środa, 30 września 2009

Nic takiego...

Kirhan bierze sobie tydzień lub dwa tygodnie wolnego od pisania... Muszę zająć się bagnem, jakie zrobili w szkole i jakoś wbić się w nowy rok akademicki == Nie wiem dokładnie kiedy wrócę, ale z pewnością jakoś się uda!

17 grudzień

Dzień jak każdy inny, chociaż znalezienie różnic nie sprawiłoby mi kłopotu. Już na samym początku pojawiła się pierwsza, kiedy dyrektor oświadczył, że osoba, która pojawiła się na śniadaniu, jako pierwsza otrzymuje zwolnienie z odpytywania na jutrzejszy dzień. Dalej pomoc Jamesowi w dostaniu się do klasy i całkowity spokój na runach.
Wavele złożył nam wszystkim życzenia i dopiero pod koniec lekcji, kiedy mogliśmy się już zbierać do wyjścia podszedł do mnie i wręczył niewielki plik kartek spięty ślicznym spinaczem w kształcie dyni. Byłem trochę spięty i zawstydzony po tym, co się ostatnio działo między nami. Te przypadkowe zdarzenia naprawdę były krępujące. Syriusz od razu stał się czujny i mierzył nauczyciela nieprzyjemnym spojrzeniem, którego ten wydawał się nawet nie zauważać.
- Co to jest? – Black wepchnął głowę między mnie a moje kartki cały czas łypiąc groźnie na profesora. Ten jednak wręczył mu kilka kartek spiętych słodkim duszkiem. Tym razem Syriusz był naprawdę zaskoczony. Patrzył to na kartki z dodatkowymi runami, to na Wavele’a.
- Będę wam wdzięczny, jeśli się ich nauczycie. To będzie wam potrzebne do pomocy. – uśmiechnął się wspaniale. – Syriuszu, podobno zostajesz na Święta w szkole, gdyby to było możliwe wtedy mógłbyś mi pomagać...
- W czasie Świąt? – Syri chyba w ostatniej chwili powstrzymał się by tego nie wykrzyczeć.
- Proszę się nie martwić, jestem pewny, że się zjawi i pomoże panu. – odpowiedziałem za chłopaka. Oczywistym było, że pójdzie do profesora i będzie grzecznie wykonywać wszystkie polecenia byleby tylko nie mieszać w to mnie, gdy wrócę. Chciał bym trzymał się z daleka od nauczyciela, więc musiał poświęcić siebie. Niestety Black nie był zadowolony moją odpowiedzią i tym, że wyprzedzam jego myśli. Mimo to nie mógł zaprzeczyć, że pojawi się na każde wezwanie.
- Bardzo wam obu dziękuję. – nauczyciel położył dłoń ma moim ramieniu i ścisnął je lekko. Widząc to Syriusz posłał mu ostrzegawcze spojrzenie sparowane kolejnym słodkim uśmiechem. – To nasze ostatnie zajęcia, dlatego chcę was prosić byście w miarę jak najszybciej nauczyli się tych run. Naturalnie to prośba, nie przymus. – kładąc dłoń na piersi skłonił się lekko. Jego spokój chyba dodatkowo denerwował kruczowłosego. – Jeszcze raz życzę wam wesołych Świąt! – rzucił entuzjastycznie, po czym zwyczajnie oddalił się od nas podchodząc do swojego biurka by pozbierać z niego kartki. Po Syriuszu było widać jak niesamowicie denerwuje go zachowanie, spokój i opanowanie profesora, jednak musiał przyznać, że nic nie wskazywało na to by miał jakiekolwiek złe intencje, czy też ukryte motywy. Black musiał dać za wygraną i uznać swoją porażkę za oczywistą.
Wyszliśmy razem z sali prowadząc kuśtykającego o kulach Jamesa. Syri był nabzdyczony i zły. Nie było mu do twarzy z taką miną, więc uważałem za priorytet zmianę jego nastawienia.
- Przynajmniej zobaczysz, że nie jest wcale taki zły i może go polubisz. – powiedziałem bezpośrednio i wcale nie musiałem tłumaczyć, o kogo mi chodzi. Dobrze wiedział i nie tylko on, jako że w zazdrość o nauczyciela wprowadzeni byli także przyjaciele.
- I tak go nie polubię! – syknął włócząc nogami po ziemi. Był jednak dziwnie słodki w tym swoim rozgniewaniu. Sam już nie wiedziałem czy bardziej to do niego pasuje, czy jednak nie.
- Dobrze, wynagrodzę ci to! – westchnąłem ciężko poddając się. Nie było wyjścia. Zbliżał się dzień mojego wyjazdu do domu na Święta, więc nie mogłem zostawić go samego bez wyraźnego zapewnienia, że będę tęsknił. Podziałało, gdyż Black uśmiechnął się i całe rozdrażnienie zniknęło bezpowrotnie. Miałem go dla siebie na każde skinienie i musiałem z tego korzystać. Mój własny Black na własność. Inni musieliby się bić o członków jego rodziny, a ja miałem go na wyciągnięcie ręki. Zabawne, jak ironiczne potrafiło być życie.
- Ale chcę teraz. – powiedział pewnie, ale przezornie, jakby mi nie wierzył, co chociaż niemożliwe potrafił idealnie udać. – Powiedzmy, że chcę wiedzieć, co dostanę później.
