piątek, 31 lipca 2009

Wzloty i upadki

Film był świetny ^^ Chociaż mdliło przy Lupin x Tonks... BLEH! FUJ!

2 grudzień
Z olbrzymim uśmiechem na twarzy szedłem korytarzem z kolegami. Kieszenie Syriusza były pełne słodkich, może lekko czekoladowych, lekko ostrzejszych alkoholowych cukierków. Dokarmiał mnie nimi jak sam powiedział. Były naprawdę wyśmienite. W prawdzie byliśmy w drodze na obiad, ale nie widziałem żadnych przeszkód by zjeść kilka teraz, a kilka później. Byłem wyposzczony w stosunku do łakoci, a Syri dbał bym nie czuł braku jego czułości, właśnie troszcząc się o moją dostatecznie dużą dawkę kakao we krwi, nie ważne, w jakiej formie. Uwielbiałem go za to. Za te jego pełne łakoci kieszenie, w których mogłem grzebać za czymś dla siebie zawsze, gdy tego chciałem. Naprawdę to uwielbiałem. Wcześniej dostarczał mi słodycz ze swoich warg, teraz przerzucił się na noszenie czegoś ze sobą. Jak to ujął, wolał bym go dotykał przez ubranie szperając za czymś w kieszeniach, niż gdybym miał dotykać samego siebie.
Skończyłem właśnie cukierka i uznałem, że nie ma sensu pchać w siebie kolejnych. Te trzy musiały mi wystarczyć, a może cztery... Sam nie byłem już pewien ile ich zjadłem.
Korytarze były w połowie puste. Przechodzili nimi tylko uczniowie spieszący do Wielkiej Sali. W tym naturalnie my. Chciałem już zjeść, mieć obiad za sobą i dobrać się do kieszeni Syriusza rozkoszując słodyczami po posiłku. Znowu wróciła mi ta niesamowita ochota na łakocie po obiadach.
Nadal niesamowicie ucieszony napawałem się obecnością przyjaciół i wszystkim w koło. To było takie normalne i takie wspaniałe. Najlepsze, co mogło mnie spotkać w życiu. Miałem kochających rodziców w domu i cudownych przyjaciół w szkole. Nie musiałem obawiać się już nienawiści, jeśli dowiedzą się o moim wilkołactwie, nie musiałem martwić się niczym, jak tylko nadmiernym przytyciem, jeśli Syriusz dalej będzie mnie tak rozpieszczał, ale to był tylko maleńki problem, który mogłem ignorować.
Mijaliśmy liczne sale i korytarze. Zazwyczaj nikt już na nich nie przesiadywał, a jednak jeden był zajęty na swój sposób. Na parapecie przy oknie siedział Severus. Poznałem go od razu po ciemnych włosach przysłaniających twarz, jasnej cerze i niepozornym wyglądzie. Poniekąd Snape był naprawdę łatwo rozpoznawalny. Miał w sobie to coś. Spokój, inteligencję, tajemnicę, sceptyczność, pełen ironii wzrok, ale także magnetyzm i głęboko skrywaną radość. Gdybym miał do niego dostęp na pewno chciałbym go lepiej poznać i zaprzyjaźnić się z nim. Lubiłem go mimo utarczek z poprzednich lat. Z subtelnym uśmiechem pisał coś w książce do eliksirów.
- Hmm... – James uśmiechnął się przebiegle i wyszedł przed nas. Stanął przy chłopaku zaglądając mu do książki. Ten zamknął ją szybko i popatrzył już zły na Pottera.
- Czego chcesz?! – warknął.
- No wiesz? Miałem ochotę porozmawiać z tobą, zapytać, co robisz i czy nie zjesz ze mną obiadu... – zmierzwił sobie włosy uśmiechnięty i puścił mu oko. Severus zabrał książkę, pióro i zeskoczył z parapetu. Rzucił okularnikowi pełne pogardy spojrzenie i po prostu odszedł jak gdyby nigdy nic. James został jawnie odrzucony.
- Chyba się nie wykazałeś – Syriusz wydawał się tym usatysfakcjonowany – I co powiedziałby Kinn gdyby wiedział, że szukasz sobie nowego kochasia?
- Nie szukam! – James prychnął i przygładził włosy – Po prostu ćwiczę. Nie chcę wyjść z wprawy w flirtowaniu!
- Twój urok osobisty chyba już nie działa jak dawniej. Za późno na ćwiczenia – Syri mówił poważnie, ale widać było, że jest tym rozbawiony – O ile miałeś jakoś urok osobisty, James... – ja wolałem się tylko przysłuchiwać.
- Miał, Syriuszu, miał... Ale jego urok działa tylko na Kinna – Sheva wtrącił się do rozmowy – Sam widzisz, że mnie tym jakoś nie poderwał. Kinna jakoś, chociaż nadal nie wiem, jakim cudem i co mu za to obiecał – prychnął i śmiał się. Okularnik za to patrzył na nich wściekle. Niestety widać było, że doszukuje się w tym jakiejś prawdy i nie dało się ukryć, że jakaś w tym się kryła. W końcu poza Niholasem nikt nie ulegał urokowi Pottera chyba, że o czymś nie wiedziałem.
- Chodźmy już! Obiad mi wystygnie! – uciął to okularnik i ruszył na czele jakby był naszym przewodnikiem. Idąc z przodu myślał o czymś i kalkulował cicho. Dopiero widząc posiłek w Wielkiej Sali oprzytomniał i podbiegł do stołu. Rzucił się jak wygłodniałe zwierzę na grilowanego kurczaka w cukinii i nie żałował sobie niczego nakładając kopiatą porcję. Nawet nie domyślałem się, że może być taki głodny. Swoją drogą ja także odczuwałem głód. Nie mniej jednak robiąc dobrą minę do złej gry podszedłem powoli i nałożyłem sobie po trochę z każdej potrawy, jaką miałem niedaleko siebie.
Peter siedzący z boku naprzeciwko mnie wychylał się zza Shevy patrząc na stoły za nami. Odwróciłem się kilka razy chcąc dostrzec, na kogo tak patrzy, ale dopiero, kiedy wsadził łokieć w spaghetti byłem pewien, co się dzieje. Musiał dostrzegać tam Narcyzę.
Reszta chłopaków chyba także to dostrzegła gdyż wszyscy wychyliliśmy się byleby tylko dostrzec dziewczynę. Wyjątkowo włosy upięła w kok i niemal lśniła pięknem u boku Lucjusza, który usilnie starał się podtrzymywać rozmowę z kolegami naprzeciwko, nie zaś niańczyć dziewczynę. Było to po nim widać. Ona jednak chyba tego nie dostrzegała. Cóż, miłość potrafiła być ślepa. Jej wzrok przebiegł po nas i zrobiła zaskoczoną minę. No tak. Z pewnością wyglądaliśmy głupio wystając zza innych osób i wpatrując się w nią. Szybko usiedliśmy normalnie, co również musiało wydać się jej podejrzane.
- Ładna jest, ale żeby się tak od razu zachwycać? – mruknął Potter.
- Tak, i zabawnie wygląda przy Lucjuszu. Takie dwa piękne ptaszki w jednej klatce, z czego kluczyk ma samiczka. – Sheva aż zadrżał – Kobiety są przerażające.
- Przesadzasz. - Syriusz pokazał skinieniem głowy na Petera. Chłopak wzdychał nadal patrząc na dziewczynę. – Wiesz, Pet. Tak to ty jej nie poderwiesz – złapał go za ubranie i posadził normalnie. Blondynek jak wyrwany ze snu popatrzył po nas nieprzytomnie – Nie wygrasz z Lucjuszem gapiąc się na nią. Musisz mieć plan! Musisz wyruszyć na łowy! Podryw z pełną świadomością swoich umiejętności!
- Popatrz na niego Syriuszu – westchnąłem zrezygnowany już na samym początku – Widzisz go w roli podrywacza? To małe, wystraszone zwierzątko, a nie drapieżnik. Ona jest drapieżnikiem. – Peter tylko przyznał mi rację kiwając głową. Chyba sam wiedział, że nie potrafiłby zamienić z nią chociażby słowa.
- Jesteście zbyt sceptyczni! – wepchnął w usta Petera widelec ze spaghetti, niestety zmasakrowanym, ale zawsze to łokciem Pettigrew – To wszystko zależy tylko od nastawienia. Popatrz na Jamesa. Wygląda jak trol na rowerze, ma móżdżek jak trol na wrotkach i a samoocenę jak pierwszorzędny czarodziej na okładce magazynu dla samotnych czarownic...
- Odczep się od moich okularów! – syknął Potter i poprawił je na nosie.
- Ale kiedy ja lubię się ich czepiać – Syri zakwilił – Ale teraz skup się na uczeniu Petera. Twoja pewność siebie może mu być przydatna. Pierwsze, co! Siedź prosto! – i zaczęła się lekcja. Syriusz wyglądał teraz naprawdę dostojnie i dumnie. Nie widziałem go takim od pierwszego dnia szkoły, kiedy to był jeszcze naszym wrogiem, o ile można było tak to nazwać. – Jesz patrząc niemal przed siebie na rozmówcę, a czasami tylko na talerz – demonstrował – Powoli i dokładnie. Małe kęsy. Kobiety lubią ogładę u chłopaka także przy stole...
- A to skąd wiesz? – uniosłem brew – Chciałem go trochę posprawdzać. Nie byłem zazdrosny. Był mój, to wiedziałem z całą pewnością. Póki, co.
- Wiesz, Remi – uśmiechnął się szeroko – Podryw trzeba ćwiczyć od najmłodszych lat, a jak widać dobrze zadziałał, bo mam ciebie – mrugnął. Kopnąłem go pod stołem lekko speszony. Roześmiał się przez to głośno i pokazywał dalej Peterowi jak ma się zachowywać. – Naśladuj mnie, bo zapomnisz wszystko. Zrobię z ciebie łamacza kobiecych serc! – chyba sam w to nie wierzył. Wydawało mi się, że i Potter coś z tego uszczypnie i nauczy się udoskonalając swoją kulawą metodę podrywania, która okazała się wielką katastrofą już na początku przy Andrew, czy też przy Severusie, jednak zadziałała przy Kinn’ie.


 

środa, 29 lipca 2009

Wisienka na torcie

Notka teraz, bo idę z rana na HP ^^"" I autorki nie stać na takie rarytasy, jak premiery HP w Krakowie ^^""

