wtorek, 30 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXXVI - Ryo Nakamura

- Nie wiem czy to aby na pewno dobry pomysł. - głos Tenshiego był niepewny.
- Oczywiście, że dobry, a nawet świetny! Czasami musimy się trochę zabawić, pokombinować. Nie możesz mnie dłużej unikać. Mam wystarczająco dużo lat żebyś mógł mnie gorszyć. - zbagatelizowałem sprawę, tym bardziej, że mężczyzna znajdował się na mojej łasce. Bez niczyjej pomocy nie mógł przecież pozbyć się więzów z rąk i nóg, a zadbałem by nie mógł mi uciec i był idealnie przywiązany do łóżka. Cóż, dziś planowałem zakosztować w seksie z drobną perwersją i mało obchodził mnie fakt, że to ja miałem być na dole mimo wszystko. W końcu lubiłem swoją pozycję, podobnie jak mojego chłopaka. Związek z nauczycielem zmienił całe moje życie diametralnie i nagle z rozwiązłego dzieciaka stałem się przekonanym o własnej wartości młodym człowiekiem. Co więcej, uśmiechałem się częściej i naprawdę czułem się szczęśliwy, zaś najlepsze było to, że mój chłopak wcale nie wyglądał na swój wiek! Był ode mnie starszy, ale moi rodzice nigdy by nie uwierzyli, że jest moim profesorem. Dla nich był niewiele starszym kolegą ze szkoły i nie miałem najmniejszego zamiaru wyprowadzać ich z błędu.
- Ryo, myślę, że to jednak kiepski...
- Bzdura! - machnąłem lekceważąco ręką. - Związałem cię tak mało profesjonalnie, że sam się sobie dziwię, że wcześniej nie popatrzyłem na jakieś instrukcje, więc nie narzekaj. Widziałem obrazki, więc wiem, że równie dobrze mogłem zamienić się w żywą szynkę, a tymczasem masz pełną swobodę, albo w połowie pełną, nic cię nie obciera, a mi i tak się podoba.
- Taa, wiązanie „na szynkę” na pewno byłoby bardzo podniecające... - mężczyzna skrzywił się i zaczął kręcić. - Niewygodnie mi.
- Heh, przesadzasz! - skarciłem go i usiadłem na jego udach. - Masz poduszkę pod plecami, siedzisz sobie wygodnie, nawet zadbałem żebyś od razu był nagi. Czego ci jeszcze trzeba?
- Czuję się jak głupek. - nie ustawał w narzekaniu. - Jestem seme, a ty wiążesz mnie i dosiadasz.
- I właśnie to mi się podoba. - wyszczerzyłem się i zakneblowałem mu usta, kiedy próbował jeszcze stawiać opór. - Widzisz jak ładnie? Pełna perfekcja! Jestem pewny, że nikt nie może pochwalić się takim podwieczorkiem, jak ja. - Albowiem poświęciłem ostatni podwieczorek w Hogwarcie w tym roku szkolnym na namiętne pożegnanie się z moim chłopakiem, który od dobrych czterech lat trzymał mnie na dystans i nie chciał się ze mną kochać utrzymując, że jestem na to za młody.
Zignorowałem karcące, niepewne spojrzenie mężczyzny i pocałowałem go w nos zadowolony z tego, że nie potrafi mi odmówić niczego, a dopiero później żałuje tego, co zrobił. A przynajmniej do tej pory potrafił odmówić mi tylko seksu, by dziś jednak pozwolić mi na wszystko. Widać i on uznał, że dorosłem do takich przyjemności.
Stając nad moim związanym kochankiem zdejmowałem z siebie ubrania morderczo powoli, jak mniemałem. Chciałem by dokładnie widział, co tracił przez wszystkie te lata. Kiedy dał się ponieść byłem niespecjalnie wyrośnięty i nie miałem mu czym zaimponować, ale teraz dbałem o siebie ze zdwojoną siłą, zadbałem by każda część mnie była idealna i miałem zamiar pokazać Namidzie, że ze mną nie ma żartów. Zacząłem od prezentacji mojego godnego pozazdroszczenia torsu, nad którym pracowałem z myślą o moim mężczyźnie. Następnie zdjąłem spodnie i pokazałem mu swoje długie nogi. W rzeczywistości chyba myślałem o sobie jako o ideale, gdy w rzeczywistości byłem zwyczajnym chłopakiem, który nie miał się czym chwalić, chociaż mógł uchodzić za przystojnego, bądź ładnego, w zależności od tego, kto na mnie patrzył.
I w końcu, pozbyłem się bielizny bezwstydnie pokazując kochankowi, co pod nią drzemie. Otarłem się kroczem o jego pierś i westchnąłem zadowolony, czując jak gładka skóra Tenshiego ociera się o moją. Starając się być jak najbliżej jego twarzy, okręciłem się i zaprezentowałem także pośladki. Następnie potarłem nimi o jego brzuch, by wycofać się w tył i zacisnąć dłoń na podnoszącej się powoli męskości.
- Podoba ci się. - stwierdziłem niezaprzeczalny fakt i oblizałem się chłonąc widok ciała kochanka. Był ode mnie niewiele wyższy, a jego ciało mogło uchodzić za wątłe. Namida nigdy nie chciał być przesadnie męski, tak samo jak ja nie chciałem go nigdy zdominować. Nasze role same się ustaliły, a dodatkowo przypadły nam do gustu.
- Tylko popatrz ile traciłeś przez cały ten czas. - mruknąłem i pochylając się nad kroczem nauczyciela wziąłem go głęboko w usta. Moje dłonie zajęły się jego jądrami, by doprowadzić go prędzej, czy później do szaleństwa. Nie mogłem pozwolić sobie na zbyt wiele, jako że więzy krępowały jego ruchy, ale i tak potrafiłem znaleźć wygodne miejsce, by usadowić się w nim i pieścić mężczyznę. Musiałem tylko uważać, by nie pozwolić mu dojść. W tym celu odsunąłem się od jego ciała po nieznośnie krótkiej chwili i podszedłem na klęczkach do jego twarzy. Pocałowałem go lekko i czule w zakneblowane usta, jako że na to zasługiwał. Uśmiechałem się jak demon, kiedy podstawiłem mu do warg swój członek i zdjąłem knebel. Mężczyzna złapał gwałtownie powietrze i uspokoił oddech, a wtedy bez skrupułów wsunąłem się w ofiarowane mi przez niego ciepło. Prosto w cudowne usta, na ten obłędny język.
- Ssij, wystarczająco długo czekał. - poleciłem trzymając lekko jego głowę i pomagałem w jej ruchach, kiedy spokojnie poruszałem biodrami w odpowiednim rytmie. To podwajało doznania. W końcu jednak odsunąłem się i odwróciłem tyłem. Chciałem by nadal obserwował moje starania, a ja tymczasem mogłem wróżyć z jego członka. On nigdy mnie nie zawiedzie i powie prawdę o tym, czy mojemu chłopakowi podoba się zabawa.
Zwilżyłem palce i powoli, dokładnie zacząłem się rozciągać. Od lat dbałem by moje wnętrze było zawsze gotowe na przyjęcie w siebie pulsującej wielkości Tenshiego, a teraz, mimo dominującego pragnienia, zwlekałem bawiąc się nieubłaganie samym sobą. Namidzie się podobało, jako że jego członek drgał spazmatycznie, jakby nasienie cisnęło się falami ku wolności.
- Jesteś już taki wielki, myślisz, że się w nią zmieścisz? - wypiąłem się jeszcze bardziej i zaaplikowałem sobie kolejny opuszek. Czułem, że moje wejście drży i spina się raz po raz, ale to Namida mógł się temu przyglądać. Mógłbym nawet przysiąc, że jego członek reagował, na każdy ruch moich palców, jakby mężczyzna już czuł rozkosz zagłębiania się w moje ciało.
- Rozwiąż mnie. Chcę jej dotknąć. - Tenshi w końcu odzyskał głos.
- Nie. - z czarującym uśmiechem odwróciłem się do kochanka i wyjąłem palce. Mógłbym, a może nawet powinienem, bawić się w to dłużej, ale mój członek również był opuchnięty i pełen witalności. Nie mogłem dłużej czekać na to, co nieuniknione. Powoli usadowiłem się ponad sterczącym, gotowym na wszystko penisem i zacząłem nadziewać się na niego jęcząc i wzdychając.
- Rozwiąż mnie, Ryo! - rzucił rozkazująco zdyszany nauczyciel, ale zignorowałem go. Usiadłem na nim wprowadzając go calusieńkiego w swoje spragnione wnętrze i ignorowałem ból, jaki mi to sprawiło. Zbyt długo nie miałem go w sobie, a palce nie były w stanie zastąpić całego męskiego organu. Mimo wszystko odczuwałem obłędną przyjemność mając teraz w sobie każdy jego centymetr.
- Pozwalam ci tylko jęczeć, bo znowu cię zaknebluję. - zagroziłem już zaczynając się powoli poruszać. Położyłem dłonie na jego ramionach, odchyliłem głowę do tyłu i dyszałem ciężko w niebo wzięty. Na początku było mi trudno utrzymać równowagę, jak również wyczuć gdzie się zaczyna, a gdzie kończy upragniony członek. Musiałem bardzo uważać, by go z siebie nie wypuścić, ale krok po kroku zdobywałem go w całości i ostatecznie byłem pewniejszy.
Podniecony odszukałem na oślep usta kochanka, pocałowałem go chaotycznie. Teraz wątpiłem, czy wiązanie go było tak dobrym pomysłem. Jego dłonie mogły być niezastąpionym wsparciem. Z resztą, moje sutki były osamotnione.
Sprzeniewierzając się swoim wcześniejszym postanowieniom nieudolnie próbowałem rozwiązać Namidę i nie przerywać rozkoszy poruszania się. Udało mi się to po zabójczo długim czasie i pisnąłem, kiedy poczułem jego silne palce na swoich pośladkach, a później udach, biodrach i bokach. Mężczyzna badał mnie pospiesznie jakby nie chciał tracić czasu, a nie mógł sobie tego odmówić. W końcu jednak jego dłonie dotarły do mojej piersi i członka, który pragnął ich dotyku nie mniej.
Wzdychałem i jęczałem zapominając o całym świecie. Ujeżdżałem Namidę bezwstydnie domagając się więcej i więcej. Byłem na skraju, ale nie chciałem jeszcze dochodzić. Niemal z bólem dochodziłem i tylko gorące pocałunki mężczyzny mogły zapewnić mnie, co do tego, że nadal nie skończył naszej zabawy. Nawet kiedy jego nasienie rozlało się we mnie byłem pewny, że znajdzie siłę by znowu mnie uszczęśliwić. W końcu czekał tak samo długo, co ja, a był ode mnie starszy, na pewno bardziej doświadczony, więc co za tym idzie, może nawet bardziej wyposzczony.
- Musisz odwiedzić mnie w czasie wakacji. - szepnąłem zdyszany. - Kiedy moich rodziców nie będzie. Wtedy cały dom będzie nasz, a mój pokój musi przesiąknąć twoim zapachem. - jeszcze dobrze nie wypocząłem, a już pragnąłem go znowu.