- No i masz! – James zamachnął się kulą, jednak specjalnie nie trafił w nikogo. – Będą się gzić przed zajęciami, zamiast mi współczuć. Ależ mam przyjaciół. – mówił teatralnie i udawał łkanie. Sheva uderzył go lekko w głowę.
- Siedź cicho, bo sam będziesz się turlał, bo kuśtykanie sprawia ci trudność, do sali! – złapał mocniej okularnika pod rękę i pociągnął. – Niech się bawią ile chcą, a ty sam jesteś nie lepszy, więc milcz i skacz jak należy! – tak. Z pewnością Sheva nie był grzecznym chłopcem, ale urodzonym liderem, chociaż chętnie oddawał pałeczkę innym. Chyba tylko w łóżku, póki, co nie planował być biernym, z tego, co dało się dotąd zauważyć. On jeden nie przejmował się niczym i chociaż każdy wiedział, jakie są jego upodobania seksualne, Andrew nawet nie zwracał uwagi na dziwne spojrzenia, czy niechęć niektórych. Dzięki niemu nawet my przestaliśmy to zauważać. Chłopak akceptował w pełni samego siebie i zaraził tym nas wszystkich. Może to właśnie dzięki niemu poznaliśmy tak wiele osób, których relacje były podobne, a przeciwników ignorowaliśmy. Na rozważanie niestety nie mieliśmy wiele czasu. Przerwa nie mogła trwać całe wieki, a Syriusz usilnie domagał się okazania zainteresowania i próbki przyjemności. Robił maślane oczy i mrugał zaciekle, jakby chciał mnie tym uwieść. Wyglądało to raczej żałośnie, jednak wolałem nie niszczyć jego marzeń.
- Dobrze już, dobrze! – westchnąłem zrezygnowany. Złapałem chłopaka za rękę i ciągnąłem za sobą. Moje zmysły wyłapywały głosy i dźwięki czyjejkolwiek obecności, dzięki czemu zdołałem bez najmniejszych trudności znaleźć miejsce, w którym nikt nie miał nam przeszkadzać. Zostało niewiele czasu do rozpoczęcia zajęć, więc mogłem liczyć tylko na szybką próbę udobruchania Syriusza i obudzenia w nim wielkoduszności pozwalającej nam wrócić do przyjaciół i oddać się nauce.
Black stał pod ścianą uśmiechając się wyczekująco. Nie planował mi pomagać, ani też nic ułatwiać. Wręcz przeciwnie. Chyba napawał się tym, że to ja mam wykonać pierwszy krok, dać mu coś od siebie i sprawić by było mu wspaniale. Egoista, jednak na swój własny sposób niesamowity i wspaniały.
Stanąłem na palcach zauważając dopiero teraz, że, podczas gdy Syri piął się w górę i był wysoki, ja stałem w miejscu i różnica naszego wzrostu była coraz większa. Nie podobało mi się to! Ani trochę i mimo wysiłku nie zdołałbym nic na to poradzić. Musiałem pociągnąć go za szatę by łaskawie przestał napawać się swoim tryumfem i schylił. Nie byłem tak zdesperowany by przynosić sobie krzesełko dla jednego pocałunku, lub jakiejś śmielszej pieszczoty.
W końcu pocałowałem go lekko, zmykając oczy i subtelnie uchylając wargi. W ten sposób było łatwiej i przede wszystkim przyjemniej. Rozluźniłem uścisk dłoni na materiale i przeniosłem je na brzuch chłopaka. Starałem się podzielić uwagę tak bym mógł świadomie dotykać jego ciała i całować wargi. Gładziłem okolice pępka przez materiał i niespiesznie sunąłem palcami na uda. Chciałem by Syriusz wiedział, że mimo lekkich rumieńców nie jestem całkowicie uległy. Był to jeden ze sposobów straszenia chłopaka, które sprawdziły się już wcześniej. Dalej złożyłem dłonie na jego pośladkach i ścisnąłem lekko. Zaśmiał mi się w usta i odsunął nie mogąc powstrzymać chwilowego napadu chichotu. Prychnąłem urażony zdając sobie sprawę z tego, że nabija się ze mnie. Położyłem dłoń na jego kroczu i ścisnąłem lekko w zapowiedzi miłych doznań, jakie mógłbym mu zapewnić gdyby udało nam się zostać dziś sam na sam w pokoju. To go trochę uspokoiło.
- I tak jeszcze urosnę! – syknąłem na niego i odwróciłem tak by szata szkolna zafalowała. Powoli dumnym, dostojnym krokiem odchodziłem od niego. – No pospiesz się! – rzuciłem poirytowany, kiedy chłopak nie wykonał żadnego ruchu. Odwróciłem się i popatrzyłem na niego niecierpliwie. Uśmiechnął się wtedy zarozumiale, podszedł szybkim krokiem i dał mi małego buziaka. Znowu to on był górą, a ja nie mogłem z nim walczyć. Poddałem się całkowicie, a przynajmniej do czasu, kiedy zacznę rosnąć i będę mógł spojrzeć mu w oczy nie unosząc głowy aż tak wysoko. Do tego czasu musiałem jakoś zapomnieć na nowo o tym, że kiedy on staje się przystojnym młodzieńcem, ja nadal wyglądam jak dziecko.
- Teraz to ja na ciebie czekam, Remi. – upomniał mnie spokojnym, pełnym czułości głosem. Westchnąłem tylko i zrównałem z nim krok. Musieliśmy dotrzeć do sali w miarę szybko, by nie spóźnić się na zajęcia. Święta z całą pewnością były nam potrzebne.