30 listopad

Czując ciepło Syriusza, wtulony w jego ciało nie miałem najmniejszej ochoty wstawać na zajęcia. Tym bardziej, że teraz, gdy wszystko było jak dawniej nauczyciele z pewnością nie dadzą nam czasu na odpoczynek, a to sprawiało, że szanse na bycie blisko z kruczowłosym redukowały się do minimum. Musiałem po prostu jakoś to przetrwać, a wiedziałem, że zatracę się w zajęciach, kiedy tylko zaczną się odbywać.
Syriusz sam przygotował mi śniadanie. Mleko, płatki i masa dodatków od rodzynek, przez niewielkie płatki kokosowe po papaję. Tyle słodkich łakoci z rana od razu wprawiło mnie w dobry nastrój i zachęciło do nauki.
I tak też było na zajęciach. Multum wiedzy, którą chłonąłem chętnie, zadowoleni z normalności nauczyciele, nawet McGonagall była całkiem miła dla Pottera, co nie zdarzało się często. Idealny czas na szkolne wzloty i upadki. Z niecierpliwością czekałem na ostatnie tego dnia zajęcia, astronomię. Nie wiem czy nauczyciela dotknęła klątwa książki, ale z pewnością zajęcia miały być bardzo ciekawe. Męczące było tylko to czekanie na ostatnią lekcję, jednak tym zajął się Syriusz. Zabarykadował się w łazience i zabronił się do niej nawet zbliżać. Oczywiste było, że coś kombinował, jednak sądząc po minach chłopaków byli równie niedoinformowani jak ja.
Siedziałem, więc na łóżku Blacka i wpatrywałem się w drzwi zastanawiając, co on właściwie wymyślił i co tam robi. Coś się tłukło, coś szeleściło, ale w końcu wyszedł dumny i zadowolony.
- Macie zakaz wchodzenia, tylko Remi może... A nawet musi! – złapał mnie za rękę i pociągnął. Wprowadził do łazienki i zamknął drzwi. – Remi... – podał mi slipki z misiaczkiem na tyle – Ubieraj, bo kąpiel czeka – uśmiechnął się i pokazał mi wannę. Wpatrywałem się w nią jak urzeczony, ale byłem zaskoczony jak nigdy niczym. Miałem się kąpać w żelkach w kształcie kropelek i piankach jak flakoniki eliksirów. Cała wanna tego rodzaju łakoci, a on kazał mi się w tym kąpać!
- Syriuszu, to jest...
- Tak, wiem, kochanie. To jest niesamowite! – roześmiał się pewny siebie. – Przebieraj się i wskakuj! – sam wszedł za postawiony na szybkiego parawanik i zniknął za nim robiąc coś. Nie widziałem innego wyjścia. Zdjąłem ubrania i założyłem slipki. Nie wiedziałem nawet jak wejść do wanny pełnej żelek i pianek.
- Syriuszu, ale skąd ty to wszystko masz? – mruknąłem wkładając nogę, która zanurzyła się w łakociach i tym samym na sporą część nastąpiłem. Wrażenie było dziwne, ale niesamowite. Kiedy tylko usiadłem wśród słodyczy i na nich czułem się zupełnie jak na materacu, chociaż bardzo miękkim i niestabilnym. – To musiało kosztować majątek!
- Nie było tak źle... Zbierałem to od dłuższego czasu...
- Okradałeś Miodowe Królestwo, tak?! – raczej westchnąłem niż krzyczałem.
- Nie do końca – mówił jakby niewiele go to obchodziło – Zostawiałem drobne pieniążki żeby nie zauważyli, że ktoś tam jednak bywa. Płace za to ratami. To, co innego... A teraz nie myśl o Miodowym Królestwie tylko rozkoszuj się kąpielą... – wyszedł w końcu zza parawanu. Niemal nagi. Ubrany w koszulkę z czekoladowych drażetek nadźganych na nitkę i bieliznę z niemal przezroczystych żelek. Byłem tak zaskoczony, że zakryłem usta dłonią wpatrując się w niecodzienny widok. – Smacznego, kochanie – wyśpiewał i podszedł do mnie. Wpakował się do wanny na klęczkach i przysunął – Możesz wybierać, co wolisz.
Nie miałem pojęcia, co wolę. Wpatrywałem się najpierw w kuszące draże, a później w owocowe misiaczki. Zaczerwieniłem się uświadamiając sobie, ze pod nimi Syriusz jest nagi. Nigdy nie mógłbym zjeść tamtych żelek i pozbawić go tego jakże nikłego okrycia. Jednak drażetki kusiły. Wpakowałem do ust kilka żelowych kropelek, a następnie piankowe flakoniki. Niestety moja żądza czekolady nie dała się łatwo zagłuszyć. Oblizałem się nie myśląc nawet wiele o tym, co robię i sięgnąłem jednego słodkiego koralika. Rozgryzłem go zostawiając tylko nitkę w tamtym miejscu. Był orzechowy i naprawdę pyszny. Nie mogąc się więcej powstrzymywać zabrałem się za kolejny. Tym razem kokosowy. Dalej były już tylko inne smaki, co jakiś czas powtarzały się tamte i tak w koło rozpieszczały moje zmysły. Aż mruczałem zadowolony wkładając do ust kolejne i rozgryzając je.
- Auć! Remi, to sutek! – krzyknął łapiąc się za pierś. Zawahałem się i lekko spieszyłem.
- Ale na nim była drażetka – powiedziałem dla wytłumaczenia – I musiałem żeby ją dostać... – zmarszczyłem brwi – A tam była taka najsmaczniejsza...
- To najsmaczniejsze to był właśnie mój sutek – mruknął – Dobrze, że tylko go zmiażdżyłeś usteczkami, a nie ugryzłeś... Te ząbki mogłyby mi go odgryźć – roześmiał się i przytulił mnie. Przypomniało mi to o tym, że jestem wilkołakiem i muszę uważać. Gdybym go ugryzł, kto wie, co by się stało.
- Przepraszam... – powiedziałem cicho, jednak on uchylił moje usta i wsunął między nie drugi sutek.
- Wiem, o czym myślisz, dlatego nie pozwalam. Liż póki się nie roztopi drażetka i nie martw się ząbkami – rozkazał. Znowu mnie tym speszył i nie za bardzo wiedziałem, co robić. Possałem, a słodycz draży lekko mnie rozluźniła. Ssałem póki nie była miękka, a moje wargi pocierały brodawkę Syriusza. Zanim całość łakocia się rozpuściła zdążyłem zapomnieć o problemie. Dojadłem resztę słodkiego i zabrałem się za żelki po bokach chłopaka. Muskałem przy tym jego biodra, ale kiedy zjadłem jeden paseczek w tamtym miejscu nie odważyłem się na więcej. Odsunąłem i nie patrząc na chłopaka podziękowałem. Na szybkiego napchałem do ust jak najwięcej łakoci z wanny by przypadkiem nie musieć nic więcej mówić. Byłem zażenowany tym, co się działo i jaką mi niespodziankę sprawił. Moja pierwsza kąpiel w słodyczach.
- Remi... – Syriusz zamruczał i pochylił się nade mną. Pocałował i zaczął przytulać. – Zostańmy tak już na zawsze – westchnął mi do ucha i całował szyję. Musiałem go odsunąć by móc z nim porozmawiać.
- Zostaniemy, ale najpierw się ubierz – popatrzyłem mu w oczy i roześmiałem się widząc jego minę.
- Jestem ubrany – zademonstrował się – Widzisz? Cały ubrany... No może niemal cały...
- Mówię o normalnym stroju – westchnąłem ciężko. Peszył mnie niemal nagi i zakryty tylko misiaczkami żelowymi – Wiesz, że to niebezpieczne... Pamiętasz ostatnią przygodę z McGonagall? – specjalnie mu o tym przypomniałem. Wtedy widziała go nagiego, teraz efekt byłby jeszcze lepszy. Black w bieliźnie z owocowych żelków. Rozkosz dla każdego, kto chciałby się z niego trochę ponabijać. Tym czasem kruczowłosy patrzył na mnie poważnie lekko tym chyba urażony.
- Musisz przypominać mi o tamtym zdarzeniu? Moja matka nie oglądała mnie w całej okazałości, od kiedy tylko zacząłem się myć sam, a ona wlazła do naszego pokoju i masz! Paradowałem wtedy z gołym tyłkiem! – z trudem powstrzymywałem się przed śmiechem.
- Właśnie, dlatego doradzam ci byś coś na siebie złożył. – Black zawahał się, po czym wstał i wyszedł z wanny.
- Nie będę ryzykować. Lepiej nie mieć fanklubów wśród nauczycieli... – znowu zniknął za parawanem, więc mogłem z powodzeniem przewrócić oczyma. Jakoś wątpiłem w nadmierne uwielbienie nauczycieli względem chłopaka, ale kto wie, co szykowała przyszłość.
Korzystając z okazji objadałem się moją niedoszłą ‘wodą’ z kąpieli. Całkiem smaczną, jako że nadmierną słodycz owocowych kropelek tłumiły właśnie pianki. Idealne połączenie a już z całą pewnością dla mnie.
- Nie uważasz, Syriuszu, że już czas odstąpić łazienkę chłopakom? – nabrałem łakoci w ręce i rzuciłem na swoją głowę jakbym bawił się w prawdziwej wodzie. Przyjemny zapach i miękkość znowu były takie rozkoszne. Bawiłem się tak w najlepsze. Nawet nie zauważyłem, że Syri stoi oparty o parawan i tylko się mi przygląda. Nuciłem cos pod nosem i sam nie jestem pewien, co. Chciałem po prostu się tym rozkoszować jak najdłużej. Nigdy nie myślałem, że doświadczę czegoś podobnego, więc musiałem czerpać z tego pełnymi garściami, a rozpieszczanie, jakiemu poddawał mnie Syriusz naprawdę mi się podobało. Byłem jak książę, albo król, a on miał mi usługiwać. W tej jednej chwili wcale nie chciałem by było inaczej.


  

niedziela, 26 lipca 2009

Mizianie

Kirhan pracuje już na laptopie, więc wszelkie błędy wypływają z mojego nieprzyzwyczajenia do nowej klawiatury.

Zanim wróciliśmy do zamku zdążyło już się ściemnić i było chłodno. Jedna ręka trochę mi zmarzła jednak drugą ogrzewała dłoń Syriusza i ta uniknęła niskiej temperatury. Pozostawał tylko problem skorzystania z łazienki. Syri wysłał, jako pierwszego Pottera, który przez całą drogę powrotną musiał nieść nasze rzeczy. Był zapocony i nie chcieliśmy by się przeziębił. Chory James byłby gorszy niż zdrowy. Tego byłem pewien i na to właśnie zwrócił nam uwagę Black. Nie był jednak tak wspaniałomyślny, by nie czerpać z tego korzyści. W zamian za odstąpienie łazienki, w której drzwiach wtedy stał kazał chłopakom siedzieć przed wejściem do pokoju, póki nie pozwoli im wejść do środka. A to oznaczało może nawet całą godzinę siedzenia. Na szczęście ja byłem z tego zwolniony. Syriusz musiał dobrze wiedzieć, że chciałem wziąć z nim długą, gorącą kąpiel, a później po prostu położyć się i odbierać masę jego pieszczot.
Koledzy zgodzili się bez problemu. Marzyli o gorącej kąpieli chyba równie mocno jak ja. Nawet wizja siedzenia pod drzwiami nie odstraszała ich.
Teraz mieliśmy powoli rozkoszować się wszystkim, co wydawało się tracić swoje piękno podczas sztucznych dni, jako postacie z tamtych historii. Idąc po kolei zaczynaliśmy od bliskości. J. wyczuł w tym szansę dla siebie by podziwiać Kinna w Pokoju Wspólnym, zaś Pet i Sheva musieli dotrzymywać mu towarzystwa. Cały pokój należał do mnie i kruczowłosego, i nie tylko pokój.
Rozleniwiony leżałem oparty o Syriusza w wannie i bawiłem się pianą. Było mi po prostu niesamowicie przyjemnie i błogo. Niechętnie zmuszałem się do wstania, wytarcia i ubrania piżamy, w której chciałem już zostać aż do późnego wieczora. Tak było lepiej i przyjemniej. Nie oddałbym chyba tej beztroski za nic w świecie, naturalnie pewny być nie mogłem. Świat był nazbyt pełen czekoladowych pyszności by czegokolwiek być pewnym.
Teraz, kiedy mogliśmy pozwolić sobie na spokój i brak pośpiechu, Syri ciągle był o krok, lub dwa kroki przede mną. Gdy ja się wycierałem on już przygotował mi piżamę, a gdy ją ubierałem wycierał dokładnie moje włosy. Wydawał się cieszyć dosłownie wszystkim, co było związane z usługiwaniem mi. Był znowu tym samym lekko słodkim Blackiem, którym był przed nieszczęsną przemianą w Wilka.
- Paniczu Lupin – zaczął szarmancko, gdy wychodziliśmy z łazienki do sypialni – Pozwoli panicz, że pierwszą część wielkiego deseru podamy jutro, a dziś skupimy się na tej wielkiej części? – wydawał się zabawny, a rola lokaja wcale do niego nie pasowała.
- Syriuszu – wyprostowałem się i starałem mówić chłodno, obojętnie jak przystało na arystokratę – Jeśli zdołasz sprawić, że pierwsza część deseru pozwoli mi zapomnieć o kolejnych to zgodzę się na podanie ich dopiero jutro – nie miało to najmniejszego sensu, ale było zabawne i nie mijało się z prawdą.
Każdy marzy o idealnym zakończeniu, ja miałem nadzieję na wspaniałe rozpoczęcie i wszystko zapowiadało sukces. Położyłem się na swoim miękkim, chociaż mniej wygodnym niż galaretka, łóżku, wtuliłem głowę w zwyczajną poduszkę i zamknąłem oczy. Materac ugiął się pod ciężarem wchodzącego na niego Syriusza. Było tak zwyczajnie i nie magicznie, że aż sprawiało mi to przyjemność. Było jak zawsze.
Od razu nie czekając przytuliłem się do ciepłego ciała Blacka i objąłem go ramionami uśmiechając się do siebie. Tak było idealnie, chociaż mogło być jeszcze lepiej.
Uniosłem powieki i odsunąłem się lekko. Tak było wygodniej. Z uśmiechem patrzyłem na zadowolonego Blacka.
- Więc jak, Remi? Sprawdzamy, czy jest juz tak jak być miało? – głupie pytanie, jednak przytaknąłem momentalnie.
Syri położył się wygodniej i położył jedną dłoń na moim biodrze. Przysunąłem się bliżej i pocałowałem go nie czekając aż to on zrobić coś by zacząć. Jego wargi były słodkie, jednak nie smakowały czekoladą, jak wcześniej. Zupełnie jakby chciał by łakocie przypominały mi o nim, nie zaś odwrotnie. Teraz czułem smak jego pocałunku. Jabłkowy, jeśli zastanowiłem się nad tym ciut dłużej. Bardzo smaczny, a kiedy Syri pogłębił muśnięcie o wiele bardziej intensywny. Aż mruczałem powoli uchylając usta, by przesuwać się z tym do przodu. Gorące ciało, do którego się tuliłem, równie ciepłe wargi na moich własnych, język, który zabawnie wślizgiwał się w moje usta. Wszystko było jakby nowe, ale wcale takie nie było. Pamiętałem te uczucia, chociaż od dawna ich nie odczuwałem. Chyba, dlatego tak mnie bawiły. Tęskniłem za tą normalnością i zwyczajnym, wyśmienitym pocałunkiem Syriusza. Teraz, kiedy go miałem chciałem więcej. Tuliłem się do niego mocnej, zaś jego dłoń z biodra przeniosła się na pośladki. Pogłaskał je, lekko poklepał i przesunął rękę na plecy. Kiedy to ja miałem okazję dotykać jego ciała nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Jego włosy były miękkie i coraz dłuższe. Byłem ciekaw, czy kiedyś zetnie je jeszcze bym mógł porównywać je bez końca z tymi dłuższymi. Za każdym razem doznanie było inne.
Odsunąłem się i oblizałem. Black nie próżnował i dobrał się do mojej szyi całując ja powoli, jednak dokładnie. Czułem jak ssie ją w kilku miejscach i z całą pewnością zostawiał na nich ślady. Rozpiął moją piżamę i całował skórę na piersi. To już trochę mnie speszyło i zarumieniłem się sądząc po lekko piekącej twarzy. Mimo wszystko miło było czuć jak to robi. Byłem ciekaw czy pamiętam jeszcze smak jego skóry. Odsunąłem go, więc od siebie i podciągnąłem jego koszulkę. Pocałowałem raz, niedaleko sutka i następnie kolejne kilka razy. Z pewnością pamiętałem, jaka była. Lekko słodkawa, o przyjemnym zapachu i coraz bardziej szorstka, jak przystało na skórę chłopaka. Traciła już swoją dziecięcą pulchność i delikatność. Nie była taka jak w pierwszej klasie, czy nawet drugiej. Coś zupełnie innego, a jednak cały czas to samo.
Jego palce badały moje ciało delikatnie, jakby znowu się z nim oswajało. Nie dziwiło mnie to, gdyż i moje chciały sprawdzić, czy nic się nie zmieniło od ostatniego czasu. Było przyjemnie, jednak bynajmniej nie czułem podniecenia. Jedynie radość. Możliwe, że nie dorośliśmy jeszcze do tego by coś w stylu rozstania i powrotu mogło działać na nas tak jak na dorosłych. Dla mnie było to raczej jak dziecinna zabawa, która sprawiała przyjemność i miała dawać dużo zadowolenia.
Całkiem szybko okazało się, że wszystko było takie jak przed przygodą z książką. Nic się nie zmieniło, a przynajmniej pod względem doznań, jakie płynęły z naszego związku i wspólnych przeżyć. Syri także to zauważył, ponieważ porzucił intymną atmosferę i zaczął mnie łaskotać jakby chciał upewnić się także, czy te same miejsca wywołują łaskotki. Także to było identyczne, a ja szybko zacząłem śmiać się głośno i rzucać po łóżku. Gdyby nie to, że męczyły mnie i nie pozwalały skupić się na odwecie pewnie zdołałbym dopaść Blacka. Niestety nie potrafiłem powstrzymać ani chichotu, ani drażniącego łaskotania.
W rekordowym tempie w drzwiach pojawiła się głowa Pottera, który widząc, że bawimy się zamiast pieścić wszedł do środka.
- Pozwolicie, że zajmę się sobą, w swojej sypialni, na swoim łóżku – mruknął nie oczekując nawet, że będziemy go słuchać. O dziwo musiał się przeliczyć, gdyż Syri przestał maltretować moje zmęczone śmiechem ciało wziął jedną z poduszek.
- Wybacz, James, ale nie pozwoliłem ci wejść, a za to należy ci się kara! – rzucił w chłopaka poduszką, a ten oburzony oddał mu z krzykiem. W dalszej części ich zabawy zostałem wmieszany w nią ja i łóżka reszty chłopaków. Nie obyło się także od ich wmieszania w wielką wojnę, która miała być swoistym uczczeniem powrotu do normalności.
Tym razem starałem się nie używać swoich wilczych zmysłów, by unikać ciosów lub by je oddawać. Nazbyt wielką radość sprawiał mi nikły ból trafienia poduchą i spudłowanie, kiedy cel się poruszył. Nawet Peter kilka razy trafił w Jamesa i innych, nie wykluczając mnie. Chociaż szybko padł na ziemię śmiejąc się i zrywając, jako łatwy cel wcale nie narzekał. Wierzgał rękoma i nogami, jakby mieli go związać i krzyczał razem z nami. Byliśmy chyba najgłośniejszym pokojem w całym dormitorium, jednak wątpiłem by ktokolwiek zwracał na to uwagę. Z pewnością nawet nauczyciele świętowali jakoś brak głupich czapeczek i dziwnych ubrań. Może mniej dziecinnie, jednak z całą pewnością równie nieprzewidzianie jak my i cała reszta zamku. Nie zdziwiłbym się nawet gdyby woźny właśnie porywał w objęcia swoją kotkę i przy rytmach walca tańczył z nią po kantorku. Życie wróciło do normy, a my na nowo mogliśmy się nim cieszyć i rozkoszować.


