostawiła po sobie tylko przejmujący niepokój.
Coś dopraszało się o moją uwagę, ale nie byłem w stanie złapać tej ulotnej mgiełki wspomnienia, które naprowadziłoby mnie na najważniejszy problem. Co takiego powinienem pamiętać? Czy to coś co miałem zrobić? Coś zabrać, przenieść, załatwić? Czegoś poszukać?
Sheva? Nie, to nie miało chyba nic wspólnego z Shevą. Jasne, na myśl o nim poczułem ukłucie w sercu, przejmującą pustkę, chłód obok siebie, w miejscu, które w tej chwili zajmowałby, gdyby tu był, ale to nie przyjaciel był niedającym mi spokoju fantomem myśli. A jednak myśl o Shevie pociągnęła za sobą całą lawinę wspomnień. Wyjątkowi pod każdym względem Michael i Gabriel, irytujący i dostawiający się do mnie Cornelius, Lucjusz, Blood i Alen, zamknięci w swoim własnym świecie bracia Mares, niesamowicie przystojni Fillip i Oliver... Ludzie, których miałem na wyciągnięcie ręki, a którzy opuścili już szkołę i rozpoczęli własne życie z daleka od Hogwartu. Tęskniłem za nimi, tęskniłem za tym, co wnosili w moją codzienność. Nigdy nie myślałem, że znajdę się w końcu w miejscu, w którym stali oni, o krok od dorosłości, a jednak teraz to ja byłem na ostatnim roku, zaś oni po prostu zniknęli z mojego życia zostawiając po sobie cudowne, ale pełne tęsknoty wspomnienia.
- Ryo. - powiedziałem do siebie i stojąc w miejscu przez chwilę nie wiedziałem, gdzie powinienem iść. Ryo Nakamura był jedną z ostatnich osób związanych z moją szkolną przeszłością. On i Niholas Kinn wciąż byli w szkole, wciąż mogli wywierać wpływ na mnie i na otaczający mnie świat. Potrzebowałem ich w swoim życiu, ponieważ każdy potrzebuje w nim kotwicy.
I nagle uświadomiłem sobie, jaka myśl uciekała mi tak zaciekle. Osoba, która chciała zaszkodzić Jamesowi nagle się uspokoiła! Mój mózg usilnie chciał mi przypomnieć, że jeszcze niedawno Potter był zagrożony, a teraz panujący wokół jego osoby spokój zdominował wcześniejszą ostrożność. Czy ten marazm był zamierzonym zabiegiem wrogów mojego przyjaciela, czy może sam do tego doprowadziłem?
Odrzuciłem filozoficzne, spiskowe myśli. Postanowiłem chociaż w pewnym stopniu odnowić moją znajomość z byłym chłopakiem Jamesa oraz dawniej bardzo ekscentrycznym Japończykiem. Nie wątpiłem, że będą wietrzyć podstęp, ale wydawało mi się bardzo podejrzane, że przypomniałem sobie o atakach na przyjaciela właśnie wtedy, kiedy moje myśli skupiły się wokół tej dwójki. W końcu James i Ryo nie przepadali za sobą na pierwszym roku, zaś Kinn miał do okularnika żal o ich związek, w którym był z czasem bardzo zaniedbywany. Nie podejrzewałem ich o nic, ale mój umysł mimowolnie skojarzył te fakty ze sobą. Nie zaszkodziłoby się temu przyjrzeć, nawet jeśli był to ślepy zaułek. Tym bardziej, że naprawdę odczuwałem przemożną potrzebę powrotu do moich pierwszych lat nauki w Hogwarcie, kiedy to w moim życiu działo się bardzo dużo, wszystko było proste, a szkolne życie było jednym wariackim wirem, który wciągał mnie jak ruchome piaski.
Mówi się, że ciągnie swój do swego, a ja mimowolnie obracałem się wśród gejowskiej śmietanki mojej szkoły. Zupełnie jakbyśmy wszyscy potrafili wyczuć swoich i dlatego nagle zbijaliśmy się w kupę szukając swojego towarzystwa. Wszystko jednak się rozleciało, kiedy starsi koledzy zaczęli odchodzić. Od tamtego czasu nie nawiązaliśmy już z nikim tak bliskich kontaktów jak na pierwszym roku. Chyba tylko Wavele zdołał przejść przez nasze zasieki, jak teraz przechodził przez nie nieświadomie Noah.
Ilu osób nie dostrzegłem? Ilu wspaniałych ludzi zostało po prostu wypartych z mojej pamięci? Może naprawdę zacząłem się starzeć, skoro zaczynałem myśleć o czymś podobnym. A może to fakt, że jestem wilkołakiem i pozostało mi już bardzo niewiele normalnego, szkolnego życia dawał mi się mimowolnie we znaki?
- Nie jesteś normalny Remusie i nawet przyjaciele mogą się od ciebie odwrócić jeśli zaczniesz popełniać błędy. - mówiłem do siebie. - A znajomi uciekną gdy dowiedzą się chociażby przypadkowo kim jesteś. Musisz zdobyć zaufanie ludzi, jeśli chcesz w przyszłości jakoś żyć. Musisz działać teraz. To ostatni rok, ostatnia szansa na pozyskanie zaufania, które może zaowocować, kiedy rozkręcisz swój interes. - Aaaargh! Starzeję się! - zmierzwiłem włosy i uderzyłem pięścią o ścianę. - Ostatni rok nauki. Jak ten czas zleciał. - uderzyłem w smętny ton. - Czas się przebudzić i znowu cieszyć życiem aby coś z tego mieć. Łatwiej mówić niż zrobić.
A jednak planowałem zrobić coś, czego nie zrobiłem od lat. Dopuścić do naszych małych tajemnic kogoś więcej, pozwolić naszej grupce o poszerzenie się, chciałem wypełnić puste miejsca pozostawione przez dawnych kolegów.
Wspomnienia przeszłości były przecież cenne, ale nie powinny mnie zasmucać, a jedynie cieszyć. Nie mogłem zostawić tego tak jak było. Czas uciekał, a każdy dzień był przecież cenną normalnością, która mogła się nagle rozwiać.

