środa, 23 maja 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXVI - Matthew

Patrzyłem, jak Pomfrey wlewa do gardła Gregoire’a gęsty, niemal oleisty eliksir, na którego widok nawet mi robiło się niedobrze. Wcześniej zdjęła zaklęcie petryfikujące z jego gardła i dopiero teraz, mając pewność, że cała zawartość flakonika spłynęła mu do żołądka, odwróciła całe zaklęcie, oddając mojemu kumplowi władzę nad jego ciałem.
Pierwszym, co zrobił chłopak było wykrzywienie się z powodu paskudnego smaku zalegającego mu na języku, zaś drugim zerwanie się do siadu. Ten nagły siad nie skończyłby się jednak dobrze, gdybym wcześniej nie był przygotowany na tę reakcję oraz na to, że Gregowi zakręci się w głowie. Nie byłem głupi, pewne zachowania były tak łatwe do przewidzenia, że tylko pozbawiony wyobraźni głupek by się ich nie spodziewał.
- Witamy z powrotem. - uśmiechnąłem się „czarująco’. Tak nazywałem ten konkretny, szeroki uśmiech z pokazaniem zębów, w rzeczywistości był to jednak lekko ironiczny wyszczerz znamionujący moją wyższość. - Jak się czujesz ze świadomością, że masz w sobie moje DNA? - tym razem na moją twarz wkradła się odrobina sprośności. Gdyby Greg mi się oddał, mógłbym zadać podobne pytanie, chociaż dotyczyłoby nie eliksiru z mojego włosa w jego żołądku, ale mojej spermy w jego słodkim, ciasnym tyłeczku.
- Stul pysk, Matt! - sądząc po minie chłopaka, zawartość żołądka właśnie podchodziło mu do gardła i niewiele brakowało, aby znowu poczuł w ustach ten wątpliwej apetyczności smak antidotum.
- Dobra, będę wielkoduszny i zmienię temat. - zrobiłem skruszoną, niemal niewinną minę – Ile pamiętasz? - rzuciłem bombę, która zarumieniła policzki Gregoire’a. Trafiony-zatopiony! Pamiętał wszystko. - OK, nie musisz nic mówić. Znam odpowiedź.
Byłem wrednym skunksem. Mój dobry kumpel, czasami zwany także przyjacielem, wstydził się tego, do czego doszło, kiedy został potraktowany zaklęciem Kupidyna, a ja napawałem się jego zmieszaniem, jak na cholernego sadystę przystało. Powinienem przepraszać go za to krępujące pytanie, ale wcale nie było mi przykro, ponieważ zarumieniony Gregoire to bardzo rzadki i dlatego bezcenny widok.
Byłem dupkiem, zdawałem sobie z tego sprawę, ale na pewne cechy swojego charakteru nie mamy wpływu, więc zwyczajnie olałem takt i nakryłem dłoń kumpla swoją, patrząc w jego błyszczące zażenowaniem oczy.
- Skoro pamiętasz to wiesz, że nie wykorzystałem sytuacji, chociaż mogłem. - zdecydowanie dostanę kiedyś po pysku za podobne teksty i chyba tylko fakt, że Greg nie ufał do końca swoim wnętrznościom ocalił moją przystojną facjatę od poniesienia kosztów niewyparzonego jęzora.
Cóż, moje słowa wyleczyły za to Gregoire’a z wstydu, który zastąpił chłód i złość. Tak, miał ochotę mnie uderzyć, ale tego nie zrobił, więc postanowiłem przeginać dalej.
- Nie proszę o wiele w zamian. Wystarczy jeden pocałunek. - oblizałem powoli, wymownie wargi, aby pokazać kumplowi o jaki rodzaj pocałunku mi chodzi. Wolałem aby miał świadomość, że nie wystarczy mi jakieś głupie muśnięcie warg.
Po chwili wściekły grymas przeszedł w bardziej obojętne przewrócenie oczyma, co zachęciło mnie do okazania ludzkiego odruchu.
- Wiesz, że nie powstrzymałem się po to, żeby teraz żądać czegoś w zamian, prawda?
- Tak, wiem, ty wielki idioto. - Greg odwrócił spoczywającą na łóżku dłoń, której nie wyrwał spod mojej i splótł nasze palce ze sobą.
Uśmiechnąłem się zadowolony z takiego stanu rzeczy tylko po to żeby jęknąć, kiedy nie tylko ścisnął moją dłoń z całą siłą, ale w dodatku wbił w nią swoje paznokcie.
- Auć! - syknąłem nadąsany.
- Boli? I dobrze, bo miało boleć!
Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Jesteś masochistą, wiesz o tym, prawda?
- Nazwałbym się prędzej sadystą… - Greg nie dał mi skończyć.
- Nie. Jesteś masochistą jak jasna cholera. Kręci cię to, że się czasami na tobie wyżywam, że cię biję, przezywam, odrzucam bezustannie twoje zaloty. Mam wymieniać dalej?
Uśmiech spełzł z moich warg i pokręciłem przecząco głową. Nie chciałem wysłuchiwać długiej tyrady na ten temat. Wolałem łudzić się, że kumpel nie ma racji i wcale nie jestem jakimś dziwadłem.
- Zaakceptuję swój masochizm, jeśli ty będziesz moim sadystą w tym związku. - postanowiłem wyjść z tego z twarzą na tyle, na ile się dało.
Ku mojemu przerażeniu, na twarzy Gregoire’a pojawił się uśmiech, który zmroził mi krew w żyłach. Chłopak przesunął palcami po swoim irokezie, odgarniając włosy do tyłu, a jego już i tak wielki wyszczerz poszerzył się jeszcze bardziej.
- I w końcu rozmawiamy o konkretach, Matt. - zamruczał, co wcale mi się nie podobało. - Widzisz, nie sądzę żebym gustował w mężczyznach, ale wizja małego znęcania się nad tobą jak najbardziej mi się podoba.
Chłopak zmienił pozycję na łóżku siadając do mnie przodem i zaczął palcami wskazującym oraz środkowym jednej ręki imitować idącego człowieczka, który powoli poruszał się w górę mojej dłoni.
Miałem bardzo nieprzyjemne dreszcze, kiedy to robił. Cholera! To ja zawsze dominowałem i nie podobała mi się ta zamiana ról.
Nie wytrzymałem i zabrałem rękę, co wywołało u niego uśmiech pełen zadowolenia, jakby właśnie zwyciężył w jakimś bardzo istotnym starciu.
Kurwa, kurwa, kurwa!
- A więc wspominałeś coś o swoim DNA w moim ciele, ale co myślisz o tym żeby to moje DNA znalazło się w twoim? - głos Grega brzmiał melodyjnie, co sprawiało, że wydawał się naprawdę przerażający. - Skoro nie sądzę żebym miał gustować w mężczyznach, to udostępnienie ci mojego tyłka odpada, ale wzięcie twojego może wcale nie będzie się tak cholernie różnić od seksu z kobietą, więc zawsze mogę spróbować.
Co go ugryzło?! Nagle się zrobił taki chętny?!
- Muszę do toalety, bo się posikam. - rzuciłem i wstałem pospiesznie. Oczywiście, że nawiewałem do kibla żeby pozbierać myśli! Nie przyznałbym się do tego przed innymi, ale przed samym sobą mogłem to zrobić.
Szlag! Albo ten Kupidyn coś zrobił mojemu kumplowi, albo to antidotum ma jakieś skutki uboczne, których Pomfrey nie była świadoma! Greg nie był święty, ale to już było przesadą. Nigdy dotąd nie reagował w taki sposób na moje amory. Szlag, szlag, szlag! Chyba właśnie uświadomiłem sobie, że sam już nie wiem czego chcę. Jasne, Gregoire podobał mi się, leciałem na niego i w ogóle, ale czy byłbym skłonny rozkładać przed nim nogi? W końcu nie miałem pewności, że mu stanie, kiedy przyszłoby co do czego, a jego flak byłby poniżający dla kogoś takiego, jak ja. Byłem przecież pewny swojego uroku, swojej przystojnej twarzy, idealnie proporcjonalnego i atletycznie umięśnionego ciała, nad którym pracowałem, chociaż wolałem się nie przyznawać do tego przed kumplami. Mogłem dodać to do listy rzeczy, których nie musieli o mnie wiedzieć. Gdyby więc Gregowi nie stanął, odebrałbym to jak cholernie bolesny policzek.
