piątek, 30 listopada 2007

I.V. (*X-Japan)

Zapewniam, że czytam wasze komentarze XP

 

10 listopad

Zawsze myślałem, że miłość jest stała i tylko jedna. Nie pomyliłem się za bardzo. Była jednak i była stała, ale mieszała się z tysiącem innych rodzajów miłości, a jej wierność i niezmienność ścierała się z zapomnieniem, nienawiścią oraz wielką gamą innych uczuć. Widząc wyłącznie Syriusza i skupiając się na cudownym odwzajemnionym darze zupełnie nie dostrzegałem reszty świata. Nie zaprzeczałem, że wszystko działo się szybko, rozstanie, nowy związek, ratunek przed depresją. Gdyby nie Cor z pewnością zamknąłbym się na miłość bojąc się jej, jak ognia. Teraz widziałem wszystko wyraźnie. Nadal mogłem obdarzać uczuciem, jednak moje poglądy na ten temat ulegały radykalnym zmianą. Black był moim jedynym i najukochańszym, ale przestał stanowić centrum wszechświata. Już sam nie wiedziałem, czy w dalszym ciągu chcę z nim być, czy już nie. Bałem się powrotu, a chcąc uniknąć kolejnych ran pewnie nie otworzyłbym się na niego tak jak dawniej. Mogłem swobodnie zastanawiać się nad tym, czy to, co łączyło mnie i kruczowłosego było prawdziwym uczuciem, czy wyłącznie młodzieńczą zachcianką. Patrząc na Pottera wiedziałem, że w tym wieku pojawiają się różne zachwiania, także w sferze uczuć. Mimo wszystko nadal wiedziałem, że miłość do Blacka była tą prawdziwą, a nie zauroczeniem, za to ratunkiem okazał się całkiem inny rodzaj tego uczucia, wykraczający poza znane mi dotychczas normy. Tylko uczuć Syriusza nie byłem pewien i być nie mogłem. To, co dla mnie było prawdą, dla niego mogło być tylko ‘wydawało mi się’ i niczym więcej. Tylko, że i ja mogłem oszukiwać siebie, chcąc by uczucia były pewne, ale czy było tak naprawdę? Sam nie potrafiłem odpowiedzieć z całą pewnością. Gdybym Camus nie doszedł na ten jeden rok miałbym, z kim porozmawiać, jako że był on jedynym nauczycielem, którego traktując jak kolegę obdarzało się szacunkiem i uwielbieniem bez własnej woli. Nikt nie traktował go jak zwykłego belfra, a mimo to obawiano się go i równocześnie darzyło zaufaniem, czy ogromną sympatią.
- Znowu o tym myślisz. – mruczenie Cornela powoli sprowadzało mnie na ziemię. Zaczynałem kojarzyć znajome mi rzeczy i otoczenie. Ostatnio coraz częściej przebywałem w pokoju nastolatka bez niczyjej wiedzy, co dla niego stanowiło dreszczyk emocji. Znałem hasła pozwalające mi tu wchodzić i wiedziałem, że Cor nie miałby mi za złe korzystania z nich, a tym bardziej gdybym chciał przyjść właśnie do niego.
- Czy to źle? – opuszczając głowę popatrzyłem na klęczącego przede mną chłopaka, którego kciuk przesunął się po moich ustach zamykając je na kolejne słowa.
- Nie – rzucił powoli i cicho – Ale wolałbym gdybyś to o mnie tak myślał całymi dniami, zamiast niego to mnie przywoływał w snach i na jawie. To chyba nie wiele, jak na tydzień chodzenia ze sobą? – zamrugałem szybko. Tydzień... Rzeczywiście, od kiedy z nim byłem minął tylko tak krótki czas, który wydawał mi się o wiele dłuższy. Czas płynął teraz własnymi ścieżkami omijając mnie wielkim łukiem i tylko dając o sobie znać w chwilach takich jak ta.
- Przecież o tobie myślę! – wytknąłem mu, przez co roześmiał się i położył głowę na moim udzie.
- Za mało, Remusie. Wolałbym gdybyś miał w łepku tylko i wyłącznie mnie. Jestem samolubny i nie zmienię tego zbyt szybko. – fakt faktem, tak właśnie było, a jego palce zaczęły kreślić wzorki na wewnętrznej stronie mojego drugiego uda, które miał naprzeciwko twarzy. Nie przeszkadzało mi to i nie krępowało tak jak poprzednio, o ile zwinne palce nie przesuwały się zbyt wysoko. Delikatne łaskotanie w tamtych okolicach było czymś zabawnym i poniekąd intymnym. Nie każdemu pozwoliłbym na coś takiego, a Cornelius był jednym z nielicznych, którzy potrafili mnie nakłonić do uległości mimo mojej woli. Wczesałem dłoń w czerwone pasma, długich włosów, wywołując zadowolone mruczenie kocura, który wyprężył grzbiet przeciągając się i przymknął zadowolony oczy. Nasunęło mi się głupie pytanie, ale postanowiłem je zadać.

- Jaki jest twój naturalny kolor? – wypaliłem obracając w palcach białe pasemko.
- Czarny, ale ten bardziej mi odpowiada. W bractwie jest pełno kruczoczarnych, więc ja postanowiłem coś z tym zrobić – opadłem na pościel z westchnieniem. Mogłem nie pytać, bo w tej chwili pojawiły się kolejne zagadki i z całą pewnością nie cieszyłbym się z ich rozwiązania. Pakowanie się w kłopoty to jedno, a Cor stanowił kolejny biegun wielkich nieszczęść.
- Chodzę z satanistą... – załkałem żałośnie nie myśląc o tym, czy mam rację, czy też nie, ale sprostowanie przyszło bardzo szybko.
- A to źle? – zmarszczyłem czoło spoglądając na podnoszącego się odrobinę Krukona.
- Nie wiem? – bąknąłem ponownie siadając, na co i on wrócił do poprzedniej pozycji, kreśląc szlaczki na moich spodniach.

- Ja nie oczekuję, że będę dla ciebie tym, kim był twój ex. Wiem, że możesz mnie nigdy nie kochać, ale nic nie szkodzi. Będzie jak w bajce, gdzie zły czarnoksiężnik porwał śliczne książątko. Ukochany chłopca, książę innego królestwa, a zarazem przyjaciel postanowił uratować swój skarb i wyruszył do odległego zamku, gdzie podobno młody książę był przetrzymywany. Czarodziej widząc, że niewiele zdziała walcząc z determinacją i nieustępliwością poszukującego kochanka chłopaka podał małemu truciznę, która związała jego duszę pozostawiając przy życiu wyłącznie ciało. Jak myślisz, co było warunkiem powrotu księcia do świata żywych? – zęby nastolatka lekko zatopiły się w mojej nodze – Pocałunek prawdziwej miłości. – uśmiechnąłem się słysząc ten znany werset, który w ustach Cornela brzmiał niemal nienaturalnie – W końcu waleczny kochanek dotarł na miejsce, a czarnoksiężnik nie stawiał oporu, kiedy książę postanowił zaryzykować i przelewając w pocałunek wszystkie swoje uczucia podał ‘lek’ ukochanemu. Kilka słonych, lodowacie zimnych łez spłynęło po jasnej delikatnej twarzy zaklętego chłopca. Jego serce w dalszym ciągu było związane. Załamany młody wojownik nie wiedział, co ze sobą zrobić. Mag ukrywając w ustach kapsułkę przyciągnął go do siebie. Podał księciu specyfik, który pozwolił mu zapomnieć, a budząc się ze snu w swojej już komnacie młodzieniec zobaczył delikatną buźkę jednego ze sług. Domyślasz się, co było dalej, prawda?
- A ten młodszy? – zapytałem o to prawdopodobnie oczekując jakiegoś szczęśliwego zakończenia, chociaż to, którego się spodziewałem zostało odrzucone.
- Czarnoksiężnik klękając przed płaczącym dzieckiem starł jego łzy i pogładził nadal miękkie wargi. Pocałował go delikatnie, a maleńka, świecąca pod sufitem kuleczka pękła uwalniając duszę chłopca. Książę nie wiedząc do końca, co się działo objął czarodzieja i odwzajemnił pocałunek pozwalając mu na wszystko, co tylko zechciał. Później gorące zakończenie, którego pewnie nie chcesz słyszeć – jęknął zawiedziony widząc moją jednoznaczna minę – I koniec.
- Więc ja mam być tym dzieckiem, a ty złym magiem? – upewniłem się, chociaż odpowiedź znałem – I liczysz na gorące zakończenie? – prychnąłem.
- Nie miałbym nic przeciwko, jeśli tylko dasz mi szansę. Potrafię wiele i mogę być delikatny, jeśli chcesz. – jakoś nie planowałem się o tym przekonać. – Dasz mi, co zechcę?
- Nie doczekanie – zachichotałem wrednie – Musiałbyś chyba podać mi tamtą truciznę i nie ratować żebym na to pozwolił.
- To się da załatwić, chociaż wolę dużą dawkę afrodyzjaków i być jęczał zapłakany, że masz dosyć, a równocześnie sam poruszał biodrami. – speszony przewróciłem go na podłogę i stanąłem na czworakach z kolanem między jego udami, tuż przy kroczu.
- Jesteś brutalny, nic dziwnego, że należysz do satanistów, ale dla mnie będziesz musiał z tym skończyć. Może jeszcze obetniesz włosy i... no nie wiem, ale pomyślę nad tym. – jego kina nie zdradzała zachwytu. Wydawał się urażony i trochę wściekły, ale nie mógł spodziewać się, że będę do końca całkowicie uległy. Z drugiej strony zastanawiałem się, czy to zrobi. To świadczyłoby, że jest wobec mnie szczery, ale jakoś wątpiłem w powodzenie mojego głupiego planu. Nie każdy poświęciłby tak wiele, a dla Krukona miało to chyba ogromne znaczenie.
- Chcesz mnie pozbawić wszystkiego? – jego wyzywające spojrzenie zaczynało mi się niesamowicie podobać.
- Nie wszystkiego. Stracisz coś, ale zyskasz mnie, a o to chodziło, prawda? – odgarnął włosy i jęknął zły, kiedy z radością na twarzy potarłem kolanem czułe miejsce.
- Niech cię, Remusie! – warknął i wyszedł spode mnie kończąc tym samym nasze spotkanie, tego dnia.

niedziela, 25 listopada 2007

Scorpion

Kirhan natchnęło kazanie proboszcza (za co mu bardzo dziękuję XD). Poza tym wszelkich fanatyków X-Japan zapraszam na http://www.x-japan.mylog.pl ^^  X-Japan Yaoi FanFiction!

 