 

piątek, 24 lipca 2009

Kartka z pamiętnika XLV - Lucjusz Malfoy

Rozejrzałem się po Wielkiej Sali nie mogąc uwierzyć, że naprawdę jest pusta i nie ma w niej zupełnie nikogo poza mną i Severusem, czy Królewną Śnieżką, jeśli miałem być dosłowny. Zupełna cisza i spokój, a nauczyciele wierzyli każdemu mojemu słowu zakładając, że źle się czułem i poszedłem do Skrzydła Szpitalnego. Cóż, musieli mi zaufać, skoro nigdy ich nie zawiodłem. Teraz niestety zdarzało mi się to po raz pierwszy, ale kiedyś musiałem wykazać się tą inicjatywą oszustwa. Chciałem przekonać się czy jestem księciem, który miałby obudzić Śnieżkę. W prawdzie daleko było mi do książąt, kiedy miałem na sobie dziwną suknię. Gdyby Severus zobaczył mnie takim mógłby pomyśleć, że jestem niemęski, a tego bym nie zniósł.

On jednak spał, a ja byłem w Wielkiej Sali. Mogłem to wykorzystać i właśnie ku temu zmierzałem. Czułem jak serce mi przyspiesza, jak oddech staje się cięższy. Nie wiedziałem w końcu, co się stanie, jeśli Złotowłosa pocałuje Śnieżkę. W bajce nie było o tym ani słowa, ale musiałem zaryzykować skoro krasnoludki poszły na zajęcia. Tylko ja i on, ja i jego magiczny sen, dzielące nas baśnie, bajki stworzone dla dzieci i nielicznej młodzieży.

Mimo wszystko nie potrafiłem się powstrzymać. Wszelkie przeciwwskazania były jak strach przed własnym cieniem, czyli zupełnie niepotrzebne i bezsensowne. Musiałem tylko działać. Gdybym tego nie zrobił nie potrafiłbym spojrzeć w lustro, gdy w końcu stanę się znowu sobą.

Podszedłem go leżącego Severusa. Był wspaniały. Jasna skóra, ciemne, może w tym świetle nawet hebanowe włosy. Idealny do roli Śnieżki. Idealny nawet, jeśli nie patrzyłem na niego przez pryzmat baśni. Był naprawdę słodki i ładniutki i nie chciałem by kiedykolwiek miało się to zmienić. Tak było dobrze.

Kusiły mnie jego delikatne, czerwone usta, długie rzęsy kładące się na tych śnieżno białych policzkach. Dosłownie cudowny!

Pochyliłem się nad nim i zamknąłem oczy. Ciężko mi powiedzieć, czy obawiałem się czegoś, czy też nie. Mogłem być wystraszony równie dobrze, jak tylko podniecony. Tak jak nie dało się powstrzymać rzeki przed wpadaniem do morza tak nie było już możliwości bym zatrzymał się i nie sięgnął jego ust. Były już stanowczo zbyt blisko, a na twarzy czułem jego delikatny, spokojny oddech. Tylko chwila, zaledwie kawałeczek i już je kosztowałem. Lekko i spokojnie, jednak czułem ich miękkość na swoich. Byłe słodkie, chociaż dawniej bywały słodsze.

Podtrzymując się rękoma z obu stron jego głowy powoli uchyliłem powieki. Wydawało mi się, ze jego powieki drgnęły, a ledwie zdołałem się odsunąć, a on naprawdę się ruszał. Odwrócił się na bok i odkaszlnął, a z jego ust wyleciał kawałek jabłka.

- Co się stało? – zapytał niewinnie, naprawdę nie mając pojęcia, ale ja musiałem najpierw ochłonąć. Rozejrzałem się w koło, chcąc jakoś dowiedzieć się, kto zdjął z nas czar. Moja suknia, strój Severusa i cały wystrój Wielkiej Sali nagle wróciły do normalności. Czar prysnął, a ja czułem, że to wcale nie była zasługa mojego pocałunku. Musiałbym zgłupieć by wierzyć, że ja sam byłem tego zasługą.

- A co pamiętasz? – zapytałem spokojnie.

- Dziwne stroje, jabłko, a później już nic. Nikt nie wiedział, skąd te przebrania. – uśmiechnął się lekko i zarumienił subtelnie, jakby właśnie domyślał się, co się stało.

- No, więc wiesz niemal wszystko – udałem, że wcale tego nie dostrzegam. – Nikt nie wiedział, co z tym zrobić, ty zasnąłeś jak Śnieżka w bajce i pilnowali cię nauczyciele. Książęta ustawiali się w kolejce by cię całować. A teraz jakoś czar prysnął...

- Całowałeś mnie – spuścił wzrok, widocznie odczuwając dzięki temu większy komfort podczas rozmowy ze mną.

- Tak – przyznałem. I tak nie miałbym szansy ukrywać tego zbyt długo – Tylko ten jeden raz...

- Więc to ty zdjąłeś ze mnie czar.

- Nie. Z pewnością nie ja, jednak na pewno ktoś zdjął go, gdy cię całowałem.

- Ty go zdjąłeś – Sev wydawał się tego pewny. – Dziękuję ci. – wstał i pociągnął mnie za krawat całując lekko. Zaraz potem złapał mnie za rękę i ciągnął za sobą z daleka od Wielkiej Sali – Muszę ci się jakoś odwdzięczyć. – szepnął i widziałem, ze nawet jego uszy były lekko różowe od rumieńców. Tylko gdzie on mnie prowadził?

Dowiedziałem się tego chwilę później, kiedy zatrzymał się i odwrócił do mnie. Wyciągnął ręce obejmując mnie za szyję i całując mocno. Albo był naprawdę wdzięczny, albo uznał, że właśnie takiej nagrody oczekuję od niego. Nie mogłem zaprzeczyć, że bardzo tego chciałem i podobało mi się to, a moje krocze zareagowało na jego język wpełzający do moich ust. Swoją drogą bardzo zachęcająca była ta metoda podziękowań, bo kto nie chciałby takiego pocałunku? Aż chciało się pomagać i ratować Severusa ze wszystkich opresji.

Zamknąłem dłoń na jego kroczu i oblizałem się na samą myśl o tym jak jeszcze mógłby mi dziękować, jednak nie miałem zamiaru ot tak wykorzystywać chłopaka, który przecież tak pięknie potrafił się odwdzięczać. Poza tym podobał mi się i szanowałem go. Nie byłbym w stanie ot tak zrobić sobie z niego zabawki, jednak ten jeden raz chciałem go dotykać, by pokazać, że przyjmuję jego podziękowania.

- To naprawdę nie była moja zasługa – powtórzyłem mu, jednak ten nie słuchał. Uchylił usta i wygiął się pod moją dłonią tak by mieć ją bliżej swojego ciała.

- Ty – stwierdził buntowniczo, jakby chciał mnie zdominować i wydał z siebie zachęcający jęk. Z wielką chęcią nakryłem jego usta swoimi i całowałem je masując i ściskając jego krocze, które pęczniało coraz bardziej. Musiałem rozpiąć mu spodnie i wsunąć rękę pod bieliznę by mieć lepsze możliwości pieszczenia go. Był gorący, chociaż jeszcze nie wilgotny, a szkoda. Z największą chęcią poczułbym jak bardzo potrafi się podniecić moim dotykiem. Przypisywałem sobie w tej chwili niesamowite zdolności, jako kochanek i chyba byłem w tym niezły.

Odsunąłem wargi od jego i zająłem się jasną, delikatną skórą. Była wyśmienita i pachniała jabłkami, ale nie tymi czerwonymi i zwodniczymi, ale tymi zielonymi, kwaśnymi, jednak wspaniale orzeźwiającymi.

Lizałem ją i gryzłem w czułych miejscach chcąc otrzymać za to najlepszą możliwą nagrodę. Szczyt rozkoszy Seva.

Zamknąłem usta na jego uchu i zamruczałem mu w nie. Jęk, jaki otrzymałem w odpowiedzi świadczył o tym, ze trafiłem w najlepsze miejsce, a przynajmniej najczulsze na jego ciele w tych jego partiach. Skupiłem się, więc właśnie na nich ssałem muszelkę zapamiętale. Kilka razy ugryzłem ją by nadać doznaniom bardziej konkretnego charakteru, a moja dłoń zdecydowanie szybciej i pewniej poruszała się na jego członku i czułych okolicach. Nie czekałem już dłużej na efekty. Dostałem wilgotny dowód swojej zręczności prosto w dłoń, a szybki, urywany oddech młodszego Ślizgona świadczył o jego zmęczeniu, ale i tym samym o satysfakcji, jaką odczuł.

Nie trwało to jednak długo, gdyż szybko odzyskał siły by znaleźć dla nich inne zastosowanie. Uklęknął obejmując mnie za nogi, bym ani mu nie uciekł, ani nie mógł go odepchnąć. Dobrze wiedziałem, co teraz zrobi i nie chciałem mu w tym przeszkadzać. Za bardzo pragnąłem by mi to zrobił, by dał mi swoje wargi właśnie w taki sposób.