a9ff5a5c8c749183574c9176a0cbe71d

środa, 22 lipca 2015

Nudne dni i dziwne prezenty

27 października
Przyjaciele to bratnie dusze, a jednak tak bardzo różnią się od siebie wzajemnie, że czasami nie mają nawet wspólnych zainteresowań, pasji, celu. Są blisko, a jednak tak bardzo daleko. Razem, chociaż w gruncie rzeczy osobno. I chyba właśnie to jest magia przyjaźni, której nie sposób pokonać w żaden sposób. A przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy myślałem o swoich przyjaciołach, z których każdy miał w tej chwili sobie własne zajęcia. Syriusz odprężał się przy runach u Wavele, James był na ćwiczeniach quidditcha, Peter katował się z Evans nadrabianiem zaległości, co miało być dla niego przyjemnością, ponieważ pozwalało odprężyć się, zamiast martwić o oblanie kolejnego sprawdzianu u McGonagall – tak przynajmniej tłumaczyła to Evans.
Ponieważ z naszej paczki byłem jedyną osobą, która nie miała żadnego konkretnego zajęcia, rozsiadłem się w fotelu w pokoju wspólnym z książką w ręce i oddałem się lekturze niezobowiązującej powieści dla nastoletnich czarownic, które marzą o księciu z bajki. Nie było to może najmądrzejsze, ale na pewno dawało mi satysfakcję i pozwalało odpocząć mojemu umysłowi oraz ciału. Niestety nie poczytałem zbyt długo, ponieważ w Pokoju Wspólnym pojawił się Zardi, która z zapałem usiadła mi na kolanach i uśmiechnęła się szeroko.
- Zasłużyłam na pacanie po głowie. - oświadczyła zadowolona. - Na naszym przedstawieniu pojawi się sam Minister Magii! - naprawdę była z siebie dumna. - A skoro będzie u nas taka znamienita osoba, na pewno ten dzień zostanie zamieniony na święto szkolne i lekcje nam przepadną. Tak, wiem. Jestem genialna, nie musisz tego mówić! - nawet nie zamierzałem, ale nie było sensu się z nią kłócić. I tak nie miałbym szans. Zardi była kimś, kto nigdy nie przegrywał.
- Nie podzielam twojego entuzjazmu, ale podziwiam, że tak się zaangażowałaś. Nie uważasz, że Minister będzie stresował twoich aktorów? - musiałem o to zapytać.
- Prawdę mówiąc, nie myślałam o tym. - przyznała z przepraszającym tym razem uśmiechem. - Ale nie ma problemu, porozmawiam z nimi i nawet się nie przejmą dodatkową twarzą na widowni! Jeśli będę musiała to poproszę Noaha o zaklęcie, które pomoże pozbyć się problemu tremy.
- Ty nigdy nie widzisz żadnego problemu, co?
- Prawdę mówiąc to staram się ich nie widzieć. - rzuciła i pocałowała mnie w czoło. - Poprzeszkadzam ci jeszcze troszkę, co ty na to? Tylko nie mów, że mam zejść ci z kolan bo jestem ciężka. Za coś takiego możesz ode mnie oberwać po tym swoim wilczym tyłku.
- Ho, ho! Co za drapieżnik z ciebie wychodzi. - roześmiałem się szczerze. - Mój wilczy tyłek jest zdecydowanie twardszy niż mogłoby ci się wydawać.
- To dopiero wyznanie! - roześmiała się i wstała z moich kolan usadawiając się zamiast tego na jednym z podłokietników fotela. - Wróćmy jednak do poważnych spraw, Remusie. A poważną sprawą na dziś jest co? Naturalnie, przedstawienie!
- Zardi, czy ten temat nie jest już przypadkiem zamknięty? Wszyscy nad tym pracujemy, staramy się jakoś wypaść. Po co nas męczyć nawet w dni wolne? A przynajmniej mnie.
- Paskud z ciebie. - skrytykowała, ale w jej głosie nie było ani złości, ani urazy. Dała mi pstryczka w czoło i zadowolona ulotniła się w stronę dormitorium dziewcząt.
Miałem zamiar wrócić do lektury, ale Zardi rozkojarzyła mnie do tego stopnia, że nie mogłem do końca zebrać myśli, co naprawdę utrudniałoby mi czytanie. Postanowiłem więc pokręcić się bez celu po korytarzu.
Mało ambitne, ale jedyne możliwe rozwiązanie w tej sytuacji, jako że zupełnie nie miałem co z sobą zrobić. Byłem nawet ciekaw jak wypadło dyrektorowi to bardzo ważne spotkanie na szczycie w jego gabinecie, ale wypytywanie o to nie wyglądałoby zbyt dobrze, ani tym bardziej kręcenie się w pobliżu, więc musiałem znaleźć sobie inny cel. Przespacerowałem się więc pod gabinet profesora astronomii, gdzie nudą aż wiało.
Gdzie się podział ten ambitny chłopak, który zawsze wiedział, gdzie znaleźć coś interesującego do zrobienia? Gdzie ten ciekawy świata wilczek?
Nie miałem jednak czasu na dalszą rozmowę z samym sobą, ponieważ na korytarzu znalazłem rzuconą niedbale szmatę, która do złudzenia przypominała starą, wysłużoną koszulę. Tego nie powinno tutaj być, ale nagły raban dochodzący z jednej z pustych klas lekcyjnych tego nieużywanego korytarza uświadomił mi, że nie tylko koszula nie pasuje do tej scenerii. Posłużyłem się w końcu moimi zmysłami wyłapując zarówno zapach dyrektora, jak i myszy, którą wczoraj miałem za zadanie znaleźć. Czyżby Dumbledore'owi nie udało się odmienić nauczyciela i teraz znowu musiał szukać uciekiniera po całym zamku? Planowałem mu pomóc, ponieważ naprawdę się nudziłem, ale nie chciałem też przestraszyć myszy, więc podchodziłem do pomieszczenia, z którego dochodziły te wszystkie odgłosy na palcach. W międzyczasie zdążyłem się zawahać chyba blisko pięć razy, bo co będzie jeśli uchylę drzwi, a mysz właśnie wtedy da nogę? Tylko wszystko skomplikuję! Naprawdę nie wiedziałem czy dobrze robię i czy chcę zaryzykować.
Kolejny rumor, głosy, a może jednak jeden głos, sam nie byłem pewny, ponieważ przez tak grube drzwi nawet moje wyostrzone zmysły nie mogły się na wiele zdać. Czy ja słyszałem śmiech i krzyki? Nie... Na pewno nie. Chociaż... Chyba jednak tak. Klasa była jednak naprawdę szczelna, więc pewności nie miałem żadnej.
Zdecydowałem się podejść i zajrzeć do klasy, w której dyrektor najwyraźniej przewracał ławki w poszukiwaniu myszy. Słyszałem coraz wyraźniej jego wołania, choć nie rozumiałem jeszcze dokładnie znaczenia niewyraźnych słów. Byłem trzy kroki od drzwi, już wyciągałem rękę do klamki, kiedy na korytarz wbiegła szalona i uciążliwa kotka woźnego. Nie lubiłem jej! Niemal równie mocno, co Evans. Najwyraźniej ona nie lubiła też mnie, ponieważ na mój widok prychnęła, zasyczała i rzuciła się biegiem w moim kierunku. Głupia gęś chciała zaczynać z wilkołakiem! Nie mogłem się jej niestety pozbyć w sposób najbardziej oczywisty, ponieważ przypłaciłbym to głową, kiedy już wyszłoby to na jaw, a nie miałem co do tego wątpliwości.
Postanowiłem się wycofać. Nie żebym bał się głupiego kota, który właśnie na mnie szarżował. Przemyślałem na szybkiego wszystkie za i przeciw, a myśl, że poszukiwany tak zawzięcie przemieniony w mysz nauczyciel mógłby zostać zjedzony przez kota, nie należała do zachęcających wizji. Zaakceptowałem więc swoją przegraną, ale obiecałem sobie, że na pewno zemszczę się jeszcze na tym kocurze za ten poniżający odwrót.
W ten oto sposób, znowu nie miałem, co ze sobą zrobić, a w takiej sytuacji tylko jedno przychodziło mi do głowy. Kuchnia! Nie musiałem specjalnie długo przekonywać samego siebie. Pomysł nie był świetny, ale na pewno smaczny! Tym bardziej, że dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły, słoneczny i zasługiwał na ostatnie w tym roku lody. Takie z polewą o smaku toffi, dużą ilością czekolady, bitej śmietany i rozkoszy spokoju. Wątpiłem by moje życzenie ucieszyło Skrzaty Domowe, ale nawet ja miałem czasami dni, kiedy dla swojego widzimisię znęcałem się nad tymi biednymi utalentowanymi wszechstronnie stworzeniami.
Nawet nie podejrzewałem się o tak wielkie łakomstwo, ale naprawdę musiałem być niezaspokojony czekoladowo, ponieważ nogi niosły mnie same. Kuchnia i lody były moimi jedynymi myślami, więc dopadłem mojego małego raju i wprowadziłem w nim niezłe zamieszanie. Skrzaty wiedziały już, że przez najbliższe dwa tygodnie muszą rozpieszczać mnie deserami, więc kolejny więcej nie robił im różnicy. Zresztą, nie tylko ja miałem dziwne zachcianki, ponieważ sam Dumbledore podobno również zażyczył sobie dzisiaj jakieś słodkie rarytasy do gabinetu. Podejrzewałem, że wizyta ważnego gościa została przełożona na dzisiaj i chciał go dobrze przyjąć. Cóż, po wielkim polowaniu na myszy również przyda mu się coś na osłodę, po zabójczym tempie, w jakim z pewnością uciekała mu mysz.
Zabierałem się już za lody, kiedy w kuchni pojawił się Noah. Przyznam, że jego obecność tutaj bardzo mnie zaskoczyła, a jeszcze bardziej fakt, że odbierał od Skrzatów bukiet grillowanych kiełbasek przyozdobionych zieloną sałatą zamiast papierem. Chyba cieszyłem się, że mnie nie widział, ponieważ taki romantyczny gest aż prosił się o równie romantyczny komentarz. Do tego piknikowy koszyk z chleba i na szczęście zupełnie normalny koc.
Zastanawiałem się komu chłopak chce zaimponować czymś takim, toteż zabrałem swoje łakocie ze sobą i podążyłem za nim trzymając się w bezpiecznej odległości. Wprawdzie nie wydawał się chować ze swoim „prezentem”, ale podejrzewałem, że nie czułby się komfortowo wiedząc, że ktoś śledzi jego kroki.
Przyznaję, gdyby chodziło o Petera, na pewno chciałby sprezentować Narcyzie piękny bukiet kiełbasek lub zapiekanych pałek kurczaka, ale przecież Noah nie należał do osób obsesyjnie myślących o jedzeniu. Może więc zrezygnował z Zardi i postanowił umówić się ze Sprout? Ona doceniłaby przybranie z sałaty i grillowany środek.
Omal nie ryknąłem śmiechem, kiedy zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę widzę. Chłopak z bukietem kiełbasy! Dosłownie, bez najmniejszej przenośni. Kiełbasa wystająca jak kwiaty z wielkich liści sałaty i kosz z chleba! To dopiero miał być widok! Dla jakiejś bogu ducha winnej dziewczyny na pewno niezapomniany.

remus_j_lupin_by_ecthelian-d4s3ujr

środa, 15 lipca 2015

Plany i ich zniweczenie

Przedpołudnie w Hogsmeade mogłem zaliczyć do najlepiej spędzonych od wielu, naprawdę wielu tygodni, a to dlatego, iż był to niezwykle udany wypad. W końcu po porannym zmęczeniu nie było już ani śladu, a i na brak humoru nie mogliśmy więcej narzekać. Kto by pomyślał, że do szczęścia wystarczą nam dwa kremowe piwa i wspólnie spędzony czas. Widać nie trudno było zadowolić grupkę zdesperowanych młodych mężczyzn. To nie było powodem do dumy, ale dziś specjalnie mnie to nie interesowało. Byłem zbyt upojony przyjemnością płynącą ze słodyczy krążącej w moich żyłach. I z jakiejś niezrozumiałej dla mnie przyczyny chciałem trochę „poświntuszyć”, jak barwnie nazwałby to Peter, gdyby chodziło o niego i jego nieistniejące miłosne przygody.
Syriusz przypomniał mi, że od dawna nie byliśmy ze sobą w sposób intymny, toteż teraz nie potrafiłem odpędzić się od myśl o tym, co każdego dnia uciekało nam z rąk. Pragnąłem Syriusza, a on pragnął mnie. Czy potrzebowaliśmy jeszcze jakiejś zachęty?
- Myślę, że powinniśmy wracać. - rzuciłem niby od niechcenia, ale spojrzenie jakie posłałem Syriuszowi było bardzo wymowne. Może nie powinienem pić w przyszłości? Jeśli za każdym razem piwo kremowe miałoby mnie nakręcać do łóżkowych zabaw, bezpieczniej było go unikać. Syriusz też dojdzie do takiego wniosku, kiedy tylko dowie się, co dla niego przygotowałem. O ile nie ucieknie, kiedy moje wcześniejsze zapowiedzi zacznę wprowadzać w życie.
- Remus chyba ma rację. - Syriusz nie dał po sobie poznać, że wie, co kryje się w moich myślach, kiedy popierał mój pomysł – Evans będzie cię szukać, J. Zacznie węszyć, a nie chcemy żeby odkryła nasze sekrety.
- Nie pomyślałem o tym. - przyznał niechętnie James, który spojrzał tęsknie na swój pusty kufel – Musimy się zbierać i nie mamy już czasu na zabawy. Nie ma co zwlekać. Napełniamy torby piwem kremowym i jazda do zamku! - zakomenderował i jako pierwszy pognał w stronę lady. Jego głupkowaty uśmiech najwyraźniej potrafił zdziałać cuda, jako że dostaliśmy do naszego zakupu darmowe piwo, więc w pewnym stopniu bogatsi wychodziliśmy na ulicę. Teraz mieliśmy przed sobą zdecydowanie trudniejsze zadanie, jakim było bezszelestne przedostanie się do spiżarni Miodowego Królestwa. Na szczęście drzwi nadal były otwarte, więc przynajmniej tę przeszkodę mogliśmy wykreślić z listy.