6 listopad

Nie myślałem, że zdołam traktować Blacka jak zwykłego przyjaciela i kumpla, tym bardziej, iż nadal czułem to, co wcześniej, chociaż odrzuciłem to i zamknąłem głęboko w sobie. Straciłem nadzieję na inny obrót spraw, a bez owocne miotanie się tylko pogorszyłoby moją sytuację. Moje starania przypominałyby miecz obosieczny raniący nie tylko mnie, ale i Syriusza. Dla dobra, chociaż sam nie wiem czyjego, uznałem za najlepsze rozwiązanie zaakceptowanie narzuconych mi zasad. Z jednej strony nie miałem tego nikomu za złe. Kruczowłosy jako kolega był zupełnie inny. Wesoły, rozgadany i walnięty, chociaż trochę samolubny. Przypominał duże, beztroskie dziecko biegające po korytarzach szkolnych z rówieśnikami, choć jak na razie zamiast tego skakał opowiadając mi o tym, czego się dowiedział przez ostatnie dni od swoich licznych koleżanek. Wydawało mi się to zabawne, ale i uciążliwe, kiedy po wielu zajęciach miałem ochotę odpocząć nad jakąś przyjemną książką, a w zamian dostawałem przydługie monologi. Nie miałem serca mu przerywać chociaż chciałem to zrobić, co kilkanaście sekund.
Ratunkiem okazał się Cornelius, który trochę zniecierpliwiony czekał pod obrazem czarownic w dzień przesilenia wiosennego. Nie wyglądał na zachwyconego widząc Blacka z uradowaną miną. Zmierzył go chłodnym spojrzeniem i lekko wściekły zmarszczył czoło. Nie byłbym zdziwiony gdyby rzucił się na Syriusza i rozszarpał go na strzępy. Takie zachowanie nawet mi do niego pasowało. Specjalnie, robiąc mu na złość opóźniałem tą chwilę nijak nie reagując, a tylko uśmiechając się niewinnie. W końcu nie wytrzymałem. Podbiegłem do Cornela rzucając mu się na szyję i oplatając go nogami w pasie. Zdziwiony podniósł mnie nieco wyżej, tak, że z powodzeniem patrzyłem na niego od góry.
- Tęskniłeś? – zapytałem głupio całując go w nos. Jego reakcja była szybka i zdecydowana. Przygwoździł mnie do ściany mocno wpijając się w moje usta, a dłońmi ścisnął mi pośladki. Poruszyłem się, a on zamruczał cicho. Był napalony chyba nawet bardziej niż zawsze. Pochlebiało mi to, ale i stawiało w niezręcznej sytuacji. Słyszałem jak Black rzuca roześmiane:
- To ja sobie pójdę – i odgłos oddalających się kroków. Sam miażdżony przez Lowitt’a złapałem go za włosy i pociągnąłem je mocno w tył. Cor syknął w moje wargi puszczając mnie i masując sobie głowę. Lubiłem go zaskakiwać, a wystarczyło tylko często zmieniać mój stosunek do niego, by był zbity z tropu.
- Nie dało się delikatniej? – bąknął z żalem, jednak szybko wrócił do stałego tonu – Co on tutaj z tobą robił? – jedyne, co mogłem zrobić to przewrócić oczyma na samą myśl o tym pełnym niechęci głosie.
- Opowiadał mi o swoich podbojach – uniosłem głowę z dumna miną, która wywołała spodziewaną reakcję u zazdrosnego chłopaka.
- To twój ex. Nie oczekujesz chyba, że uwierzę w takie zwykłe gadanie o głupotach? Mówiłem, że cię nie oddam, chyba to pamiętasz? Związki oparte na zaufaniu to bajki dziewczyn, dla mężczyzn liczą się fakty, a one pokazują, że właśnie szlajałeś się ze swoja wielką miłością.
- Tak. – wzruszyłem ramionami – I przy mojej wielkiej miłości rzuciłem się na ciebie, pozwoliłem się całować i obmacywać. – fakt faktem niezaprzeczalnie tak właśnie było i być miało. Nie wziąłem tylko pod uwagę tego, jak bardzo zazdrosny potrafi być Krukon. Nie zdążyłem krzyknąć, kiedy odwrócił mnie tyłem i wsunął kolano między moje uda. Jego pierś szczelnie przywarła do moich pleców nie pozwalając mi się odsunąć od muru. Nawet na strach nie miałem wystarczająco czasu. Gorący oddech na szyi i dłoń ściskająca lekko udo wystarczyły w zupełności by podnieść mi adrenalinę.
- Nie oddam cię, Remusie. Możesz się szarpać, a i tak będziesz związany. Mnie nie można pozbyć się w przeciągu kilku chwil, pamiętaj. Caluteńki należysz do mnie i chociażbyś się wił, nie ulegnę, rozumiesz? – skinąłem, a jego palce przesunęły się niebezpiecznie wysoko jedynie o kilka milimetrów mijając się z moim kroczem. Wargi i zęby Cornela zajęły się moją skórą na ramieniu i samej szyi. Łapiąc jego dłoń ścisnąłem ją z całych sił wbijając w nią paznokcie. Stęknął, ale nie zareagował w żaden inny sposób. Szarpnąłem się dla pewności, ale tak jak się spodziewałem noga chłopaka uniemożliwiała mi wszelkie gwałtowniejsze ruchy.
- Puszczaj! – zażądałem, a ręka płomiennowłosego zatrzymała się zmuszona wolą chłopaka. – Puść i nie dotykaj mnie. – bąknąłem i znowu spróbowałem się uwolnić kończąc tak jak poprzednio.
- Nie – usłyszałem po chwili spokoju, a biodra nastolatka zaczynały ocierać się o moje pośladki – Zostaniesz ukarany u ostrzeżony na przyszłość. Jestem niesamowicie zazdrosny o to, co tylko moje. Prędzej wezmę cię siłą niż oddam po dobroci. Mój, mój, mój i jeszcze raz mój. No to jak? Czego się nauczyłeś? – jego język zajmował się moim uchem bardzo dokładnie trafiając w najczulsze miejsca, a wargo zaciskały się szczypiąc je pieszczotliwie, ale i władczo. Może i byłem uparty, ale nie miałem zamiaru pozwolić sobie na traktowanie mnie jak grzecznego, oddanego niewolnika. Prychnąłem ignorując go całkowicie.
- To już drugi raz! – zacząłem swój własny temat siadając na jego kolanie, dzięki czemu mogłem z łatwością przenieść nad nim nogi i stanąć w o wiele dogodniejszej pozycji. Odwróciłem się przodem krzyżując ręce i patrząc pewnie w oczy chłopaka. Nie bałem się go, już dawno przestałem. O ile mogłem nazwać to takim mianem. Kopnąłem go w nogę w dziecinnym geście.
- Używasz siły, zmuszasz mnie do różnych rzeczy, jesteś chory na moim punkcie. – wyliczyłem sam nie wiem, co. – Mógłbyś być przynajmniej bardziej czuły. – udałem urażone dziecko, co musiało mu się spodobać.
- On był czuły, prawda? A jednak cię zostawił. Ja jestem jak skorpion. W mojej naturze leży zadawanie ran. Ty jesteś jak tamten starzec, który usiłował mu pomóc, za każdym razem otrzymując kolejny cios. On nie rozumie, jakie są intencje człowieka, a nawet gdyby chciał to czy zdoła powstrzymać się przed własnymi odruchami i przeciwstawi się sobie? Jesteś w stanie zaakceptować naturę tego skorpiona i mimo narażania się nadal usiłować go uwolnić? – powaga i obrazowe porównanie naprawdę bardzo pasowało mi do tej sytuacji. Sposób bycia Cora jednoznacznie wskazywał właśnie na tego drobnego, za to niebezpiecznego owada.
- Chcesz bym zaakceptował tego grubiańskiego, samolubnego, gwałtownego, zaborczego, niewyżytego, brutalnego i niedopieszczonego Krukona? – skrzywiłem się, jednak po chwili uśmiechnąłem. Stając na palcach szepnąłem mu do ucha – Myślałem, że już mam to za sobą... – Lowitt złapał mnie za twarz i pocałował głęboko. Jego język bez zaproszenia wsunął się w moje usta, więc przygryzłem go lekko i possałem natykając się jedynie na aprobatę. Jako skorpion posługiwał się swoim napalonym ciałem jako żądłem, a jego żądza była trucizną, którą wszczepiał mi za każdym razem, gdy się spotykaliśmy. Jęknąłem czując zimna dłoń pod swetrem na brzuchu. Z trudem wyrwałem się zachłannym wargą łapiąc powietrze.
- Masz zimne ręce! – wytknąłem mu to – Zabierz je. – zadrżałem pod wpływem niskiej temperatury. – Będziesz chory! Założę się!
- Nie będę, ale teraz skoro już mnie chcesz to chyba mogę się trochę łapczywiej za ciebie zabierać? – chłodne opuszki zaczęły sunąc ku górze, a to nie podobało się ani mojemu brzuchowi, ani całej reszcie ciała.
- Nic nie możesz! Zabierz te sople, bo nie chcę spędzić tygodnia w łóżku! – o dziwo to polecenie zostało już wykonane bez szemrania, a dotąd ostra twarz lekko pojaśniała. – I z czego się cieszysz? Mam zlizane wargi? – otarłem się nie chcąc by ktoś domyślił się, co właściwie robiliśmy, z czego kobiety na portrecie już dawno poszły żalić się innym z tego, co widziały, a raczej oglądać musiały. Takie sceny, chociaż z pewnością miejsce miały nie raz i z wieloma różnymi uczniami, to chyba zawsze wywoływały takie same oburzone reakcje pełne pogardy i zniesmaczeni. Dla mnie nie było to już niczym dziwnym. Przebywając z osobami tak podobnymi do mnie nauczyłem się, że nie jest to złe. Prawdopodobnie był to wpływ otoczenia, ale dał mi wiele, więc bez obaw przytuliłem się do starszego chłopaka.
- Jeśli się rozłożę będziesz mnie pielęgnował? – nie planowałem się odzywać, ale gładzenie po plecach wskazywało na to, że chłopak sam odpowiedział sobie na pytanie – To dobrze. – roześmiał się i wyczuwałem, że po raz kolejny robi się napalony.

 

środa, 21 listopada 2007

Przyjaciele?

Wracając do pokoju nie myślałem ani o Blacku, ani też o tym, co widział i jak to odebrałem. Poniekąd sam już nie wiedziałem, czym się zająć i jedyne, co błądziło mi po głowie to plany na kolejne dni, które i tak powinny upłynąć mi pod znakiem nauki i spotkań z Cornel’em. Nawet nie zauważyłem jak uzależniony od Krukona wypatrywałem go na korytarzach i wszędzie, gdzie tylko się zjawiał. Jego optymizm, a dokładniej mówiąc, wariactwo, udzielało mi się każdego dnia i jakoś nie potrafiłem wyobrazić sobie szarych dni bez niego.
Wszedłem do pokoju pewnym krokiem, ale zatrzymałem się niemal w wejściu widząc specyficzne uśmiechy kolegów patrzących na mnie z wyczekiwaniem.
- C...Co? – bąknąłem nabierając kolorku, nie wiedzieć nawet, czemu.
- Nic – Sheva wzruszył ramionami i ironią nie odwracając wzroku, a ja w dalszym ciągu nie rozumiałem niczego – Jak było? Jaki jest i w ogóle opowiadaj! Widzieliśmy cię przez okno – nie wytrzymał w końcu siadając na łóżku, jak gdyby czekał na bajkę. Zmarszczyłem nos siadając na swojej pościeli i powoli zdejmując zbędne warstwy odzieży.
- Normalny – powiedziałem cicho czując, że znowu ich okłamuję, gdyż Lowitt daleki był od normalności pod doprawdy wieloma względami.
- A jak daleko się posunął? – tym razem całkowicie sczerwieniałem słysząc pytanie Pottera, przebierającego w stercie nie poukładanych notatek. – Nie żebym się interesował, ale może sam czegoś się nauczę, więc powiedz cokolwiek. Kiedy przerabialiśmy Zielone Mózgoczepy Zwyczajne? – niemal spadłem z łóżka podobnie z resztą, jak reszta kolegów. Jeśli James byłby tak genialny na każdych zajęciach, jak dotychczasowe to nie zdziwiłbym się, gdyby został wywalony ze szkoły pod pretekstem pomyłki na liście uczniów.
- Zielone Mozajkowce Zwyczajne, jak już... – do pokoju wszedł Syriusz z powagą obrzucając spojrzeniem wszystkich, po czym jego wzrok zatrzymał się na mnie. Wydawał się o coś wściekły, ale ani się nie odezwał ani też nie ruszył, stojąc dwa metry przede mną. Przygryzłem wargę samemu milcząc, lub po prostu nie wiedząc jak się zachować. Przyjaciele chyba nie wiedzieli w ogóle, o co chodzi, co świadczyło tylko o ich małej spostrzegawczości, bądź dużej wiedzy na ten temat. Otworzyłem w końcu usta by przełamać te chwile tabu, jednak on na to właśnie czekał. Roześmiał się głośno podchodząc i kładąc na mojej kołdrze. Tym razem już całkowicie zgłupiałem, co niesamowicie bawiło kruczowłosego. Odwróciłem się lekko patrząc już sam nie wiem, czy ze strachem, zakłopotaniem, czy też zwykłym zdziwieniem.
- S... Syriuszu? – wydusiłem przez zaciśnięte gardło po raz pierwszy od dawna wypowiadając głośno jego imię. Zadrżałem słysząc je tak wyraźnie, a serce znowu biło mi szybko z podniecenia.
- Na początku było mi głupio i miałem wyrzuty sumienia, jednak teraz wiem, że nie muszę się zamartwiać. – zmarszczyłem czoło, a Black ciągnął dalej – Nasze rozstanie dobrze na ciebie wpłynęło. Jesteś odważniejszy i niesamowicie pasujesz do tego chłopaka. Jakkolwiek mu na imię. Mówię ci, Remi, wyglądacie razem idealnie. Jest w tym wszystkim kolejny plus. Dziewczyny robią za mnie zadania, ale i tak jestem strasznie zmęczony... – Syri ziewnął i przekręcił się obejmując mnie w pasie, a jego głowa znalazła sobie lokum na moich plecach. Musiałem przyznać, że nie czułem już tej samej miłości, którą mogłem określić dawniej, zastąpiła ją najzwyklejsza przyjaźń i mogłem być pewien, że nic więcej w tym nie dało się znaleźć. Mimo to, ja drżałem czując to znajome ciepło, ale i wydawało mi się, że zdradzam chłopaka, który z pewnością nawet nie wiedział, co do końca nas łączyło. Zrobiłem kilka głębszych oddechów uspokajając serce, lecz policzki nie planowały chyba powrócić do normalnego stanu. Nie myślałem o słowach Syriusza i nie chciałem tego robić. Liczyło się to, że nasz i tak już były związek rozpadł się całkowicie, a Black nie chciał toczyć wojny. Mimo, że nadal go kochałem nie miałem zamiaru się z tym obnosić, planując ukryć to uczucie na dnie serca żyjąc i funkcjonując jak gdyby nigdy nic. Miałem ochotę dotknąć chociażby opuszkiem palca dłoni Syriusza, lecz wiedziałem, że robiąc to tylko pogrążyłbym się w tym wszystkim. Jedno muśnięcie jego warg przypomniałoby mi ich smak, który teraz zagłuszały usta Cornela, tak często spotykające się z moimi. Było mi wstyd, ale w pierwszej chwili skupiony na kruczowłosym niemal zapomniałem o chłopaku, z którym teraz byłem, a któremu musiałem być wierny.
- Tak, więc zanim nam przerwano... – Potter wstał podchodząc do Andrew z zabazgranym pergaminem. – Co tutaj pisze? To takie nadzióbdziane pod rysunkiem Kinn’a...
- Ale przecież to ty to pisałeś – Sheva od niechcenia przyjrzał się literą, po czym westchnął biorąc kartkę do rąk.
- Wiem, nie pytałbym gdybym nie wiedział – z jednej strony nie dziwiłem się, podobnie jak i inni. Pismo Jamesa było gorsze niż Petera, a dziwne szkice pozycji zajmowały czasami więcej niż same notatki.
- Powiem jak odszyfruje te twoje hieroglify, a teraz siadaj u siebie, bo Remusa nie widzę – nie wiedziałem, po co jestem chłopakowi potrzebny, ale z pewnością moja niewiedza była w tej chwili zbawienna. – Remi, opowiadaj o tym czerwonowłosym przystojniaku, który to przez śnieg cię przenosi. – speszyłem się sam nie wiem, który już raz. Biorąc głęboki oddech westchnąłem. Nie mogłem udawać niewiniątka, czy też ukrywać prawdy, a już z pewnością nie o tym.
- Ma na imię Cornelius i jest walnięty – opisałem go szybko, co jakoś nie satysfakcjonowało blondyna – Jest niedopieszczony, miły, trochę romantyczny, ale i władczy, pewny siebie i w ogóle jest jakiś.
- A jak całuje? – pytanie było typowo w stylu Andrew i mogłem się go spodziewać.
- Dziwnie... – zmarszczyłem nos – Dużo liże i operuje językiem, ale całkiem to przyjemne. – zacząłem się śmiać widząc miny kolegów. Chcąc nie chcąc powiedziałem prawdę i musieli to zaakceptować, lub się nauczyć jak w przypadku ćwiczącego na powietrzu okularnika.
- Dotyka cię? – Black oparł się o mnie policzkiem, co bynajmniej nie było niczym szczególnie pomocnym, a wręcz przeciwnie. Takie pytanie z jego ust brzmiało tym bardziej nietypowo, do czego powinienem się przyzwyczaić.
- Dotyka... – szepnąłem cicho w odpowiedzi nie mogąc nawet powiedzieć tego głośniej, na szczęście na tym się skończyło, gdyż temat momentalnie przeszedł na Andrew i jego aktualne życie prywatne, z którym ostatnio się krył. Ukraińcowi nie za bardzo pasowało mówienie o czymkolwiek, wprost więc wymigał się od wszystkiego, w oczywisty sposób nie udzielając odpowiedzi, co zmieniło się wraz z Potterowym:
- Dobrałeś się już do tego blondyna z Hufflepuff? Jak mu tam? Eric? Chyba tak... Więc jak? Widuję cię z nim coraz częściej. Nie mów mi, że znudził ci się jednooki bandyta – ciężka poduch zatrzymała się na nosie Jamesa, a za nią podążył podręcznik Transmutacji. To było raczej starczające, ale i tak Sheva nie mógł oprzeć się pokusie przed wygłoszeniem, krótkiej mowy wychwalającej umiejętności i przyjemność, jaką dawał mu kochanek. Biorąc pod uwagę ogół wszystkiego, o czym dotąd słyszałem, nie dało się zaprzeczyć, że w domu Andrew nie nudził się nawet przez chwilę.