piątek, 25 września 2009

Kartka z pamiętnika XLIX - James Potter

Co było można powiedzieć o Jamesie Potterze w dzień taki jak ten? Chyba niewiele poza tym, że był przerażony wizją samotnych godzin w Pokoju Wspólnym, gdy przyjaciele byli na lekcjach latania, a on był im zbędny ze względu na skręconą kostkę. To przygnębiające, ale prawdziwe. Zupełnie puste dormitoria, cisza wręcz rażąca i przygnębiająca, nikogo do pomocy, nikogo by porozmawiać. Chwila samotność, która ma ogromne znaczenie, chociaż zaraz potem znowu zjawią się przyjaciele. Czułem się żałośnie skazany na taki los tylko z winy własnej głupoty, niezdarności. Urodzony pod ‘szczęśliwą’ gwiazdą James znowu pokazał, jaki z niego ‘szczęściarz’, a teraz siedzi zapatrzony w ogień zastanawiając się jak leniwie będą płynąć sekundy i minuty.
- Liczysz na to, że Mikołaj wpadnie wcześniej na oględziny? – zapiszczano mi to do ucha, a drobne ramiona zakleszczyły się wokół mojej szyi.
- Co tutaj robisz?! Przecież masz zajęcia! – nie dało się ukryć, że tego się nie spodziewałem.
- Jesteś ostatnią osobą, która powinna o tym wspominać. – Kinn westchnął ciężko zawiedziony – Odpuściłem sobie eliksiry, bo wiedziałem, że będziesz sam. Nie cieszysz się? – z wydętą lekko wargą i zasmuconą twarzą stanął przede mną. Wyglądał za słodko i chyba zdawał sobie z tego sprawę. Czułem się jak głupek, na którego zastawiają najbanalniejszą w świecie pułapkę, a on daje się w nią złapać. Westchnąłem głośno nie potrafiąc inaczej.
- Ależ oczywiście, że się cieszę. – wyciągając przed siebie dłonie złapałem go za biodra i przyciągnąłem bliżej siebie. – Cieszyłbym się gdyby był tu ktokolwiek, ale jesteś ty, więc szaleję z radości, niestety noga nie pozwala mi tego okazać. – przyznałem kładąc głowę na jego piersi i przytulając się do niej.
- Później wytłumaczysz mi temat, na którym mnie nie było żebym nie miał zaległości – pogłaskał mnie po głowie. Dobrze, że kryłem się w jego koszulce, gdyż nie widział mojej przerażonej miny. To oznaczało kolejne godziny nauki i męczenia Remusa o pomoc. I tak cudem przez tak długi czas zdołałem ukryć przed chłopakiem, że jestem mało aktywny na wszelkich zajęciach, a moje oceny są średnie ze względu na moje ogromne lenistwo.
- Jasne, jasne. Nie ma sprawy! Kiedy tylko będę w stanie! – chociaż głos był pełen entuzjazmu twarz wyrażała coś z goła innego. Z trudem przełknąłem ślinę nie chcąc nawet wiedzieć, do czego będę musiał się uciekać by wiedzieć, o co chodziło na tym wybranym temacie zajęć Kinna. – A co masz dziś dla mnie przygotowane? – zmieniłem sprawnie temat odsuwając się od chłopaka – Coś wyjątkowego? – uniosłem brew wyzywająco. Chłopak zarumienił się na zaledwie kilka chwil i odgonił to przywołując pełnię wiary w siebie.
- Ależ oczywiście. Nikt ci nie pomoże, nie możesz mi uciec... Mogę z tobą robić, co tylko chcę! – wywołał tym moje mruczenie w pełni zadowolonego kocura. Złapałem go za kark i powoli przyciągnąłem do siebie chcąc go pocałować. – O, bajki! – w ostatniej chwili zauważył książkę, którą zostawił mi Sheva, specjalnie by mnie podenerwować, i z pocałunku nici. – Poczytam ci, chcesz? Powiedzmy, że... Kota w butach! Co ty na to? – uśmiechał się niewinnie, chociaż nie wiedziałem ile niewinności w ogóle mogło w nim być. Jego zachowanie zależało chyba od nastroju, a dziś był pewny siebie i może nawet chętny na pieszczoty.
- A przed bajeczkami? – wyjąłem z jego rąk książkę i odłożyłem na jej miejsce na sofie. – Dostanę coś od ciebie przed bajeczkami?
- Tak! Dzisiaj wyjątkowo dostaniesz. – uklęknął na wypoczynku i podszedł tak bliżej mnie. Przełożył nogę nad moimi udami siadając na chwilę na nich. Wypróbował pozycję i zarzucił ręce na szyję – Co powiesz na... na... na buzi!
- Uwielbiam twoje buzi – roześmiałem się nie mogąc przez chwilę przestać. Sam nie wiem, dlaczego. Ot, byłem po prostu szczęśliwy, że jednak mi się układało w życiu mimo nieszczęsnego listu, czy ogólnego życiowego pecha. Niholas był jak królicza łapka, talizman, dobra wróżba, krzyżyk na piersi. Chyba zatracałem się w nim coraz bardziej. – Czekasz aż będę o nie błagał? – uniosłem brew domagając się swojej pieszczoty. Wiedziałem, że ją dostanę, ale zbyt wiele perwersji potrafiło prawdziwie zawstydzić Kinna, a w tym wypadku rumieńce świadczyły o tym, że jego myśli nie były do końca czyste. Warto było to zapamiętać. Całe szczęście dostałem to, na co czekałem. Miękkie, lekko wilgotne i aksamitne wargi dotknęły moich. Niholas bez wątpienia był jeszcze dzieckiem, o czym świadczyła chociażby delikatna skóra. Pocałunek był słodki, a te delikatne wargi należały tylko do mnie. Miałem świadomość, że to ja wprowadzam go w świat uczuć i to podobało mi się niesamowicie. Musnąłem jego szyję za uchem mrucząc z zadowoleniem, jak zawsze w takich chwilach.
- Patrz, co umiem! – powiedział cały czerwony na twarzy i zaczął od całowania mojej szyi. Szybko podwinął do góry mój sweter i założył mi go na głowę bylebym nie widział go wtedy. Poczułem oddech na piersi i sutka na skórze. Chłopak całował mnie ostrożnie po piersi. Czułem jak jego dłonie zaciskają się na moich udach, kiedy się podtrzymywał i z łatwością wyczuwałem ich drżenie. Takie śmiałe kroki musiały wymagać od niego wiele poświęcenia i odwagi by przemóc się i śmiało dzielić się pieszczotami. Gdybym nie był sobą pewnie również bałbym się takich rzeczy, ale że James Potter zazwyczaj robi, a nie myśli, było mi łatwiej i nie wstydziłem się bliskości.
Poczułem ssanie koło pępka i uśmiechnąłem mimowolnie pod swetrem. Kinn ćwiczył sobie na mnie i chociaż wcale mi to nie przeszkadzało to jednak wolałbym widzieć jak to robi, chociaż nie mogłem wiedzieć czy nie spodobałoby mi się to aż zbyt bardzo. Wtedy mógłbym go wystraszyć swoim podnieceniem, ale przecież bez względu na to, jaki był teraz, nadal musiałem postępować z nim rozważnie i powoli.
- Udało się! – oświadczył z wielkim entuzjazmem chwilę później. – Wyszło mi! – i zabrał się za kolejny znaczek na moim ciele. Po każdym jak dziecko chwalił się swoim osiągnięciem i nie miał umiaru. Nawet nie chciałem wiedzieć jak wyglądała w tamtej chwili moja pierś. Nie obyło się bez kilku przypadkowych ugryzień i paznokci wbijanych w udo. Ta tortura była naprawdę przyjemna. – Patrz! – zdjął mi z głowy sweter i pokazał zadowolony plamki na ciele. Jedne mocniejsze, inne nieudane i ledwie widoczne, kilka śladów po zębach, które szybko znikały.
- Wyglądam śmiesznie... – mruknąłem niezadowolony, chociaż w rzeczywistości byłem bardzo szczęśliwy. Kinn kiwał głową na zgodę.
- Wyglądasz głupio, a nie śmiesznie – roześmiał się dumny z siebie. Przetarł lekko załzawione od tego oczy i znowu ustawił się jak uprzednio w sam raz do pocałunków. Tym razem nastąpiły bez zbędnych opóźnień. Długie, miłe i gorące. Położyłem dłonie na pośladkach chłopaka i ściskałem lekko. Wysunął biodra do przodu chcąc tego uniknąć, ale moja pierś na jego kroczu chyba również nie była zbyt dobrym rozwiązaniem, więc poddał się pieszczocie rąk. Jego słaby punkt... Jeszcze trochę i zdołam go tym podniecić, a wtedy droga do przyjemności będzie o wiele krótsza.
- Wiesz, że pasują idealnie do moich dłoni? – specjalnie to powiedziałem i wywołałem spodziewany efekt. Niholas zarumienił się i popatrzył na mnie gniewnie.
- Bo ich więcej nie dotkniesz! I nie będzie bajki! A, właśnie, bajka! – brutalnie przerwał moją zabawę odsuwając się i kładąc z głową na moich kolanach na sofie. Wziął do rąk książkę i otworzył na wybranej stronie. Zaczął czytać uśmiechnięty i zadowolony.
Z czasem coraz częściej zmieniał pozycję aż w końcu usnął ułożony na mnie, a książka skończyła na podłodze. Nakryłem chłopaka kocem, który zostawili mi przyjaciele na wszelki wypadek gdybym zmarzł. Teraz bardzo się przydał, chociaż bynajmniej nie mnie. Ja byłem niemalże rozpalony tym słodkim obrazkiem, jaki miałem przed oczyma. Śpiące cudo grzecznie ułożone na moich udach. Jednak byłem szczęściarzem, chociaż tylko niekiedy mogłem tego doświadczyć. Mój Kinn postanowił towarzyszyć mi bym nie był sam, drażnił się ze mną, a teraz usnął, co świadczyło o tym, że ma do mnie pełne zaufanie.
Moje miłosne podboje z całą pewnością szły mi coraz lepiej i nie zamierzałem nawet zastanawiać się nad tym, która dziewczyna może się we mnie podkochiwać. Poniekąd nie było to ważne. Miałem swoje zdobycze i swoje osiągnięcia. Zapowiadały się przyjemne Święta ze świadomością, ze ktoś o mnie myśli, odpakowuje prezent ode mnie i uśmiecha się na myśl o mnie. Kinn dawał mi naprawdę wiele radości i troszczył się o mnie. Andrew będzie pierwszą osobą, która dowie się o tym jak dobrze mi się powodzi, niech wie, co stracił!
Pogłaskałem delikatnie ciemne włosy Niholasa. Moja gwiazdka z nieba.