Kiedy bardziej lub mniej spektakularnie przedarliśmy się do szkoły, bardzo szybko okazało się ile prawdy tkwiło w słowach Syriusza. Evans rzeczywiście szukała Jamesa wytrwale i z wielką pasją, ale widząc nas razem nie pytała gdzie się podziewaliśmy. Miała przynajmniej tyle oleju w głowie. I dobrze, ponieważ nie wpadliśmy na żadną sensowną wymówkę, a wymyślony przez Jamesa na poczekaniu kurs tańca był po prosty debilny.
- Idę spać. Jestem wykończony. - Peter uciekł, kiedy tylko na horyzoncie pojawiła się McGonagall. Był to raczej przypadek, ale najwidoczniej Pet nie chciał ryzykować, że zostanie o coś oskarżony lub nauczycielka uzna jego czas wolny za dowód przygotowania do najbliższej lekcji transmutacji. James w tym czasie zaproponował Lily spacer skąpanych w słonecznym blasku błoniach, co na pewno miało wiele wspólnego z jego wypitymi wcześniej piwami kremowymi.
- Zabierzcie moją torbę do pokoju, nie będzie mi potrzebna. Dzięki! - rzucił do nas szybko i wcisnął swój pakunek w ręce Syriusza. Chciał pozbyć się dowodów na naszą wizytę w Hogsmeade zanim Evans zrobi się wścibska. Doskonale to rozumiałem.
- Jestem wielkoduszny. Zrobię to dla ciebie. - zapewnił Black i wspólnie ruszyliśmy do pokoju, w którym zniknął już Peter.
Zanim opuściliśmy sypialnię, odczekaliśmy chwilę by mieć pewność, że James zabrał już Evans z korytarza. Nie potrzebowaliśmy świadków, którzy będą widzieć jak przemykamy wspólnie do łazienki prefektów, a właśnie tam chcieliśmy się rozgościć i nacieszyć sobą. Nie mogłem się doczekać chwili, kiedy zdominuję Syriusza i poczuje to, co zazwyczaj czuł on sypiając ze mną. Byłem ciekaw jakie naprawdę jest to uczucie i która z opcji sprawi mi większą przyjemność.
Kierując się w stronę łazienki, uśmiechałem się chyba trochę zbyt szeroko. Biedny Syriusz chyba musiał zacząć już podejrzewać, że mam wobec niego niecne zamiary, ale dotrzymywał mi kroku. Był bardzo dzielny, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że należał do grona upadłych paniczów czystej krwi.
- O, Remusie, jak dobrze, że cię widzę! Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam? - dyrektor wyrósł przed nami jak spod ziemi. Oczywiście, że przeszkadzał, ale przecież nie mogłem mu tego powiedzieć.
- Nie, ależ oczywiście, że nie. - ja kłamałem, a Syri bez wątpienia odczuł ulgę z powodu nagłego nalotu Dumbledore'a. - W czym mogę pomóc?
- Porozmawiajmy u mnie w gabinecie. - nie podobało mi się to, ale nie wypadało odmówić. Wtedy na pewno przyznałbym się do winy, bez względu na to, o co mogło chodzić dyrektorowi.
Skinąłem potakująco głową i spojrzałem na Syriusza w sposób mówiący jasno, że to jeszcze nie koniec. Poczłapałem zawiedziony za mężczyzną, który uprzejmie otworzył przede mną drzwi i wskazał krzesło. Sam usadowił się za biurkiem opierając ciężko łokcie o blat.
- A więc nie przeciągajmy. Potrzebuję twojej pomocy. - zaskoczyło mnie to i wątpiłem żeby nie było tego po mnie widać. - Dziś odwiedzi mnie bardzo znaczący gość, który panicznie boi się myszy. Tak się jednak składa, że zupełnie niespodziewanie zamieniłem jednego z naszych nauczycieli w mysz. W panice mysz uciekła, a kiedy profesor McGonagall otworzyła drzwi, dała nogę na zewnątrz.
- No, dobrze. Rozumiem, co się stało, ale jaka jest w tym moja rola? - czy on chciał żebym grał na flecie i wabił wszystkie gryzonie, które pałętały się po Hogwarcie? Wątpiłem w swój talent muzyczny jeśli o to chodziło.
- Widzisz, tak się składa, że ta wizyta będzie naprawdę bardzo ważna i nie chciałbym dopuścić do sytuacji, kiedy nasza myszka wraca do mojego gabinetu właśnie podczas tego spotkania. Uznałem, że jeśli ktoś mógłby wywęszyć naszego zbiegłego nauczyciel, to ty będziesz nadawał się do tego doskonale.
Zapadła cisza. Patrzyłem na dyrektora, a on patrzył na mnie. Nie miałem wątpliwości, że dobrze go zrozumiałem, ale sama propozycja nie była szczególnie kusząca. Tym bardziej, że węszenie oznaczało obwąchiwanie czegoś, co należało do zamienionego w mysz nauczyciela.
- Jeden niuch na pewno wystarczy. - Dumbledore uśmiechnął się prosząco wyciągając w moją stronę męski sweter. Przynajmniej wiedziałem, że chodzi o mężczyznę. Może o tajemniczego profesora astronomii? W końcu o nim nic nie wiedziałem i utrzymywanie go w tajemnicy miałoby sens. - Ostro się targujesz, Remusie. - dyrektorowi naprawdę musiało zależeć na znalezieniu tej myszy, skoro próbował wszelkimi sposobami, jak przekonałem się chwilę później. - Co powiesz na tydzień dodatkowego deseru? Codziennie inne ciasto. Zaczniemy od snickersa...
- Proszę mi to dać! - wyciągnąłem dłoń po sweter. Pewnie mogłem się targować, ale nie mogłem przepuścić takiej okazji. Codziennie dodatkowy deser w postaci ciast? To był raj!
- Wiedziałem, że się dogadamy. - mężczyzna uśmiechnął się – Pójdę z tobą, to na pewno wiele nam ułatwi. W końcu żaden nauczyciel nie chciałby zostać złapany przez ucznia. Nawet tak zdolnego jak ty.
Uśmiechnąłem się, chociaż ten komplement nie był mi zupełnie potrzebny. Przysunąłem nos do materiału i wciągnąłem w nozdrza zupełnie nieznany mi zapach. Wiatr, wilgoć, woda po goleniu o intensywnym, bardzo męskim zapachu, jakaś zupełnie mi nieznana woń roślinna. Tego zapachu nie dało się łatwo zapomnieć, ale nie mogłem go też skojarzyć z żadnym nauczycielem. A więc to naprawdę nasz profesor astronomii miał kłopoty! Tylko o nim nie wiedziałem zupełnie nic, co dawało bardzo jasne wnioski.
Wypuściłem powietrze z płuc przez nos kilka razy i w końcu zacząłem wyszukiwać śladu zapachu pozostawionego przez fałszywą mysz. Na początku nie było łatwo, ale po chwili moje ćwiczenia z początku roku przyniosły jako taki efekt. Ruszyłem ostrożnie tropem, który wskazywał mi nos. Wyczuwałem za sobą dyrektora, ale wyłączyłem się szybko na jego obecność, aby nie pozwolić mu na rozpraszanie mnie. Schodami w dół, minąć gargulca...
- Jest w kuchni. - wyprostowałem się. Dumbledore spojrzał na mnie pytająco zaskoczony. - Proszę mi wierzyć, wiem to na pewno.
- Skąd? - mężczyzna był naprawdę zdziwiony, a ja wyraźnie dumny z siebie.
- Właśnie słyszę, jak Skrzaty Domowe uganiają się za nim z miotłami. Takich dźwięków nie sposób z niczym pomylić.
- No proszę. To było takie proste, a ja dałem się naciągnąć na tydzień łakoci dla ciebie. Cóż, mój błąd, ale zasłużyłeś na dwa tygodnie ciast! - powiedział zadowolony i wyciągając swoje długie nogi ruszył w stronę schodów. Postanowiłem zaczekać na niego tutaj, aby mieć pewność, że znalazł właściwą mysz, chociaż ja nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
Dwa tygodnie łakoci, dwa tygodnie raju. Syriusz będzie załamany, Peter umrze z zazdrości, a ja będę jak sułtan, rozpieszczany z każdej strony. Już nie mogłem się doczekać, a do spełnienia moich dosłownie słodkich fantazji byłem o krok bliżej, kiedy Dumbledore w końcu pojawił się na korytarzu trzymając coś w ręce. Skinął mi głową, więc byłem pewny, że trafiłem w dziesiątkę. Zresztą, sam mogłem to stwierdzić po zapachu, jaki otaczał niewidoczną dla mnie w uścisku dłoni mężczyzny mysz.
- Bingo! - powiedziałem do siebie zadowolony i już czułem rozkoszny smak ciasta w ustach. Jutrzejszy dzień zapowiadał się znakomicie.