- I wiedz, że ja się nie dobieram, tylko chodzę na korepetycje z Transmutacji! Lair od razu pomaga mi zrobić zadania i...
- I pomaga ci odświeżyć pamięć o łóżkowych ekscesach w domu – J. znowu chichotał unikając lecącej Obrony Przed Czarną Magią, za to nawet nie zauważając obszernej Historii. – czułem się tak jak przed kilkoma tygodniami, kiedy trzymaliśmy się razem śmiejąc i wygłupiając. Z dziwnym spokojem zabrałem dłonie Syriusza z brzucha i wstałem układając swoje rzeczy w szafce, by przypadkiem się o nie, nie potknąć. Black leżał znowu najnormalniej wtulając się w moja poduchę odsłaniając mały skrawek brzucha. Klapnąłem na pościeli z głowa na jego koszuli i nagiej skórze niedaleko nad linią spodni. O dziwo nie myślałem już o nim jako o byłym chłopaku, ale bardziej jak o przyjacielu, za to w pewnym stopniu uzmysłowiłem sobie jak dalece związałem się z Cornelem. Przez chwilę nawet za nim tęskniłem mając ochotę poprzytulac się do ciepłego, pachnącego ciała, mrucząc pod wpływam rozkoszy gładzących mnie dłoni i pieszczotliwych słów w gruncie rzeczy pełnych namiętności. Nie wiedziałem, czy zaczynało mi odbijać, czy też Cor z każdym pocałunkiem dawał mi jakiś narkotyk, którego pragnąłem więcej, ale na pewno on sam był niczym proszek na wszystkie dolegliwości, i to bardzo zdecydowany, jak na zwykły lek.

niedziela, 18 listopada 2007

Ice World

___   --   ___

 '=_ (",)/_='

      (')..(')  Hmm... Jakim cudem Kirhan idąc dziś do komunii (i wydało się, że ja do komunii chodzę XP) zamiast patrzeć na miłość swojego życia – Raphaela, patrzyła na Metatrona – lecę na sutanny, czy jak? = =, nie wiem... Ale chyba musze iść na terapię, bo mój Remiś zaczyna przeżywać wewnętrzne rozterki całkiem podobne do moich kiedyś... (tylko, że ja z nikim nie byłam XP) Aha... No i nota kiepska, ale nie wiem czemu tak mi się ją napisało -.-

Śnieg był wszędzie, a ja nie miałem zamiaru przedzierać się przez jego zaspy na błoniach, tym bardziej tylko, dlatego, że Cor musiał w jakiś sposób ugłaskać mnie za swój wyczyn sprzed kilkunastu chwil. Zastanawiałem się tylko, dlaczego godzę się na to wszystko skoro, aż tak bardzo nie lubiłem przebywać na dworze. Wątpiłem by była to ciekawość związana z jakimiś pomysłami nastolatka, ale i tego nie mogłem wykluczyć. Od samego patrzenia na tą biel robiło mi się słabo. Postawiłem jedna stopę na chłodnej pierzynie krzywiąc się, nawet, jeśli przez but nie odczuwałem jeszcze nadto wyraźnie zimna, czy niewygody.
- Rozleniwiłeś się, mój słodki – Cornel wyręczył mnie w kolejnych krokach biorąc na ręce i znosząc ze schodów. Starał się zrobić to ostrożnie i uważnie, by nie stawać na oblodzonych partiach stopni. Nie było to spełnieniem moich oczekiwań, więc ze sceptycyzmem na twarzy skrzyżowałem dłonie, co z jakiegoś powodu niesamowicie bawiło chłopaka. Brnął przez zaspy sprawnie i szybko zmierzając w stronę niewidocznej z okien dormitoriów części polany. Nudziło mi się i miałem dziwną ochotę w jakiś sposób, chociaż trochę mu dopiec.
- Daleko jeszcze? – specjalnie zajęczałem, by tylko go zdenerwować, co odebrał prawdopodobnie jako element zabawy.
- Zamknij oczka to za kilka sekund – popatrzyłem z niedowierzaniem na jego uśmiechniętą twarz – No zamknij... – zachęcił, a ja dla świętego spokoju przymknąłem powieki. Jego gorące usta sięgnęły moich i musiałem przygryźć wewnętrzną część dolnej wargi, by nie uśmiechać się, czy tym bardziej nie odpowiedzieć na pieszczotę. Przekonany, że był to tylko żart, lub zachęta do przebaczenia pokazałem mu język, gdy się odsunął i rozejrzałem dookoła. Zdębiałem, kiedy pośród ogólnej bieli śniegu i znajomych mi obrazów dostrzegłem całkiem spory, może dwumetrowy zamek wykonany ze spadających na ziemię śnieżynek. Krzyknąłem cicho i stanąłem na własnych nogach wpatrując się w okazałą i prześliczną budowlę. Dosłownie nie mogłem wykrzesać z siebie głosu przez dobre kilkanaście minut. Powoli zaczynałem marznąć, kiedy o dziwo wydukałem mało inteligentne:
- Piękny! – Cornelius objął mnie mocno gładząc dłońmi boki i tuląc się do moich pleców. O ile dla niego mogło to nie stanowić, aż takiej atrakcji, ja byłem zachwycony.
- Jeśli ci się podoba to opłacało się spędzić nad nim całą noc. – uniosłem głowę patrząc od dołu na chłopaka, który w odpowiedzi pochylił się całując moje czoło – Mam jeszcze to... – jedno ramię odsunęło się od mojego brzucha, a w zamian za to przede mną pojawiła się jeszcze piękniejsza, niż sam pałacyk lodowa róża. Dopracowane najmniejsze szczegóły zachwycały i zapierały dech. Sprawna dłoń, która ją wykonała z pewnością nie użyła do tego czarów, a to tylko potęgowało mój zachwyt. Obejrzałem misterny kwiat ze wszystkich stron i po raz kolejny przeniosłem wzrok na śnieżny zamek.
- Sam to zrobiłeś? – Krukon przytaknął bez większych emocji – Planowałeś to od dawna, prawda? – chociaż chciałem by zagościła tu, chociaż odrobina ironii nie byłem w stanie się na to zdobyć. Byłem w zbyt wielkim szoku.
- Planowałem się dobierać, a biblioteka była przypadkowa. – ponownie ramiona Lowitta ścisnęły okolice moich żeber. Ze śmiechem dmuchnął w moje ucho i potrącił je nosem. Otrzepałem się reagująca na jego zachowanie.
- Reagujesz jak piesek, kiedy cię tu pieszczę – ciepły język przywarł do tylnej części muszelki liżąc ją, łaskocząc i pieszcząc, co już samo w sobie sprawiało mi wielka przyjemność. Zebrałem się do kupy na te kilkanaście sekund i zdołałem wymruczeć ciche:
- Wierz mi, że do psa mi daleko. – poddałem się chłopakowi, choć dobrze wiedziałem, że wiele mogło się zmienić gdyby znał prawdę i powód, dla którego zdementowałem jego porównanie. Gdy drażniące mnie czynności stały się już dosyć gnębiące dla mojego organizmu ukryłem szyję wraz z uszami w szaliku zabierając jego dłonie z kurtki i przyłożyłem je do policzka. Ciemne rękawice były zupełnie przemoczone, a to nie wróżyło dobrze. Okręciłem się wkładając lodowy prezent do jednej z jego kieszeni, po czym zdjąłem mokry, skórzany materiał z lekko czerwonych rąk chłopaka. Rękawice wylądowały po drugiej stronie jego płaszcza, a ja znowu wróciłem do pozycji wyjściowej opierając się o pierś Cornela i wkładając jego dłonie do swoich kieszeni. Zacisnąłem swoje palce na jego chcąc, chociaż odrobinę je rozgrzać, ale martwiłem się, że nie da to wiele.
- A jednak się o mnie martwisz – szalony uśmieszek rozpromienił zdziwiona przez chwilą twarz – Coś do mnie czujesz, wiem to. Gdyby tak nie było nie zajmowałbyś się mną. – prychnąłem nie wiedząc, czy w tych słowach była, chociaż odrobina prawdy i nie myślałem nad tym w obawie o odkrycie prawdy, której nie akceptowałem. Z jakiegoś powodu wtuliłem się w nastolatka z większą przyjemnością czując, jak gładzi moje palce opuszkami, chociaż pierwotnie było odwrotnie. Nie mogłem powiedzieć, czy byłem szczęśliwy, czy też nie. Po prostu wszystko miało swoje miejsce, a temu już nie mogłem się sprzeciwiać. Popatrzyłem na ciemny kształt kilka metrów od nas. Był to już kolejny raz, kiedy zamierałem ze zdziwienia, szoku i aktualnie nagłego strachu, zupełnie nieuzasadnionego. Syriusz przyglądał się nam z daleka niewzruszenie. Nie zareagował nawet, kiedy wpatrywałem się w jego postać. Nie chciałem jęczeć, ale targnął mną nagły dreszcz. Cornelius zauważywszy to przekrzywił głowę, a jego dłonie wyrwały się z uścisku moich. Przytulił się niemalże desperacko, jakby obawiał się, że zaraz odejdę zostawiając go tu samego, chociaż nie miałem takiego zamiaru. Krew zaczynała szybciej przepływać przez mój organizm i zrobiło mi się gorąco. Przełknąłem ślinę czując ścisk w gardle.
- Nie oddam cię – w głosie nastolatka zabrzmiała twardsza nuta groźby i ostrzeżenia – On już miał swoją szansę i jej nie wykorzystał. Nie zrezygnuję z ciebie. Zostawił cię i teraz jesteś mój. Nie oddam cię! – przez moje myśli przebiegały tysiące, lub nawet miliony różnych obrazów. Nie planowałem nic robić. Działałem spontanicznie i pod wpływem chwili. Zrobiłem pół piruetu uśmiechając się lekko do pewnego siebie Krukona. Dziwny żal i wściekłość podniosły mi ciśnienie. Nie miałem powodu, dla którego miałbym obwiniać Blacka o cokolwiek, a jednak, mimo że nadal kochałem go całym sercem przestałem reagować na głos rozsądku i serca. Ból wydawał się przeradzać w nienawiść, a jednak nie nienawidziłem go i tego, co się stało. Nie potrafiłem ukryć także tego, że byłem z jakiegoś powodu wściekły.
- Wiem – wydusiłem z trudem łapiąc chłopaka za ręce i wkładając je do kieszeni, by nadal je ogrzewać. – Wracamy do zamku. Będziesz chory i tak się to wszystko skończy. Ja nie mam zamiaru się tobą zajmować, a tym bardziej, jeśli zasmarkany nawet z łóżka się nie ruszysz.
- Martwisz się o mnie, misiaczku, ale wiesz... Ja nie miałbym nic przeciwko, gdybyś w skąpym, różowym stroju pielęgniareczki przynosił mi leki, sprawdzał temperaturę i zapewniał mi rozrywkę...
- Niedoczekanie! – syknąłem rumieniąc się na samą myśl o czymś takim i z całych sił ścisnąłem palce chłopaka, który zajęczał cicho.
- Chyba się nie obraziłeś? – tym razem starał się być przymilny i milutki, co jak najbardziej mu się udawało. Zastanawiałem się przez chwile czy i jak mu odpowiedzieć. Po tym, jak starał się mi przypodobać, nie miałem nawet sił na dręczenie go.
- Nie... – westchnąłem kładąc różyczkę z boku schodów przed drzwiami do zamku, by nie stopniała, a inni mogli ją podziwiać – Nie chcę tylko żebyś miał takie zboczone pomysły. Kto wie, co chodzi po tej zbereźnej łepetynce, kiedy na mnie patrzysz... To krępujące. – otworzyłem drzwi i odepchnąłem od siebie Cornela – Idziesz się zagrzać do pokoju! – rozkazałem dumnym tonem, a nie mogąc się powstrzymać stanąłem na palcach nadstawiając usta, co zaskoczyło chłopaka obracając się na moją korzyść – Buzi na pożegnanie. Chyba nie chcesz mnie ot tak sobie zostawić na korytarzu? – trochę machinalnie dostałem to, o co prosiłem, jednak zwykły buziak zmienił się w głęboki pocałunek.
- I tak przebierzesz się za pielęgniarkę... – Lowitt wyszeptał to między moimi wargami, a uchem sprawiając, że serce podskoczyło mi w piersi z jakiegoś powodu, a mogła to być tylko reakcja na specyficzne brzmienie, jakie nadał tym zapewnieniom. – Jesteś kochany, maleńki. I pamiętaj, że tylko ja mogę cię mieć. Zabrałem, podpisałem, przywłaszczyłem. Mój, mój, mój. Jesteś całym moim światem.
- Głupek... – puknąłem go w policzek, zaś on pocałował czule mój i mrugnął biegnąc do swojego dormitorium, tak jak mu kazałem.

