poniedziałek, 25 lutego 2013

UWAGA

DYSK WYMIENIONY, A KOMP NADAL SIĘ RESTARTUJE I NIE WIADOMO JESZCZE CO TAK NAPRAWDĘ NAWALIŁO, WIĘC MOJA NIEOBECNOŚĆ SIĘ PRZEDŁUŻY JESZCZE BARDZIEJ == ZROBIĘ CO W MOJEJ MOCY BY JAKOŚ WRÓCIĆ CHOCIAŻBY NA KOMPIE MAMY, ALE NIC WAM NIE MOGĘ JESZCZE OBIECAĆ. PO PROSTU BOSKO =3=

Kompa nie mam nadal. Siedzę na sprzęcie mamy, kiedy mam okazję. Na Ai no Tenshi nota się pojawi o czasie. Ogólnie to nie wiem, kiedy odzyskam sprzęt, bo zajechałam dysk twardy == Masę kasy stracę na nowy T^T

niedziela, 17 lutego 2013

Kartka z pamiętnika CCXIII - James Potter

UWAGA! PRZEZ CZAS BLIŻEJ NIEOKREŚLONY NIE BĘDZIE NOWYCH WPISÓW. MÓJ KOMP MA KRYZYS I MUSZĘ GO NAPRAWIĆ, WIĘC NIE WIEM ILE MOŻE TO ZAJĄĆ. PROSZĘ, CZEKAJCIE NA MNIE.


.


.


Wpadłem jak śliwka w kompot. Chciałem więcej romantyzmu w życiu to doczekałem się chwili, kiedy Evans zwracała na mnie więcej uwagi. Oczywiście, James Potter nie ucieka od uczuć! On tylko stosuje taktyczny odwrót w celu opracowania taktyki – tak przynajmniej sobie to tłumaczyłem. Z dwojga złego wolałem by ktokolwiek był mną zainteresowany, niż gdybym całe życie miał spędzić w smutnej, szarej samotności. Gdyby tylko Lily nie była tak strasznie dominująca z nastawienia. Czasami mnie przerażała, ale to nie znaczyło, że nie należy do bardzo ładnych dziewcząt. Miała spory biust, ładne oczy o kształcie migdałów i przyjemnym, zielonym kolorze, co wcale nie miało nic wspólnego z moją wcześniejszą słabością do Shevy, miała przyjemny uśmiech, płomienne włosy, które strasznie mi się podobały... Była idealną kandydatką na dziewczynę, dla kogoś takiego, jak ja. Boski J. Potter zasługiwał na wiele, o ile nie na najwięcej!
Był tylko jeden problem... Związek z Evans oznaczałby koniec uganiania się za innymi, a to mi nie odpowiadało! Miałem przecież oko na Severusie, który kręcił mnie niemal tak samo, jak ta boginka. Co takiego miał w sobie Sev? Był tajemniczy o delikatnej aparycji, jego oczy były jak dwie czarne studnie, a włosy lśniły, bez względu na to, co Syriusz sądził o ich blasku.
Wcześniej mogłem się wahać, obijać, zwlekać, ale teraz, kiedy wszystko szło w dobrą stronę związku na stałe z Lily, musiałem przyspieszyć i zerwać to dojrzałe jabłko, jakim był Severus. Nie mogłem pozwolić, by taka okazja przeszła mi koło nosa.
Zostawiłem przyjaciół w Pokoju Wspólnym, gdzie debatowali nad problemami egzystencjalnymi, a sam wyślizgnąłem się niezauważenie i pognałem, jak na skrzydłach wiatru, do biblioteki – jedynego miejsca, w którym mogłem szukać Ślizgona. Napastowanie go w tłumie, przy świadkach nie było mądrym pomysłem, ale innego nie miałem. Mogłem wyłącznie pozwolić na to, by zaszył się w jakimś ciemnym kącie i wtedy zaatakować go niczym tygrys swoją ofiarę. Ah, ależ ja uwielbiałem samego siebie!
Nuciłem pod nosem wymyślone na poczekaniu melodie, kiedy podskokami zbliżałem się do biblioteki. Byłem pełen życia, naprawdę rozradowany i nic nie mogło przeszkodzić mi w realizacji niecnego planu zdobycia ostatniego bastionu wroga. Snape w końcu ulegnie i podda się mojej przewadze. Jeśli do tego nie dojdzie, wtedy będę zmuszony wysilić się i zmusić go do zaakceptowania swojej pozycji podległego Potterowi Zdobywcy.
„Haha, to ja!” miałem ochotę zawołać, gdy przekroczyłem drzwi biblioteki, ale powstrzymałem się wiedząc, że to nie najlepszy pomysł. Gdyby opiekunka tej zatęchłej dziury wyrzuciła mnie za drzwi i zabroniła wracać musiałbym czekać w nieskończoność na Severusa i najprawdopodobniej mógłbym zapomnieć o jakiekolwiek możliwości ataku. Byłem przyczajony i dobrze wiedziałem, że dziś polowanie nie będzie daremne.
Rozpocząłem swoje poszukiwania nie mając pewności, czy obiekt moich cichych westchnień jest w ogóle w tym pomieszczeniu. Nie miałem Remusowego zmysłu węchu, czy słuchu, który pomógłby mi odnaleźć swój ideał. Może Syriusz wcale nie miał tak wesoło skoro jego chłopak na pewno wyczułby na nim obcy zapach? To nie wydawało mi się już takie istotne, kiedy sam musiałem szukać całym sobą miejsca, gdzie mógłby ukryć się Snape. Miał nawyk wciskania się w najmniejsze dziury, toteż nie koniecznie powinienem patrzeć po stolikach, ale z ulgą stwierdziłem, że tym razem to właśnie tam się zamelinował. W małym, niewinnym kąciku, gdzie nikt nie zwracał na niego uwagi, a w większości nawet nie widział, jeśli nie wychylił się za daleko. A więc był w mojej mocy!
- Witaj, Piękny. - rzuciłem siadając na krześle naprzeciwko niego. Wydawało się ciepłe, ale to dobrze. Może jeszcze niedawno Snape siedział na nim i zmienił miejsce z powodu lepszego natężenia światła po tamtej? Nie byłem geniuszem, do tego się przyznawałem.
Chłopak zignorował mnie, chociaż chyba skrzywił się, jakbym śmierdział, co było niemożliwe. Kąpałem się dzisiaj, wypachniłem, jakbym szedł na randkę i musiałem przyciągać swoją wonią, nie zaś odstraszać. Może to sama moja obecność tak na niego wpływała?
- Może ci pomogę? Jestem całkiem niezły z... - pochyliłem się nad jego książkami by rzucić okiem na materiał, który usiłował opanować. - W eliksirach. - mój głos raczej nie brzmiał przekonująco, ale co mogłem na to poradzić? Nie wiedziałem na temat eliksirów więcej niż Black, chociaż byłem ciut lepszy od Remusa, za to Severus był w nich mistrzem i za nic nie mógłbym dzielić się z nim swoją ubogą wiedzą.
- Nie bądź taki oziębły. Przychodzę w pokoju. - wyszczerzyłem się. - Chcę pomóc, a tak naprawdę jestem tutaj żeby cię poderwać. - bez skrępowania wyciągnąłem przed siebie dłoń i filuternie pogładziłem palcem dłoń chłopaka. Chyba nie zadziałało, bo odsunął się szybko i spojrzał na mnie morderczo, jakby mógł zabijać tymi ciemnymi oczętami. Był piękny w tej swojej bladości. - Chyba się mnie nie boisz? - obróciłem wszystko w żart i przysunąłem krzesło bliżej chłopaka. On odsunął się, więc ja znowu się zbliżałem. Mogliśmy tak kręcić się w kółko w nieskończoność, więc nogą zablokowałem mu możliwość przesuwania krzesła. Podniósł się gwałtownie, a to oznaczało, że muszę atakować natychmiast.
Wstałem równie szybko i złapałem go za ręce popychając na stabilną, gdyż ciężką szafę z nudnymi, starymi, zakurzonymi książkami. Na moich ustach znowu pojawił się pewny siebie uśmiech, na który nie miałem wpływu.
- Puszczaj, albo zginiesz boleśnie! - syknął patrząc na mnie bez cienia strachu.
- Oj, po co tak ostre słowa? Nic ci jeszcze nie zrobiłem. Jeszcze. - dodałem specjalnie, ale to nie wywołało żadnej reakcji poza nienawistnym spojrzeniem tych zimnych oczu. Już ja kiedyś rozpalę w nich ogień... - Chodzimy do jednej szkoły, jesteśmy jak rodzina, więc powinniśmy się kochać. - rzuciłem niewinnie.
Chciał coś odpysknąć, ale natarłem na jego wargi swoimi. Nie byłem głupi, nie wpychałem języka w jego otwarte w zaskoczeniu usta. Odgryzłby mi język, wiedziałem to lepiej niż cokolwiek innego. Nie mógł mi jednak zabronić lizania tych lekko spierzchniętych warg. Już przy pierwszym liźnięciu zamknął gwałtownie usta i szarpał się jęcząc coś niezrozumiałego. Jego opór nie miał sensu. Najmniejszego. Wsadziłem nawet nogę między jego uda żeby nie mógł kopać i specjalnie ocierałem kolanem możliwie najwyżej o jego ciało, by go pobudzić, może uspokoić, bądź doprowadzić do bezsilnego płaczu.
Niestety, zamiast tego dostałem dosyć mocno w łeb. Aż mi na chwilę pociemniało przed oczyma i sam ugryzłem się w język, co skwitowałem stęknięciem. To nie mógł być Severus, gdyż jego ręce nadal były unieruchamiane przez moje.
- Co do cholery?! - warknąłem odwracając głowę i wtedy dostałem prosto w szczękę. Biała plama rozmazała się na wizji i puściłem Severusa rozmasowując swoją twarz, skupiając się na tym żeby ustać na nogach.
- Żal na ciebie różdżki, Potter! - usłyszałem wściekły syk i nadal niewyraźnie widziałem, jak czarna plama kryje się za jasnym „czymś”. Poznałem ten głos i kląłem cicho w myślach. Więc dlatego krzesło było ciepłe. Nie Severus na nim siedział, ale parszywa porcelanowa lala, Lucjusz Malfoy.
- Gówno cię to obchodzi, Porcelanowa Protezo. - syknąłem mrugając. W końcu wracała normalna wizja i mogłem skupić wzrok na Ślizgonach. Snape ukrył się za Lucjuszem uśmiechając się wyjątkowo wrednie pod tym swoim noskiem. - Narcyza wie, że w międzyczasie zajmujesz się ratowaniem biednych kolegów po bibliotekach? - zauważyłem, że brew mu drgnęła, chociaż nie byłem w stanie określić, czy z wściekłości, czy może trafiłem w jakiś czuły punkt. - Tak się składa, że ja napastuje Severusa legalnie. - „jeszcze” chciałem dodać, ale powstrzymałem się bez większego trudu. Tak wiele nikt nie musiał wiedzieć.
- Jest z mojego domu, a ja jestem prefektem. A kim jesteś ty, zboczeńcu? - syknął podchodząc do mnie bliżej, wyzywająco. - A może jesteś nikim i dlatego dostawiasz się do moich uczniów, co?
- Twoich? - prychnąłem śmiejąc się i patrząc na niego ironicznie. - Twoich uczniów? Czyżbym o czymś nie wiedział? A może Narcyza wie, że masz kogoś na boku? - uchyliłem się, kiedy jego pięść leciała w moją stronę. Chyba naprawdę nie planował brudzić sobie mną różdżki. Cóż, mógł mnie uderzyć z zaskoczenia, ale nie kiedy byłem w pełni świadom tego, że nadciąga cios. Nie musiałem być mistrzem pojedynków by go uniknąć. Odsunąłem się jednak na bezpieczną odległość, by przypadkiem nie oberwać, gdyby mój refleks zawiódł.
- On nie zawsze może cię bronić. - rzuciłem do Severusa, który nadal słał w moją stronę mordercze błyskawice. - Kiedyś będziesz sam, a wtedy ja cię zauważę, więc bądź na to przygotowany. - ostrzegłem.
Nie odpowiedział. Widziałem jednak, jak zaciska dłoń na swojej różdżce, jakby chciał powiedzieć: „Będę gotowy i zabiję, jeśli się zbliżysz chociażby na krok”. Nie mógł mnie zabić, ale nie wątpiłem, że będzie się bronił. Gra warta świeczki.

piątek, 15 lutego 2013

Uciekamy?