RemusLupin39

niedziela, 12 lipca 2015

Spaaaaać

26 października
Pomoc Zardi była zdecydowanie złym pomysłem, ponieważ wymagała ode mnie zaangażowania, czasu i sporego nakładu pracy. W konsekwencji stanowczo zbyt późno położyłem się spać, co teraz odbijało się na mojej twarzy bladością, zaczerwienionymi oczyma, sinawymi podkówkami oraz wyschniętymi na wiór wargami. Nie sądziłem, że po latach, próby niemal reaktywowanego zespołu będą tak ciężkie i męczące. Czułem się przez to niebywale stary i nieomal niedołężny, ponieważ dawniej byłem w stanie wykrzesać z siebie o wiele więcej, zaś teraz niebywale szybko traciłem zainteresowanie pracą nad sobą i utworem. Moje myśli zaprzątało wygodne łóżko, ciepła pościel, błogi sen.
Z ulgą przyjąłem fakt, że dziś wypadało wolne, kiedy to mieliśmy odpocząć od prób, nauki, wszystkiego, co mogłoby nas niepotrzebnie męczyć. Przyjaciółka odpowiedzialna za „Czerwonego Kapturka” zadbała by każda zaangażowana w jej przedsięwzięcie osoba otrzymała drobne fory od nauczycieli, właśnie po to, by móc wypocząć przed kolejnym długim, męczącym tygodniem.
- Starzeję się. - stwierdził równie niewyspany James, który ziewając przeciągle rozmasowywał swoje zamykające się oczy. Musiałem przyznać, że ten widok zachęcił moje do pieczenia, przez co czułem się jeszcze gorzej niż poprzednio.
- Wszyscy się starzejemy. - rzuciłem mądrością. - Po prostu niektórzy szybciej niż inni.
- Powiedział wilkołak, który ledwo widzi na oczy i powinien podtrzymywać powieki zapałkami. - dogryzał Potter i chociaż już był na nogach gotowy do wyjścia na śniadanie, położył się jeszcze na łóżku z zamiarem zapomnienia o całym świecie. - Idę spać, więc nie przeszkadzać przez jakąś godzinę. Możecie mi śniadanie przemycić do pokoju.
- Wstawaj, nikt nie będzie niczego przemycał. Nie dla ciebie. - Syriusz rozciągał zdrętwiałe kończyny i wcale nie wyglądał lepiej od nas. - Rozruszamy się i zapomnimy o senności.
- Ta, jasne. Będę słabiej pracował nawet nad moimi głupimi projektami, ponieważ mój umysł zaśnie i nie będzie chciał się obudzić.
- Ty masz jakieś projekty? - zmarszczyłem brwi.
Peter zachrapał obok mnie. Podziwiałem go, ponieważ sam chciałbym dysponować umiejętnością spania na stojąco w towarzystwie kumpli. Ten to zawsze potrafił działać na swoją korzyść.
Ostatecznie ustaliliśmy, że jeśli po posiłku nadal będziemy niewyspani, zaszyjemy się w łóżkach na godzinę i dopiero po upływie tego czasu pozwolimy sobie na jakiekolwiek działania mające na celu przetrwanie dnia. A przecież miałem trochę na głowie! Nie potrafiłem odpoczywać nie myśląc o obowiązkach, jakie zostawiam na później, toteż wątpiłem aby w moim przypadku udało się naprawdę zrelaksować.
Skusiłem się na poranną kawę, kiedy jakimś sposobem dotarłem do Wielkiej Sali. Kilka osób dosłownie spało z twarzami w jedzeniu, ktoś puszczał senne bąbelki w owsiance, czym zapewnił rozrywkę innym uczniom. Jak widać Zardi wyciskała ostatnie poty z nas wszystkich, co nauczyciele przyjęli z rezerwą, sądząc po ich nijakich reakcjach na podobne przypadki. A przynajmniej tak mi się początkowo wydawało, ponieważ już w pięć minut później patrzyłem jak rozbawiony Wavele kreśli twarz śpiącego z głową na stole Noaha. A jednak i grono pedagogiczne naszej szkoły potrafiło się nieźle bawić kosztem ciężko pracujących nad przedstawieniem młodziaków. Biedny Francuz kiepsko trafił z miejscem przy stole. McGonagall na pewno nie skusiłaby się na podobne głupie zabawy. Chociaż? Może po prostu nie znałem jej zbyt dobrze?
- Hogsmeade. Myślę, że trzeba nam Hogsmeade, kremowego piwa na uzupełnienie cukru we krwi i od razu będzie z nami lepiej. - James wygłosił swoją teorię odrywając wzrok od zmęczonej, ale wciąż przytomnej Evans. - Wypad bez kobiet, bez zobowiązań.
- Dzisiaj nie mamy przecież... - zacząłem, ale mi przerwano.
- Nie po to odkryliśmy tajne przejście żeby musieć polegać na oficjalnych wyjściach. Wymkniemy się, wypijemy kilka piwek. Relaks jakiego nam trzeba na wyciągnięcie ręki, więc nie odmawiaj Remusie.
Nie byłem zachwycony tym pomysłem, ale musiałem przyznać, że brzmiało kusząco, więc skinąłem głową zgadzając się na wszystko. Nie było sensu przesiadywać w szkole i szukać sobie na siłę rozrywki, skoro nasza czwórka mogła robić to, na co inni nie byli w stanie sobie pozwolić.
- Zaczniemy od Miodowego Królestwa. - zażyczyłem sobie. - Wyjdziemy z niego, wrócimy jako kupujący i zaopatrzę się w trochę czekolady na lepszy dzień. Ona doda mi sił przed kolejną przeprawą z Zardi.
- Prawda! - poparł mnie ożywiony trochę Peter i ostatecznie każdy z nas zabrał ze sobą szkolną torbę, aby przemycić do pokoju zapasy słodyczy i piwa kremowego na czarną godzinę, czy raczej na czarne dni pracy nad przedstawieniem.
Musiałem przyznać, że przez chwilę cieszyliśmy się niespotykaną energią, ponieważ zebraliśmy się w rekordowym tempie i cichcem przekradaliśmy na odpowiednie piętro, a później z naszą niezawodną mapą pod samo zastawione gargulcem przejście. Byliśmy bardzo ostrożni, kiedy jeden po drugim wciskaliśmy się za garb kamiennej wiedźmy postawionej tu na czatach. James omal nie utknął w przejściu z nogami dyndającymi na korytarzu i to w chwili, kiedy zbliżał się do nas jeden ze ślizgonów, ale w ostatniej chwili wciągnęliśmy go i odetchnęliśmy z ulgą. Mało brakowało!
Spiżarnia Miodowego Królestwa była pusta, więc spokojnie wyszliśmy z tajnego przejścia na palcach i dwójkami przekradaliśmy się pod Peleryną Niewidką. Jako najszczuplejszy i średnio wysoki, pełniłem rolę Charona, wyprowadzając kumpli ze spiżarni na świeże powietrze, gdzie po jakimś czasie byliśmy już w komplecie. Mieliśmy szczęście, że w sklepie zostawiono otwarte drzwi aby słodki zapach słońca wypełnił każdy kąt. Mogliśmy niezauważenie przemknąć w jedną stronę, a później także wrócić do tajnego przejścia. Los musiał nam sprzyjać.
Rozpoczęliśmy relaks od słodyczy, którymi wypełniliśmy torby. Nawet Syriusz wziął coś dla siebie i kilka łakoci dla mnie. Nikt nie pytał co robimy w miasteczku, więc się z tego nie spowiadaliśmy. Załatwiliśmy jedne sprawunki i od razu zabraliśmy się za kolejne.
Słońce dodawało nam sił, pieściło skórę, rozleniwiało, ale dawało niezbędną tego dnia energię. Myślę, że dziś nie było dla nas rzeczy niemożliwych. Tym bardziej, kiedy skosztowałem cudownej czekolady, a jej słodycz rozpłynęła się po moim ciele gęstym, mlecznym smakiem. Czułem się bogiem mogąc tego doświadczyć. Syriusz co jakiś czas dźgał mnie zaczepnie palcem pytając, czy to lepsze od nocy spędzanych z nim, więc podjąłem jego grę.
- Od tak dawna nie spędziliśmy ze sobą żadnej nocy, że chyba nie pamiętam, jak to jest. - rzuciłem mu na ucho i wepchnąłem w usta kostkę czekolady. Prychał, narzekał, ale nie pluł, chociaż widziałem, że miał na to ogromną ochotę.
Zamówiliśmy po kuflu piwa i zajęliśmy najbezpieczniejszy w naszym przypadku stolik. James wziął na siebie obowiązek oczarowania właścicielki i jej córki, aby mieć pewność, że nie wygadają się przypadkiem któremuś z nauczycieli o naszej niespodziewanej wizycie. Musiało mu się udać, ponieważ obie były bardzo zadowolone z naszej wizyty. Syri również dodał do tego swoje trzy grosze uroku, więc kobiety nie miały szans.
- Ach, czuję jak piwo wypełnia każdą komórkę mojego ciała. - westchnął z rozmarzeniem Potter, kiedy upił pierwszy łyk z kufla. - Co za uczucie...
- Lepsze niż podglądanie dziewczyn w łazience prefektów. - przyznał Peter i najwyraźniej zrozumiał, że się wygadał ponieważ pobladł i szybko zainteresował się nadmiernie parapetem okiennym.
- Podkradasz mój klucz? - zapytałem poważnie. - Sądziłem, że mamy te zabawy za sobą, ale najwyraźniej się myliłem.
- Raz czy dwa razy zdarzyło mi się go pożyczyć. - przyznał niepozorny blondynek. - Zresztą, już tego nie robię. Dziewczyny zaczęły z jakiegoś powodu bardziej uważać i zabezpieczyły drzwi zaklęciem. Nikt nie wejdzie, jeśli wcześniej ktoś użył klucza wchodząc do środka. Łazienka otwiera się dla innych dopiero po jej ponownym zamknięciu tym samym kluczem z zewnątrz.
- Dobrze wiedzieć. - mruknąłem – Wiesz więcej o łazience, do której z naszej grupy tylko ja mam dostęp, niż ja sam.
- Przepraszam, Remusie. Więcej naprawdę tam nie pójdę i nie zabiorę ci klucza.
- Nic dziwnego, już nie działa tak jak dawniej. - James nabijał się z Petera będąc w doskonałym humorze po opróżnieniu pierwszego kufla piwa.
Miałem cichą nadzieję, że po skończeniu szkoły, kiedy ułożymy już sobie życie, będziemy co jakiś czas spotykać się na kremowym piwie wspominając stare czasy, rozmawiając o naszym codziennym życiu i rozkoszując się naszą przyjaźnią. Niemal mogłem wyobrazić sobie nas wszystkich za pięć, nawet dziesięć lat i podobało mi się to, co widziałem oczyma wyobraźni. Czterech szalonych, wyjątkowych chłopaków, z których każdy ma do opowiedzenia swoją własną historię.
- Skoczę po drugą kolejkę. - zaproponowałem zbierając nasze puste kufle. Zrobiłem to tylko z jednego powodu. Chciałem spojrzeć na nasz stolik z zewnątrz, tak jak patrzą na niego inni i cieszyć się tym, że w przeciwieństwie do nich, jestem Huncwotem, częścią większej całości, której nazwę nadał jakiś czas temu Sheva.