 

piątek, 16 listopada 2007

Let me go!

5 listopad

Wszystkie kominki w szkole paliły się mocno i nawet ten w bibliotece wyglądał jak w środku przerwy świątecznej. Nie dziwiło mnie to, gdyż patrząc przez okno widziałem już tylko śnieg. Pogoda z lekko zimowej zmieniła się szybko w wielkie zawieje pełne białego puchu. Otrzepałem się na samą myśl o chłodnym powietrzu, zimnych płatkach i masie zabawy, jaką miałbym z przyjaciółmi, gdyby wydarzenia nie potoczyły się tak jak musiały. Zamiast topniejącego śniegu, który powinien opadać na moją szyję, po kolejnej śnieżce trafiającej we mnie, czułem ciepłe, miękkie wargi błądzące po niej i pozostawiające lekkie łaskotanie. Trochę niewygodne kolana poruszyły się pode mną, przypominając mi o przerwanym w połowie zadaniu, a mruczenie zastępowało śmiech kolegów, z którymi teraz bym się bawił. Powoli przestawało mi to przeszkadzać, chociaż śmiałość Cornela zawstydzała mnie za każdym razem, tym bardziej, kiedy w pełnym uczniów pomieszczeniu musiałem siedzieć na udach chłopaka dobierającego się do mnie powoli. Pod tym względem był niesamowicie denerwujący. Nie zwracał uwagi na otoczenie, nauczycieli, czy też znajomych. Kiedy tylko miał okazję rzucał mi się na szyję i tulił mrucząc ciepłe słówka, które mogli słyszeć wszyscy dookoła.
- Później zabiorę cię na dwór, a teraz skończ to szybko – jak zwykle wyszeptał mi to do ucha drażniąc je wargami. Daleki był od normalności, ale na to nie mogłem nic poradzić, tak samo jak na jego szybkie reakcje na moje zachowania.
- Jest zimno – bąknąłem, myśląc o tym, co mógłbym widzieć na błoniach, jeśli ruszę się z zamku chociażby na krok. O ile do braku Blacka zaczynałem przywykać, o tyle nie do jego spotkań z dziewczynami i ich maślanych oczu.
- Nie dyskutuj ze mną. Wiem, że chcesz, ale się boisz. Rób zadanie, maleńki, bo przygotowałem dla ciebie coś specjalnego. Nawet Królowa Śniegu będzie zazdrosna. – przewracając oczyma nawet nie chciałem myśleć o tym, co walnięty nastolatek mógł wymyślić. Sam fakt jego szalonego uśmieszku i lekko zaciskających się na moich udach dłoni w zupełności wystarczał za wszelakie wyjaśnienia. Zająłem się mało ciekawym wypracowaniem z Wojny Centaurów z XVII wieku ziewając na myśl o późniejszych testach z tego tematu. Chłopak zapewne zauważył moje chwilowe znudzenie wszystkim, ponieważ złapał ostrożnie moje pióro wyjmując mi je z dłoni i wstał, przez co ja zsunąłem się z jego kolan. Przesunął kartkę na bok. Odwrócił mnie przodem do siebie, a krzesło i stół ograniczały pole manewru między nami, przez co niemal ocierałem się, o Lowitta patrząc ze zdziwieniem na kolejną głupią minę, jaką mnie uraczył. Jego dłonie zatrzymały się na moich biodrach, a po chwili już siedziałem na stoliku zdezorientowany bardziej niż poprzednio. Miałem ochotę wiać, kiedy pchnął mnie kładąc na nich i rozchylił moje nogi, by móc między nimi stanąć. Odstęp między nami z każdą chwilą stawał się mniejszy, kiedy nastolatek specjalnie powoli się pochylał. Poruszyłem się i kładąc dłonie na piersi Krukona miałem nadzieję, że zdołam go odsunąć, jednak było to dosyć bezcelowe.
- Przyda ci się przerwa, a mi odrobinę więcej namiętności – jego słodki uśmiech był wprost przerażający i całkowicie zajęty odkrywaniem znaczenia tego dziwnego łożenia warg, nie pomyślałem nawet o tym gdzie się znajdujemy.
- Odrobinę? Uciekaj, sio! Mam zadanie, już! Puszczaj! – moje rozkazy i ciche krzyki jakoś nie wywołały na nim większego wrażenia, jak z resztą żadne z moich poczynań. Przy nim byłem całkiem bezsilny i chyba zaczynałem rozumieć niektóre słabe kobiety, nie potrafiące obronić się przed mężczyznami. Współczułem im w takich chwilach bardziej niż kiedykolwiek.
- Nie zostawisz mnie wyposzczonego. Nie ładnie, kochanie. Musisz się mną zajmować od czasu do czasu... Chociaż wolę, kiedy sam mogę sobie brać, co zechcę. Dzielące nas centymetry uzmysłowiły mi wszystko, kiedy jakiś chłopak dziwnie na nas patrząc przeszedł zaraz koło stolika. To wystarczyło, bym zszedł gwałtownie na ziemię używając całej, ograniczonej siły do odsunięcia od siebie nastolatka. Mogłem opisać to wszystko w jednym, krótkim słowie, ‘kompromitacja’. Większa część biblioteki widziała wszystko idealnie, mając nie tylko widowisko, ale i przedstawienie dla odstresowania podczas nauki, czy odrobienia prac.
- Cor, odsuń się. Ludzie patrzą... – ten argument również go nie ruszył – Obrażę się, będę zły, będę krzyczał, przestanę się z tobą spotykać, rzucę cię... – jęczałem szybko podejmując dalsze starania by jakoś temu wszystkiemu zapobiec. Jak zawsze, na próżno.
- Nic mi nie zrobisz, cukiereczku. Nawet nie powiesz, że ode mnie odchodzisz bo ci na to nie pozwolę – na potwierdzenie tego pocałował mnie szybko i mocno co zmusiło mnie do zamknięcia oczu. Mruknąłem niezadowolony, a kiedy podwinął moją szatę zacząłem się szarpać i uderzać pięściami o jego plecy. Otworzyłem szeroko oczy, a powieki nie miały zamiaru się już zamykać, kiedy jego dłoń wsunęła się pod mój sweter, zaś druga zaczynała właśnie masować moje biodro i udo. Z trudem przekręciłem głowę chroniąc się przed kolejnym miażdżącym usta pocałunkiem.
- Puść mnie, idioto! – warknąłem, a moje błagalne spojrzenie napotkało dezaprobatę kilku dziewczyn i zaciekawienie chłopaków. Niestety żadne z nich nie zamierzało mi pomóc, a bibliotekarka wyszła z pomieszczenia przed samym zajściem. Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie i z jakiegoś powodu nawet mnie to nie dziwiło. Zawsze miałem pecha i teraz dosadnie los mi to udowadniał.
- Nie wyrywaj się, nie bij i nie gryź. Nie ma większego sensu i tak nic nie zdziałasz – ciężki oddech Corneliusa podrażnił moją twarz, a jeden z jego palców wsunął się do mojego pępka. – Bądź grzeczny i leż spokojnie, krzywdy ci nie zrobię, jeśli nie będę musiał. – zajęczałem przerażony, a on odwrócił sobie moją głowę tak jak na samym początku, by po raz kolejny zająć mnie pocałunkiem. Chciałem ugryźć go w język, kiedy wsunął go między moje wargi, ale zrezygnowałem wyobrażając sobie, jaka kara mogłaby mnie za to spotkać. Jego dłoń znaczyła brzuch, opuszki zataczały kółka wokół pępka i drażniły go na wszelkie możliwe sposoby. Było mi niesamowicie gorąco i bynajmniej nie spowodowały tego zabiegi Krukona, a wstyd, że wszystko to ma miejsce na oczach całej masy innych uczniów. Przestałem już nawet walić po plecach Cornela zaciskając na nich palce na tyle mocno, by paznokcie wbijały się w jego skórę. Kiedy zajmująca się udem ręka przeniosła się stanowczo zbyt blisko mojego krocza, palca zamiast na łopatkach zacisnęły się na płomiennych włosach. Szarpnąłem za nie, a wargi przylegające do moich wygięły się w grymasie bólu, lecz nie ustąpiły. Dopiero, kiedy całkowicie się uspokoiłem chłopak odsunął się ściągając mnie ze stołu i obejmując mocno. Byłem wściekły i czerwony ze wstydu. Nie miałem zamiaru wybaczyć tego nastolatkowi tak łatwo. Stałem jak słup nie robiąc zupełnie nic, co dotarło do niego w bardzo gwałtowny sposób, a jego reakcja również nie należała do oczywistych.
- Koniec przedstawienia. Rozejść się i zrobić mi trochę przestrzeni – warknął do całkiem dużego tłumu, różnie odbierającego to, co się stało. Jak wybudzeni ze snu uczniowie rozeszli się niczym mrówki, każde w swoją stronę, nierzadko z dosyć wielkimi rumieńcami. Klapnąłem na krześle patrząc tępo na pusty blat przede mną. Czerwonowłosy przysunął mi kartkę i wręczył pióro. Prychnąłem ignorując jego przymilny uśmiech.
- Pisz, bo mamy niewiele czasu. – ponaglił, co uznałem za mało wyraźne brzęczenia robaka.
- Nie pamiętam, co miałem pisać – zwinąłem pergamin i schowałem go wraz z piórem do torby. Wstałem przekładając ją przez ramię i popchnąłem nastolatka biodrem, by łaskawie dał mi przejść.
- Przecież nic nie zrobiłem! – jego głos przypominał mi płacz dziecka – Nie posunąłem się dalej, niż zawsze mi pozwalasz. Nie dotknąłem cię boleśnie, nawet ust nie masz tak czerwonych, co mnie osobiście dziwi... – pesząc się jeszcze bardziej o ile było to możliwe wytarłem wargi z śliny partnera. Nie odezwałem się stawiając pewne kroki. Jakby nie patrzeć stałem się pośmiewiskiem większej części szkoły, a znając życie jeszcze do wieczora każdy będzie wiedział o tym głupim zajściu. Zastanawiałem się czy w ogóle powinienem chłopakowi to wybaczyć. Ośmieszył mnie i poniżył, a mało tego nawet nie czuł skruchy. Ściągnąłem mocno usta w cienką linię fukając na błagalny wzrok Krukona. Nie odzywając się do niego opuściłem pomieszczenie, akurat, kiedy bibliotekarka wchodziła do niego z powrotem.

