środa, 29 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLIV - Syriusz Black

Wyglądałem potwornie. Miałem za sobą przepłakanych kilka godzin, niewiele snu, setki zmartwień i bałem się potwornie pojawić w Skrzydle Szpitalnym. Jeśli Pomfrey powie mi, że z Remusem jest gorzej, albo w ogóle mnie tam nie wpuści... Wolałem nie myśleć, co by to dla mnie oznaczało.
Ręce drżały mi jak choremu, nogi były jak z waty, zęby niemal szczękały. Nie mogłem tego dłużej odkładać. Musiałem wiedzieć, do czego doprowadziłem. Wziąłem kilka ciężkich, głębokich oddechów, powietrze było jak smoła i ledwie wypełniało minimalną część moich płuc. Mógłbym się teraz udusić, tak ciężko było mi wewnątrz.
- Dasz sobie radę, Syriuszu. Dasz sobie radę. Remusowi nic nie jest. - miałem ochotę zawrócić i uciec, ale nadal wytrwale zmierzałem w stronę Skrzydła Szpitalnego. - Cholera! - zdenerwowałem się na samego siebie. Biegiem ruszyłem do SS i dopadłem drzwi otwierając je gwałtownie. Raz kozie śmierć, niech się sataniści cieszą, a kler pomstuje. Przecież musiałem się dowiedzieć, co z Remusem!
- Proszę mówić prawdę, zniosę wszystko! - krzyknąłem wchodząc i czekając na najgorsze.
- Tu są chorzy, Black! - pielęgniarka wypadła ze swojego gabineciku. - Miałam cię wzywać, ale teraz wcale nie żałuję, że czekałam do końca badań. Siedź cicho z boku i poczekaj, aż sprawdzę, czy jest już całkiem zdrowy.
Nie rozumiałem lub nie mogłem dojść do ładu ze swoimi myślami. Czy ona właśnie coś insynuowała?
- Syriuszu, pobladłeś? - usłyszałem głos Remusa i nogi się pode mną ugięły. Upadłem tłukąc tyłek. Czy właśnie miałem omamy słuchowe? - Nic ci nie jest? - musiałem wyglądać jakbym zobaczył... ducha? To kiepskie określenie, biorąc pod uwagę, że widujemy je każdego dnia.
Na łóżku Remusa siedział... Remus. Jeszcze trochę blady, ale jednak obudzony. Remus, mój Remus! Ale czy naprawdę? Czy to w ogóle możliwe? Jak to możliwe? Wstałem na chwiejnych nogach i nie dowierzając samemu sobie podszedłem do Remusa. Musiałem wyglądać jeszcze gorzej niż przed chwilą, bo na twarzy mojego chłopaka widniała troska, kiedy na mnie patrzył.
- To ty? - zapytałem głupio. - To naprawdę ty?
- Nie, James Potter przebrany za Remusa Lupina żeby cię łatwiej zjeść. - pokręcił głową wyciągając rękę po moją.
Niepewnie złapałem za jego palce. Były prawdziwe i ciepłe.
- Ale... jak? Przecież ja... - patrzyłem na Remusa zszokowany.
- Już dobrze, Syriuszu. - Remi ścisnął moją dłoń i pogłaskał kciukiem. - Wiem, że długo byłem nieprzytomny, ale już wszystko jest dobrze. Wiesz, śniło mi się, że jestem w ciele wilkołaka i nie mogę z niego wyjść. Próbowałem i próbowałem, ale nie mogłem się wydostać. A on był w moim ciele i bawił się ze mną, denerwował mnie. Nic nie dało się zrobić, bo ciągle był poza moim zasięgiem. I nagle ty pojawiłeś się w tym śnie. - uśmiechnął się lekko. - I ty pomogłeś mi dorwać wilkołaka i się uwolnić.
Byłem jeszcze bardziej zaskoczony, jeśli to w ogóle możliwe.
- Nie zabiłem cię? - zapytałem głupio, a Remi wydawał się niepewny. Musiał coś zrozumieć i dlatego nie podjął dalej tematu. - Cieszę się, że jesteś już z nami. - nadal byłem jednak rozedrgany.
- Tak, wiem. Ale już jestem z wami, Syriuszu. Ten dym trochę mnie wykończył. Miałem go wszędzie, czułem go, połykałem, ten pisk spowodowany wybuchami, błyski, ciągły ruch, piski. To chyba było za wiele i jakimś sposobem uciekłem przed tym w siebie. Nie mam pojęcia, czy naprawdę tak było, ale takie mam wrażenie. Bałem się, bardzo się bałem, a teraz już jest dobrze, teraz będzie lepiej. Chyba peplam za dużo. - uśmiechnął się do mnie szeroko, tak jak zazwyczaj, kiedy robił coś co go odrobinę zawstydzało, ale nie było powodem do zmartwień.
- Remusie, cieszę się waszym szczęściem, ale muszę kontynuować badania. - Pomfrey przerwała nam w końcu i podchodząc wcisnęła w rękę Lupina kubeczek z wieczkiem. - Nasikaj. - wydała polecenie, a on zarumienił się.
- Przy wszystkich? - wydusił. No tak, stałem nad nim ja i pielęgniarka, a na domiar złego chłopak po drugiej stronie też był całkiem rozbudzony.
- Mogę go zanieść do łazienki i poczekać aż skończy. - zdeklarowałem szybko. - Mnie się nie wstydzi, a zawsze to mogę go na chwilę zostawić i wrócić kiedy zawoła. Albo się odwrócić.
- Tak, to świetny pomysł! - Remus nawet nie zastanawiał się nad tym dwa razy, ale kiwał głową zgadzając się na wszystko.
- Dobrze, niech wam będzie. Byle szybko, bo muszę to wysłać do badania.
- Już, teraz, natychmiast. - Remi wyciągnął do mnie ramiona. - Mógłbyś? Chcę to mieć za sobą.
Nie dałem się prosić. Wziąłem Remusa na ręce. Był tak lekki, że nie byłem pewny, czy jest to spowodowane kilkudniowym snem czy może to ja od dawna go nie nosiłem i teraz straciłem poczucie jego ciężaru. Zaniosłem go do wydzielonej dla chorych łazienki i posadziłem na wielkim krześle, które stało tam na środku miejsca do kąpieli. W ten sposób Remus mógł załatwić potrzebę, a ja skorzystam z okazji i umyję go, by czuł się lepiej. Pomogłem mu się rozebrać i nie patrzyłem jak wypełnia pojemniczek. To było zbyt krępujące dla Lupina i doskonale to rozumiałem. Dalej jednak pozwolił mi się już wszystkim zająć. Podałem mu szampon i płyn do kąpieli, odkręciłem wodę. Czekałem w suchym miejscu, aż skoczy niezgrabne szorowanie się. Wodę sam już zakręcił kurkiem, który miał wbudowany w siedzisko. Znowu wróciłem do pracy susząc go i ubierając w czystą piżamę, która pojawiła się na wieszaku, jakby Pomfrey domyśliła się, że jest nam potrzebna.
W ten sposób Remi wrócił do świeżej, zmienionej właśnie pościeli, w czystej piżamie, sam był pachnący i wręczył pielęgniarce pudełeczko.
- Z górką. - skomentował z cwaniackim uśmiechem. A więc odzyskiwał też humor, wspaniale!
- Jak pani myśli, kiedy Remus będzie mógł stąd wyjść? - zapytałem zanim kobieta zniknęła by zająć się próbkami.
- To zależy od wyników, więc jeszcze z dwa dni musi tu zostać. - wyjaśniła. - Może nawet trzy. Nie mogę określić jednoznacznie terminu. - Możesz być jednak spokojny, to nie jest poprawa przed nagłym pogorszeniem i Remus już nie zapadnie w senną śpiączkę. Obudził się i tak też zostanie. Wraca do zdrowia, ale badania są niezbędne. Może mu teraz brakować niektórych witamin, a lepiej przeciwdziałać temu wszystkiemu, niż męczyć się z konsekwencjami.
Zamknęła się w swoim gabinecie, gdzie nie miałem wstępu, ale nie przeszkadzało mi to. Przytuliłem mocno Remusa by okazać mu tym swoje wsparcie i sympatię, a nie wzbudzać przesadnego zainteresowania Puchona, który widział nas jak na dłoni.
- Nadal się martwisz? - zapytał głaszcząc mnie po twarzy, kiedy się odsuwałem.
- Nie, już nie. Przypadkowo udało mi się wyprowadzić cię ze snów i teraz mam cię dla siebie. Całą noc martwiłem się, że coś zepsułem i przeze mnie nigdy więcej się nie obudzisz. Victor mi pomógł. - starałem się mówić tak cicho, by tylko Remi to słyszał. Nie potrzebowałem świadków. - To było okropne, bo naprawdę byłem przekonany, że wilkołak cię zjadł.
- Już dobrze, Syri. Teraz to ja muszę martwić się o ciebie, bo tak się zadręczałeś, że wyglądasz jakbyś miał ostrą depresję. Opuchnięte oczy, czerwone białka, włosy masz w takim nieładzie, że nie wiem, jak planujesz rozczesać te kołtuny. Te fajerwerki zaszkodziły na obu, więc nigdy więcej podobnych akcji. Teraz marzę o spokoju, ciszy i odpoczynku. Wybacz, ale pewnie przez najbliższy miesiąc nie będę szczególnie wartościowym towarzyszem zabaw.
- To nic takiego. Ja też potrzebuję odpoczynku od atrakcji po tym, co się stało. Zależy mi na tobie, Remusie, więc nigdy nie miałbym ci za złe tego, co robisz.
- Skończcie już z tymi słodkimi do porzygania wyznaniami. - Puchon na łóżku pod ścianą prychnął niezadowolony. - Może i jesteście z Gryfindoru, ale chyba potraficie zachowywać się jak mężczyźni, co? A nie tylko westchnienia, skomlenia i biedowanie. Piłem wywar z trującej żaby, a czułem się wtedy lepiej niż teraz, kiedy muszę was słuchać. - komentował dalej.
Chciałem rzucić jakąś wyjątkowo wredną uwagą, ale Remi powstrzymał mnie kręcąc głową, więc dałem sobie z tym spokój. Może rzeczywiście nie zachowałbym się odpowiednio odpowiadając na zaczepkę? Dałbym na pewno satysfakcje temu spuchniętemu dziwolągowi.
- Remi, pewnie nie wiesz, co się stało i myślisz, że ten przyjemniaczek już taki się urodził. Nie, ta ropucha została otruta przez kilku Ślizgonów jakąś żabią esencją. I stąd ta jego urodziwa facjata. Nie wiem, czemu go tak kochali, ale pewnie sobie zasłużył.
- Nie twój interes! - syknął na mnie Puchon.
- Już, koniec, Syriuszu. Chcesz żeby Pomfrey cię stąd wyrzuciła zanim będziesz musiał iść na śniadanie?
- Tak, masz rację, przepraszam. - nagle zacząłem odczuwać słuszną euforię. Mój Remus się obudził! Obudził się i więcej nie pozwolę mu zasnąć na tak długi czas!
- I to jest uśmiech, na który liczyłem. - skomentował moje zachowanie Lupin i nie mogłem się temu dziwić. Przecież właśnie dotarło do mnie z całą stanowczością, że on wrócił!

niedziela, 26 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLIII - Victor Wavele