Harry.Potter.full.1711700

środa, 8 lipca 2015

Kartka z pamiętnika CCLXVII - Andrew Sheva

Ostatni list Remusa sprawił mi niesłychaną radość, podobnie jak powierzone mi przez niego zadanie. Chociaż na odległość, to jednak mogłem znowu być częścią Hogwartu i życia, które tam zostawiłem. Żałowałem, że nie zobaczę występu chłopaków, nie pośmieję się z Jamesa w stroju babci. Wprawdzie rozpocząłem swoją własną bajkę na nowo, ale brakowało mi tej starej historii o przyjaźni i szaleństwie pod angielskim niebem, pośród różnorodnych, zabawnych ludzi, którzy byli mi tak bliscy. Przyznam, że miałem zamiar przemycić wszystkie te uczucia w muzyce, którą przyszło mi układać. Może Zardi doceni moje starania i nie będzie oczekiwała ode mnie żadnych zmian. W końcu moja historia pasowała do jej wizji Kapturka, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem.
Przysiadłem nad słowami i pustą kartką papieru, na którą miałem przelać tak wiele w tak niewielu znakach. Moi nowi przyjaciele byli zajęci nauką do zbliżającego się testu z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale ja nie potrafiłem skupić na tym myśli. Nie, kiedy alternatywą było przysłużenie się mojej dawnej szkole, za którą naprawdę tęskniłem. Nie nawykłem do przerażającej większości uczennic, do niewielkiego odsetku chłopców, do nieinteresującego nauczyciela, który radził sobie nieźle na swoim stanowisku, ale odstraszał wyglądem.
- Zła Królowo, twój brat będzie grał z moim starym zespołem podczas przedstawienia. - rzuciłem do Aarona, aby oderwać go od nauki. Z jakiegoś powodu bardzo mnie denerwował fakt, że kumple nie odrywają wzroku od książek, kiedy ja zupełnie nie mam ochoty na wypełnianie szkolnych obowiązków. Nie do końca wiedziałem dlaczego ostatnio nazywałem go Złą Królową, ale uznałem, że pasuje to do jego aparycji i całkiem nieźle brzmi. Przynajmniej na chwilę obecną. Gorzej było z Cyrillem, który nagle zyskał u mnie przydomek Małego Misia. Nie dziwiłem mu się. Pszczoła brzmiało lepiej.
- W jakim znowu zespole?! - prychnął poirytowany chłopak. Aaron zawsze się denerwował, kiedy chodziło o jego starszego brata. Najwyraźniej ze sobą konkurowali.
- Miałem kiedyś kapelę w szkole. Ja i czwórka przyjaciół. Wciągnęli nas w to kumple, ale kiedy skończyli szkołę i my się wycofaliśmy. Teraz mają przygrywać na jakimś przedstawieniu, ale przeze mnie brakuje im ludzi, więc wzięli twojego...
- Miał tam pracować, a nie zabawiać się i wyrywać panny!
- Skąd pomysł, że je wyrywa? - Cyrille włączył się do rozmowy.
- Ile walentynkowych imprez mamy za sobą? - Aaron uniósł wymownie brew – Wracam z nich obładowany czekoladą, czekoladkami, domowymi wypiekami, upominkami tak słodkimi, że mdli mnie później przez kilka miesięcy! Nie jestem narcyzem, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że dziewczyny ślinią się na mój widok, nawet jeśli nie odpowiadam ich ideałowi księcia z bajki. Mój brat jest równie przystojny, w dodatku starszy ode mnie. Nie uwierzę, że się za nim żadna nie ogląda. To ja postawić wiadro stęchłej wody przed stadem spragnionych koni. Będą ja pić, nawet jeśli czują do niej obrzydzenie, a natura wrzeszczy „nie”.
- Nie wiedziałem, że znasz się na koniach. - przyznał rudzielec z zainteresowaniem.
- Nie znam. Zmyślam. - przyznał farbowany na czarno chłopak wzruszając ramionami. - Ale czy to naprawdę ważne? Ja po prostu wiem, że on się tam świetnie bawi zamiast ciężko pracować, a granie tylko to potwierdza!
Przewróciłem oczyma, ale w rzeczywistości mało mnie interesowało, co w Hogwarcie wyprawiał teraz jego brat. Najistotniejsze było stworzenie czegoś szczególnego na potrzeby przedstawienia.
- Skoro i tak już się nie uczymy... - Cyrille uśmiechnął się niepewnie. - Może porozmawiamy o dziewczynach? Tak, Aaronie. Wiem doskonale, że nie przepadasz za nimi i czujesz się osaczony, ale ja to zupełnie co innego. - aż miałem ochotę zapytać od kiedy. Powstrzymałem się jednak przed ironicznym komentarzem. - Podoba mi się Sabine z piątej klasy.
- Hę?! - wraz z Aaronem zareagowaliśmy jednocześnie, chociaż z pewnością z różnych powodów. Ja miałem cichą nadzieję, że zdołam zeswatać ze sobą dwójkę przyjaciół, zaś Aaron...
- Ta Sabine?! - ciemnowłosy wyglądał na naprawdę wstrząśniętego. - Ta sama, która w tamtym roku chciała ze mną chodzić i uznawała mnie za cały jej świat? O tej Sabine mówimy?!
- Dałeś jej kosza, a ona się odkochała! - Cyrille zmarszczył brwi w geście wyrażającym złość i niezadowolenie. - Jest ładna, miła i jest mną zainteresowana!
- Tak, jasne. Uważaj, bo jeszcze jej uwierzę. Ona chce się zbliżyć do mnie! Wykorzysta cię, będzie dostawiać się do mnie, a kiedy jej się nie uda, po prostu cię spławi!
- Nie jesteś pępkiem świata, Aaronie! - Mały Miś podniósł się z krzesła i w złości tupnął nogą. Wyglądał jak nadąsane dziecko, ale w tej chwili na pewno bym mu tego nie powiedział. Zresztą wolałem nie mieszać się do ich sporu. Tym bardziej, że byłem po stronie chłopaka z irokezem na głowie. Cyrille był zwyczajnym, może trochę słodkim chłopakiem, który mógł się spodobać, ale na pewno nie komuś takiemu jak wspomniana Sabine – długonoga niebieskooka blondynka, zarozumiała do przesady. Kiedy zakładała swoje buty na niebotycznych obcasach Pszczoła sięgał jej do dorodnego biustu.
- Jestem pępkiem świata, ośle! Ta szkoła liczy szesnastu chłopaków i Merlin jeden wie ile bab! Dla nich jestem zasranym pępkiem ich różowego świata! Lubię cię, naprawdę cię lubię, ale dziewczyny w tej szkole nie patrzą na takich przeciętniaków! Prędzej poderwiesz sobie jakiegoś macho, niż jakąkolwiek uczennicę tutaj! - bolesne, ale prawdziwe, więc już teraz wiedziałem, że zaczną się między nimi ciche dni.
- Jesteś wredny i niemiły! Nic dziwnego, że już się jej nie podobasz! - Cyrille zebrał swoje rzeczy ze stołu i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Drażliwy jak przyszła matka. - prychnął Aaron i rzucił się na łóżko mając w nosie dalszą naukę.
Spojrzałem na kartkę z nieistniejącymi jeszcze nutami. Ta kłótnia sprawiła, że poczułem przypływ natchnienia, więc zacząłem szybko spisywać to, co mi się nasunęło. Wszystkie przejścia, wolny, klimatyczny refren i mocne, gwałtowne zwrotki. Muzyka wypełniała mnie, przepływała przeze mnie i nie pozwalała odpocząć póki nie zakończyłem pracy nad jedną, drugą, a następnie jeszcze dwiema piosenkami od Zardi. Pewnie powinienem podziękować chłopakom za to przedstawienie, jakie właśnie odwalili, ale zwyczajnie nie chciałem ich jeszcze bardziej denerwować.
Niestety mogłem zapomnieć o tym, że kiedykolwiek się zejdą i będą stanowić parę. Cyrille był beznadziejnym przypadkiem i nigdy nie zakochałby się w mężczyźnie. Nawet takim atrakcyjnym jak Aaron. On po prostu był do szpiku kości heteroseksualny, czego dowodem było nagłe uwielbienie do bardzo kobiecej Sabine.
- Ona go zrani, a on będzie to bardzo przeżywał. - nie byłem pewny do kogo zwracała się Zła Królowa, ale przytaknąłem nie wiedząc nawet czy to zauważył. - Znowu się na mnie obrazi, bo uzna to za moją winę. Uzna, że ją uwiodłem, bo byłem zazdrosny, że już mnie nie chce i woli jego. Już raz przerabialiśmy coś podobnego, więc doskonale wiem jak to się skończy. Będzie mnie unikał, postanowi zmienić pokój, co się nie uda. Nie pamiętam już w jaki sposób ostatnio się pogodziliśmy, ale jakoś to było. Właśnie dlatego nie podobają mi się dziewczyny w tej szkole.
- A chłopcy? - zapytałem mimochodem.
Aaron spojrzał na mnie poważnie, jakby chciał ocenić na ile sobie z niego żartuję, a na ile pytam poważnie.
- Jak dotąd nie spotkałem nikogo właściwego, więc sam nie jestem pewny. - rzucił szczerze. - Przyjmijmy hipotetycznie, że mógłby mi się spodobać mężczyzna. Wtedy musiałby być ode mnie starszy, poważny i musiałby oddać mu władzę. Lubię dominować. - wzruszył ramionami. - Dlatego unikam dziewczyn uczących się tutaj. To typy, które chcą dzierżyć władzę, a ja na to nie mogę się zgodzić, ponieważ jestem jak one. Gdybym miał zakochać się w kobiecie też musiałaby być ode mnie starsza. Ale to tylko moje gdybanie, więc nie ma sensu brać tego do siebie. - machnął ręką lekceważąco. - Mamy teraz większe problemy. Musimy zdemaskować plan Sabine póki nie jest za późno.
- Pomogę ci, ale zaczniemy jutro. Ja muszę zająć się zleceniem z Hogwartu, a ty pomyśleć nad konkretnym planem. Znasz Sabine najlepiej, więc będziesz wiedział, w jaki sposób najłatwiej zastawić na nią skuteczną pułapkę.
Znowu poczułem przypływ natchnienia, więc zabrałem się za notowanie nut i wystukiwanie rytmu, który chciałem nadać utworowi. Kto by pomyślał, że nieszczęścia przyjaciół wyjdą na dobre mojemu talentowi?
Zanim w ogóle to zauważyłem, miałem już komplet piosenek do przedstawienia. Sprawdziłem je tylko upewniając się, że nie popełniłem błędu i będą odpowiednio brzmieć, po czym zabrałem się za pisanie listu i przepisywanie nut Remusowi. Naturalnie nie zapomniałem wspomnieć o obecnej sytuacji, która wypełniła mnie po brzegi chęcią działania. Nic tak nie pomagało na samopoczucie jak wojna o kobietę między przyjaciółmi. I nagle nie musiałem już ich ze sobą swatać, ponieważ dążenie do ich pogodzenia w zupełności mogło mi wystarczyć. Byłem dziwaczny, ale w końcu nazywałem się Sheva, a to naprawdę zobowiązuje.