20 stycznia
Spojrzałem na Jamesa chowającego się pod łóżkiem i westchnąłem z rezygnacją. Widać za dużo radości przegrzało obwody jego i tak niespecjalnej główki. O ile wcześniej to on uganiał się za Evans, o tyle teraz trzymał się od niej z daleka, choć miał do niej pewien sentyment. Zwyczajnie nie był przygotowany na to, że ktoś odpowiada na jego zaloty, co tylko jeden raz doszło do skutku, choć wtedy to Niholas był tym przejęty. To było niestety naprawdę dawno temu, zaś teraz, jak widać nasz dzik musiał nawyknąć do nowego stylu życia i myśli o partnerce, która zdominuje jego życie.
- To mnie przeraża. - wyznał mrukliwie wysuwając głowę spod łóżka. Wolałem sobie nie wyobrażać z czym dzieli tę przestrzeń, kiedy na co dzień miał nawyk wrzucania tam brudnych skarpet. - Wolałbym jednak zostać kawalerem. Nie żeby już teraz mnie chciała zaciągać przed ołtarz, ale czuję, że to właśnie mi grozi. Całkiem dobrze czułem się jako singiel. To było całkiem komfortowe. Mogłem dostawiać się do każdego i bawić bez zobowiązań.
- Mogłeś o tym pomyśleć zanim zacząłeś się do niej dostawiać. Teraz nie masz już jak uciec. Ona owinie cię swoimi mackami i zostaniesz uznany za niewolnika.
- Seksualnego. - skrzywił się okularnik.
- Nie wykluczam tego. - przyznał Syri i wzruszył nieczule ramionami. - Bywa i tak, kiedy się wcześniej nie myśli. Mój kochanek jest dla mnie idealny i nie robię afery z tego powodu. Popatrz na to z innej strony, J. W końcu będziesz miał z kim się wyszaleć. I ćwiczyć ten swój mięsień w spodniach, bo stawiam, że Evans ci nie odpuści łatwo.
Uderzyłem Syriusza w ramię karcąco, jak kochanek zboczonego kochanka, a przynajmniej miałem wrażenie, że tak to powinno wyglądać.
- Nie bij go, Remi. On ma rację. - J. pociągnął smutno nosem. - Kacie, czyń swoją powinność. Wystarczy najbliższa okazja kiedy ja i ona zostaniemy sami, a na pewno do tego dojdzie. Widzę to w jej oczach, kiedy jest blisko.
- Chcesz powiedzieć, że Lily Evans, przebiegła, wredna Lisica, chce cię... Przelecieć? - Sheva uniósł wysoko brwi.
- Ja bym to nazwał gwałtem, ale tak, chodzi o to, że ja wiem, że ona chce żebym ja jej... No, sami wiecie.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć! - zasłoniłem uszy dłońmi. To zbyt wiele dla mojej czułej duszy i niechęci odczuwanej do tej idiotki.
- Nawyknij do tej myśli, Remi. Będziesz zaproszony na ślub, chrzciny i cokolwiek jeszcze będzie trzeba, a ty się stawisz, jasne?
- Pomyślę o tym na poważnie, kiedy dojdzie do najgorszego. Póki nie jesteś z nią na ślubnym kobiercu mogę mieć nadzieję.
- Jest pan wredny, panie Lupin. - mruknął J. wychodząc spod łóżka. - Bardzo wredny. Nie chce, pan, żebym był szczęśliwy?
- Szczęśliwy? - popatrzyłem na niego lekko zaskoczony. - Człowieku, ty się chowasz pod łóżkiem w obawie, że zacznie cię szukać! Nie ma mowy o szczęściu! Może kiedyś... - wziąłem to wyrozumiale pod uwagę. - Ale w tej chwili jesteś przerażony wizją związku z nią. A jeśli uważasz, że kłamię! - podniosłem głos widząc, że chce mi przerwać. - To droga wolna. Leć do niej! - widziałem, jak się krzywi.
Westchnąłem ciężko o pokręciłem głową podchodząc do niego i pomagając mu wstać z podłogi. Poklepałem go po plecach pocieszająco.
- Przepraszam. Tak naprawdę to chcę żeby ci się ułożyło, nawet jeśli z nią.
- Wiem o tym. - znowu pociągał nosem i objął mnie mocno specjalnie siląc się na łzawą scenę, z której moglibyśmy się pośmiać. Odpowiedziałem, więc przytulając go mocno i klepiąc po plecach.
- Tak bardzo cię lubię, James. - udałem zapłakany głos.
- Gdybyś nie był w związku z Syriuszem... - odparł okularnik i obaj udaliśmy głośny płacz.
- Dzieci. - przewrócił oczyma Syriusz, kiedy Sheva chichotał zachwycony odgrywaną przez nas sceną. Nie wiem, czy naprawdę było to tak zabawne, ale szczerzyłem się strasznie zachwycony tym, że pozwoliłem sobie na taką zabawę. Nie co dzień wygłupialiśmy się jak za czasów naszych pierwszych lat w szkole.
- Dobra, dobra. Miło, że się tak kochacie, ale to akurat należy do mnie. - Syri złapał mnie za rękę i odciągnął od Pottera. - Za dużo przytulania mojej własności może cię wiele kosztować. - prychnął i trzymał mnie mocno.
- Kto jest czyją wła... - chciałem na niego nakrzyczeć, ale nie zdołałem. Zostałem pocałowany mocno i uciszony bardzo, ale to bardzo sprawnie.
- Moje oczy. - jęknął Peter. - Litości dla moich oczu! - biedny blondynek naprawdę nie potrafił znieść zbyt otwartej czułości z naszej strony. Nie mogłem mu się dziwić, jako że był typem, któremu z dziewczynami się nie powodziło, a na domiar złego jego przyjaciele zdradzali niezdrową skłonność do łączenia się w pary między sobą. Jak na kogoś kto w ogóle nie podzielał naszych upodobań całkiem nieźle sobie radził i nie miał do nas pretensji, a to sprawiało, że mogliśmy oddychać spokojniej.
Syri uśmiechnął się do mnie szelmowsko i pogładził mój pośladek. Nic nie mogłem na to poradzić, gdyż tego akurat Peter nie widział, a więc nie mógł mieć nam tego za złe.
Nagle jego oczy stały się wręcz ogromne, kiedy najwyraźniej o czymś sobie przypomniał.
- Miałem wpaść do Wavele zadać mu kilka pytań! - uderzył się lekko otwartą dłonią w czoło. - Chodzi o ciebie i to co wymyśliłem, kiedy was nie było. Całkowicie wyleciało mi to z głowy. - Wracam, jak tylko wszystko pozałatwiam. - dał mu szybkiego buziaka i wypadł z pokoju, jakby go coś goniło. Chyba naprawdę zależało mu na zdobyciu tych informacji, o których zapomniał na śmierć. Nie miałem mu tego za złe, ale bez niego obok zrobiło mi się zimno. Otuliłem się ramionami i rozmasowałem ramiona.
Sheva gestem przywołał mnie do siebie i odstąpił swoje łóżko żebym mógł się na nim rozsiąść. Zrobiłem to, a on objął mnie ramionami najwyraźniej chcąc zastąpić mojego chłopaka. Całkiem nieźle mu szło, jako że zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Poza tym, bardzo lubiłem chwile, kiedy spędzaliśmy razem czas, jakby to nas łączyło jakieś romantyczne uczucie.
To przypomniało mi o tym, że widzę go w tym roku ostatni raz i nie wiadomo, kiedy znowu dane nam będzie spotkać się twarzą w twarz. Nie mniej jednak tęskniłem za nim już teraz i nie miałem go nigdy dosyć. Syriusz mógł być zazdrosny ile chciał, ale ja wolałem jednak nie kryć swojego uwielbienia dla Ukraińca, który wypełniał moje dni swoim uśmiechem i zielenią niesamowitych oczu. Kruczowłosy miałby nie lada problem, gdyby Sheva nie znalazł sobie chłopaka i teraz uganiał się za mną. Nie wiem jakbym się wtedy zachował, ale na pewno nie potrafiłbym odmówić Andrew niczego. Był idealny pod każdym względem, więc nie dziwiłem się temu, że Fabien nie zdołał oprzeć się temu młodzieńczemu urokowi.
Zagryzłem wargę i oparłem się całym ciałem o wyższego i zdecydowanie lepiej zbudowanego kolegę. Kiedy zniknie na pewno wiele się zmieni i zmianie ulegnę także ja, ale teraz mogłem być słabym i zabiedzonym Remusem.
- Wiem o czym myślisz. - szepnął mi na ucho. - O mnie. Ale nie martw się, zaproszę cię do siebie, kiedy z Fabienem rozgościmy się w naszym nowym domu, a starym mieszkaniu Marcela. Ale nie odejdę z pustymi rękami. Mam dla was prezent, więc i wy musicie mieć coś dla mnie. - roześmiał się. - Peter, James, chodźcie bliżej. Mamy naradę. Syriusz wróci to i on dowie się czegoś więcej.
Chłopak wygiął się nieprzyjemnie i zaczął szperać w swojej szafce nocnej. Wyjął z niej jakiś świstek papieru i rozłożył go na łóżku.
- Oto i to, co przejmiecie po mnie, gdy wyjadę. - odezwał się konspiracyjnie. - To mapa na której będziemy zaznaczać wszystkie tajne przejścia w zamku, a że jest zaczarowana, będzie wskazywać także wszystkich uczniów, nauczycieli i inne osoby, które znajdą się w jej obrębie. Nie sam ją zaczarowałem, naturalnie, ale poprosiłem o to tam, czy siam i oto jest! Musimy ją tylko uzupełniać.
- Serio? - zaskoczony przetarłem oczy. Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
- Musimy tylko znaleźć zaklęcie pieczętujące, które będzie ją zamykać i otwierać. To musi pozostać tajemnicą, bo może okazać się niebezpiecznym znaleziskiem. W każdym razie patrzcie, gdzie jest Black. - palcem dźgnął w miejsce, gdzie mała plamka z ciemnym napisem „Syriusz Black” przechadzała się korytarzem będąc już niemal pod gabinetem nauczyciela run. - Teraz możemy śledzić siebie wzajemnie. - zauważył z uśmiechem i wskazał kolejną kropkę. To „Victor Wavele spędzał czas u siebie i wyraźnie musiał na coś czekać skoro nie było przy nim jego nieodłącznej kochanki – Noeli Seed.
- To jest boskie! - James klasnął w dłonie. - Cudo, Sheva, cudo!