  

środa, 23 września 2009

Liścik...

16 grudzień
Po obfitującej w różnego rodzaju przeżycia sobocie nastąpiła spokojna niedziela. Było to dosyć niesamowite biorąc pod uwagę chorego Jamesa, a jednak realne i prawdziwe. Śnieg nie padał, słońce zaczynało święcić mocniej, co było powodem ogólnego rozleniwienia. Nie miałem pojęcia, czy narzekanie i uciążliwość Pottera mogły podchodzić pod lenistwo, jednak wydawało się, że tak właśnie jest. James siedział na sofie w Pokoju Wspólnym mając po lewej Shevę, po prawej Syriusza. Ja siedziałem w fotelu, który dopchałem sobie bliżej kominka, zaś Peter zadowolił się siedzeniem na stoliku na herbatę. Każde z nas sączyło gorącą herbatę z cytryną z kubka. Przyjemne ciepło rozchodziło się wtedy po ciele i czułem, że jestem silniejszy i daleki od jakiejkolwiek choroby. Przynajmniej na razie i miałem nadzieję, że w tym roku ominie to nas wszystkich. Wiele bym oddał by tak właśnie było.
- Nie możemy tak bezczynnie siedzieć. Pobawmy się w coś... – James oparł się gwałtownie o oparcie sofy o mały włos nie wylewając zawartości kubka na siebie. Większym problemem było chyba spojrzenie, jakie rzucili mu przyjaciele. – Wiem, że jestem uziemiony, ale nie martwy! – od razu ich poprawił – Możemy się w coś pobawić. W prawdzie na siedząco, ale zawsze...
- James, aportować nie możesz, biegać też nie, wyjście na błonia odpada, moglibyśmy gdzieś iść, ale zanim ty się tam dociągniesz miną całe wieki. Siedź na tyłku i czekaj na hemoroidy. – Sheva ziewnął potężnie i wypił kolejny łyk herbaty. – Jesteśmy przeklęci. Nikt się do nas nie zbliża w obawie, że będzie musiał zająć się Jamesem. Jeśli coś chcą to każą nam podejść i osobno, bo boją się, że nawiejemy grupowo i on zostanie z nimi – pokazał okularnika mówiąc do nas, zaś chłopaka ignorując na te kilka chwil. – To jak myślisz, J.? Co możemy robić z kaleką, który nie potrafił wejść po durnych schodach?
 - Sheva, jak słowo daję, kiedy tylko wyzdrowieję... – wściekły syk, jednak od razu przerwany.
- To będziemy ci dozgonnie wdzięczni, James! Kiedy tylko wyzdrowiejesz zorganizują imprezę w Pokoju Wspólnym by świętować pozbycie się klątwy ‘chorego Pottera’.
- Co, co, co, co, co? O czym rozmawiacie? – Zardi nagle pojawiła się za sofą i przewiesiła przez oparcie. – Słyszałam coś o klątwie, prawda? – uśmiechała się szeroko. Jak zwykle była żywiołowa. Andrew skorzystał z okazji, ze uwaga Jamesa skupiła się na dziewczynie i wymownie wskazał okularnika, jako odpowiedź na jej pytanie. Ta kiwnęła znacząco głową by wiedział, że zrozumiała. – Swoją drogą nie jestem tu przypadkiem, z resztą ja zawsze się pojawiam, kiedy coś chcę... – mruknęła jakby do siebie. – List mam, panie Potter! – wcisnęła chłopakowi kopertę. Krwiście czerwoną i przerażającą sądząc po minie jej nowego właściciela.
- List... – mruknął poprawiając okulary na nosie – List... – powtórzył.
- List – przyznała dziewczyna – I ty chyba wiesz, jaki to list. – obeszła sofę i wcisnęła się między Jamesa, a Syriusza – To list miłosny! Ale ja tylko zgaduję!
- Od kogo go dostałaś? – okularnik był podejrzliwy i marszczył nos, jakby spodziewał się w tym jakiejś pułapki.
- Na to nie licz. Z tego, co wiem przechodził z rąk do rąk od wczorajszego wieczora. Nie idzie dotrzeć do tego, który to wysłał... Lepiej sprecyzuję... Do tej, która go wysłała. Pismo kobiece. – zabrała mu kopertę i pokazała jej przód zaadresowany właśnie do okularnika. Oddala mu go i wyciągnęła przed siebie dłoń. – Dwa knuty się należą.
- Że co?! – bałem się, że James wstanie z miejsca zapominając o nodze. – Za co?!
- Za dostarczenie listu, to chyba oczywiste.
- Idź do tej, co to wysłała!
- Dziewczynie każesz płacić?! – westchnęła teatralnie – Nie wstyd ci? Wyskakuj z portfela, nie bądź sknera... – uśmiechnęła się przymilnie i pomrugała szybko robiąc rzęsami efekt wachlarza. Naturalnie ani na chwilę nie zabrała dłoni sprzed twarzy okularnika.
- Nie dostaniesz ode mnie ani knuta! Peter idź do sypialni i przynieść dwie drażetki z mojej szafki. – mina dziewczyny sama w sobie mówiła, że to nie wystarczy. – Dobra, cztery!
- Osiem!
- Przynieś całe pudełko i niech się odczepi. – Peter nie miał wyjścia, więc poczłapał do dormitorium chłopców. – Ale z ciebie koleżanka. Okradasz przyjaciół!
- Ja tylko wykorzystuje swoje znajomości w odpowiedni sposób. Dodatkowo dbam by nie zawładnęła tobą rządza wzbogacenia się. – czekała wypatrując powrotu blondynka, a kiedy tylko ten pojawił się na schodach ruszyła w jego kierunku. Sprawdziła czy zawartość opakowania jest nietknięta, jakość drażetek, po czym uśmiechnęła się szeroko – Interesy z tobą to sama przyjemność, James! – zadowolona z siebie poskakała w stronę pokojów dziewcząt. Biedny J. nie miał nawet sił by to komentować. Z niechęcią spojrzał na kopertę i otworzył ją z bólem wypisanym na twarzy. Widać było, że listy miłosne od dziewczyn wcale nie sprawiały mu przyjemności, a ten został napisany przez tę samą, która decydowała się na to wcześniej. Widać złość na chłopaka jej przeszła i znowu podjęła próbę. Wzrok Jamesa wodził po literach, ale twarz była nieodgadniona. To było zupełnie niepodobne do chłopaka. Czekaliśmy cierpliwie nie wiedząc, czego się spodziewać, ale nie zapowiadało się nic dobrego. W końcu okularnik uniósł wzrok znad kartki i westchnął.
- Mało, że baba, to jeszcze jakaś władcza. Później dam wam to przeczytać. Trafiła mi się jakaś jędza... Tak czuję... Co ja mam zrobić? – jęczał żałośnie. Znowu był sobą.
- Odpisz jej. – mruknąłem nie widząc innego rozwiązania. – Napisz, że ci miło, ale masz kogoś.
- Albo się z nią spotkaj – Syriusz założył nogę na nogę i skrzyżował ręce – Porozmawiacie i przynajmniej będziesz wiedział, która to...
- Mam Niholasa! – wysyczał tak byśmy słyszeli to tylko my – Nie będę się umawiał z nikim innym. Chyba, żeby wpakować się w coś jeszcze gorszego. To może być jakaś wariatka. – złożył lis, który nagle podskoczył na jego ręce układając się w czerwone usta. James popatrzył na to zaskoczony, z resztą podobnie jak my. Papierowe wargi przysunęły się do jego twarzy i natarły na okularnika, który w miarę możliwości zrobił unik. Usta przyssały się do jego nosa i bynajmniej nie chciały odczepić. James złapał za tył papierowych warg i starał się je od siebie odciągnąć.
- No pomóżcie mi! – wyjęczał bynajmniej nie radząc sobie z pozbyciem się niebezpiecznej kartki. Dopiero, gdy złapałem ją z boku, zaś Syriusz z drugiej strony zrozumieliśmy, o co chodzi. Usta przyssały się tak mocno, że nie byliśmy w stanie ich odczepić. Pomógł nam Sheva, a i tak było niesamowicie ciężko. Na szczęście wargi puściły i odczepiły się od zaczerwienionego nosa Pottera. Znowu stały się zwyczajną złożoną kartką papieru z listem.
- Nadal macie jakieś genialne pomysły?! – J. sapał głośno i z trudem przełykał ślinę – Myślałem, że mnie połknie! Jeśli to jest list miłosny to nie chcę wiedzieć, co mi wyśle, jeśli się dowie, że mam kogoś! Żadnego odpisywania, a już z pewnością spotkań! To mnie mogło zabić! Zignoruję to może się odczepi!
- Spotkaj się z nią. Zobaczy, jakiego znalazła sobie idiotę i da ci spokój. – Andrew nie dawał za wygraną, jeśli chodziło o dokuczenie Potterowi, jednak chwilę wcześniej naprawdę był równie przestraszony jak my, kiedy złożona kartka papieru rzuciła się na Jamesa.
- Odczep się, bo wyślę ci taki sam list miłosny, ale z języczkiem! – akuratnie ta groźba przemówiła do Shevy jak nic innego. Chłopak od razu się uspokoił. Chyba żadne z nas nie chciało dostać niczego podobnego. Czary miłosne zazwyczaj się nie udawały, ale dziewczyny wymyślały coraz to nowsze sposoby wyznawania uczuć. Teraz mogłem z powodzeniem przyznać, że także coraz to bardziej niebezpieczne, a James miał tego pecha, że trafił na szczególny przypadek i nie wiedział jak się przed tym bronić. Kimkolwiek była dziewczyna z pewnością lubiła dominować. Najgorsze, co mogło trafić się Potterowi i widać, że jego miłosne problemy wcale nie skończyły się na znalezieniu Kinna, ale zaczynały się na nowo. Zamiast na niedobór ukochanego, James cierpiał teraz na zbyt dużą ilość osób nim zainteresowanych, nawet, jeśli chodziło o jedną dziewczynę. Była niebezpieczna ze swoimi umiejętnościami magicznymi i desperacją. Okularnik miał naprawdę spore kłopoty.


piątek, 18 września 2009

Chora noga...