I to właśnie zrobił. Zsunął mi spodnie i wziął głęboko w usta. Czułem jak ślizgam się po delikatnym podniebieniu, jak zsuwam się głębiej w gardło chłopaka. Nie musiałem się ruszać. On sam wiedział jak to robić by było mi najlepiej. Trzymał mnie palcami u samego dołu i poruszał głową bardzo energicznie. Masował mnie językiem, ssał i drażnił sprawnie główkę mojego penisa. Był w tym dobry, nie dało się ukryć. Nauczyłem go wszystkiego znakomicie. Musiałem pochwalić się tym sam przed sobą.

Przy tej technice, posuwistych, rytmicznych ruchach, ciasno zamkniętych ustach mogłem jedynie wzdychać i odchylić głowę do góry byleby tylko czerpać z tego jak najwięcej.

- Jesteś w tym wspaniały – rzuciłem na wydechu – Ale pamiętaj, że bardziej lubię twoje usta na swoich. Auć! – ukąsił mnie lekko, jednak czułem to wyraźnie na pulsujących, nabrzmiałych krwią żyłach. Nie podobało mu się to, że mówię zamiast jęczeć w rytm jego ssania? Niegrzeczny, ale jaki kochany. Nie mogłem się nad ni dłużej znęcać. Musiałem oddać mu to, co mu się należało. Wylałem się, więc w jego usta, gdy moje ciało spięło się momentalnie rozluźniło wypuszczając nasienie.

Sam odsunąłem biodra od twarzy Severusa i pochyliłem się ocierając kropelki z kącików jego ust. Był wspaniale zarumieniony i uśmiechał się gryząc wargę, jakby wstydził się okazywać emocje, a szkoda.

- Odzyskałem mojego chłopaka – zamruczałem całkowicie zadowolony z tego, co dostałem – Nie zasypiaj więcej na tak długi czas. – pomogłem mu wstać i nie potrafiąc się powstrzymać pocałowałem go czując własny smak na jego wspaniale miękkich ustach, niemal kobiecych, pokusiłbym się o to stwierdzenie.

 

 

 

środa, 22 lipca 2009

Walka

 Notka dodana! Dziś mam mieć montowany router... Z moim szczęściem coś będzie nie tak, więc jeśli nie dodam kolejnych to znak, że mam problemy z netem, bądź kompem, czy coś == Czekajcie w każdym razie ^^"

 

Chociaż zarzekaliśmy się, jedni na głos, jak Sheva, inni w duchu, jak ja, że po dziesięciu minutach zrezygnujemy z dalszej drogi, to nikt nie odważył się oddzielić samemu od reszty. Dżdżownica najwidoczniej wywarła na nas o wiele większe wrażenie niż sądziliśmy. Nigdy nie było widome ile podobnych stworzeń kryje się w zakazanym lesie, a uciekając przed nimi raczej nikt nie myślałby o z nimi za pomocą ciastek Hagrida. Więc nasze dziesięć minut przedłużyło się do dwudziestu, a następnie do pół godziny. Byliśmy trochę głodni, jako że nasz genialny przewodnik pomyślał o wszystkim poza konkretnym jedzeniem, zamiast Czekoladowych Żab i innych łakoci, więc siłą rzeczy Każde z nas szło z wielkim i twardym jak kamień ciasteczkiem gajowego. Może i były niesmaczne, jednak wielkie, więc stanowiły prowizoryczny, niezbyt smaczny posiłek.

- Odpocznijmy przy jeziorze – Andrew juz włóczył nogami i potykał się o każdą gałązkę, która leżała na ziemi.

- Jeziorko? Gdzie, gdzie?! – Potter ożywił się momentalnie. To, że zapomniał o jakimkolwiek napoju było oczywiste. Problem w tym, że zaufaliśmy mu i sami nie myśleliśmy wiele o tym, czy zabrał naprawdę wszystko. I tu leżała także nasza wina. Niestety trochę zbyt późno zrozumieliśmy, że tak jest.

- Tam – Sheva pokazał palcem miejsce, zaś James rzucił się biegiem w tamtą stronę, o ile można nazwać biegiem pokonanie tak niewielkiego kawałka, gdy Syriusz złapał go w odpowiednim momencie za królicze uszka.

- J., czy tobie to naprawdę wygląda na jezioro? Od kiedy one tak fosforują? – uderzył go w głowę by chłopak, chociaż trochę oprzytomniał. To był niezaprzeczalny fakt. Coś, co z początku mogliśmy uznać za jezioro świeciło blado błękitnym światłem. Oczywiście w tym miejscu było to możliwe, jeśli jasne promienie przedzierały się przez zasłonę z koron drzew tylko, że tego dnia nie było słońca.

- Może to magiczne jezioro? – okularnik popatrzył na chłopaka niemal z niedowierzaniem. Sam usychał z pragnienia, co było dobrze widać. – Puszczaj moje uszy! – wyrwał się jak dziecko patrząc z wyrzutem na Blacka. – To jest woda! Świeża woda! Nie będę słuchał twoich wywodów! Ty jesteś Królik, czy ja?! – gniewnie pokazał mu uszy i jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę jasnej poświaty. Poniekąd nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko pójść za nim, więc chociaż z niechęcią to idąc jego śladem staraliśmy się udawać, że wierzymy w jego wizję jeziorka, które przecież nim nie było. Jednak Potter musiał podejść i przekonać się o tym na własne oczy. Jeziorko okazało się poświatą w kształcie koła o średnicy dwóch metrów unoszącą się nad ziemią. Zbudowana jakby z delikatnej mgiełki, lub bibułki błyszczała jak zbudowana z drobniutkich kryształków niewiększych od ziarnek piasku.

- Pij ze swojego jeziorka! – warknął z pełną satysfakcją Black – Co, woda nie smakuje? A może mam cię ugryźć?

- Odczep się, natrętna mucho! Nie widzisz, że igła na zegarku wariuje?! – podsunął mu pod nos swój zegar – Kręci się jak opętana. Jak twój mały móżdżek w tej wielkiej łepetynie, kiedy kiwasz głową!

- Zabiję! – Black rzucił się na Pottera i obaj runęli na ziemię wymachując rękoma i starając się jakoś uderzyć drugiego. Robili to raczej komicznie, więc widząc, że normalna walka nie ma szans J. podjął desperacką próbę kopania, zaś Black złapał go za nogę i ugryzł. Widać nawet metody walki mieli lekko zwierzęce. James zawył przeciągle i szarpał się. Nawet nie chciałem na to patrzeć, a już z pewnością nie miałbym szans ich rozdzielić.

Wtedy też błękitna poświata zaczęła się rozrastać w górę i nabierać bardziej materialnych kształtów. Utworzyła niewielkie kulki, niczym lampiony zawieszone w powietrzu, które unosiły się w najróżniejszych odstępach od siebie i na różnej wysokości. Wtedy też z świetlistego kochał zaczęło się coś wyłaniać. Lśniło oślepiająco i przerwało tym samym walkę chłopaków.

Gdy tylko blask nie był tak oślepiający i mogliśmy swobodnie patrzeć na wszystko wokół, pierwszym, co rzuciło się nam w oczy była postać przed nami pośrodku bladobłękitnego koła, otoczona białymi lampionami światła. Bez wątpienia była to dziewczyna. Miała długie, błękitne włosy spięte czarnymi rzemyczkami w dwa kucyki. Była chyba w naszym wieku, jeśli mogłem osądzić ją po wyglądzie. Bardzo ładna, ubrana w czarną długą spódnicę o zdobionym pasku na biodrach. Bluzka równie ciemna wykrojona do szpica ozdobiona złotymi wzorami opinała ją lekko uwydatniając bardzo kobiece kształty. Gdyby ktoś podobny chodził do naszej szkoły nie zdziwiłbym się gdyby uchodziła za piękniejsza od Narcyzy Black, lub Bellatrix. Była naprawdę zachwycająca. Patrząc na nas skrzącymi, granatowymi oczyma uśmiechnęła się.

- Masz mój zegarek – powiedziała typowo dziewczęcym głosem do Pottera – Mogę go odzyskać? – wyciągnęła dłoń.

- To ty odpowiadasz za całe to zamieszanie? – przeszedł od razu do ataku niewzruszony jej nienagannym wyglądem – Widzisz jak ja wyglądam?! Żądam zakończenia tej farsy! I to natychmiast! Wtedy odzyskasz zegarek – dodał słodko z przymilnym uśmiechem – o jak? Umowa stoi? – dziewczyna zmarszczyła czoło patrząc na niego podejrzliwie.

- Przecież to ty stoisz za tym wszystkim – prychnęła urażona – Ja jestem tylko duchem książki. Mocą, jaką nadał jej autor. A ty uderzyłeś w nią jakimś zaklęciem! – już nie była tak słodka. Stawiała na swoim i była naprawdę poważna – Nie obwiniaj mnie za swoją niekompetencję! Zawiniłeś i chcesz wszystko zrzucić na mnie, ale ja się nie dam. Oddawaj ten zegarek! – nagle wydawała się niesamowicie groźna. Potter mocno przytulił urządzenie do piersi.

- Nie! To moja jedyna karta przetargowa. Nie jestem głupi! Weźmiesz go i zwiejesz!

- Oddawaj go ty tępa pierwocino człowieka myślącego! – teraz była naprawdę wściekła – Do końca życia zostaniesz tym zakichanym Królikiem w wyżartej przez mole kamizelce! – pstryknęła palcami a kamizelka Jamesa zrobiła się słodko różowa. Kolejne pstryknięcie, a kamizelka była kilka tonów ciemniejsza, zaś cały strój Pottera z białego królika przeistoczył się w różowego króliczka.

- Dobra, wredna jędzo! Masz! – rzucił jej zegarek a ta złapała go sprawnie i uśmiechnęła – Głupi, ale jednak w miarę rozsądny – skwitowała i zniknęła. Kolejny oślepiający blask i nasze stroje zniknęły, a my znowu byliśmy normalni. Nie byłem przekonany, czy naprawdę wszystko wróciło do normy. Syriusz złapał mnie za rękę i uśmiechnął się.

- Sprawdzimy – rzucił i przyciągnął mnie do siebie całując mocno. Oddałem pocałunek stęskniony za nim. Był słodki jak zawsze. Zamruczałem, kiedy musieliśmy się odsunąć.

- Tak. Myślę, że wszystko jest już dobrze – westchnąłem łapiąc chłopaka za rękę. – Możemy wracać. Swoją drogą, James. Pasemko różowe ci zostało na włosach...

- Że co?! – złapał za włosy i zaczął go szukać. Trafił, ponieważ było niemal na grzywce z prawej strony i naprawdę rzucało się w oczy. – Ta wredna siksa! Remi, dawaj książkę! Już ja jej pokażę! – tyle, że książki nie było. Z mojej torby wyfrunął tylko kłębek włóczki, który zaczął rozwijać się, aż w końcu się zatrzymał. Sądziłem, że to on wskazywał nam drogę powrotną do zamku, a na samym końcu zapewne miał zniknąć tak jak dziewczyna.

- Swoją drogą... – Syriusz zdjął z ramienia swój tobołek i zabrał mi mój. Przewiesił oba przez ramię Jamesa – Twoja wielka wyprawa i stos niepotrzebnych rzeczy. Do zamku sam sobie je doniesiesz. – idąc za tym przykładem także Sheva i Peter pozbyli się swoich toreb wieszając je na okularniku, który ugiął się pod nimi lekko.

- Nie zrobicie mi tego!

- Juz robimy, James – sprostował Andrew i dołączył do mnie i Syriusza, którego ciepłą dłoń ściskałem mocno. Już chciałem wrócić do zamku i rozkoszować się normalnością, a przede wszystkim Syriuszem, którego znowu miałem dla siebie. Pragnąłem go znowu całować, tak jak przed chwilą, tulić się i spełnić wszystkie obietnice, jakie mu składałem przez czas bycia Czerwonym Kapturkiem. Chciałem najeść się słodyczy by umierać z powodu zbyt wielu łakoci i znowu żyć jak na początku.

Więc nie czekając więcej na nic podążyliśmy za kłębkiem, który kierował nas do zamku i tym samym do całkowitego końca tego wszystkiego, co przeszliśmy za sprawą książki. To już więcej się nie liczyło, a przynajmniej dla nas, gdyż J. obładowany niczym juczny koń ciągnął się powoli za nami jęcząc głośno.

 

 

niedziela, 12 lipca 2009

Robaczki?

Prawdopodobnie w następnym tygodniu będą w końcu robić u mnie komin, a wtedy stracę internet na bliżej nieokreślony czas. Jeśli notka nie pojawi się, któregoś feralnego dnia, będzie to znak, że praca w toku i jestem odcięta od neta. Czekajcie wtedy na mój powrót! =*

 

Zaczęło się zupełnie normalnie. Idąc za Potterem i jego kompasem w zegarku brnęliśmy przez największe zarośla i krzaki. Cieszyłem się, że była to już późna jesień, ponieważ zapewne na wiosnę utknęlibyśmy w największych chaszczach. Z początku starałem się zapamiętać drogę, jednak szybko przestałem zwracać na to uwagę. Całą moją uwagę przykuwało coś innego i wydawało mi się, że o wiele ważniejszego.

- Nie mogliśmy przyjść, kiedy spadnie śnieg? Tu są robaki! – prychnąłem otrzepując kapturek z drobnych żuczków i innych robaków – Wszędzie są robale! Fuj! Naprawdę musimy tam iść? – tym, razem starałem się strzepnąć je z sukienki.