niedziela, 28 lipca 2013

Zmutował

11 czerwca
Leżałem rozleniwiony na trawie z książką w ręce i przyjaciółmi zajętymi bez reszty sobą. James bawił się w składanie papieru w samolociki i wraz z Peterem urządzili sobie wielką wojnę, Sheva kontemplował słownik francuskiego, zaś Syriusz raz na jakiś czas korzystał z okazji, że nikt się nami nie interesował i wtedy gładził opuszkami palców moje usta, jakby liczył, że w ten sposób zaspokoi brak pocałunków. Wątpiłem by naprawdę cokolwiek mu to dało, jako że mnie bynajmniej nie zadowoliło. O wiele bardziej cieszyłbym się z jego warg, ale w tej chwili nie mogliśmy otwarcie podkreślać naszego związku czułościami.
- J., jeśli dostanę tym samolotem to zabije cię, albo zwyczajnie powieszę za... za cokolwiek i będę okładał póki nie wyplujesz wszystkich zębów. - Syri wolał ostrzec okularnika, kiedy trzeci już raz musiał uchylić się przed papierowym samolocikiem, nad którym walczący chłopcy stracili kontrolę. Prawdę mówiąc Peter nie stanowił zagrożenia, jako że jego samoloty padały jak muchy strącane przez zadowolonego ze swoich osiągnięć Jamesa.
- Ja cię ostrzegam, Ja... - nie skończył. Jeden z samolotów właśnie zaparkował w jego ustach, a Syri poczerwieniał z wściekłości.
- O, szlag! - J. nie był aż tak głupi by nie wiedzieć, co mu teraz grozi. Zanim Syriusz wyjął z ust papierową zabawkę i podniósł się z ziemi, Potter uciekał już w stronę zamku, gdzie mógł się schować i poczekać, aż kruczowłosy ochłonie. O ile to było możliwe, kiedy Black rzucił się w pogoń za nim szukając po omacku swojej różdżki, która zaklinowała się w tylnej kieszeni spodni. Nie chciałem wiedzieć, jakim zaklęciem ugodzi Pottera, jeśli uda mu się wyszarpnąć tę broń i trafi w plecy uciekającego. Wyglądali komicznie, ale wiedziałem, że można spodziewać się po nich wszystkiego. Jeden celny cios i obaj skończą w Skrzydle Szpitalnym zamiast wrócić do domu na wakacje. Tyle, że Potter naprawdę przesadził, a więc należała mu się nauczka.
- J. zapomniał o mapie. - Sheva zamknął swój słownik i uśmiechnął się zadowolony z takiego obrotu spraw. - Nie ważne, gdzie schowa się James. Syriusz i tak go dopadnie. Możemy się zakładać, co mu wtedy zrobi. Ja stawiam na ogolenie połowy czaszki do łysa i przefarbowanie drugiej na róż. Chociaż, może go też wykastrować w przypływie dobrej woli. Uwolni Jamesa od niezdrowego pożądania.
- Daj spokój, nie będzie tak brutalny. - pokręciłem głową.
- Więc co zrobi mu twoim zdaniem?
- Nie mam bladego pojęcia, ale coś na pewno. Może go po prostu spierze? Uczyni niewolnikiem? Bo ja wiem? Na mnie się nigdy nie mścił, więc...
- Więc zabije Jamesa i ukryje ciało. - mruknął z przejęciem Peter. - Był wściekły. Dobrze, że to nie mój samolot, bo ja nie potrafię tak szybko biegać. Od razu by mnie dorwał.
- To jakaś paranoja. Syriusz nikogo nie zabije.
- Gdzie jest James? - Evans nawet się nie przywitała, kiedy podeszła do nas z dumnie uniesioną głową szukając swojego nierozgarniętego chłopaka.
- Spóźniłaś się jakieś pięć minut. - Sheva odpowiedział jej tym samym tonem. - W tej chwili Syriusz musiał go już dopaść i pewnie zamienia go w jakiegoś padalca, czy zwykłego pantofelka. Chociaż... może będziesz musiała całować wszystkie żaby w okolicy żeby dowiedzieć się, którą z nich jest James.
- Stawiam, że to będzie paskudna ropucha. - rzuciłem od razu i uśmiechnąłem się do Shevy. Tak, to pasowało do Syriusza i na pewno uprzykrzyłoby życie Evans. J. na pewno zostanie zamieniony w żabę. Naprawdę sprawiało mi to satysfakcję.
- Będziesz skłonna całować żaby żeby znaleźć tą, którą zostanie twój chłopak? - Andrew uśmiechał się z wyraźną wyższością. - Tak się składa, że podpadł Syriuszowi dosyć ostro, więc bez bólu się nie obejdzie...
- Jesteście chorzy! - prychnęła z niechęcią, jakby kiedykolwiek podchodziła do nas inaczej, i zostawiła nas bez słowa pożegnania. Widać sądziła, że nie jesteśmy zdolni do takiego braku uczuć, ale naprawdę byłem przekonany, że Syri zamieni Jamesa w coś paskudnego, kiedy już go złapie.
Zostawiliśmy tę sprawę własnemu biegowi wyczekując chwili, kiedy przyjaciele wrócą do nas i wyjaśnią w jaki sposób zakończyła się ta mała wojna między beztroskim okularnikiem, a wściekłym mścicielem. Prawdę mówiąc, chyba trochę się niepokoiłem, kiedy po trzydziestu minutach nadal nie doczekaliśmy się na tę dwójkę. Czy powinniśmy ich poszukać? Nie byli dziećmi, więc powinni sobie poradzić ze swoimi problemami. Niestety, ja nie mogłem skupić się już na książce, która aż prosiła się o moje zainteresowanie. Wzruszyłem ramionami samemu sobie i odłożyłem nieduży wolumin na bok. Wpatrywałem się teraz w drzwi szkoły wyczekując chwili, kiedy zobaczę w nich przyjaciół, bądź tylko Syriusza i żaby.
Czas dłużył mi się nieubłaganie, ale w końcu wielkie drzwi otworzyły się i Syri wyślizgnął się na schody. Był wyraźnie zadowolony, a to sprawiało, że aż czułem dreszcze na całym ciele.
- Jestem mistrzem. - stwierdził Syri dosiadając się do nas.
- Co mu zrobiłeś? - chciałem wiedzieć jak najwcześniej.
- Za szybko uciekał, a ja nie miałem zbyt dobrej możliwości strzału, więc trochę mi zmutował.
- Że co zrobił? - skrzywiłem się na dźwięk tego słowa.
- Zmutował, Remi. James zmutował. Teraz siedzi w Skrzydle Szpitalnym bo nie miałem pojęcia jak go naprawić. Ma nogi żaby, tułów węża i głowę osła. Wygląda groteskowo, ale nawet lepiej niż w oryginale. Nie patrzcie tak na mnie. Nie wiedziałem, że tak się to skończy. Trochę pomieszałem zaklęcia, ale każdemu się zdarza, dobra? Byłem zdenerwowany... Nie zrobiłem tego specjalnie, więc jest mi wybaczone.
Zastanawiałem się w jaki sposób J. w ogóle dotarł do Skrzydła Szpitalnego w takim stanie. Czy to w ogóle było możliwe? Głowa osła, tułów węża, nogi żaby...
- On miał ręce? - musiałem to wiedzieć.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Byłem niemal nieprzytomny ze śmiechu. - jego uśmiech potrafiłby każdego wyprowadzić z równowagi. Zamienił przyjaciela w mutanta i teraz zupełnie sobie z tego nic nie robił. Jak w ogóle udało mu się wyjść cało ze spotkania z pielęgniarką?
- Kłamiesz. - powiedziałem w zgodzie z moim zdrowym rozsądkiem. - Nie wyszedłbyś cało ze Skrzydła gdybyś naprawdę tak zmasakrował Jamesa.
- Tak się jednak składa, mój cudowny Remusie, że udało mi się wyjść z tego cało. Wystarczyło udać skruchę, być na granicy łez, trząść się z przerażenia, przepraszać płaczliwie i oto jestem. Jeszcze o tym nie wiesz, ale w takich chwilach potrafię być bardzo przekonujący i kłamię jak nikt inny. Urodzony aktor ze mnie. To tylko tobie nie potrafię dobrze nakłamać. Wątpię żeby cię wpuścili do Jamesa żebyś sam się przekonał o prawdziwości moich słów, ale możesz spróbować.
Pokręciłem głową zrezygnowany.
- Nie trzeba. Jakoś to przeżyję, ale myślę, że możemy wrócić już do zamku. Słońce zaszło, niedługo będzie się ściemniać. - niewiele sensu było w moich słowach, ale chciałem znaleźć się sam na sam z Blackiem i móc nadrobić czas stracony na gadanie. Sheva obiecał, że sprawdzi, co z Jamesem, kiedy ja będę zbyt zajęty by się tym przejmować. Przystałem na jego propozycję, jako że nie mógłbym postąpić inaczej, kiedy w grę wchodził Syri.
Zaszyliśmy się z chłopakiem w przyjemnym kąciku, gdzie nikt nie mógł nam przeszkadzać we wspólnej adoracji siebie. Tydzień dzielił nas od powrotu do domu, więc musiałem nacieszyć się moim cudownym chłopakiem. Nie rzuciłem się w prawdzie na niego, ale przylgnąłem całym ciałem do Syriusza i pocałowałem go chętnie. On na pewno nie miał nic przeciwko temu byśmy się odrobinę popieścili, gdyż jego dłonie gładziły moje plecy pod koszulką, a kolano szukało sposobu by doprowadzić mnie do szaleństwa. Musiałem uspokoić chłopaka zanim zmusiłby mnie do posunięcia się o krok za daleko. Nie chciałem przecież żeby korytarz służył nam za miejsce rozkoszy. Z resztą, nie byłem gotowy na kolejną tego typu zabawę, gdyż po poprzedniej jeszcze nie doszedłem całkiem do siebie.
- Nie dręcz mnie. - ostrzegłem grożąc mu palcem i wsuwając dłoń w jego spodnie. Kiedy napierał na mnie całym sobą czułem, że jest podniecony, że potrzebuje mojej pomocy by uwolnić się z kajdan niezaspokojenia. Nie mogłem dać mu nic więcej poza moimi palcami, ale nie wydawał się narzekać. Wręcz przeciwnie, jęczał zadowolony, całował mnie po szyi i wzdychał wyraźnie usatysfakcjonowany. Mogłem być z siebie dumny. W końcu nie codziennie poznawałem wartość swoich rąk, a teraz Syri wychwalał je sapiąc mi w ucho. Nie wiem jakim cudem się nie podnieciłem, ale może miała na to wpływ troska o Pottera? Nie mniej jednak odczuwałem rozkosz od samego dotykania mojego chłopaka i to musiało mi wystarczyć do czasu wyjazdu do domu i pożegnania z przyjaciółmi i Syriuszem. Już za nim tęskniłem i chyba nawet czułem się wyposzczony.