niedziela, 5 lipca 2015

Pierwsza próba

22 października
Wpadliśmy po uszy. Jak tłuste śliwki w zawiesisty kompot. Niechętnie przyznawałem, że była to moja i tylko moja wina. W końcu to ja zaproponowałem Zardi pomoc przy tworzeniu przedstawienia. Nie wiedziałem tylko, że dziewczyna naprawdę poczuje się lepiej i z tego powodu wstąpi w nią demon! I to na pierwszej próbie, na której naturalnie kazała zjawić się także członkom mojego nieistniejącego zespołu.
Biedny James skończył już na wstępie w stroju babci, który miał stać się jego drugą skórą. I właśnie to stanowiło problem, który należało rozwiązać.
- On musi być na miejscu, nie może grać! - tłumaczyła nam zaciekle dziewczyna. - Przebieranie się zajmie za dużo czasu, a ja chcę żeby zespół nie rzucał się w oczy baśniowo. Macie być narratorem, a więc kimś neutralnym. Babcia nie jest neutralna. Moja wizja uległa zmianie w kilku miejscach, ale ogólnie rzecz ma się tak: wy gracie, James jest babcią, a ja wam załatwiam ludzi na perkusję i gitarę. Mam nawet na oku dwóch takich z odpowiednią prezencją...
- Nie! - zaprotestował Syriusz. - Nie zgadzam się! Przecież oni w końcu wyczują, że na nich polujesz w jakiś dziwaczny, perwersyjny sposób.
- Oj, daj spokój! - dziewczyna machnęła na niego ręką. - Jestem pewna, że potrafią grać, więc mam niezawodną wymówkę. Zresztą, nie pamiętają, co im zrobiliśmy, więc nie widzę najmniejszego problemu. Nie każę im się na scenie całować, chociaż przyznaję, byłoby miło. Będą tylko grać, a ja napawać się moim zboczeniem. Wszystko pięknie, ładnie i, jak Merlina kocham, bez zarzutu.
Zardi nie musiała wyjawiać imion czy nazwisk, ponieważ doskonale wiedzieliśmy o kogo chodzi. Gregoire i Noah znowu byli obiektami jej niecnych planów.
- Oni naprawdę w końcu zauważą, że masz coś na sumieniu. Teraz wepchniesz obu do zespołu na czas przedstawienia, później wymyślisz coś innego. - Syri obstawał przy swoim, ona zaś przy swoim. Jej siła przebicia była jednak zdecydowanie większa, jako że miała po swojej stronie zainteresowanego całym przedsięwzięciem dyrektora.
- Ach tak, zaprosiłam ich już na próbę, więc zaraz się zjawią. - zignorowała dalsze protesty – Zobaczymy czy potrafią grać, posłuchamy i zdecydujemy. Ja obstaję przy Irokezach. Chcę coś mocniejszego, naprawdę pasującego do mojej idei. O, oto i oni. Tutaj, panowie, tutaj! - pomachała ręką na zdezorientowanego Gregoire'a oraz wyraźnie zadowolonego z możliwości rozmowy z nią Noaha. - Do rzeczy, powitania zostawmy sobie na inne dni. - zakomenderowała – Potrzebuję kogoś do gry na gitarze i kogoś do perkusji. - Zardi naprawdę potrafiła od razu przechodzić do sedna sprawy. - Uznałam, że wy dwaj idealnie pasujecie, ale nie mam pojęcia czy gracie i na ile potraficie. - płynnie przeszła na „ty” i patrzyła na nich wymownie, niemal wymuszając zwierzenia.
- Gram na gitarze, ale...
- Świetnie! - Gregoire nie miał okazji dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ przerwała mu i teraz czekała na dobre nowiny z ust przyszłego nauczyciela.
- Nie jestem mistrzem perkusji. Kiedyś grałem, ale to było wieki temu.
- Żaden problem. Mamy czas na ćwiczenie, więc z pewnością nie będzie problemu. No, skoro już załatwione, to na stanowiska! - pokazała rozkazująco palcem ich miejsca i ruszyła w stronę odtwórców głównych ról, jakby chciała ich przepytać przed rozpoczęciem próby.
- O co tu chodzi? Dyrektor kazał mi się zjawić, ale nie mam pojęcia w jakie gówno wdepnąłem. - Gregoire rozglądał się w około jakby oczekiwał, że zaraz wyskoczy na niego jakiś wyjątkowo paskudny potwór.
Syriusz poddał się i machnął ręką w moją stronę chcąc w ten sposób powiedzieć: „ty mu to wyjaśnij, ja nie mam siły”. Wziąłem więc głęboki oddech i zabrałem się do pracy. Na początek upewniłem się, że chłopak wie o co chodzi ogólnie, a następnie przeszedłem do szczegółów dotyczących naszej roli w tym przedstawieniu. Ślizgon nie był zachwycony, ale nie oczekiwałem, że będzie skakał z radości. Tacy jak on nie lubili angażować się w działania pozalekcyjne, ale osobista interwencja dyrektora zrobiła swoje.
-Uwaga, uwaga! - Rozległ się zewsząd głos Zardi, ale dziewczyny nigdzie nie widziałem. Najpewniej zasłoniła ją grupka aktorów lub elementy dekoracji, które Flitwick rozstawił na podwyższeniu Wielkiej Sali. - Każdy zna swoją rolę i za chwilę otrzyma scenariusz od mojej prawej ręki, Lily Evans. Będziemy do was kolejno podchodzić i wyjaśniać wszelkie wątpliwości. Na początku swoje role będziecie wyczytywać z kartek lub tylko postoicie na scenie, mówię tutaj o drzewach. Narrator niech się zintegruje. Nie chcę sytuacji, kiedy gitara prowadząca idzie swoim tempem, a bas ucieka w zupełnie inną stronę! Raz, dwa, panie i panowie! Lily, czyń honory!
Po minie Lisicy widziałem, że nie podoba jej się rola popychadła, ale Zardi należała do osób, które na dłuższą metę lubiły dowodzić, więc nie sposób było zdetronizować kogoś takiego jak ona. Zresztą, cały „Czerwony Kapturek” był jej pomysłem, więc nikt nie mógł rościć sobie praw do najważniejszego stanowiska teatralnej trupy.
By nie narażać się napalonej na przedstawienie dziewczynie, postanowiliśmy spróbować wspólnej gry. Na początek przyszło nam wybrać odpowiedni kawałek, który wszyscy znaliśmy wystarczająco dobrze, by móc go zagrać. Nie było najgorzej, chociaż i nie perfekcyjnie. Potrzebowaliśmy nut, a jak się niebawem okazało, nie mogliśmy na nie liczyć.
- Mam teksty, ale potrzebuję do nich muzyki, więc liczę na wasze zaangażowanie. - krótkowłosa znowu była przy nas. Tym razem Lily Evans stała za nią przez cały czas i łypała groźnie to na mnie, to na Syriusza. - Jeśli nie jesteście w stanie się tym zająć, pomogę i znajdę wam kogoś odpowiedniego. Musicie przeczytać teksty i ocenić na ile nadają się do wystawienia. Poza tym, muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka. Nie potrafię grać na niczym poza nerwami, więc nie przydam wam się, ale przecież nie trzeba was prowadzić za rączkę, prawda?
Nie było to specjalnie pomocne i zapewniało nam zdecydowanie więcej godzin zaangażowania, ale wzięliśmy się do pracy dla dobra naszych przyszłych wyników.
- Jeśli potraficie tworzyć muzykę, to najlepiej będzie wymieniać się doświadczeniami i rozdzielić zadania. - zauważyłem. - Dziś i tak zostaliśmy zostawieni samym sobie, więc nie będzie to chyba znaczący problem, jeśli przysiądziemy nad tym osobno w kącie, a później zastosujemy burzę mózgów.
- Dodam tylko, że Zardi chce trochę mocniejsze kawałki. - Syri w końcu postanowił mi trochę pomóc.
- Ale dlaczego ja? - jęknął Gregoire, który na pewno był typem, który wolał robić wszystko po najmniejszej linii oporu. Cóż, w tym przypadku nie mógł na to liczyć, ponieważ katowski topór krótkowłosej, szalonej nastolatki tylko czekał żeby kogoś skrócić o głowę. Może i miała słabość do młodszego Irokeza, ale na pewno nie pozwoliłaby mu zniszczyć swojej wizji idealnego „Czerwonego Kapturka”.
- Nie pytaj. Nie wiemy, a ty pewnie nawet nie chcesz wiedzieć. - rzucił Black i poklepał po plecach Petera, który od dłuższej chwili chciał coś powiedzieć.
Nie zdziwiłem się w ogóle, kiedy przypomniał, że grać jeszcze jakoś potrafi, ale nie nadaje się do pisania muzyki. Zupełnie zapomniałem o ograniczeniach, jakie stanowił brak doświadczenia i stosunkowo niewysoki intelekt, jakim wyróżniał się Peter. Postanowiłem wziąć trochę więcej na siebie, później przekazać pałeczkę Syriuszowi.
To mnie olśniło. Nie było sensu testować naszych umiejętności, skoro mogliśmy wprowadzać poprawki w tym, co dopiero będzie powstawać. Metoda drabinki wydawała mi się najlepsza, toteż postanowiłem zaryzykować ten pomysł.
- Może nie będzie to specjalnie wygodne, ale możemy wspólnie zająć się tymi kawałkami. Ja zapewne jestem w tym najsłabszy, więc zapiszę swoją wizję piosenki, a wy w dowolnej kolejności wprowadzicie zmiany. Na koniec spróbujemy to zagrać.
- I to jest duch walki! - wyczułem Zardi zanim jeszcze pojawiła się za naszymi plecami, ale i tak moje serce przyspieszyło bicia, kiedy stanowczo zbyt głośno nas pochwaliła. - Nie zapomnijcie tylko, że ja muszę wam zaakceptować każdą piosenkę. James, nie zdejmuj tego czepka, bo ci go na dupsko założę! - pozwoliła sobie na przerywnik. - Jeśli będziecie mnie potrzebować, to będę pracowała nad babcią, która jest strasznie oporna. - wyjaśniła i ciężko tupiąc oddaliła się w stronę Jamesa, który właśnie uderzał swoim okropnym, kwiecistym czepkiem o kolano, jakby chciał go zmiękczyć lub wytrzepać.
Niesamowicie trudna przeprawa z teatrem rozpoczynała się na nowo. Na pierwszym roku mieliśmy okazję się wykazać, teraz powtarzaliśmy swoje wyczyny na siódmym. Co wtedy otworzyliśmy teraz mieliśmy zamknąć. Nie chciałem myśleć o tym, jak wiele cudownych chwil odejdzie bezpowrotnie, kiedy ten rok dobiegnie końca. Już i tak straciliśmy Shevę, który wyjechał do Francji, pozostawiając po sobie żal i tęsknotę. Miałem nadzieję, że będę w stanie dokładnie opisać mu to, co teraz tworzyliśmy. I w tamtej chwili przyszedł mi do głowy jeszcze lepszy pomysł.
- Sheva! - rzuciłem strasząc chłopaków gwałtownym wybuchem. - On napisze muzykę! - że też wcześniej na to nie wpadłem, a przecież rozwiązanie było tak blisko, bo dla naszego małego zespołu to właśnie Sheva pisał piosenki.
Na mojej twarzy pojawił się melancholijny uśmiech. A jednak znowu nasza niesamowita piątka mogła stworzyć coś niezwykłego.

Zardi

czwartek, 2 lipca 2015

Konsekwencje planu Zardi

Notka dodatkowa z okazji 9 lat bloga!