Syriusz na moich kolanach poruszył się gwałtownie zadzierając głowę do góry i patrząc w moje oczy swoimi wielkimi z przerażenia, o niemal oszalałym spojrzeniu. Wyglądał niepokojąco i zupełnie niestosownie do sytuacji, jeśli nie liczyć Skrzydła Szpitalnego i dwójki chorych przy nas. Hmm, może jednak pasował tu idealnie z tym obłędem w szarych tęczówkach, które były teraz jak burzowe niebo, które zaraz pociemnieje?
- Chyba coś spieprzyłem. - powiedział płaczliwie, a po jego policzkach naprawdę spłynęły wielkie łzy. Prawdę mówiąc nie miałem pojęcia, co mam robić. Syriusz, chłopak, którego nigdy nie posądziłbym o podobne zachowanie przy innych ludziach, właśnie płakał zaciskając dłonie na moim swetrze.
- Szzz – próbowałem go uciszyć zanim obudzi chłopaka na łóżku po drugiej stronie i sprowadzi nam na głowy Pomfrey. Niestety, niewiele to dało i byłem już pewny, że chory nastolatek dorabia teraz ideologię do tego, co słyszy. Wycie dochodzące sprzed łóżka chłopaka, który od kilku dni nie odzyskał przytomności? Graniczyło ze Śmiercią przychodzącą po wybranych. Nie zdziwię się, jeśli będzie przez lata sypiał przy zapalonym świetle. - Wychodzimy stąd. - szepnąłem do ucha wyjącemu Blackowi, który spojrzał na bladą twarz Remusa aż widoczną w ciemnościach i zawył głośniej. Wziąłem go na ręce przytulając by stłumić szloch. Powstrzymałem jęk, kiedy to robiłem. Był cięższy od drobnego Noela, co mnie prawdę mówiąc zdziwiło. Moje ego nie przyznałoby się jednak nigdy do tej słabości, więc postanowiłem forsować dalej mój kręgosłup niosąc wtulonego we mnie Blacka.i tym sposobem wyniosłem go czym prędzej z sali chorych, by nie narobić sobie kłopotów. Jakby tego było mało, miałem niemały problem starając się utrzymać na miejscu Pelerynę Niewidkę, którą byliśmy owinięci. Idealna sceneria żeby się przeforsować i zrobić sobie tym krzywdę.
Zabrałem chłopaka w ostatniej chwili, bo zanim dotarliśmy do końca korytarza usłyszałem, jak drzwi do sali chorych otwierają się. Byłem pewny, że Pomfrey coś usłyszała i zaczęła sprawdzać wszystkie możliwe opcje. Miałem tylko nadzieję, że nie usłyszy z tej odległości płaczu Blacka, który zasmarkał mnie już konkretnie.
Zabrałem go do siebie uznając, że zwracanie go w takim stanie kolegom byłoby nieodpowiedzialne i mogłoby wzbudzać podejrzenia. Cały Gryfindor zostałby postawiony na nogi, gdyby Syriusz tak chlipał w Pokoju Wspólnym.
- Powiedz mi co się stało. - poprosiłem kiedy miałem już pewność, że nikt nas nie usłyszy, nikt nie patroluje korytarzy i dochodziłem już do drzwi swojego pokoju.
- Ja... zabiłem go! - zawył jak alarm, stanowczo zbyt głośno – Pozwoliłem żeby zeżarł go wilkołak!
- Syriuszu, to był sen, nie możesz wiedzieć, co to oznaczało! - starałem się od razu przedostać do jego świadomości. - Uspokój się, to mogło być wszystko. - wniosłem go do pokoju i ułożyłem na łóżku okrywając kocem, kiedy zwinął się w rozedrgany, płaczący kłębek. Musiałem oszaleć, że to robiłem, ale położyłem się obok niego i ponownie przygarnąłem ramionami do siebie. Jasne, kiedyś mi się podobał i nie zawahałbym się przed wykorzystaniem okazji by go w sobie rozkochać, ale teraz był dla mnie tylko młodym przyjacielem, może kimś w rodzaju brata, ale na pewno nie obiektem romantycznych westchnień. Miałem przecież ręce zajęte Noelem i dla innych nie starczałoby mi ani czasu, ani sił.
- Ja widziałem, jak go pożera. - mamrotał załamany Syriusz. Jego oczy wyglądały jak opuchnięte żabie gałki oczne, z nosa ciekło jak z kranu. - Był w klatce. Ja go chciałem wypuścić. Spadł. I wilkołak go zaatakował. Ten, który czekał. Pod drzewem. - mówił krótkimi, szybkimi zdaniami.
- Nic nie jest pewne, mówiłem ci. - starałem się go głaskać, ale nie mogłem pozwolić by wziął mnie za ostatniego zboczeńca i oskarżył o molestowanie w takiej chwili. - Tam wszystko było możliwe i o ile ostrzegałem żebyś nie robił niczego głupiego, o tyle nie wiem, kiedy coś we śnie jest głupotą. Poczekaj kolejnych kilka dni, a przekonamy się, co dalej. - chyba mu tym nie pomogłem, bo ryczał dalej i zupełnie nie przypominał siebie, jakby to ktoś zupełnie inny wrócił do jego ciała z tych sennych ostępów.
- Syriuszu, daj już spokój...
Dlaczego miałem to szczęście, że kiedy właśnie starałem się pocieszyć Blacka i gładziłem go po wilgotnym policzku, Noel musiał wejść do pokoju bez ostrzeżenia? Czy przypadkiem nie powinien być u siebie o tak nieludzkiej porze? Szlag, to zaskoczenie nie zwiastowało niczego dobrego.
- Powiedziałbym, że to nie tak jak myślisz, ale nie wiem co teraz myślisz. - powiedziałem głupio.
- Wolisz nie wiedzieć, co myślę. - rzucił chłodno mężczyzna.
- W takim razie powiem coś zanim mi przerwiesz i zaczniesz niesłusznie oskarżać. On nie płacze przeze mnie, ale z powodu swojego chorego chłopaka, a ja go pocieszam, jako przyjaciel, nie nauczyciel.
- Och, doprawdy? A gdzie byłeś wcześniej? - czy Noel naprawdę był zazdrosny o Syriusza, czy tylko udawał żeby coś mi udowodnić? Chciałem mu odpowiedzieć, ale wtedy Black odwrócił się do mojego kochanka i pociągnął nosem.
- On mówi prawdę. - powiedział zdławionym głosem. - On chciał pomóc mnie i mojemu chłopakowi, ale ja wszystko schrzaniłem! - i znowu napad płaczu.
- Nie spodziewałem się, że tu będziesz o takiej porze, więc nie zostawiałem żadnej wiadomości, ani nie mówiłem ci o niczym. Zajmujemy się czymś nielegalnym dla małolata, a zabronionym także dorosłym, więc...
- Seksem?
- Zdurniałeś? - zapytałem tak samo ironicznym głosem, by uświadomić mu jak daleki jest od prawdy. - Teraz naprawdę nie mam czasu na zabawy, więc zostaw nas samych, dobrze? - starałem się patrzeć na niego błagalnie by zrozumiał, że nie chcę go wyganiać, ale muszę jeśli Syriusz miał się lepiej poczuć. Przecież żaden facet nie lubi okazywać swojej słabości. W ten sposób jest łatwiej utrzymać status lidera, czy wojownika.
Black zasnął zanim skończyłem się kłócić z Noelem. Usilnie chciał wiedzieć, co dokładnie mamy na sumieniu, ale to nie był mój sekret, więc nie mogłem go zdradzić.
- Nie mogę ci wyjaśnić, ale Syriusz to zrobi jeśli będzie chciał. Nie zachowuj się jak nastolatka, która przyłapała chłopaka na pocałunku z najlepszą przyjaciółką. Pomagałem mu i nadal pomagam, bo ma chłopaka, który choruje. Chodzi o Remusa, sam słyszałeś, że jeszcze się nie obudził i Pomfrey zaczyna się martwić, że będzie zmuszona wysłać go Świętego Munga.
- Nie chcę ci wierzyć, ale chyba jednak wierzę. - poddał się Noel. - Zostawię was, nie będę przeszkadzał. - prychnąłem wściekle, a on chyba wyczuł, co to oznacza. Miałem zamiar się na niego złościć, a w tym byłem zdecydowanie lepszy od niego.
Noel zmarszczył brwi, skrzyżował ramiona na piersi, wydął wargę jak obrażony kilkulatek i wyszedł z mojego pokoju odwracając się na pięcie. Chciał toczyć wojnę, a ja nie do końca wiedziałem dlaczego. Nie mogło chodzić zwyczajnie o Syriusza, który przecież nigdy mu nie zawadzał, a więc o co? Miał gorszy dzień i specjalnie szukał zaczepki? A może coś się stało i dlatego szukał mnie nad ranem, kiedy normalnie powinien spać? Teraz to ja miałem wyrzuty sumienia i obawiałem się, że zawaliłem jako kochanek. Czego chciał ode mnie Noel? Najchętniej pobiegłbym za nim ile sił w nogach, ale to nie miałoby sensu. Musiałem zostać z Syriuszem, pilnować by nie obudził się skołowany i zrozpaczony. Black walczył przecież z poczuciem winy i obwiniał się o najgorsze, choć ono jeszcze nie nadeszło. Potrzebował kogoś, kto stanie u jego boku.
- Same z wami problemy. - westchnąłem do siebie i zamknąłem oczy trzymając Blacka w objęciach. Był jak zawsze ciepły, choć wyższy i postawniejszy niż wtedy, kiedy uczyłem go podrywać.
Postanowiłem się przespać i jeśli to możliwe, pomyśleć nad sposobem ugłaskania Noela. Nie był przykładem człowieka, którego można łatwo przekonać do zmiany zdania, choć dąsał się góra trzy dni.
Prezenty to za mało, Noel nie ulegnie tylko dlatego, że dostanie ode mnie jakieś głupie upominki. Oficjalne przeprosiny też nigdy go nie kręciły. Więc powinienem dać mu siebie? Żeby mógł odrzucić jeśli znajdzie w sobie na tyle siły? To byłoby upokarzające! Ale nic poza mną samym raczej nie miało prawa do niego dotrzeć.
- Pomożesz mi, Syriuszu. - mruknąłem ziewając i wsłuchując się w oddech chłopaka, by mieć pewność, że nadal jest uśpiony i już spokojny. - Z twojej winy mam kłopoty w raju, więc ty je rozwiążesz.
Nagle poczułem się słaby i osamotniony. Nie mogłem pomóc Syriuszowi, a może nawet przyczyniłem się do jego załamania. Mój kochanek się na mnie obraził za moją przyjaźń z uczniem. Byłem w tak beznadziejnej sytuacji, że żadna inna nie mogła się z tym równać.

środa, 22 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLII - Syriusz Black