I stało się! James skręcił kostkę, miał zakaz stawania na chorej nodze, dostał kule, bez których nie mógł się ruszać z miejsca. Kłopoty zaczęły się już na samym początku, gdy oświadczył z całą stanowczością, że nie zamierza używać czegoś tak pospolitego i mało atrakcyjnego jak ‘te zwyczajne gałęzie z pierwszego lepszego drzewa w Zakazanym Lesie’. Złość pani Pomfrey była w tym wypadku uzasadniona, jednak nie mając wyjścia kobieta transmutowała jego kule, dzięki czemu były teraz pokryte czarnym lakierem, im wyżej tym wyraźniej pojawiały się na nich czerwone runy, zaś na samej górze widać było głowę mało strasznego, ale zawsze potwora, który mógł na swój sposób być słodki, jako maskotka. Dla Jamesa było to spełnieniem marzeń. Uznał, iż już na same kule poderwie każdego. Szkoda tylko, że jego podrywy opierały się na siedzeniu przed kominkiem i grze do znudzenia w szachy. Jako, że musiał uważać na nogę biedny Peter na czworakach na krzesełkach robił za stół, Sheva przysypiał z nudy po drugiej stronie stołu, a mi trafił się zaszczyt pomagania w grze Potterowi, który w swojej niezwykłej łaskawości pozwolił by w tym czasie Syriusz podpowiadał Andrew. Przez niezdarność okularnika wszyscy musieliśmy cierpieć, chociaż my nawet bardziej niż on. Przyjaźń z nim była czasami niezwykle trudna.
- James, a może się prześpisz? Miałeś ciężki dzień... – Sheva z trudem trzymał głowę z daleka od szachownicy. – Ta noga i te poszukiwania z rana...
- Nie, jestem rześki jak nigdy! – na potwierdzenie swoich słów chłopak uniósł ręce do góry i pomachał nimi.
- Niech go ktoś zahipnotyzuje... – podzielałem ten żałosny jęk blondyna, a biedny Pettigrew z trudem wytrzymywał już w narzuconej mu pozycji stolika. – No dalej, James. Jesteś śpiący, tak bardzo śpiący – Ukrainiec machał mu palcem przed oczyma – Powieki stają się ciężkie... Śpisz! – James popatrzył na niego z dezaprobatą.
- Nie śpię! Jestem uziemiony i wy tym samym też! Siadaj na tym zgrabnym tyłku i graj! – syknął rozkazująco. Andrew prychnął i klapnął na krzesełku naprzeciwko nas.
- Przez ciebie nie będzie już taki ładny! Będzie płaski od siedzenia! O, widzisz?! – podniósł się i wypiął pośladki – Już się robi jak wielki talerz! – głos miał niemal płaczliwy.
- Zbliżają się święta Fabien ci go wymasuje i wróci do normalnych kształtów. – o dziwo James nadal był niewzruszony. – Ale myślę, że nie musisz nawet siadać. Zostań tak, gra poczeka. – kolejne prychnięcie, tym razem wściekłe i Andrew klapnął na swoim miejscu obrażony. Bezsprzecznie potrzebowaliśmy pomocy przy zajmowaniu się tym ‘ślepym durniem’, poetycko nazwanym tak przez Shevę. Z resztą wszelkie określenia odnoszące się mniej przyjaźnie do Pottera były dziełem blondyna.
Jednak ten feralny mimo wszystko dzień nie był do końca stracony. Chociaż byliśmy skazani na Jamesa, to wcale nie oznaczało to przymusowego przywiązania do niego przez cały czas. Uświadomił mi to nagły pełen radości uśmiech zielonookiego. Wpatrywał się tęsknie w coś za mną i Potterem. Syriusz odetchnął z ulgą i pogłaskał Petera pocieszająco. Nie za bardzo rozumiejąc odwróciłem się, jednak nie musiałem nawet tego robić, gdyż obiekt tej ogólnej radości właśnie wyszedł zza sofy. Popatrzył na nas trochę nieśmiało, po czym uśmiechnął się do Jamesa. Kinn był naszym zbawieniem! Od razu wstałem robiąc mu miejsce. Syri i Andrew właśnie zbierali na szybkiego szachy i pomagali stanąć Peterowi, a kiedy tylko Kinn usiadł obok okularnika dając mu pudełeczko czekoladek i zaczął rozmowę od niewinnego:
- Słyszałem, że coś ci się stało, a jak? – po prostu oddaliliśmy się pospiesznie na schody do dormitorium. Poniekąd chyba każdy z nas był ciekaw jak radzi sobie James w tej dziedzinie życia. Chcąc nie chcąc wychylaliśmy się w miarę możliwości by dostrzec, co się dzieje. Nie było słychać ani słowa z ich rozmowy, ale nie trzeba było nadprzyrodzonych umiejętności by wiedzieć, że J. wymyśli jakąś niesamowitą historię walki ze złem, w której ucierpiała jego noga. Wątpliwe by nasz ‘bohater’ przyznał się do swojej nieudolności.
Widać było, że Kinn walczy z nieśmiałością, zaś Potter był rozanielony. Nagle Niholas położył dłoń na kolanie Jamesa i pogłaskał je, zaś sam James objął go lekko i pogłaskał po głowie tuląc do siebie lekko. Odwrócił wtedy głowę do nas i posłał nieprzytomny uśmiech. Niemal mdlał z radości, ale już chwilę później zapomniał o nas i zajął się rozmową z chłopakiem.
- To ja idę okupować sowiarnię póki mogę. Nie wzywajcie mnie, jeśli Kinn sobie pójdzie, bo nie wytrzyma. Pielęgnujcie Jamesa i nie zapomnijcie o zmianie pieluchy, kiedy się posika. – pokazał nam język i czym prędzej oddalił się w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. To była dla nas zapewne ostatnia chwila, kiedy mogliśmy robić, co nam się podobało na własną rękę.
- Peter! Co tu robisz?! – lekko piskliwy krzyk Lily zakłócił nasz chwilowy spokój – Miałeś na mnie czekać w bibliotece! Albo mam cię uczyć, albo nie! – złapała blondynka za ucho i wyciągnęła siłą. Ta dziewczyna miała charakterek i wszyscy suwali się jej z drogi, kiedy tak maltretowała Pettigrew. Chyba miała zły dzień.
- Jak to dobrze, że mnie uczyłbyś ty... – Syriusz przełknął głośno ślinę. – To babsko jest straszne... Okropne... Idziemy stąd – złapał mnie za rękę i zaciągnął do sypialni. To uzmysłowiło mi, że znowu mamy kilka chwil dla siebie na małe pieszczoty. – Na Święta wracasz do domu, a ja zostaję tutaj. Muszę naładować baterie na ten czas – stwierdził całkiem poważnie. Usiadł na swoim łóżku i przyciągnął mnie do siebie. Usiadłem mu na kolanach oplatając go lekko w pasie nogami.
- Święta to tylko kilka tygodni. – stwierdziłem, chociaż sam pewnie będę za nim tęsknił. – Na pewno ktoś jeszcze zostaje, więc nie będziesz sam. – chłopak popatrzył na mnie sceptycznie. Tak, jemu bynajmniej nie chodziło o ‘kogoś’, ale o mnie. Objąłem go ramionami za szyję i uśmiechnąłem się. Musiał wytrzymać te dwa tygodnie. Z resztą nie wyobrażałem sobie by Syriusz miał nie dać sobie rady. On jeden zawsze był pewny siebie.
- A wynagrodzisz mi te dni samotnego siedzenia w szkole? – zapytał unosząc brew wyzywająco.
- Oczywiście... – zamruczałem chcąc byś jak najbardziej przekonującym. – Wyślę ci pocztówkę z życzeniami. – roześmiałem się widząc jego wspaniałą miną. Zdziwioną i zawiedzoną, może nawet kryło się tam lekkie załamanie? Nie mogłem się powstrzymać. Chichotałem z głową na jego ramieniu. – O właśnie! – nagle sobie to przypomniałem. – Uczniów zostających w szkole w tym roku pilnuje Wavele. – Black skrzywił się na sam dźwięk jego nazwiska. – Jeśli mnie tu nie będzie nie powinieneś mieć z nim żadnych problemów, skoro i tak za nim nie przepadasz. – chłopak tylko prychnął.
- Nie mów o nim – zamknął mi usta swoimi. Lekko i powoli muskał je jakby nawet nie chciało mu się robić nic więcej. Słodkie buziaczki z czasów pierwszej klasy, kiedy to powoli przyzwyczajaliśmy się do czegoś takiego. Obcięte wtedy włosy chłopaka ładnie odrosły i na nowo mogłem bawić się nimi w takich chwilach przesuwając kosmyki między palcami. Chwila odpoczynku od niego mogła nam tylko wyjść na dobre. Chciałem na nowo zacząć go poznawać, umocnić jeszcze bardziej nasz związek i nadać mu jeszcze głębszego znaczenia. Z resztą Święta były potrzebne całej naszej grupie. Każde z nas chciało chyba załatwić kilka spraw w domu i dopiero zacząć kolejny semestr w szkole. Poza tym po Bożym Narodzeniu na nowo będziemy mogli wychodzić do Hogsmeade, a tym samym bawić się w śniegu, na co wcześniej nie mieliśmy czasu, a co teraz było niemożliwe ze względu na nogę Jamesa.
Pchnąłem kruczowłosego na pościel i położyłem się na nim zadowolony. Niestety tylko na kilka chwil, gdyż walenie do drzwi potrafiłoby przerwać wszystko, nawet sen umierającego.
- James was woła! – Kinn nie bawił się w subtelność – Zajmijcie się nim na chwilę. Ja mam zadania. – jego głos był proszący. Syri zwalił mnie z siebie i szarpnięciem otworzył drzwi.
- To twój chłopak, dlaczego nie będziesz go niańczył? – zapytał poirytowany. Kinn popatrzył na niego zły.
- To wasz przyjaciel, a wy się tu migdalicie. Ja idę się uczyć. Jeśli chcesz żeby was wołał z Pokoju Wspólnego usiłując dotrzeć aż tutaj to powodzenia. – nieśmiałość przy Jamesie całkiem z niego wyparowała. Teraz był tym samym chłopakiem, który dostarczył Potterowi list miłosny niecałe dwa lata temu.
- Dobra, przepraszam. – Syri musiał skapitulować. Chcąc lub nie Kinn wyświadczał nam przysługę. Niestety nie dało się już przed nim ukryć, że ja i Black jesteśmy razem i to bardzo blisko.
Podniosłem się niechętnie z ciepłej pościeli pachnącej kruczowłosym. Wzywał nas obowiązek.



 