środa, 24 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXXV - Mikolaj

Dlaczego tak bardzo mi na nich zależało? Dlaczego w ogóle starałem się wyglądać możliwie najlepiej udając się na spotkanie z dwójką młodszych ode mnie chłopaków? Nie mogłem zaprzeczyć, że szalałem za nimi, chociaż jako nauczyciel nie powinienem nigdy zwrócić na nich uwagi, ale czy naprawdę musiałem być w nich tak zakochany? Czułem się jak osioł, kiedy wchodziłem do podrzędnego baru z pokojami noclegowymi w Hogsmeade, gdzie powinni na mnie czekać moi chłopcy. Mało, że nie potrafiłem wybrać jednego z nich i pragnąłem obu, to na domiar złego miałem nadzieję, że nasz dziwny związek przetrwa lata i nigdy nie będę skazany na samotność z powodu braku tej dwójki.
Trzymając się w cieniu wspiąłem się po schodach na piętro przeznaczone dla gości zatrzymujących się na noc i skierowałem się w stronę pokoju, który moi chłopcy, czy też już młodzi mężczyźni, zajmowali ostatnio. Wchodząc do środka zamknąłem za sobą pospiesznie drzwi nie chcąc narazić się na ciekawskie spojrzenia innych, gdyby jakimś sposobem znaleźli się nagle na korytarzu.
- Wyglądasz dziś obłędnie! - usłyszałem już w progu komentarz Dariusa.
- To raczej nie to. - mruknąłem nie tyle zawstydzony, co trochę wyprowadzony z równowagi faktem, iż zwrócił uwagę na moje starania.
- To dokładnie to. - od naprawdę dawna nie słyszałem głębokiego głosu Raphaela, który działał teraz na mnie pobudzająco. - Wyglądasz zdecydowanie inaczej niż w szkole. To nam schlebia.
Spojrzałem na dwójkę chłopców, którzy uśmiechając się na swój specyficzny, obłędny sposób podchodzili do mnie niczym wilki do ofiary. Ich oczy błyszczały pożądaniem, którego żaden z nas nie zaspokajał od zbyt długiego okresu czasu.
Dłoń Raphaela była przyjemnie ciepła, kiedy złapał mnie za nadgarstek, a jego niebieskie oczy wciągały mnie w swój bezkresny wir, tym czasem idealne usta Dariusa całowały mój policzek i szyję, kiedy wyższy z chłopaków również zbliżył się do mnie i zminimalizował odległość między naszymi ciałami. Poczułem obezwładniające ciepło ciała ciemnowłosego, kiedy ten ustawił się za moimi plecami, a jego dłonie wniknęły pod moją koszulę gładząc brzuch, całą pierś. Tym czasem blondyn uśmiechnął się czarująco i szczerze padając przede mną na kolana. Czułem podniecenie narastające z każdą chwilą, kiedy patrzyłem na Raphaela u moich stóp i miałem świadomość wbijającej się w moje plecy męskości Dariusa.
Patrzyłem w niebieskie oczy starszego chłopaka, kiedy powoli rozpinał moje ciemne jeansy. Wiedziałem, że szaleją, gdy podkreślam swoje nogi tym właśnie materiałem i z premedytacją założyłem je właśnie dziś. Gorące dłonie gładziły moje uda, kiedy zęby kończyły wcześniej rozpoczęte zadanie uwalniania mnie od krępujących przyjemność spodni. W tym czasie mogłem tylko wzdychać czując jak drugi z chłopaków podszczypuje moje sutki. Byłem niewolnikiem rozkoszy, jaką mi dawali.
Usta Raphaela objęły mój członek, jego język masował delikatne, pulsujące ciało, zaś zęby delikatnie sunęły po nabrzmiałych żyłach. Już teraz byłem nieprzytomny z przyjemności. Jęknąłem poruszając się niespokojnie, zaś Darius kąsał moją szyję zostawiając na niej ślady swoich pieszczot. Jego ramiona podtrzymywały mnie, kiedy czułem, że miękną mi kolana. Zbyt długo zwlekaliśmy z tym spotkaniem bym mógł teraz ustać i opanować ogromny głód swojego ciała.
- Tęskniłeś. - szepnął cicho w moje ucho ciemnowłosy i kiedy klęczący chłopak odsunął się od mojego nadal niezaspokojonego ciała, wyższy z nich wziął mnie na ręce i subtelnie rzucił na łóżko, które mieliśmy zamienić w skotłowane gniazdo rozkoszy.
Raphale pocałował mnie mocno, gwałtownie, kiedy Darius zajęty był rozbieraniem się, a po chwili zamienili się miejscami. Jak mogłem zadowolić się nimi oboma, kiedy miałem tylko jedno ciało i nie byłem w stanie kosztować ich jednocześnie, chociaż bardzo tego chciałem?
- Będzie ci wspaniale, jak zawsze. - Dar był niezmiennie pewny siebie, kiedy rozbierał mnie do naga z wyraźnym uśmiechem na przystojnej twarzy.
- Mamy dla siebie tylko jedną noc, więc nie zaśniesz ani na chwilę. - Raph ssał moje ucho, a jego dłoń błądziła po mojej piersi. - Uzależnimy cię od tych pieszczot i wtedy sam będziesz nas szukał, Mikolaju.
- Nie dziel skóry na niedźwiedziu. Najpierw mnie uzależnijcie. - westchnąłem kładąc się na miękkiej poduszce i rozsuwając nieznacznie nogi. Chłopcy pocałunkami pokrywali moją pierś i brzuch, by później dwie przystojne głowy zajęły się bez reszty moim kroczem, które płonęło, gdy dwa języki sunęły po całej długości członka, dwie pary warg skubały skórę. Czułem jak moje ciało spina się i rozluźnia, każdy kawałek mnie był dokładnie pieszczony. Byłem w centrum ich zainteresowania, a ich celem był sam szczyt mojej rozkoszy, chwila, kiedy przestanę oddychać, a mój członek eksploduje przed ich twarzami. I doczekali się tego. Zignorowali moje nasienie na swoich twarzach, kiedy ich dłonie sięgnęły między moje pośladki. Dyszałem, ale moje serce uspokajało się bardzo szybko. Przecież to nie był koniec przyjemnych doznań, po które tu przyszedłem.
- Niedźwiedź został już złapany, teraz wystarczy go zabić, a skóra będzie nasza. - Raphael uśmiechnął się, kiedy jego palec wnikał we mnie w asyście delikatnie gładzących moje wejście opuszków Dariusa. Przyzwyczaiłem się do tego dotyku bardzo szybko, a to dało szansę drugiemu z chłopaków, by zaatakował i pokonał barierę moich mięśni wsuwając we mnie swój palec. Ich zaciekła rywalizacja sprzed roku zamieniła się teraz w sprawną współpracę, która doprowadzała mnie do szału.
Rozsunąłem szerzej nogi, wypiąłem bardziej pośladki i jęczałem rozanielony dotykiem, muśnięciami, całą troską, jaką otaczali mnie moi chłopcy.
- Powiedz, śniłeś o tym, kiedy się z nami nie spotykałeś? - Darius odsunął się ode mnie by sprawnie przełożyć jedną nogę nad moim ciałem i zupełnie nagi przysunąć swoje krocze blisko mojej twarzy. - Marzyłeś o chwili, kiedy znowu poczujesz mój smak na języku? - podniósł moją głowę, poprawił poduszkę i dopiero mając pewność, że jest mi wygodnie, dotknął swoim członkiem moich warg.
- Śnię o was każdej nocy tak jak wy śnicie o mnie. - odpowiedziałem niemal szeptem, kiedy musiałem wilgotną, drżącą główkę. Odczekałem chwilę, kiedy Raph unosił moje nogi, a później z jękiem powitałem go głęboko w sobie. Był we mnie cały, jedno mocne pchnięcie i czułem wewnątrz pulsujący ogrom. - Rzeczywistość jest przyjemniejsza od snu, czy marzeń. - zauważyłem i z westchnieniem wziąłem młodszego chłopaka do ust. Zarówno Dar, jak i Raphael poruszali się w sprawnym, naprzemiennym tempie, które doprowadzało mnie do szaleństwa. Znowu byłem skrajnie podniecony, gdy jeden z nich wchodził we mnie głęboko, a drugi wysuwał się ostrożnie.
Czułem dziwne swędzenie w całym ciele, które drżało pragnąć więcej i więcej. Moje usta zachłannie zasysały ciemnowłosego, moje dłonie ściskały jego uda, a w tym czasie moje pośladki przyjmowały w siebie każde mocne, rozkoszne pchnięcie blondyna. Ktoś kto chociaż raz zakosztował tego rodzaju seksu nie zdołałby zaspokoić swoich pragnień zaledwie jednym kochankiem. Ja miałem szczęście rozkoszować się dwójką młodych mężczyzn, którzy sami nauczyli mnie czym jest trójkąt i jak wiele dobrego może z niego wypłynąć.
Miodowa skóra Dariusa lśniła od potu, Raphael dyszał znajdując się na granicy, której przekroczenie uprawniało go do naznaczenia mnie swoim nasieniem. Obiecali mi całą noc i nie wątpiłem, że tej obietnicy dotrzymają. Byli wyposzczeni podobnie jak ja.
Słodki nektar wypełnił moje usta i tyłek, a to oznaczało chwilę odpoczynku zanim moi dwaj kochankowie zdołają przeładować swoją broń i kolejny raz wziąć mnie w niewolę swoich żądz.
- Jak inni wytrzymują rozstania z ukochanymi? - Raphael całował moją twarz, kiedy starał się odetchnąć po jeździe jaką mi zafundował. - Pościć i spotykać się tylko w czasie świąt i wakacji, to niewykonalne.
- Nigdy ich o to nie pytałem. - przyznałem rozleniwiony i zadowolony, kiedy Darius lizał mój sutek nie potrafiąc się od niego oderwać. - A sam nie musiałem się o tym przekonywać, kiedy pojawiliście się wy.
- Ale nie możemy się zawsze spotykać tutaj. Ktoś w końcu coś zauważy i będziesz miał kłopoty. Lepiej znaleźć inne miejsce. Albo korzystać ze świstoklików, czy teleportacji. - Dar nie zdołał powiedzieć nic więcej, gdyż jego usta zajęły się namiętnym ssaniem mojej piersi jakby był spragnionym mleka dzieckiem.
- Nie widzę sensu by myśleć nad tym w tej chwili. - rzuciłem głaszcząc go po krótkich, ciemnych włosach i całując słodkie usta Raphaela.
To zakończyło naszą krótką dyskusję na pewien czas, gdyż żaden z nas nie miał wolnych ust by odezwać się chociażby słowem. Prawdę mówiąc, nawet nie interesowało mnie życie płciowe innych nauczycieli, kiedy miałem do dyspozycji swoich kochanków, którzy poruszyliby niebo i ziemię byleby spotkać się ze mną i spędzić wspólnie pewien czas. Nie musiałem martwić się szczegółami, kiedy miałem blisko siebie tę dwójkę. Czy pragnąłem zbyt wiele? Może. Ale oni potrzebowali nie mniej.

niedziela, 21 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXXIV - Denny "Blood"