Zamknąłem za sobą drzwi toalety i przeczesałem dłońmi włosy, aby czymś je zajął. Nie wiem czy drżały i nie planowałem tego sprawdzać. Wziąłem jednak kilka głębokich oddechów i zacząłem liczyć powoli do dziesięciu. Wcale nie czułem się dzięki temu lepiej! Kto w ogóle wpadł na pomysł, że ćwiczenia oddechowe mogą pomagać na nerwy?
Dobra, nie było czasu dramatyzować, jak jakaś dziewica przed pierwszą nocą.
- Dziewica przed pierwszą nocą, hę? - szepnąłem do siebie. - Dosyć trafione. - zakpiłem z samego siebie.
Odkręciłem wodę, ochlapałem twarz i mokrymi dłońmi znowu przesunąłem po włosach. Otarłem twarz nie patrząc nawet na siebie w lustrze, aby przypadkiem nie stracić szacunku dla samego siebie, gdybym dostrzegł w swoich oczach strach, który wcześniej czułem lub rumieńce zdenerwowania.
Bądź rozsądny, Matt. On pewnie tylko sobie z ciebie kpi żeby cię nie całować. Opanuj się, stary. Wróć tam, pokaż mu jaki jesteś pewny siebie i powiedz, że chcesz tylko zapłatę za swoje dobre serce i niczego innego. Tak, powiesz mu, że zachowuje się dziwacznie, więc nie masz pewności, czy to cholerne antidotum dobrze zadziałało, a nie planujesz go do niczego zmuszać.
- Kurwa! - zakląłem jeszcze przed samym wyjściem z toalety.
Odzyskałem przynajmniej część swojego opanowania i chociaż było go mniej niżbym sobie życzył, musiało mi to wystarczyć.
Matthew Sorcers się nie poddaje i nie wieje!

niedziela, 20 maja 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXV - Matthew

Upewniając się, że nikt na mnie nie patrzy, przesunąłem delikatnie, niemal z uczuciem, opuszkami palców po szorstkiej, pokrytej drobniutkim zarostem skórze twarzy Gregoire’a. Nie chodziło o sentymenty, czy wykorzystywanie okazji, zrobiłem to z ciekawości. Chciałem wiedzieć, jak to jest dotykać kogoś ot tak, dla samego kontaktu fizycznego, bez podtekstu seksualnego. Do tej pory wszystkie moje związki kończyły się seksem jeszcze zanim dochodziliśmy do etapu trzymania się za ręce, więc można powiedzieć, że byłem uczuciowym prawiczkiem. Jedyne co znałem to pożądanie.
Zacząłem zastanawiać się nad tym, jak mógłby wyglądać mój związek z Gregiem, gdyby ten w końcu mi uległ. Czy naprawdę bym się dla niego starał, czy też potraktował go jak wielu innych swoich kochanków przed nim? 
Zaprosiłbym go na randkę, do której nigdy by nie doszło, ponieważ skupilibyśmy się na sobie do tego stopnia, że nie opuścilibyśmy ustronnego miejsca spotkania. Od razu doszłoby do konsumpcji związku i randkowanie nie miałby większego sensu. Po pewnym czasie przerzuciłbym się na kogoś innego, ale nie mniej atrakcyjnego.
Greg zasługiwał na więcej.
Powiodłem kciukiem po jego lekko uchylonych wargach. Wyglądały na miękkie, ale w rzeczywistości były po prostu ciepłe, suche i szorstkie, jakby niewiele im brakowało do popękania. Wyjąłem z kieszeni niewielki słoiczek wazeliny i nałożyłem cieniutką warstwę na wargi spetryfikowanego kumpla.
Właśnie dla takich chwil nosiłem ze sobą wazelinę. No, może nie tylko dla takich, ale między innymi. Wazelina była uniwersalna, mogłem smarować ją usta, aby nie pękały podczas pocałunków, dłonie jeśli chciałem je nawilżyć i świetnie nadawała się do przygotowania męskiego ciała na przyjęcie mojego penisa. Była lepsza od tych wszystkich pachnących oliwek i żeli intymnych, których ograniczony wachlarz przeznaczenia nie pozwalał na innowacyjne pomysły oraz improwizację.
Przesunąłem spojrzeniem po całym ciele przyjaciela od stóp po czubek głowy, oceniając jego atrakcyjność kawałek po kawałku.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie miałem cichej nadziei na niewielką nagrodę za swoją powściągliwość, kiedy Greg był magicznie napalony oraz nieprzytomny. Wystarczyłby mi jeden tylko buziak i byłbym w niebo wzięty. Najpierw jednak przyjaciel musiał odzyskać sprawność ruchów oraz otrzymać antidotum, a to mogło potrwać dłużej, niż wydawało się nauczycielom.
Ziewnąłem przeciągle, kiedy cały organizm przypomniał mi zmęczeniem o tym, że tej nocy spałem niewiele, a równie mało prześpię dzisiejszej, jeśli mój szlaban nadal będzie obowiązywał, mimo latającego po szkole Kupidyna. 
W myślach machnąłem ręką na to wszystko, zdjąłem buty, przesunąłem odrobinę Gregoire’a i położyłem się na łóżku obok niego. Nie miałem pojęcia, jak długo przyjdzie mi czekać na możliwość opuszczenia Skrzydła Szpitalnego, więc równie dobrze mogłem uciąć sobie drzemkę. Byłem pewny, że kumpel nie będzie miał mi tego za złe. Wprawdzie mając jakiś wybór, na pewno by mi odmówił tej drobnej przysługi, ale w obecnej sytuacji nie miał nic do powiedzenia, nie przysługiwało mu prawo głosu.
Aby było mi wygodniej, przerzuciłem jedno z ramiona ponad ciałem chłopaka i przylgnąłem do jego boku. Już zamykałem oczy, kiedy uznałem, że lepiej będzie przykryć nas kocem, żeby się nie rozchorować, kiedy temperatura ciała spadnie podczas snu, a ja nawet nie będę wiedział kiedy.
Zauważyłem, że kilka osób patrzyło na mnie dziwnie, jakby to co robiłem było jakoś wyjątkowo niecodzienne, ale po chwili poszli w moje ślady. A przynajmniej dziewczyny układały się koło swoich przyjaciółek lub kolegów, chłopcy przy koleżankach. Zdecydowanie mniej chłopaków postanowiło „tulić” się do swoich kumpli, jakby miało im to w jakiś sposób zaszkodzić. Nigdy nie pojmowałem tego aspektu męskiej natury. Jakbyśmy mieli być mniej męscy tylko dlatego, że zbliżymy się bardziej do innego faceta.
Poczułem, że oczy uciekają mi w głąb czaszki i znowu ziewnąłem. Zdecydowanie musiałem chwilę się przespać. Zamknąłem więc oczy z nosem blisko szyi Grega, która pachniała intensywnie płynem po goleniu.
*
Obudził mnie narastający w izolatce Skrzydła Szpitalnego harmider. Musiałem przetrzeć zaspane oczy, aby móc je w końcu otworzyć, ale nie żałowałem tego wysiłku woli, ponieważ zauważyłem, że źródłem hałasu był pojawiający się dzięki Skrzatom Domowym obiad. Na nocnych stolikach przy łóżkach materializowały się talerze i kubki. Pyszności dla wszystkich poza spetryfikowanymi, którzy i tak nie mogli jeść.
Na usta cisnęło mi się wiele zupełnie zbędnych komentarzy, ale podarowałem je sobie. Zamiast tego w ciszy usiadłem do posiłku i pochłonąłem go w mgnieniu oka. Nasunęło mi się skojarzenie z Bożym Narodzeniem, jako że tylko wtedy ja i Greg jedliśmy siedząc obok siebie przy stole w Wielkiej Sali. Uczniów było wtedy na tyle mało, że dzielenie nas Domami nie miało większego sensu. Dzisiaj atmosfera była zgoła inna, ale podział na Domy zniknął niczym w świąteczny dzień.