środa, 16 września 2009

Obiadek

Obiad oznaczał zbliżający się podwieczorek, a słodycze oznaczały wspaniały wieczór i rozkoszne ciepło. Czasami wydawało mi się, że powinienem przestać jeść czekoladę i inne łakocie. Źle na mnie działały, ale z drugiej strony nie potrafiłem odmówić sobie tej odrobiny przyjemności, która wypływała z rozgrzewających, smacznych i słodkich smaków słodyczy. Sam nie wiedziałem jak opisać to, co czułem, kiedy mogłem zachwycać czymś tak prostym, ale i tak niesamowicie wykwintnym. Czekolada miała w sobie coś, co pozwalało jej łączyć się ze wszystkim i sprawiać rozkosz podniebieniu. Dzieci łatwo było zniewolić słodyczą, a ja, chociaż dorastałem czułem, że ta część mnie nigdy się nie zmieni. Zawsze będę łasy na słodycze i będę stanowił łatwy cel dla Syriusza.
O dziwo na obiedzie pojawił się James. Nie spodziewałem się tego, a jednak zgłodniał zajęty poszukiwaniami i przyszedł zadowolony, a nie ulegało wątpliwości, że jak dotąd nie znalazł zupełnie nic. Szedł jednak pewnym krokiem i opadł ciężko na krzesło obok Syriusza. Andrew i Peter wrócili dziesięć minut przed okularnikiem, ale także im nie udało się nic zdobyć. Moi kochani przyjaciele, którzy jak zawsze mieli większego pecha niż inni. Uwielbiałem tę naszą niebanalną grupę.
- Wiecie, to nie nowość, ale uświadomiłem sobie, że jestem atrakcyjny i dziewczyny za mną szaleją... – słowa Jamesa wywołały ogólny kaszel z powodu zakrztuszenia się kompotem. Dwie osoby mogły być przypadkiem, jednak cztery to już przesada, więc nawet J. musiał zrozumieć tę aluzję całkiem nieumyślną, ale jednak istniejącą. – Jestem atrakcyjny. – powtórzył z naciskiem. – Dziewczynom podoba się to, że gram w quidditcha i mówią, że jestem przystojny...
- Tak, James, jesteś bardzo atrakcyjny. Dla rowerzysty. – Sheva chyba nie mógł sobie odmówić docinania chłopakowi. Z resztą dzięki niemu nie musieliśmy robić tego my, a denerwowanie Pottera było wspaniałym zajęciem i ciekawą rozrywką.
- Odczepisz się kiedyś od moich okularów?! – syknął wściekle – One się podobają dziewczynom! Same mi to mówiły! I nawet dostałem od nich po buziaku. Naprawdę jestem przystojny...
- James, popatrz w lustro. Zdejmujesz rower z nosa, siadasz na te bryle i możesz je wozić po szkole. Nic dziwnego, że się im podobasz – Andrew kpił dalej. Uśmiechałem się pod nosem rozbawiony, Syriusz prychał kompotem w szklankę, co chwile.
- A Niholas?! Jest ze mną!
- Akuratnie Kinn to zapalony kolarz – pokazał mu język i zrobił unik żeby nie dostać kością ze skrzydełka. Byli zabawni. Kłócili się dalej, jednak ja nie słuchałem już tego. Moja uwagę przykuł wchodzący do Wielkiej Sali nauczyciel run. Przebrał się i wykąpał. Końcówki jego włosów były mokre i wyglądał zjawiskowo. Zarumieniłem się przypominając sobie to, że wylądowałem na nim zaledwie kilka godzin wcześniej.
- Jesteś rozpalony – Syriusz sprowadził mnie na ziemię i przyłożył dłoń do mojego czoła – Nie masz gorączki? – był słodki i było mi trochę wstyd, że pozwoliłem sobie na odprowadzanie wzrokiem profesora.
- Mam gorączkę – stwierdziłem i położyłem dłoń na jego udzie – Zazwyczaj, kiedy jesteś blisko. – ścisnąłem mu je. Tym razem to Syri chyba nawet lekko się zaczerwienił. Dzięki temu zdołałem uniknąć kolejnych pytań, ale tym samym uświadomiłem sobie, że kruczowłosy naprawdę jest tylko mój, a ja, chociaż dostrzegam innych to nie potrafiłbym być z nikim innym jak tylko z nim.
Uśmiechnąłem się do chłopaka, akurat, kiedy ktoś wbiegał do Wielkiej Sali. Krukon skupił na sobie uwagę wszystkich, kiedy dotarł do stołu nauczycielskiego. W jego ręce zalśnił zegarek. Po Sali rozniosły się jęki niezadowolenia. James przeklął cicho pod nosem. Kiedy dyrektor wstał cały rozpromieniony zapanowała idealna cisza i każde jego słowo było słychać zupełnie jakby było magicznie wzmacniane.
- Mój zegarek! Brawo! Gdzie go znalazłeś? – w jadalni znowu zapanowało poruszenie, a szczęśliwy znalazca na chwile zamarł niepewny.
- W kącie przy wejściu do kuchni... – odpowiedź była równie niepewna, co mina chłopaka.
- Ach, tak! Bardzo ci dziękuję! Sam szukałbym go miesiącami! Musiał mi wypaść, kiedy odwiedzałem Skrzaty... – Dumbledore uśmiechnął się nieśmiało. Było widać, że te odwiedziny miały więcej wspólnego z podjadaniem niż samymi odwiedzinami. A samo zgubienie zegarka pasowało do niego bardziej niż schowanie go, jak przypuszczaliśmy na początku. Nie dało się ukryć, że zaskoczył tym każdego i tylko nauczyciele nie wydawali się zdziwieni. – Wszystkim wam należy się nagroda, dlatego kiedy wrócicie do pokojów zastaniecie małe niespodzianki na łóżkach, a ty... – zwrócił się ponownie do znalazcy – A ty naturalnie nie musisz obawiać się żadnych zajęć, a teraz jemy, jemy, moi kochani. – schował zegarek do kieszeni i zabrał się z animuszem do posiłku.
Pierwsze minuty wydawały się ciężkie i jedynym, co przerywało ciszę był szczęk sztućców i talerzy. Dopiero po dłuższej chwili zaczęły się pierwsze rozmowy szeptem. Z czasem były już bardziej śmiałe i pewniejsze. Atmosfera robiła się bardziej luźna. Nawet James zdołał ochłonąć po tym niepowodzeniu.
- W tym tygodniu chyba was zaniedbałem – stwierdził wesoło – Jakoś mało było mnie w waszym życiu...
- Ciebie nie da się z niego wytępić, więc zapewniam cię, że przez ten tydzień tylko odrobinę odpoczęliśmy. Nie martw się, nie musisz od razu do nas wracać – Andrew uśmiechał się jednak ciepło do chłopaka. Lubił go, chociaż okazywał to na swój własny sposób.
- No, już. Koniec tego dobrego! Idziemy stąd! – okularnik znowu był całkowicie sobą. Zmierzwił sobie włosy i wstał od stołu. Ponaglił nas ruchem ręki i traktując, jako swoją obstawę szedł, jako pierwszy.
Niestety nie zaszedł daleko, chociaż więcej miało to chyba wspólnego z upadaniem, niż chodzeniem. Wszedł spokojnie po schodach, a jednak przy ostatnim:
- James, uważaj na... – za późno. Okularnik nie zauważył swoich rozwiązanych sznurówek, stanął na jednej, zatrzymał tym sam siebie i jak długi wyłożył się na schodach. Nie było to nawet śmieszne. James potrafił być żałosny i naprawdę nikogo to specjalnie nie dziwiło, a teraz leżał na schodach przewracając się powoli na bok.
- Auć, auć, auć! – syczał, gdy my nadal staliśmy jak spetryfikowani nie potrafiąc zrozumieć jak można być takim fajtłapą – Chyba zrobiłem sobie ziaziu! – stwierdził patrząc na swoją kostkę – Hej! Boski James do czterech ciołków! Trzeba mi pomóc! To naprawdę boli!
- A tak, James! – uderzyłem Syriusza w ramię i podchodząc do przyjaciela popatrzyłem na jego nogę. Szczerze mówiąc nie znałem się na tym, więc nie mogłem mu pomóc. – Zabierzemy cię do Skrzydła Szpitalnego. Nie stawaj na nodze. – złapałem go pod rękę i starałem się go podnieść. Było ciężko, jednak Syriusz zbudzony z transu złapał okularnika z drugiej strony i udało nam się go bezpiecznie unieść.
- Możesz stać na jednej? – Sheva podszedł i pogłaskał przytakującego Pottera po głowie. – I widzisz? Nawet taki wielki rower nie pomaga, jeśli jest się tobą. – odskoczył śmiejąc się, gdy James planował go uderzyć.
- Weź się nie wierć, bo cię puszczę! – upomnienie Syriusza było ostre i byłem przekonany, że naprawdę to zrobi, jeśli chłopak się nie uspokoi. Powoli podtrzymując kuśtykającego Jamesa pomogliśmy mu dotrzeć do pani Pomfrey, która widząc go od razu podeszła szybko i zajęła moje miejsce prowadząc go do swojego małego gabineciku. Posadziła go na krześle i od razu zaczęła zajmować się jego nogą. Ona nie zmieniała się chyba nigdy, chociaż widywaliśmy ją, całe szczęście, rzadko. Widać teraz miało się to zmienić.
- Co się stało? – kobieta popatrzyła na nas znad kostki okularnika. James przełknął ślinę i popatrzył w bok. Niemrawo opowiedział jak sobie to zrobił i zaczerwienił się, kiedy zostało to skomentowane. Nie dało się ukryć, że ślamazary powinny mieć buty na rzepy i chodzić patrząc pod nogi, a nie sunąć nosem po suficie, jak obrazowo stwierdziła pani Pomfrey. James skręcił kostkę, a chory James to nieznośny James. Zaczynały się naprawdę ciężkie dni niańczenia małego Potterka.


niedziela, 13 września 2009

Upadek

Arty w szacie bloga to fanarty z HP.