Było mi zdecydowanie zbyt gorąco, kiedy siedząc w Pokoju Wspólnym odrabiałem zadania, gdy Alen leżał z głową na moich kolanach wtulony twarzą w mój osłonięty koszulką brzuch. Wydawał się zadowolony mimo niewygodnej pozycji, w jakiej się znajdował. Nie miałem do niego cierpliwości, ale też nie potrafiłem go odpędzić. Chłopak był zbyt rozanielony i całkowicie ignorował fakt, że inni uczniowie patrzą na niego krzywo. Z resztą, wiedział, że nie pozwolę powiedzieć na niego złego słowa, ani zrobić mu krzywdy. Zawsze był przy mnie bezbronny jak dziecko i nie próbował unikać konfrontacji, gdyż wiedział, że zawsze jestem blisko i wybawię go z opresji, jak miało to miejsce już kiedyś. Ufał mi bezgranicznie, co z jednej strony mnie niepokoiło, zaś z drugiej doprowadzało do pozytywnego szaleństwa. Alen był pierwszą osobą, która polegała na mnie i której byłem niezbędny do życia.
Bardziej wyczułem napięcie w powietrzu, niż zauważyłem cokolwiek dziwnego. Spojrzałem w stronę, z której dochodziło to dziwne uczucie, a moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem dwójki piątoklasistów, którzy wpatrywali się z wyraźną wrogością w przymilającego się do mnie Nerena. Opuściłem rękę i pogładziłem chłopaka po głowie rzucając gromy w stronę wyraźnie negatywnie nastawionych chłopaków.
- Czego? - warknąłem – Coś wam nie pasuje, nie patrzcie. Chyba, że chcecie poważnie oberwać. To mój zwierzak, a wam nic do tego, co robi. - pomachałem różdżką, by uświadomić im, że jestem uzbrojony, mimo że oni niczego jeszcze nie powiedzieli. Nie spodobało im się to, że im groziłem, ale nie zareagowali. Woleli oddalić się niż wszczynać bójkę z kimś, kto uchodził za gotowego na wszystko demona. Moja legenda trwała, chociaż już od dawna nie próbowałem się zabić, a moje życie kręciło się wokół niepoważnego Ślizgona, który nie potrafił rozstać się ze mną chociażby na godzinę, czy dwie.
- Nie powinieneś im grozić, Blood. - Alen zmienił odrobinę pozycję kładąc się twarzą do góry i spoglądając na mnie od dołu.
- Mam nadzieję, że postanowią się zemścić, a wtedy będę mógł im z powodzeniem wpieprzyć.
- Jesteś okropny! Będę się o ciebie martwił! - skarcił mnie i wyciągnął rękę dotykając palcami mojej brody. - Musisz się ogolić. Drapiesz.
- I dlatego się dzisiaj nie goliłem. Kiedy drapię, ty się nie przytulasz na tej wysokości, a to oznacza brak zaślinionych pocałunków. - spojrzałem w dół na chłopaka, który wydął wargi by obrażonym geście. Pogładziłem opuszkiem jego wydętą wargę i niemal się uśmiechnąłem. Czasami musiałem mieć się na baczności by nikt nie zauważył, jak wielka zmiana zaszła we mnie samym. Nadal byłem zimnym draniem, ale teraz chyba częściej okazywałem zainteresowanie Alenem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Kątem oka uchwyciłem rozbłysk, który skierowany był w naszą stronę. Pochyliłem się zasłaniając Alena swoim ciałem na tyle na ile tylko mogłem i poczułem pieczenie pod okiem. Syknąłem i zadarłem głowę do góry naprawdę wściekły. Dwójka chłopaków, którym wcześniej nie podobała się moja bliskość z Alenem stała w drzwiach wyjściowych z Pokoju Wspólnego, zaś jeden z nich trzymał w ręce różdżkę. Nie byłem durniem, wiedziałem, że specjalnie szukali zaczepki, może nawet cierpieli na homofobię, czy jakąś innego rodzaju niechęć do ludzi takich jak Alen, gdyż najwyraźniej to właśnie jego otwartość stanowiła dla nich problem, zaś moje zainteresowanie dobrobytem przyjaciela musiało ich bawić.
- Blood... - głos Alena był zaniepokojony. - Krew ci leci. - brzmiał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Tak, wiem, czuję jej smak. - mruknąłem oblizując wargi, na które spłynęła krew z głęboko rozciętego policzka. - Zostań tutaj, a ja załatwię kilka spraw. - nie wiem jakim cudem potrafiłem mówić rozsądnie i spokojnie, kiedy w środku cały się gotowałem. Gdybym nie osłonił mojego chłopaka, to on ucierpiałby od zaklęcia, które miało najwyraźniej rozwścieczyć któregoś z nas i spełniło swoje zadanie. Podniosłem głowę chłopaka ze swoich kolan i patrzyłem jak dwójka piątoklasistów opuszcza Pokój wychodząc na korytarz. Chcieli się bić, to ja nie zamierzałem ich zawieść.
- To głupie, daj spokój, nie warto! - Alen złapał mnie za rękę i wyraźnie zmartwiony patrzył na moje rozcięcie. - Z trudem potrafisz utrzymać otwarte oko!
Rzeczywiście, piekło jak cholera i każda próba uniesienia powieki kończyła się nieprzyjemnym skurczem mięśnia, który ucierpiał.
- Warto. - syknąłem do chłopaka i delikatnie odkleszczyłem jego palce uwalniając moją rękę. Byliśmy atrakcją Pokoju Wspólnego, ale kogo to teraz obchodziło? - Idź do pokoju. - rozkazałem chłopakowi i szybkim krokiem wyszedłem z pomieszczenia.
Dwójka bezczelnych dzieciaków czekała na mnie w wyśmienitych humorach.
- Hm, naprawdę miałem nadzieję, że zrobię krzywdę temu zadowolonemu z życia pedałowi. - rzucił jeden z nich. - Może powinienem celować w dupę żeby więcej nie wypinał jej przed facetami? Zapłakałbyś się z żalu, co? - wyraźnie starał się mnie dodatkowo wyprowadzić z równowagi.
- Na twoim miejscu martwiłbym się twoim tyłkiem, bo kiedy z wami skończę będziecie wyciągać swoje kutasy z odbytów. - warknąłem zamachnąwszy się różdżką, z której wystrzelił świetlisty bat. Nie oczekiwałem, że ich tym zaskoczę, więc wcale nie przejąłem się faktem, że przeskoczyli nad atakiem i sięgając po swoje różdżki zaczęli sypać zaklęciami. Uniknąłem jednego, oberwałem innym w ramię, ale osiągnąłem swój cel, bo nagle znalazłem się zaraz przed nimi i nie bawiąc się w czarodziejskie sztuczki zwyczajnie zdzieliłem najbardziej pyskatego po mordzie. Zatoczył się zamroczony. Cóż, w bójkach na pięści byłem całkiem dobry, chociaż tylko raz miałem okazję to udowodnić. W mugolskim sposobie walki było jednak coś więcej niż zwykła prostota. Pozwalał się wyżyć, poczuć moc i siłę.
Tym razem chłopak nie umknął przed biczem, który owinął się wokół jego kostki, a kiedy szarpnąłem, piątoklasista upadł z cichym łoskotem. Kolejny raz przyłożyłem mu w twarz i ignorując celującego do mnie drugiego z chłopaków starałem się równomiernie, szybko i mocno obijać tego, do którego miałem w tej chwili największy żal.
- Blood! - usłyszałem krzyk Alena, kiedy rozpalona zaklęciem różdżka wbiła mi się w ramię, w miejscu, które wcześniej zostało uszkodzone zaklęciem. Syknąłem, ale nic nie mogłem zrobić. Moja ofiara zepchnęła mnie z siebie, a kiedy upadałem widziałem jak świetlista smuga mknie w stronę stojącego bezmyślnie na środku korytarza Alena. Mój prywatny idiota krzyknął, kiedy oberwał w bok. Może nie było to nic poważnego, ale wystarczyło by doprowadzić mnie do prawdziwej furii. Podniosłem się błyskawicznie na nogi i rzuciłem nieme zaklęcie z satysfakcją patrząc jak godzi trzymającego różdżkę chłopaka w plecy. Upadł, a ja zdzieliłem po twarzy już obitego Ślizgona, który chciał rzucić się na mnie nie mogąc w przypływie paniki znaleźć wystarczająco niebezpiecznego zaklęcia, by się mnie pozbyć.
Miałem szczęście. Obaj debile upadli na tyle blisko siebie, że z powodzeniem mogłem nadepnąć na dłoń jednemu i drugiemu. Miałem w nosie, co stanie się z ich dłońmi, kiedy stanę na nich całym ciężarem ciała. Moja koszula była zakrwawiona od w dalszym ciągu płynącej z policzka krwi, oddech był szybki, czułem jak pot ścieka po moich plecach i twarzy drażniąc świeżą ranę pod okiem.
- Blood, nie wolno! - Alen podszedł do mnie na tyle szybko, na ile pozwalał mu bolący bok, który masował. - Nie wolno ci zrobić im nic więcej! Będziesz miał kłopoty! - głos rozsądku się znalazł! - Chodź, pójdziemy do Skrzydła Szpitalnego i zajmiemy się twoim okiem. - jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku i pociągnął mnie lekko zmuszając bym zszedł z dłoni jęczących chłopaków, którym na pewno było mało.
- Zasłużyli na to żebym ich wyzabijał, albo chociaż spełnił swoją groźbę i nadział ich na ich własne...
- Zrobisz to następnym razem, jeśli będą chcieli znowu nas denerwować. - Alen był zdecydowanie zbyt miękki. Dwójka debili nadal leżała na ziemi nie ośmielając się najwidoczniej podnieść w obawie o swoje palce, jeśli wściekły postanowię im je jednak połamać dla przykładu. Mój chłopak starł krew z mojego policzka i zmarszczył brwi. - Nadal się leje, chodź, proszę.
- Niech będzie, ale nie puszczę im tego płazem. Stawaj na jednym i nie pozwól mu się podnieść. - rozkazałem i podchodząc do najbliżej leżącego złapałem go mocno w pasie i uniosłem lekko. Wierzgał i niepewny krzyczał pytając, co właściwie robię, ale nie zechciałem udzielić odpowiedzi. Ostrzegłem tylko, że nadepnę mu na jaja, jeśli nie przestanie się rzucać i odpinając jego spodnie zdjąłem je razem z bielizną z jego tyłka. Autentycznie bał się o to, co mógłbym mu zrobić, a to sprawiało mi satysfakcję. Puściłem go jednak, kiedy tylko przejąłem jego spodnie. To samo zrobiłem z drugim, który usilnie chciał się wyrwać Alenowi. Obaj skończyli z gołymi tyłkami, a ja złapałem Nerena za rękę i z satysfakcją zabrałem spodnie tamtych ze sobą.
- Znajdziecie je w Skrzydle Szpitalnym i nie obchodzi mnie to, jak wrócicie do dormitorium. A następnym razem na pewno nie będę tak wyrozumiały. - syknąłem patrząc na nich ze szczerą nienawiścią.
Pozwoliłem się zaprowadzić do szkolnej pielęgniarki, a w międzyczasie zostałem skarcony za swoją bezmyślność i uleganie emocjom.
- To była moja wina. Nie powinienem okazywać swoich uczuć przy innych. To w końcu Ślizgoni. - Alen był przybity, autentycznie smutny. Zatrzymałem go i pchnąłem na ścianę.
- To była tylko ich wina, jasne? - warknąłem opierając swoje czoło o jego. - A ja chciałem się z nimi zmierzyć, bo dawno już nie miałem okazji stanąć w twojej obronie. - mówiłem całkiem szczerze najwyraźniej nadal pod wpływem adrenaliny, gdyż nagle stałem się niezwykle wylewny. - Jeśli na twarzy zostanie mi blizna będziesz musiał upiększyć swojego miśka. - zmieniłem trochę temat by wyraz smutku zniknął z twarzy chłopaka. Widać obaj byliśmy skończonymi osłami, gdyż ja dałem się ponieść, zaś Alen odrobinę poweselał na wspomnienie Blooda, jego okropnego polarnego misia.

środa, 17 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXXIII - Lucjusz Malfoy