środa, 13 lutego 2013

Koniec nogi

15 stycznia
W dalszym ciągu byłem na wojennej ścieżce z Syriuszem, który nie zmienił zdania, co do moich słodyczy. Niestety nie zapowiadało się na szybkie zażegnanie konfliktu, ani cudowne pogodzenie się i przeprosiny pełne pocałunków, czułości, czy innych rozkosznych gestów. Ja nie chciałem ulegać, a on także nie należał do łatwych przeciwników. Sam nie wiem, który z nas gorzej to wszystko znosił, ale w dalszym ciągu byliśmy przyjaciółmi. Nie zachowywaliśmy się, jak głupie dzieci, które z nadąsanym prychnięciem przestaną z sobą rozmawiać. Nie, nasza przyjaźń trwała, ale nasz związek przeżywał kryzys. Nic dziwnego, skoro specjalnie zjadałem dwa razy więcej łakoci niż zwykle i to tylko po to by manifestować swoją niezależność. Sam się sobie dziwiłem, że w krótkim czasie nie znienawidziłem tej słodyczy, która towarzyszyła mi każdego dnia. Widać byłem bardziej wytrzymały niż Peter. Tyle, że wyłącznie na słodycze!
W tym wszystkim była jednak jedna, bardzo pozytywna rzecz. A mianowicie, siedzieliśmy częściej na tyłkach zamiast biegać po całym zamku, co służyło Jamesowi i jego połamanej nodze. Naturalnie, już dawno powinna być cała i zdrowa, ale u niego wszystko „wolniej” się goiło, co nie miało nic wspólnego z realnym stanem rzeczy, ale z psychiką chłopaka. Na swój sposób był rozkoszny, kiedy przesadzał, cokolwiek by się nie działo.
- Ktoś powinien mnie nosić. - stwierdził niespodziewanie J., kiedy siedzieliśmy wspólnie przed kominkiem, w którym wesoło płonął ogień. Gdybym mógł pewnie powiedziałbym mu coś niemiłego, ale nie widziałem sensu w zadręczaniu tej chodzącej Przesady.
- Powiem Evans o twoim pomyśle, jestem pewien, że znajdzie jakieś magiczne rozwiązanie twojego problemu. - Sheva był bezlitosny.
- Bardzo zabawne, serio. - prychnął J. Miałem wrażenie, że od kiedy dziewczyna zaczęła się nim interesować jego zainteresowanie nią spadło. A może dostrzegł pewne cechy dziewczyny, które wcale mu nie pasowały? Nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście tak było.
- Czyżbyś miał dosyć swojej lubej? - chłopak uśmiechnął się pod nosem wyraźnie zadowolony. - Zostawiam cię w dobrych rękach. Pragnę zauważyć, że w następnym roku już mnie tutaj nie będzie i wtedy to ona zajmie się swoim Potterusiem Cycusiem.
- Życie ci niemiłe, Shave? - okularnik syczał przez zęby.
- Wręcz przeciwnie. Dobrze wiesz, że to prawda i skończysz z upierdliwą dziewczyną, która nie pozwoli ci spokojnie oddychać. Będziecie mieli dziecko, które poda się do niej. Może nawet dziewczynkę i umrzesz nieszczęśliwy plując sobie w brodę, że zamiast cieszyć się wolnością uganiałeś się za dupami.
- Nie uganiam się za dupami! Dawniej tak, ale teraz za biustem... Chociaż... - James wzruszył ramionami. - Nie ważne, nie istotne, zapomnij i nie kontynuuj. Nie ważne!
- Skoro tak mówisz. Ale wiedz, że Evans tu idzie. - na twarzy zielonookiego pojawił się wyjątkowo wredny uśmiech. Czerpał satysfakcję z popłochu Pottera, który klął pod nosem poprawiając się szybko w fotelu.
- Jak się czujesz, James? - zaświergotała podchodząc do nas i spojrzała z góry na Syriusza widocznie oczekując, że ustąpi jej miejsca na sofie. On jednak uniósł brew odpowiadając równie wyniosłym spojrzeniem.
- Całkiem nieźle! - widać było, że J. jest spłoszony i nie specjalnie wie, jak powinien się zachować. - Naprawdę świetnie, mógłbym rzec. Wszystko się ładnie zrosło i tylko oszczędzam nogę żeby nie bolała. Jestem strasznie delikatny, kiedy chodzi o moje ciało. - stanął na nogach i poskakał w miejscu. Byłem ciekaw, jak to możliwe, że nie jęczy z bólu, skoro przy nas nie potrafił nawet dobrze stanąć na usztywnionym kulasie. - Dzisiaj Pomfrey zdejmie zaklęcie i będę cały i zdrowy, jak nowo narodzony.
- To wspaniale. - mogłem się założyć, że zaklaskałaby w dłonie, gdyby nie nasza obecność. Nie uśmiechało jej się przebywać w naszym towarzystwie zamiast sam na sam z Potterem. Tylko dlaczego nagle go polubiła? Może wcześniej również miała do niego słabość, ale czy aby na pewno? - Wiesz, skoro jest ci już lepiej może się przejdziemy?
Niemal słyszałem, jak J. klnie w myślach i woła o pomoc. Tyle, że żadne z nas nie było w stanie przyjść mu z pomocą. Nawet Zardi nie wiedziałaby, jak to zrobić, chociaż była chodzącym geniuszem zbrodni.
- Yyy, jasne! - a co innego mógł jej odpowiedzieć?
Evans złapała go pod ramię i troskliwie pogładziła po łokciu.
- Zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego. - zaproponowała. - Zdejmą ci zaklęcie usztywniające i będzie nam łatwiej spacerować.
Mina Jamesa mówiła sama za siebie. Nie mógł jej odmówić, ale nie chciał pozbywać się bezpiecznej sztywności na nodze. Bał się, że nie jest jeszcze w pełni zdrowy i jego noga połamie się kolejny raz. Tyle, że nie mógł być mięczakiem przy dziewczynie, która tak mu się podobała.
- Do zobaczenia później, J. - rzucił wymownie Syriusz, który chyba odczuwał pewną satysfakcję z faktu, że przyjaciel cierpi na spełnioną miłość. - Ja zdecydowanie lepiej ulokowałem swoje uczucia. - rzucił ciszej. - W upartym ośle, ale jednak o niebo lepszym niż byle Evans.
- Nie myśl, że słodkimi słówkami cokolwiek zdziałasz. - ostrzegłem rozbawiony.
- Nie ma sprawy. Lecę po Pelerynę Niewidkę i śledzimy tego idiotę i jego modlichę. - podniósł się ze swojego miejsca i pędząc na złamanie karku dopadł drzwi naszej sypialni. Nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi.
- Obawiam się, że nie zmieścimy się wszyscy pod tak małą peleryną. - musiałem zgodzić się z Shevą, ale żaden z nas nie zdecydowałby się na dobrowolne siedzenie w Pokoju Wspólnym, gdy dwójka śledziłaby Pottera.
- Zagramy w Papier, Kamień, Nożyczki. - zaproponował Peter. Nie było to wielkie osiągnięcie, ani szczególnie skomplikowana myśl, ale i tak warto było pochwalić tego myśliciela. Każdy z nas powiedział, więc kilka słów na zachętę, by Pet częściej coś proponował i trzymając się razem zaczęliśmy grę jeszcze bez Syriusza. O dziwo miałem szczęście i ostatecznie należało rozegrać „partyjkę” tylko z Syriuszem. Nie zdziwił się tym, kiedy w końcu był z nami. Miał szczęście, podobnie jak ja i ostatecznie to właśnie nasza dwójka zajęła miejsce pod Peleryną, gdy Sheva i Pet powoli mieli podążać za nami. Bezpieczna odległość była w tym wypadku niezastąpiona, więc wyszliśmy niespiesznie z Pokoju Wspólnego i podążaliśmy leniwie drogą do Skrzydła Szpitalnego.
Zdołaliśmy dogonić „zakochaną dwójkę” jeszcze zanim dotarła zbyt daleko. Wiele wysiłku kosztowało Pottera wytrzymanie zwyczajnego tempa i udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nawet zaczynałem mu współczuć, chociaż tylko tak troszeczkę. Nie słyszałem o czym rozmawiali, ponieważ zwyczajnie nie chciałem tego słyszeć, ale na pewno o niczym szczególnym, ważnym, czy interesującym. Nie obgadywali też żadnego z nas, gdyż nawet Evans nie była na tyle głupia by kopać dołek pod sobą samą. Napaść na przyjaciół Jamesa, jacykolwiek by oni nie byli to nie najlepsza myśl.
- Podziwiam jego siłę. - rzucił szeptem Syriusz. - Tylko popatrz, jak daje sobie radę, a przecież przy nas był umierający.
- Nie wiesz, że miłość uzdrawia? - uśmiechnąłem się trochę wrednie. Przecież było jasne, że to uczucie nie miało tu nic do rzeczy. Mój sentyment do Syriusza mógłby być lekiem, ale na pewno nic takiego nie miało miejsca, gdy w grę wchodziła złamana noga i Potter.
- On umrze, kiedy zdejmą mu zaklęcie. - zgodził się ze mną Syri. - Ale i tak będzie dzielnie walczył do samego końca. Patrz, jak spina pośladki. - niemal roześmiał się nie mogąc tego powstrzymać. - Jest przerażony tym, że musi zgrywać bohatera. To chodząca delikatność.
Nawet ja musiałem się z tym zgodzić. Na swój sposób Potter był delikatny. Przejmował się, bowiem sobą, jak nikt inny. Jedna malutka ranka rozrastała się w jego mniemaniu do śmiertelnego krwotoku. Lubiłem tę jego stronę, choć na dłuższą metę wszystkich nas tym denerwował.
- To najgorsza para, jaką w życiu widziałem. - usłyszałem głos Shevy dobiegający z tyłu. Wiedział, że go słyszę toteż mogliśmy dzięki temu utrzymywać kontakt mimo znacznej odległości, jaka nas dzieliła. - Są tak paskudnym połączeniem, że na pewno będą razem. Głupek i tyran, czy może być coś durniejszego i pewniejszego? On pełen samouwielbienia, ona krytycznie patrząca na cały świat. On niedouczony z lenistwa, ona chodząca niepotrzebna wiedza. Najgorsze, co może spotkać ten świat i dlatego tak paskudnie pewne.
Przekazałem jego słowa Syriuszowi, który pokiwał głową z aprobatą. Zgadzał się w pełni z Shevą i nie mogłem mu się dziwić. Sam miałem dziwne wrażenie, że tak właśnie będzie i Potter spotkał miłość swojego życia, jakkolwiek mogło o być okropne.

niedziela, 10 lutego 2013

Kartka z pamiętnika CCXII - Fillip Camus

KONKURS


.