Nudziłem się. Po tym, jak opadła adrenalina, przespałem się i zjadłem, zacząłem się nudzić. Nie była to tylko moja przypadłość, ponieważ zewsząd otaczały mnie rozmowy równie znudzonych czekaniem osób. Tematy były najróżniejsze, ale jakoś nie czułem ochoty na dołączenie, do któregokolwiek z tych kółek dyskusyjnych. Nie żebym miał coś lepszego do roboty, po prostu nie miałem ochoty umacniać więzi z innymi poszkodowanymi przez cholernego Kupidyna.
- Licząc na to, że mnie słyszysz, a tak naprawdę mając to głęboko w dupie, bo i tak niczego to nie zmienia, opowiem ci cholerną bajkę o śpiącym księciu. - rzuciłem cicho do ucha przyjaciela. - W pewnym pięknym i dobrze prosperującym pustynnym kraju, Zły Dżin zawiesił oko na młodym, przystojnym księciu, przyszłym władcy królestwa. - zmyślałem, po prostu zmyślałem nie mając nawet pomysłu na tę historię, którą właśnie tworzyłem. Słowa opuszczały moje usta zaraz po tym, jak formowały się w myśli, których jednak nie miałem nawet czasu przetrawić. - Umierając z pragnienia, aby mieć księcia dla siebie, postanowił postawić sprawę jasno ojcu chłopaka. Udał się do pałacu i spotkał z… sułtanem, który dowiedziawszy się, że Zły Dżin pragnie zagarnąć dla siebie jego jedynego syna, odmówił mu. A musisz wiedzieć, że Dżin nie ma prawa związać się z nikim, jeśli nie otrzyma przyzwolenia rodziny swojej wybranki lub wybranka. No więc wściekły Zły rzucił na chłopaka klątwę, przez którą książę zapadł w długi, nieprzerwany magiczny sen, zupełnie jak ta laska z baśni. Sułtan był zrozpaczony, ale mimo to nie ugiął się. Mógł stracić syna na rzecz klątwy snu, albo oddając go Złemu Dżinowi, więc rzecz jasna wybrał tę pierwszą opcję. Jak na pewno się domyślasz, rozpoczęło się wielkie poszukiwanie sposobu na obudzenie księcia za plecami Złego Dżina. Nagrodą miało być królestwo, sułtan abdykuje, zabiera rodzinę i wynosi się z kraju, a nowy władca robi sobie na co ma ochotę. Jak wiadome wizja zmiany statusu społecznego kusi, więc codziennie do pałacu przybywały tysiące osób, które na różne sposoby próbowały zdjąć z księcia klątwę. Następuje długa seria niepowodzeń, aż tu nagle zjawia się jakiś podróżny z Europy, który zna historię Śpiącej Królewny i postanawia spróbować swoich sił, bo czemu cholera nie. Naturalnie widzi śpiącego księcia i mu na jego widok staje, bo książę jest cholernie przystojny i w ogóle i ma tych 18 lat, więc jest w odpowiednim wieku, żeby go miał europejski zboczek pragnąć. Problem w tym, że pożądanie to za mało i Europejczyk doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ponieważ podróżował wiele po całym świecie, postanawia wykorzystać zdobytą dzięki temu wiedzę. Wykorzystuje narkotyki wąchane przez wyrocznie Delfickie żeby wprowadzić się w senny trans i dzięki temu dostaje się do snów chłopaka. W ten sposób spotyka się z księciem i zaczyna go poznawać od każdej strony, staje się świadomy jego wad i zalet. Naturalnie wszystko trwa dłużej, niżby chciał tego sułtan, ale Europejczyk wprowadza się w trans dzień po dniu i nie oczekuje niczego w zamian, więc pozwalają mu na to. Tym bardziej, że początkowy napływ karierowiczów zmalał i coraz rzadziej pojawia się ktoś z konkretnym pomysłem. W każdym razie po długim, długim czasie w snach między chłopakiem i Europejczykiem rodzi się uczucie, a o to właśnie chodziło przyszłemu wybawcy księcia. Tak, chodziło o te całe brednie o pocałunku prawdziwej miłości i takie tam. No, ale tutaj jest coś więcej, bo w snach księcia on i Europejczyk zaliczają w końcu ostatnią bazę i książę się budzi. Oczywiście cały kraj się cieszy i świętuje, a dodatkowo wybawca nie chce w zamian królestwa, więc w ogóle wielki happy end. I wtedy znowu pojawia się Zły Dżin, który poczuł, że jego klątwa została zdjęta z księcia. Jest wściekły i zraniony, bo on został odrzucony, a ktoś inny zajął jego miejsce u boku przystojnego chłopaka, więc postanawia zemścić się jeszcze dotkliwiej. Mieszkańcy pustynnych krain są chronieni przed jego morderczymi zaklęciami, ale nie obcy. Zły Dżin zamienia się więc w jakiegoś tam pustynnego potwora i zabija Europejczyka. Książę zrozpaczony po stracie ukochanego zabija z kolei Złego Dżina i do późnej starości żyje samotnie, a później umiera w podeszłym wieku i koniec bajki.
- Moi drodzy! - Pomfrey pojawiła się nagle między nami, jakby się tam zmaterializowała, chociaż wiedziałem, że po prostu jej nie zauważyłem wcześniej. - Kupidyn nie został jeszcze złapany, ale otrzymaliśmy zielone światło na podanie antidotum waszym kolegom i koleżankom, więc proszę, wróćcie wszyscy na swoje miejsca i zabieramy się za odtruwanie.
Ha, w końcu!

środa, 16 maja 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXIV - Matthew

Przytrzymywałem kumpla na odległość moich wyciągniętych ramion i patrzyłem, jak ociera się o nie policzkiem, jakby był jakimś zagłodzonym szczeniakiem, który właśnie dostał ode mnie kawałek szynki.
- To są, kurka, jakieś jaja! - syknąłem do siebie nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz dzisiejszego dnia.
Stałem z zachowującym się jak w rui Gregoirem na korytarzu pełnym innych podobnych nam osób. Na początku sądziłem, że jakoś uda mi się zapanować nad kumplem, a nawet zaprowadzić go do jakiegoś nauczyciela, aby pokazać mu, jaki mamy problem, ale szybko zostałem zmuszony do porzucenia tego planu. Greg może nie wyrywał mi się jakoś mocno, ale robił to bezustannie.  I nagle zrozumiałem w pełni znaczenie powiedzenia, że kropla drąży skałę nie siłą z jaką spada, ale częstotliwością z jaką to robi.
Nie powiem, na swój sposób mieliśmy jednak wszyscy szczęście, ponieważ po dziesięciu minutach, lub po prostu wydawało mi się, że tyle czasu upłynęło, pojawił się między nami Namida, nauczyciel wróżbiarstwa, i sądząc po tym, jak szybko zniknął, domyślił się, że coś jest nie tak i postanowił donieść o tym dyrektorowi.
Teraz czas dłużył mi się nieubłaganie, kiedy czekałem na jakąś konkretną pomoc. To był w końcu jakiś koszmar, więc każda minuta była dla mnie walką z przyjacielem i z samym sobą. Leciałem na niego, powiedziałbym nawet, że bardzo, a teraz jeszcze miałem świadomość, że gdybym się poddał, mógłbym spełnić swoje fantazje w najdrobniejszych nawet szczegółach. Moje myśli biegły więc w kierunkach, które przyspieszały bicie serca, a ono odpompowywało krew w dolne partie mojego ciała. Nic więc dziwnego, że chciałem żeby ci cholerni nauczyciele pospieszyli się i jakoś powstrzymali to szaleństwo!
- Kiedy dojdziesz do siebie, będziesz umierał z zażenowania! - rzuciłem do i tak nie słuchającego mnie kolegi. - Zamieniłeś się w jakieś miłosne zombie, czy można upaść niżej?