- Nigdy ci nie przeszkadzały, nagle cię drażnią? – James prychnął odwracając się – To tylko robaki, nie zjedzą cię.

- Ale kiedy ich jest tak dużo... – znowu jęczałem. Chociaż dobrze wiedziałem, że to nie ja, to nie mogłem nad tym zapanować. Każdy, nawet najmniejszy żuczek wydawał mi się obrzydliwy. Starałem się podnosić wysoko kolana by mieć z tym jak najmniej wspólnego.

- Jeden plus, Kopciuszek to kobieta pracująca, jej nie straszne robactwo – Sheva wydawał się naprawdę to doceniać. Poklepał Jamesa po ramieniu – Mamy za to jeszcze inny problem, patrz. – wskazał palcem kierunek.
Syriusz właśnie przytulony do drzewa zerkał poza nie na ścieżkę. Wyglądał niesamowicie głupio.

- A temu, co? Florofilia się w nim odezwała?
- J., ciesz się, że las nie należy do naszej bajki. Dopiero byłyby problemy. – Andrew zdjął mi z ramienia kolejnego robaczka – A temu to lepiej powiedz, że idziemy do domku babci, bo Czerwony zapomniał drogi i tylko ty możesz ją znaleźć. Jeśli nam zwieje możemy mieć problem. – James chyba nie chciał ryzykować, więc zawołał Syriusza, a ja naprawdę nie pamiętałem gdzie jest domek babci.

Tym razem to Syri był na przedzie, chociaż cały czas odwracał się do tyłu by mieć pewność, że idzie w dobrym kierunku. Nieustannie ukrywał się za drzewami, a ja starałem się odganiać insekty. Idąc przed siebie James nie zwracał większej uwagi na to gdzie stawia kroki. Nie liczyła się droga, ale cel. A przynajmniej do pewnego czasu. Udawało mu się omijać drzewa, czy większe krzaki. Niestety nie obliczył sobie wszystkiego.

Zaowocowało to całkiem szybko czymś niezwykle zabawnym. A już z pewnością nieprzewidywalnym, gdy Potter zapatrzony w swój kompas wlazł w największe błoto, jakie można było znaleźć w Zakazanym Lesie po kolana. Trzeba było być pechowcem by trafić od razu na tak głębokie błoto, jak to. O dziwo zauważył, że coś jest nie tak i przeklął cicho. Schował zegarek i zaczął przechodzić przez błoto byleby tylko wyjść jakoż z niego. Chociaż mu się udało był brudny po same kolana, a krzaki, w które wyszedł zrobiły dodatkowo swoje. Efekt końcowy był oszałamiający. Królicze łapki, które do tej pory miał na sobie momentalnie zamieniły się w leśne kalosze z błota i suchych liści.

Potter wyjął z kieszeni swoją różdżkę i wypowiedział zaklęcie czyszczące starając się pozbyć z siebie wszelkiego brudu, przez który przed chwilą brnął. W tym czasie ja i przyjaciele staraliśmy się nie pokładać na ziemi ze śmiechu. Widok był naprawdę godny uwagi i niezapomniany. Żałowałem, że czyszczenie nie trwało dłużej, gdyż wtedy moglibyśmy w nieskończoność nabijać się z chłopaka, jednak wrażenie zostało na długi czas.

- Chociaż was to bawi! – okularnik nie lubił, kiedy to z niego się naśmiewano, jednak to zazwyczaj on stanowił główną atrakcję dnia. Zrobił zaledwie kilka kroków – No niech to gryf kopnie! – wrzasnął i zatrzymał się. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi.
- James? – Peter podszedł najbliżej zanim Potter nie odwrócił się do nas przodem. Od ramienia przez lewą pierś spływało coś białego o dosyć gęstej konsystencji. Nie byłem w stanie nawet wypowiedzieć słów pocieszenia. Prychnąłem i zgięty w pół padłem na kolana śmiejąc się do rozpuku. Obok mnie padł Andrew i Peter. Syriusz leżał drżąc w konwulsjach bólu ze śmiechu kilka metrów od nas, zaś Potter walczył z własną bezsilnością.

- Cholerne ptaki! – warknął i usiadł pod drzewem zdejmując z siebie kamizelkę. Nie mając ją, czym wytrzeć zrywał trawę i usilnie czyścił materiał z ptasiej kupki.
- Ciesz się, James – Peter usiadł na chwilę na trawie – To był tylko mały ptaszek, ale co by się stało gdyby trafił ci się hipogryf? – to znowu nas rozbawiło. Po raz kolejny padliśmy na trawę niemal umierając ze śmiechu. Przy szczęściu Pottera hipogryf i większa ‘sprawa’, jaką zostawiłby po sobie mogłaby wylądować nie tyle na jego ramieniu, co nawet na głowie. Do tego trzeba było mieć po prostu wrodzone szczęście.
- J., nie uważasz, że twój pech to spadek rodzinny? – Sheva ledwo powstrzymywał śmiech – Wiesz byłbyś kolejnym spadkobiercą w linii męskiej pecha rodziny Potterów. – uderzył dłonią o ziemię widząc gniewne spojrzenie Jamesa i nie powstrzymał się. Nastąpił kolejny wybuch głośnego śmiechu. Ta teoria była aż nadto możliwa. Zrozumiałe, że nie każdy mógł mieć szczęście, jak to bywało w przypadku Petera i jego ślamazarności, jednak James miał wrodzony talent do najgorszych przygód. I to nie mogło być dziełem przypadku.

- Zobaczycie, że mój syn odziedziczy po mnie wszystkie najlepsze cechy i tego akurat w nich nie będzie! – warknął kończąc niemal czyszczenie kamizelki.

- Nie sądzisz, że będzie dosyć ubogi? – dociął Andrew – Niewiele tych najlepszych cech dostanie. – James piorunował go spojrzeniem, co wywołało kolejne śmiechy, jednak tym razem spoważnieliśmy szybciej.

- Swoją drogą, J. – Syriusz podnosił się podpierając o drzewo cały obolały po niedawnym śmiechu – Jakim cudem planujesz mieć syna?

- Sam się nad tym zastanawiam... Ale nie ważne. Idziemy! I jeśli któreś jeszcze raz się roześmieje zacznę zabijać! – założył na siebie kamizelkę z wyraźną plamą po ptasiej pozostałości. Niestety, to spowodowało, że ledwie zakończone chichoty ponownie wracały i okularnik musiał ruszyć przed siebie ignorując je. Nie mógł spełnić swojej groźby na nas wszystkich.

W końcu jakoś udało nam się opanować całkowicie. Naturalnie wspomnienie tego nadal wywoływało uśmiech, jednak nie niosło już ze sobą głośnego śmiechu, który mógłby odstraszać zwierzęta.

Zagłębialiśmy się coraz bardziej w las i miałem cichą nadzieję, że to wszystko skończy się w niedługim czasie. Śmiech i przymusowy postój dodały nam sił i sprawiły, że mogliśmy bez większych przeszkód nieść swoje torby, które nie ważyły mało.

Zła passa Jamesa trwała jednak nadal. Kilka razy uderzył głową w gałąź i z pewnością powoli rósł mu potężny siniec na czole, potykał się, jakby las specjalnie podstawiał mu pod nogi konary drzew, a w końcu przewrócił się lądując na ziemi.

- Czy to się na mnie uwzięło?! – warknął wściekły i siadając kopał potężny konar, który tym razem stał się powodem jego upadku. Tyle, że korzeń, lub cokolwiek to było, poruszył się i zwinął. J. odskoczył momentalnie. Zza drzew wysunęła się lekko owalna głowa dżdżownicy. Potężnych rozmiarów robak popatrzył na nas małymi czerwonymi oczkami i syknął wściekle. Otworzył paszczę ku naszemu przerażeniu uzbrojoną w wielkie, ostre zęby.
- Merlinie i wszyscy magiczni! – Potter momentalnie wstał – W nogi! – wrzasnął i sam zaczął uciekać jako pierwszy. Było oczywistym, że każde z nas poszło w jego ślady. Nie mieliśmy nawet czasu krzyczeć. Nie chcąc zginąć w paszczy jakiegoś ogromnego robala, który nie miał prawda mieć takich zębisk woleliśmy upewnić się czy mamy szansę uciec. Dżdżownica nie goniła nas. Syczała tylko za nami i zaczęła odpełzać w przeciwnym kierunku straciwszy nami zainteresowanie. Z ulgą patrzyliśmy jak ostatnie pierścienie jej ciała znikają za drzewami.

- Co to było?! – Syriusz łapał oddech z trudem podobnie jak my wszyscy – I od kiedy takie coś powinno mieć takie kiele?!

- A mnie się pytasz?! – J. urwał trawy i rzucił nią o pobliskie drzewo – Ja mam pecha, ale to już była przesada! Dumbledore wie, co tu jeszcze żyje! Kto przy zdrowych zmysłach stawia szkołę przy takim lesie?!

- Prawdopodobnie, dlatego nazywają go Zakazanym Lasem a nam nie wolno tu wchodzić! – zauważyłem. – Niech to się skończy, ale żadnych więcej robaków, ani nic podobnego! – jęknąłem.
- Poszło? – Pet dopiero teraz otwierał oczy.

- Poszło – Andrew wstał, ale nogi mu się jeszcze trzęsły – I my też idziemy. Ale ostrzegam! Dziesięć minut i wracam do zamku. Dziesięć minut! – po tym niemiłym spotkaniu z dziwadłem chyba żaden z nas nie chciał ryzykować. Dziesięć minut i sam miałem zamiar zrezygnować.

piątek, 10 lipca 2009

Ciasteczka

29 listopad

- Różdżki? Są! Sznurek? Jest! – James właśnie sprawdzał zawartość naszych pakunków, które musieliśmy zabrać ze sobą na czas jego wielkiej wyprawy mającej na celu pozbycie się wpływu książki, a przynajmniej on tak to nazywał. Dla mnie było to czystą głupotą. – Koc duży i dwa małe? Są! Ręcznik i niezbędne przybory higieniczne? Są! A gdzie Czekoladowe Żaby na wypadek głodu?! – odwrócił się rozglądając, a widząc reklamówkę z jego specyficznym prowiantem szybko wpakował ją do swojej torby. – Mamy wszystko? – usiadł na podłodze i zaczął mruczeć pod nosem recytując listę niezbędnych rzeczy, które sam wybrał. – Książka! Gdzie jest ta głupia książka? – zerwał się na równe nogi i zaczął przekopywać wszystkie torby w poszukiwaniu książki. – A! Przecież dałem ją Remusowi! No tak... – zmarszczył nos – Na pewno mamy już wszystko? Nie żebym nie ufał własnym zdolnościom, ale jednak wolę się upewnić... Podajcie mi listę rzeczy!

- Podarłeś ją i wyrzuciłeś – znudzony Syriusz od pół godziny siedział gotowy na łóżku czekając na Pottera. – Uznałeś, że sam lepiej zapamiętasz, co zabrać, a lista tylko cię rozprasza – ziewnął zasłaniając usta.

- Nie żebym mył wielkim fanem historii magii, ale jesteś pewny, James, że nie możemy jednak iść na zajęcia? W twoim tempie szybciej skończy się lekcja niż my wyjdziemy z tego pokoju.

- A chcecie później cierpieć, kiedy czegoś nam zabraknie? I co wtedy będzie? ‘Ach, James, dlaczego cię nie posłuchaliśmy! Pomóż nam!’ – przedrzeźniał, jednak specyficzne spojrzenia, jakimi go obdarowaliśmy były chyba wystarczające. – Dobra! Zabierajcie swoje torby i idziemy! – otworzył zegarek, upewnił się, co do kierunku i narzucił na ramię swój tobołek. Jęknął i nie dziwiłem się temu. Musiał być ciężki, podobnie jak nasze torby, do których napchał dosłownie wszystkiego, co zdołał zmieścić i do czego zdołał wymyślić jakieś w miarę normalne zastosowanie podczas wyprawy. Moim zdaniem było to wszystko zbędne, jednak jak zaznaczał okularnik, nie mieliśmy pojęcia ile czasu zajmie nam to wszystko i co się właściwie stanie, a już z pewnością nie wiedzieliśmy, czego spodziewać się w Zakazanym Lesie.

- Moja kompanio! Jazda! – rzucił entuzjastycznie i pognał do drzwi. W prawdzie poszliśmy za nim jednak żadne z nas nie było tak ucieszone tym, jak właśnie okularnik.

Z trudem przecisnęliśmy się przez dziurę za portretem, a już z pewnością nie było potrzeby wspominać o jej specyficznej minie, kiedy zobaczyła nas obładowanych wszystkim, czym tylko się dało.

Równie szybko jak się to zaczęło tak szybko się skończyło. Ledwie wyszliśmy na błonia a dostrzegliśmy Hagrida uwijającego się w ogródku. Koło niego nie mogliśmy przejść niezauważeni. O dziwo i na to Potter nie zareagował w żaden wyjątkowy sposób.

- Remi, zdejmij torbę – rozkazał i zsunął z ramienia swoją. – Syriusz, bierzesz pelerynę, chowacie się pod nią w trójkę z Peterem i Shevą i nie zapominaj o naszych tobołach.

- Chwila! Ale dlaczego akurat Remi? – kruczowłosy oburzył się.