.


Nie łatwo jest zajmować się dzieckiem, przygotowywać posiłek, a jednocześnie sprzątać i szukać kilku chwil dla siebie. Moje matka miała do pomocy Skrzaty Domowe, zaś ja musiałem polegać wyłącznie na sobie. Nie przeszkadzało mi to, jako że odczuwałem pełną satysfakcję mając okazję ogarnąć cały ten raban, ale czasami sam zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób potrafię tak wiele osiągnąć. Marcel wcale nie miał łatwiejszego zadania, gdy był zmuszony codziennie przenosić się z domu do zamku i wracać do nas na obiad, by w razie potrzeby znowu znikać na te kilka godzin, które musiał poświęcić swoim uczniom. Chętnie oszczędziłbym mu tej nieprzyjemnej drogi, jaką musiał pokonywać między kominkami, ale nasz syn miał na ten temat inne zdanie. Może nie wiedział jak nieprzyjemna potrafi być czasami taka podróż, ale wątpiłem by i z taką wiedzą był w stanie zrezygnować z bliskości ojca na rzecz jego wygody. Miłość Nathaniela potrafiła być czasami samolubna, jak u każdego dziecka, a przecież i tak chłopiec był o wiele grzeczniejszy, niż większość jego rówieśników. Byłem z niego dumny, kiedy widziałem, jak potrafi cieszyć się najprostszymi rzeczami, nie rozstaje się ze swoim ukochanym misiem i namiętnie dopieszcza swoją miotłę. Teraz przynajmniej miał na tyle rozumu w głowie by nie rujnować domu podczas swoich codziennych eskapad podczas, których niejednokrotnie ucierpiały drobne przedmioty poustawiane na trasie jego lotu.
- Kiedy wróci tata? - malec podszedł do nie i objął moje nogi przytulając policzek do uda, które miał na wysokości twarzy. Miś pałętał się gdzieś na krześle przy stole czekając na drugie śniadanie, które miał otrzymać jego mały właściciel.
- Kochanie, za kilka godzin. - pochyliłem się całując go w ciemne włoski i głaszcząc po ciepłym policzku. - Na co ci tata, misiaczku? - odwróciłem się przodem do niego, a chłopiec skorzystał z okazji usadawiając się na mojej stopie i oplatając nóżkami i łapkami moją łydkę, jak mały koala. Musiałem ciągnąc za sobą nogę unosząc ją jedynie odrobinę do góry, gdyż Nathaniel był ciężki, a wiedziałem, że łatwo nie odpuści. Położyłem na stole przed misiem drugie śniadanie dla syna i przykucnąłem powoli odplatając jego ręce.
- Chciałbym żeby zobaczył jak latam. - wyjaśnił w końcu. - Potrafię złapać piłeczkę, którą zaczarował. I jeszcze omijam przeszkody, które powiesił! - mały był z siebie zauważalnie dumny.
- To cudownie, kochanie! - posadziłem go w końcu na krześle i ponownie pocałowałem w czoło. Coraz bardziej przypominał mi małego Marcela, chociaż nos miał drobniejszy i bardziej zadarty. - Pokażesz mi później, prawda?
- Tak! Ale tacie też muszę. - złapał w rękę łyżkę i zanurzył ją w kremowej babce z kaszy manny polanej sokiem wiśniowym. - Wtedy tata da mi kolejne wyzwanie i jak dorosnę będę najlepszym zawodnikiem quidditcha na świecie! - oczy lśniły mu jak perełki, kiedy to mówił. Prawdę powiedziawszy, bardzo chciałem by jego marzenie się spełniło. Marcel musiał zrezygnować z gry po wypadku, ale maluch mógł podbić serca wielu, godnie zastępując ojca. - Tatusiu, dostanę więcej soku? - zrobił błagalną minę pokazując zjedzone do połowy drugie śniadanie. Nie potrafiłem mu odmówić, więc dolałem kolejne dwie łyżki naturalnego soku i usiadłem obok chłopca czekając, aż upora się ze wszystkim. - Tatusiu? - znowu zaczynał swoje małe jęki.
- Słucham, skarbie.
- A wujek Oliver przyjdzie dzisiaj? Obiecał nauczyć mnie czegoś przydatnego w grze. Nie wiem jeszcze czego, ale czegoś. - mówił i mówił, a buzia mu się nie zamykała przez co nabrudził na stole, kiedy jedzenie wypadało mu z tych małych usteczek.
- Obiecał wpaść, więc myślę, że po pracy nas odwiedzi na chwilę.
- To dobrze. - odsunął do siebie pusty talerz. - Dziękuję. - powiedział oblizując się i łapiąc za łapkę misia. Wyglądał jak mały Krzyś z bajki o Kubusiu Puchatku. Zsunął się z krzesła, objął misiaczka mocno i brudny na buzi poczłapał do salonu, gdzie zostawił swoją miotłę. Wiedział, że ma zakaz wnoszenia jej do kuchni, jak również latania między krzesłami tutaj.
- Poczekaj chwilę, mały brudasie. - dorwałem go zanim dosiadł miotły i wytarłem słodki dzióbek z sosu i resztek kaszy.
- Jak tata będzie miał wracać to mi powiesz, prawda? - w jego oczętach było tyle błagania, że nie sposób odmówić mu czegokolwiek.
- Oczywiście, mój mały. - podrapałem go za uchem, a on uśmiechnął się i zapiął pas, którym przytwierdzał misia do swoich pleców podczas lotów. Ten dodatkowy balast pozwalał mu na lepsze opanowanie technik, jakich uczył go Marcel, ale także sprawiał, że chłopiec mógł bez najmniejszych przeszkód przemieszczać się po domu na miotle. Miał ze sobą bezustannie dwie najważniejsze rzeczy – miotłę i misia. Odbił się od ziemi, złapał mocno drążek i szybko pognał w stronę swojego pokoju o mijając zgrabnie wszystkie przeszkody wiszące poniżej sufitu. Wystarczyło, że zatrzymał się naprzeciw drzwi, a już zawracał i tą samą trasą wracał do mnie popisując się swoimi umiejętnościami.
- Cudownie! - przyznałem naprawdę zachwycony jego umiejętnościami. Nie wątpiłem, że zrobi karierę i będzie jednym z najlepszych, kiedy zacznie chodzić do szkoły. - Tata będzie zachwycony! Myślę, że w nagrodę będziemy mogli spędzić weekend w ZOO, co ty na to? Chciałbyś?
- Tak! - jego usteczka były cały czas otwarte, kiedy usłyszał o czekającej go nagrodzie. - W ZOO! - mój skarb uwielbiał przeciskać się między ludźmi by być możliwie jak najbliżej zwierząt, które mógł podziwiać zza bezpiecznej szyby.
Malec zeskoczył z miotły i podbiegł do mnie rzucając się w moje objęcia w ramach podziękowania. Był taki szczęśliwy... Nie wierzyłem, że tak niewiele może wywołać tak cudowną reakcję, a jednak mój Nathaniel był stworzony do radości.
Uśmiechnąłem się do niego i pocałowałem go w nos. Był najśliczniejszym chłopcem, jakiego widziałem, kiedy jego niebieskie oczka lśniły, a usteczka były tak niesamowicie wygięte ku górze.
- Nie chciałbyś mi teraz pomóc przy obiedzie? Tata zaraz wróci, a ty powinieneś odpocząć od miotły.
Nie był przekonany, czy moja propozycja naprawdę mu odpowiada, ale chyba uznał pomysł za znośny, bo pokiwał głową i odpiął od siebie miśka.
- Weź go do kuchni, a ja umyję ręce. - polecił wciskając mi zabawkę po czym dumnym krokiem podszedł do schodów i zaczął niezdarnie wdrapywać się po nich na górę. Naprawdę nie wiedziałem skąd biorą się takie chodzące cuda, ale jedno miałem na własność w domu i nie mogłem się nim nacieszyć.
Maluch pomagał mi jak tylko mógł, a buzia nie zamykała mu się nawet na minutę. Cały czas przeżywał obietnicę wizyty w ZOO oraz swój lot na miotle, który nakłonił mnie do sprawienia dodatkowej przyjemności mojemu cudownemu chłopcu.
Nie zauważyłem, kiedy Marcel zjawił się w kuchni i objął mnie mocno całując w szyję.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytał cicho, a jego głos sprawił, że Nathaniel zeskoczył ze stołeczka i objął ojca mocno, jakby nie widzieli się od wieków. To on wziął na siebie ciężar streszczenia dnia, jaki mieliśmy za sobą. Opowiadał o swoich wyczynach, o cieszącej go perspektywie weekendu, o posiłkach, które zjadł. Nic nie mogło powstrzymać tego słodkiego potoku słów.
Im dłużej malec mówił tym większy uśmiech gościł na ustach Marcela. Nie spodziewał się zapewne takiego entuzjazmu ze strony chłopca, a już na pewno nie takiej radości. Jeśli Nath mógł być bardziej radosny niż przed chwilą to obecność taty dopełniła dzieła. W tym chłopcu było tyle siły witalnej, tyle niekłamanej uciechy...
- Miś ci powie, że to prawda! - drobna łapka wystrzeliła w stronę krzesła, na którym siedział spokojnie najcichszy z nas wszystkich – pluszowy miś, którego wiele lat temu podarowałem Marcelowi na święta. - On latał razem ze mną! - niemal krzyczał rozemocjonowany chłopiec. - Tatuś też widział, że mi się udało! Niczego nie dotknąłem i było bardzo szybko!
Milczący Marcel pogładził syna po głowie i wziął go na ręce całując w czerwony policzek. Maluch chyba nawet nie zauważył, że z powodu radości cały się zasapał i zmęczył krzyczeniem.
- Zostawimy tatusia i pokażesz mi wszystko, dobrze? - za dobrze wiedziałem, że Marcel nakłoni chłopca do dalszych treningów i zwiększy trudność toru przeszkód, jaki dla niego stworzył już jakiś czas temu.
Dom, w którym czułem się niczym w raju daleki był zapewne od doskonałości, ale nigdzie nie czułem się lepiej, nigdzie nie byłem szczęśliwszy. Nawet spędzając większość dni na obowiązkach, które były mi narzucone z góry nigdy nie narzekałem. Nie zamieniłbym tych małych radości na nic innego. Dzięki dwójce osób, które kochałem najbardziej, drobne szczęście nabierało rozmiarów niemal nienaturalnych. Gdyby radość była grzechem, ja byłbym jednym z największych grzeszników.

piątek, 8 lutego 2013

Wojowanie

KONKURS nadal trwa! Wystarczy kliknąć na to magiczne słówko xP


.