Powoli traciłem siły w ramionach, kiedy przez korytarz przemknęło jasne światło zaklęcia i unieruchomiło wszystkich napalonych uczniów. Mój spetryfikowany przyjaciel zaczął przechylać się na bok i padłby na ziemię jak kłoda, gdyby go szybko nie złapał i nie położył ostrożnie na podłodze. On miał szczęście mając mnie, niektórzy nie byli takimi szczęśliwcami i pewnie właśnie zaliczyli kilka bolesnych guzów.
Spojrzałem na dyrektora podobnie jak inni wciąż świadomi i mogący się poruszać uczniowie, zaś on wodził spojrzeniem po naszych twarzach.
- Rozumiem, że część z was jest zaskoczona i skołowana – tak, zdecydowanie mówił o mnie – zaś inni zaczęli się już domyślać, co właśnie miało miejsce. – to już na pewno nie odnosiło się do mnie – Wasi koledzy i koleżanki zostali zaatakowani przez pozornie sympatyczne i pożądane przez nieszczęśliwych kochanków stworzenie, które uciekło ze swojej klatki w gabinecie obrony przed czarną magią. Nie musicie się martwić, wszyscy nauczyciele szukają już Kupidyna i unieszkodliwią go tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Waszym koleżankom i kolegom podamy zaraz antidotum, które przywróci im jasność myślenia. Musicie jednak uzbroić się w cierpliwość, ponieważ jego przygotowanie chwilę potrwa, a my musimy także złapać istotę odpowiedzialną za całe to zamieszanie, aby nie zaatakowała tej samej osoby raz jeszcze. Jak wiecie, a część z was dopiero się dowie, im więcej razy dana osoba zostaje zaatakowana przez Kupidyna, tym słabiej działa na nią eliksir odtruwający. Dlatego też przeniesiemy waszych znajomych do Skrzydła Szpitalnego, gdzie będziecie mogli zostać razem z nimi do czasu ujęcia Kupidyna oraz sporządzenia antidotum. Pozwolę sobie nadmienić, że wasz udział w sporządzaniu odtrutki jest niezbędny. A teraz proszę, chodźcie za mną.
Dyrektor naprawdę wiedział, jak nas uspokoić. Ciekaw byłem jednak od jak dawna wiedzieli o ucieczce tego małego, tłustego parszywca.
Mężczyzna zamachał różdżką, a sztywne ciała uniosły się nad ziemię i ustawiając się w szeregu zaczęły płynąć korytarzem. Było ich więcej niż się spodziewałem. Około dziecięciu osób.
Nie mając innego wyjścia, wszyscy ruszyli za tym dziwacznym i przerażającym pochodem. Podejrzewałem, że nie jedna osoba z chęcią odbiłaby w bok i ulotniła się, ale nikt tego nie zrobił. Sam pewnie nawet bym się nie wahał gdyby nie fakt, że chodziło o jednego z moich najlepszych kumpli. Mogłem być dupkiem, erotomanem lub kimś jeszcze gorszym, ale za kumplami stałem murem i tak miało być także tym razem.
Dzięki temu, że się zamyśliłem, w mgnieniu okaz dotarłem do Skrzydła Szpitalnego, gdzie szkolna pielęgniarka już na nas czekała. Fakt jej gotowości kazał mi kolejny raz zadać sobie pytanie, od kiedy spodziewano się ataku tego cholernego Kupidyna.
Każdego ze spetryfikowanych uczniów położono na łóżku i Pomfrey pozwoliła dyrektorowi wrócić do ścigania sprawcy tego miłosnego zamieszania. Teraz to ona przejęła pałeczkę i wyraźnie nieźle się czuła w roli lidera.
- Dobrze, moi kochanie, proszę mnie teraz posłuchać! - zwróciła się do nas wszystkich, co uciszyło nieliczne szeptane rozmowy. - Niech każdy z was usiądzie u boku osoby, która zainteresowała się wami po zainfekowaniu.
I tak stałem już przy spetryfikowanym Gregoire’u, który miał wyjątkowo debilną minę i miałem wrażenie, że zaraz będzie mu ciekło z kącika ust.
Pielęgniarka rozejrzała się, aby mieć pewność, że wszyscy zajęli miejsca i żaden spetryfikowany nie został bez „pary”.
- Doskonale. Aby antidotum na trujące zaklęcie Kupidyna zadziałało, potrzebne jest DNA osoby, do której zarażony zapałał nagle dzikim uczuciem. Po tym, jak wasi koledzy i koleżanki zostali trafieni tak zwaną „strzałą kupidyna”, która w rzeczywistości jest po prostu zaklęciem, poczuli zapach osoby będącej najbliżej, co aktywowało truciznę. Niesłusznie mówi się, że chodzi o pierwsze spojrzenie. W rzeczywistości wzrok nie ma nic do rzeczy, ponieważ chodzi o zmysł powonienia, który później uaktywnia hormony, a one wpływają na… potrzebę bliskości, tak to nazwijmy.
Jakie to było pokręcone! Więc Greg rzucił się na mnie, ponieważ poczuł mój zapach? To jakiś Fetysz Kupidyna? Niektórym pewnie coś takiego się podoba, ja nie byłem fanem cudzego potu, więc wolałem nawet zbyt intensywnie o tym nie myśleć. Nawet kochając się z kimś robiłem, co do mnie należało, a później od razu wchodziłem pod prysznic.
- Spokojnie, nie będę was prosić o kropelki potu, ponieważ wystarczy mi wasz włos. Teraz podejdę do każdego z was po kolei i wyrwę po włosie. Nie ruszajcie się ze swoich miejsc, zaraz wrócę. - pielęgniarka zniknęła w swoim gabineciku.
Spojrzałem na Gregoire’a i uśmiechnąłem się pochylając nad jego uchem.
- Będziesz musiał wypić jakiś wywar z mojego włosa, jak ci to odpowiada? - zaśmiałem się. - Bądź mi wdzięczny, bo myłem dzisiaj głowę. A tak serio to współczuję ci. Miałeś cholernego pecha, a teraz wcisną w ciebie jakieś paskudztwo. A mogłeś pozwolić mi wcisnąć w ciebie coś zupełnie innego i obu byłoby nam dzięki temu dobrze. Może wtedy nie trafilibyśmy na tego cholernego Kupidyna, bo spędzilibyśmy więcej czas w Wielkiej Sali żeby się poobściskiwać i wymienić śliną.
Podejrzewałem, że gdyby Greg mógł teraz mówić i był w pełni władz umysłowych, rzuciłby krótką wiązankę wulgaryzmów na określenie mojej osoby oraz moich fantazji. Ach, już zaczynałem tęsknić za tą jego zadziornością, niewyparzonym językiem i spojrzeniem mówiącym: „Chyba cię pojebało, Matthew!”.
Złapałem go za rękę, pogładziłem ją i uśmiechnąłem się do kumpla, chociaż wiedziałem, że nawet nie jest tego świadomy.
Pielęgniarka wyszła ze swojego gabinetu z tacą pełną fiolek. Podeszła do pierwszej osoby, była to jakaś dziewczyna ze Slytherinu, i wyrwała jej długi, kasztanowy włos. Następnie umieściła go w fiolce, na której od razu pojawił się numerek, w tym wypadku jedynka. Przeszła dalej robiąc to samo i kolejna fiolka sama podpisała się dwójką. Szło szybko i sprawnie, sam byłem tym trochę zaskoczony. Podejrzewałem, że najtrudniejsze będzie samo uwarzenie eliksiru, ale jakoś nie dobierałem sobie tego do głowy. Nie ja miałem to robić, więc nie było problemu.
W końcu Pomfrey znalazła się przy mnie i bezceremonialnie wyrwała jeden z moich bezcennych kręconych blond włosów. Jeśli przez to zacznę łysieć, na pewno złożę skargę na tę metodę sporządzania eliksiru, jak również na to, że jakaś cholerna magiczna bestia goni po zamku samopas.