 

  

niedziela, 11 listopada 2007

I'll give it straight from my vein

Tytuły czterech ostatnich notek, włącznie z tą, zostały zaczerpnięte z dostępnej części lyric'u 'I.V.' X-Japan (pierwszej dostępnej piosenki po tym, jak zespół znowu się odrodził *____* KOCHAM WAS, CHŁOPAKI!)

4 listopad
Pokoje Ravenclawu nie różniły się od naszych niemal w ogóle, chociaż zamiast ciemnej czerwieni dominował granat, złoto pochłonęło srebro, a z okien nie było widać czystych błoni, a stadion quiditcha. Potter z pewnością oddałby wiele za taki widok. W czasie zmagań nawet zostając w pokoju z łatwością można było oglądać rozgrywki, a komentarze bez wątpienia były tu słyszane lepiej niż w innych częściach zamku. Sam do końca i tak nie wierzyłem, że siedzę na parapecie jednej z wielu sypialni Krukonów. Na zewnątrz cienka warstwa śniegu pokrywała większą część trawy ustępując tylko pod samym Zakazanym Lasem nie mogąc zapewne przebić się do jego głębi przez gęste drzewa. Widok ten przywodził na myśl Święta, choinkę, kolędy i samą zimę. Wszystko wyglądało przepięknie, chociaż ciężko było mi zachwycać się tym tak samo jak dawniej. Odczuwałem brak najważniejszej części swojego życia i musiałem nauczyć się z tym żyć. Nawet nie spodziewałem się, że Cornelius wygoni kolegów z pokoju i zaprosi mnie tam, mimo iż należałem do zupełnie innego Domu. Jeśli starał się zatrzeć w mojej pamięci wspomnienie Blacka to był na dobrej drodze, ku niemożliwemu. Nie byłem w stanie zapomnieć Syriusza, czy też mojej miłości do niego, za to z całą pewnością potrafiłem przestać o tym myśleć chociażby na kilka chwil. Nie chciałem zapominać niczego, chociaż wspomnienia bolały. Wystarczyło mi zająć się czymś innym okłamując siebie i swoje serce. To potrafiłem, chociaż nie spodziewałem się posiadać takich umiejętności. Tak jak śnieg do południa zapewne zdąży stopnieć tak samo ja za ten czas wracając do rzeczywistości spojrzę w oczy realnemu światu zastanawiając się, co dalej. To było nieuniknione.Patrząc bez przerwy w biel na zewnątrz przymknąłem oczy czując jak ramiona płomiennowłosego obejmują mnie, a wargi muskają szyję. Chłopak nie posuwał się dalej, ale wiedziałem, że to jak na razie mu wystarcza. Opierając się o niego ułożyłem się wygodnie nadal obserwując te same punkty. Krzyżując ręce na kolanach podciągniętych pod pierś bez problemu gładziłem palcami jego dłonie i palce. Rysowałem wzorki na gorącej skórze przyzwyczajając się do niej powoli.
- Podobno z czasem człowiek przestaje zachwycać się każdą osobna porą roku. – zacząłem cicho jakby do siebie – Wiosna przestaje pobudzać wyobraźnię, lato cieszyć, zima przestaje zachwycać, a jesień bawić... Myślisz, że ja też będę taki jak dorośli, dla których wszystko jest takie samo? – nie myślałem, o czym mówię, o co pytam. Po prostu otwierałem usta, a słowa same się wyrywały.
- Zależy... – przytulił się szepcząc mi do ucha – Czytałem, że to nie wiek o tym decyduje, a doświadczenia. Kiedy zamknie się serce piękno już do niego nie dociera. Nie widząc uroków świata nie czujesz bólu będąc samemu, opuszczonemu, zranionemu. Siostra zawsze mi mówiła, że to najprostsze wyjście, ale i najgłupsze. Może przestajesz cierpieć, ale i nie cieszy cię już życie. Po prostu egzystujesz bez celu. Jest ci obojętne, kiedy i jak zginiesz. To, co dawniej miało wartość traci ją i tylko niektóre rzeczy, chociaż ja zachowały stają się pomocne w zamknięciu się. Ludzie patrzą na ciebie i myślą, że jesteś pewnym siebie wariatem, który żyje by rozweselać, a w rzeczywistości żyje by umrzeć. Nie rozumiem tego, ale wiem, że ona znała takich ludzi.
- To ta ze zdjęcia, prawda? Z tego ołtarzyka. – przymykając oczy odtworzyłem w pamięci obraz szafki nocnej chłopaka, na której stało niewielkie oprawione w szklaną ramkę zdjęcie młodej kobiety. Dziewczyna mogła mieć tam koło siedemnastu lat. Szare oczy patrzyły na wszystko z radością i uwagą, zaś dosyć długie jasno brązowe włosy upięte zostały w dwie spiralki odstające na boki, dzięki czemu nie przysłaniały twarzy. Przy zdjęciu paliła się niewielka świeczka zapachowa a z tego, co mogłem zauważyć nie wypalała się ani nie gasła. Poniekąd tylko to zwróciło moją uwagę w tej sypialni. Książki, gazety, czy też listy bądź papiery nie różniły się od tego, co często zapewne bywało w innych pokojach chłopców. Poniekąd możliwe, iż często będę miał okazję przebywać w tym miejscu, więc musiałem przywyknąć do wszystkiego. Najgorsze byłoby zapoznanie się z współlokatorami Cornela i cieszyłem się, że to było przede mną.
- Ona jest moim Aniołem Stróżem – roześmiał się, chociaż w pierwszym momencie wyczułem ogromny smutek.
– Ale co ona cię tak interesuje? Ty chyba chodzisz ze mną, nie z nią, więc skup się na pieszczotach. Z resztą mam dostęp do afrodyzjaków, specyfików, które wprowadzą cię w odpowiedni nastrój. Mogę zdobyć wszystko, co umili nam wspólnie spędzony czas. Zaczniemy od czegoś delikatnego. Nie chcę od razu rozpalać twojego ciałka. – nie rozumiałem wiele, a moja mina i ściągnięte brwi jasno o tym świadczyły. Same słowa chłopaka mogły mnie przerażać, a co dopiero maleńka buteleczka, która wyjął z kieszeni. Finezyjny kształt i brązowe szkło nie wzbudzały podejrzeń, nawet etykietka z maleńkim kwiatem wanilii niewiele mi mówił. Wziąłem naczynie do rak obracając je w palcach.
- Chcesz wiedzieć jak to działa? – kiwnąłem głową starając się jakoś dociec przeznaczenia płynu, jaki był w środku. – Popatrz... – Krukon wyjął koreczek, a intensywny, ładny zapach wanilii rozniósł się tłumiąc zmysły i działając na nie, nie tylko odurzająco, ale i pobudzająco. –Powiedz mi później, co czujesz. – pocałował moje ucho przykładając palec do otworku, a przechylając buteleczkę sprawił, że przezroczysta,pachnąca ciecz zmoczyła jego opuszek. Przesunął palcem po mojej szyi nanosząc na nią przyjemną wilgoć. Z początku nie czułem niemal nic, ale po kilku sekundach po tamtym właśnie miejscu rozeszło się zabawne mrowienie i przyjemne ciepło. Mieszając się z wonią płynu zadziałały niemal na całe moje ciało. Zajęczałem nie mogąc się powstrzymać, a chłopak posmarował mnie tuż za uchem. Było mi przyjemnie, ale kiedy Cor zaczął zlizywać specyfik niemalże szalałem. Z trudem powstrzymywałem odruchy delikatnej rozkoszy. Nie wiedziałem, co się dzieje ze mną, czy też moim ciałem.
- D... Dziwnie – jęknąłem głośniej niż poprzednio, kiedy sam nie wiem, co za odgłos wydałem. – Ale... przyjemnie... – zagryzając wargę uniosłem ręce zaciskając dłonie na długich włosach chłopaka liżącego moja skórę i z każdą chwilą pokrywającego ją w większym stopniu afrodyzjakiem. Gdy odsłonił moje ramię zsuwając odrobinę sweter nie protestowałem poddając się wszystkiemu. Cieszyłem się, gdy właśnie na tym miejscu skończył nie posuwając się dalej mimo mojej uległości, bynajmniej nie własnowolnej. Otumaniony umysł nie potrafił sprawnie funkcjonować, a usta zamiast prosić by przestał błagały o więcej. Nie byłem pewien czy jakikolwiek odgłos wydobyłem wtedy z siebie, czy tylko wewnątrz mnie coś kołatało i nie miałem odwagi zapytać jak było naprawdę.
- I jak? Wiem już, że ci się podoba, ale co myślisz, o częstszym stosowaniu takich rzeczy? Ukradłem z biblioteki książkę na ten temat.Dział ksiąg zakazanych to kpina z przebiegłości nastolatków. Nie ma nic prostszego niż zabranie sobie kilku pozycji. Tą przeczytałem i kilkanaście ciekawszych przepisów zapisałem. Kupuję to w Hogsmade, tylko ani słowa nikomu. To będzie nasza tajemnica z resztą ukażę cię,jeśli komuś powiesz. – złowieszczy i lekko zachrypnięty śmiech był gorszy niż mogłem sobie wyobrazić. – Wyobraź sobie jak zmuszam cię byś wypił kilka łyżeczek takiego cudeńka, a później wylewam na ciebie najsilniejsze z nich. Nie pomagam ci, a tylko patrzę, jak sam starasz się uwolnić od tego podniecenia. Mógłbym związać ci ręce, byś bardziej się męczył. – czerwień, która jak dotąd nie dominowała w tym pokoju teraz wzięła górę nad innymi kolorami, kiedy moja twarz upodobniła się do dojrzałej, słodkiej wiśni. Byłem daleko za chłopakiem pod tym względem, a jego wyobraźnia nie przekonywała mnie do dłuższego zadomowienia się w jego sypialni. Ukryłem policzki w kolanach patrząc niepewnie za okno, chcąc ochłonąć i zapomnieć o wypowiedzianych przed kilkoma chwilami słowach.
- Więc po to mnie tutaj przyprowadziłeś? – bąknąłem mało wyraźnie w rękaw swetra.
- Nie. Chciałem trochę z tobą pobyć. To źle? – jakoś mu nie wierzyłem. – Chciałbym jeszcze byś specjalnie dla mnie ubrał się w pewne ciuszki eleganckie i wykonał kilka ciekawych pozycji. –wiedziałem, że po nim można spodziewać się wszystkiego, ale czasami przesadzał. Oczekiwał ode mnie czegoś, na co nie zgodziłbym się nawet przed Syriuszem. Niestety Black nie miał w posiadaniu małego sklepu z Eliksirami Erotycznymi.
- Skończmy już ten temat. Przerażasz mnie.
- Oj, dobrze. Będę się tylko tulił... – miałem nadzieję, że dotrzyma słowa i skończy tylko na tym biorąc pod uwagę, że przywarł do mnie mocno kładąc głowę na moim ramieniu i patrzył podobnie jak ja w ogólna biel, miejscami przebijaną nikłą zielenią trawy.

piątek, 9 listopada 2007

Life is bleeding from fear

Arty pod notkami (poprzednią i tą) wykonała Jill, której bardzo za to dziękuję!