10 stycznia
Prychnąłem, tupnąłem, wydąłem dolną wargę i kolejny raz wypuściłem powietrze przez nos, jak wściekły byk. Byłem zły, to prawda, ale czy na tyle by przesadzać? I czy w ogóle przesadzałem?
- To niesprawiedliwe! Dlaczego nie mogę jeść słodyczy przed pocałunkami?! - spojrzałem na Syriusza spod zmarszczonych brwi. Nigdy mi tego nie zabraniał, a teraz...
- Mam swoje ciężkie przejścia ze słodyczami, kiedy ciebie nie było, więc uszanuj moją prośbę. - westchnął ciężko, jakbym go co najmniej irytował.
- Nie! - tupnąłem. - Nie podoba mi się to! Nie podoba mi się ton jakim się do mnie zwracasz!
- Remusie...
- Nie ma Remusa! - fuczałem na niego i przez chwilę naprawdę wydawało mi się, że jestem groźnym bykiem gotowym do szarży na czerwony materiał.
- Dlaczego akurat dziś musisz być taki upierdliwy?
- Nie jestem upierdliwy! Walczę o swoje, tyle! - nigdy nie myślałem, że zakaz jedzenia słodkiego przed pocałunkami zdoła mnie tak rozwścieczyć, ale właśnie tak się stało. Byłem jak bestia, gotowy do ataku, wściekły, a wszystko przez byle zakaz, czy jakieś tam „widzimisię” Syriusza.
- Więc uparty, Remi. Dlaczego musisz być akurat w tej kwestii tak cholernie uparty?
- Ponieważ chcesz mi zabrać coś od czego jestem uzależniony. - w końcu zdołałem powiedzieć to głośno. - Jestem uzależniony od słodyczy, jestem zależny od twoich ust, a ty chcesz żebym wybierał między jednym, a drugim!
- Nie musisz wybierać. Po prostu ograniczyć jedno, kiedy chcesz drugiego.
Posłałem mu jedno z moich morderczych spojrzeń chcąc by zamilkł i nie pogarszał swojej i tak mało wesołej sytuacji.
- Przywiozłem z domu wyśmienitą czekoladę z nadzieniem z suszonej śliwki, edycja limitowana, kolejną z nadzieniem z pieczonego jabłka, a ty chcesz mi powiedzieć, że albo się nimi objem, albo będę całował ciebie? - syczałem przez zęby i nagle żałowałem, że nie jestem typem, którego ludzie powinni się obawiać.
- Uważam, że trochę wyolbrzymiasz. - sam byłem zaskoczony tym, że Syriusz potrafi mi się postawić. Reszta chłopców siedziała przecież cicho i nie chciała mieszać się do tej kłótni kochanków. Nasza Pierwsza Wojna o Czekoladę, jak postanowiłem nazwać to starcie.
- Nie zabraniam ci jeść, nie zabraniam ci całować, a jedynie chcę ograniczyć jedno na rzecz drugiego? Nie, pozwól mi skończyć. - uniósł rękę przez co jego słowa skojarzyły mi się z jakimś podrzędnym melodramatem. - Jadłem słodkie żeby zabić tęsknotę za tobą w czasie Świąt i teraz na samą myśl o czymś słodszym niż owoce jest mi okropnie. - wyznał i chyba mówił szczerze, nie zaś po to by sprawić mi przyjemność swoimi słodkimi słówkami. Mimo wszystko nie chciałem ustąpić, choć powinienem. Przecież to była jedna z najdurniejszych sprzeczek na jakie sobie pozwoliliśmy ostatnimi czasy. Zdradzać Syriusza z tabliczką czekolady? Chciałbym to widzieć, ale to też nasunęło mi pewną myśl.
- Jeśli myślisz, że w przyszłości pozwolę się w łóżku smarować ketchupem lub sosem do grilla... - to niewątpliwie go ubodło, gdyż zagryzł wargę. Nie lubił łakoci, więc niektóre gry wstępne zwyczajnie odpadały. Wątpiłem by chciał znowu poświęcić się na rzecz miło spędzanego czasu we dwoje przy lizaniu, czy raczej zlizywaniu bitej śmietany, czekolady, miodu. Gdyby naprawdę planował użyć czegoś słodkiego nie tylko nie zdołałbym się podniecić, ale czułbym obrzydzenie do smarowania mojego ciała jakimiś świństwami.
- Kocham cię, ale jak słowo daję, czasami mam zamiar udusić. - syknął pod nosem Syri, ale na tyle bym mógł to słyszeć. - Ja się nie ugnę, ty się nie ugniesz i ostatecznie i tak będziesz jadł czekoladę zamiast mnie całować. Głupie, ale prawdziwe. - kręcąc głową chłopak westchnął.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Miał rację. I to co do słowa. Nie byłem z tego powodu zadowolony, ale jednak jakoś mnie to bawiło.
- Zostawmy to na później. Teraz mamy na głowie o wiele ważniejsze sprawy. - zakomenderowałem i spojrzałem na Jamesa z nogą usztywnioną zaklęciem, które miało ją poskładać do kupy w najbliższym czasie. Chłopak opisywał się, bowiem przed Evans na schodach prowadzących z zamku na błonia i miał to nieszczęście, że poślizgnął się na świeżo nasypanym śniegu. Jego upadek był krótki, ale bolesny. Bardzo bolesny. W dodatku łączył się ze złamaniem nogi, które od razu zostało zaleczone przez panią Pomfrey, po którą posłano, ale nie obyło się bez usztywniania. Teraz mieliśmy na głowie kalekę. Co jednak najzabawniejsze, Evans uznała, że była to po części jej wina, gdyż nie zwracała uwagi na starania Pottera, który musiał złamać nogę by ostatecznie zwrócić na siebie jej uwagę. Teraz niańczyła go, kiedy tylko pomagaliśmy mu wyjść z sypiali do Pokoju Wspólnego i tam układał się na sofie.
- Ona pewnie stoi pod drzwiami. - mruknąłem. - Parszywy dzień dla nas wszystkich. - niewątpliwie. W końcu dla Pottera oznaczał sztywną nogę, dla Petera brak Narcyzy, która podobno chorowała i nie opuszczała swojej sypialni, dla mnie i Blacka, gdyż kłóciliśmy się o byle co, no i dla Shevy, który musiał z nami wytrzymać.
- Musicie mnie stąd wynieść. Jestem osłabiony. - J. przesadzał, ale kto może posądzić go o przesadę i jeszcze cokolwiek z tym zrobić? Nie mieliśmy wyjścia toteż Syriusz wziął chłopaka pod ramię i za zdrową nogę, zaś Shevie zostawił drugie ramię i chorą nogę. Bał się, że rozmyślnie spróbuje skrzywdzić przyjaciela, który dawał mu się we znaki. Ja otworzyłem przed nimi drzwi i skrzywiłem się stwierdzając, że Evans rzeczywiście kręciła się w pobliżu.
- Znienawidzę cię jeśli między tobą, a nią coś będzie. - rzuciłem szeptem do Pottera, który akurat mnie mijał, gdy chłopcy nieśli go schodami w dół. Na fotelu, który lubił zajmować rozścielono już liczne poduszki, by było mu wygodnie i miękko. Ogień buchał z komina i ciepłymi płomieniami lizał kamienne ścianki.
Lily poprawiła je jeszcze zanim J. został na nich posadzony.
- Kochana, naprawdę nie trzeba było. Za bardzo się przejmujesz. - zaczął dziwnym, starczym tonem okularnik. - To nic takiego. Do naszego wesela na pewno się zagoi i będziemy mogli tańczyć całą noc, aż do utraty tchu. - kiepski sposób na podryw, ale najwyraźniej jej się spodobał skoro zarumieniła się i lekkim pacnięciem w ramię upomniała chłopaka. Spojrzenie samego Jamesa świadczyło o tym, że jest umierający i tylko robi dobrą minę do złej gry, co było równie fałszywe, co jego uśmieszki. Dobrze wiedziałem, że wolałby przesadzać, jęczeć i udawać obłożnie chorego, niż pozować na twardziela przy dziewczynie, którą chciał poderwać za wszelką cenę. Musiałbym go nie znać by uwierzyć w ten sztuczny heroizm.
- Słuchaj, ranny na wojnie, królu Arturze, my mamy zadania, więc zostań sobie ze swoją Ginewrą, a my idziemy do biblioteki. - Sheva najwidoczniej chciał się w miarę szybko ulotnić, by nie oglądać dłużej niż to konieczne upierdliwej dziewczyny, której szczerze nie lubił. Sam za nią nie przepadałem, chociaż nie okazywałem tego każdym oddechem, co miał w zwyczaju zielonooki. O ile Syriusz nienawidził Severusa, o tyle Sheva upodobał sobie właśnie niechęć do ukochanej Jamesa. Nie miało to nic wspólnego z westchnieniami okularnika, ale i tak było dosyć ciekawym fenomenem.
- Nie zostawiajcie mnie. - J. wstał trochę zbyt gwałtownie przez co zarył nogą o podłogę i omal nie wrzasnął w ostatniej chwili powstrzymując się i zasłaniając dłońmi usta. - Auć! - powiedział o wiele ciszej. - Idę z wami, do jasnej... - miał ochotę rzucać wulgaryzmami, ale powstrzymał się w odpowiednim momencie. Evans na pewno by się nie spodobało, gdyby ośmielił się używać jakichkolwiek niewłaściwych słów przy niej. - Ja też muszę zrobić zdanie. - wyjaśnił dziewczynie. Nie wątpiłem, że to prawda, ale i nie sądziłem, że z własnej woli wyrzeknie się opieki rudej na rzecz pisania pracy z transmutacji. Aż zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno uderzył się w nogę, nie zaś w głowę. Nie codziennie trafia się na kalekę, który woli kuśtykać do biblioteki zamiast dać się rozpieszczać. Aż zacząłem się zastanawiać dlaczego to robi, dlaczego nie zaszyje się w tym fotelu z nią przy boku. Może obawiał się zostać z nią sam na sam?
- Myślałem, że...
- Więc się myliłeś. - J. przeciągnął spojrzenie wyraźnie nie chcąc rozmawiać o tym przy samej Lisicy.
- Więc ja pójdę z wami. - ona sama to zaproponowała, a ja widziałem, że J. pobladł gwałtownie. - Też jeszcze nie uporałam się z referatem. Dajcie mi chwilę. - zaszczebiotała i od razu pobiegła do pokoju po swoje rzeczy.
- Bosko. Normalnie, raj. - syknął Potter. - Aż mi się odechciało i nie pytajcie, co mi jest, bo teraz i tak wam nie odpowiem.