- Ponieważ on robi dobre wrażenie, a ty się nie stawiaj tylko zabieraj wszystkich i jazda. Później trzymaj się blisko nas. Kiedy zdołamy się od niego uwolnić wchodzimy pod pelerynę i do Lasu. Daj nam jakoś znać, kiedy będziesz blisko. A teraz znikajcie, a my idziemy. – złapał mnie za rękę i ciągnął chwilę za sobą, jednak, kiedy tylko wyczuł, że idę posłusznie zabrał palce z mojej dłoni. Jego krok stal się raźniejszy i pewniejszy. Widziałem, że uśmiechał się szeroko i niemal podejrzanie. Niestety musiałem mu zaufać. Przyspieszyliśmy kroku i naprawdę całkiem szybko znaleźliśmy się przy mężczyźnie.

- Cześć, Hagrid! – James doskoczył do olbrzyma patrząc na to, co robi – Zbierasz coś?

- O, James! – i zaczęło się gorące powitanie. – I Remus, a gdzie reszta?

- Zostali w zamku. Odrabiają zadania póki mamy chwilę przerwy przed kolejnymi lekcjami. Wiesz jak to jest w szkole – Potter skrzywił się zabawnie, a gajowy roześmiał ciepło.

- Wiem, ale mam dla was coś w takim razie na poprawę nastroju! – zabrał wielki kosz, do którego coś zbierał i wskazał nam wejście do domu. – Powiecie mi czy wam smakowało – otworzył drzwi, więc nie mając wyjścia weszliśmy do środka. Pomieszczenie nie było małe, jednak większość miejsca zajmowały tam olbrzymie meble typu stół, krzesła, łóżko. Przy kominku wisiały skóry i jakieś zioła, a na podłodze rozłożył się wielki pies, który tylko podniósł łeb widząc nas i znowu zasnął.

- Siadajcie – gajowy zgarnął na szybkiego ze stołu talerze z resztkami po obiedzie i postawił przed nami koszyczek z, o ile dobrze się domyślałem, ciastkami. Pomarańczowe plamy tu i tam musiały być kawałkami dyni. – Spróbujcie! – zachęcił nas i sam poczęstował się jednym. Starałem się by dłonie mi nie drżały, kiedy sięgałem po jedno. Potter szybko porwał swoje i ugryzł, ale szybko wyjął je z ust w całości. Kiedy ostrożnie sprawdzałem, o co chodzi okazało się, że ugryzienie go było niemożliwe. Zacząłem ssać je lekko nie chcąc urazić olbrzyma niechęcią do jego wypieków. James tym czasem wydłubał jakiś kawałek dyni i żuł go z udawanym uśmiechem. Hagrid patrzył na nas wyczekująco.

- Pyszne! – okularnik właśnie zdołał przełknąć kawałek dyni – Naprawdę masz smykałkę do wypieków! – mężczyzna zaczerwienił się obficie.

- Dziękuję, tak naprawdę pierwszy raz cokolwiek piekłem i nie byłem pewien, czy się udały. – wyznał.

- Naprawdę?! Nigdy bym nie uwierzył! Są wspaniałe! Zapakowałbyś mi parę? Chcę dać reszcie chłopaków do spróbowania. Nie chcę zachowywać takiego smaku tylko dla siebie – wspaniały i nienaganny uśmiech na jego ustach był naprawdę zwodniczy. – Dla dobra ludzkości czy nie sam się truł nie będę – szepnął mi cicho do ucha. Tym czasem gajowy wstał i zaczął ucieszony szukać czegoś po izdebce. James skorzystał z okazji i dostrzegając otwarte okno wyrzucił przez nie ciasteczko, które smakowało dosyć dziwacznie, zbyt dużą ilością cynamonu, jakiś ostrych przypraw i sporą ilością cukry.

Zza okna doszło nas dosyć głośne.

- Uch! – najwidoczniej biedny Syriusz dostał wyrzuconym ciasteczkiem.

- Słyszeliście coś? – Hagrid podniósł się i rozejrzał. Od razu pokręciliśmy głową szybko – Och, widocznie się mi wydawało. Zaraz znajdę jakąś chusteczkę i zawinę wam w nią trochę ciastek! – wrócił do szukania, a w oknie pojawiła się głowa Blacka rozmasowującego sobie czoło. Trochę spanikowany pokazywałem mu machnięciami rąk by się schował. Zrobił to dosłownie w ostatniej chwili zanim olbrzym nie odwrócił się do nas pokazując trochę wyblakłą chustkę w kratę. Zawinął w nią sporą ilość ciasteczek i podał Potterowi.

- Dzięęęękiiii – James udał, że cieszy się z tego jak dziecko – Niestety my musimy już wracać. Wiesz, historia magii i te sprawy, ale jeszcze wpadniemy. – wstał i pociągnął mnie za rękaw bym i ja to zrobił. Jakoś byłem mu za to wdzięczny, bo niby to przypadkiem zostawiłem na stole troszeczkę ujedzone ciastko. James wypychał mnie już z za drzwi wylewnie żegnając Hagrida i zapewniając, że niedługo wrócimy.

- Będę czekał i wtedy spróbujecie mojego ciasta z dynią! – nie mogłem uwierzyć, że potrafi być aż tak rozradowany. Wydawało się, że jak dotąd był chyba samotny w swoim domku na skraju lasu, a my byliśmy jedynymi, którzy go odwiedzali, a przynajmniej zaczynaliśmy to robić. Było mi trochę żal, że J. wykorzystuje go, a ciasteczka były tak okropne, że nie nadawały się do jedzenia. Jednak mężczyzna wydawał się tak dumny z siebie i tak szczęśliwy, kiedy James ja chwalił, że nie miałbym serca powiedzieć mu prawdy.

Wyszliśmy z domu i pomachaliśmy Hagridowi, który stał w drzwiach. Potem nie odwracając się szliśmy w stronę zamku.

- Znikł już? – zapytał szeptem Potter.

- Jeszcze nie... O już! – słyszałem głos Syriusza, chociaż go nie widziałem. Teraz miałem pewność, że to on dotykał mnie po pośladkach, a wydawało mi się przez chwilę, że to tylko złudzenie.

James złapał za jedną część peleryny, zaś ja za druga podaną mi przez Blacka i momentalnie zarzuciliśmy ją na siebie znikając. Miło było w końcu widzieć cała postać Syriusza, a nie samą głowę jak wcześniej.

Black poprowadził nas pod ścianę lasu gdzie za wielkim kamieniem czekali juz na nas Peter i Sheva. Z ulgą odetchnąłem swobodnie i położyłem się na trawie. W ustach nadal czułem smak tego ciasteczka. Za to Potter nie marnował ani chwili. Wyjął z wielkiej chustki jedno ciasteczko i uderzył w nie kamieniem by je przepołowić. Akurat rozpadło się na trzy części, które podał reszcie chłopaków.

- Macie to jeść! – syknął – Dowiecie się ile musieliśmy z Remim przejść żeby się tu dostać! – współczułem im i nie zdziwiłem się, kiedy zaczęli pluć, lub jęczeć po nieudanej próbie ugryzienia ciastka. – Reszta posłuży nam za ewentualną broń gdyby nie było w pobliżu kamieni. – stwierdził okularnik zbierając wszystko i na siłę upychając resztę ciastek do swojej torby. Pierwsza przeszkoda pokonana, idziemy dalej!

środa, 8 lipca 2009

Dynie

Muszę zaznaczyć, że chwilowo Remi JEST babą, a dokładniej Czerwonym Kapturkiem. Poza tym mój Remi aktualnie JEST nieśmiały i łatwo go speszyć. I na koniec wzmianka o tym, że Remi dopiero się kształtuje. Powoli oswaja nie tyle z Syriuszem, co z coraz większą bliskością.

 

27 listopad

Czułem zmiany w powietrzu. Powrót do normalności, bliskie rozwiązanie problemu, może nawet bunt mojego prawdziwego ja przeciwko temu stworzonemu przez książkę. Chciałem znowu stać się normalnym chłopakiem, jakim byłem na początku. Może nie do końca ‘normalność’ do mnie, jako do wilkołaka, pasowała, jednak dla mnie z całą pewnością było to czymś najzwyklejszym. W końcu już kilka lat musiałem tak żyć. A teraz dodatkowo to akceptowałem, tak jak zaakceptowali to moi przyjaciele.

James wyprzedzając jakiekolwiek pomysły innych zgonił nas z sofy w Pokoju Wspólnym jeszcze przed końcem codziennego odpoczynku. Był bezlitosny i, o dziwo, rozważny. Dobrze wiedział jak przymusić każdego z nas do działania. Najpierw zaczął mówić o słodyczach, niemal zapomnianym przez nas cudownym smaku czekolady, później przeszedł na rozkosz pieszczot i pocałunków, następnie zadowolenie wszystkich dziewcząt ze szkoły i zakończył wspaniałym akcentem braku sukni na chłopakach. Zagrał na ambicji całej naszej czwórki.

- Och, widzę po waszych minach, że jesteśmy zgodni – wyśpiewał jakby z nami flirtował – Więc zapraszam was ze mną i zapewniam, że nie pożałujecie – mrugnął zalotnie, po czym rozkazująco wskazał drzwi. Z jękami i westchnieniami zdołaliśmy podnieść się otoczeni atmosferą letargu, jaka panowała w pokoju. To, że pokonał ją właśnie Potter było aż zadziwiające. Chyba zależało mu na szybkim uporaniu się z króliczym strojem.

James wyprowadził nas z Pokoju i przed samym portretem, zasłaniając króliczymi gatkami niemal całą kobietę w różowej sukni na obrazie, wyciągnął swój znaleziony zegarek.

- Mam wam opowiadać, czy łaskawie się nachylicie? – prychnął zdenerwowany. Chociaż jakoś niechętnie to jednak pochyliliśmy się nad zegarkiem patrząc na dobrze widoczną już wskazówkę z serduszkiem, która działa jak igła kompasu. – Ech, jesteście do niczego! – okularnik prychnął i odgonił nas. Wpatrywał się w zegarek i kierował powoli do przodu zapewne idąc za wskazówkami. Jakoś tak niespecjalnie żywiołowo podążaliśmy za nim przez wszystkie korytarze, przez jakie mieliśmy przejść. Musiałem opatulić się dokładniej moim czerwonym płaszczykiem, kiedy wyszliśmy na zewnątrz. Powietrze było chłodne i wilgotne, ale ożywiało nas przyjemnie.

Trochę czasu zajęło nam przejście przez całe błonia pod samą ścianę Zakazanego Lasu. To świadczyło tylko o jednym, musieliśmy złamać zakaz wchodzenia do Lasu. Gdyby nas złapano mogłoby się nam ostro oberwać, a niestety zaryzykować musieliśmy i tak.

- Tyle, że nie teraz – powiedziałem głośno skupiając na sobie uwagę przyjaciół – Nie możemy wejść tam teraz – powiedziałem bardziej zrozumiale – Jest za późno. Za godzinę się ściemni, a my nie mamy pojęcia ile nam to zajmie. To głupota wchodzić tam teraz.

- Remus ma rację. – Syriusz skinął głową – Dziś odpada. Wiemy gdzie iść, więc każdy inny dzień będzie odpowiedni, byleby wcześniej.

- Jasne, nie ma sprawy – James machnął ręką – Zrobimy to w czwartek na Historii Magii. Mamy podwójne zajęcia, więc niestety musimy je sobie odpuścić i tym samym mamy czas by się zająć naszą ekspedycją specjalną mająca na celu przywrócenie spokoju w szkole i na świecie. Misja specjalna, która przeżyją tylko najlepsi – rozkręcił się – A ja będę naszym przywódcą! Będę mózgiem całej grupy! Aż chce mi się skakać! – no i zaczął skakać – Tak was poprowadzę w czwartek! Jak przystało na Królika z Alicji – robił to jednak mało odpowiednio. Z każdym skokiem unosił ręce do góry i rozkładał nogi jak do dziwnego lotu.

- Więcej w ty połamanej wróżki niż królika – Sheva usiadł na niewielkim pieńku ściętego drzewa – Wyglądasz jak pokraka.

- Masz rację! Odkryłem w sobie właśnie nowy dar! Jestem wróżką! – zamknął oczy i podskakiwał na oślep. Zbliżał się niebezpiecznie do ogródka gajowego, ale wydawało mi się, że wie, co robi. Myliłem się.

- James! – Syriusz krzyknął, gdy ja zamknąłem oczy nie chcąc na to patrzeć. Coś chrupnęło, a kiedy spojrzałem na okularnika stał wpatrując się w swoją stopę. Sheva podniósł się na nogi i razem podeszliśmy do Pottera.
- Wlazłem w coś – mruknął i podnosząc nogę zamachał nam niewielką dynią, w której ugrzęzła – Zdejmijcie to ze mnie – zaczął skakać wymachując nogą byleby pozbyć się pomarańczowej kuli. Kolejne chrupnięcie i teraz miał już buty do pary. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co się stanie, jeśli ktoś go zobaczy.
- Jaj, jaj, jaj, jaj, jaj! – James kiwał się niebezpiecznie machając rękoma. Wyglądało na to, że upadnie, a co gorsza wyląduje tyłkiem w największej dyni w ogrodzie.  Nie widziałem dla niego ratunku. Znowu zamknąłem oczy czekając na potężne chrupnięcie, kiedy skórka pęknie, a J. znajdzie się wewnątrz. Nic takiego się nie stało.