 

2 listopad

Po nietypowej propozycji Corneliusa i tym, co mu powiedziałem starałem się unikać go jak ognia, niestety nie miałem ku temu okazji. Widywałem go z towarzystwie kolegów, na przerwach i podczas posiłków, gdzie każdym spojrzeniem dawał mi do zrozumienia, że chętnie użyłby języka w taki sposób, jaki określił dwa dni temu. Właśnie, dlatego starałem się wychodzić z Wielkiej Sali wraz z największą ilością uczniów i trzymałem się z daleka od miejsc, gdzie będąc sam mógłbym się na niego natknąć. Nie było to łatwe, ale i nie wydawało się niemożliwe skoro jak do tej pory, jakoś mi się udawało. Coś mi mówiło, że długo nie pocieszę się takim obrotem spraw i znając moje szczęście nie dziwiłem się tym. Prawdę mówiąc nie byłem pewny, czy chcę by tak to wyglądało. Black w dalszym ciągu nie uraczył mnie nawet nikłym spojrzeniem, nie odezwał się i w ogóle nie zwracał uwagi na to, że żyję. Z jednej strony mnie to cieszyło, ponieważ zachowując się w taki sposób musiał w dalszym ciągu mieć do mnie o coś żal, a to wskazywało na jego zainteresowanie moim istnieniem. Reszta przyjaciół była bez reszty pochłonięta swoimi sprawami, przez co cała nasza grupa rozsypała się na te kilka dni. Bez wątpienia nie mogłem nazwać tego kolejnym etapem znajomości, a wręcz jej powolnym rozpadem. Było to mało przyjemne doświadczenie, jednak nie chciałem być patetyczny i pokazywać, że jest mi z tego powodu smutno wychodząc na samotnego chłopca bez przyjaciół. Akceptowałem to, choć nie podobało mi się, że tak właśnie jest.
Korytarz prowadzący do dormitorium szybko opustoszał i nawet nie zauważyłem, w jakim tempie większość uczniów zniknęła mi z oczu. Między pozostałymi ‘niedobitkami’ kręciło się sporo osób z innych Domów, zapewne czekających na znajomych, czy też umówione spotkania. Także widok ucieszonego Cornela nie zdziwił mnie zbytnio, gdy zostawił kumpli i podszedł do mnie, zamiast wraz z roześmianą grupką poznęcać się nad dziewczynami, które obładowane książkami starały się utrzymać równowagę. Z jakiegoś powodu było mi przyjemnie wiedząc, iż płomiennowłosy wolał pobyć trochę ze mną, nawet, gdy nie okazywałem mu zbytniej sympatii, poza chwilami słabości. Jego klejenie się zaczynało być nie tylko miłe, ale i podnosiło mnie na duchu. Powoli przestawałem mieć mu za złe niechciane towarzystwo, czy też ciągłe dotykanie mnie, tulenie się i cokolwiek tam jeszcze wymyślał. Z całą pewnością potrzebowałem czyjegoś ciepła, a on zapewniał mi je z nadwyżką., jak dotąd nie oczekując w zamian niczego w zamian, poza zwykłą obecnością i godzeniem się na jego dziwne zachowanie.
Wystawiłem mu język w ramach powitania i tak jak myślałem niesamowicie go to ucieszyło. Był powalający i nie sposób było tego nie dostrzec, czy też nie obdarzyć chłopaka chociażby odrobiną sympatii.
- Wiedziałem, że kiedyś w końcu będziesz mnie pragnął. – rzucił entuzjastycznie, przytulił się i liznął na powitanie mój policzek. – Jeszcze trochę, a sam będziesz do mnie przychodził. Pochwalę się kumplom, jaki to lukrzyk mi się trafił, a później powoli, małymi kroczkami uczynię cię tylko swoim. – zarumieniłem się słuchając jego słów wypowiadanych z tak wielką nadzieją i chęcią.
- Niedoczekanie twoje – bąknąłem odwracając się w drugą stronę, by ukryć delikatny uśmieszek i nabrałem gwałtownie powietrza. Syriusz tulił się do jednej ze Ślizgonek, a jego dłoń spoczywała na jej biodrze, co nie przeszkadzało ani jej, ani tym bardziej chłopakowi. Wydawał się nie zauważać ani mnie, ani innych ludzi na korytarzu i tylko rozmawiał w najlepsze z rozanieloną, rozchichotaną dziewczyną. Z jednej strony ciężko było nazwać to rozmową, jak nie wyłącznie jawnym flirtem, w którym jak widać Black był niesamowicie dobry. Zdziwiłbym się gdyby, jakaś dziewczyna nie dałaby się złapać na ten milutki ton i czułe słówka, które sprawiały, że znowu czułem się paskudnie. Jak głupi patrzyłem na nich nie mogąc znieść tego widoku, ale i nie będąc w stanie odwrócić wzroku. Teraz powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego tak łatwo było mu się ze mną rozstać i zapomnieć o tym, co nas łączyło w zaledwie kilka chwil. Z pewnością byłem dla niego tylko przeszkodą i teraz całkowicie straciłem nadzieję na powrót do niego. Łzy zebrały mi się pod powiekami, a oni po prostu przeszli obok, zaś dłoń Syriusza z biodra przesunęła się odrobinę, kiedy włożył ją do kieszeni na pośladkach dziewczyny. Krople same zaczęły płynąć, a właśnie teraz jak nigdy wcześniej chciałem by w ogóle się nie pojawiały. Musiałem o nim w końcu zapomnieć, a właśnie to, co widziałem upewniło mnie w przekonaniu, iż tak będzie najlepiej. Rozpłakałem się na dobre stojąc bez ruchu ze spuszczoną głową. Ciepłe ramiona objęły mnie od tyłu opiekuńczo tuląc do szerokiej piersi. Chętne wargi, które zawsze zachłannie szukały moich teraz składały pocieszające pocałunki na moim policzku i szyi.

- Nie płacz, maleńki. Masz mnie, a on niech sobie chodzi z jakimiś lafiryndami. No, już dobrze, mój płaczku. Jestem tutaj, chociaż mnie nie chcesz i nie zostawię cię tak jak on. – chociaż te słowa tylko bardziej potęgowały mój parszywy humor, miały w sobie coś kojącego. – Przestań płakać. Dobrze wiem, że codziennie to robisz. – miał rację. Odwróciłem się szybko i stając na palcach zacisnąłem dłonie na jego szacie. Był zaskoczony i nie reagował, kiedy zamykając mocno oczy pocałowałem go na tyle mocno, na ile pozwalała mi mało wygodna pozycja. Po chwili wraz z oprzytomnieniem, Cor odsunął mnie i otarł policzki z wilgoci.
- Otwórz dzióbek – nakazał, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Nie myśląc o tym, czego może chcieć zrobiłem to, czego oczekiwał ufnie patrząc mu w oczy. Usłyszałem cichy szelest, a po chwili w moich ustach znalazł się słodki lizak o pomarańczowym smaku. Zmarszczyłem nos nie do końca rozumiejąc, po co to wszystko, co wywołało cichy chichot nastolatka.
- Łzy są słone, a twoje usta powinny być zawsze słodkie, bym po każdym pocałunku pragnął więcej. – jego palce przesunęły się po moich wargach gładząc je delikatnie. W mgnieniu oka zabrał mi łakocia i ze spragnionym jękiem zaczął mnie całować. Pozwoliłem na to, a kiedy włożył lizaka do mojej ręki nie powstrzymałem się przed uśmiechem. Poczułem jak mnie bierze na ręce, a zaraz potem stawia pod ścianą, o która oparłem się plecami. Przez cały ten czas moje usta stykały się z jego, a język Lowitt’a pobudzał mnie drażniąc wargi. Chłopak uklęknął, przez co teraz to ja pochylałem się całując go. Jego ramiona objęły moje kolana i zmusiły do tego bym i ja klęczał. Starając się nie przykleić lepkiego łakocia do włosów Krukona objąłem go za szyję tylko przyciągając bliżej. W przeciwieństwie do innych pocałunków, których nie chciałem, ten wydawał się zupełnie inny. Chociaż jego wargi mocno przywierały do moich, to było w tym wszystkim sporo delikatności i uczucia, których dotąd nie znałem. W pamięci nadal miałem smak Blacka, jednak słodki lizak w połączeniu z niesamowicie namiętnym całusem tłumił wspomnienia tamtych chwil. Cornel sam przerwał tę chwilę oddychając szybko i ciężko. Widziałem, jak jego szalone oczy teraz zwęziły się, a wewnątrz jego ciała musiały ścierać się dwa różne bieguny.
- Chętnie bym cię wziął tu i teraz na klęczkach... – wysapał potrząsając głową, jakby planował w ten sposób pozbyć się dziwnych myśli. – To było już ‘tak’? – kiwnąłem głową zajmując się lizakiem, jakby nic się nie stało, ale moje policzki płonęły, a serce biło mocno. Czułem się tak, jakbym właśnie zdradzał Blacka, z którym na dobrą sprawę nie byłem. Moje początkowe trzymanie się pewnych zasad i wrodzony dystans w dalszym ciągu pojawiały się gdzieś wgłębi, ale nie przeszkadzały mi w niczym.
- Tylko wiesz, że w razie, czego mogę z tobą zerwać? – zastrzegłem nie chcąc później ranić go, gdyby jednak Syriusz oprzytomniał i przypomniał sobie o mnie. – I masz mnie słuchać, rozpieszczać, dawać prezenty, traktować jak królewicza i... i... i pytać o zdanie! – jakoś nie wierzyłem w to, co się działo i zapewne tylko, dlatego z taką ufnością wymieniałem swoje zachcianki.
- Niech będzie.. Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci? – popatrzył na mnie lekko ironicznie.

- Nie... – pokręciłem głową zastanawiając się – Są rzeczy, o których nie wiesz, więc ciężko byłoby ot tak sobie to obiecywać. Wystarczy, że spełnisz tamte warunki i nie będziesz nachalny... Przestaniesz mnie molestować i będziesz jak wierny piesek. – rozstanie z Syriusze na pewno coś we mnie zmieniło, a teraz wszystko to powoli wychodziło na zewnątrz.
- Dobrze, mój książę, tylko liczę na obróżkę i kaganiec, bo odpowiadam za siebie, a nie moje usta, które chętnie zajmą się każdym miejscem na twoim ciele. – zaczerwieniłem się i walnąłem nastolatka lekko w głowę, dla odreagowania, co o dziwo przyjął bardzo entuzjastycznie.

 

  

środa, 7 listopada 2007

Can't you see me standing right here

31 październik

Dzień jak każdy inny, od kiedy Syriusz mnie zostawił mimo słońca i cieplejszego powietrza nie był dla mnie niczym przyjemnym. Od dawna nie kręciłem się po błoniach, ani nie spędzałem wolnego czasu w Pokoju Wspólnym. Starałem się z daleka omijać każde miejsce, które kojarzyło mi się z Blackiem, przyjaciółmi i wspaniałymi chwilami. W zamian za to coraz częściej włóczyłem się niekoniecznie pustymi korytarzami. Nie spodziewałem się, że tak ciężko będzie mi przyzwyczaić się do takiego stanu rzeczy. Gdybym zaczął wszystko od nowa byłoby mi łatwiej, niestety jak na razie nijak nie potrafiłem się z tym uporać. Wszyscy wokół śmieli się i przygotowywali do obchodów Halloween, a ja po raz pierwszy nie cieszyłem się z tej okazji ani trochę. Nie planowałem nawet pokazywać się na zabawie i nic nie było w stanie tego zmienić.

Minąłem stojących gdzieś z boku znajomych, z czego Michael wieszał się na kochanku rozmawiającym z niezadowoloną dziewczyną, co raz rzucającą wściekłe spojrzenia w stronę Neda, który jak zwykle jakoś się tym nie przejmował. Uśmiechnąłem się lekko, chociaż szybko spochmurniałem na nowo goszcząc w umyśle Syriusza. Spuściłem głowę szurając nogami po ziemi i starałem się nie płakać po raz kolejny tego dnia. Jak na złość nawet gdybym chciał to robić, nie miałbym jak, gdyż mało komfortowy ciężar wieszający się na moich ramionach.
- Witaj, kochanieńki! – Cornel otarł się o mnie lekko i położył głowę na moim ramieniu.
- Hej... – bąknąłem mało wyraźnie i sam nie wiem czy mnie w ogóle zrozumiał, chociaż znając jego podejście do wszystkiego, z pewnością świetnie to do niego dotarło.

- A to, co za mina? – pocałował mnie w policzek zostawiając na nim ślad łaskotania i lekkiej wilgoci. – To przez tego twojego ciemnego? – zapytał niechętnie, jednak nie odpowiedziałem i chyba nawet nie musiałem – A jeśli znajdziesz sobie kogoś innego to o nim zapomnisz? – wątpiłem by było to możliwe, jednak w dalszym ciągu milczałem, by w końcu zakończyć to wszystko.
- O co chodziło? Chciałeś coś ode mnie? – otrzepałem się, jednak on nie puścił, a jedynie ustawił się jeszcze bliżej.
- Chciałbyś ze mną chodzić? – zamurowało mnie, za to on tylko posłał mi szeroki uśmiech ukazując wszystkie zęby i dwa kiełki zabawnie zgrywające się z resztą uzębienia. Prychnąłem cicho przed samym sobą przyznając się, że to pytanie nie tylko mnie zaskoczyło, ale i ogrzało, a policzki mi poczerwieniały. Od dawna już nie czułem się tak skrępowany, ale i od dawna nikt nie zadawał mi tak absurdalnych pytań. O ile dobrze pamiętałem, nie należałem do tych, o których to można było się kłócić, a co dopiero chcieć ze mną być.
- Dlaczego ja? – skrzywiłem się i chociaż nie planowałem odpowiadać nijak, to coś mogłem wydusić z rozgadanego nastolatka.
- Ponieważ jesteś taki, jaki jesteś? Ładnie pachniesz... – przesunął nosem po mojej szyi – Masz słodki smak... – polizał moje ucho, co wcale nie przypadło mi do gustu – Słodko reagujesz i masz bardzo wyczulone na pieszczoty ciałko – przesunął dłonią po mojej piersi naciskając mocniej na sutek, przez co mruknąłem niezadowolony – Właśnie o tym mówię – zachichotał, a moja złość zmieniła się w zażenowanie.
- Przestań! – rzuciłem ostro, a ciepła ręka znowu spoczęła na moim ramieniu ściskając je lekko. Skupiony na upominaniu Krukona nawet nie zauważyłem, że było mi zimno, co uzmysłowiły mi palce łączące się z moimi. Kontrast pomiędzy moją, a jego temperaturą był znaczny, przez co zadrżałem.
- A wiesz, że szyjkę też masz taką? – nastolatek podobnie jak wcześniej potarł nosem skórę na wymienionym miejscu, a korzystając z dogodnej sytuacji pocałował dostępną dla niego część mojego ramienia. Z jakiegoś powodu nie zareagowałem inaczej, jak tylko przechylając głowę w tamtą stronę by uniemożliwić mu dalsze zabiegi. Jak na złość opuszki zaczęły łaskotać mnie z drugiej strony i mimo usilnych starań nie zdołałem się powstrzymać tym razem ocierając brodą o podrażnione miejsca, co dało kolejną sposobność wargą chłopaka. W końcu zacząłem się śmiać z powodu nie tylko łaskotania, ale i mimo wszystko przyjemnej zabawy. Po raz pierwszy od kilku dni poczułem się lepiej. Moje usta, które zapominały już, czym jest uśmiech teraz wyginały się chętnie, chociaż nieśmiało i nie umknęło to uwadze Corneliusa. Jak za pozwoleniem zaczął się ze mną drażnić każdym pojedynczym dotykiem, czy muśnięciem.
- Dosyć! – krzyknąłem cicho unosząc ramiona, które ukryły szyję przed zabawami chłopaka. – Weź ręce – nakazałem czując lekkie rwanie w mięśniach – Zabierz, bo nie stanę prosto! – zastrzegłem, a płomiennowłosy niechętnie zabrał dłonie wkładając je do kieszeni czarnych spodni.