Wyznaczony przez Victora czas minął, a Remi nadal się nie obudził. W takiej sytuacji nawet nauczyciel uważał, że rozsądniejszym będzie reagować zamiast czekać, aż coś się wydarzy. Umówiłem się z nim pod jego gabinetem i obiecałem zadbać o to by nikt nas nie wyśledził i w tym też celu, pożyczyłem od Jamesa pelerynę niewidkę, w którą opatuliłem się idąc po nauczyciela. Wavele był naprawdę zaskoczony, kiedy wyłoniłem się przed nim z nicości, ale szybko opanował zaskoczenie i pochwalił mój pomysł. Przez całą drogę do Skrzydła Szpitalnego czułem ciepło jego ciała zaraz przy swoim. Jego obecność przy łóżku Remusa mogłaby kogoś zdziwić, więc obaj musieliśmy pozostać niezauważeni. W pełni polegałem na jego runach, kiedy wkradaliśmy się do pokoju chorych, w którym nadal znajdowały się dwie osoby. To utrudniało nam zadanie, ale nie było odwrotu.
Victor podał mi eliksir smakujący gorzkawą trawą, który wypiłem do dna mimo paskudnego aromatu na języku i mdlącego zapachu. Profesor usadził mnie na swoich kolanach trzymając mocno bym się nie zesunął na ziemię i nie ściągnął z nas peleryny niewidki, kiedy będę zasypiał.
- Pamiętaj, że masz być mi posłuszny. - szepnął mi do ucha i zaczął cicho wypowiadać słowa zaklęcia w języki, którego nawet nie rozpoznawałem. Zakręciło mi się w głowie i byłem pewny, że gdybym teraz spanikował i chciał się wycofać, to nie miałbym takiej możliwości. Byłem senny, oczy piekły mnie niemiłosiernie, usta były suche, jakbym od tygodnia nic nie pił, żołądek kurczył się boleśnie, a w końcu głowa opadła mi na pierś i znalazłem się w ciemności otoczony tylko echem głosu nauczyciela, który roznosił się echem po nieprzeniknionej ciemności. Poczułem się jak mały robak w pudełeczku po zapałkach.
- Gdzie mam teraz iść? - zapytałem głosu, który nie przerwał szeptania zaklęcia. Jego właściciel nie słyszał mnie, zapewne także nie widział. Zaryzykowałem wyciągając przed siebie ramiona i po omacku próbowałem przesuwać się do przodu.
- Otwórz oczy, Syriuszu. - usłyszałem zrozumiałe słowa Victora, który nagle stał obok mnie i ściskał moje ramię. Nadal otaczała mnie ciemność, ale uświadomiłem sobie dopiero teraz, że naprawdę moje powieki były ciasno zamknięte. Niepewnie uchyliłem je czując ból w rażonych jasną zielenią oczach. Stałem w lesie, otoczony wysokimi drzewami, które nie miały zapachu, nie wydawały żadnych odgłosów. Cichy obraz, zupełnie jakbym został wpisany w stare płótno utalentowanego, ale niedocenionego malarza.
- Co... co mam teraz zrobić? - zapytałem nadal towarzyszącego mi mężczyzny.
- Iść dalej, Syriuszu. Iść i znaleźć Remusa. Będę na ciebie czekał, będę do ciebie przemawiał, gdy będzie potrzeba i pamiętaj, musisz wrócić, kiedy ci rozkażę bez względu na wszystko.
- Dziękuję panu. - niestety powiedziałem to w pustkę, gdyż Victora już przy mnie nie było.
Spojrzałem przed siebie, a później powoli otaksowałem otaczający mnie las. Miałem wrażenie, że coś na mnie patrzy, kryje się i czai. Miało dobre czy złe intencje? Coś mignęło mi po prawej. Spojrzałem tam, ale nie dostrzegłem nic, a jakiś kształt przesunął się szybko na samej krawędzi mojej możliwości postrzegania po lewej. To była smuga, która dla mnie miała kształt wilkołaka. Czy naprawdę tak było czy może sobie to zmyśliłem?
„Gdzie jesteś Remusie?” zapytywałem sam siebie „gdzie mam cię szukać?” Moja uwaga skupiła się na ocienionym fragmencie lasu, który wydawał mi się teraz dziwnie mroczny, w porównanie z całą resztą subtelnie rozjaśnianą niewidocznym słońcem.
Remus był światłem i jasnością, jego wilk był mrocznym, niebezpiecznym dowodem na niesprawiedliwość. I dlatego właśnie powinienem szukać Remusa po jasnej stronie lasu, zaś wilkołaka po ciemnej? Nie, to byłoby tak proste, że aż głupie. Kontrast – musiałem zmierzać w kierunku kontrastu. Jeśli Remi został uwięziony w domenie wilkołaka, to musiałem stanąć twarzą w twarz z mrokiem tej części lasu, gdzie nic się nie poruszało, gdzie migający szybko kształt nie pokazał się ani razu.
- To proste Remusie, więc nie zawiedź mnie i nie komplikuj tego snu tak jak mógłbyś to zrobić. - jęknąłem błagalnie stawiając bezgłośne kroki coraz bliżej cieni rzucanych przez drzewa. Zanim jednak postawiłem stopę na ciemnej trawie, ta zamieniła się w zimne, kamienne podłoże zamkowej komnaty. Drzewa rozpłynęły się zastąpione grubymi, zimnymi murami ponurej twierdzy. „Miało być nieskomplikowanie to mam nieskomplikowanie” pomyślałem nie chcąc by echo mojego głosu rozniosło się po tym pomieszczeniu. Podczas gdy las był przerażająco cichy, tutaj było słychać każdy krok niczym dudnienie bębnów.
Dotarłem do masywnych, drewnianych drzwi i otworzyłem je bez obawy, że coś mnie zaatakuje. To powinno być zejście do podziemi, do lochów, w których planowałem znaleźć mojego Remusa, ale zamiast schodów w dół, znalazłem te prowadzące do góry. Musiałem sprawdzić każdą ewentualność, więc nie odrzuciłem otwierającej się przede mną szansy. Zacząłem wspinać się powoli w górę słysząc dochodzący ze szczytu odgłos kapiącej wody. Im wyżej wchodziłem, tym donośniejsze były odgłosy kropel rozbijających się o taflę wody. Tutaj schodami płynął mały strumyk, jakby gdzieś na górze przelała się woda w wannie i teraz uwolniona spod jarzma ograniczeń, spływała w dół schodami.
Czułem chłód na stopach, jakbym przemoczył buty, kiedy w końcu wspiąłem się na szczyt. Rozpościerała się przede mną wielka komnata bez konkretnych granic. Gdzieś, pozornie na jej środku, stała wielka ptasia klatka z siedzącą w niej postacią zwiniętą w kłębek.
- Remus? - zapytałem głośno, a ktoś drgnął unosząc głowę. Rzuciłem się biegiem w tamtą stronę, ale nie zbliżyłem się ani na chwilę. Nadal dzieliły nas nieskończone metry przestrzeni nie do pokonania.
Złote oczy Remusa śledziły moje nieudolne poczynania, jego ręce zacisnęły się na prętach klatki.
- Uważaj! - usłyszałem jego krzyk, a później poczułem potworny ból z tyłu głowy, jakby ktoś właśnie uderzył mnie kijem. Ignorując mroczki i niemoc, przetoczyłem się na plecy usilnie próbując skupić wzrok na stojącej nade mną, ogromnej postaci wilkołaka. Nie zdziwił mnie ten widok, podobnie jak wyszczerzone groźnie zęby.
- Nie dam ci się. - rzuciłem wyzywająco i skupiłem się chcąc przemienić w psa. Nie udało mi się to od razu, ale już po chwili poczułem, że moje ciało ulega transformacji. Skoczyłem na cztery łapy i odwracając się szybko znowu próbowałem dopaść klatki Remusa. Byłem już niedaleko, kiedy nagle podłoga zaczęła się rozpadać, Remi wraz ze swoim więzieniem runął w dół. Nie krzyczał, ale patrzył na mnie błagalnie, ze strachem. Jak miałem go uwolnić?
Zawróciłem by nie wpaść w rozpadlinę, w której zniknął Lupin. Jemu nic nie będzie, ale ja mógłbym nieźle ucierpieć. Podskoczyłem odbijając się od ciała wilkołaka i pognałem w drugą stronę, gdzie schody chybotały się już i były o krok od rozsypiania się w drobny mak. Sadziłem wielkie susy chcąc znaleźć się jak najszybciej na samym dole i wypadłem na oświetloną słońcem polanę.
Klatka Remusa, teraz zdecydowanie mniejsza, wisiała na gałęzi jednego z drzew. Pod nim skakał młody wilkołak, który próbował dosięgnąć klatki i ściągnąć Remusa na ziemię. Po co? Nie wiedziałem, ale uznałem, że muszę mu pomóc. Może to był problem? Remi musiał stać się jednością z samym sobą i wtedy zdoła wyjść? Miałem świadomość, że to głupota, uproszczenie, ale Remi mimo całej swojej inteligencji, nie był kimś kto we śnie tworzyłby skomplikowany świat.
Przemieniłem się w człowieka i biegiem rzuciłem w stronę drzewa. Dopadłem go zanim wilkołak zdążył zareagować na moją obecność. Wspiąłem się niezgrabnie po pniu, a pazury tej młodej bestii rozorały mi łydkę. Syknąłem, ale nie poddałem się. Usiadłem na gałęzi zmęczony i stwierdziłem, że klatka Remusa jest przywiązana do gałęzi. Musiałem tylko pozbyć się supła. Pode mną młody wilk zamienił się we wściekłą bestię, która zaatakowała mnie w wierzy. Nie miałem jednak wyjścia. Remus spojrzał na nie od dołu i zaczął błagać bezgłośnie żebym tego nie robił, żebym nie zmuszał go do spotkania z wilkołakiem. Płakał nie chcąc zostać zjedzonym, zabitym, zniszczonym.
- Pospiesz się, Syriuszu. - usłyszałem głos Victora niczym głos Boga płynący z błękitnego nieba nade mną.
- Powiedz mi, czy dobrze postępuję! - krzyknąłem do niego, ale nie otrzymałem odpowiedzi. - Szlag. - syknąłem i pomagając sobie zębami w końcu rozplątałem jeden węzeł. Zostały kolejne. Próbowałem się spieszyć, czułem jak klatka obniża się i w końcu spada na ziemię rozbijając się, a rycząca bestia rozdziera ją niczym papierowe pudełko. Co ja zrobiłem? Wielkie szczęki i śmiercionośne pazury wdarły się do wnętrza, gdzie Remus wrzeszczał bezgłośnie w niemym przerażeniu. Płakał, wydawał się błagać mnie o pomoc, kiedy wilkołak rozrywał go na drobne kawałki pożerając jego wnętrzności zanim ja zdołałem w ogóle zareagować.
„Czy ja właśnie zabiłem Remusa?” czułem, że serce staje w mojej piersi.
- Wracaj! - krzyknął rozkazująco Victor, ale ja nie potrafiłem się poruszyć zszokowany tym, co się działo, tym do czego doprowadziłem. Bestia pode mną znowu stała się młodym, umazanym we krwi wilkiem. - Syriuszu! - Wavele ponaglał, był zdenerwowany, a ja patrzyłem na pozostałości po Remusie, które rozpływały się powoli. - Cholera jasna, Black! Masz się od razu ruszyć, bo zerżnę to twoje nieprzytomne dupsko, które mam na kolanach! - wrzasnął na mnie nauczyciel i chociaż nie byłem do końca przekonany, czy naprawdę to robię, chyba zszedłem z drzewa i mijając zakrwawionego, małego wilkołaka rzuciłem się w stronę drzew, do miejsca skąd teraz dochodził wściekły głos nauczyciela. Byłem tak przerażony tym, co zrobiłem, że nie potrafiłem nawet płakać. Słyszałem za sobą głośne sapanie – pierwszy dźwięk, który nie pochodził ode mnie i nie był głosem.
- Syriuszu! - usłyszałem za sobą nawoływanie Remiego. Zatrzymałem się gwałtownie odwracając. Mój chłopak stał tam, stał pod drzewem, w miejscu, gdzie został przed chwilą rozszarpany.
- Black! - warknął ponaglająco nauczyciel już kolejny raz
- Chodź ze mną, Remusie! - odkrzyknąłem odrzucając pragnienie by znaleźć się w tych wyciągniętych zapraszająco ramionach. Pragnąłem tego, ale uwięziony we śnie nie pomógłbym już nikomu, a i tak musiałem narobić niezłego zamieszania. Gdyby jeszcze wyszło na jaw, że Victor pomagał mi w czymś tak ryzykownym, jak podróż przez sen, na pewno straciłby posadę, a może nawet stanął przed sądem Ministerstwa. - Chodź, Remusie! - rzuciłem jeszcze raz i wbiegłem w bramę, która pojawiła się przede mną błyszcząc oślepiająco. To była moja ostatnia szansa na powrót i skorzystałem z niej mając niejasne wrażenie, że zawiodłem na całej linii.

niedziela, 19 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXLI - Syriusz Black

Pod artem nagłówka, a ponad notką z lewej strony macie link do listy rozdziałów. Staram się nadgonić z linkami dodawane teraz notki, ale mam ostatnio mało czasu, więc bądźcie wyrozumiali, proszę.