Byłem niewyspany, zmęczony, ale w zadziwiająco dobrym humorze. Można powiedzieć, że rozsadzała mnie energia, co bardzo dziwiło równie niewyspanego i zmęczonego Syriusza. W Pokoju Wspólnym spotkaliśmy Zardi, która miała podkrążone oczy i szybko mrugała powiekami chcąc odgonić senność i nawilżyć obolałe oczy. Domyślałem się, że spędziła długie godziny nad zdjęciami, ale szczegóły wolałem by zostały tajemnicą.
W piątkę – ja, Syriusz, James, Peter oraz Zardi – zeszliśmy do Wielkiej Sali na śniadanie, które bez wątpienia nam się należało. Nie spodziewałem się tylko, że już na wstępnie natkniemy się na Gregoire'a, który właśnie planował wyjść z sali, jednak zmienił zdanie widząc zbliżających się przyjaciół.
- Łeb mi pęka! Zresztą, wszystko mnie boli, jakbym się wczoraj gimnastykował przez długie godziny! - powiedział do kolegów na powitanie. Nie robił sobie nic z obecności innych osób i może dobrze, ponieważ mina któregoś z nas na pewno zdradzała, że mamy coś na sumieniu.
- A więc to tak balowałeś? - w głosie jednego ze Ślizgonów było słychać zbereźny ton.
- Stary, nic nie pamiętam. Nie wiem co to miała być za dziewczyna, co robiłem, jak się znalazłem w Wielkiej Sali... Nie mam pojęcia! Albo odleciałem z jakiegoś powodu, albo mnie zwyczajnie upiła, chociaż nie czuję się pijany. Obolały owszem, ale nie pijany.
- Upiła, wykorzystała i porzuciła? Ma dziewczyna jaja! - Ślizgoni śmiali się, kiedy chłopak z irokezem jęcząc narzekał nadal na obolałe ciało.
Po minie Zardi widziałem, że słuchała uważnie tej wymiany zdań. Widać za bardzo wyginaliśmy nieprzyzwyczajonym do tego ciałem chłopaka i stąd teraz jego boleści. Cóż, zdarzało się i tak.
- Nie wszystko zawsze udaje się perfekcyjnie. - stwierdziła dziewczyna i wybrała dla nas ustronne miejsce przy stoliku Gryffindoru.
- Nie mam bladego pojęcia jak to możliwe. To nie moje ubranie, a miałem je na sobie! Byłem pewny, że ubrałem coś innego, a tu budzę się z kacem i w dodatku w nie swoim podkoszulku. To obłęd!
Zardi uśmiechnęła się do siebie wymuszenie, kiedy mimowolnie usłyszeliśmy kwestię wygłaszaną przez Noaha do idącego obok niego Wavele'a.
- Nawet nie potrafiliśmy ich normalnie ubrać? - powiedziała jak w transie – Brawo. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, skoro się nam tak upiekło. Dziwne zbiegi okoliczności, prawda? Tylko czekam, aż dojdą do tego, że cokolwiek im się przytrafiło było ze sobą powiązane. Wpadnę jak tłusta śliwka w kompot.
- Daj spokój, to był pierwszy raz i byliśmy zdenerwowani tą parką, która nam pokrzyżowała plany. Następnym razem będzie lepiej! - zapewniłem pocieszająco.
- Następnym razem?! - Syriusz wpatrywał się we mnie bardzo intensywnie, jakby planował zrobić mi zaraz krzywdę.
- No, co? - wzruszyłem ramionami. - Jest załamana, muszę ją pocieszyć.
Zardi westchnęła ciężko.
- Musze popracować nad swoimi pomysłami. Nie mam pojęcia, co będę robić po skończeniu szkoły, więc lepiej pracować nad wszystkim. Tylko nie mówcie McGonagall, bo zaraz będzie chciała ze mną rozmawiać, a ja po prostu nie wiem, co mnie naprawdę interesuje. Poza gejowskimi paringami, naturalnie. - przyznała otwarcie. - Może powinnam pracować w jakimś dziale wspierania osób o innej orientacji seksualnej? Myślicie, że jest coś takiego w Ministerstwie Magii?
- Wiesz, usiądźmy, zjedzmy. Nałożę ci czegoś. - objąłem ją ramieniem i posadziłem na krześle. - Kiełbaskę? Nie, nie masz ochoty na mięso, wiedzę to po twojej twarzy. W takim razie jajecznica. Bułka, dużo masła, nie martw się, zostaw wszystko mi. - zacząłem wychodzić z siebie. Tylko tego mi brakowało! Zdołowana Zardi to jak koniec świata, więc nie mogłem dopuścić do tego, by się czymkolwiek przejmowała. Nawet jeśli Syriusz miałby być zazdrosny i zły. Dziewczyna była w tej chwili ważniejsza. Miałam nadzieję, że szybko jej przejdzie i znowu będzie sobą.
Patrząc jak je, nałożyłem śniadanie także sobie. Podejrzewałem, że po szkole znowu rozniesie się plotka o tym, że ja i ona znowu do siebie wróciliśmy, ale mało mnie to obchodziło.
- Nagle straciłam pasję życia. - oświadczyła.
- Więc pomogę ci ją odnaleźć! Wszyscy pomożemy! - spojrzałem wymownie na chłopaków. Nie mieli na to ochoty, ale przytaknęli i potwierdzili moje zapewnienie. - Wymyślimy jakiś niecny plan, zrealizujemy go co do ostatniej kropki nad „i”. Będzie w sam raz. Mogę ci nawet czytać na dobranoc, jeśli to ci pomoże.
- Nieeee, to mogłoby być skomplikowane, bo nie dostaniecie się do dormitorium dziewczyn, a ja nie planuję spać w waszym.
- Więc znajdziemy inny sposób. - naprawdę zależało mi na tym, żeby Zardi tak się nie dołowała. Kilka potknięć to nie powód żeby przekreślać całe tak wielkie przedsięwzięcie! Rozumiałem, że po odejściu najlepszych kąsków musiała się strasznie nudzić, ale żeby od razu popadać ze skrajności w skrajność? A może to fakt ostatniego roku szkoły tak na nią wpłynął? Czuła, ze skończy się wszystko, co uważała za dobre i nie będzie miała okazji śledzenia miłosnych rozgrywek między nastolatkami? To była Zardi, a ona miała bardzo prosty i jednocześnie bardzo skomplikowany umysł, jak na kobietę przystało.
- Pozwolę ci patrzyć, jak całuję Syriusza. - wyciągnąłem w końcu ostrą amunicję.
- Remi... - spojrzała na mnie z pewną dozą politowania. - Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony, ale nie jestem aż takim zbokiem. To znaczy, jestem, ale nie będę podglądać przyjaciół. Daj spokój, ja czułabym się dziwnie, wy czulibyście się dziwnie. Nie, dajmy temu spokój. Ow, Merlinie drogi, zapomniałam! Przecież ja muszę przygotować tego całego Czerwonego! Wypadło mi z głowy. - uderzyła się w czoło otwartą dłonią. - Chyba naprawdę zgłoszę się do Skrzydła Szpitalnego i poproszę o coś na pamięć i koncentrację, bo staję się do niczego. Starość mnie przedwcześnie dopada. Wiem, ucieknę z Hogwartu i wrócę, kiedy będę miała wszystko za sobą, bo będzie za późno na przedstawienie. Będę mogła się obijać i powoli składać się do kupy.
- Caroline, Caroline... - niemal wypluła serce, kiedy za nami stanął Dumbledore. Wiedziałem, że się zbliża, ale nie zwróciłem uwagi na to, gdzie zmierza, więc nie ostrzegałem jej. Może nawet sam nie byłem do końca przytomny, skoro pozwoliłem by tak nas podszedł? - Dasz sobie radę, wiem o tym. Zresztą, nie ma sensu nigdzie uciekać. Jeśli czujesz się niepewnie, porozmawiaj z profesorem Camusem. On nadzorował przedstawienie na pierwszym roku, więc doskonale się sprawdzi i tym razem. - jego słowa poddały mi pomysł, który utrudniał wprawdzie brak Shevy, za którym nadal niesamowicie tęskniłem, ale nie był niewykonalny.
Odczekałem aż dyrektor się oddali, aby przypadkiem nie został z nami zbyt długo, po czym wyjaśniłem o co mi chodzi.
- Możemy zagrać na przedstawieniu. - powiedziałem. - Wiem, że James ma występować, ale i tak uważam to za nie najgorszy pomysł. Nie żeby wszystko miało się zamienić w jakiś dziwaczny musical, ale jednak przerwy między aktami, czy co tam planujesz...
- Pomyślę jak to wstawić do przedstawienia – obiecała – To niezły pomysł, więc na pewno znajdę sporo miejsca dla was. - chyba trochę się ożywiła, ale nadal brakowało jej pewnego entuzjazmu ociekającego optymizmem, jak na samym początku naszej znajomości. Może wspólna praca nad przedstawieniem mogła nam pomóc w odzyskaniu tego kim była.
Gdybym miał ją zdiagnozować, powiedziałbym, że musiała za wiele wziąć na swoje barki i teraz miała problem z ogarnięciem wszystkiego, z pracą nad tym, co konieczne i rozrywkowe.
Ja z kolei powinienem był zapytać przyjaciół zanim zaplanowałem im wielkie koncertowanie. Nie chciałem jednak sprawić zawodu przyjaciółce, więc wolałem postawić ich przed faktem dokonanym.
- W sumie to będę miał okazję naprawdę zaimponować Lily, więc nie mam z tym problemu. - James odezwał się niepytany, a do mnie dopiero teraz dotarło, że drugim koordynatorem nieszczęsnego „Czerwonego Kapturka” była właśnie Lily Evans. Powinienem był pomyśleć zanim zacząłem mówić. Teraz było niestety za późno. Zardi już kreśliła w swoim brudnopisie i doskonale wiedziałem, że rozplanowywała miejsca, w których umieści nasz nieistniejący już zespół.
- Remusie, w takim razie musimy spędzić wspólnie trochę czasu. - szepnął mi na ucho Syriusz, a po jego głosie poznałem, że nie był zachwycony faktem współpracy z Lisicą. - Tylko ty i ja, nowe doznania i pozycje. Co ty na to? - zamruczał. Najwidoczniej postanowił zwalczyć myśli o Evans innymi, bardziej zajmującymi.
- Umowa stoi, ale tym razem to ja będę dominował. - wyznałem z pewnym siebie uśmiechem, co nie spotkało się z entuzjazmem Syriusza, chociaż widziałem po jego minie, że czuje się zobowiązany by pozwolić na wszystkie moje zachcianki. A może wiedział, że nie ustąpię póki nie dostanę tego, czego chcę? Jakakolwiek nie byłaby odpowiedź, tyłek Syriusza miał być mój.