- A co wy tu robicie?! – zagrzmiał potężny, męski głos. Gwałtownie otworzyłem oczy patrząc z początku na zastygłego w bezruchu bliskiego upadku Jamesa, równie zaskoczonego, co reszta, a później na stojącego w drzwiach z ogromnym koszem gajowego. Trzymał w ręku różowy parasol skierowany w stronę Pottera. Podszedł do niego stawiając wielkie kroki i wyciągnął w jego stronę rękę.

- Tylko nie za ucho! – wrzasną przerażony J. Olbrzym popatrzył ze zdziwieniem i łapiąc go za króliczą koszulkę strząsnął z niego swój dynie i postawił normalnie na ziemi.

- Człowiek chce zebrać piękne dynie trochę później, a tu masz! Przyjdzie jeden z drugim i po ogrodzie! – warczał na Pottera, jednak także nas miał na oku – Co to ma znaczyć? I co tutaj robią o tej porze uczniowie, co? Raczej nie wpadliście w odwiedziny...
- Chcieliśmy popatrzeć na Zakazany Las – okularnik postanowił nas chyba wybawić z opresji, a był prawdopodobnie jedynym, który mógł to w tej chwili zrobić – Zawsze widzimy go z daleka, a teraz tak chcieliśmy z bliska...

- Tam nie wolno wam wchodzić – gajowy patrzył podejrzliwie. Był zbyt wielki na człowieka, ale i zbyt mały na olbrzyma, nie mniej jednak wydawał mi się ogromny. – Och, i to jest ta tajemnicza epidemia, o której mówiła McGonagall? – pstryknął w jedno z króliczych uszu Pottera – Dziwna, bardzo dziwna...
- To może my już sobie... – wyraźna próba wymknięcia się nie powiodła się. Gajowy bynajmniej nie był skory do ustępstw.

- Żadne ‘my już sobie’. Za karę pomożecie mi zbierać dynie!

James popatrzył na nas a my na niego, a następnie nasz wzrok skupił się na dyniach. Nie było możliwości byśmy zdołali zrobić cokolwiek. Niektóre były większe od nas, a te najmniejsze James staranował chwilę wcześniej. Co najwyżej mogliśmy je toczyć w czwórkę.

- Ale proszę pana... – okularnik zrobił skruszoną minę – One są takie wielkie, a my tacy mali. Nie poradzimy sobie tak jak pan. A właśnie pan to, co innego. Silny, duży i z pewnością wie pan dokładnie jak i gdzie te dynie przetransportować. Założę się, że jest pan mistrzem w pieczeniu placków i ciasteczek z dyni! – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu gajowy zaczął się uśmiechać. Spod niewielkiej jak na razie brody wyłaniały się pełne usta z unoszącymi się ku górze kącikami. Widocznie mężczyzna był łasy na pochlebstwa, ale i nieśmiały, po lekkie czerwone wypieki wyłaniały się niepewnie.
- Oj, przestań już – uderzył ‘lekko’ Jamesa w plecy. Widziałem, że chłopakowi aż oczy zaszły łzami, ale dzielnie to wytrzymał – Jestem Hagrid, a nie jakiś tam pan. Rebeus Hagrid.

- Miło mi. Jestem James Potter – chłopak podał mu rękę i zaczął przedstawiać nas po kolei. Tym razem kilka łez spłynęło mu po policzkach, kiedy wielkolud uścisnął jego rękę.

- Potter... Skąd ja znam... Ach! Ten Potter? – przyglądał się uważnie okularnikowi.

- Dlaczego mam wrażenie, że ten? – mruknął James sam do siebie.  Podeszliśmy bliżej by lepiej wszystko widzieć i słyszeć. Teraz gajowy nie wydawał się nam nawet taki straszny. Był całkiem młody, chociaż ciężko było to dostrzec spod tej krzaczastej brody.

- McGonagall mówiła... – zaczął Hagrid, jednak nie skończył. Syriusz już kiwał głową.

- Tak, tak. To z pewnością TEN Potter. Cokolwiek nie mówiła, to on – wskazał palcem okularnika, który prychał cicho by kruczowłosy łaskawie się przymknął.

- Więc ja zapraszam was chłopaki na herbatę do siebie – olbrzym uśmiechnął się ciepło. Naprawdę był miły.

- Niestety na nas już czas – J. stając na palcach poklepał go po łokciu – Ale obiecuję, że niedługo do ciebie wpadniemy. – z jakiegoś powodu miałem wrażenie,  że właśnie w tej chwili James mówi sobie w myślach ‘ nawet nie wiesz jak prędko to nastąpi’. Gajowy odchrząknął smutno, ale pokiwał głową.

- Nie martwcie się. Będę czekał i poczęstuję was plackiem z dyni. – jego uśmiech mówił wszystko. Jak dotąd nie piekł niczego, jednak po ciepłych słowach Pottera zacznie i na nas przetestuje swoje umiejętności.

niedziela, 5 lipca 2009

Pytanie

Gorsze dni Kirhan ==

 

25 listopad

Koncert okazał się wielkim sukcesem i był naprawdę niesamowitym przeżyciem. Wiele mnie nauczył i pozwolił mi dostrzec cały ten nasz mały świat szkolny z zupełnie innej perspektywy. Cieszyłem się, że mogłem to przeżyć i wspominać w dowolnym momencie. Nie było tak źle jak myślałem i chyba nie tylko ja zmieniłem diametralnie zdanie o takich przedsięwzięciach. Każde z nas wyszło z tego bogatsze o nowe doświadczenia, a nasza muzyka naprawdę się podobała.

Syriusz zachowywał się tak jakby tamten koncert był dla niego czymś najnormalniejszym i całkowicie zwyczajnym. Mówił o tym ze spokojem i często uśmiechał się zarozumiale, kiedy przyznawaliśmy mu rację, co do wcześniejszych zapewnień o niezawodności jego pomysłu.  Poniekąd miał, z czego być dumny.

- Remi, idziesz ze mną. – oświadczył, gdy mieliśmy spokojnie spędzać dzień w Pokoju Wspólnym i zastanowić się nad rozwiązaniem sprawy książki. – Dziś postanowiłem przeprowadzić po szkole ankietę. Będę pytał ludzi, co sądzą o miłości. – posłał mi zachęcający uśmiech – A przy okazji może uda mi się trochę cię speszyć...

- To raczej nie trudne – bąknąłem już czerwony, co widocznie go ucieszyło.

- Jestem ciekaw, co powiedzą, a poza tym szukam najlepszej definicji tak bym mógł to porównać z tym, co czuję do ciebie. – i znowu byłem czerwony. Mógł sobie to podarować, w końcu dobrze wiedziałem, że tak naprawdę nie chodzi mu ani o definicję, ani o zawstydzanie mnie. Chciał po prostu coś robić, a zapewne to przyszło mu do głowy jako pierwsze.

Złapał mnie za rękę i wyciągnął z Pokoju zostawiając chłopaków niepocieszonych i trochę zdenerwowanych. Każdy z nas chciał mieć za sobą te głupie przebrania, a w taki sposób nigdy nie mieliśmy się ich pozbyć.
- A gdzie mnie ciągniesz? – nie byłem zadowolony, ale nie miałem tez wyjścia, bo czy Czerwony Kapturek mógł wygrać z Wilkiem? Wątpliwe... A już z całą pewnością nie z takim Wilkiem, jakim był Syri.

- Do Camusa. – wyszczerzył się – Od niego warto zaczynać. Z resztą sam wiesz, o co mi chodzi! – i rzeczywiście wiedziałem. Gdybym miał jakiekolwiek pytania bądź wątpliwości z pewnością skorzystałbym z jego pomocy. Był najlepszym nauczycielem, na jakiego mogłem trafić i mało tego potrafił chyba wszystko obrazowo przedstawić. Był swoistym przyjacielem nas wszystkich.

Drzwi jego gabinetu były naprawdę niezwykłe. Ich biel kontrastowała z ogólną zielenią korytarza. Zupełnie jakby były wejściem do pałacu jakiegoś baśniowego czarodzieja, a przecież mężczyzna jako jeden z tych nielicznych nie został dotknięty widmem klątwy feralnej książki.

Zapukaliśmy, jako że Syriusz chciał byśmy zrobili to równocześnie. Miał dziwne zachcianki. Odpowiedział nam jak zawsze ciepły i uprzejmy głos nauczyciela.

- My tylko na chwilę – zaznaczył Black i od razu wpakował się do gabinetu. – Pytanie mamy. – pokój był taki jak dawniej, gdy widziałem go po raz pierwszy. Taki sam jak we śnie Fillipa, czy też jego wspomnieniach.

- Słucham was – Camus posłał nam ciepły uśmiech. – O co chodzi?

- O pytanie – powiedział znowu Syri. Ja wolałem stać i nie odzywać się. To pytanie było na swój sposób dosyć osobiste. – Czy może mi pan wytłumaczyć, czym dla pana jest miłość? Lub w ogóle jak pan myśli, czym ona jest? – mężczyzna potarł brodę i westchnął w zamyśleniu.

- Miłość to najpiękniejsze uczucie, jakie potrafi rozkwitać w człowieku. Są różne rodzaje miłości, jednak dla mnie – tu nauczyciel skłonił się lekko – Dla mnie tylko jeden rodzaj miłości jest doskonały. To miłość duchowa. Ta, która sprawia, że zaczynasz się zmieniać, że jesteś szczęśliwy, ta, która jest dowodem na istnienie Boga. Miłość potrafi być naprawdę głęboka i pełna piękna tylko wtedy, gdy opiera się właśnie na fundamencie wiary. Bo widzisz... Człowiek, który nie uznaje Pana nie wierzy tym samym w Duszę. A to właśnie owa Dusza jest miernikiem miłości. Normalnemu człowiekowi ciężko wyobrazić sobie coś tak głębokiego i doskonałego. Miłości duchowej nie możesz porównać do niczego na tym świecie, ponieważ wszystko to jest niedoskonałe. – zmierzwił lekko włosy – Zadałeś trudne pytanie... Potrafię to wytłumaczyć, ale jak to zrobić byście zrozumieli? Wyobraźcie sobie coś pięknego. Czy to barwnego motyla, czy to śliczny kwiat... Coś, co dla was jest piękne. Dla mnie rzeczy najprostsze potrafią mieć prawdziwy czar. Kryją w sobie magię, ponieważ nie patrzę na nie przez pryzmat świata, ale poprzez Miłość. Więc kiedy znajdziesz już coś naprawdę pięknego wyobraź sobie, że nagle staje się jeszcze piękniejsze, wręcz zachwycające do tego stopnia, że tracisz dech. Nie możesz oderwać oczu, chociaż to piękno aż wypala ci wzrok. Nie możesz złapać oddechu, gdyż to piękno tak cię przytłacza, a w końcu umierasz, ponieważ zapatrzony zapomniałeś, że w końcu musisz powrócić do życia. Właśnie taka jest miłość duchowa. Takie jest moje uczucie względem Fillipa. Można powiedzieć, że umieram za każdym razem, gdy na niego patrzę. Nie jestem w stanie ogarnąć całego uczucia, jakie żywię względem niego. To jest po prostu niemożliwe. A świadomość, że on odwzajemnia to uczucie jest jak balsam, który koi serce i przywraca je na nowo do życia.

- Więc dla pana miłość jest dowodem na istnienie Boga? – Syriusz wydawał się wczuć w rozmowę z mężczyzną, chociaż miał przecież przeprowadzać wywiady także z innymi na temat znaczenia miłości. Tera zaczął jakiś teologiczny dialog i wątpiłem bym mógł mu to jakoś wyperswadować.

- Dla mnie istnienie Boga jest niezaprzeczalne – Camus uśmiechnął się subtelnie – Czy wyobrażasz sobie by cały ten świat powstał tylko i wyłącznie przez przypadek? By każdy człowiek żył przypadkowo? I gdzie znalazłbyś wtedy wytłumaczenie dla duchowości? Zachwytu nad pięknem? Miłości, współczucia, smutku i radości? Wszystko to jest sferą duchową czy chcesz czy też nie. I przede wszystkim czy możesz kochać uznając, że ukochana przez ciebie osoba żyje tylko przez przypadek? To byłoby okrutne. Fillip i miłość do niego są nagrodą od Boga za wiarę, są dowodem na to, że dla Pana jestem kimś wyjątkowym.

- Jest pan dziwny – Syri westchnął i potrząsnął głową. W jego głosie było jednak wiele uznania dla nauczyciela.

- Chyba powinienem podziękować – roześmiał się profesor i zmierzwił mu włosy – Jesteś jeszcze młody, ale kiedyś może pojmiesz to, o czym mówię. Życie bez wiary nie ma sensu. Jest tylko pustą wędrówką ku śmierci, która nic wtedy nie znaczy. Ale jeśli zaufasz wierze pojmiesz, że jest tylko wędrówką ku doskonałości w miejscu, w którym już nie tylko moje uczucie do Fillipa będzie prawdziwie pięknym, ale wszystko, co będzie mnie otaczać stanie się równie wspaniałe. Fillip zasługuje na to by otaczać się nieskończoną wspaniałością, by być szczęśliwym bez żadnych zmartwień. Każdy chce czegoś takiego dla ukochanej osoby, ale widać nie każdy potrafi o takie miejsce walczyć... Ale już koniec. – przerwał nagle jakby uznał, że naprawdę jesteśmy na to zbyt młodzi. – Miałeś chyba wypytywać o miłość także inne osoby, a nie skupić się na mnie.