Victor patrzył na mnie wyraźnie zaskoczony pytaniem, które właśnie mu zadałem. Sam bym się go nie spodziewał, ale przecież musiałem wiedzieć, czy może mi pomóc i sądząc po tego reakcji – mógł.
- To bardzo ważne – westchnąłem ciężko – Chodzi o Remusa i dlatego pana tym zadręczam. Wie pan, że Remi jest... delikatny, ale bardzo wytrzymały – patrzyłem mu w oczy mając nadzieję, że dzięki temu domyśli się, co chcę mu przekazać. On jeden mógł znać naszą tajemnicę nie zdradzając jej innym. Najwyraźniej udało mi się, gdyż skinął głową patrząc na mnie równie wymownie. - Remus nie obudził się od kilku dni i jestem pewny, że to nie jest normalne. Może gdybym wszedł w jego sen i zdołał go z niego wyciągnąć... Wiem, że to niebezpieczne.
- Bardzo niebezpieczne. Obaj możecie na tym ucierpieć.
- Więc jest możliwe? - mój głos zadrżał z ekscytacji.
- Tak, Syriuszu. To możliwe, ale bardzo trudne. Samo przygotowanie potrzebnego eliksiru jest niezwykle skomplikowane, poza tym potrzebujesz kogoś kto zakotwiczy cię tutaj, wypowie zaklęcie... Potrzebujesz mnie, Syriuszu. A ja nie wiem, czy mogę ci pomóc. Jeśli ci się nie uda...
- Uda się. Proszę mi zaufać.
- Ufam ci, Syriuszu, ale to jest kwestia szczęścia, nie umiejętności.
- Bez tego Remus może nie mieć szans. - próbowałem argumentować rozsądnie, choć było mi bardzo trudno.
- Dwa dni, Syriuszu. Potrzebuję dwóch dni żeby przygotować eliksir. Jeśli do tego czasu Remus nie odzyska przytomności, zrobimy to. Wprowadzę cię w jego sny i wyprowadzę, ale musisz być posłuszny. Kiedy usłyszysz mój głos będziesz usiał wrócić bez względu na wszystko. Czy to z Remusem czy też bez niego, ale musisz wrócić.
- Obiecuję. Wykonam każde polecenie, nawet najgłupsze.
- Mam taką nadzieję, bo nie ryzykuję za darmo.
- A czego chce pan w zamian? - wolałem wiedzieć zanim dam mu swoje słowo, ale przecież i tak był mi niezbędny. Nie mogłem odrzucić jego pomocy za nic w świecie. Tutaj stawką był Remus, a więc nawet gdybym musiał go zdradzić, podjąłbym się zapłaty za pomoc.
- Dowiesz się w swoim czasie. Ale teraz porozmawiajmy o tym, co musisz zrobić. Nie wiesz o czym śni Remus. Kiedy wejdziesz w jego sny możesz natknąć się na koszmar, który go zatrzymał. Unikaj kłopotów i namów Remusa żeby zechciał z tobą wrócić do wyjścia. Nie wiem jak będzie wyglądało, to mogą być drzwi, może być brama, a nawet królicza nora. Usłyszysz mój głos, który będzie dochodził z tamtego miejsca i po tym rozpoznasz wyjście. Jeśli zabłądzisz lub zamarudzisz tam zbyt długo, nie zdołasz już wyjść. Twoja świadomość zostanie zamknięta w umyśle Remusa. Nie zgiń też tam przypadkiem, bo doznanie choć nieprawdziwe, będzie na tyle silne, że twoje ciało może odczuć to na sobie. Rozumiesz chyba, co to oznacza, prawda? - skinąłem głową. - Remus nie jest normalnym dzieciakiem, więc w jego śnie możesz natknąć się na tę jego drugą stronę.
- Poradzę sobie. Wiem jak nad nim zapanować. - tylko czy we śnie będę w stanie przemienić się w psa?
- Będę cię asekurował na tyle, na ile będzie to możliwe. Przyjdź do mnie za dwa dni, jeśli nic się nie zmieni, a wtedy umówimy się kiedy i gdzie.
- Czy pan mnie spławia?
- Tego bym nie powiedział, bo to zbyt poważna sprawa. Raczej uznaję ją za załatwioną na dzień dzisiejszy. - jego poważne argumenty przerwało pojawienie się w pokoju profesora run Noela, który stanął w progu zdziwiony moim widokiem. Nie spodziewał się, że ktoś zjawi się u Victora. Tym bardziej po tym, jak zostali przyłapani na pocałunku.
- Ja już wychodzę, więc proszę się nie krępować. - rzuciłem wstając. - Dziękuję. - skłoniłem się lekko nauczycielowi run i opuściłem jego pokój. Nie interesowało mnie to, co będą robić i dlaczego są razem. Najważniejszy był Remus i dlatego teraz skierowałem się w stronę Skrzydła Szpitalnego, gdzie nadal spał nie budząc się. Pomfrey nadal wciskała mi bajki, że mój Remus nie doszedł do siebie, bo nawdychał się dymu i jego organizm potrzebował więcej czas na odreagowanie. Ciągle to mówiła i może sama w to wierzyła, ale ja ani przez chwilę nie uznałem tego za wystarczające wyjaśnienie jego stanu.
Nie obwieszczając nawet swojego przyjścia, wszedłem do wielkiej sali izolatki, gdzie na jednym z łóżek leżał mój chłopak, a na drugim, naprzeciwko, piątoklasista, Puchon, który zatruł się żabą. O tym już dziś rano było głośno, bo McGonagall osobiście wygłosiła przydługi wykład na temat niebezpiecznych, głupich zabaw, a Slughorn dla przykładu ukarał chłopców odpowiedzialnych za ten incydent, każąc im przez cały miesiąc chodzić po szkole w okropnych żabich czapkach, jakby osobiście je dla nich uszył.
O ile dobrze pamiętałem, jęczący z powodu bolesnych skurczów brzucha nastolatek miał na imię Barty. Był pokryty okropną wysypką o fioletowo-zielonej barwie, usta miał trochę zapuchnięte i rozbiegane, błędne spojrzenie. Pielęgniarka odtruwała go od wczorajszej nocy i teraz musiał wyglądać zdecydowanie lepiej, niż wcześniej, chociaż wcale nie chciałem wiedzieć, jaki obraz nędzy i rozpaczy przedstawiał sobą wcześniej.
Drzwi na korytarz otworzyły się i do środka weszła osoba, której nie spodziewałem się tu zobaczyć – mój brat. Regulus trzymał w ramionach książkę i stanął jak zaklęty, kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się z moim. Nie mogłem dziwić się tej reakcji. Sam odsunąłem od siebie brata, który przecież zawsze chciał się jakoś ze mną zaprzyjaźnić. Tyle, że ja nie potrafiłem nawiązywać bliskich znajomości z osobami, które uważały moich rodziców za bogów.
- Co ty tutaj robisz? - rzuciłem do niego raczej mało ugodowo, a twarz Regulusa stężała.
- Nie twój interes. - odpowiedział mocno i przez chwilę rozważał chyba wycofanie się, ale ostatecznie przeszedł przez pomieszczenie i usiadł koło łóżka Puchona, który najwyraźniej był jego kolegą. Nawet nie wiedziałem, że mój brat ma jakiś znajomych poza swoim domem, a co dopiero żeby się o nich troszczyć. - Cześć. - przywitał się cicho ze swoim podtrutym towarzyszem, który chyba nie kojarzył jeszcze zbyt jasno.
Siedząc przy Remusie wytężyłem słuch by podsłuchać, co mój młodszy brat mówi do tego Puchona. Nawet wstrzymywałem oddech, by nie zagłuszać cichych, niemal szeptanych słów.
- Przyniosłem jedną z moich ulubionych książek żeby ci ją poczytać. Uznałem, że możesz się tu nudzić. - nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ale chyba się jej nawet nie spodziewał. Ignorując mnie ostentacyjnie i odwracając się do mnie plecami na drewnianym krzesełku, otworzył na kolanach jakąś sporą książkę. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, jaki jest ulubiony tytuł Regulusa spośród wszystkich książek, jakie mieliśmy w domu.
Reg zaczął czytać, ale nie rozpoznawałem tego początku. Podejrzewałem, że trzymał tę powieść u siebie i nigdy nie pozwolił by plątała się po domu. To tłumaczyłoby fakt, że jej nie kojarzyłem. Zresztą, nie byłem specjalnie chętny do pogłębiania mojej wiedzy literackiej, więc chyba nie powinienem być zdziwiony. A może to jakaś pozycja z biblioteki?
Czułem, że zaraz usnę z powodu monotonnego, cichego głosu brata i nudy, jaką było przesiadywanie przy ciągle śpiącym chłopaku. Nie miałem nic przeciwko temu, ale i tak zacząłem ziewać i oparłem ręką policzek zamykając na chwilę oczy. Czułem pod powiekami pieczenie, a gałki oczne wydawały się puchnąć. Byłem niewyspany, zmęczony i zestresowany. Czy mogłem liczyć na taryfę ulgową tylko dlatego, że mój przyjaciel miał pewien problem? Oczywiście, że nie! I dlatego czułem się teraz niczym duch, który odpływa w zaświaty.
Oparłem głowę o materac łóżka Remusa i nadal z zamkniętymi oczyma słuchałem czytanej naprzeciwko historii. Barty, miałem nadzieję, że naprawdę tak mu na imię, uspokoił się i nie jęczał już, ale ciężko było mi ocenić, czy słucha tego, co czyta mu mój brat i czy w ogóle cokolwiek do niego dociera. Może trująca żaba wypaliła mu szare komórki i już do końca życia miał być taki dziwaczny? Jeśli byłaby to prawda chyba współczułbym bratu, który tak źle ulokował przyjaźń. I tak byłem zdziwiony, że Regulus nie zostawił tego Puchona w spokoju, ale odwiedzał go w Skrzydle Szpitalnym.
- Jeśli twój kolega będzie tu długo leżał, będziemy się chyba często spotykać. - rzuciłem nagle, zaskakując samego siebie. Mój brat umilkł i słyszałem tylko jego głośne westchnienie.
- Mam nadzieję, że Barty nie będzie tu jednak zbyt długo. - a więc dobrze pamiętałem jego imię! - To ostatnie miejsce, w jakim chciałbym cię spotykać. Wystarczy, że jesteś wredny, zadufany w sobie i stanowczo zbyt samolubny. Przeszło mi już zafascynowanie starszym bratem, więc równie dobrze możemy się umówić, kiedy mamy tu przychodzić, a kiedy lepiej trzymać się z daleka. - musiałem przyznać, że to mnie dotknęło, ale nigdy bym się do tego nie przyznał przed Regiem.
- Pomyślę nad tym, skoro wolisz takie rozwiązanie. - zakończyłem tę rozmowę, a Regulus znowu podjął czytanie, choć teraz w jego głosie chyba słyszałem niechęć skierowaną w moją stronę.

środa, 15 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXL - Syriusz Black

Łapa, nie mam pojęcia, kiedy skończę, a tym samym, jak skończę tego fika XD Chcę go pisać jak najdłużej i podejrzewam, że zostanie przerwany tylko w przypadku jakiegoś mojego wypadku czy czegoś podobnego. 