środa, 6 lutego 2013

Co więcej

Anonimie, który wpisałeś się pod notką „Historia”, nie wszyscy są gejami. W przypadku Jamesa jest to szukanie siebie i miłości, jeśli zaś chodzi o resztę bohaterów to cóż... Zwyczajnie obracają się oni w kręgu gejowskim (nie można wychodzić z założenia, że jeśli większość moich znajomych jest hetero to każdy jest hetero. Po prostu szukamy ludzi, z którymi coś nas łączy i na takich trafiamy – udowodnione przez kumpla, że jak się staniesz homo to wśród takich ludzi obracasz się częściej).


.



Zmiana częstotliwości notek byłaby spowodowana moją chęcią znalezienia czasu na pisanie książki, na co dałam sobie rok ^^"


.



Na moim blogu z recenzjami KONKURS - do wygrania książka "Życie, które znaliśmy"


.



- Dlaczego ją wypuścili? - zapytałem niemal szeptem, kiedy Syriusz wrócił do nas odgoniony przez kuzynkę. Nie chciałem by jakimś cudem wiedziała, że się nią interesuję, bo mogłaby domyślić się, że coś wiem, a to stawiało by Syriusza w nieodpowiednim świetle.
- Kazali jej brać witaminy, nie przemęczać się i dużo spać, po czym wypuścili uznając, że już jest zdrowa. - mruknął pod nosem wyraźnie nieprzekonany, co do prawdziwości tej diagnozy. - Z resztą, teraz jest pod opieką Teddy'ego i uważa, że to najlepsze rozwiązanie zamiast oglądać panią Pomfrey i licznych nauczycieli martwiących się o nią.
- Może ma racje. - Sheva nie znał szczegółów stanu nastolatki, ale rozumiał czym jest choroba jakakolwiek, więc mógł powiedzieć te kilka słów od siebie. - Gdyby coś mi było wolałbym udawać, że nic się nie dzieje i żyć zwyczajnie. W szczególności ze swoim chłopakiem. Chyba mogę ją zrozumieć.
- Więc podziwiam i uważa, że jesteś przerażający, bo ja jej wcale nie rozumiem. - Syriusz wzruszył ramionami. - Powinna dać sobie na wstrzymanie i lepiej o siebie dbać. Jest blada i wydaje się zmęczona.
- Przesadzasz. Każdy ma czasami gorsze dni. - chłopak wzruszył ramionami. - Ona najlepiej wie, jak się czuje i czy jest na siłach żeby dalej radzić sobie ze światem. Martwisz się o kogoś, kto tego nie potrzebuje. Popatrz na jej faceta. Jest tak rozgorączkowany, że zejdzie na zawał jeśli ona pozwoli sobie na głębsze westchnienie.
- Może masz rację. Powinienem zająć się sobą i swoim życiem.
- Słuszna uwaga. - skinąłem głową i pogładziłem szybko dłoń Syriusza.
- Za to ja uważam, że powinniśmy zająć się mną i moim problemem. - mruknął z tyłu James, który siedział na schodach z głową wspartą na dłoniach. - Jak poderwać Evans nie czytając smirowatych romansów bez sensu, ładu i składu? Jak mam ją poderwać będąc sobą? Dobra, sądziłem, że zdołam ją skusić swoją grą w quidditcha, ale... coś chyba poszło nie tak.
- Bo zachowywałeś się jak skończony osioł i popisywałeś na miotle robiąc z siebie matoła? - podpowiedziałem siadając obok niego i klepiąc przyjacielsko po plecach.
- Istnieje taka możliwość. - przyznał. - Ale ona nie tłumaczy tego, że właśnie zesztywniał mi kark i nie mogę ruszyć głową. - dodał pospiesznie zabierając ręce spod brody, ale jego głowa została ułożona pod tym samym kątem przez co chłopak wyglądał wręcz żałośnie.
- Żartujesz sobie? - Peter był przerażony widząc dziwne wysunięcie do przodu szyi Pottera.
- Chciałbym! - pisnął w odpowiedzi okularnik. - Ale kiedy staram się ruszyć głową ból jest nie do wytrzymania i mam wrażenie, że zaraz złamię jakąś kość, albo zerwę mięsień.
- Musiał cię złapać...
- Nie kończ!
- Skurcz.
- Dokończył... - skwitował moją myśl J. - Domyślam się, że to skurcz, ale one trwają póki same nie przejdą. Nie chcę chodzić jak skończony osioł z zębami na przedzie, bo głowa nie chce wrócić na poprzednią pozycję!
- Yyy... - nie wiedziałem, co robić, co powiedzieć i czy jest w ogóle sens prosić o pomoc szkolną pielęgniarkę. - Może jak rozmasujesz szyję...
- To i tak nic nie da. - Syri uśmiechał się pod nosem. - Sądzę, że z tą końską mordą, jaką właśnie robisz, wyglądasz całkiem seksownie. Jeśli Evans lubi zwierzęta to ulegnie ci w przeciągu chwili. - przewróciłem oczyma ignorując przytyki Blacka, które wypływały z jego słabości do gnębienia innych osób. Aż dziw, że zamiast do Slytherinu trafił do Gryffindoru,a jednak kochałem w nim tę jego pewność siebie. Miała w sobie coś wyjątkowego i kuszącego. Może nawet leciałem na niedobrych chłopców, jak właśnie Syriusz, który do najświętszych nie należał.
- Dzięki, Black. Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego miałem. Kto inny uspokajałby mnie faktem, że moje luba ma w sobie więcej z zoofila niż z sadystki i wolałaby konia niż Jamesa Pottera. - prawdę mówiąc Syri nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, więc z westchnieniem wzruszył ramionami wydychając powietrze z płuc.
Uznając, że nic nie stracę, jeśli spróbuję pomóc okularnikowi, który wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, ustawiłem się za nim i rozgrzałem dłonie pocierając jedną o drugą. Przyłożyłem je do jego szyi i zacząłem powoli rozmasowywać. Nie byłem w tym dobry, nie miałem na ten temat zielonego pojęcia, a jednak próbowałem robić wszystko, co w mojej sile byleby jakoś zmusić mięśnie chłopaka do rozluźnienia się i pozwolenia na swobodne ruszanie głową. Powinniśmy jakoś rozgrzać tę spiętą szyję, a przynajmniej tak mi się zdawało. W rzeczywistości nie wiedziałem, czy to coś da. Pani Pomfrey pewnie by się na tym znała.
- Zaczyna mnie kark boleć. Podeprę się i może wrócę do zamku?
- Nie! Wystaw ją do słońca! - Peter wystawił palec w kierunku wielkiej, jasne kuli na niebie. - Niech ogrzewa ci szyję tam, gdzie boli, kiedy starasz się nią poruszyć! Mój tata miał kiedyś podobnie, chociaż nie w tak durnej pozycji. Musiał się przespać w nie mniej dziwacznej pozie, ale ostatecznie był jak nowo narodzony. Mama smarowała mu szyję maściami rozgrzewającymi i to przynosiło minimalną, ale jakąś ulgę w bólu. Pamiętam o tym, bo później przez dwa tygodnie stał sztywny, jakby bał się, że każdy ruch może zablokować mu mięśnie i zostanie na stałe taki poskręcany.
Nie wiem, czy Jamesowi poprawiło to humor, ale na pewno odwrócił się tyłem do słońca i pozwolił by przypiekało jego skórę. Poprosił mnie żebym nie przestawał masować jego szyi, bo to przynosiło mu ulgę. Nie wiem na ile była to prawda, ale jednak chciałem by tak było. Przynajmniej w pewnym stopniu przyniósłbym chłopakowi ulgę, a na niczym tak mi nie zależało, jak na pomocy osobom, które niejednokrotnie pomagały mnie.
Syri patrzył przy tym zazdrośnie na moje palce i ich ruchy, jakby chciał zastąpić Pottera i skazać go na cierpienie mimo łączących ich więzów przyjaźni. Dobrze wiedział, że nikt z naszej grupy nie byłby na tyle głupi by wiązać się z Jamesem, a jednak nadal marszczył woje zgrabne brwi. Może kazałem mu zbyt długo czekać na wspólnie spędzony czas? Na kąpiel w słodko pachnącej wodzie łazienki prefektów? Ale czy był jakiś sposób by to zmienić, kiedy łazienka ciągle wydawała się zajęta przez uczniów, którzy wrócili do zamku spragnieni rozkoszy długiej kąpieli?
- Nadal nie mogę nią ruszyć, ale już jest mi lepiej. - stwierdził z namysłem. - Może powinienem się położyć?
- Tak, tak! Świetny pomysł! - Syriusz zatarł dłonie. - To wspaniały pomysł. Nikt wtedy nie zobaczy cię w takim stanie. Odprowadzimy cię z Remusem.
- Ze mną? - uniosłem brew zaskoczony, ale nie powiedziałem tego na tyle głośno bym miał skupić na sobie uwagę przyjaciół. Syriusz bezsprzecznie coś planował, a ja byłem w to bezpośrednio zamieszany. Może chciał spędzić ze mną czas w drodze powrotnej, a może zaplanował zaszyć się w łazience na przekór licznym prefektom, którzy ją okupowali? Nie mniej jednak zgodziłem się zabrać Pottera do sypialni, gdzie zostawiliśmy go nie narażając się na nieprzyjemności, gdyż ciepłe słońce skusiło wiele osób do wyjścia z pokoju, a inni byli nazbyt zajęci nauką by zwracać na nas jakąkolwiek uwagę. Zostawiliśmy więc okularnika i wyszliśmy cicho by nikomu nie przeszkadzać. Na korytarzu Black złapał mnie za rękę i skierował się w stronę możliwie najmniej uczęszczanego miejsca, którym były schody wieży astronomicznej. Nie wiedząc kim tak naprawdę jest nauczyciel astronomii nikt nie kwapił się, by tam czatować toteż właśnie w tamtym miejscu Black pchnął mnie na ścianę i odcisnął swoim ciałem. Jego usta nie zostawiły mi na tyle czasu bym zapytał, co takiego robi. Nabrałem powietrza, a one już miażdżyły mnie swoim gorącem i namiętnością pocałunku. Syri musiał czekać na to do dawna skoro teraz był na skraju wytrzymałości i szukał możliwie najdokładniejszego kontaktu ze mną. Nie zdziwiłem się, kiedy jego niespokojne, drżące dłonie wsunęły się pod moją koszulę gładząc brzuch, sunąć wyżej na pierś, drażniły sutki. Lubiłem dotyk tych ciepłych palców i ich grę na mojej skórze. Kruczowłosy jak wygłodniała bestia rozpiął zamek moich spodni i wsunął w nie dłoń. Westchnąłem zasysając jego język na kilka chwil, ale zaraz potem on zabrał go z moich ust i pozwolił, by to mój zawędrował w jego wargi. Tak było bezpieczniej. Czułem podniecenie zbierające się w moich lędźwiach, miałem świadomość, że Syriusz przeżywa to w ten sam sposób, więc zawędrowałem swoimi niepewnymi rękoma do jego ciała. Objąłem jego gorący, pobudzony członek, wzdychałam, kiedy mój był drażniony przez niego i odpowiedziałem na każdy pocałunek, jakim mnie raczył. Byłem go spragniony nie mniej, niż on mnie. Przecież dorastaliśmy, a więc nasze potrzeby także przybierały na sile. Podejrzewałem, że tylko słodkie opanowanie Blacka oszczędzało jeszcze mój tyłek, który w najbliższym czasie mógł stać się największą atrakcją naszych codziennych pieszczot. Po prostu o tym wiedziałem i dlatego zwlekałem z oddaniem go we władanie chłopaka.

niedziela, 3 lutego 2013

Co?!