- W końcu się uśmiechnąłeś, wiesz? I to przy mnie. To oznaczało, że się zgadzasz? – przypomniałem sobie o głupim pytaniu sprzed kilku minut.
- Nie. – skwitowałem dumnie – To oznaczało tylko, że zaczynam cię lubić, ale to o niczym nie świadczy! – dodałem szybko, kiedy zaczął oblizywać wargi. W końcu to, że nie był dla mnie już tym samym napaleńcem i natrętem, co jeszcze kilka tygodni wcześniej nie oznaczało, że cokolwiek mógłbym do niego czuć, poza zwykłą sympatia. Już i tak z Andrew łączyło mnie o wiele więcej i wolałem by tak pozostało, chociaż przerażał mnie fakt, tego na tak wiele pozwalam Krukonowi. Obwiniałem się o to, ale i nie mogłem zaprzeczyć, że mogąc w końcu się śmiać zyskiwałem nowe chęci do życia. Nie potrafiłem uświadomić sobie, że miałem do tego prawo. Poniekąd okłamywałem siebie udając, że to nic nie znaczyło, że wolno mi, skoro nawet Syriusz zachowywał się jak zawsze w towarzystwie dziewczyn, które do niego lgnęły. W pierwszej klasie bałem się, że coś takiego nastąpi, a teraz, kiedy już wydawało mi się, że wszystko przetrwa wieki czar prysnął jak bańka mydlana, a z jej wnętrza wypadłem ja opadając na sam dół nicości, która nagle utworzyła iluzję, której się poddawałem. Jeszcze do niedawna wierzyłem w miłość i uczucie, które trwa na wieki nie mogąc zostać zakłóconym, a teraz zaprzeczałem własnym poglądom. Człowiek, czy wilkołak, to nie miało znaczenia. Każda istota potrzebowała czasu by się zmienić, a mi wystarczył ogromny ból, smutek i samotność by porzucić złudne pragnienia pięknego, czystego uczucia.
- W takim razie zapraszam cię na podwieczorek. W prawdzie przyjdzie nam jeść przy osobnych stołach, ale będę sobie wyobrażał, że jesteśmy tam tylko my dwaj. Osobiście chętnie zlizywałbym bitą śmietanę z twoich warg, ale jeśli się nie da to nic na to nie poradzimy. – jakimś cudem wpadł mi do głowy głupkowaty pomysł, że wykorzystam tą wiedzę. Postanowiłem wybrać danie ze śmietaną i za każdym razem, kiedy się nią ubrudzę zetrę jasną maź z twarzy palcem, który później obliżę tak by on mógł to widzieć. Zawsze mogłem znęcać się nad nim w takim sposób, skoro on stosował swoje. Stanąłem na placach uśmiechając się i kładąc ręce na jego piersi.
- A co powiesz na polewę toffi? – powoli oblizałem wargi i pociągnąłem go za włosy by się schylił, co naturalnie zrobił z żałosną miną bólu. – Moja twarz to nie jedyne miejsce, z którego mógłbyś cokolwiek zlizywać... – wyszeptałem mu do ucha i uciekłem szybko, by nie pokazywać swojej czerwonej twarzy.
Zwolniłem kilka korytarzy dalej patrząc w sufit niczym w niebo.
- Przepraszam, Syriuszu – powiedziałem cicho i przygryzłem wargę, jednak to bynajmniej nie pomogło, a słone kropelki skapały na ziemię. – Ja już nic nie rozumiem... Ale kocham cię... Bez przerwy tak samo mocno, a to boli... Rozumiesz? Boli! – syknąłem raz jeszcze zaczynając płakać. Czułem się głupio i dziwnie. Najpierw zachowywałem się, jakbym całkiem o nim zapomniał i flirtował z Cornelem, a teraz ryczałem myśląc o Blacku. Chciałem by był blisko, by mnie obejmował i przytulał, tym czasem zamiast niego robił to niemal obcy mi chłopak. Nie chciałem nawet rozumieć niczego. Wystarczyło mi to, że wszystko wyglądało niemal żałośnie, a to, co powinno mnie cieszyć teraz załamywało. Oddałbym wszystko by wrócić do chwili, kiedy wszystko zaczynało się walić. W tedy niemal po raz ostatni byłem przy Syriuszu i czułem jak bardzo jest mi bliski. Teraz widywałem go wyłącznie w otoczeniu dziewczyn ze stałym uśmiechem na twarzy. Traciłem już kontakt z rzeczywistością i jakoś nie zależało mi na tym by do niej wracać. Na niczym mi nie zależało.

 

  

niedziela, 4 listopada 2007

I'm calling you, dear

30 październik

Słońce, które przebijało się przez chmury sprawiało, że wszystko wydawało się weselsze i piękniejsze, chociaż dla mnie dalekie było to od pozytywów. Patrząc z okien zamku z całą pewnością mogłem zachwycać się pogodą, złotem, czerwienią czy też najróżniejszymi odcieniami brązu liści, tworzących ogromny dywan pokrywający całe błonia po obrzeża Zakazanego Lasu i niknący pośród gęstych drzew. Problemem był fakt, iż zamiast otaczającego mnie świata dostrzegałem wyłącznie roześmianego Syriusza i uradowane dziewczyny, z którymi rzucał się liśćmi naprędce zbieranymi z ziemi. Z całych sił starałem się nie pozwalać samemu sobie na płacz, lub chociażby głębszy smutek. Pragnąłem być chłodnym i opanowanym, by nie odczuwać tego potwornego bólu. Nie wiedziałem czy zrezygnować z Blacka, czy walczyć o niego, jednak nie miałem pojęcia jak to zrobić nie wyjawiając przy tym tajemnicy, która mogła pozbawić mnie wszystkiego, włącznie z możliwością uczenia się w Hogwarcie. Syriusz w otoczeniu dziewczyn z każdego domu wydawał się tym brakującym elementem wszystkiego. Widać właśnie tak miało być, a on zamiast zajmować się mną od początku powinien skupić się na znajomości z koleżankami z różnych Domów. Ładne, zgrabne, dobrze wychowane i inteligentne, stanowiły z pewnością przewagę nade mną tym bardziej, kiedy ukrywałem przed innymi największe ze swoich przekleństw. To właśnie z jego powodu traciłem to, co najcenniejsze, a piękno, które z taka łatwością dostrzegałem, teraz uciekało ode mnie, bądź blaknęło przyćmione ogromnym smutkiem i samotnością. 

Słysząc głos do złudzenia przypominający mi brzmienie, jakie nadawał mojemu imieniu Syriusz szybko odwróciłem się do tyłu. Niestety moje chwilowa nadzieja rozpłynęła się wraz z lubieżnym uśmiechem Corneliusa. Zamknąłem oczy wracając do rzeczywistości i powstrzymując płacz.
- Mieliśmy spotkać się po kolacji – bąknąłem mało entuzjastycznie, a jak zawsze niezrażony niczym chłopak wyszczerzył się głupio.
- Stęskniłem się – rzucił podchodząc – Ty z pewnością także. Może wprowadzisz się do mojego pokoju? Możemy spać razem na moim wyrku. – poruszał brwiami, co tym bardziej zrobiło z niego wielkiego zboczeńca. Zapewne musiałem do tego przywyknąć skoro teraz nie miałem już nikogo, kto wybawiłby mnie z opresji. Zostawało mi radzenie sobie samemu i znoszenie towarzystwa płomiennowłosego.
- Znasz się na zaklęciach ofensywnych i pomocniczych trzeciego stopnia? – patrząc prosto w oczy natręta zadałem proste pytanie dotyczące mniej prostego tematu. Z tego, co mówił nauczyciel niewielu potrafiło pojąć ich zasady, dlatego uznał, iż będzie to zadanie na najwyższą ocenę, którą planowałem dobyć dla własnej satysfakcji. Tak jak przypuszczałem chłopak nie miał na ten temat pojęcia, co stanowiło dla mnie wybawienie. Marszcząc czoło patrzył to na mnie to gdzieś na boki zapewne starając się odnaleźć w pamięci cokolwiek. W końcu poddał się kręcąc głową.
- Nie przypominam sobie tego tematu. – westchnął – Ale co to ma do rzeczy?
- W takim razie nie możesz mi pomóc i muszę skorzystać z książek w bibliotece, a ty zawracasz mi głowę. – chociaż liczyłem na jakąś wściekłość z jego strony otrzymałem tylko cichy śmiech. Cornel popatrzył przez okno, które chwile wcześniej stanowiło dla mnie bramę do katuszy i zarazem nieba. Tym razem jego wargi wygięły się lekko ironicznie.

- Obserwujesz byłego? To nie pomaga tylko pogarsza wszystko. - jakoś mnie to chwilowo nie interesowało. – Zapomnij o nim i olej go tak jak on ciebie. Po co ma wiedzieć, że tęsknisz skoro sam sobie odszedł? – świadomość prawdy, jaka kryła się w tamtych słowach pogarszała moje samopoczucie. Nic nie miało już być takie jak wcześniej.
Ponownie usłyszałem ciche wołanie Blacka, a zamiast niego słodki szczeniak przebiegł przez korytarz wpadając w nogi Lowitt’a i przeciskając się między jego łydkami chciał biec dalej. Krukon wziął go na ręce i obejrzał dokładnie. Poznałem zwierzaka dopiero po kilku chwilach. Bez wątpienia był to psiak, który uganiał się za kolorowym stworzonkiem dwóch Ślizgonów. Zastanawiało mnie tylko, co robił sam w takim miejscu, a odpowiedź na to pytanie przyszła wraz z kolejnym ruchem za moimi plecami.
- Oddaj psa! – Lair rzucił ostrzegawcze spojrzenie najwidoczniej nie lubianemu chłopakowi i wyciągnął przed siebie dłoń.
- A jeśli nie? – z jakiegoś powodu nie dziwiła mnie ta chęć dogryzania blondynowi. – Rozpłaczesz się, zaoferujesz mi cos w zamian, a może poskarżysz się profesorom, że zabrałem ci zwierze, a przecież prefekt łamiący przepisy szkoły to hańba dla Domu. – wredny chichot dopełniał wszystkiego, za to dłonie Eric’a spoczęły na moich bokach przysuwając mnie do ciała starszego chłopca.
- Prefekt molestujący na korytarzach młodszych kolegów, również nie należy do chluby szkoły.
- Oddaj Remusa! – teraz poczułem, że trafiłem między młot a kowadło, a biedna psina tkwiła w tym wraz ze mną. Nie chcąc mieszać się w sprawy nie wyrywałem się Puchonowi czekając, aż samo dojdą do porozumienia, jednak jakoś się na to nie zanosiło. Z jakiegoś powodu to właśnie ja byłem tym pechowcem, który nie tyle pakował się w kłopoty, co one same do mnie przychodziły i ciągnęły za rękę w sam środek kabały. Gdyby z takich rzeczy można było wyrosnąć oddałbym wiele by być już starszym o kilka, bądź kilkanaście lat.
- Dasz mi szczeniaka dostaniesz chłopca!
- Daj chłopca dostaniesz szczeniaka! – jeśli właśnie w taki sposób miałem spędzić najbliższe godziny to mogłem serdecznie podziękować za taką łaskawość. Może brakowało mi niedawno czyjejś bliskości, ale tulenie mnie jako karty przetargowej dla wymiany było lekką przesadą.
- Moje zadania czekają... – bez przeszkód odsunąłem się od zdenerwowanego jasnowłosego i wziąłem psa z rąk Cora wręczając go właścicielowi. – Trafiłem do piekła... – westchnąłem ciężko zostawiając w dalszym ciągu mordujących się wzrokiem nastolatków. Gdyby mogli coś tym zdziałać z pewnością Sheva ubolewałby nad stratą obiektu westchnień z nudy, zaś zakład psychiatryczny w Świętym Mungu straciłby jednego z najczęściej przebywających tam pacjentów.
Zaledwie po chwili ponownie przypomniałem sobie o Syriuszu i tym, że wracając do sypialni nie zastanę go, bądź minę zajętego rozmową z jakąś kokietką. Jak na złość oczy mi się załzawiły, a odbijające się od nich zachodzące słońce sprawiło, że maleńka iskierka, przypominająca mi świetlika, zaczęła kreślić przede mną niewielki napis. Rozpoznałem w tym niezdarne pismo Blacka, który nigdy nie miał czasu na dłuższe skupienie się na czymkolwiek. Aż nadto dobrze pamiętałem takie szczegóły i pielęgnowałem je nie chcąc tracić czegoś, co trzymało mnie przy zdrowych zmysłach, które stawały się coraz bardziej nadszarpnięte.
”I'm calling you, dear” przeczytałem w myślach i rozpłakałem się klękając na ziemi. Słyszałem ten urojony szept i słodki głos wypowiadający moje imię, jakby z nadzieją, że zaraz zobaczę to, czego dotąd nie mogłem dostrzec. Gdzieś tak, wewnątrz mojego zagłuszanego bólem umysłu ciągle słyszałem Blacka, który z miłością i uczuciem nawoływał mnie. Bezustannie i niestrudzenie, jakby miało to coś zmienić. Tym czasem musiałbym wydłubać sobie oczy by móc uwierzyć w to, iż nie są to tylko wymysły. Syriusz zapomniał o mnie tak jak ja miałem wymazać z pamięci jego. Zamiast niezdecydowanego dzieciaka znalazł sobie masę koleżanek w każdym wieku, a nie jedna z nich nawet nie zważała na to, że jest od niej młodszy. Moja dotychczasowa niechęć do dziewcząt teraz wzrastała. Brak zaufania stawał się bardziej dokuczliwy i powoli dobijał.
Męski, dziwnie niesamowity głos wyśpiewał w mojej głowie te kilka słów, jakby były częścią piosenki. Jeśli popadałem w paranoję to nie mogłem się temu dziwić i gdybym tylko mógł wolałbym pozbyć się wszystkich przykrości z pamięci, jednak jakkolwiek bolesne nie było to, co przechodziłem teraz to właśnie to chciałem pamiętać. Syriusza, magię każdej spędzonej razem chwili i przeszłość, na którą składał się ostatni rok.