Nie potrafiłem usiedzieć na miejscu, nie potrafiłem normalnie jeść, pić, spać, nawet na zajęciach byłem rozdrażniony ich przedłużającym się trwaniem, trwaniem, trwaniem. W pomiętych ubraniach i z włosami w nieładnie wyglądałem cokolwiek egzotycznie. Cud, że nie przypominałem kompletnego zombie, kiedy mój główny problem leżał nieprzytomny od trzech dni w Skrzydle Szpitalnym i jakoś nie planował się budzić. Sztucznie karmiony, sztucznie pojony. Nie reagował nawet na smak czekolady na języku, co sprawdziłem, kiedy Pomfrey była zbyt zajęta by mnie śledzić. Napisałem o wszystkim do Shevy, który był tak zdenerwowany, że planował do nas przyjechać. Odwiodłem go jednak od tego pomysłu, kiedy rozmawialiśmy przez rozwalony kominek w Pokoju Wspólnym – nadal śmierdzącym po fajerwerkach.
Próbowałem już wszystkiego by obudzić mojego chłopaka, od pocałunków poprzez kuszenie jedzeniem po niezgrabne, jednostronne pieszczoty. Nic. Zdaniem pielęgniarki było to normalne skoro przeżył szok, ale mi wydawało się podejrzane. Wilkołak nie śpi nigdy tak długo! Jasne, musiałem przyznać, że kiedyś już Remi był wyłączony ze szkolnego życia przez długi czas, kiedy spadł ze schodów i przez dłużysz czas był nieprzytomny, ale wtedy był młody, słaby, a teraz powinien być silny, niezniszczalny. Dlaczego? Skutki uboczne – czego? Dlaczego? Skąd i po co?
- Stary, a może powinienem po niego iść? - zaczepiłem Jamesa podczas obiadu, który rozbabrałem na talerzu niemal nic z niego nie ruszając.
- Iść? W sensie do Skrzydła Szpitalnego? - chyba nie nadążał za moim myśleniem. Przewróciłem oczyma, chociaż nie mogłem się dziwić temu, że J. nie ma pojęcia o co mi chodzi.
- Nie, w sny. Wiesz, zabłądził, albo został uwięziony, albo coś jeszcze innego, o czym nie mam pojęcia. Może jest sposób żeby dostać się w jego sny i wyciągnąć go stamtąd. Dobra, przyznaję, że Pomfrey może mieć rację i teraz Remi tylko stara się odzyskać siły, więc śpi, śpi, śpi i nadal nic tylko śpi. Ale nie jestem przekonany. No, sam pomyśl.
- Człowieku, nie wiem, czy ja i myślenie jesteśmy dziś przyjaciółmi. Obudziłeś mnie w środku nocy i postawiłeś na czatach, kiedy przemykałeś do Skrzydła Szpitalnego żeby eksperymentować na Remusie. Spałem na stojąco, a ty starałeś się obudzić swoją Śpiącą Królewnę. Nic nie zadziałało. Nie wymagaj ode mnie zbyt wiele. Peter jest w trochę lepszym stanie, chociaż wyciągnąłeś i jego, ale nie doczołgał się na miejsce i usnął zadkiem w Pokoju Wspólnym i głową na korytarzu, bo nie przelazł nawet przez dziurę za portretem.
- Jeśli nic nie zrobimy nie wiadomo kiedy się obudzi i czy w ogóle mu się to uda. - powiedziałem patrząc na chłopaków i starając się by mój wzrok był bezlitosny młotem na niewiernych przyjaciół.
- Zgadzam się, ale nie wiem jakie jeszcze opcje nam zostały. Słyszałeś kiedyś o wchodzeniu w sny?Nie? Ja też nie! Nagle mamy skombinować jakieś zielsko, które pomoże ci zapaść w trans i przenieść się do jego umysłu? Nawet gdyby to było możliwe, byłoby też cholernie niebezpieczne, nie? - dziwne, że to właśnie James był tutaj głosem rozsądku, ale chyba miał rację. W końcu ja byłem tym zdesperowanym, zarośniętym jak bezdomny, więc wyglądającym na szaleńca.
- Nie mam innego pomysłu. - przyznałem. - Ale nie mogę siedzieć i czekać. Nie powiem, że mam złe przeczucie, bo nie o to chodzi, ale zwyczajnie nic mi się tu nie podoba, ciągle coś jest nie tak. Moim zdaniem powinien już dojść do siebie, a wiesz, że uczyłem się czego tylko mogłem o... zwierzątkach futerkowych.
- Nie mamy nawet kogo o to zapytać. - pozwolił sobie na uwagę Peter. Usta miał pełne mięsa, ale nie przeszkadzało mu to z nami rozmawiać.
- Tu masz rację, chociaż... Dobra, mogę pokręcić trochę przed Victorem i dowiedzieć się, czy są runy, które nam pomogą, Marcel może też coś wiedzieć, a jeśli nie on, to ktoś z jego paczki. J. nie podszedłbyś jakoś Slughorna? Może on coś wie.
- Dlaczego ja mam się nim zajmować? Kiedyś chyba byłem z nim w dobrym kontakcie, ale już nawet nie pamiętam, z czego to wynikało. Dobra, nie patrz tak na mnie! Zrobię to, ale nie obiecuję, że mi się uda.
- Idę od razu. - podniosłem się, ale Potter pociągnął mnie z powrotem na krzesło.
- Daj mu jeść, dobra? - wskazał głową stół nauczycielski, przy którym siedział Wavele. Był pochłonięty rozmową z Seed, jakby wcale ze sobą nie kręcili. Mógłbym w prawdzie poczekać na niego przed gabinetem, ale miałem jeszcze jedne zajęcia, a on również mógł mieć swoje. Wcześniej o tym nie pomyślałem, co znowu potwierdzało moje domysły – bez Remusa byłem nikim.
- Więc wpadnę zobaczyć, co z Remim. - i tak postawiłem na swoje wstając od stołu. - Zjadłem, więc odwiedzę go szybko i wrócę po was. - widziałem sceptyczne spojrzenie Jamesa, które piorunowało mnie i zabijało. Wiedziałem, o co chodzi. Za mało jadłem od kiedy Remi był w SS i nie potrafiłem się do tego zmusić.
Wycofałem się, by okularnik mnie nie zatrzymał i spiesząc się pobiegłem w stronę dobrze znanych mi korytarzy, drzwi, przejść. Trafiłbym tam z zamkniętymi oczyma. W końcu pojawiałem się u Pomfrey, a raczej u Remusa, przynajmniej pięć razy dziennie – przed śniadaniem, przed drugim śniadaniem, po obiedzie, po podwieczorku i po kolacji. Przy okazji jeszcze kilka razy, jeśli czas mi na to pozwalał, ale zawsze otrzymywałem tę samą informację – nic się nie zmieniło, Remus nadal śpi.
Pielęgniarka już nawet nie zwracała na mnie uwagi. Wyglądała z gabinetu, stwierdzała, że to rzeczywiście ja, rzucała jedno zdanie wyjaśnienia i wracała do swoich zajęć. Tak było i tym razem, więc podszedłem do łóżka, na którym leżał mizernie wyglądający chłopak i usiadłem obok trzymając go za rękę. Pomfrey pewnie domyśliła się, że między nami coś jest, ale miałem to w nosie.
- Wymyślę coś żeby cię obudzić. - powiedziałem cicho do mojego prywatnego wilkołaka. - Nie znam jeszcze szczegółów, ale na coś wpadnę. Więc czekaj na mnie, jeśli nie możesz się obudzić, dobrze? - chciałem go pocałować, chociażby w czoło, ale nie zdecydowałem się na to. Moje ciągłe wizyty były wystarczająco wymowne, nie musiałem tego jeszcze pieczętować. Zresztą, pamiętam jeszcze, kiedy McGonagall dowiedziała się o naszym romansie i strzeliła nam głupi wykład na temat zauroczenia związanego z niechęcią do płci przeciwnej i wynikającym z tego zainteresowaniem taką samą płcią. Nie potrzebowałem powtórki z rozrywki. - Tęsknię za tobą. I może dobrze, że mnie teraz nie widzisz, bo wyglądam okropnie. Wystraszyłbyś się. - pocałowałem jego dłoń chcąc zrobić chociaż tyle. - Ale jak tylko do mnie wrócisz to znowu będę zniewalający, przekonasz się. Tak żebyś się we mnie znowu zakochał. Tym razem do szaleństwa. No, nieważne. Muszę wracać na zajęcia. - kiedyś myślałem, że to głupie mówić do nieprzytomnego bliskiego, ale teraz zrozumiałem, że problemem nie jest samo mówienie, ale fakt, że tego nie można powstrzymać. Do takiej osoby zwyczajnie chce się mówić. Nie wspominając o tym, że chce się ją traktować jeszcze lepiej niż zazwyczaj, rozpieszczać na granicy mdłości z przesłodzenia.
Patrząc na spokojną choć bladą twarz mojego chłopaka zastanawiałem się, co może teraz dziać się w jego głowie. Czy błąka się po ciemnym lesie pełnym łysych drzew i demonów czających się w cieniu? A może wspina się na zaśnieżoną górę przemarzając do szpiku kości? Siedzi zamknięty w ciasnej, małej klatce pilnowanej przez jego własne potwory? Chciałem to wiedzieć, a moja wyobraźnia podsuwała mi za każdym razem jakieś okropne, głupie wyobrażenia, które dręczyły mnie i sprawiały, że coraz bardziej się o niego martwiłem. Może Remus jakimś cudem przyjdzie do mnie w moim śnie i poprosi o pomoc podpowiadając, jak mam do niego dotrzeć?
- Chyba złapałem jakiś kompleks niespełnionego bohatera. - mruknąłem do siebie. - Jak myślisz, Remi? To możliwe, że wymyślam coraz głupsze powody, dla których nie możesz wstać by zaspokoić swoje ego? - zadrżałem na tę myśl. - Jeszcze się okaże, że to ja sprowadziłem na ciebie ten niekończący się sen. Hm, moja królewna powinna się obudzić, a nie spać w nieskończoność. Dobra, przynudzam. Do zobaczenia później, Remi. - odłożyłem jego dłoń na pościel i starając się zachowywać możliwie najciszej, wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego.
Czułem się dziwnie, jakbym walczył z depresją, albo jakimś załamaniem psychicznym. Byłem zdeterminowany by działać, by pomóc Remusowi, ale z drugiej strony czułem się ociężały, leniwy, bezsilny. Czy Victor naprawdę mógł mi pomóc? Miałem zamiar zaatakować go jeszcze dzisiaj przed kolacją, a po pierwszych wieczornych odwiedzinach u Remusa. Chociażbym miał użyć siły to chciałem dowiedzieć się wszystkiego co wiedział. A później będę wypróbowywał wszystkich metod jakie poznam, będę robił największe głupoty, ale jakimś sposobem dowiem się jak pomóc mojemu chłopakowi. Pod warunkiem, że nie obudzi się wcześniej, czego mu naprawdę życzyłem. Sobie zresztą też.
- Chyba mi odwala. - powiedziałem do siebie wsuwając dłoń w potargane włosy i przeczesując je palcami, a przy okazji odgarniając z oczu. - Bez Remusa zamieniam się w wariata. Powinienem się leczyć. I przestać gadać do siebie. - byłem załamany moją własną głupotą.

niedziela, 12 stycznia 2014

Kartka z pamiętnika CCXXXIX - Syriusz Black

Remus wystraszył mnie nie na żarty, kiedy stracił przytomność zaraz po wydostaniu się z Pokoju Wspólnego. Najgorsze jednak było to, że nie było mnie wtedy przy nim i zauważyłem jego stan dopiero, kiedy pomogłem wyjść z zadymionego pomieszczenia innym. Sytuacja nie była zbyt dobra, ale podejrzewam, że i tak będzie wściekły o to, co zrobiłem później, a mianowicie, wziąłem go na ręce, jak nieważącą nic księżniczkę, i oświadczyłem, że muszę zabrać go do Skrzydła Szpitalnego. Flitwick zgodził się bez szemrania i obiecał sprawdzić, co z nim, kiedy tylko upora się z oczyszczaniem naszego Pokoju Wspólnego z duszącego dymu. Czułem, że wszyscy gapią się na mnie, kiedy niosłem Remusa, a on będzie czuł się okropnie, kiedy tylko wyjdzie na jaw, że każdy widział go tak bezbronnego, że aż noszonego przez przyjaciela.
Westchnąłem siedząc przy jego łóżku i bawiąc się palcami jego dłoni. Pomfrey zapewniła mnie, że Remiemu nic nie będzie i po prostu nawdychał się dymu, a z jego wrażliwym organizmem szok był niemal pewny. Nie wierzyłem jej jednak. Ja wiedziałem, że Remus to wilkołak, ale ona nie miała pojęcia, że posiadam taką wiedzę. Nawet zastanawiałem się przez chwilę, czy przyznać się do tego, ale uznałem milczenie za bezpieczniejsze. Zresztą, może wcale nie dowiedziałbym się niczego, a tylko był skazany na rozmowę z dyrektorem.
Przez chwilę zastanawiałem się, gdzie może podziewać się J., który powinien tu być ze mną, ale chwilę zajęło mi zrozumienie, że najpewniej czeka na jakieś informacje pod drzwiami. Pielęgniarka mogła nie wpuścić go do środka bądź uznał, że woli zostawić mnie sam na sam z nieprzytomnym chłopakiem. Nie chciałem go trzymać dłużej w niepewności, więc zostawiłem z wielkim trudem Remusa i wyjrzałem na korytarz, gdzie rzeczywiście zobaczyłem brudnego okularnika, który niemal nic nie widział przez zapaćkane czernią szkła.
- Pomfrey mówi, że to nic wielkiego, ale nie wiem czy nie kłamie. Remi to wilkołak. - zacząłem od razu starając się mówić szeptem, ale wyraźnie. - To przecież Remus, nie? Nie powinien zemdleć. Stary, nie wiem, co jej powiedzieć i jak wyciągnąć z niej prawdę. Jest nadal nieprzytomny. Nie jestem specjalistą, ale podejrzewam, że to rzeczywiście był szok dla jego organizmu, tylko nie wiem dokładnie dlaczego.
- Hm, jego zmysły są wrażliwe. - James zakaszlał. - Płakał od dymu.
- Tak, masz rację. - przecież doskonale o tym wiedziałem, więc dlaczego wcześniej sam na to nie wpadłem? - Więc doznał szoku, kiedy jego zmysły zostały zaatakowane ze wszystkich stron. Może nawet sam sobie nie zdawał sprawy ze wszystkiego. Przecież ja też czuję na języku smak dymu, więc dla niego musiał być o wiele intensywniejszy. Cholera, jest stanowczo za mało książek o wilkołakach. Nic o hodowli, albo chociaż gdyby pojawiło się jakieś praktyczne i przydatne kompendium, ale nieeeee. Po co? - prychnąłem – Ludzie w praniu wszystkiego się dowiedzą. Ale żeby napisać coś o metodach zabijania, to jest ich cała masa! - syczałem poirytowany. Jasne, ja mogłem coś napisać na ten temat, ale przecież wszystko musiałem sprawdzać na Remusie, a to mi nie odpowiadało. Chociaż na chwilę obecną samo się sprawdzało. - Dobra, wracam do niego, a ty sprawdź, co z Pokojem Wspólnym i naszym dormitorium. Muszę wiedzieć, czy mamy gdzie wracać.
- Jasne. - James zasalutował patrząc na mnie ponad oprawkami okularów. - Przy okazji wyczyszczę gdzieś swoje rowery, bo zabiję się w tej ciemnicy, jaką widzę zza nich. - uśmiechnął się do mnie – Remi na pewno z tego wyjdzie i nawet nie będzie pamiętał, że był taki słaby i wrażliwy.
- Tak, wiem, ale i tak się martwię. Dobra, kiedy wrócisz wejdź tu cichcem, tak żeby Pomfrey cię nie widziała i powiedz mi wszystko. Nie używaj Peleryny, to za duże ryzyko, kiedy mamy za sobą małą apokalipsę i ludzie będą się tłoczyć przy portrecie Grubej Damy.
- Jasne, szefie. Tylko nie zapominaj, że tak naprawdę to ja tu dowodzę.
- Jakże bym śmiał. - teraz na mojej twarzy także pojawił się niewielki uśmiech. James potrafił być pomocny, kiedy tylko chciał. Był przecież moim przyjacielem! - I znajdź Evans bo pewnie robi pod siebie ze strachu o swojego faceta, a Peter to żadna pociecha. Pewnie zamiast ją pocieszyć to ją obmaca. On jest ostatnio specyficzny.
- Zapomniałem! - J. uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Idę jej na ratunek i załatwię wszystko jak należy. Znikam, stary! - odwrócił się i z uniesioną do góry dłonią pognał korytarzem w stronę najbliższych schodów.
Wróciłem do środka, gdzie Remus nadal leżał tak, jak go zostawiłem. Spał, a może nadal było to omdlenie, nie miałem zielonego pojęcia. Nie byłem specjalistą w żadnej dziedzinie poza szkolną grą w quidditcha czy podstawową znajomością animagii i wilkołactwa.
Wyżebrałem od Pomfrey miseczkę i gazę, więc by czymś się zająć postanowiłem obmyć Remusa. Pielęgniarka przebrała go zaklęciem, ale twarz nadal miał osmoloną, więc zająłem się widocznymi smugami na jego skórze. Pewnie wyglądałem o wiele gorzej od niego, ale uznałem, że to ja jestem „na chodzie” więc mój stan był mniej istotny. Włosy Lupina śmierdziały dymem i wątpiłem by to pomagało mu dojść do siebie, ale nie byłem pewny, czy dostałbym pozwolenie na tak dokładne czyszczenie nieprzytomnego chłopaka. Postanowiłem zaryzykować i wymieniłem wodę w miseczce. Posłużyłem się mydłem by wyszorować ciemne włosy, które niezmiennie sięgały mu łopatek, a później wysuszyłem ręcznikiem do rąk, który znajdował się koło umywalki. Swąd nadal się utrzymywał, ale na pewno nie drażnił już tak bardzo jak wcześniej. Byłem teraz cały mokry, ale zignorowałem ten fakt.
- Myślę, że ty też powinieneś odpocząć, Syriuszu. - nawet nie wiedziałem, kiedy kobieta pojawiła się za moimi plecami.
- Chce mnie pani zabić? - syknąłem – Omal nie dostałem zawału!
- Nie przesadzaj, jestem pielęgniarką, wiem co robię. - skarciła mnie. - Idź się przebrać, umyć, odpocząć. On nie ucieknie, a nic mu nie jest i dojdzie do siebie, kiedy tylko jego organizm się oczyści. Po eliksirze, który mu podałam będzie mu łatwiej to osiągnąć.
- Zostanę jeszcze chwilę, dobrze? Później pójdę grzecznie się ogarnąć i wrócę do niego. Jestem pewny, że chciałby żebym tu był.
Kobieta poddała się i wróciła do swojego gabinetu zapewne po to by przyrządzić więcej eliksiru dla mojego nieprzytomnego chłopaka. Przecież był wilkołakiem! Na pewno jeden głupi napar z ziółek nie postawi go na nogi. Gdybym tylko wiedział, w jaki sposób mogę pomóc Remusowi. Może powinienem zapytać Greybacka? Czy ja zwariowałem?! Greybacka?! Chyba uderzyłem się w głowę i o tym zapomniałem. Głupi pomysł! Najgłupszy z możliwych. Szukać Greybacka żeby zapytać, co dolega mojemu Remusowi? Durnota! Tym bardziej, że mógłbym być martwy zanim dotarłbym w ogóle do połowy pytania. Więc może książki? Tak, mógłbym je przeszukać, ale o ile mi wiadomo, przebrnąłem już przez wszystkie dotyczące wilkołaków i nie przypominam sobie, bym trafił na cokolwiek pomocnego. Uczulenie na srebro i na jemiołę – tyle wiedziałem o jego możliwych dolegliwościach, a to nie było mi teraz przydatne.
- Jak ja mam ci pomóc, kochanie? Kto zna się na wilkołakach na tyle dobrze, żeby mógł mi wyjaśnić jak funkcjonujesz? Nawet Pomfrey nie zna się na takich jak ty. - nie miałem wyjścia. Postanowiłem rozpocząć własne badania i, niestety, posłużyć się do tego moim Remusem. Nie widziałem innego wyjścia. Remi miał czasami problemy, a jego przyjaciele, w tym ja, byli zupełnie nieprzydatni i bezsilni. Nawet on nie wiedział o sobie wiele więcej, bo przecież nie sprzedawano książek „Jak być dobrym wilkołakiem od A do Z”.
Usłyszałem jęknięcie i poderwałem się na nogi patrząc na Remusa, który właśnie kręcił się niespokojnie. Zawołałem pielęgniarkę, a ona podeszła morderczo powoli, jakby wcale nie zależało jej na uzdrowieniu mojego chłopaka.
- Śpi. - wyjaśniła mi. - To może trochę potrwać, bo będzie się regenerował. To szansa dla ciebie żeby wyjść i wrócić później. Jeśli się obudzi wcześniej, poinformuję cię.
- Na pewno? - byłem podejrzliwy, ale może moja obecność nie pozwalała jej na zbadanie Remusa i podanie mu leków? Wcześniej nie przyszło mi to do głowy, a teraz wydawało się niemal oczywiste. Przecież mój Remus był wilkołakiem, a ona myślała, że ja nie mam pojęcia. Na pewno dlatego chciała mnie jakoś wygonić.
- Tak, na pewno. - nie traciła cierpliwości, co wydawało mi się dziwne.
- Dobrze, ma pani rację. Wymyję się, przebiorę, zobaczę co z innymi i wrócę później. Proszę się nim opiekować!
Przewróciła oczyma, a ja już nie reagowałem. Wstałem ostatni raz patrząc na mojego śpiącego teraz chłopaka i z bólem skierowałem się w stronę drzwi. Omal nie dostałem nimi w twarz, kiedy otworzył je James i zaskoczony stanął przede mną.
- Wychodzimy, stary. - wypchnąłem go za drzwi i wyjaśniłem swoje podejrzenia, a później wysłuchałem relacji chłopaka z tego, czego się dowiedział.