Bardzo możliwe, że będę musiała zmniejszyć liczbę notek w tygodniu o piątkową. Muszę jeszcze pomyśleć, czy muszę.


4 stycznia
Ciekawość zaczęła mnie pożerać od środka i kierowała się na zewnątrz. Jak to możliwe, że kuzynka Syriusza nie była obłożnie chora, a jednak chłopak odwiedził ją także dzisiaj i najwidoczniej planował częściej? Jeśli była niemal zdrowa to dlaczego bywał u niej równie często, co u mnie, kiedy chorowałem? Nie byłem zazdrosny, a przynajmniej nie sądziłem, że chodzi o zazdrość. Byłem zwyczajnie ciekawy, tylko ciekawy. A może wręcz przeciwnie? Może ściskało mnie w żołądku właśnie dlatego, że chciałem mieć chłopaka tylko dla siebie?
Westchnąłem głośno i ciężko. Najwidoczniej zbyt głośno i zbyt ciężko by umknęło to uwadze Syriusza.
- Chyba nie martwisz się moją kuzynką? Rozumiem, że to nietypowa sytuacja, ale...
- Skąd ci to przyszło do głowy?! - zarumieniłem się, co zdradzało całą prawdę. - To nie tak. Przecież to twoja kuzynka! Musiałbym...
- Blackowie mają nawyk wżeniania się w swoją rodzinę. - mruknął pod nosem Potter. - Podobnie jak Malfoyowie.
- Dzięki, J. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - syknąłem na chłopaka, który wzruszył ramionami i wrócił do lektury książki, którą wypożyczył z biblioteki. Na początku byliśmy zaskoczeni widząc go z woluminem pod pachą, ale wystarczyło, że wyjaśnił dlaczego ją ma, a wszystko było jasne i klarowne. Ot, Evans wcześniej czytała to romansidło, więc okularnik zabrał się za książkę chcąc mieć o czym z nią rozmawiać.
- Nie ma za co. Zawsze do usług, zwarty i gotowy. - uśmiechnął się przebiegle i wrócił do przerzucania kartek trochę znudzony. - Jak można czytać takie szmatławce? - nie zamknął się nawet na pięć minut. - Tutaj nic się nie dzieje. Tylko się migdalą, wzdychają i znowu wzdychają i myślą o tym, jak bardzo się kochają, a jak bardzo nie powinni się kochać. A kto im zabronił, ja się pytam! Nikt im nie zabraniał! Sami sobie wymyślili, że im nie wolno. Zresztą, robią taki dramat z tego, że on jest od niej starszy o dwa lata. Co tu przeżywać?! Sheva ma faceta, który mógłby być jego ojcem, a nikt nie ma im tego za złe.
- Poza tobą. - zauważył zielonooki.
- Ja to co innego. Ja jestem zazdrosny, a nie przeciwny. To różnica. Sam powinienem pisać takie głupoty i zrobić karierę grając na uczuciach biednych, naiwnych i kompletnie skretyniałych dziewczyn.
- Śmiem twierdzić, że one inaczej by to nazwały. Oskarżyłyby cię o nieczułość. - Syri uśmiechnął się pod nosem, jak zwykł to robić, kiedy obdarzał przyjaciela soczystszym komentarzem dotyczącym jego zachowania, charakteru, czy poziomu inteligencji.
- Jestem czuły, ale inteligentny. - uparł się chłopak. - Inteligencja wyklucza czytanie takich szmir!
- W sumie... - Sheva zastanowił się pocierając palcami o brodę. - Myślę, że niektóre romanse są całkiem znośne, a nawet fajnie. Inne to chodząca masakra, przyznaję. Podpowiem ci jaki przeczytać i będziesz mógł zabłysnąć przed Evans jeśli jeszcze tego nie czytała.
James chyba nie do końca ufał Shevie, ale ostatecznie przytaknął zgadzając się na taki układ. Syriusz wrócił do zabawy palcami na moich ramionach, kiedy nie pozwalał mi na skupienie uwagi na notatkach z eliksirów, które chciałem sobie przypomnieć.
- Jesteś zazdrośnikiem, więc zdradzę ci sekret. - szepnął mi w ucho, kiedy odgarnął z niego włosy. - Wiem przecież, że nie mogłeś znieść myśli o moich spotkaniach z Seed, więc nie chcę żebyś i teraz się wściekał. - prawdę mówiąc powinienem teraz zaprzeczyć, zapewniać, że to nie zazdrość, że nie musi zdradzać mi cudzych tajemnic, a najlepiej by zupełnie się mną nie przejmował, ale nie szło mi łatwo. W ogóle nie udało mi się powiedzieć słowa za to serce zatrzymało swoje bicie pragnąc dowiedzieć się więcej. Byłem chodzącą ciekawością i mogłem za to nienawidzić tylko samego siebie. Tyle, że nie potrafiłem walczyć z uczuciami, które mnie wypełniały. Może to wina braku Blacka przez ostatnie dwa tygodnie? Lub sam byłem sobie winien pozwalając by mało pozytywne cechy rozwinęły się wie mnie przesadnie.
- Ona jest w ciąży. - jego szept wywołał u mnie dreszcze, ale słowa przerażenie. Miałem ochotę odwrócić się gwałtownie, spojrzeć na niego i wykrzyczeć, że to niemożliwe, że jest za młoda, a co ze szkołą...
- Właśnie dlatego to taka delikatna sprawa. Straciła przytomność bo była zbyt przejęta, ale dziecko ma się dobrze. - kontynuował. - Jej... chłopak siedzi przy niej niemal cały czas. To jakiś Puchon z jej rocznika. Profesorowie nadal nie wiedzą, co mają zrobić. Andromeda błaga by nie informowali jeszcze jej rodziców, a jest już na tyle dorosła, że profesorowie mogą ulec jej namowom. Ten też jest pełnoletni, ale jego rodzice wiedzą już o wszystkim. Mówi, że matka się cieszy, a ojciec sam nie wie, co o tym myśleć. W sumie jest równym gościem i nawet go lubię. Nie jest w typie Andromedy, ale widać miłość nie wybiera.
- Nie... Nie mogę uwierzyć. - przyznałem. Nie mieściło mi się w głowie, że można mieć dziecko w tak młodym wieku. Przecież ona była ode mnie niewiele starsza! Chociaż ona była kobietą, mogła zajść w ciążę, a nam nic nie groziło. Przecież to ten sam wiek, powtarzałem w myślach. Gdyby Sheva mógł rodzić pewnie już dawno miałby brzuch jak balon. - To dziwne wiedzieć, że ona będzie miała dziecko.
- Mnie to mówisz? Andromeda wygląda jakby wygrała los na loterii i sama chce powiedzieć o wszystkim rodzicom kiedy skończy szkołę. Ma zamiar zagrać im na nosie. Tedowi się to nie podoba, ale nie ma wyjścia. Jest całkowicie uległy wobec Andromedy. Gdybyś ich widział... Idealna para, chociaż Andy zawsze lubiła twardych facetów, takie mroczne typy, a Ted to dziecko słońca. Jasne włosy, oczy jak czekolada, jasna cera i ciepły uśmiech na twarzy. Nigdy bym go nie posądził o sypianie z moją kuzynką. Uff, o wiele mi lepiej, kiedy ci to powiedziałem. Potrzebowałem tego małego monologu. Tylko nie mów nikomu, że wiesz o wszystkim, jasne? Udawaj zaskoczonego, jeśli ktoś zdradzi się chociażby słowem, nauczyciel, czy przypadkowo ja.
- Yhm, jasne. - skinąłem głową nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to słyszałem. Nie wiem, czy powinno mnie to specjalnie dziwić, ale jednak... Nie co dzień dowiadujesz się, że kuzynka twojego chłopaka, dumna Ślizgonka, zaszła w ciążę z Puchonem. Nagle doceniałem fakt, że jestem chłopakiem. Nie musiałem martwić się jak Andromeda i Ted, że w pewnym momencie coś pójdzie nie tak, przypadek sprawi, że dalsza edukacja zawiśnie na włosku, a oczy wszystkich osób w szkole będą zawsze skupione na osobach, o których najwięcej się mówi.
- Co powiecie o spędzeniu odrobiny czasu na schodach do zamku? Dla relaksu, polenienia się w słoneczku? - James uśmiechał się leciutko, kiedy to proponował.
- Jestem za. - odpowiedziałem od razu i ścisnąłem rękę Syriusza odrobinę. - To zrobi dobrze nam wszystkim, a J. odpocznie od romansidła.
- Dokładnie, Remi. Właśnie dlatego to proponuję! - okularnik uśmiechnął się zamykając książkę i rzucając ją na swoją poduszkę. - Dokończę to później, ale dzisiaj chce już się rozluźnić. Co za dużo to niezdrowo. Nie polecam wam takich książek, a przynajmniej nie tą jedną.
Zebraliśmy się powoli, chociaż niewiele robiliśmy by być gotowi do wyjścia. Zabraliśmy co trzeba, opatuliliśmy się ciepło, bo chociaż na zewnątrz świeciło słońce, a śnieg topniał, to jednak nadal było chłodnawo. Nie chciałem się rozchorować. Nie kiedy wiedziałem kto i dlaczego leży w skrzydle szpitalnym. Bo co jeśli obecność wilkołaka może zaszkodzić w jakiś sposób dziecku? Nie znałem się na tym!
Wyszliśmy z pokoju całą naszą małą grupką. Wiele osób musiało wpaść na ten sam pomysł, co Potter, gdyż niewiele znajomych twarzy zostało w Pokoju Wspólnym. W większości nawet osoby z ostatniej klasy wolały uciekać niż siedzieć bez przerwy w zamkniętych pomieszczeniach. Jeśli nawet ja potrzebowałem odetchnąć świeżym powietrzem to tym bardziej należało się to innym. Byłem przecież zwierzątkiem domowym i potrafiłem bez przerwy przesiadywać w swoim pokoju, bądź w bibliotece, ale od czasu do czasu nawet ja musiałem wyrwać się z tej ciasnej przestrzeni.
- Ty, Syri, to nie przypadkiem Andromeda? - J. dźgnął idącego obok mnie Syriusza w bok.
- Wypuścili ją? - byłem zaskoczony, ale nie mniej niż Syri, któremu szczęka odtworzyła się szeroko. Zostawił mnie biegnąć do nastolatki, która przechadzała się po błoniach ze swoim chłopakiem. Ona była wysoką, szczupłą i bardzo ładną dziewczyną o długich, kasztanowych włosach i czarującym, chociaż trochę okrutnym uśmiechu, zaś Ted naprawdę przypominał dziecko słońca. Obskakiwał Andromedę ze wszystkich stron, jak proszący o pogłaskanie piesek, uśmiechał się i musiałem przyznać, że był całkiem przystojny. Z trzech sióstr Black tylko Bellatrix miała na oku chłopca o ciemnych włosach i tym wyróżniającego się z innych wybranków pięknych panien. Syri na swój sposób naprawdę pasował do swojej rodziny.