- Teraz zostańcie tutaj ze swoimi znajomymi dopóki Kupidyn nie zostanie złapany, a ja nie skończę antidotum. Jeśli będziecie mieć jakieś pytania, zapraszam do mojego gabinetu. - posłała nam zdawkowy uśmiech i oddaliła się z naszym DNA w fiolkach na tacy.
- To wszystko jest cholernie pokręcone, Greg. - rzuciłem do spetryfikowanego kolegi i rozsiadłem się na krześle obok jego łóżka na tyle wygodnie na ile się dało. To wszystko mogło w końcu potrwać.

niedziela, 13 maja 2018

Buziaki w czasie oczekiwania

20 kwietnia
Niemal leżałem na Syriuszu, z ustami przyssanymi do jego ust w gorącym, namiętnym pocałunku.
Był środek dnia, a my mieliśmy jeszcze do odrobienia masę zadań przed jutrzejszymi lekcjami, więc o łóżkowym szaleństwie nie było mowy, ale tę jedną chwilkę sam na sam w naszym pokoju musieliśmy dla siebie znaleźć. Od rana usychałem z tęsknoty za jego bliskością, a on wydawał się każdym ruchem kusić mnie i nakłaniać do perwersyjnych skojarzeń i fantazji. Nic więc dziwnego, że skończyliśmy oddając się spiesznym pieszczotom, kiedy James był na mugoloznawstwie, zaś Peter miał spotkanie z Flitwickiem z powodu jego słabych wyników na ostatnim teście.
Oderwałem się od ust Syriusza i przeniosłem pocałunki na jego szczękę oraz szyję. On w tym czasie mruczał i w najlepsze ugniatał moje pośladki, jakby były z ciasta, które musi rozrobić. Dziwne, ale adekwatne do sytuacji porównanie.
- Kiedy zamieszkamy razem, będziemy mogli spędzać tak całe wolne dni. - wyrzucił z siebie ochrypłym głosem, który wibrował pożądaniem i przyjemnością.
- Hej, hej, hej! Nie tak szybko, przyjemniaczku. - poderwałem głowę do góry i zmieniłem pozycję, siadając na biodrach chłopaka. Miałem wrażenie, że wyczuwam pod pośladkami każdą wypukłość jego ciała i właśnie o to mi chodziło. - Nie planuj, bo nie wiemy, kiedy w końcu zamieszkamy razem. Ja wrócę po szkole do rodziców, a ty do wuja. Tyle jest jak na razie pewne. - poruszyłem się specjalnie w taki sposób, aby Syri poczuł w kroku przyjemne, sugestywne tarcie.
- Gdyby nie to, że nie chcę kochać się z tobą przy świadkach nasłuchujących z pokoju obok, wprowadziłbym się do ciebie lub zabrał cię ze sobą do mnie. Mmm, Remusie, nie kręć się tak… Jeśli mnie podniecisz, będziesz musiał wziąć za to odpowiedzialność, a mamy niewiele czasu.
Uśmiechnąłem się przekornie i zsunąłem z jego ciała. Położyłem się obok niego i znowu całowałem te słodkie, lekko szorstkie usta, które tak uwielbiałem.
Wsunąłem dłonie pod jego koszulę i z rozkoszą dotykałem twardych, atletycznych mięśni jego brzucha i torsu pokrytych gorącą skórą. Uwielbiałem to robić, dotykać zadbanego, idealnego, jak na nasz wiek ciała mojego przystojnego chłopaka. Cóż, pewnie każdy mając chłopaka uważał go za przystojniaka lub chociaż całkiem niezły kąsek, ale w przypadku Blacka naprawdę było na czym zawiesić oko. Był dziki i oswojony jednocześnie, wysportowany, ale w dobrym guście, bez przesady, na którą stawiali niektórzy chłopcy. Byczy kark, nogi jak pnie drzew i klatka piersiowa wielkości stolnicy nie były naszym wyznacznikiem piękna.
Znowu poczułem jego dłonie na moim tyłku, tym razem wsunął je jednak pod moje spodnie, jakby w odpowiedzi na moją pieszczotę. Zamruczałem głośno i wypiąłem się lekko, aby ułatwić mu dostęp do swoich pośladków.
Nasze języki kolejny raz splotły się ze sobą w walce o dominację.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, w tej właśnie chwili robilibyśmy wszystko, aby podniecić siebie nawzajem, a później kochalibyśmy się naprawdę długo i namiętnie. Miałem na to ochotę i nie wątpiłem, że Syriuszowi również przyszło to do głowy. Niestety podobne rozkosze musiały poczekać, jeśli nie chcieliśmy przerywać nagle w najmniej odpowiednim momencie, kiedy przyjaciele wróciliby do sypialni.
O wilku mowa. Usłyszałem znajome kroki na schodach dormitorium jeszcze zanim poczułem równie znajomy zapach. Peter miał już za sobą pogadankę profesora, a niedługo miał do nas dołączyć także James.
- Koniec tego dobrego. - westchnąłem odsuwając się od chłopaka i siadając na materacu. Poprawiłem rozczochrane włosy oraz zsunięte za nisko spodnie i byłem gotów udawać, że przez tę chwilę, jaką mieliśmy z Syrim tylko dla siebie nie robiliśmy nic niestosownego ani zbereźnego. Ot, dwa aniołki!
Peter wszedł do pokoju i dopiero wtedy przypomniał sobie, że w gruncie rzeczy powinien był najpierw zapukać, na wypadek gdybyśmy byli z Blackiem w trakcie konsumpcji naszego szczęśliwego związku. Było to widać po jego minie oraz spiętych ruchach. Na szczęście szybko się rozluźnił, kiedy spostrzegł, że nie robimy nic, czego on nie chciałby w tej chwili widzieć. Ja siedziałem na swoim łóżku, zaś Syri leżał na nim rozwalony w najlepsze, z dłońmi pod głową i odsłoniętym brzuchem, ponieważ koszula podjechała mu trochę za wysoko.
Nie miałem nic przeciwko, ponieważ byłem jedynym zainteresowanym takim widokiem w naszym pokoju. Pet zapewne nawet nie zwrócił na to uwagi, a jeśli nawet to w celu porównania płaskiego, wyrzeźbionego brzucha Syriusza ze swoim zdecydowanie bardziej okrągłym i miękkim.
- Jak ci poszło z Flitwickiem? - zapytałem blondynka, kiedy tylko odłożył swoją szkolną torbę i usiadł na swoim materacu wydając kilka ciężkich oddechów.
- Nie najlepiej. - przyznał zmarnowanym, depresyjnym niemal głosem. - Przeżyłem, ale Flitwick chce żebym po każdych zajęciach zaliczał przerobiony materiał zanim wyjdę na kolejną lekcję, a później robił to raz jeszcze kolejnego dnia, następnie po trzech dniach i tygodniu. Uznał, że jeśli po tygodniu wciąż będę sobie radził z zaklęciem, którego miałem się nauczyć to opanuję je do tego stopnia, że nie będzie potrzeby powtarzać go specjalnie aż do egzaminu.
- Auć!
- Taa… - Peter padł na swój materac górną połową ciała i rozłożył ramiona. - To będzie droga przez piekło. Jakbym mało miał jeszcze nauki chodząc na lekcję, odrabiając zadania i ucząc się z Lily. To jakiś koszmar!
- Ale może jego pomysł ma szansę się sprawdzić. - pospiesznie przeanalizowałem plan nauczyciela zaklęć na wbicie wiedzy w głowę przyjaciela. - Gdyby się udało, wiedziałbyś w jaki sposób najlepiej przygotować się do egzaminów…
- Czy ty zawsze musisz być taki rozsądny, Remusie? - Syriusz złapał mnie za rękę i pociągnął na tyle mocno, że zwaliłem się na niego. Jęknął, ponieważ mój ciężar wydusił z niego całe powietrze, ale kiedy spojrzałem na niego zatroskany, uśmiechnął się do mnie szeroko. - Może i sposób Flitwicka okaże się dobry, ale pomyśl o nakładzie pracy, jaki Peter będzie musiał w to włożyć. Nie dziwię się jego brakowi entuzjazmu.