Stałem niedaleko korytarza prowadzącego do Pokoju Wspólnego Slytherinu tupiąc bezmyślnie nogą, jakby to mogło ukoić moje nerwy i narastającą frustrację. Byłem skończonym osłem mieszając Severusa do moich układów z Tomem Riddle'em, czy też Lordem Voldemortem, jak kazywał mówić na siebie od pewnego czasu. Nadal pamiętałem przecież sposób, w jaki na moim przedramieniu stworzono znak Śmierciożerców – właśnie to miano nadał swoim zwolennikom Mroczny Pan. W podobny sposób odbyło się to w przypadku Rudolfa, a ja jak skończony matoł oddałem do dyspozycji coraz dziwniejszego i bardziej szalonego dziwaka, mój największy skarb – Severusa Snape'a. I dlaczego właśnie w tej chwili tak to przeżywałem? Było tyle innych okazji, a ja właśnie dziś musiałem upaść na tyle nisko by być zazdrosnym o swoje przeszłe błędy! Dziś, kiedy miałem spędzić trochę czasu z zawsze zaszywającym się w bibliotece Severusem, kiedy moja nieszczęsna dziewczyna leżała w łóżku zmożona chorobą. Powinienem ubolewać nad jej grypą, kiedy na dworze słońce przygrzewało mocno, a delikatny wiatr chłodził rozpaloną skórę.
- Spóźniłem się, przepraszam! - Snape przybiegł w końcu zasapany. Jego włosy były w nieładzie, oczy zaczerwienione. Musiał przysnąć nad książkami. Nie potrafiłem pojąć dlaczego spędza nad nimi tyle czasu, kiedy mógł z powodzeniem odpuścić sobie ten, czy tamten przedmiot. Był ambitny, to fakt, tylko co chciał osiągnąć w przyszłości? Tego nie zdradzał nawet mi.
- Nic się nie stało. - rozejrzałem się szybko by mieć pewność, że nikt nas nie dostrzeże i złapałem Severusa za rękę przyciągając go do siebie. - Wiesz, że na ciebie mogę czekać latami. - przylgnąłem mocno do jego ust całując je zapamiętale. Zadbałem by były rumiane i lekko opuchnięte, kiedy już wypuściłem go ze swoich objęć. Wyglądały jeszcze bardziej kusząco na tej jasnej twarzy. Wsunąłem palce w miękkie, delikatne włosy chłopaka i zaczesałem mu je do tyłu. Były już stosunkowo za długie, więc zdejmując gumkę ze swoich spiąłem ciemne pasma odsłaniając całkiem uroczą twarz Snape'a. Pomyśleć, że lubił ukrywać swoje delikatne rysy i ciemne oczy bez dna za zasłoną ciemnych pasemek, a ja szalałem na punkcie jego uroku. Nie każdy potrafił go dostrzec, co naprawdę mi odpowiadało. W prawdzie Sev lubił się garbić, co sprawiało, że inni nie mogli dostrzec jego twarzy, gdy spuścił głowę, ale i tak uważałem jego chude ciało za wyjątkowo ponętne. Nawet idealnie proporcjonalna, urocza i kobieca Narcyza nie mogła równać się z Severusem.
- Mamy wolną rękę, dlaczego nie zaszyjemy się w jakiejś łazience na kilka chwil, a później może pokręcimy się po błoniach? - zaproponowałem, a Snape zarumienił się zawstydzony moją propozycją, bądź faktem, że nie może ukryć się za włosami, kiedy na niego patrzę.
- Od dawna nie miałeś dla mnie czasu przez Narcyzę. - zauważył rozżalony, a w jego czarnych oczach dostrzegałem złość i zazdrość, które naprawdę mi się podobały.
- Kiedyś pozwolę ci ją otruć, ale teraz jest mi potrzebna. - pogładziłem jego w dalszym ciągu miękki policzek. Sev był późnym kwiatem, który nadal nie zakwitł dzięki czemu mogłem czerpać z jego młodości. - Musi dać mi potomka, to staromodne, ale konieczne.
- Gdybym urodził się kobietą...
- To nie byłoby to samo. Nie byłbyś już sobą. - objąłem go w pasie i poprowadziłem do najbliższej opuszczonej łazienki. - Te wszystkie przeszkody dodają pikanterii naszemu związkowi, nie uważasz? Jest ciekawiej.
- Nadal byś tak uważał gdybym znalazł sobie kogoś na boku? - Sev spojrzał na mnie pewnie spod ciemnych brwi. Nie podzielał mojego zdania, a może nawet był dodatkowo rozżalony tym, że nie przykładam wielkiej wagi do faktu, iż walczę na dwa fronty? Nie mniej jednak pewność i wyzwanie w jego czarnych oczach sprawiały, że uczucie wściekłości rosło we mnie z każdą chwilą. Musiał widzieć to na mojej twarzy, gdyż uniósł wysoko brew i uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Sam więc widzisz, że mam powody do niezadowolenia. - odparł buńczucznie i ruszył przodem wchodząc do łazienki dziewcząt, z której nigdy nikt nie korzystał.
Objąłem go od razu i wtuliłem nos w zagłębienie szyi chłopaka. Była tak cienka, tak krucha, że nie rozumiałem, jak może utrzymać na sobie głowę tak pełną wiedzy.
- Nie podoba mi się to, jak się do mnie zwracasz. - szepnąłem mu na ucho gryząc je lekko. - Nie lubię, kiedy wzbudzasz we mnie zazdrość. A byłeś takim słodkim chłopcem, kiedy zaczynałeś szkołę...
- Byłem naiwny, bo myślałem, że coś się zmieni w moim życiu na lepsze. - wyznał szczerze. - Ale wcale się nie zmieniło, a tylko bardziej skomplikowało. Mam chłopaka, ale on musi udawać, że nic nas nie łączy poza zwykłą znajomością. Mało tego, ma dziewczynę, którą zaspokaja w łóżku, a później szuka mnie żeby zmyć z siebie wspomnienie tamtego dotyku. - był bezlitosny.
- Nie chcę, ale muszę z nią być. - całowałem jego szyję, jego jasny kark. - Tego wymaga mój status społeczny, ale to nie znaczy, że nie jesteś dla mnie ważny. Daj spokój, Severusie. Musimy się o nią kłócić akurat teraz, kiedy zachorowała?
- Mogłaby chorować częściej gdybyś poprosił. - rzucił mimochodem, a ja wiedziałem, że ma rację. Wystarczyłoby słowo, a Sev znalazłby odpowiedni eliksir, który osłabiłby Narcyzę.
- Musi dać mu zdrowe dziecko, Severusie. Ale nie rozmawiajmy o niej teraz. Nie odwiedzałem jej dziś i nie zamierzam, bo przeznaczyłem ten dzień dla ciebie. Wykorzystajmy to jak należy.
Skinął głową, chociaż najpewniej chętnie ciągnąłby ten ciężki, nieprzyjemny temat nadal. Snape szczerze nienawidził Narcyzy i unikał jej jak ognia. Czasami jego usteczka były tak niewyparzone, że mógł przez przypadek powiedzieć dziewczynie, że ją zdradzam, a wtedy na pewno miałbym nie lada problem. Musiałem więc dbać o to by był ze mnie zadowolony, nie czuł się poszkodowany bardziej, niż to konieczne.
Odwróciłem go przodem do siebie i pchnąłem całym sobą na ścianę. Przywarłem do jego warg mocno, zdecydowanie. Lubiłem go całować. Wsunąłem dłonie pod jego koszulę i pogładziłem płaski, miękki brzuch. Już robiło mi się gorąco, więc z niechęcią oderwałem się od niego na kilka chwil i zdjąłem górę swoich ubrań, by mieć większe pole manewru. Rozebrałem przy okazji chłopaka zostawiając go wyłącznie w bieliźnie. Podobał mi się, kiedy wyglądał na niewinnego, słabego. Jego ciało było jasne, niemal białe, skóra delikatna i cienka jak papier, sutki różowe, a paskudne znamię – tatuaż Śmierciożerców – szpeciło cały ukochany przeze mnie obraz. Moim największym błędem było wprowadzenie Seva w to szalone towarzystwo, a teraz musiałem pokutować.
- Nigdy więcej nie będę się tobą dzielił. Z nikim! - syknąłem niemal miażdżąc go między ścianą a sobą. Kolejny raz całowałem go gwałtownie, moje palce błądziły po tej chłodnej skórze, która pokrywała go całego. Dłonie Severusa wsunęły się w moje rozpuszczone włosy. Ciągnął za nie lekko, masował mój kark, przyciskał mnie mocniej do siebie. Byliśmy dla siebie stworzeni.
Wsunąłem kolano między jego uda, złapałem za pośladki i podciągnąłem wyżej rozkoszując się westchnieniem jakie wydał.
Coś zatłukło się na zewnątrz, poza łazienką, a tym samym przerwało nasze ledwie rozpoczęte pieszczoty.
- Szlag! - warknąłem cicho i odsunąłem się od Severusa zbierając nasze porozrzucane po podłodze ubrania. Złapałem chłopaka za rękę i wciągnąłem do jednej z kabin. Zamknąłem ją od środka, wspiąłem się na nieczynną muszlę i podsadziłem chłopaka, chociaż wcale nie musiałem tego robić. - Ciii... - szepnąłem w jego usta, które nadal kusiły mnie swoją czerwienią i wigocią.
Do łazienki weszły co najmniej dwie osoby. Miałem świadomość, że przyszły tu z tego samego powodu, dla którego znalazłem się tutaj ja w towarzystwie Snape'a.
- Myślisz, że to rozsądne? - słyszałem niepewny głos chłopaka, który został stłumiony przez pocałunek, jak wywnioskowałem z późniejszych odgłosów.
- To najlepszy pomysł na jaki wpadłam w ostatnim czasie. - znałem ten głos i szybko domyśliłem się, że musiała to być Andromeda. Słyszałem plotki jakoby spotykała się z jakimś parszywym szlamą, a teraz mógłbym przyłapać ją na gorącym uczynku, gdyby nie fakt, że sam nieźle bym się wtedy urządził. Półnagi Lucjusz Malfoy zamknięty w kabinie nieczynnej łazienki z niemal nagim Ślizgonem? To na pewno byłaby atrakcja roku.
- Ale dziecko... - chłopak wydawał się zaniepokojony.
- Daj spokój, Ted. Jest jeszcze tak maleńkie, że nie możemy mu zaszkodzić. Z resztą, będziesz delikatny... Dobra, dobra, widzę ten wzrok. - dziewczyna westchnęła, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie słyszałem. Dziecko?! - Kiedy już się urodzi nie dam ci spokoju. Ostrzegam. - kolejne mlaśnięcie i drzwi łazienki otworzyły się by po chwili cicho trzasnąć.
Siedziałem w ciszy nie chcąc wykonać nawet najmniejszego ruchu, jakbym nie był pewny, czy dwójka kochanków naprawdę wyszła.
- Zaczniemy od spaceru. - mruknął z westchnieniem Severus i zaczął się ubierać. Nie tak wyobrażałem sobie nasze wspólne spotkanie po dobrym miesiącu abstynencji, ale pech widać nas prześladował. - Później zaszyjemy się gdzieś, gdzie naprawdę nikt nas nie zaskoczy. - chłopak pocałował mnie szybko. - Zbieraj się, Lu. Nie będę na ciebie czekał.

niedziela, 14 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXXII - Thomas Mares

- Nic nie rozumiesz mamo! - Karel skrzywił się jakby rozmawiał z wyjątkowo upartym dzieckiem. - Jak mam sobie znaleźć dziewczynę na poważnie, kiedy one wszystkie albo mylą mnie z Thomasem, albo planują umawiać się z nami oboma, bądź chcą być ze mną, a przy okazji zdradzać mnie z Thomasem? Mówiłem ci przecież, jaka była sytuacja z moją ostatnią dziewczyną, prawda? Rzuciła się na Thomasa, kiedy wyszedł z łazienki! Wiedziała, że to nie ja!
- Nie każda jest taka! Na pewno znalazłaby się jakaś odpowiednia! - matka nie dawała za wygraną utrzymując, iż ja i Karel powinniśmy w końcu związać się z kimś i skończyć raz na zawsze ze wspólnym mieszkaniem. Podejrzewałem, że była żądna wnuka i tylko dlatego nie dawała nam spokoju.
Położyłem kubek z herbatą przed rodzicielką, zaś drugi wręczyłem bratu, który uparcie starał się przekonać kobietę do swoich zmyślonych racji.
- Nie mam zamiaru wiązać się z kimś, kto mnie nie uszczęśliwi! Nie będę całe życie pokutował za to, że ty masz swoje potrzeby! Jest mi dobrze, tak jak jest! Jeśli dziewczyny mają sobie ze mną pogrywać, to ja wolę być sam! - prychnął nadąsany, jakby nadal był małym dzieckiem. Prawdę mówiąc, ciężko było mi uwierzyć, że to właśnie on kłóci się z matką, ale na pewno dzięki temu niecodziennemu zachowaniu było łatwiej uwierzyć w to, iż został zdradzony przez dziewczynę, która mu się podobała.
- A co ty masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie? - tym razem matka naskoczyła na mnie, ale wcale nie mogła mnie tym zaskoczyć.
- Tak się składa, że nic. - rzuciłem wzruszając ramionami. - Mam kogoś na oku, ale ona ma już faceta, więc czekam na dogodny moment, a wszystko wskazuje na to, że niewiele trzeba do rozstania. Z resztą, czy ja naprawdę muszę zdradzać ci moje plany poderwania dziewczyny? I tak ich nie zrozumiesz, a tylko będziesz krytykować, więc zostaw wszystko swojemu biegowi, dobrze? Wiesz najlepiej ze wszystkich, że żaden ze mnie gentleman.
- I dlatego się martwię! - naciskała.
- Stara kobieto, jeśli już na pierwszej randce zaproponuje się dziewczynie spotkanie z moją matką... Ucieknie! - Karel spojrzał na swoją herbatę i oddał mi kubek. - Wypij, a mi zrób coś słodkiego. Czekoladę, albo budyń. - wyraził swoją zachciankę, co tym bardziej pasowało do obrazu chłopca o skrzywdzonym sercu. Odebrałem od niego kubek i powoli sączyłem aromatyczny napój.
- W tym wypadku Karel ma rację. - skinąłem głową. - Nie możesz od razu poznać dziewczyny, z którą chodzę ja, czy on. Możesz płakać do woli, krzyczeć, a nawet nas okładać, ale nie zmienisz faktu, że nikt nie chce się wiązać na poważnie już przy okazji pierwszego spotkania. Nawet rok czasami nie wystarcza. A twoja nachalność może tylko odstraszyć kandydatkę, więc weź na przystopowanie. - wstałem z miejsca i udałem się do kuchni by zrobić bratu odrobinę łakoci, o które prosił.
- Wiem jak to wygląda, ale mimo wszystko...
- Mamo, błagam. Daj nam spokój, bo już czuję pulsowanie w skroniach, a będzie tylko gorzej. Nie wiem, może poproś tatę żeby był bardziej romantyczny i jakoś zdołał zaspokoić twoje niezdrowe ambicje i plany. Wyraźnie brakuje ci miłosnej przygody w życiu i dlatego czepiasz się nas.
- Ty sobie uważaj. - kobieta na pewno pogroziła mu palcem, ale wątpiłem by taki gest w jakikolwiek sposób mógł zmusić go do zmiany swojego nastawienia. W końcu za każdym razem, kiedy odwiedzała nas matka musieliśmy znosić jej uwagi i dobre rady dotyczące dziewczyn. Czasami miałem ochotę powiedzieć jej prawdę, ale szybko mi to przechodziło, kiedy na nią patrzyłem. Ona nigdy nie przebolałaby faktu, iż jej synowie są nie tylko gejami, ale także stanowią całkiem udaną parę. Nie, na pewno nie ona. Dlatego prześcigaliśmy się w wymyślaniu kłamstw, które mogłaby zaakceptować.
- Jestem zmęczony, idę do siebie. - Karel podniósł się, ale daleko nie zaszedł. Zbyt dobrze znałem moją matkę, która na pewno złapała go za rękę i siłą posadziła przy sobie. Nie, z jej macek nikt nie mógł się wyrwać.
- Karel, musisz wiedzieć, że martwię się o ciebie i dlatego tak nalegam. Kto zajmie się tobą na starość?
- Thomas. On mnie nie zostawi na lodzie nawet jeśli założy rodzinę. - mogłem to udowodnić w minimalnym stopniu podając mu salaterkę z upragnionym budyniem.
Prawdę mówiąc rzadko trafiał się dzień, kiedy mój brat miał jakiekolwiek zachcianki, więc cieszyłem się tymi, które mogłem spełniać. Tym bardziej, że od chwili, kiedy zmieniając fryzury znowu byliśmy identyczni, nie mogłem nadziwić się temu, jak bardzo zadłużyłem się we własnym bracie. Zabawne, ale to uczucie miało swoje lepsze i gorsze dni, chociaż nigdy nie znikało. Ot, czasami mieliśmy depresję uświadamiając sobie, że nasze życie uczuciowe nie ulegnie wielkiej zmianie, zaś w dzień później byliśmy w stanie przenosić góry całkowicie pochłonięci tym, co działo się między nami.
- Mamo, nie powinnaś wracać do domu i przygotowywać obiadu dla ojca? Będzie głodny i zmęczony, kiedy wróci. - rzuciłem mimochodem za co oberwało mi się po głowie.
- Starą matkę wyganiasz z domu?!
- Tak, bo planowaliśmy zjeść dzisiaj coś na mieście żeby poprawić humor siedmiu nieszczęściom, które znasz jako mojego brata, a swojego syna. Sama widzisz, że Karel nie jest sobą. Zrobił się drażliwy, a takie wyjście zwiększy prawdopodobieństwo spotkania kogoś interesującego. Może to właśnie dzisiaj natknie się na miłość życia. - nikt poza moją matką nie uwierzyłby w podobne banały.
Kobieta złapała przynętę jak należy i marszcząc brwi skinęła głową. Podniosła się z miejsca i podreptała do niewielkiego korytarza, gdzie zostawiła buty i żakiet. W ciszy zbierała się do wyjścia.
- Chyba się nie obraziłaś? - wolałem upewnić się, co do jej humoru.
- Nie, ale chyba macie rację. Za bardzo się mieszam i mogłabym odstraszyć wam dziewczyny. Poza tym wyjście na miasto na pewno jest doskonałym pomysłem żeby zapomnieć o złamanym sercu. Bawcie się dobrze i nie wracajcie zbyt późno. Powiem tacie, że dobrze sobie radzicie, a w następnym tygodniu wpadniemy do was wspólnie. - taaa, już nie mogłem się doczekać.
- Do zobaczenia, mamo. - uśmiechnąłem się do niej i pomachałem. Za moimi plecami Karel również wymachiwał dłonią by ją pożegnać.
Wystarczyło, że drzwi zamknęły się za nią, zabezpieczenia znalazły się na swoim miejscu, a ja już czułem ciepło brata, który wtulił się w moje plecy i położył głowę na moim ramieniu. Wizyta rodzicielki musiała go rozregulować i teraz szukał zaciekle sposobu by przywrócić swoje nerwy do poprzedniego stanu.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem, kiedy Karel stawał się wyjątkowo przytulaśny, chociaż zdarzało się to niebywale rzadko. Teraz za to mogłem rozkoszować się jego bliskością i dziecinnym niemal zachowaniem. Gładził mój brzuch swoimi chłodnymi rękoma, które wsunął pod moją koszulę.
- Jestem zazdrosny nawet kiedy kłamiesz, że ktoś ci się podoba. - mruknął mi w ucho i zaczął obsypywać drobnymi buziakami.
Odwróciłem się do niego i złapałem jego usta w sidła swoich. Czułem słodki, czekoladowy smak na jego wargach i musiałem się odsunąć by mnie nie zemdliło. Pod względem kulinarnych preferencji byliśmy jak niebo i ziemia. Ja lubiłem ostre dania, umiarkowanie słodkie desery, zaś Karel uwielbiał przesłodzoną czekoladę i delikatny, dobrze słony smak wszystkiego innego. Chyba właśnie dlatego często jedliśmy poza domem, gdyż wtedy każdy z nas mógł zamówić coś odpowiadającego indywidualnym preferencjom. Z resztą, nie często mieliśmy wolny dzień, który dane nam było spędzić we dwójkę. Zupełnie jakby w Ministerstwie każdy chciał by moje wolne nigdy nie zbiegało się w czasie z wolnym Karela, by nie mieli wątpliwości kto w danej chwili pracuje, a kto przesiaduje w domu. Jakby to naprawdę było potrzebne w przypadku pracy w różnych wydziałach.
- Jestem śpiący. - stwierdziłem z przerażeniem, gdyż takie sytuacje zdarzały się coraz częściej i to nie z winy mojego brata. Nie chciałem by uznał, że go zdradzam i dlatego potrzebuję tak wielkiej dawki snu. A przecież niektóre dni spędzam w całości w biurze, co mogłoby niepokoić.
- Wizyta mamy musiała wyczerpać także ciebie. Prześpij się chwilę, a później wyjdziemy coś zjeść. Słyszałem, że w okolicy otworzyli niezłą indyjską knajpkę. Z resztą, dziś mój dzień sprzątania, więc ogarnę nasze miłosne gniazdko. I pamiętaj, masz śnić o mnie, a nie o innych! - pogroził mi palcem.
- Tak jest, kapitanie. - pocałowałem jego dłoń w jej wnętrze i uśmiechnięty potoczyłem się do sypialni, chociaż nie wiedziałem dlaczego nagle mój humor okazał się dopisywać.