środa, 8 stycznia 2014

Nie pomagać?

- Myślicie, że tu jesteśmy już bezpieczni? - James rozglądał się po naszym pokoju zaglądając w każdą dziurę i wnękę, gdzie nie koniecznie zdołałby się ukryć człowiek. Przez wszystkie godziny zajęć podejrzanie często widywaliśmy Victora, który kręcił się to tu, to tam. Może wcześniej zwyczajnie nie zwracaliśmy na niego uwagi, a może rzeczywiście śledził nas i prześladował po tym, jak odkryliśmy jego tajemnicę „skoku w bok”? Nie zabiłby nas w prawdzie, byliśmy tylko dzieciakami, których słowo można podważyć, ale na ile potrafiłby się znęcać i torturować nas by wymusić milczenie?
- To nauczyciel run, James. - Syriusz zdawał się tym wszystkim wcale nie przejmować. - Jest w stanie zrobić niemal wszystko za pomocą jednej runy, a ty myślisz, że takie przeszukiwanie pokoju cokolwiek ci da? Wybacz ale...
- Człowieku, trochę wyobraźni! - Potter rzucił w Blacka poduszką. - Wolę się upewnić, że jestem w miarę bezpieczny dla świętego spokoju, jasne? Nie mam zamiaru zwariować ze strachu, że jakiś niewierny wariat uczyni mnie kaleką do końca życia. Wavele nie lubił mnie od samego początku, a teraz jeszcze wiem, że zdradza swoją dziewczynę z jej bratem. No, wybacz, ale mam prawo przesadzać, kiedy czuję się zagrożony. Przypominam ci także, że przez pewien czas konkurowałem z Wavele'em o prawo do Seed. - J. musiał być bardzo zdenerwowany skoro zdobył się na w miarę sensowny, choć przydługi wykład.
- Dobra, nie odezwę się już nawet słowem. - Syri skapitulował i machnął ręką na okularnika.
- A ty się nie przejmujesz? - zapytałem mało odkrywczo.
- A czym? Znam Victora i wiem do czego jest zdolny. No, wiesz, na tyle na ile można znać nauczyciela, którego masz za kolegę – sprostował – Jest zdolny do wszystkiego, dobra? Nie zaprzeczę, bo to nie miałoby sensu. To bestia w ludzkiej skórze, chociaż inteligentna, więc mniej bezwzględna. Jeśli mu nie podpadniesz, masz święty spokój. Podejrzewam, że Seed trzyma go w ryzach dodatkowo. Wydaje mi się, że Noela byłaby mniej wyrozumiała, ale Noel wydaje się być bardziej przy zdrowych zmysłach.
- Więc masz wpływy u nauczyciela i dlatego wisi ci, co zrobi? - James marszczył brwi groźnie. Zupełnie jakby planował zaatakować Syriusza za ten jego spokój. Wyczuwałem konflikt w powietrzu i nie mogłem dopuścić do tego żeby tych dwóch się pokłóciło.
- Dobra, chłopaki, koniec dyskusji. - stanąłem między nimi. - Nie nam mieszać się w życie prywatne naszych profesorów. Zresztą, J., jesteś jedną z ostatnich osób, które powinny się wypowiadać. Twoje związki są tak niepewne i szemrane, że ciarki przechodzą. A my nie wiemy, co takiego się dzieje z Seed. Może się rozstali, może go rzuciła, albo coś gorszego się stało, nie wiemy i nie dowiemy się, więc... Koniec, koniec, koniec! Nie nasz interes, nie nasza działka.
- Hej, wcale nie są szemrane! - James wydął wargi i wypełnił policzki powietrzem przez co przypominał tłustą rybę. - Ja tylko cenię sobie pewną swobodę. Tylko tyle.
- Dobra, Swobodo, nie ma sensu kisić się w pokoju. - Syriusz wstał ze swojego łóżka i przeciągnął się jak leniwy kot – Proponuję gdzieś się ruszyć. Gdziekolwiek, byleby nie siedzieć tutaj w nieskończoność. I znowu wpakować się w kłopoty, podejrzewam, ale może jednak ich unikniemy. Jakieś propozycje? - chyba naprawdę go nosiło, bo miał na twarzy ten wyraz znudzenia, który sprawiał, że wyglądał inaczej niż zawsze, na starszego, mniej dostępnego. Musiał wyczuć, że mu się przesadnie przyglądam, bo podszedł do mnie z uśmiechem i mocno ścisnął moją dłoń w swojej.
Na początek wyszliśmy do Pokoju Wspólnego by tam zastanowić się nad tym, co robić, siedząc przed kominkiem na naszych ulubionych miejscach, tak pustych od kiedy zabrakło Shevy. Syri walnął się na kanapę gwałtownie i ciężko jakby miał za sobą długi, ciężki dzień. Poczekał aż usiądę i wtedy położył swoją głowę na moich kolanach uśmiechając się w ten specyficzny, cwaniacki sposób. Był niepoprawny i zdawał sobie z tego sprawę. James tymczasem rozsiadł się w fotelu, z którego wcześniej, dokładnie w chwili, kiedy my się zbliżaliśmy, wstała czwartoklasistka.
- Powiedziałbym, że jeszcze ciepłe, ale zabrzmiałby to zbyt perwersyjnie. - rzucił nagle zadowolony z życia James.
- Właśnie to powiedziałeś. - zauważyłem wzdychając ciężko, co sprawiło, że uśmiech okularnika powiększył się. Czyżby zapomniał, że jeszcze niedawno groziło mu niebezpieczeństwo?
- Z drogi, dzieci. Nie przeszkadzać, nie podchodzić! - zaskoczył mnie głos Flitwicka w naszym Pokoju Wspólnym i nawet Syriusz podniósł się patrząc zaskoczony na całkowicie zasłoniętego pudłem malutkiego nauczyciela.
- Pomóc panu? - zaproponował, ale został zbyty. Zresztą, podobno zawartość pudła była bardzo cenna i niebezpieczna dla dzieci, więc powinna pozostać w rękach nauczyciela. Tylko po co coś podobnego sprowadzał do naszego dormitorium? - Może jednak? - nalegał Black widząc, jak małe nóżki, jedyne co widzieliśmy zza pudła, zaczynają się chwiać. Ale i tym razem został odesłany, więc pozostawało nam tylko wzruszyć ramionami. Skoro profesor nie używał zaklęcia by sobie pomagać, może naprawdę miał do czynienia z czymś ważnym?
Jak się jednak okazało już w chwilę później, pomoc była potrzebna, bo nauczyciel potknął się o podwinięty dywan, pisnął, podskoczył i wylądował brzuchem na oparciu sofy, jak wywieszony do suszenia ciuch. Paczka wypadła mu z rąk w takim tempie, że nawet ja nie zdołałbym jej złapać. Znalazła się w kominku, a papier od razu zajął się wesołym płomieniem. Nauczyciel nie zdążył jęknąć, kiedy coś zasyczało w środku pudła.
- To tak powinno być? - odezwał się James, który siedział z rozdziawioną buzią oglądając to przedstawienie.
- Nie! Oczywiście, że nie powinno! Chować się! Chować się! - krzyczał piskliwym głosem Flitwick. Cokolwiek było w pudle dymiło się, śmierdziało i zmusiło mnie do przeskoczenia przez oparcie sofy. Profesor już tam siedział zasłaniając uszy, więc poszedłem za jego przykładem, kiedy Syriusz znalazł się na mnie źle wymierzając swój skok. Jęknąłem i wtedy rozpętała się wojna.
Trzask, huk, błysk, okropny smród i nagle zrozumiałem, co się dzieje. W pudle musiały być zarekwirowane dzieciakom mugolskie fajerwerki z zabawy Sylwestrowej. Teraz kolorowe światła rozbłyskały pod sufitem osmalając go. Dudnienie było coraz głośniejsze, gorące odłamki wypalały dziury w dywanie i fotelach, nawet w stolikach. Na szczęście nauczyciel rozwinął barierę nad każdą grupką zwiniętą na podłodze uczniów. Zauważyłem, że wiele osób przygląda się z zafascynowaniem tym kolorowym błyskom, które były tak niebezpieczne, kiedy były zbyt blisko. Kominek pewnie przypominał teraz rozwaloną lufę dubeltówki.
Z sufitu posypał się tynk, osmolone ślady wyglądały teraz na pieczone. Niestety, nie o wszystkim pomyślał Flitwick i teraz, wśród nowych krzyków, wybuchów i błysków, zajęły się zasłony. Nauczyciel musiał szybko wyczarować falę, która zmoczyła wszystkich uczniów pod stołami i zgasiła świeży płomień. A więc nie groziło nam spłonięcie, ale tyle jeszcze mogło się stać.
Pokój wypełniał się gęstym, szarym dymem, który gromadził się u góry i powoli wypełniał przestrzeń. Był śmierdzący, ale nie tak groźny jak ten wywoływany pożarem. Nie chciałem się jednak przekonać, jak dalece się mylę. Nisko nad ziemią dało się oddychać i to było dla nas najważniejsze.
- Aaaa! Mój tyłek! - wrzasnął jakiś chłopak, a nauczyciel niemal dostał zawału z tego powodu. Chodziło jednak wyłącznie o niegroźny wypadek, bo drugoklasista kulił się z pośladkami opartymi o magiczną barierę Flitwicka. Jakiś gorący odłamek spadający z rozsadzonego fajerwerku spadł właśnie w to miejsce i podgrzał bezpieczną ochronę. Chłopka sparzył sobie tyłek, ale nic ponadto. Jego koledzy śmiali się nawet, chociaż nerwowo spoglądali na piękne przedstawienie, które wyglądało lepiej kiedy miało miejsce o wiele wyżej nad ziemią. W końcu kilka razy musiałem nawet zamknąć oczy, kiedy po pierwszym rozbłysku pod sufitem kolejne następowały zaraz nad ziemią. Nie chciałem oślepnąć. Wystarczyło, że w uszach mi dzwoniło, a mój wilk był wściekły z powodu tych wszystkich zmysłowych doznań. Mój węch był teraz przytępiony, w uszach piszczało, wzrok niepewny z powodu błysków, które go chyba jednak trochę uszkodziły. Miałem nadzieję, że to wszystko minie, ale nie oszukiwałem się, musiałem odwiedzić pielęgniarkę szkolną jeśli chciałem mieć pewność, że nic mi nie będzie. Nie wiem jak wilkołaki reagują na fajerwerki pod sufitem.
Syriusz obejmował mnie, a kiedy zauważył, że łzawią mi oczy, przytulił mocno moją twarz do swojej piersi. Jego serce biło mocno i szybko, był przejęty. Jak wszyscy wokół.
I w końcu wszystko się skończyło, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Pokój był zasnuty śmierdzącym dymem, więc Flitwick kazał nam wszystkim szybko wyjść z Pokoju Wspólnego. Dobrze, że Syriusz był przy mnie, bo nie wiem, czy zdołałbym naprawdę usłyszeć to czego od nas chciał profesor. Syri powtarzał wyraźnie jego polecenia innym i wyprowadził mnie z zadymionego, śmierdzącego pomieszczenia, a później wrócił tam dzielnie by dopilnować wszystkiego. Wiele osób wyczołgiwało się ze środka by nie brnąć z głową w dymie. To nie było przyjemne, ale lepsze niż duszenie się.
Zakręciło mi się w głowie, czułem się dziwnie pozbawiony większości zmysłów. Wilkołak i wypadki z fajerwerkami to kiepski pomysł. Czułem, że jest mi niedobrze i zanim zapanowałem nad sobą, pociemniało mi przed oczami, a myśli stały się mgliste.