- Tak – kruczowłosy uśmiechnął się przekornie – Ale zmieniłem zdanie. Pańska wypowiedź mi wystarczy. Już wiem to, co chciałem wiedzieć. Pan powiedział już wszystko. – pomachał mu jak dziecko i złapał mnie za rękę wyciągając z gabinetu. Zdołałem tylko powiedzieć.

- Do widzenia – i usłyszeć jego odpowiedź.

Syriusz objął mnie ramieniem i pogłaskał po nim.

- Pozbywamy się tych przebrań jak najszybciej. Chcę już pogłębić nasze uczucie. Tak żebyś wiedział, że kocham cię najbardziej na świecie. – no i płonąłem na twarzy, ale dzięki kapturowi mogłem to jakoś ukryć. Nie wiem, dlaczego Syriusz musiał mnie tak zawstydzać, ale nie miałem mu tego za złe. Nie mógłbym. Mogłem tylko uśmiechać się pod nosem słuchając jego słów. Potrafił być słodki mimo zmian, jakie zaszły w nim po przemianie. Aż chciałem jak najszybciej skończyć z tym wszystkim. Mieć go już tylko dla siebie. Pozwolić przyjaciołom nacieszyć się wolnością, jaką zyskamy, zamknąć sam na sam w pokoju z Blackiem i po prostu cieszyć tym, ze wszystko się skończyło, a my jesteśmy razem. Obcałuję go! To z całą pewnością zrobię. Obcałuję i będę się tulił do upadłego. Pozwolę mu nawet spać przez tydzień ze mną. Już nie mogłem się tego doczekać.

piątek, 3 lipca 2009

3 lata Notka Urodzinowa III.

Dziś ostatni dzień świętowania! Świętujemy za to urodzinki Akemi! Więc czego jej życzyć? Spełnienia marzeń! Yaoica! Wena! Najlepiej takiego bosko pięknego... skośnookiego? Och, dowolność! I wszystkiego innego co do życia potrzebne!

 

Alen: Gril rodzinny z okazji 3 urodzin bloga, relacja na żywo. Relacjonuje Kicham_sam... tfuj! Kirhan_san. Have a nice day! Dziś świętujemy w innej formie, jednak Ci najwytrzymalsi powinni jakąś ją przetrzymać ^^”

 

PODWÓRZE PRZY DOMU BABCI, MIEJSCE WSZELKICH RODZINNYCH GRILÓW:

Kirhan: Witam! Jak już wiemy dziś ostatni dzień naszego święta! Wątpię by był z nami ktoś, poza starą dobrą (lub mniej dobrą =.=) autorką, kto przetrwał te trzy lata będąc niezmiennie na posterunku. Nie mniej jednak witam WSZYSTKICH, którzy są dziś z nami! – rozgląda się na boki – Już widać grupki grilowe, zapewne obecne przy każdej rodzinnej uroczystości... Podejdźmy i sprawdźmy jak to wygląda!

 

PRZY GRILU:

Fabien: Ale nie za mocno! – desperacki jęk – Mięso ma być lekko krwiste!

Marcel: Mówiłem ci. Chcesz krwiste to wrzuć w żar i wyciągnij. Będzie osmolone z wierzchu i krwiste w środku. – spokojnie, ale przewraca oczyma. Wie, że ma przewagę.

Fabien: >.< Nie jestem na tyle zdesperowany!

Marcel: Więc się przymknij i nie jęcz. Chcesz mi tym zatruć Fillipa? Nie każdy ma twój żołądek ze stali... Wróć... Śmietnik, nie żołądek!

Fabien: -.- Blood, a ty, co o tym myślisz? – błagalne spojrzenie.

Blood: Myślę, że jeśli się nie odsuniesz ucierpi twoja koszula. Ogień się rozpalił... – drapie się za uchem.

Fabien: o.O - odskakuje szybko oglądając rękaw ulubionej koszuli. Całe szczęście ocalał.

Marcel: Po co znowu tak gwałtownie? Byłbyś przynajmniej KRWISTY W ŚRODKU. – kpi.

 

PRZY WODOPOJU... TFU! STOLE Z NAPOJAMI:

Cornelius: Ale daj, daj, daj, daj, daj! Q,Q

Tenshi: Zapomnij. Mówiłem ci, że nie dostaniesz!

Cornelius: Ale ma taki ładny kształt... =^^= Podłużny i z tym kształtnym zakończeniem... Jeżeli nie chcesz mi go dać to, chociaż pozwól popatrzeć jak wypływa pianka! – błysk w oczach – Ale popatrz jak zachęca... Aż się prosi żebym wziął do ust i pociągnął jak z cumla wypijając całe mleczko.

Tenshi: Dobrze powiedziane. Pociągnij sobie mleczka!

Reijel: A może ty nie chcesz piwa tylko naprawdę chcesz pociągnąć mleczka? Takiego typowo męskiego... – on i Tenshi sączą piwo. Reijel ma na kolanach Olivera, któremu masuje udo.

Cornelius: Jestem wybredny pije mleko tylko od jednej krowy prosto z dojka – pokazuje mu język.

JEB!

Cornel dostał przez łeb.

Eric: Mogę przyłączyć się do rozmowy? – syczy przez zęby i zabiera Cornela z daleka od mężczyzn i piwa.

 

STOLIKOWE KÓŁKO DYSKUSYJNE:

Oliver: Jaki on słodziutki! *^^* – o Nathanielu jak dobra ciocia, siedząc bokiem na kolanach Reijela – Ma taką słodką buźkę! Cudny jest! Też chcę takiego... – odwraca się do Reijela – Zrób mi takiego!

Reijel: o.O Phi! - głośne prychnięcie – Uważaj, bo naprawdę zrobię i będziesz musiał go urodzić! – ostro i wraca do rozmowy z Tenshim i... piwa.

Oliver: Jeszcze do mnie przyjdziesz! – odwraca się do Nathaniela, który śmieje się radośnie trzymany w pasie przez Fillipa. – *^^* Najsłodsze dziecko, jakie widziałem! I taki grzeczniutki...

Fillip: Przestań go tak wychwalać, bo muszę w końcu czemuś zaprzeczyć, a jak na razie nie mam, czemu! ^///^ – speszony, że ma takie idealne dziecko.

Oliver: Zamienię się z tobą. Dasz mi małego, a ja dam ci Reijela >.<. Jeśli go do czegoś przymusisz może ci się przydać! – rozpływa się nad malcem.

Michael: Ja bym za niego kochanka nie oddał, ale tak raz na jakiś czas można się nim pozachwycać. – rzuca z pełnym przekonaniem i zaplata małemu niewielkie warkoczyki na włoskach.

Gabriel: Gdybyś ty miał mieć takie słodkie dzieciątko zdeprawowałbyś je od razu. Widzisz, jaki on ma niewinny wzrok? – głaszcze malca po nosku, a ten uśmiecha się szeroko i mruży oczka.

Nathaniel: Ta – odwraca się do Fillipa i wyciąga do niego łapki. Ten bierze go na ręce.

Fillip: Co się dzieje, kochanie moje? – łagodnie. Maluch pochyla się nad jego uchem.

Nathaniel: Si – bardzo cicho.

 

PLACYCHO PRZED DOMEM:

Karel: Więzienie jest na schodach. Jeśli się kogoś złapie tam się go zostawia. Jesteś uwolniony, jeśli inny złodziej cię dotknie, a jeśli złapie się i jednego i drugiego to jest zamiana i wtedy ja i Cornel jesteśmy złodziejami, a wy policjantami.

Thomas: I nie ma oszukiwania!

Cornelius: Chwila, chwila. Ze złapanym złodziejem mogę zrobić, co chcę, no nie? Byleby w więzieniu... – pożądliwe spojrzenie na Erica.

Karel: Tak, ale tylko w więzieniu i nie cały czas.

Cornelius: Wystarczy mi czasu, nie ma sprawy. To uciekajcie!

 

HUŚTAWKA:

Sheva: Mówię wam, wystarczy ich cichcem związać, a jak się poczują bezbronni od razu się podniecą!

Alen: Nie na każdym to zadziała. Blood prędzej by mnie zabił niż się podniecił – niezadowolony pomruk.

Ryo: Jeśli z wiązaniem to najlepiej przebrać się w jakiś wyzywający strój. To zawsze działa!

Alen: Ale nie na Blooda.

Kinn: A co w ogóle go podnieca? – solo, ale dużo czytał.

Alen: Nie wiem! W tym problem, że nie da się tego rozpracować!

Ryo: Więc połóż się nagi na stole w otoczeniu owoców, albo jakiś łakoci...

Sheva: Zawsze możesz też związać go, ale traktować jak cezara... Daj znać czy cokolwiek zadziała. Wtedy pomyślimy dalej!

 

BEZPIECZNA ODLEGŁOŚĆ:

Kirhan: Tak właśnie wyglądają grile rodzinne.

 

GRIL:

Fabien: Gotowe! Kto chce...

All: ... JA! – wielki rzut z talerzami na grila.

Blood wbija w kiełbasę trzy świeczki i zapala. (a komu chciałoby się piec tort dla trzech świeczek? dop. Autora)

Fabien: No to raz, dwa, trzy!

I All: Spło ło, spło ło... – z pełnymi ustami. Nic nie da się zrozumieć, przeżuta kiełbasa, stek i skrzydełka fruwają w powietrzu. Wzruszona Kirhan ociera ślinę z oczu i wybiera resztki jedzenia z włosów.

Kirhan: Dziękuję wam, jestem naprawdę wzruszona...

Cornelius: Ale zjesz całą tę kiełbasę, czy mogę zjeść pół? – zostaje zignorowany.

Tenshi: Mam tylko nadzieję, że nie będzie zbyt długo...

Reijel: Zgadzam się. Nie lubię przydługawych i ckliwych przemówień...

Kirhan: I cieszę się, że mogę tu być... >.< – dokończyła, ale zupełnie nikt jej nie słucha, więc prycha i odchodzi mamrocząc do siebie. Tym czasem Nathaniel z głośnym ‘mniam’ zabiera się za butlę z kaszą na kolanach Fillipa patrząc jak inni jedzą. Na grila trafiają kolejne porcje mięsa. Nathaniel kończy jeść i zsuwa się z kolan tatusia. Dziękuje bełkotem i człapie niepewnie do piaskownicy. Fillip podnosi się, ale...

Marcel: Jedz, kochanie. Ja się nim zajmę – bierze swój talerz i idzie za małym – A ty – syczy do Fabiena – Masz je dobrze upiec. Jeśli będą krwiste zadbam byś przez tydzień cierpiał po nich na niestrawność.

Fabien: Tak, tak. Wiem. Trochę więcej zaufania... – niewinny uśmiech, na które odpowiedzią było głośne prychnięcie.

 

CHWILĘ PÓŹNIEJ:

Sheva, Kinn, Ryo i Alen pieką chleb i ser żółty na grilu zajęci rozmową.

Kinn: Czytałem, że damskie stroje nieźle podniecają niektórych mężczyzn.

Sheva: Dużo czytasz jak na osobę bez pary... – trafne spostrzeżenie.

Kinn: Trzeba się dokształcić na wszelki wypadek. A wypadki chodzą po ludziach... – zarozumiały uśmieszek.

Ryo: Gabriel! – macha ręką na chłopaka, który właśnie odganiał się od kochanka. – On zna się najlepiej na damskich strojach i podniecie.

Gabriel: Na wstępie dzięki za ratunek. Ten erotoman jest nieugięty! No i o co chodzi?

Alen: O damskie ciuszki...

Gabriel: ^///^ Więc dlaczego ja? ^^” No dobrze, wiem dlaczego... Damskie ciuszki... Wszystko zależy od typu faceta. Ten na przykład erotoman podnieca się w przeciągu kilku sekund i wcale nie musze się starać by tak było. Ślini się za każdym razem, kiedy się pochylam – zademonstrował, a Michael topi w ślinie wszystkich przy stole – Nie lubi kobiet, ale lubi ich ubrania, zwłaszcza te skromne, które odsłaniają najwięcej. Każdy facet ma swój własny wachlarz upodobań. Trzeba go znaleźć ^^.

Alen: Jasne. Tylko jak? – patrzy na Blooda, który właśnie dłubie w kiełbasie wybierając tłuszcz.

Gabriel: A próbowałeś go wiązać? – i od nowa o tym samym...

 

Kirhan: Myśleli, że sobie całkowicie poszłam? >.< Nie ma tak dobrze! Ktoś włączył muzykę, kiedy się trochę ściemniło i gril trwał do późnych godzin nocnych, a później było upychanie rodziny po domach, czy to u babci, czy to cioteczki. Typowa sielankowa atmosfera.

 

Alen: I koniec. Takie głupie pożegnanie 3 lat bloga. Za rok, kto wie, kto wie... Albo najlepiej za dwa lata na piątą rocznicę? Żegnamy Was! (hyc Blooda za rękę i kłania się zmuszając do tego także Denny’ego)

Blood: Najlepiej żadnych więcej rocznic (marszczy nos).