środa, 10 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXXI - Cornelius Lowitt

Westchnąłem ciężko przecierając twarz dłonią, kiedy Eric przeszedł przede mną ubrany wyłącznie w moją koszulę i rozsiadł się przy stole czekając na posiłek.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w tej koszuli miałem iść dzisiaj do pracy, prawda? - mruknąłem kładąc przed nim talerz z kanapkami. Nie wiem czy to on tak sobie mnie wytresował, czy może to ja nagle nawykłem do domowej atmosfery związku.
- Moje są już brudne, więc musiałem wyjąć coś z twojej szafy. Ale spokojnie, oddam ci ją za chwilę. Nie będę przecież biegał teraz po mieszkaniu nagi. Później przyniosę coś od siebie.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego się tu nie wprowadzisz. Jest wystarczająco dużo miejsca...
- To wykluczone, ile razy mam ci to powtarzać?! - Eric zmarszczył gniewnie brwi.
- I tak większość twoich rzeczy jest u mnie, musiałem przemeblować sypialnię, dokupić szafę... - wymieniałem.
- I przyniosę ich jeszcze więcej. - rzucił uparcie. - Nie zamieszkam z tobą, bo muszę mieć miejsce, do którego ucieknę kiedy się pokłócimy. A dobrze wiesz, że jesteśmy do siebie podobni i jednocześnie zupełnie różni. I tak będziemy się kłócić bardzo często, więc jaki jest sens we wspólnym mieszkaniu?
Westchnąłem siadając naprzeciwko niego i pijąc swoją kawę wielkimi łykami. Nie rozumiałem go zupełnie. Wydawało mi się, że coś do mnie czuje, że jestem dla niego jedną z najważniejszych w życiu osób, od kiedy przestaliśmy ze sobą walczyć, a zaczęliśmy żyć jak zwyczajna para. Może i daleko było nam do związku idealnego, ale mimo wszystko nie było tak źle. Tak przynajmniej wydawało mi się do niedawna. Teraz sam nie byłem już pewny.
- Cor... - chłopak pokręcił głową. - Wiesz dobrze, że mam liczne rodzeństwo, a wspólne mieszkanie oznaczałoby ich odwiedziny tutaj. Poza tym moja dwunastoletnia siostra jest w tobie zakochana! Jak mam ją okłamywać tłumacząc, że mieszkam z kolegą ze szkoły zamiast znaleźć sobie dziewczynę, co? Z resztą, nie jest głupia. Gdyby się jakimś sposobem domyśliła, znienawidziłaby mnie. Jej ideał okazałby się gejem, który w dodatku sypia z jej bratem.
- Coś na pewno bym wymyślił.
- Jasne. Zacząłbyś sypiać z moją nieletnią siostrą żeby jej coś udowodnić, a kiedy wyjedzie do szkoły zabawiałbyś się ze mną.
- Hej, to niesprawiedliwe! Nie sypiałbym z nikim innym, wiesz dobrze! Wyleczyłeś mnie ze zdrad! - byłem oburzony, gdyż nasze przeżycia ostatnich lat szkoły nauczyły mnie, że lepiej nie zadzierać z kimś kogo się lubi. Z resztą, nie widziałem sensu w seksie z innymi, kiedy tylko jedna osoba potrafiła mnie w pełni zadowolić. Nikt inny nie był wart mojego wysiłku.
- Więc daj już spokój ze wspólnym mieszkaniem. - Eric zaniósł swój talerz do zlewu i umył go szybko. Następnie usadowił się na moich kolanach, a jego uśmiech miał w sobie coś demonicznego. - Wychodzę dzisiaj do pracy później, więc dlaczego nie miałbym zadbać o to żebyś się spóźnił, co? - zamruczał uwodzicielsko w moje usta. - Ostatnio jesteś taki poważny i opanowany, że nie potrafię doszukać się w tobie tego buntownika, który doprowadzał mnie do szaleństwa. - wodził palcami po moim karku. - Co się stało z tym niegrzecznym chłopcem?
- Zamienił się w przykładnego męża. - odpowiedziałem szczerze zaciskając palce na jego nagich udach. - Znalazł sobie wymagającą żonę, dobrą pracę i z demona stał się zwyczajnym obywatelem. Czyżbyś żałował?
- Oczywiście! Nawet nudna żona potrzebuje czasami rozrywki. W szczególności jeśli ma nie zdradzać męża.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to nie mam wyjścia. Muszę stawać się demonem, kiedy wracam do domu. - podniosłem go i posadziłem na blacie stołu. Zabrałem swój talerz by go nie rozbić, kiedy będziemy się na nim kokosić i pocałowałem chłopaka mocno w zachłanne, spragnione usta, które podstawiał mi od samego rana. Nie chciałem poniszczyć, ani pobrudzić swojej koszuli, więc całując każdy kawałek odsłanianej skóry zdejmowałem moją biedną garderobę z zadowolonego chłopaka. Obaj zmieniliśmy się od czasu końca szkoły i prawdę mówiąc Eric stracił już swoją niezdrową fascynację dominacją. Zdecydowanie częściej oddawał się teraz w moje władanie, wypinał pośladki i domagał się mnie głęboko między nimi. Zupełnie jakby przyjął do wiadomości fakt, że nie możemy być razem i ciągle drzeć kotów.
- Zanieś mnie do salonu. - zażądał. - Chcę żeby było mi wygodnie, a tam mogę się oprzeć... - zwiesił głos owijając się nogami ciasno wokół mojego pasa. - Nieś! - rozkazał przyssawszy się do mojej szyi. Nawet gdybym chciał mu odmówić to nie potrafiłbym tego zrobić. Zabrałem go więc w miejsce, które sobie upodobał, a tam mój pan i władca zsunął się z sofy klękając na dywanie i oparł się połową ciała o miękki siedzenie wypinając swoje jasne, zgrabne pośladki. Lubiłem patrzeć jak eksponuje się w oczekiwaniu na mnie, jak jego jasne włosy spływają po karku, a oczy błyszczą, kiedy odwraca głowę do mnie i prosząco mruga oczami.
- Chcesz żebym umarł z podniety przed pracą? Musiałbyś dzwonić do Ministerstwa i tłumaczyć się godzinami.
- Szefie, nie przyjdę dziś do pracy, bo muszę reanimować Corneliusa, który padł widząc moją dziurkę wystawioną zalotnie na jego spojrzenia? Myślę, że oni też mogliby nie wytrzymać, a ja zostałbym seryjnym mordercą.
- Nie słyszałem nigdy o takim, który zabijałby pokazując swoje niewątpliwie wdzięki. - pochyliłem się i pocałowałem jedną półkulę. Była naprawdę apetyczna i nie wiem, czy mógłbym pragnąć jej więcej nawet gdyby spływał po niej miód. - Mmmm, myślę, że mogę spóźnić się dziś trochę do pracy. - czułem, że twardnieję z każdą chwilą, a Eric specjalnie kręcił swoim tyłeczkiem zachęcająco. Jego wnętrze w dalszym ciągu było wilgotne od naszych wieczornych zabaw, a teraz nie musiałem martwić się niczym. Mój palec wszedł w niego bez problemu i od razu poczułem jak wilgotnieje. Rozsmarowałem swoje nasienie po ściankach jego wejścia, po pierścieniu mięśni i oblizałem się na myśl o tym, że za chwilę zanurzę się w tym aksamitnym cieple.
Nie wytrzymywałem dłużej tego wspaniałego widoku, który mnie zniewalał z każdą chwilą. Wsunąłem się w Erica mocno i głęboko mając świadomość, że nie zdołam przerwać póki nie zaspokoję swoich żądz. Miałem kochanka, który był w stanie oddać mi wszystko, zaspokoić nawet najdziwniejsze z moich pragnień, a jednocześnie potrafił pokazać swoją delikatniejszą twarz. Nikt kto nie znał Erica tak dobrze jak ja, nie uwierzyłby w coś podobnego. W szczególności gdyby ktokolwiek usłyszał te namiętne jęki, prośby o więcej, mocniej, westchnienia.
- Ah, tak! Głębiej! - tyłeczek mojego kochanka sunął wraz ze mną w jedną i drugą stronę. Sam nie mogłem powstrzymać westchnień. Ten facet doprowadzał mnie do szaleństwa!
- Nic dziwnego, że szefowie lubią cię macać. - wyszeptałem mu w ucho. - To ciało to jeden wielki orgazm.
- Więc dlaczego chciałeś połamać ręce moim szefom? Czyżbyś chciał mieć ten orgazm dla siebie? - wydyszał unosząc się odrobinę i zmuszając mnie do zmiany pozycji. Odwróciłem go przodem, pocałowałem mocno, gwałtownie i głęboko. Nasze usta z trudem się od siebie oderwały, moje biodra szalały pchając niemal brutalnie. Byłem w raju, który ograniczał się do rozkoszy mojego krocza.
- Nie lubię dzielić się tym co moje. - syknąłem w uniesieniu chwili. - Nie lubię dawać innym kosztować mojego szczęścia. Po co inni mają czerpać przyjemność z mojej miłości?
- Miłości? - zainteresował się, a jego palce wbijały się w moje ramiona. - Powinieneś częściej tłumaczyć mi swoją zazdrość. - roześmiał się, a dla mnie było tego zbyt wiele. Zagryzłem wargi niemal do krwi.
- Dojdę. - ostrzegłem, a on śmiał się głośniej, kiedy jego pośladki zaciskały się na mnie.
- Mmm, nakarm mnie. - uwodził, aż nie wytrzymałem. Wylałem się w niego napełniając jego pośladki kolejny raz swoim nasieniem. - A teraz wyjdź i liż. - rozkazywał dalej. Jego męskość pulsowała boleśnie, niewiele brakowało by i on zadowolił się tym krótkim, porannym seksem.
Wziąłem go głęboko w usta, zassałem mocno, jakbym potrzebował jego nasienia niczym kawy by się rozbudzić. Kosztowałem go, masowałem jego jądra, wsłuchiwałem się w jego jęki, prośby o więcej. Był lubieżny, a ja nie lepszy.
- Tak! - wzdychał i przycisnął moją głowę mocno do swojego krocza, kiedy szczytował. Całe nasienie zebrało się w moich ustach, tak jak to lubił. Obserwował uważnie, jak podnoszę głowę, jak przełykam i uśmiechał się zadowolony. - Teraz możesz iść do pracy. - powiedział z wyższością.
- Jesteś bardzo łaskawy. - pocałowałem go w brzuch i pomogłem mu położyć się na sofie w miarę wygodnie by wypoczął. - I nie daj się macać w pracy, bo będę zazdrosny i połamię łapy każdemu, kto chociaż raz się do ciebie zbliżył.
- Bo mnie kochasz? - wodził mnie na pokuszenie, a ja tak naprawdę nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
- Może. - mruknąłem zmieszany jego pytaniem.
- Na pewno. - wyszczerzył się. - Wykąp się i uciekaj stąd. Chcę się pokręcić po twoim mieszkaniu i poocierać o meble żeby zostawić na nich swój zapach. Wtedy nikt inny nie zdobędzie mojego terenu. - potrafił być dziecinny od czasu do czasu.