niedziela, 5 stycznia 2014

Przyłapani

Dla osób zainteresowanych tematem, mój blog z recenzjami mang:
Wilkołacze Recenzje Mang


10 stycznia
- Ale dlaczego ja?! - głos Jamesa był płaczliwy, błagalny i nadąsany jednocześnie.
- Nie zaprzeczę, Potter, że na pewno nie wybrałam cię w ramach nagrody za wzorowe wyniki w nauce. - McGonagall patrzyła na chłopaka wyzywająco wiedząc, że może się na nią dąsać, ale nie może się jej sprzeciwić.
- Ale to zajmie cały dzień! Nie, to zajmie pewnie z tydzień!
- Mogłeś o tym myśleć, kiedy...
- To zemsta, prawda? - zmarszczył brwi patrząc na kobietę tak, jakby odkrył jakiś jej wstydliwy sekret i teraz chciał ją szantażować. - Za ostatni test. Tłumaczyłem pani, że miałem wtedy zły dzień!
- Potter, nie rób scen. Masz złe dni przynajmniej raz w miesiącu na moich zajęciach i nie mów mi więcej, że to przeznaczenie, bo nie uczęszczasz na lekcje wróżbiarstwa.
- Ale, kiedy właśnie dlatego na nie nie chodzę! Bo kiedy chcę to potrafię sam sobie powróżyć i...
- W takim razie wywróż sobie kolejny kiepski dzień i daj mi wcześniej znać. Wtedy przeniosę test na właściwszy moment. - nauczycielka była nieugięta. - A do tego czasu, skatalogujesz wszystkie książki o transmutacji, jakie mamy w bibliotece. Dziękuję, możecie już iść na kolejne zajęcia. - zakończyła lekcję i rzuciła ostrzegawcze spojrzenie okularnikowi, który nadal chciał protestować. Zawahał się jednak na widok tej jawnej groźby wyzierającej z surowych oczu kobiety i chcąc ocalić swoje usta, które najpewniej by mu zaszyła zaklęciem, wyczłapał naburmuszony z klasy. Miał przy tym minę, jakby kazano mu wywozić gnój ze wszystkich stajni dla magicznych zwierząt, jakie posiadały rządowe instytucje.
- Przecież ja nigdy tego nie skończę! - złościł się Potter idąc koło mnie i Syriusza korytarzem. Peter zajęty był rozmową z Lily na temat ich zbliżających się nieubłaganie korepetycji ze wszystkiego. - Czy do tego nie ma jakiegoś zaklęcia? - kopnął nieistniejący kamień tupiąc głośno i mając ręce wsunięte głęboko w kieszenie spodni. - To niesprawiedliwe!
- Podejrzewam, że jest zaklęcie, ale wolą cię wykorzystać skoro podpadłeś. - może byłem trochę zbyt szczery. - Ale pomyśl, będziesz znał tytuły wielu pozycji, o których nic nie wiedzieliśmy i to może się nam kiedyś przydać. - próbowałem go przekonać. - To twoja szansa na rozeznanie i nabrojenie, kiedy przyjdzie odpowiedni moment. - na te słowa oczy chłopaka rozbłysły za szkołami dużych, staromodnych okularów.
- Remi, będzie z ciebie jeszcze geniusz zbrodni! Oj, będzie. - roześmiał się niemal przerażająco. On już coś kombinował. - O, patrzcie, Seed. - skinął głową w stronę pleców nauczyciela wystających zza zakrętu korytarza i w podskokach pognał w tamtą stronę. Nie było to nam po drodze na kolejne zajęcia, ale podążyliśmy z Syriuszem za nim. Nie wiem jednak na co liczył J., skoro Noeli już nie było, ale najwyraźniej miał potrzebę psocenia lub bezsensownego gadania. W nosie mając fakt, że nauczyciel najwyraźniej z kimś rozmawia, skoro stoi bezczynnie w miejscu, Potter wyskoczył zza zakrętu uśmiechnięty. Doszliśmy do niego w kilka sekund później, ale jego mina zdążyła już zrzednąć. Wyrażała teraz szok, niedowierzanie, wzburzenie – sam nie wiem, co dokładnie, ale wiedziałem czym było to spowodowane.
Wavele właśnie odsunął się gwałtownie od lekko zarumienionego Noela, a ich usta były czerwone i wilgotne od śliny. Było wręcz ewidentne, co takiego robili przed chwilą, ale J. nie omieszkał uświadomić tego nam wszystkim.
- Przed chwilą wy... - zaczął głośno, jak syrena alarmowa. - wy się camymmymmym... - Victor machnął różdżką zanim chłopak zdążył skończyć i zamienił jego usta w zamek błyskawiczny, który zasunął się bardzo dokładnie.
- Coś mówiłeś? - zapytał nauczyciel run i syknął, kiedy James kopnął go w goleń i szybko zrobił zwrot uciekając z powrotem korytarzem, którym przyszliśmy. Kiedy ja i Syriusz staliśmy jak spetryfikowani, Wavele ruszył śladem Pottera. Obserwowałem jak przyjaciel zatrzymuje się w miejscu, unosi nad ziemię i przewraca do góry nogami. Wisiał głową w dół szarpiąc się gwałtownie, jak wyciągnięta z wody za ogon ryba i jak one krzyczał coś nie mogąc wydobyć z siebie konkretnego krzyku z powodu zasuniętych ust. Wyglądało to poważnie i prawdę mówiąc nie wiedziałem, czy powinienem bronić przyjaciela, czy może dalej stać i obserwować.
- Wiesz, jak kończą ci, którzy za dużo widzą? - zaczął nauczyciel głosem, którego sobie u niego nie przypominałem. Chłodnym, odrobinę drwiącym i wibrującym od wstrzymywanej wściekłości. Nawet nie wiedziałem, że był do tego zdolny. Rzucił przelotne spojrzenie mi i Syriuszowi, co sprawiło, że po moich plecach przesunął się bolesny niemal, zimny dreszcz.
- Ja nic nie widziałem. - zapewnił Syriusz. - Potknąłem się i kiedy podniosłem głowę James już uciekał.
- Yyy... - rzuciłem mało inteligentnie.
Profesor uznał chyba, że nie stanowię zagrożenia bo wrócił do zajmowania się wiszącym do góry nogami Jamesem, którego okulary niemal zsunęły mu się z nosa.
- Co masz mi do powiedzenia? - Wavele odsunął okularnikowi usta.
- Nic! - zapiszczał chłopak – Nic, zupełnie nic! Mogę zejść? I... mówić normalnie? - rzeczywiście, trochę seplenił przez zniekształcone, zamkowe wargi.
- Widzisz, Potter, tak się składa, że ci nie wierzę. - zabrzmiało jak wyrok śmierci i teraz chłopak płaczliwie błagał o wybaczenie i solennie zapewniał, że niczego nie widział, miał wtedy mroczki przed oczami, bielmo wdało mu się na oczy. Wymyślał tysiące głupich wymówek i panikował.
Noel wstawił się za nim kładąc dłoń na ramieniu nauczyciela run. Ścisnął je mocno, z tego co mogłem zauważyć, ale nie na tyle by zabolało. Może to był nawet pieszczotliwy uścisk?
Ostatecznie James wylądował na plecach na posadzce i jęczał zbierając się niezgrabnie. Masował obolałe tyły i przez chwilę patrzył błagalnie aż nauczyciel odczarował także jego usta. Teraz okularnik mógł odetchnąć z ulgą choć nadal odczuwał zagrożenie, kiedy Victor wisiał nad nim jak kat.
- Mamy zajęcia, więc może my się już odczołgamy? - chłopak na klęczkach cofając się w tył, jako że do wroga nie odwraca się plecami, o czym przekonał się uciekając. Miał szczęście, że nie został zamieniony z dżdżownicę albo ślimaka.
- Powiedz komuś chociażby słowo, a dorwę cię i rodzice nie znajdą cię w żadnym angielskim rynsztoku. Nie chcesz wiedzieć w co cię zamienię. - mówił całkowicie poważnie profesor, chociaż może odrobinę koloryzował. Nie wiedziałem na co go stać, ale czytając z poważnego wyrazu twarzy Seeda, najwyraźniej wszystkie chwyty były dozwolone by nikt nie dowiedział się o ich związku. Czy cokolwiek to było.
- Jestem pewny, że Slughorn już się zastanawia, gdzie się podziewamy. - mruknąłem niepewnie. Nie chciałem skończyć jak J., ale Wavele zabijał wzrokiem. - Może nas pan odprowadzi? Jakoś usprawiedliwi? - wolałem żeby poszedł z nami niż podejrzewał o najgorsze. Nie wiedziałem przecież jak niebezpieczny może być rozzłoszczony, przyłapany i osaczony.
- Remus ma rację. - Syriusz przytaknął, a nauczyciel run chyba trochę złagodniał.
- Niech będzie, ale na tego będę miał oko. - wskazał wymownie na Pottera, który skurczył się pod tymi gromami i wydawał się mniejszy.
A więc głupi pomysł, którym kiedyś przyjaciel dzielił się z nami, naprawdę był prawdą. Nauczyciel run zdradzał swoją dziewczynę z jej bratem. Może nawet miał z nią dziecko, tak jak wymyślaliśmy, ona odeszła, odstąpiła swoje stanowisko bratu, a teraz Wavele zabrał się za drugie z rodzeństwa Seed.
Patrzyłem pod nogi nie chcąc by jakimś cudem profesor domyślił się, co chodzi mi po głowie. Byłem bezpieczniejszy, kiedy Victor wiedział mniej i nie mógł wchodzić do mojej głowy.
- Idźcie. - rozkazał jak jakiś opiekun niewolników. - Zaprowadzę was i usprawiedliwię.
Syriusz skinął mu głową w formie podziękowania.
Ci dwoje naprawdę byli kimś w rodzaju przyjaciół sądząc po bezpośrednich gestach, którymi przekazywali sobie wszystkie najważniejsze wiadomości. Czyżbym był zazdrosny? Nie miałem nawet o co! Victor może i kombinował, zdradzał, grał w obu drużynach, ale raczej skupiał się na rodzeństwu Seed i nie widziałem żeby uganiał się za zwyczajnymi uczniami.
- To głupie, Remusie. - powiedziałem do siebie szeptem. - Nic, nic! - zapewniałem widząc, że jestem obserwowany przez Blacka i Wavele'a. - Po prostu jestem zmęczony tym dniem i mówię sam do siebie. - głupia wymówka i nawet nie mogłem liczyć, że Syri w nią uwierzy, ale w tej sytuacji na pewno nie domyśli się też, o czym myślałem. Przecież nie mogłem mu zdradzić, że właśnie zupełnie bez powodu, przez jedną bezsensowną chwilę, myślałem o nim i o nauczycielu run. Syriusz na pewno by się obraził, a Wavele roześmiałby mi się w twarz. Syriusz pomógł Seed związać się z Victorem, a więc skąd ta moja nagła głupota? Stanowczo za mało sypiam ostatnimi czasy! Tak, to na pewno to.