15 grudzień

Smutna rzeczywistość szkolna. Pottera widziałem tylko przez krótką chwilę z samego rana, kiedy to zbierał się do swoich całodziennych poszukiwań zegarka dyrektora. Andrew nie miałem nawet okazji zobaczyć, zaś Peter zdołał się wyrobić dopiero po obfitym śniadaniu. Prawdę powiedziawszy dla mnie i Syriusza zapowiadał się przyjemny dzień we dwoje. Niestety nie mogłem się bardziej pomylić. Niewiele osób oparło się pokusie przedświątecznego lenistwa, a tym samym uciekali szybko z Wielkiej Sali lub nie zjawili się na śniadaniu ze wszystkimi. Wyszło na to, iż ja i Syriusz, jako ostatni opuszczaliśmy wielką jadalnię wyraźnie się ociągając. Zapowiadał się spokojny dzień, póki nie usłyszałem wyraźnego nawoływania Flitwicka.
- Żartujecie sobie... – Syriusz zatrzymał się gwałtownie i wymusił wielki uśmiech. To potrafił najlepiej. Odwrócił się zamaszyście do profesora. Nie kryłem nawet rozbawienia jego reakcją. – Pan nas wołał? – zapytał słodko, kiedy niziutki mężczyzna podchodził do nas powoli kiwając się lekko na boki.
- Macie chwileczkę czasu, prawda? – głos nauczyciela był przepełniony wesołością i grzecznym pytaniem. Gdybym miał wybrać najmilszego nauczyciela w szkole z pewnością byłby nim właśnie on. Zupełne przeciwieństwo ostrej McGonagall, czy nawet szarmanckiego Camusa. Flitwick był po prostu miłym, spokojnym i niesamowicie wyrozumiałym profesorem.
- Gdybym mógł jej nie mieć... – Syri odpowiedział mu westchnieniem – Słucham, panie profesorze, w czym możemy pomóc?
- Oj, to nic wielkiego, nie zajmie nam więcej niż godzinkę. – gdyby tylko wiedział, że wcale tym nie zachęcił kruczowłosego pewnie na przyszłość unikałby podobnych wyznań. – Syriuszu, jesteś wysoki, silny, przydasz mi się tutaj, a ciebie Remusie, prosiłbym byś przyniósł mi z ‘graciarni’ na trzecim piętrze takie niewielkie niebieskie pudełko w różową wstążką. Tutaj jest klucz, proszę. A ty chodź za mną. – poinstruował Syriusza. To tłumaczyło, dlaczego to właśnie ja miałem tam iść. ‘graciarnia’ była nazwą nadaną przez uczniów. Był to pokoik, w którym nauczyciele trzymali nasze stare sprawdziany, czasami zniszczone przybory i pomoce naukowe. Najbardziej kuszącą perspektywą dla ucznia były właśnie stare testy. Dawało to nikłą, jednak zawsze jakąś możliwość, iż powtórzą się pytania chociażby podczas zdawania SUMów. Syriusz widocznie nie cieszył się zaufaniem na tyle by wysłać go samego w tamte rejony i od razu było widać, że zdaje sobie z tego sprawę.
Nauczyciel od razu pogonił go przed sobą nie pozwalając na żadne rozmowy ze mną. Było to wielkim plusem, ponieważ odrzucenie usilnych błagań Blacka o zerknięcie na testy mogłoby być trudne. Tym sposobem miałem wolną rękę i mogłem zająć się tylko powierzonym mi zadaniem.
Pamiętając, co mam znaleźć wspiąłem się schodami na trzecie piętro. Na korytarzach były całkiem spore grupki uczniów przeszukujących każdy centymetr zamku. Drzwi ‘graciarni’ były przymknięte, więc nie musiałem nawet używać klucza by dostać się do środka. Świadczyło to o obecności jakiegoś nauczyciela w środku.
- Przepraszam? – zapytałem wchodząc do środka. Na pierwszy rzut oka pokój wydawał się pusty nie licząc sporych stosów kartek, książek, gazet i zniszczonych przedmiotów, czy to klatek bez kilku krat, czy też już dawno wysłużonych pojemników na składniki eliksirów, które były niesłychanie przebarwione i zapewne nie dałoby się już dostrzec ich zawartości, gdyby jakąś posiadały.
- Wejdź, wejdź – usłyszałem głos zanim jeszcze dojrzałem właściciela wyłaniającego się zza stosu posegregowanych i powiązanych kart egzaminacyjnych – O co chodzi... Remusie... – dostrzegł mnie chwilę wcześniej niż ja jego, nauczyciel run. Syriusz byłby wściekły gdyby o tym wiedział.
- Profesor Flitwick przysłał mnie po... pudełko z wstążką... Niebieskie pudełko z różową wstążką. – sprecyzowałem przypominając sobie, że pokój może być pełen podobnych rzeczy. Tym czasem Wavele zmarszczył czoło.
- Nie widziałem tutaj niczego podobnego, ale możemy poszukać. Wejdź głębiej do środka, nie ma sensu stać przy drzwiach. Przeszukaj tamte szafki, ja poszukam tutaj. – zaoferował się i od razu zabrał za przeglądanie półek.
- Dziękuję – odparłem lekko zaskoczony. Przez Syriusza sam powoli zapominałem, że nauczyciel był przecież zawsze miły i wcale nie zachowywał się dziwnie, jak Black starał się za każdym razem sugerować. Zabrałem się do grzebania po swoich półkach. Niektóre nie były otwierane od całych wieków. Wylatywały z nich ćmy, mole siedziały na okładkach książek, kurz przypominał kołderkę. Nie jednokrotnie oczy zaszły mi łzami, a w nosie czułem swędzenie, które sprawiało, że chciałem kichać. Nie zdziwiłbym się gdyby nagle zaczęło mi cieknąć z nosa. Już niemal nie widziałem na oczy. Otarłem je wierzchem dłoni. Źle się czułem. Poczułem na twarzy coś miękkiego. Łzy zniknęły i mogłem coś zobaczyć. Dłoń trzymała przy mojej twarzy haftowaną chusteczkę. Wziąłem ją i otarłem nos. Popatrzyłem na stojącego obok Wavele.
- Do tego miejsca trzeba się przyzwyczaić. Nie polecam przychodzić tu bez wielkiego zapasu chusteczek. – uśmiechnął się ciepło.
- Dziękuję – powiedziałem ponownie. – Ja... Oddam panu chusteczkę...
- Nie ma sprawy. Możesz ją sobie zostawić na chwile takie jak ta. Tak w ogóle to jestem zdziwiony. A gdzie twoje drugie ja? – ton jego głosu wyraźnie dał mi do zrozumienia, że mówił o Syriuszu.
- Został... To znaczy profesor Flitwick chciał by mu pomógł! – tłumaczyłem w miarę zrozumiale. – I on nie jest moim drugim ja... – speszyłem się trochę – Jest tylko nadopiekuńczy.
- Nadopiekuńczy? Hmm... To chyba dobrze. Dziewczyną się to podoba, musi mieć powodzenie. O ile oczywiście kawaler może wygłaszać podobne opinie. – zaśmiał się. Postanowiłem wysiąkać nos by nie zdradzać swojej irytacji tamtym stwierdzeniem. Zbyt dobrze wiedziałem, że Black już teraz ma powodzenie, a co dopiero miałoby być w przyszłości? Nie chciałem o tym myśleć, a tym bardziej rozmawiać.
- O! No proszę, tu jest twoja zguba! – profesor schylił się by podnieść spod stołu paczuszkę, której szukałem. Trochę zbyt gwałtownie odwróciłem się w jego stronę i pchnąłem szafkę, która zachwiała się unosząc wielki tuman kurzu. Coś zaszeleściło. – Uważaj! – nauczyciel łapiąc mnie za rękę przyciągnął do siebie blisko. Było ciasno, więc zahaczając o stojące za nim biurko stracił dodatkowo równowagę i obaj runęliśmy na ziemię. Już po raz drugi wylądowałem bezpiecznie właśnie na nim. Tym razem jednak moja twarz znalazła się tylko niebezpiecznie blisko jego ust, a moje kolano między jego nogami. Trochę wystraszony i speszony patrzyłem na nauczyciela. Leżał na stercie starych gazet, cały kurz osiadł na nim, przez co wyglądał zjawiskowo. Patrząc na niego z takiego bliska, w takiej sytuacji zauważyłem, że był naprawdę przystojny. Niebezpieczne spojrzenie, wyzywający kształt warg. Może właśnie to sprawiło, że Syriusz uważał go za kogoś zdolnego do dziwnych rzeczy.
Nauczyciel złapał mnie pod pachami i przysunął się jeszcze bliżej mojej twarzy, jednak nie robił nic, co mogłoby wydać się podejrzane. Posadził mnie na swoich kolanach i usiadł normalnie. Zaczął zgarniać z moich włosów i twarzy pajęczyny, paprochy, kurz. Miał duże, ciepłe dłonie.
- To miejsce jest bardziej niebezpieczne niż sądziłem – stwierdził otrzepując się i ruchem dłoni ponaglając mnie bym wstał z jego ciała. Zerwałem się gwałtownie speszony tym, że tak długo z tym zwlekałem. – No, cóż. Nie mniej jednak znalazłeś pakunek. Zabierz go profesorowi i przebierz się, bo wątpię by dało się jakoś wyczyścić teraz ubranie. – rzeczywiście. Ilekolwiek nie starałbym się otrzepać spodni nic to nie dawało, byłem bezustannie brudny, a i elegancka koszula profesora nadawała się już tylko do prania.
- Narobiłem panu kłopotów – mruknąłem chcąc jakoś złagodzić możliwy gniew lub wyrzuty.
- To nic takiego. Z czasem chyba nawyknę do tego, że lądujesz na mnie – zaczesał dłonią włosy do tyłu. Podał mi pudełko, którego szukaliśmy. – Idź je zanieść, a ja postaram się posprzątać to, co rozrzuciliśmy. – chciałem powiedzieć, że mu pomogę jednak ten uśmiechnął się dodając mi otuchy i pokazując, że nic się nie stało. Naprawdę był miły. Odpowiedziałem mu na to uśmiechem i nadal chcąc jakoś doprowadzić się do porządku wyszedłem z pomieszczenia. Powietrze na korytarzu było zupełnie inne. Świeże i czyste w porównaniu z tym zatęchłym w ‘graciarni’, a Syriusz całkowicie mylił się, co do Wavele’a. Chociaż nie koniecznie chciałem mu o tym mówić.