niedziela, 7 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXX - Gabriel Ricardo

Wchodząc do pustego domu czułem ten dziwny melancholijny niepokój, który wypełniał mnie od środka nieprzyjemnym wibrowaniem. Mogłem porównać je wyłącznie z radością, której jednak towarzyszyło uczucie przyjemności i zadowolenia. Zabawne, że dwie skrajnie różne emocje mogły wywołać te same symptomy, o tak różnym znaczeniu dla organizmu i psychiki. Nie miało to jednak dla mnie większego znaczenia.
Zdjąłem pospiesznie buty zostawiając je dokładnie tak, jak upadły na ziemię. Odłożyłem na bok teczkę, którą zawsze nosiłem do pracy i przeszedłem do kuchni. Na dworze było nieprzyjemnie gorąco, więc teraz wyjąłem z lodówki karton czekoladowego mleka, którym zachwycał się zawsze Michael. Wypiłem spory łyk czując jak wracają mi siły, więc przyssałem się do niego ignorując nikłe wartości odżywcze takiego napoju.
Od wyjazdu chłopaka minęły zaledwie trzy dni, a ja już nie mogłem znieść ciszy i spokoju, jaki panował pod jego nieobecność. Michael dostał ważne zlecenie od Ministerstwa Magii i wraz z kilkoma innymi Aurorami wyjechał na bliżej nieokreślony czas. Nikt nie mógł sprecyzować ile zajmie mu wykonanie zadania i powrót do domu, a on nawet nie raczył mi powiedzieć jak niebezpieczne może okazać się jego zlecenie. Prawdę mówiąc nie powiedział mi nic, poza tym, że wyjeżdża. Na początku byłem na niego wściekły, później zacząłem się martwić, a teraz odczuwałem wszechogarniającą depresję. Jak miałem normalnie żyć, kiedy nagle zabrano mi powietrze? Michael był ze mną niemal od zawsze, nie pamiętam już dni, kiedy nie było go w pobliżu, kiedy nie kręcił się gdzieś obok. Ned był dla mnie wszystkim, jego uśmiech i pocałunki budziły mnie od kiedy zamieszkaliśmy razem, zapach przypalonych jajek sadzonych drażnił nozdrza za każdym razem, gdy chłopak starał się przygotować dla mnie śniadanie. On nadawał się tylko do rozpieszczania i nie miałem nigdy nic przeciwko jego życiowemu nierozgarnięciu. Już tęskniłem za spanikowanym krzykiem, kiedy usiłował zrobić pranie, a zaklęcie przemieniło łazienkę w basen pełen piany, za niezgrabnością podczas porządków, niesmacznymi posiłkami, gdy eksperymentował ucząc się gotować z myślą o mnie. Dawał mi tak wiele, a teraz musiałem radzić sobie sam. Nawet nie chciałem myśleć o tym, co by się stało gdyby nie wrócił.
Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w szmaty, w których zazwyczaj Michael chodził po domu – czarne spodnie dresowe, wyblakła koszulka ulubionego zespołu, okropne japonki, które cudem jeszcze istniały. Nie wiem dlaczego, ale czułem się odrobinę lepiej mając na sobie ubrania mojego chłopaka, chociaż nie mogłem zastąpić nimi jego bliskości. Co więcej, nie wyglądałem w nich tak seksownie, jak on. Na jego ramionach spod rękawów koszulki zawsze wychodziły seksowne tatuaże, które zrobił sobie, kiedy odkrył, że mnie kręcą. Nie mogłem wyrzucić z myśli tych celtyckich splotów, które ciągnęły się przez całą długość jego rąk, aż na pierś i plecy, zaś splatały się dopiero na podbrzuszu oraz krzyżach. Zabawne, ale dopiero teraz zauważyłem, że mój Michael zmężniał od kiedy zaczął pracować. Jego barki stały się szersze, jego ramiona i pierś bardziej umięśnione, nogi silne, a pośladki idealnie kształtne. Mój chłopak zmieniał się przez cały czas, a jednak dla mnie zawsze był ideałem. Musiałem oszaleć by tak beznadziejnie się w nim zakochać, ale przecież sam go stworzyłem.
Dopiłem jego mleko i odstawiłem pusty karton na stolik przy łóżku. Położyłem się na pościel myśląc o Michaelu, przypominając sobie każdy szczegół jego jestestwa. Czy zawsze był taki wysoki? A jego włosy? Czy był seksowniejszy od kiedy obciął je na krótko, co uwydatniło liczne kolczyki w uszach i na brwi? Oszalałem. Z resztą, jak mogłem nie oszaleć, kiedy podczas seksu specjalnie zmieniał kolczyk na języku na ten z kuleczką, by później drażnić nim moje sutki, mój członek, moje wszystko?
Nic dziwnego, że podnieciłem się myśląc o Michaelu, że nie mogłem wytrzymać dzielącej nas odległości. Przymknąłem oczy czując mrowienie między nogami. Zabiję Michaela, kiedy wróci! Zabiję go za to, że mnie zostawił!
Ledwie wsunąłem dłoń pod materiał spodni, a rozdzwonił się dzwonek do drzwi. Zakląłem głośno, a magia chwili prysła. Wściekły podniosłem się z łóżka i dociągnąłem do drzwi. Otworzyłem je szarpnięciem stając jak wrośnięty w ziemię.
- Co... Co się stało? - moje serce zabiło nieprzyjemnie szybko, kiedy patrzyłem na jednego ze starszych kolegów Michaela, który trzymał mojego chłopaka pod ramię.
- Byliśmy na polowaniu, kiedy dopadła go grypa, czy inne świństwo. - wyrzucił z siebie wyraźnie poirytowany mężczyzna. - Od razu zaczął ostro gorączkować, a jego kaszel zdradził naszą pozycję. Przez niego wytropienie celu zajmie nam całą wieczność. Zabieraj go i zajmij się nim, bo w takim stanie jest nam całkowicie zbędny. - niemal rzucił mi nieprzytomnego chłopaka na ramiona i pokręcił głową patrząc z niechęcią na chorego. - Nie wiem, jak można tak się doprawić przy 30 stopniowych upałach. - nie obejrzał się więcej za siebie, ale zniknął, kiedy tylko wyszedł na ulicę.
Musiałem nogą zamknąć drzwi, a Michaela niemal zaciągnąć do salonu i rozłożyć na sofie. Nie zdołałbym go wnieść po schodach od kiedy nabrał masy. Teraz to on mógł nosić mnie, ale nie odwrotnie.
Przyniosłem z pokoju koc i czystą piżamę dla Michaela. I pomyśleć, że jeszcze niedawno byłbym skłonny płakać za nim i tęsknić, a teraz już był znowu ze mną, w dodatku w opłakanym stanie. Powoli przebrałem go i nakryłem kocem po uszy. Był naprawdę rozpalony, a jego usta były spieczone jak uschnięte płatki kwiatów.
- Jak mogłeś tak się doprawić? - pogładziłem jego krótkie włosy i pocałowałem spocone czoło.
Powieki Michaela poruszyły się i minimalnie otworzył oczy. Uśmiechnął się jak skończony matoł na mój widok. Chyba chciał podnieść rękę i złapać mnie, ale nie miał na to sił. Jego dłoń zsunęła się z sofy i wylądowała ciężko na ziemi.
Zostawiłem go w pokoju by przygotować ziemne okłady, a następnie zacząłem od pospiesznego ugotowania dla niego jakiegoś płynnego posiłku, który ostudziłem w zimnej wodzie. Wracając do niego zacząłem wlewać mu w gardło zimną zupę. Powoli, łyżeczka po łyżeczce opróżnił całą miseczkę. Dopiero wtedy podałem mu leki na zbicie temperatury i zmieniłem okład na jego czole. Mój silny, cholernie przystojny chłopak teraz zamienił się w wielkie dziecko, którym należało się opiekować. Siedziałem przy nim póki gorączka nie spadła, a wtedy wysłałem sowę do jego babci. Ktoś musiał przecież się nim zaopiekować, kiedy ja pójdę jutro do pracy. Pomyślałem o wszystkim, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Dopiero mając pewność, że nie zaszkodzę Michaelowi, rozłożyłem sofę, która zamieniła się w mało wygodne łóżko. Teraz mój chłopak mógł nocować w chłodniejszym od reszty domu salonie i wracać szybko do zdrowia.
Nagle przypomniałem sobie, że muszę szybko sprzątnąć pokój Michaela, który służył wyłącznie za atrapę, by nikt nie dowiedział się, że w rzeczywistości jesteśmy parą, nie zaś przyjaciółmi, czy kuzynami, jak sądzili wszyscy w pracy. Ciężko określić, czy babcia Michaela domyślała się naszego związku, ale nie mogłem dopuścić do tego, by poznała prawdę, jeśli nie była w dalszym ciągu świadoma. Z wielkim bólem zostawiłem ponownie Michaela samego i przygotowałem wszystko na przyjęcie babci.
Kiedy do niego wróciłem już nie spał, ale i nie nazwałbym jego stanu całkowitym przebudzeniem. Zmęczony gorączką z trudem potrafił unieść powieki.
- Jestem pewny, że do niczego takiego by nie doszło, gdybyś nie wychodził z domu zaraz po kąpieli. - powiedziałem spokojnie przysiadając obok i głaszcząc go po czole. - Ostrzegałem cię, a teraz będziesz umierający przez dobry tydzień.
- Ale wróciłem wcześniej do domu. - powiedział cicho z niemrawym uśmiechem i przesunął głowę robiąc sobie poduszkę z moich ud.
- Wróciłeś. - przyznałem. - Ale do niczego mi się taki nie przydasz. Będę tylko miał więcej zmartwień na głowie. - pocałowałem go w czoło. - A twoja babcia zostanie z nami póki całkiem nie wyzdrowiejesz. - dobrze wiedziałem, że tak będzie. Staruszka narzekała na wnuka, ale zrobiłaby dla niego wszystko, więc najpewniej będzie niańczyć go przez cały okres trwania choroby. Może nawet zjawi się u nas, gdy tylko otrzyma moją wiadomość?
- Więc nie ty się mną zaopiekujesz? - pokręcił głową wbijając ją wygodniej w moje nogi.
- Mam pracę, jak sobie to wyobrażasz? Że dostanę wolne na opiekę nad malutkim kuzynkiem? - zacząłem wyjmować z jego ucha wszystkie kolczyki, by mógł wygodniej spać przez okres choroby. Następnie usunąłem także te z drugiego, z brwi i z języka. - Postaraj się też mnie nie zarazić.
- To będzie trudne. - burknął zamykając oczy. - Nie panuję nad tym.
- Więc zapanuj. - kolejny już raz całowałem go po czole i czułem przyjemne drżenie w ciele. Mój Michael wrócił do mnie po trzech dniach nieobecności. Skoro to wystarczyło by się rozchorował to co się stanie, gdy będzie zmuszony wytrzymać beze mnie tydzień? - Prześpij się. - poradziłem mu, a on tylko mruknął na zgodę.