piątek, 1 lutego 2013

Akcja

4 stycznia
- Czuję się staro.
- Hę? - jak jeden mąż, wszyscy spojrzeliśmy na Jamesa, który właśnie stał przed lustrem podziwiając swój nikły zarost na policzkach. Chociaż z powodzeniem mógłby odpuścić sobie golenie to wątpiłem, by aż tak bardzo chciał się odmładzać. Biedak był święcie przekonany, że jego „meszek” może równać się z ostrymi czasami włoskami na szczęce Blacka.
Wsunąłem do ust kostkę czekolady i przyjrzałem się dokładniej okularnikowi, który nie potrafił oderwać się od lustra na drzwiach szafy.
- Czujesz się staro, czy wyglądasz staro? - Sheva postanowił uściślić co nieco zanim zaczniemy pocieszać Pottera nie chcąc przez cały dzień wysłuchiwać jego jęków.
- W sumie... Dobre pytanie. - J. przysunął się bliżej lustra i oglądał swoje „uroki” z każdej możliwej strony zanim udzielił nam jasnej odpowiedzi.
- I jedno i drugie. Czuję się staro bo wyglądam staro i wyglądam staro bo tak się czuję.
- O, Merlinie, co za filozofia życiowa. Gratuluję, Potter. Nagroda ci się za to należy. Złota myśl wszech czasów. - Syriusz prychnął z pobłażaniem i litością patrząc na Jamesa. Wątpiłem by chodziło o utrzymanie swojego terytorium, kiedy J. mógł się już pochwalić swoim „meszkiem”, ale jednak jakaś niewypowiedziana jasno wojna trwała między nimi. Chociaż, czy miało to sens? Nie od dziś Black był Szarą Eminencją naszej grupy, zaś Potter łudził się myślą o posiadanej nad nami władzy. Może to głupie, ale jednak prawdziwe.
- Nie powiem żebyś był piękny, ale na pewno nie jesteś jeszcze stary. - mruknąłem do okularnika odpychając go od lustra. - Głupi, tak, ale nie stary. Zresztą, jeśli będziesz stary to z własnej winy. - wzruszyłem ramionami. - Nie dbasz o siebie. Popatrz na Shevę, albo na Syriusza, nawet ja o siebie dbam na swój własny wilkołaczy sposób.
- Dbam o siebie! Jestem piękny, boski, przystojny... Tak, wiem, że pieprzę głupoty. - był na tyle miły, że sam się do tego przyznał. - Ale jeśli nie będę w siebie wierzył to nie zdobędę Evans. A muszę się pospieszyć, bo więcej czasu mieć nie będę. Za dwa lata z hakiem kończymy szkołę, a ja muszę podbić jej serce do tego czasu.
- Dlaczego akurat ona? - Peter zapytał o to mimochodem i wątpiłem, czy w ogóle go to interesuje. On już od pewnego czasu żył w swoim własnym świecie stworzonym przez Narcyzę. Nie wątpiłem, że blondynek był bardziej dorosły niż my wszyscy, chociaż miał ogromnego pecha w byciu samym sobą. Nauka nie szła mu zbyt szybko, za to idealnie radził sobie ze swoim wzdychaniem do nieuchwytnej dziewczyny ze snów i Slytherinu.
- Czy to nie oczywiste? - J. założył krawat, ścisnął go za mocno i musiał poluzować, jeśli nie chciał się udusić. - Jest ładna i inteligentna, więc nasze dzieci będą ładne i inteligentne.
- A jeśli podadzą się do ciebie? - Sheva uniósł brew.
- Będą jeszcze ładniejsze i jeszcze inteligentniejsze. - mruknął od niechcenia okularnik.
Nikt tego nie skomentował. Zamiast tego zebraliśmy się na śniadanie, które miało rozpocząć nasz wieli powrót do nauki i typowej szkoły. Było w tym coś, co bardzo mnie cieszyło, jako że nie często ostatnimi czasy przykładałem się do nauki, a teraz miałem więcej sił i chęci, jakby rozstanie z Blackiem dobrze mi zrobiło. A może tylko mi się wydawało? Jakakolwiek nie była by prawda, czułem, że mam więcej sił do działania, że chętniej podchodzę do każdego dnia, a Syri był mi równie niezbędny, co słońce. Nie byłem może rośliną, ale to nie miało najmniejszego znaczenia, gdyż u tak potrzebowałem do życia jednego i drugiego. Jedynie księżyc był mi zbędny, ale na to nie miałem wpływu. Porwałem pasek czekolady z leżącego w szufladzie opakowania i zjadłem ją od razu. To był mój sposób na lepszy dzień i opatentowałem go już w każdym calu. Tylko dni, które nie zaczynały się od czekolady były nieudane. Nic nie mogło pomóc mi w podniesieniu głowy i raźnym witaniu nowych trudów, jak właśnie słodycz płynąca z przepysznego kakao, jakie znajdowało się w każdej kostce moich pyszności. Syriusz mógł czuć się zazdrosny.
- Mam ochotę położyć się i spać. - mruknął Black, kiedy opuściliśmy już naszą sypialnię. - Źle sypiałem bez was, a teraz muszę się zrywać z rana. Zamęczy mnie to, nie sądzicie?
- Sądzę tylko, że przesadzasz. - mruknął Potter i stanął na palcach chcąc dostrzec powód zamieszania, jakie panowało na korytarzu zaledwie kilkadziesiąt kroków od wyjścia z naszego dormitorium. - Nic nie widzę. Hej, co się dzieje? - złapał za ramię jakiegoś pierwszoklasistę, który stał w pobliżu.
- Nie wiem, ale dużo osób się zebrało, więc to chyba coś ciekawego. - mruknął i wyrywając ramię z uścisku Jamesa przepychał się byle dalej do przodu.
J. spojrzał na nas i wzruszył ramionami najwyraźniej rozumiejąc sposób myślenia chłopaka. Na jego miejscu z pewnością zachowywałby się tak samo. Teraz był niestety na tyle dorosły, by nie robić z siebie kompletnego idioty częściej niż to konieczne.
- Proszę się rozejść, to nie przedstawienie! - dało się słyszeć piskliwy głos Flitwicka. - Uciekać, już, już! Bo zacznę rozganiać siłą! - groził, chociaż chyba nikt mu nie wierzył. Sam byłem bardzo ciekaw, co takiego się działo, co zwróciło uwagę tych wszystkich osób z przodu.
Rozbłysło zaklęcie i uczniowie rozstąpili się, jak morze Czerwone, pchani siłą zaklęcia.
- Dobrze, że cię widzę, Syriuszu. Idziesz ze mną, a reszta do Wielkiej Sali, ale już! - mały człowieczek podszedł do zaskoczonego Blacka i złapał go za szatę ciągnąć za sobą. - Proszę w to wkładać więcej serca, to poważna sprawa. - mamrotał znikając nam z oczu.
- Chwila, chwila, piękna. - Sheva złapał za rękę jakąś dziewczynę, która wcześniej stała bliżej miejsca zdarzenia, jak sądziliśmy. - Co się stało? - może i każdy wiedział, że Sheva „gra w innej drużynie”, ale i tak potrafił obchodzić się z dziewczynami, kiedy spojrzał na nie tym swoim filuternym, zielonym wzrokiem urodzonego mistrza łóżkowych przygód. Nie ważne, czy rzeczywiście tak było, bo Andrew potrafiła rozsiewać naokoło tę aurę pewności siebie i wdzięku.
- Jakaś dziewczyna zemdlała na korytarzu. To pewnie coś poważnego skoro od razu wezwano panią Pomfrey i dyrektora.
- Nie wiesz co to za dziewczyna? - dopytał chłopak.
- Nie. - odparła. - Ślizgonka, tyle wiem na pewno.
- Dzięki. - uśmiechnął się do niej słodko i puścił jej rękę. Peter zasłaniał dłońmi usta zastygły w niemym krzyku.
- Nie panikuj. Gdyby to była Narcyza każdy by o tym wiedział. - mruknąłem do niego. - Jej nie da się z nikim pomylić i każdy ją zna.
- Tylko dlaczego wezwali Syriusza. - mruknął James tonem, który niemal wrzeszczał: „mamy zagadkę do rozwiązania!”.
- Musi chodzić o jakąś inną kuzynkę. - stwierdziłem zaniepokojony tym wszystkim. - Ród Blacków jest rozległy i nawet jeśli Syriusz jest synem marnotrawnym to nadal należy do rodziny.
- Może to jakaś epidemia, którą Blakcowie przywieźli po świętach? - okularnik snuł swoje teorie.
- Syriusz nie był w domu, więc po co by go wzywali?
- Może chcieli sprawdzić, czy też jest zakażony? A może my też już jesteśmy chorzy?! Chyba czuję się jakoś tak niewyraźnie. Zaczyna mi się kręcić w głowie.
- Idiota. - skwitowałem. - Chodźmy na śniadanie, bo mnie kręci w żołądku. Syriusz do nas dołączy, jak tylko go puszczą. - oczywiście, że się martwiłem, ale nie miałem zamiaru opuszczać przez to najważniejszego posiłku dnia. Zresztą, zawsze mogłem zachomikować kilka rogalików dla Blacka, kiedy już do nas wróci. Byłem pewny, że chętnie zje trzy z masłem i popije kawą z mlekiem. Sam z nerwów byłem tak głodny, że smarowałem swoje cztery rogale marmoladą wieloowocową i nie szczędziłem miejsca w żołądku by wypchać go świeżą bułeczką.
Siedziałem jak na szpilkach, kiedy Syriusz wrócił do nas na niedługo przed zakończeniem śniadania. Pochłonął to, co dla niego przygotowałem bez zastanowienia.
- Powiesz nam, co się stało? - domagał się Potter, kiedy Syri milczał.
- Moja kuzynka zasłabła. Andromeda. - westchnął. - Ale to nic poważnego. To znaczy... Zasłabnięcie. Może powiem wam później, ok? Na razie muszę to przemyśleć. - spojrzał na nas zmęczonym wzrokiem jakby już od wieków nie spał i miał dobre dwa razy więcej lat niż w rzeczywistości. Co takiego poważnego mogło się stać?
- To nie nasza sprawa, rozumiemy. - Sheva wzruszył ramionami.
- To nawet nie moja sprawa. - westchnął ciężko Black. - Tyle, że sama mnie w to wplątała. - Powiem wam kiedyś. Później, kiedy będę wiedział, jak to się rozwinie. - dolał sobie kawy i wypił duszkiem. - Chociaż pewnie wcześniej niż przypuszczam, bo to męczące trzymać coś takiego dla siebie.