- Ponieważ jesteś leniwy, Syriuszu. - zauważyłem uszczypliwie i pocałowałem go pospiesznie, a następnie podniosłem się z niego.
Moje zmysły ponownie wyłapały znajome odgłosy i zapachy. To James wracał z lekcji. Po kilku sekundach drzwi pokoju otworzyły się i uśmiechnięty od ucha do ucha okularnik wszedł do środka.
- Ach, tęsknię za piękną Noelą, ale jej brat prezentuje się równie fantastycznie. - wyrzucił z siebie już na wstępie. - Gdyby tylko Victor nie kręcił się bezustannie koło niego, tak jak wcześniej zaczął obskakiwać ze wszystkich stron Seed!
Syriusz podniósł się i obdarzył przyjaciela kpiącym spojrzeniem.
- Czy ty przypadkiem nie wróciłeś już do Evans oddając jej swoje serce, duszę i ciało? Nie byłaby zachwycona wiedząc, że fantazja ponosi cię do tego stopnia.
- Ej, marzyć mi nie zabroni! Zresztą nie zna moich fantazji, o których wspomniałeś. One są znane tylko wam! I niech tak zostanie. - zastrzegł celując palcem wskazującym w każdego z nas po kolei.
Przewróciłem oczyma. Czy on całkowicie zapomniał, że jego cholerna dziewczyna nienawidziła mnie i przez to czuła także niechęć do Syriusza? Jeśli ktoś mógłby jej wspomnieć o tym, że Jamesowi marzą się inne dziewczyny oraz mężczyźni, to mógłby to być tylko Peter. A przynajmniej tylko on miał możliwość z nią o tym porozmawiać. Jemu nie wydrapałaby oczu gdyby tylko otworzył usta.
- Dobra, koniec obijania się! Idziemy do biblioteki! Zadania czekają, a ja nie mam czasu na przydługie ślęczenie nad książkami. Jestem już umówiony!
Znowu przewróciłem oczyma, ale nie skomentowałem powodów, dla których przyjaciel chciał szybko uporać się z obowiązkami.
Przychylając się do jego rozkazu, ponieważ od prośby było to bardzo dalekie, zebraliśmy swoje podręczniki. Peter wyglądał jak cień samego siebie, kiedy szurając nogami krążył po pokoju. Syri i ja już wcześniej wszystko przygotowaliśmy, więc niewiele potrzebowaliśmy czasu aby się przygotować. W tym czasie James gonił po sypialni chaotycznie jak bezgłowy kurczak.
Krótko mówiąc, wszystko było na swoim miejscu! Tacy byliśmy teraz, takimi staliśmy się przebywając ze sobą przez tych niemal siedem lat i nie zmieniłbym tego nawet, gdybym miał ku temu okazję. Kochałem moich przyjaciół i wiedziałem, że i oni kochają mnie. Byliśmy w końcu jak rodzina! Chociaż przyznaję, niektórzy byli mi jak bracia, podczas gdy taki jeden przystojniak był dla mnie mężem.
- Czekamy! - odezwał się mój mężczyzna i splótł ramiona na piersi wyczekująco tupiąc nogą. Robił to specjalnie aby zdenerwować Jamesa i szło mu nieźle jeśli wziąć pod uwagę, że okularnik przystanął na chwilę i tupnął kilka razy poirytowany zanim nie podjął na nowo swojej gonitwy za podręcznikami, przyborami do pisania i kto wie za czym jeszcze.

środa, 9 maja 2018

Kartka z pamiętnika CCCXXIII - Matthew

Uśmiechałem się głupio i stanowczo zbyt szeroko do samego siebie, patrząc na dwa apetyczne kąski, które z przyjemnością nakryłbym nocą swoim ciałem – Remusa Lupina oraz mojego niedostępnego jak zawsze Gregoire’a. Ten pierwszy czekał, aż większość osób cisnących się w drzwiach Wielkiej Sali w końcu zniknie na korytarzu i odblokuje przejście. Ten drugi w tym czasie czekał na boskiego mnie stojąc w kilka kroków za Gryfonem i jego przyjaciółmi. Przyznaję, że niemal przyklejony do boku Lupina Black również przedstawiał sobą bardzo smakowity widok, jednak jak dla mnie był zbyt dominujący, a ja wolałem „pokrywać” niż „być pokrywanym”.
Coś błysnęło na granicy mojego pola widzenia i dosłownie w ostatniej chwili zdołałem zrobić unik przed zaklęciem ogłuszającym, które świsnęło mi koło ucha i rozpłynęło się chybiając celu.
- Uf! - wydusiłem i spojrzałem wściekle na tego, który próbował mnie przed chwilą spacyfikować, a od którego odwróciłem wzrok zaledwie na kilka chwil.
Gregoire nic sobie nie robił z mojego spojrzenia posyłającego w jego stronę gromy. Ostentacyjnie wzruszył ramionami i schował różdżkę do tylnej kieszeni spodni. Cała jego postawa wrzeszczała: „Nie trafiłem? Trudno, może następnym razem.” Czasami sam nie byłem pewny, czy jest moim przyjacielem, czy wrogiem. Dobra, dawałem mu popalić i z rozkoszą dostałbym się do jego spodni, co działało na niego jak czerwona płachta na byka, ale żeby od razu tak bez powodu ładować we mnie zaklęciami?!
Wziąłem kilka głębokich oddechów aby się uspokoić i wcisnąłem dłonie głęboko w kieszenie jeansów, aby przypadkiem nie uszkodzić kumpla, kiedy znajdę się blisko niego. Podszedłem do Gregoire’a powtarzając w myślach jak mantrę: „jest zbyt seksowny żeby go zabijać, jest zbyt seksowny żeby go zabijać...”
- Co to, kurwa, miało być?! - syknąłem na niego pozwalając sobie tylko na taką formę wyrażenia mojej wściekłości.
- Och, chciałem tylko zwrócić twoją uwagę na fakt, że czekam jak debil, aż przywleczesz tu swoje dupsko, podczas kiedy ty oglądasz sobie chłopców. - wepchnął mi w klatkę piersiową zaciśniętą pięść, pod którą dyndała papierowa torba. - Gdybym wiedział, że taki jesteś głodny, olałbym tę twoją cholerną wiadomość! - Gregoire warknął na mnie i puścił torbę tak, że złapałem ją w ostatniej chwili.
Była cięższa niż sądziłem, więc zajrzałem szybko do środka. Mieściła trzy pokaźne i wypełnione smakołykami kanapki, każdą inną, kilka kiełbasek oraz zabezpieczony kubek z sokiem.
- Czuję się kochany. - skomentowałem zawartość z szerokim, szczerym uśmiechem i uniosłem spojrzenie akurat aby zobaczyć, jak chłopak przewraca oczyma i przesuwa palcami po i tak nieźle nastroszonym irokezie.
Naprawdę ucieszyłem się, że kumpel tak o mnie zadbał, chociaż jedynym, co zrobiłem było wysłanie mu wiadomości z prośbą o zachomikowanie dla mnie czegoś na ząb, ponieważ zaspałem po wczorajszym odbywaniu kary za kilka drobnych przewinień i nie zdążę na śniadanie.
- Jesteś aniołem!
- Tak, tak, jasne. Zachowaj te słabe komplementy dla naiwniaków, z którymi sypiasz.
Uśmiechnąłem się do niego, mrugnąłem filuternie i wyjmując z torby pierwszą kanapkę, wgryzłem się w chleb wypchany jajkiem, majonezem i ketchupem. A więc Greg wiedział dokładnie, jakie niecodzienne zestawienia śniadaniowe lubię!
- Pychota! - zamruczałem.
- Naturalnie. W końcu to ja ją składałem do kupy.
Ach, uwielbiałem go! Takich jak on Japończycy określali mianem tsundere - niby zimny i oschły twardziel, ale za to w środku ma ciepłe, miękkie serduszko.
Ramię w ramię wyszliśmy z Wielkiej Sali. Spodziewałem się trafić na korytarzu na resztę mojej ekipy, ale niestety nikt na nas nie czekał.