środa, 3 lipca 2013

Kartka z pamiętnika CCXIX - Oliver Ballack

Kirhan ma praktyki w hotelu na recepcji i robi za pokojówkę. Za 6 tygodni będę wyglądać jak kulturysta. Wszystko mnie boli! Nie ma to jak udane wakacje XDD 

Wchodząc do sypialni rzuciłem okiem na łóżko i skotłowaną pościel, w której nadal spał Reijel. Westchnąłem podchodząc bliżej i przysiadając z skraju materaca. Nic dziwnego, że mężczyzna nie miał sił by podnieść się rano. Wrócił do domu bardzo późno, był naprawdę zmęczony, ale nie położył się spać. Zamiast tego rozbudził mnie swoimi pocałunkami, niespokojnym dotykiem, a później nie pozwolił zmrużyć oka do samego rana. Gdybym przynajmniej wiedział cokolwiek o jego pracy... Niestety, on otulił ten temat ciasnym, nieprzeniknionym kokonem tajemnicy i ignorował wszystkie pytania, które mogłyby tego dotyczyć. Już jakiś czas temu nauczyłem się powstrzymywać swoją ciekawość.
- Wstawaj, zrobiłem śniadanie. - odgarnąłem z jego czoła długie, białe pasma włosów, a on nawet nie zareagował. Podejrzewałem, że nie śpi zbyt dobrze, gdyż między jego regularnymi brwiami widniała głęboka zmarszczka. Dotknąłem jej opuszkami palców, starałem się wygładzić, jak pomięty materiał. Bezskutecznie.
Przysunąłem się do mężczyzny jeszcze bardziej i przyłożyłem usta do jego czoła. Już dawno przestałem bać się Reijela, chociaż przerażeniem napawała mnie niepewność naszego wspólnego życia. Mój kochanek należał do osób porywczych, dumnych i upartych. Dobrze pamiętałem dzień, w którym zazdrosny o kilkuletnie dziecko chciał mnie opuścić i nie dał się przekonać o niewinności Nathaniela. Moje życie z Reijelem było szczęśliwe, ale niepewne. Nie wątpiłem w miłość mężczyzny, niestety nigdy nie byłem pewien jego przywiązania do mnie.
- Reijel, wstawaj. Muszę iść do pracy, nie mogę niańczyć cię przez cały dzień. - powiedziałem trochę głośniej i podrapałem go za uchem. - Eh, paskudo jedna! - już miałem zamiar zostawić go w spokoju, kiedy złapał mnie gwałtownie za rękę i przyciągnął do siebie brutalnie. Powstrzymałem pisk, ale i wylądowałem na jego szerokiej piersi i byłem pewny, że może wyczuć na sobie szaleńcze bicie mojego serca. Przestraszył mnie!
- Kogo nazywasz paskudą, co? - jego oczy w dalszym ciągu zasnuwała mgiełka snu, kiedy usiłował skupić na mnie spojrzenie. - Robiliśmy to przez tak długi czas, a tobie nadal mało? - kuszące usta mężczyzny wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Potrafił być okropny, kiedy tylko tego chciał.
- Będziesz jadł zimną jajecznicę. - ostrzegłem. Nie była to specjalnie wyszukana potrawa, ale pamiętałem, że mój chłopak miał słabość do tego dania, w szczególności, kiedy jajko było wymieszane z cebulą, pieczarkami i pomidorami. Reijel lubił tę mieszankę smaków.
- Mogę zjeść zimne, kiedy ty jesteś taki ciepły. - zamruczał mi do ucha. Najwidoczniej dochodził do siebie, gdyż jego dłonie zacisnęły się na moich pośladkach. Poczułem przyjemny dreszcz przechodzący przez każdą komórkę mojego ciała. - Chociaż, dostrzegam także inną opcję. Nie mniej kuszącą. - złapał mnie za włosy i podciągnął moją głowę wyżej, bym spoglądał mu w oczy. Polizał moje wargi i uśmiechnął się prowokacyjnie. - Nie odmówię, jeśli zaoferujesz, że ogrzejesz moje śniadanie w swoich usteczkach.
- Potrafisz być obrzydliwy. - zmarszczyłem brwi, a on roześmiał się głośno.
- Ja? Robimy razem tak wiele zbereźnych rzeczy, że nie widzę problemu w tym żebyś karmił mnie bezpośrednio ze swoich ust. Z resztą, miałem wczoraj kiepski dzień, więc dzisiejszy musi być lepszy. Nie pójdziesz do pracy. Skontaktujesz się z kim trzeba, powiesz, że się rozchorowałeś i spędzisz ze mną cały dzień. - to było polecenie. - To tylko twoja wina. Niepotrzebnie przychodziłeś tutaj w fartuszku. Wiesz, że mnie to kręci.
- Co?! - prychnąłem głośno, jak wściekły kocur. - Nie mogę pamiętać o wszystkim, co cię podnieca! Ty reagujesz na wszystko w zależności od dnia!
- I tu się mylisz. - uniósł brew, a jego twarz przybrała przemądrzały wyraz. - Reaguję zawsze na ciebie. To istotne, nie sądzisz?
I jak ja miałem z nim walczyć? Westchnąłem i poddałem się.
- W nocy zrobiłeś ze mnie chodzące rafaello, więc nie oczekuj, że dzisiaj zdołasz mnie chociażby podniecić. - ostrzegłem poważnie. Porównanie to było jak najbardziej trafne, jako że byłem wypełniony kremem Reijela, zaś moje ciało było zaledwie kruchym andrutem obtoczonym w tym samym aksamitnym kremie. - Jestem opuchnięty, obolały i nie wiem, czy zdołałem cię dokładnie z siebie wypłukać.
Na ustach mężczyzny pojawił się zadowolony uśmiech. Gwałtownie zmienił pozycję zrzucając mnie z siebie na łóżko i pochylił się nade mną, jak drapieżnik nad zdobyczą.
- Nie widzę problemu. Nikt cię nie dotknie, bo zaznaczyłem swój teren, masz wymówkę żeby nie iść do pracy, a ja zaopiekuję się tym, co należy do mnie. - pocałował mnie nadzwyczajnie miękko i delikatnie. - Pokaż mi, co ci zrobiłem. - odwrócił mnie tyłem i zsunął z moich pośladków spodnie. Nie wiem, czy opieranie się jego woli miałoby jakikolwiek sens. Tym bardziej, że wydawał się być w doskonałym humorze, jak na kogoś kto spał źle i krótko. - Jest bardzo rumiana i opuchnięta. - stwierdził nagle językiem fachowca, kiedy jego spojrzenie penetrowało moje intymne miejsca między pośladkami, ale nadal jest piękna. - zbereźnik pochylił się i pocałował moje wejście, co doprowadzało mnie do szału, zawstydzało, ale także cieszyło w pewnym stopniu. Świadczyło, bowiem o uczuciach Reijela i niegasnącej pasji. - Kocham cię, Oliverze. - jego usta obsypywały lekkimi pocałunkami moje pośladki. Po chyli jednak znowu odwrócił mnie przodem, a na jego ustach igrał pewny siebie uśmiech. Dawniej Reijel był najczęściej poważny i rzadko pozwalał sobie na okazanie swojego ciepła. Teraz nie krył już swoich uczuć, co miało związek z faktem, iż zdecydowanie rzadziej spotykałem się z Nathanielem.
- Nie potrafię z tobą wygrać. - wyciągnąłem dłoń gładząc opuszkami palców aksamitny policzek mężczyzny. Jego skóra zawsze była gładka, jasna i przyjemna w dotyku. Nie wiem jak to możliwe, ale tak naprawdę nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. W rzeczywistości także jej temperatura była niższa niż u większości ludzi, ale mnie parzyła, jakby pod cienką powłoką płonął ogień.
- Nie musisz ze mną wygrywać. Ważne, że mam cię przy sobie, wykonujesz moje polecenia i szalejesz za mną. W przeciwnym razie byłbym zazdrosny i brutalny. Nie lubię się dzielić tym, co kocham. Bestii nie ujarzmisz.
- Bestii? - prychnąłem. - Jesteś zaledwie kociakiem. Małym, białym tygryskiem.
- Nie igraj z czymś czego nie rozumiesz. - ostrzegł mnie mrużąc groźnie oczy.
- Nigdy cię nie rozumiałem, a jednak to ty siłą zdobyłeś całe moje jestestwo, więc mój Biały Króliczku nie zgrywaj niebezpiecznego. Nie skrzywdzisz mnie przecież, prawda? - patrzyłem na niego poważnie i chciałem znać odpowiedź na to pytanie. Reijel rozumiał, że nie obawiałem się jego siły fizycznej, ale faktu, że mógłby zniszczyć mnie od środka, rozerwać na kawałki moje serce, unicestwić duszę.
Cisza zawisła między nami jak ciężka, gruba kołdra, która odgradzała nas od siebie, a jednak nie była niezniszczalna. Reijel wpatrywał się we mnie, chociaż nie potrafiłem stwierdzić, czy myśli w tej chwili nad odpowiedzią, czy zastanawia się nad czymkolwiek.
- Straciłem już swoją szansę. - powiedział nagle. - Zawróciłem, gdy mogłem odejść, a teraz nie ma już dla mnie powrotu od tego kim byłem wcześniej. Nie jestem w stanie cię zostawić. - był tak poważny, że zadrżałem odczuwając chłód jego tonu. - Nie potrafię od ciebie odejść. Nie próbowałem tego więcej, ale i tak wiem, że nie jestem w stanie. Z resztą, nie chcę odchodzić. Obrosłem w rozkosz i szczęście. Wracam do domu, kocham się z tobą, rano budzę się mając gotowe zwyczajne śniadanie. Nie, Oliverze. Nie potrafię cię już krzywdzić. - westchnął ciężko. - Masz rację, straciłem pazur. Z bestii stałem się kociakiem. - zmarszczył brwi niezadowolony i odsunął się ode mnie siadając na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. Był nagi czego wcześniej nie zdołałem nawet zauważyć.
- Jeżeli cię to pocieszy to dla Nathaniela zawsze będziesz krwiożerczą bestią. - objąłem go mocno czując jak sztywnieje w moich ramionach na samo wspomnienie syna mojego kuzyna. Pocałowałem go w szyję, specjalnie zassałem ją by zostawić ślad w widocznym miejscu, którego mężczyzna nie zdoła ukryć. - Tygrysku, kiedy się nauczysz, że wolę taką oswojoną bestię, jak ty niż pluszowego misia? - ugryzłem go w ucho. Chyba nie powinienem go prowokować, kiedy moje wejście było w takim stanie, ale czy mogłem pozwolić by Reijel zadręczał się głupotami? - Jeśli chcesz żebym kłamał przełożonym i został dziś w domu, musisz mnie do tego zmusić. Aj! - tym razem nie zdołałem powstrzymać krzyku, kiedy mężczyzna złapał mnie za ramię i przewrócił na swoje kolana. Po jego twarzy znowu błąkał się uśmiech satysfakcji.
- W takim razie wiedz, że nie mam najmniejszej ochoty ubierać się dzisiaj i będę przypominał ci moim ciałem, że musisz jak najszybciej dojść do pełnej sprawności. A że nie zapomniałem o fartuszku, będę patrzył na ciebie pożądliwym wzrokiem i podniecał się za każdym razem na nowo ilekroć spojrzę na ciebie. - tak, to zdecydowanie był Reijel, którego znałem i kochałem. Miłosny sadysta, który nigdy nie miał mnie dosyć. Czyżbym był większym szczęściarzem niż Fillip?