czwartek, 1 listopada 2007

And...

28 październik

Po masakrycznym piątku nadchodziła jeszcze gorsza sobota. Zdając sobie sprawę z tego, że ten dzień nic nie zmieni, a tylko będzie przedłużeniem cierpień, nie wstawałem nawet z łóżka. Black zachowywał się tak, jakby mnie nie znał. Nawet jego wzrok omijał mnie wielkim łukiem. Byłoby mi łatwiej gdyby, chociaż pokazał, że jest mu przykro i brakuje mu mnie, niestety o tym mogłem marzyć podobnie, jak o tym, że tylko śnię. Już powoli raz po raz otwierałem oczy z nadzieją, by po zaledwie minucie wrócić do rzeczywistości. Nie podobało mi się to, ale nie miałem najmniejszego wpływu na nic. Udawałem tylko, że w dalszym ciągu śpię, kiedy to przyjaciele wychodzili w pokoju, dzięki czemu nie musiałem patrzeć im w oczy, rozmawiać, czy w ogóle istnieć. Sheva jako jedyny prawdopodobnie wiedział, że czekam aż wyjdą z sypialni, gdyż otarł się o moje łóżko trzęsąc nim znacznie.

Położyłem się przodem do posłania Blacka patrząc na jego kołdrę i przypominając sobie jej ciepło, kiedy leżałem tam wraz z chłopakiem. Łzy zebrały mi się pod powiekami, a oddech stał się drżący. By ulżyć samemu sobie pozwoliłem spłynąć słonym kroplą po twarzy. Wsiąkły w pierzynę, kiedy je otarłem i zostawiły po sobie ciemniejsze ślady na materiale. Dołowało mnie to, że wilgoć szybko wyschnie, a moje serce w dalszym ciągu będzie tak samo rozpłatane. Gdyby istniał lek na takie dolegliwości teraz byłbym zapewne jak nowo narodzony po tej bolesnej śmierci.
Usiadłem mając dosyć leżenia i czułem jak kręci mi się w głowie. Mój żołądek bym zupełnie pusty i zapewne domagał się jakiegoś posiłku po całodobowej głodówce, ale nie byłbym w stanie nic przełknąć. Nie interesowało mnie, czy mój organizm wytrzyma kolejny dzień postu. Szczerze mówiąc to nic już nie miało dla mnie sensu i znaczenia. Wstałem powoli zakładając stare, wyprane spodnie i luźny, ciemny sweter, jakbym liczył na to, że zniknę całkowicie. Postanowiłem nadrobić zaległości z poprzedniego dnia nie mając większego pomysłu na cokolwiek. Niczym śmierć w ślimaczym tempie dociągnąłem się do drzwi, a nie słysząc żadnych odgłosów z Pokoju Wspólnego wyślizgnąłem się na zewnątrz schodząc po schodach, mijając puste wnętrze u Grubą Damę, właśnie rozmawiającą o czymś ze szlachcicem z obrazu na drugim piętrze.

O tej porze wszyscy siedzieli w Wielkiej Sali objadając się obfitym śniadaniem, a ja bez przeszkód i zbędnych konwersacji przeszedłem pod bibliotekę. Pomieszczenie, które zazwyczaj świeciło pustkami, a zapełniało się przed egzaminami, teraz już całkowicie opustoszało. Wydawało mi się, że słyszę jak powietrze rozmawia z kurzem odkładającym się na niektórych woluminach. Dawniej uznałbym to wszystko za oznakę totalnego znudzenia, teraz była wręcz żałosnym odruchem samotności.
Stając przed wielką półką opatrzoną nagłówkiem ‘Historia Magii’ błędnym wzrokiem wpatrywałem się w niewyraźne tytuły na grzbietach książek. Wszystko było tak niesamowicie monotonne póki czyjeś dłonie nie spoczęły na moich ramionach. Chociaż drgnąłem nie było we mnie żadnych specjalnych uczuć. Wszystkie uleciały zaledwie kilkadziesiąt godzin wcześniej. Pomalowane na czarno paznokcie wbiły się nieznacznie w wełniany materiał swetra. Ciepły policzek przytarł do mojego, a płomienne włosy wyraźnie wskazywały intruza.

- Coś taki smętny? – zapytał jak gdyby w dalszym ciągu wszystko było tak jak dawniej. – Nadal źle się czujesz po tym wypadku? – nie odpowiedziałem na to w dalszym ciągu szukając potrzebnej mi pozycji. – Sam jesteś? – chłopak najwidoczniej nie robił sobie z tego nic. – Tylko mi nie mów, że twój rozwrzeszczany książę się obraził. Pokłóciliście się? – mimowolnie pozwoliłem na to by łzy zaszkliły oczy, gdy Krukon rozglądał się na boki – Nie odpychasz mnie, nie szarpiesz się... Chyba cię nie rzucił? – tym razem jego głos był nadzwyczaj poważny, a ja nie powstrzymałem płaczu zdradzając tym prawdę. – Nic się nie martw, masz mnie. On jest tutaj zbędny! – ciepłe i duże ciało Cornela przycisnęło mnie do siebie, a pełne wargi pocałowały w policzek. Nie szamotałem się, sam nie wiem czy w ogóle miałem zamiar się uwalniać. Stęskniony za ramionami Blacka pozwalałem by zupełnie inne dłonie gładziły moje żebra, zaś usta składały pocałunki na twarzy. Byłem słaby i pozbawiony chęci do życia. Gdyby chłopak chciał, mógłby zrobić ze mną, co tylko mu się podobało. Taki rodzaj czułości szybko mu się znudził. Wziął mnie gwałtownie na ręce wywołując tym chęć krzyku, który jednak się nie wydobył. Zacisnąłem dłonie na jego bluzie i zamykając mocno oczy nieśmiało przytuliłem się do równomiernie unoszącej się piersi. Z jego ruchów mogłem wnioskować, że jest zaskoczony i ucieszony zarazem. Z jakiegoś powodu zaczynałem mu ufać, a wspomnienie gry na flecie przyciągało mnie jeszcze bardziej do natrętnego chłopaka.

- Powinienem być zły... – bąknąłem w końcu, kiedy Cor ani zrobił ani jednego kroku. – Wszystko zniszczyłeś...
- Nie prawda, dałem ci szansę na nowe życie ze mną. Będę lepszy niż on. Dam ci wiele niczego nie oczekując. Wezmę, co mi dasz i kiedy uznasz to za stosowne. Kiedy poznasz mnie lepiej porozmawiamy na ten temat. W poniedziałek po zajęciach spotkamy się pod Wielką Salą. Przygotuję coś specjalnie dla ciebie. Tylko powiedz, że będziesz.
- Będę – nie pomyślałem dobrze przed tym krótkim zapewnieniem. Po prostu to powiedziałem. I tak nie planowałem zupełnie nic na najbliższe dni, a i harmonogram odgórny ustalany na bieżąco przez przyjaciół teraz już nie obowiązywał. Mogłem robić, co tylko chciałem nie ponosząc za to żadnych konsekwencji i tego też mi brakowało. Uzależnienie od kogoś było wbrew pozorom czymś przyjemnym i miłym. Czułem się doceniony i potrzebny, zaś teraz nie miałem pojęcia, po co istnieję.

- Ktoś tu jest lekko obojętny... Pocałowałbym cię, ale wiem, że na to mi nie pozwolisz.. Zadowolę się tuleniem, a później zobaczymy. Skoro jesteś już wolny to nic nie stoi nam na przeszkodzie wspólnie spędzonych chwil. Założę się, że zdołam zdobyć cię w tydzień. Będziesz mój, pozwolisz mnie, na co tylko zechce i zapomnisz o byłbym. Stawką będzie...
- Tabliczka czekolady – westchnąłem mając świadomość, iż wszelkie słodycze będą przypominać mi Syriusza i jego niejednokrotną słodycz wymieszaną z niedopieszczeniem.

Ruch, kilka zamienionych z kimś słów, odrobina ciepła i biblioteka w dziwny sposób pomogły mi się uspokoić. Nie powstrzymywałem smutku, tęsknoty, czy płaczu, ale w widoczny sposób pozbywałem się uciążliwych ran, które zaczęły się zasklepiać. Z cała pewnością musiałyby minąć lata zanim zdołałbym chociażby odrobinę zapomnieć jak było mi z Blackiem, jak smakowały jego usta, pachniały ubrania, jak wielkie ciepło płynęło z każdego gesty, słowa, lub dotyku. Zdołałem się zmienić, by teraz wracając do poprzedniego stanu natrafić na niekończący się opór jakiegoś niezrównoważonego nastolatka. Dzięki temu łatwiej było mi myśleć o marnej przyszłości, a gdzieś w głębi tliła się nadzieja na to, ze będę jeszcze kiedyś szczęśliwy.

- Mogę się pouczyć, czy masz zamiar nosić mnie od regału do regału? – spławiłem szybko Corneliusa czując, że za chwilę po raz kolejny rozpłaczę się niczym dziecko.
- Obiecałeś, że się ze mną spotkasz, więc wyjątkowo dam ci już spokój. – nie przypominałem sobie żadnej obietnicy, ale nie chciałem wszystkiego przedłużać. – Po podwieczorku...
- Kolacji, ja musze się uczyć! – podniosłem głos przerywając mu i samemu zsuwając się na ziemię przy okazji zabierając poszukiwany wolumin. Nie byłem pewien czy w ogóle zjawie się w umówionym miejscu. Wszystko zależało od tego, jak miną mi najbliższe godziny, czy też noc. Nie chciało mi się ruszać z miejsca, a tym bardziej, kiedy miałem świadomość braku Syriusza., który przez rok był dla mnie najważniejszy, a teraz ulotnił się zostawiając mnie zupełnie samego, nieprzystosowanego do życia w samotności. Wszystkie fundamenty mojej świadomości i zdrowego rozsądku zostały poważnie zachwiane. Mogłem jedynie wraz z każdym oddechem myśleć o tym, iż Black w tej samej chwili robi to samo, że niebo nad moją głową górowało także nad nim, słońce ogrzewało nas oboje, podobnie jak deszcz, który wnika w ubrania przeciwstawiając słońcu swój chłód.
Ucieszony chłopak zniknął nadzwyczajnie szybko. Znowu rozryczałem się poważnie wracając pamięcią do chwil spędzonych w bibliotece, lub jej okolicach wraz z Syrim. Do jego bliskości, której czasami unikałem, a później tak pragnąłem. Moje wspomnienia, chęci i uczucia bez przerwy się powtarzały raz po raz pokazując oczom to samo, rozradowaną twarz, intrygujące oczy, przystojne i słodkie oblicze. Zaczynałem szaleńczo łaknąć powrotu do przeszłości, ale chociaż mógłbym może i to osiągnąć, to byłem zbyt słaby by w ogóle temu podołać.