- Uznali, że mają ciekawsze zajęcia z rana, niż oglądanie twojego pyska. - Greg najwyraźniej zauważył, że lustruję korytarz naprawdę uważnie i domyślił się, co musiało dziać się w mojej głowie.
Miałem ochotę go pocałować i to naprawdę mocno i namiętnie. Jako jedyny mnie nie wystawił. Może wbrew pozorom jednak mu się podobałem i gdybym nie sypiał z każdym chętnym, który wpadnie mi w oko to miałbym okazję dobrać się do tego jego ciasnego, twardego tyłeczka?
Zabrałem się za kolejną kanapkę odrzucając tę myśl od siebie. Marzenia. Greg zbyt często dawał mi do zrozumienia, że jestem nikim więcej, jak tylko wrzodem na dupie, żeby mógł ukrywać jakiekolwiek cieplejsze uczucia względem mnie. A przynajmniej nie takie, które mogłyby przerodzić się w seks lub związek. Byliśmy kumplami, może przyjaciółmi, ale niczym więcej.
Mogłem wyobrażać sobie, że jest inaczej, że bogowie mają swój własny plan, co do mojej osoby i uwzględnia on Gregoire’a, ponieważ to nic nie kosztowało. Jeśli jednak chodziło o realną ocenę sytuacji, byłem pewny, że mogę zapomnieć o jakimkolwiek zbliżeniu ze Ślizgonem.
- Mam u ciebie dług wdzięczności. - przerwałem ciszę między nami.
Coś świsnęło mi koło ucha, Greg wydał zduszony syk. Podobny odgłos wydusiło kilkanaście innych osób obecnych w tej chwili na korytarzu, a w sekundę później rozniósł się po nim szaleńczy, piskliwy śmiech dziecka.
Rozejrzałem się niepewny dookoła i otarłem usta z zalegającej na nich warstwy ketchupu.
- Co to było? - rzuciłem ni to do siebie, ni do stojącego obok kolegi. Odwróciłem się do niego i nagle zostałem niemal zwalony z nóg ciężarem jego ciała, kiedy rzucił się na mnie. Przez chwilę myślałem, że chce mnie udusić, ale wtedy on przywarł swoimi zadziwiająco miękkimi ustami do moich. Oszołomiony pozwoliłem moim wargom rozsunąć się w wyrazie zaskoczenia i wtedy też poczułem jak zwinny, wilgotny język wpełza między moje zęby i atakuje mój.
Mój umysł wrzeszczał ostrzeżenia, zaś ciało napaliło się w przeciągu jednej chwili. Czy ja oszalałem i właśnie pozwoliłem swoim majakom przejąć kontrolę nad moim chorym umysłem? Całujący mnie namiętnie Greg był fantazją, która może kiedyś mogłaby się ziścić – gdybyśmy zostali ostatnimi ludźmi na ziemi – ale Greg całujący mnie mimo smaku śniadania na moich ustach to już niemożliwość.
O kurwa! Czy on zaczął się właśnie o mnie ocierać?!
Niewiele myśląc o tym, co robię, położyłem dłonie na biodrach chłopaka i odsunąłem go od siebie.
Co ja do cholery robiłem?! Skoro to majak to powinienem wykorzystać szansę! Więc dlaczego moje wyposzczone ciało nie korzystało z okazji?
Patrząc w rozpalone pragnieniem jasne oczy kumpla, przełknąłem ciężko ślinę. Jakiś jęk z prawej zmusił mnie do spojrzenia w tamtą stronę. Jedna parka właśnie obmacywała się bez opamiętania, zaś obok dziewczyna przyszpiliła swoim ciałem do ściany inną dziewczynę. Znowu przeniosłem wzrok na Grega, który próbował się znowu do mnie zbliżyć.
- OK… - mruknąłem do siebie – Kapuję.
Zabrałem dłonie z ciała chłopaka i pozwoliłem żeby znowu się do mnie przykleił. Uniknąłem jednak jego ust robiąc unik i wpakowałem sobie w nie kiełbaskę, aby nie mógł mnie całować. Ślizgon zbliżył jednak swoją twarz do mojej i zaczął oblizywać wymownie kiełbaskę, a następnie odgryzał ją kawałek po kawałku, zbliżając się do moich warg nieubłaganie.
Jakkolwiek bardzo chciałem zatopić się w tych jego cudownie wykrojonych wargach, całować go do utraty tchu, rozbierać, dotykać i w końcu bezceremonialnie zerżnąć, gdybym wykorzystał okazję w tej chwili, kiedy nie był sobą, mógłbym zapomnieć o naszej przyjaźni, a nawet pożegnać się z życiem.
Złapałem go za ręce, zbliżyłem je za jego plecami i unieruchomiłem jedną swoją dłonią. Gdyby był świadomy swoich czynów, nigdy by mi się to nie udało, ponieważ użyłby całej swojej siły, aby się wyrwać, ale napalony, zakochany i spragniony był jak marionetka, którą dało się z łatwością sterować, jeśli tylko zrobi się coś, co w jego zatrutym umyśle będzie wyglądało na lubieżną grę.
Nie wiem skąd to wiedziałem, może po prostu naoglądałem się i naczytałem zbyt wielu pornosów, aby nie rozpoznać czegoś tak oczywistego.
- Kurwa! - syknąłem spoglądając w dół na pobudzone krocze chłopaka, który zwijał się i nieszczególnie mocno wyrywał. Chciał znaleźć sposób, aby móc się ocierać o mnie i w ten sposób znaleźć zaspokojenie, ale stanąłem na tyle daleko, by nie mógł tego robić. Niemniej jednak, wiedziałem, jak bolesna może być pozostawiona samej sobie erekcja, więc musiałem zadziałać i pozbyć się tego mało komfortowego problemu.
Co tu się, kurwa, działo?!

środa, 2 maja 2018

Plan daje w łeb

Niechętnie wytoczyłem się z dormitorium za przyjaciółmi, którzy zadziwiająco raźnym krokiem zmierzali do Skrzydła Szpitalnego, gdzie czekała na nas starsza z sióstr Caine. Nie rozumiałem entuzjazmu Jamesa, ani nadziei Syriusza na „coś szczególnego”, co miałoby się wydarzyć. Peter chyba jako jedyny podzielał mój sceptycyzm, ale posłusznie zmierzał wyznaczaną przez bardziej przebojowych chłopców ścieżką. Cóż, nie mogłem się temu chyba dziwić, skoro sam również to robiłem. Najchętniej zdezerterowałbym i nie bawił się w żadne dochodzenia, jednak nie potrafiłem zostawić Pottera samego z całym tym kramem. Ponadto wmawiałem sobie, że jakoś na tym skorzystam i będzie to dla mnie pierwsze prawdziwe doświadczenie detektywistyczne, które może zaowocować w przyszłości.
Lani czekała na nas dokładnie w tym miejscu, w którym się umówiliśmy. Zapewniła, że do tej pory nikt nie kręcił się po korytarzu, więc istniała możliwość, że prawdziwy ojciec dziecka wcale się nie pojawi. J. nie tracił jednak nadziei.
- Idź pierwsza i rozegraj to tak, jak się umawialiśmy. - poinstruował dziewczynę okularnik.
Gryfonka zawahała się, ale ostatecznie skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi izolatki, w której leżała jej siostra. Ostatnie niepewne spojrzenie na Pottera, a następnie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Nie zamknęła za sobą, dzięki czemu mogliśmy przynajmniej przez tę chwilę śledzić wydarzenia w pomieszczeniu.
- Lani! - zakopana do tej pory w pościeli dziewczyna podniosła się siadając. Była blondynką, której włosy falowały się identycznie, jak włosy jej bliźniaczki i chyba tylko to je łączyło. Miała pełniejsze kształty niż jej starsza siostra, co sprawiało, że wyglądała bardziej kobieco, a jej duże, piwne oczy łani sprawiały, że mógłbym porównać ją do lalki.
- Cześć, Kim. - Lani zachowywała się w miarę naturalnie, chociaż w jej głosie brakowało entuzjazmu. - Chciałabym porozmawiać i wiesz na pewno o czym.