środa, 1 lipca 2015

Plany, plany i po planach

Dwoje śpiących, nieświadomych niczego ludzi, jedno wielkie łóżko, jedna szalona dziewczyna i trzech przydupasów. W innych okolicznościach coś takiego musiałoby się źle skończyć, ale nie tutaj, nie w Hogwarcie, nie z Zardi u boku. Wszystko szło tak zadziwiająco gładko, że wydawało mi się to podejrzane. Gdybym to ja padł ofiarą tej nieprzeciętnej nastolatki pewnie nawet nie wiedziałbym, że do tego doszło. Naprawdę cieszyłem się, że mam ją po swojej stronie i zawsze ma okazję nacieszyć się moim związkiem z Syriuszem. W przeciwnym razie bylibyśmy w niezłym niebezpieczeństwie. Takich ludzi powinno się zamykać! Musiałem jednak przyznać, że byłaby to nieodżałowana strata, ponieważ Zardi była nade wszystko cudowną przyjaciółką.
- No i czego stoicie i patrzycie jak cielęta? - dziewczyna skarciła nas uderzając ręką po ramionach. - Do dzieła! Trzeba ich rozebrać do rosołu!
- Rozumiem, że nie chodzi ci o...
- Przecież nie przyszłam tutaj oglądać goliznę, Syriuszu! - powiedziała z prychnięciem. - Do bielizny! Muszą być rozebrani do bielizny. Nie interesuje mnie to, co mają pod nią! Nie jestem takim zboczeńcem za jakiego mnie masz. Jeśli będę chciała pooglądać nagich czarodziejów to kupię PlayWitch albo poproszę Remusa.
- Ona żartowała! - tym razem to ja skarciłem Syriusza, kiedy spojrzał na mnie robiąc wielkie oczy. Czasami nie miałem do niego nerwów. Jasne, Zardi była moją najlepszą przyjaciółką i zrobiłbym dla niej wszystko, ale striptiz to raczej drobna przesada. Nie wspominając już o tym, że nawet by tego nie chciała. Ktoś taki jak ona nie musiał prosić przyjaciela o zdejmowanie majtek. Ten typ tak już miał, że jeśli czegoś chciał to sam po to sięgał.
- Koniec dyskutowania! Jedziemy z tym! - taktownie zaganiała niewolników do pracy, a sama przygotowała sprzęt do tej dziwacznej sesji fotograficznej. Chyba nadal nie docierało do mnie, że naprawdę to robimy. To było dziwaczne, odrealnione, niestosowne. Niby byliśmy chłopakami, ale rozbieranie innych to już zupełnie nie nasza bajka.
Pewnie dlatego chcieliśmy to mieć już za sobą, a przynajmniej tego chciałem ja i, sądząc po minie, Syriusz również. James zapalił się za to do pomocy i już sprawnie pozbywał się wszystkiego, czego pozbyć się musiał z Georga. Pomogliśmy mu, choć nasze nastawienie nie było tak entuzjastycznie jak jego. Najpierw młody Ślizgon, który prezentował się nie najgorzej jak na takiego dzieciaka. Był wyrośnięty, zbudowany raczej zwyczajnie, ale jednak zgrabnie, co zawdzięczał zapewne wrodzonemu brakowi zbędnych kilogramów i tkanki tłuszczowej. Najładniejsza i tak była jednak jego twarz. Chłopak wyglądał jak spokojny aniołek, kiedy spał mocno. Jego irokez znajdował się w nieładzie, ale Zardi najwyraźniej się to podobało, ponieważ jeszcze trochę zmierzwiła mu włosy zanim usatysfakcjonowała skinęła głową. Noah tymczasem okazał się nie lada interesującym okazem mężczyzny. Jego mięśnie były dobrze zarysowane, chociaż na pewno nie starał się o przyrost tkanki mięśniowej. Wyglądał zdrowo, był swobodnie umięśniony, na pewno idealny pod wieloma względami. A więc nie tylko jego twarz była urocza, co Zardi zdołała już podkreślić cichym gwizdnięciem.
- Wow, ale apetyczny kąsek! - dodała z miną dziecka, które dostało wymarzoną zabawkę. - Sama nie wiem, czy chciałabym go dla siebie, czy oddałabym w ręce jakiegoś mężczyzny. - była zdecydowanie szalona! - Trudno, innym razem nad tym pomyślę, a teraz do roboty! Niech pomyślę... Ułożymy ich obok siebie tak żeby wyglądali, że śpią wspólnie po upojnej nocy. - kiedy jej słuchałem, miałem ciarki. Tej dziewczyny naprawdę należało się bać.
Przystąpiliśmy do delikatnego układania śpiącej dwójki w pozycjach, które wymyślała Zardi. Zaczęliśmy od końca na jej życzenie i teraz powoli odtwarzaliśmy noc mającą miejsce tylko w głowie dziewczyny. To było jak zabawa bardzo dużymi i niewątpliwie ciężkimi lalkami, ale jakoś dawaliśmy sobie z tym radę. Ręka w prawo, głowa w lewo, noga wyżej, bliżej siebie. Nie miałem nic przeciwko wykonywaniu takich poleceń, kiedy nie dotyczyły one mnie. Wprawdzie początkowo kręciłem nosem, ale po godzinie doszliśmy do takiej wprawy, że w przeciągu chwili układ był gotowy i dziewczyna mogła robić zdjęcia.
Właśnie układaliśmy Noaha na Grorge'u, kiedy coś zazgrzytało podejrzanie. Pokój Życzeń zawirował, moje wnętrzności zaczęły się przewracać i nagle z nieprzyjemnym szarpnięciem zostaliśmy bez zapowiedzi wyrzuceni z niego na korytarz. Mogłem tylko dziękować, że wyglądało to raczej jak wysunięcie nas stamtąd, ponieważ nasze dwie żywe lalki mogłyby na tym nieźle ucierpieć.
- Chwila, chwila! Co jest grane?! - Zardi poderwała się na równe nogi z ziemi, na której usadził ją Pokój Życzeń i zaczęła robić co w jej mocy, aby dostać się znowu do środka. - On jest na czas?! - prychała wściekła. - Nikt mi nie mówił, że on jest na czas!
- Bo nie jest. - Syriusz zmarszczył brwi również niewiele rozumiejąc.
- Ktoś wszedł do środka! - James uderzył się lekko w czoło. - Zapomniałem o tym całkowicie! Jeśli ktoś chce wejść do Pokoju Życzeń i wyobrazi sobie coś innego, pokój najczęściej go zwyczajnie wyrzuca. Przeprowadzałem na nim doświadczenia. Nie zawsze działa tak samo, ale często tak właśnie jest.
- Nie wiem, czy zauważyliście, ale mamy dwa golasy na korytarzu i jesteśmy w to zamieszani po uszy. - dziewczyna nagle straciła całe zainteresowanie Pokojem Życzeń. - Zbieramy się! Musimy ich przykryć Peleryną Niewidką i zwiać w jakieś bezpieczne miejsce. Ich ubrania wciąż są w środku, więc musimy na nie poczekać!
Miała rację. Spanikowaliśmy, ale szybko doszliśmy do wniosku, że to wcale nam nie pomoże. Zaczęliśmy współpracować. Posadziliśmy chłopaków pod ścianą i okryliśmy Peleryną w taki sposób, by nie zsunęła się z ich ciał, kiedy my będziemy ukrywać się w tajnym przejściu niedaleko.
Na początku mieliśmy zamiar zabrać ich ze sobą, ale szybko odrzuciliśmy ten pomysł. Nie opłacało nam się ciągnąc ich aż tam, a później wracać z nimi tutaj, a przecież potrzebowaliśmy swobody i miejsca aby znowu ich ubrać i zabrać w miejsca, w których powinni się znaleźć. Magia na niewiele by się nam zdała, ponieważ sterowanie jednym ciałem było skomplikowane, a co dopiero uważać na dwa uśpione ciała.
Zardi była wściekła, kiedy w stresie oddaliliśmy się do przejścia. Nie spodziewaliśmy się, że ktoś będzie chciał skorzystać z Pokoju Życzeń o tej godzinie, ale najwidoczniej po prostu niewiele wiedzieliśmy.
Czekanie było długie, żmudne i nudne. Zagraliśmy w tym czasie w skojarzenia i alfabetyczny łańcuch zanim nastąpiła jakaś zmiana. Pokój Wspólny opuściła jedna osoba, a po niej kolejna. Dziewczyna i chłopak sądząc po wydawanych przez nich odgłosach kroków. A więc jakaś romantyczna schadzka nocą pokrzyżowała nam plany.
- Nie mam już ochoty dalej ryzykować. - oświadczyła z niemałym żalem dziewczyna. - Ostatnie kilka scen i posprzątamy po sobie. - zadecydowała. Teraz sama pomagała nam w układaniu naszych ofiar, ponieważ zależało jej na czasie. Nie dziwiłem się, ponieważ w każdej chwili kolejna para mogłaby zjawić się tutaj na romantycznej randce nocą.
Zardi wycisnęła z nas wszystkie siły, wyczerpała nas doszczętnie, ale kiedy oświadczyła, że ma dosyć i naprawdę możemy się zbierać, czułem ogromną ulgę. Od razu zabrałem się do pracy i wraz z kolegami i dziewczyną wzięliśmy to w swoje ręce. Jedne ręka do rękawa, druga noga do nogawki. Szło nam opłakanie, ale założyliśmy na tych dwoje wszystkie ubrania, w jakich zostali tu przyprowadzeni.
- Sesja zostaje ostatecznie zamknięta. - powiedziała dumnie i pomogła nam w uporaniu się ze sprzątaniem po swoim pomyśle. Nikt nie mógł wiedzieć, że cokolwiek kombinowaliśmy, więc Zardi zaoferowała nam wynagrodzenie, o którym nawet nie chciałem słyszeć, a więc Syriusz także nie. Zresztą, siedzieliśmy w tym po uszy, więc postanowiłem, że pomożemy dziewczynie zrobić porządek ze wszystkim. Na początek zabraliśmy się za przetransportowanie Gregoire'a do Wielkiej Sali, a więc zakradliśmy się tam i podrzuciliśmy go pod stół Ślizgonów. Dziewczyna polała go kremowym piwem, żeby sam uwierzył w to, że się opił i dlatego nie pamięta nic z wieczoru spędzonego z tajemniczą dziewczyną od liściku. O niebo łatwiej i szybciej poszło nam z Noahem, którego mogliśmy odlewitować do jego pokoju i tam ułożyć na łóżku. Zardi sama zajęła się układaniem go do snu i zadowolona była dumna z siebie.
- Dam wam odbitki zdjęć, jeśli chcecie. - zaoferowała, kiedy wspólnie wracaliśmy do naszych dormitoriów. - Jesteśmy mistrzami zbrodni. - buzia jej się nie zamykała. - Udało nam się bez większych problemów zabrać ich na miejsce i odtransportować z jeszcze większą łatwością. Jesteśmy stworzeni do takiej roboty.
- Tak, z pewnością. - Syriusz podszedł do tych komplementów z właściwą sobie w takich chwilach nieufnością. - Nie chcę tego powtarzać. Boli mnie kręgosłup, mięśnie i nawet nogi. Nigdy więcej przestawiania ludzi! To męczące! Nie wspomnę nawet o tym, że za kilka godzin, dokładniej za cztery, będziemy musieli się podnieść z łóżek. Ja nie zwalę się ze swojego na czas, nie wiem jak wy, ale mi na pewno się nie uda. Jestem wykończony, a jeszcze przed południem rozboli mnie nawet najmniejszy mięsień ciała.
- Dowiemy się, kiedy nadejdzie czas. - stwierdził James, który był wciąż roztrzęsiony z podniecenia. - To było fantastyczne, więc następnym razem wykorzystamy do tego jakieś dwie dziewczyny!
Syriusz wezwał Merlina na świadka i ostro dał do zrozumienia Jamesowi, że nie planuje przykładać palca do żadnego podobnego przedsięwzięcia w przyszłości. Tym razem to ja zgadzałem się z nim w pełni. Tej nocy i tak mieliśmy dosyć wrażeń i ani w głowie było mi znowu przez to przechodzić.

Sirius-Remus-marauders-28055002-700-930