środa, 1 stycznia 2014

Uciekanie

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, KOCHANI! OBY ZE MNĄ I MOIM BLOGIEM XP



- Remi, a gdybyś ją tak wystraszył, co? Jesteś w końcu wilkołakiem, a to tylko tchórzliwy kot. - Syriusz dyszał zapewne z nerwów bardziej niż ze zmęczenia krótkim biegiem, który mieliśmy za sobą.
- W sumie... - wcześniej o tym nie pomyślałem, ale teraz uderzyłem się dłonią w czoło – Oszalałeś? Bałaby się mnie do końca swoich lub moich dni! Jak bym to wyjaśnił, co? Kotka woźnego zabija się na zakrętach uciekając ilekroć mnie widzi. - rzuciłem chłopakowi szybkie spojrzenie. - Jest głupim kotem, więc nie wie kim jestem, ale jeśli jej się ujawnię...
- No, tak. Wybacz, zapomniałem, że to może trochę skomplikować sprawę. - byłem pod wrażeniem, że potrafi jeszcze normalnie rozmawiać, kiedy nasze istnienie było zagrożone niezłym szlabanem, jeśli nas zatrzymają.
- Czy tutaj jest w ogóle jakieś tajne przejście, które pozwoli nam zniknąć? - obejrzałem się do tyłu. Ten parszywy kot jakimś sposobem nas doganiał i zupełnie nie rozumiałem skąd w nim tyle wigoru. Czy stare, wyleniałe i śmierdzące koty nie powinny być leniwe i powolne? - Zakichany tygrys się znalazł. - syknąłem i nagle dotarło do mnie coś jeszcze. Jeśli będziemy tak bez celu gonić po szkole w końcu natkniemy się na dyrektora bądź kogoś innego.
- Koniec tego dobrego. - Syriusz wydawał się zdeterminowany i zdenerwowany tym, że jedna kocica robi z niego uciekającą w popłochu mysz. - To ja jestem królem dżungli! Schowamy się w przejściu do Hogsmeade. Tam nikogo nie będzie. - i tym sposobem mój król dżungli postanowił schować głowę w piasek. - Albo nie! - zmienił zdanie w przeciągu trzech minut. Miałem ochotę walić głową w mur. - Wróćmy do dormitorium. Nie dojdą do tego, że to my uciekaliśmy, a kot mógł się pomylić. Albo ktoś chciał się pod nas podszyć. To znaczy pod Gryfonów.
- Jakieś jeszcze genialne pomysły, pieseczku? - przewróciłem oczyma.
- A masz lepszy? - prychnął i zadławił się śliną. Teraz biedak starał się kaszleć, biec i nie robić wiele hałasu, co było niemożliwe. Poklepałem go po plecach, chociaż kiedyś obiło mi się o uszy, że nie powinienem tego robić. Ale przecież nie mogłem pozwolić żeby się udławił! To byłaby chyba najgłupsza śmierć z możliwych. Nie wspominając o tym, że mój Syriusz w ogóle nie może umierać, ale ma ze mną żyć długie, szczęśliwe lata.
- Nie mam, więc skręcaj i biegniemy na skróty. Na schodach ją zgubimy. Tam nawet gdyby była młodsza i szczuplejsza nie zdołałaby nas dopaść. - ścisnąłem mocno dłoń Syriusza i próbowałem się nie roześmiać. Ta sytuacja była komiczna.
Starałem się nasłuchiwać ewentualnych odgłosów niebezpieczeństwa, ale póki co nie słyszałem nic poza tym, co już nas prześladowało. Woźny musiał zostać gdzieś w tyle zasapany, albo próbuje nam zajść drogę, a biorąc pod uwagę nasze i jego tempo, miniemy się z nim o minutę, góra dwie.
Nie myliłem się i miałem ochotę udusić sam siebie za to, że umysłowo wykrakałem. Słyszałem dyszenie Filcha. Przyspieszyłem i teraz już odrobinę ciągnąłem za sobą Blacka, który mimo niewątpliwej szybkości, nadal był za wolny. A teraz jeszcze zasapany dopadł schodów ze zbolała miną męczennika.
- Wspinaj się, Łapciu, wspinaj szybko i bez marudzenia. - znowu chciałem się śmiać z tego wszystkiego. - Jeśli Filch nas zobaczy to nie uciekniemy nawet chowając się w dormitorium.
Mój chłopak nie miał siły żeby odpowiedzieć, ale widziałem w jego oczach rezygnację. Wiedział, że musi wycisnąć z siebie więcej, ale nie miał już ochoty dalej walczyć o święty spokój, o uniknięcie kary, może nawet o kilka innych rzecze.
Gdybym wiedział jak spowolnić woźnego na pewno bym to zrobił. Jasne, mógł wpaść na swojego kota, zgnieść ją, potknąć się o tego kociego zombie, ale czy naprawdę mogliśmy liczyć na tak szczęśliwe zrządzenie losu?
- Merlinie, ja już nie mogę. - Syriusz padł na kolana i teraz wchodził na górę o nogach i rękach, a jego dyszenie było stanowczo zbyt głośne byśmy mogli się ukryć gdziekolwiek. Zniecierpliwiony czekałem na niego już na górze i kiedy tylko wylazł padając u moich stóp, złapałem go za ręce i ciągnąłem. Nie był najlżejszy, ale i tak dawałem sobie radę. Może nie był to specjalnie romantyczny sposób na ucieczkę, kiedy kochanek leży na ziemi nie mogąc się ruszyć ze zmęczenia, a ja ciągnę go za sobą, jak worek kartofli, ale lepsze to niż nic. Podejrzewałem nawet, że woźny mógł widzieć bezwładne nogi Blacka znikające w cieniu korytarza. Jeśli taki widok nie zmrozi mu krwi w żyłach to nic nie pomoże!
Starając się nie myśleć o niczym tylko wykonywać swoją pracę zaciągnąłem jakoś Blacka pod portret Grubej Damy. Nie spała jeszcze, ale spojrzała na nas z przerażeniem. Obawiałem się, że zacznie wrzeszczeć i uzna mnie za mordercę, ale Syri musiał także na to wpaść i teraz starał się podnieść o własnych siłach.
- Gumo-wieprzo-świnka – powiedziałem aktualne, głupie hasło i kiedy Gruba Dama uskoczyła by nas przepuścić, miałem wrażenie, że jakimś sposobem wpatruje się w nasze plecy, jakby sądziła, że Syri jednak jest martwy i steruję nim jak kukiełką, by nie podnosiła alarmu. - Idziemy do siebie, ale szybko. - powiedziałem do Blacka, ale on jęknął patrząc na schody i już wiedziałem, że nie zdoła po nich wyjść, a jutro zwyczajnie się nie ruszy z powodu bólu całego ciała.
Znowu złapałem go pewnie, tym razem pod pachy, i ciągnąłem po schodach możliwie najbezpieczniej. Nie chciałem go zabić, ani poranić na schodach. Niestety i mi robiło się ciężko, więc zajęło mi to więcej czasu niż sądziłem. Po takim wyczynie wcale nie było mi łatwiej, kiedy człapałem ciężko do drzwi pokoju, a później szurałem ciałem Blacka po podłodze do jego łóżka. Ostatnim, nadludzkim wysiłkiem dźwignąłem chłopaka na materac i opadłem obok. Nawet wilkołak ma ograniczone siły, a już na pewno, kiedy nie ćwiczy i je za dużo słodyczy. Bez wilka wpadłbym w ręce woźnego już na samym wstępie.
- Umarłem i jestem w raju? - Syriusz był spocony, obolały i nieludzko zmęczony.
- Na pewno nie moim. - odpowiedziałem cicho. - Dyszysz, sapiesz, śmierdzisz, oczy zamykają ci się ze zmęczenia, a ja muszę odpocząć chwilę zanim zabiorę cię do łazienki, umyję i przebiorę. Zapomnij, że pozwolę ci spać w tym co masz na sobie. Po dwudziestu minutach będziesz trząsł się z ziemna. Ja zresztą też.
Odczekałem więc dziesięć stanowczo zbyt krótkich minut i znowu podjąłem się wyzwania ciągnięcia Syriusza. Na szczęście odzyskał odrobinę siłę i wigor, więc pomagał mi, jak tylko mógł. Weszliśmy do wanny obaj i oblewaliśmy się wodą siedząc w niej niczym w łodzi. Chyba jeszcze nigdy tak szybko się nie szorowałem i tak bezwstydnie nie odczuwałem najmniejszego skrępowania nagością. Obaj byliśmy na to zbyt padnięci.
Jęknąłem, gdy dotarło do mnie, że nie zabrałem naszych piżam i teraz owinięty szlafrokiem, ale dokładnie wysuszony pognałem po te niezbędne nam części garderoby. Dopiero ubrani, zagrzani i odrobinę bardziej żywi wsunęliśmy się pod ciepłe pościele. Syriusz uznał, że nie chce kłaść się do swojego łóżka, bo to na nim leżał brudny po wycieraniu plecami podłogi na naszym korytarzu. Coś w tym było, więc nie zmuszałem go nawet do tego by sprawdził stan swojego łóżka. Przygarnąłem go do siebie.
- Jutro się nie ruszę. - jęknął cicho, bo ktoś właśnie chodził po Pokoju Wspólnym. Nawet Black słyszał te niezgrabne kroki, a więc Filch musiał sprawdzać, czy to nie ktoś z naszego Domu kręcił się dziś po korytarzach, a może nawet zabił kolegę czy koleżankę. Bo w końcu trochę zajęło mu dostanie się do środka. A może to Gruba Dama poszła podzielić się z koleżankami wiadomością o dziwnych wydarzeniach, jakich była świadkiem i tym samym Filch sterczał przed wejściem czekając? Sam nie wiedziałem, czy moje pomysły mają jakikolwiek sens. Chyba byłem zbyt zmęczony by racjonalnie myśleć.
- Syriuszu? - szepnąłem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Zmęczony i podpity chłopak zasnął, więc podejrzewałem, że i na mnie nadszedł czas. Niestety, nie potrafiłem, bo o ile wcześniej mógłbym od razu oddać się senności, o tyle teraz byłem nazbyt rozbudzony. Wsłuchiwałem się więc w krążącą po naszym Pokoju Wspólnym osobę, którą musiał być woźny. Słyszałem jego dyszenie, podsłuchiwał nawet pod drzwiami sypialni chłopców, bo do dziewcząt nie mógł się dostać, dzięki zjeżdżalni, jaka robiła się ze schodów ilekroć osobnik płci męskiej próbował się tam zakraść.
Miałem przerażającą świadomość, że nawet w myślach mówię głupoty do siebie. Mieszały mi się teraz różne fakty, zamykałem oczy na chwilę, ale otwierałem je chyba po kilku czy kilkunastu minutach nie czując kontaktu z tym, co przychodziło mi do głowy wcześniej. To było straszne i przerażające, bo gdyby teraz ktoś próbował ze mną rozmawiać, mógłby dowiedzieć się masy ciekawych, chociaż dziwnych rzeczy. Może nawet wyznałbym, że jestem wilkołakiem w tym sennym zamroczeniu?
„Ciekawe czy dyrektor jest już u siebie.” pomyślałem jeszcze zanim naprawdę padłem i osunąłem się w sen.