Z twarzy Kimberly zniknął uśmiech.
- Lani… - powiedziała cicho dziewczyna, przez co teraz musiałem przekazywać chłopakom to, co mówiła.
- Czy naprawdę ojcem dziecka jest ten cały Potter? - Gryfinka nie owijała w bawełnę, to trzeba jej przyznać.
- Tak! - odpowiedziała poważnie i pewnie siedząca w łóżku nastolatka.
Teraz rozumiałem dlaczego Lani uwierzyła siostrze. Gdyby mnie ktoś zapewniał o czymś takim tonem, również bym mu wierzył. Ktoś tu potrafił fantastycznie kłamać lub zwyczajnie chciał z całych sił kogoś bronić.
Rozejrzałem się po korytarzu i poniuchałem w powietrzu. Nic. Żadnych obcych zapachów.
Ciemnowłosa westchnęła ciężko.
- Potter, rusz tu dupę! - krzyknęła, co nie było w planie, ale w sumie nie miało to dla nas większego znaczenia, chociaż musieliśmy szybko się schować, żeby Kimberly nie widziała, że siedzimy za drzwiami całą naszą wesołą kompanią.
- Idę. - szepnął do nas James, a następnie wstał z klęczek, otrzepał się i wszedł do pomieszczenia, gdzie czekały na niego dziewczyny.
Byłem bardzo ciekaw, jaką minę musiała mieć młodsza z sióstr Caine, ale nie mogłem wychylić się i spojrzeć przez otwarte drzwi. Byłem bowiem pewny, że blondynka patrzyła teraz na Jamesa, a ten z pewnością poruszał się po linii prostej prowadzącej od drzwi do łóżka.
- A więc to moje dziecko? - usłyszałem wesoły głos Pottera, w którym było chyba trochę zbyt wiele słodyczy, aby uznać, że jest naturalny.
Nie padła żadna odpowiedź.
Znowu niuchałem w powietrzu, ale wciąż nie czułem zupełnie nic.
- Kiedy nadarzy się okazja, wejdę do środka po Jamesa. - rzuciłem do przyjaciół, którzy stali ze mną na korytarzu. Wy w tym czasie zrobicie rundkę po całym Skrzydle Szpitalnym i upewnicie się, że nikogo tu nie ma.
Zarówno Syriusz, jak i Peter skinęli głowami. Nic innego im nie pozostawało, jako że nie mieli moich zmysłów.
- Miło mi cię poznać, Kimberly. - odezwał się niezrażony brakiem werbalnej reakcji okularnik – Jestem James Potter, jak twierdzisz, ojciec twojego dziecka. Nie sądzisz, że to zabawne, skoro tak naprawdę dopiero teraz cię poznałem?
Pozwoliłem sobie na rzucenie okiem na wnętrze izolatki. J. stał już przy łóżku ciężarnej dziewczyny, jej siostra usiadła po jego drugiej stronie, zaś Kimberly wpatrywała się w swoją pościel zaciskając na niej dłonie.
Myślę, że w takiej sytuacji nawet Lani nie mogła mieć wątpliwości, co do prawdomówności Jamesa. Problem w tym, że widząc zaciętą minę blondynki, wiedziałem, że nic nie wskóramy. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę i wszedłem do środka udając zdyszanego.
- J., dobrze, że cię znalazłem! - wciągałem głęboko powietrze, aby wyłapać jak najwięcej woni. Pomfrey, Lani, James, nowy zapach należący do Kimberly, leki, czystość, jeszcze więcej leków i czystości.
Cholera! Nie miałem nic.
- McGonagall chce cię widzieć już, teraz, zaraz. - wydusiłem wmawiając sobie w myślach, że wcale nie jestem teraz w centrum uwagi wszystkich osób przebywających w tej chwili w pokoju. Co z tego, że chodziło o Jamesa i dwie dziewczyny! To już było za dużo.
- Hę? - okularnik zrobił głupią minę.
- Oj, chodź już! Później sobie porozmawiasz z… - obrzuciłem siostry szybkim spojrzeniem. - z dziewczynami. - dokończyłem.
Złapałem go za rękę i wyciągnąłem z izolatki.
- Żadnych obcych zapachów ani tutaj, ani w środku. - rzuciłem, kiedy tylko zniknęliśmy z oczu sióstr Caine, a J. patrzył na mnie, jak na kogoś niespełna rozumu. - Nic, James. Nic, a nic. A gołym okiem było widać, że ta blondyna kłamie w żywe oczy. Ona nie puści pary z ust, i możesz mi wierzyć, było też widać, że nawet przyłapana na kłamstwie nie zamierza się zdradzić z niczym. Tobie również nic by nie zdradziła, nawet gdybyś został z nią sam.
- Remus ma rację. To bez sensu. Musimy zmienić ten plan, jeśli ma nam coś dać.
- Ta dziewczyna od razu się domyśliła, że chcecie z niej jakoś wyciągnąć imię chłopaka, który zrobił jej dziecko. Nie jest głupia.
James wodził spojrzeniem ode mnie do Syriusza i z powrotem. Nawet Peter kiwał głową zgadzając się z naszym zdaniem.
- Kiedy ja wszedłem do środka, Pet i Syri rozejrzeli się pospiesznie po Skrzydle Szpitalnym. Widzieliście cokolwiek, kogokolwiek? - zapytałem ich, a oni pokręcili głowami. - A ja nikogo nie wyczułem, J. Nawet przy łóżku tej całej Kimberly. Nic. Tego chłopaka tu nie było.
Nastąpiła chwila ciszy, kiedy to James zbierał myśli i oceniał sytuację. Wszystko potoczyło się o wiele szybciej niż przypuszczaliśmy, a to dlatego, że młodsza Caine okazała się nie być taką samą niewinną naiwniaczką, jak jej starsza siostra.
- Mieliśmy prosty plan, który nie miał szans na powodzenie, jeśli przeciwnik był myślący. - zgodził się w końcu James. Podniósł wzrok ze swoich butów, w które przed chwilą się wpatrywał i znowu powiódł nim po nas. Oczy świeciły mu pasją i zawziętością za szkłami okularów. - Poradzimy sobie z tym w jakiś inny sposób! - oświadczył pewnie. - Wymyślimy nowy plan i udowodnimy, że nie jesteśmy bandą głupków!
- Tylko ty póki co wyszedłeś na głupka. - zauważył Syriusz. - Wymyśliłeś ten durny plan bez szans powodzenia…
- Milcz! - skarcił go James i splatając ramiona na piersi, zaczął krążyć po korytarzu zataczając koła.
Nie minęła nawet minuta, kiedy dołączyła do nas Lani. Nie wyglądała na zachwyconą takim obrotem spraw.
- Co to miało być?! - syknęła rozeźlona. Dobrze, że nie mogła zrobić nam krzywdy wzrokiem, ponieważ w przeciwnym razie skręcalibyśmy się teraz wszyscy na podłodze.
- Plan dał w łeb jeszcze zanim dobrze wprowadziliśmy go w życie. - wyjaśnił jej pospiesznie James, nie przestając zataczać kółek aby ułatwić sobie myślenie. - Znajdziemy inny sposób wyciągnięcia z niej informacji o ojcu tego dziecka. Mam tylko nadzieję, że po jej reakcji wierzysz, że to nie ja nim jestem? - okularnik dopiero teraz spojrzał na dziewczynę i stanął w miejscu.
Ciemnowłosa wydała z siebie ciężkie westchnienie i potwierdziła skinieniem.
- Teraz nawet ja nie mogę mieć wątpliwości. - przyznała bardzo niechętnie.
- Przynajmniej tyle dobrego z tego wynikło. Teraz nie będzie jednak tak łatwo. - znowu zaczął krążyć, co działało na nerwy chyba nam wszystkim. - Idziemy! Teraz nic nie wymyślę, ale na historii magii będę miał na to wystarczająco dużo czasu i spokoju! - Dziarsko ruszył przed siebie.
Spojrzałem na przyjaciół, którzy tylko wzruszyli ramionami. James był Jamesem i nic nie mogło go zmienić.