piątek, 11 września 2009

Kartka z pamiętnika XLVIII - Gabriel Ricardo

Spokój to chwila ulotna, a już z pewnością, kiedy jest się w związku z największym zboczeńcem, jakiego miał w swoich murach Hogwart. W tym wypadku każda cegiełka zamku byłaby zgodna, co do jednego, z Michaelem da się żyć, ale ciężej jest się kochać. Do tego trzeba było wiele siły i odwagi, jako że lubił sięgać po coś nowego, a w tym wypadku zatrzymał się na szczęście na zabawach.
- Nie patrz tak na mnie. – mruknął do mnie niezadowolony, jakby potrafił czytać w myślach. – Dziś będzie tylko i wyłącznie zabawa w piratów! – wyjął z szafki kolejne dziwne stroje. – Ja będę kapitanem, a ty majtkiem pokładowym.
Prychnąłem. Głośno biorąc pod uwagę, że Michael po drugiej stronie pokoju z łatwością mógł to usłyszeć.
- Dobra! Ty będziesz kapitanem, a ja majtkiem... – zawahał się i uśmiechnął do siebie, co dało się zauważyć bez wysiłku. Wymyślił coś i był z tego naprawdę dumny. Czasami zastanawiałem się, czy gdybym nie znał go tak dobrze to byłbym spokojniejszy. – Więc tak... – podniósł mnie i zaczął rozbierać zastępując normalne ubrania strojem kapitana pirackiego statku. – Przybiliśmy do brzegu, reszta załogi jest na lądzie został tylko kapitan i ja. Ty siedzisz w kajucie i śpisz, a ja... To już tam wyjdzie z czasem. Tylko wczuj się... – żałosny jęk trudny do zniesienia – Proszę...
- Oj, wiem przecież! – syknąłem i sam dopiąłem sobie koszulę. Michael mógł wtedy zająć się sobą i założyć jakieś łachmany nieumywające się do mojego wytwornego stroju. Szkoda, że i tak zamierzał mnie go pozbawić.
- Kładź się i śpij! – wypadł z pokoju i gdzieś przed oczyma chyba nawet mignął mi psi ogonek merdający na wszystkie strony. Nawet nie chciałem rozpatrywać możliwości leczenia w zakładach specjalistycznych. I tak nic by to nie dało, a odwiedziny Michaela tylko pogarszałyby mój stan.
Nie widziałem wyjścia z tej sytuacji. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Zabawę czas zacząć. Nie ważne czy to lubiłem, czy nie. Wybierałem mniejsze zło niż obrażony Michael masturbujący się przed moimi oczyma, a taki sposób karania mnie jakoś podejrzanie mu się spodobał.
Spokój, cisza, a po chwili drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka cicho. Nie musiał się aż tak wczuwać, niestety on prawdopodobnie nie potrafił inaczej. Dosyć niespodziewanie usłyszałem głośny huk. Chłopak wszedł w coś i narobił rabanu. Oryginalny sposób rozpoczęcia tej historii. Wstałem gwałtownie patrząc w jego stronę zły.
- Kto pozwolił ci tu wchodzić?! – syknąłem. Chłopak milczał klęcząc nie zdążywszy się jeszcze podnieść, więc podszedłem do niego i kładąc stopę na jego piersi pchnąłem go w tył tak by upadł – Zadałem pytanie, głuchy jesteś?! – kolejne warknięcie.
- Wszyscy są na lądzie, a ja zostałem by zająć się statkiem. – zaczął powoli, jednak z coraz większą pewnością siebie. – Dlaczego nie miałbym się zająć także kapitanem? – podniósł się i przyłożył usta do buta. Sunął po nim całując cholewę po samo kolano, a później unosząc wzrok na mnie polizał ją i zaczął skubać zębami na samej górze. – Po tak długim czasie na morzu kapitan powinien się zrelaksować... – wstał i w rekordowym tempie zaciągnął mnie do łóżka. Pchnął mnie na nie i zdejmując mi pas przywiązał ręce do wezgłowia, a następnie udał, że to samo robi z nogami. Jako kapitan musiałem się wyrywać, więc starałem się jak tylko mogłem, niestety nieskutecznie.
Obserwując mnie i moją zdenerwowaną minę chłopak zdjął koszulę. Nic nie robił sobie z moich rozkazów i krzyków by mnie rozwiązał, ani gróźb, co raz to bardziej wymyślnych.
- Oj, nie zdzieraj gardła tak wcześnie, kapitanie. – jego ton był uniżony i nienaganny – To tylko początek, a przecież lubisz ostro. Wiem o panu więcej niż mogłoby się wydawać. – szarpnięciem zsunął mi spodnie do kolan, ponieważ dalej nie był w stanie, to jednak było tylko bardziej podniecające. Spojrzał na mnie zadowolony. Rozdarł koszulę nie bawiąc się w rozpinanie guzików i przysunął się do mojej twarzy. Polizał po brodzie, policzku, a później uchu.
- Nie waż się nawet mnie dotykać! – nadal sypałem rozkazami.
- Nie ma takiej możliwości, niech kapitan sam zobaczy... – złapał w zęby mój sutek i gryzł póki nie był obolały. Wtedy zęby zamienił na usta i ssał intensywnie jakby oczekiwał, że coś dostanie. Trzeba jednak przyznać, że było w tym coś przyjemnie pobudzającego, co odczułem w dolnych partiach ciała. – O, właśnie... Na to czekałem. – skomentował głośno – Teraz kapitan nie może zaprzeczyć, że ma na to ochotę. Ba! Że chce bym go ładnie zaspokoił w każdej części... – językiem przesunął po całej piersi od wymęczonego sutka, przez brzuch do krocza. Trącił mój członek nosem – Królewski poczęstunek przed obiadem? – chociaż nadal udawałem, że się wyrywam wolałem by zabrał się już za mnie zamiast bawić. Największa niedoskonałość jego zabaw.
Całe szczęście doczekałem się czegoś. Cały czas wyzywając mnie wzrokiem zaczął rozpieszczać moje krocze wargami. Zaczynając od czułej główki, poprzez wrażliwy na mocniejsze pieszczoty trzon, doprowadzał mnie do szału. Lizał, ssał, kąsał lekko i stymulował wargami tak bym dostrzegał każdy ruch w chwili, gdy tylko go poczuję. Bydlak wiedział jak to robić, ale tym samym sam podniecał się i z trudem panował nad pragnieniami.
Zaklął głośno i zostawił mnie rozpalonego grzebiąc po szafce. Złapał za pierwsze, co wpadło mu w ręce i wycisnął krem z tubki na dłoń. Rozsmarował go i znowu wrócił do lizania mnie. Niedbale zsunął sobie z bioder spodnie i wtedy zaczął się najtrudniejszy sprawdzian mojej wytrzymałości. Jego jedna dłoń powędrowała do mojego tyłka, zaś druga stymulowała jego członek tym samym rozprowadzając po nim krem. Z przymkniętymi oczyma i westchnieniami obsługiwał mnie ustami. Jakkolwiek starałem się milczeć i nie zdradzać odczuwanej przyjemności tak teraz moje jęki były zdecydowanie głośniejsze niż jego wyrazy zadowolenia. Moje biodra same się poruszały i coraz ciężej było mi udawać, że nogi także są związane.
- Skończ! – syknąłem, jednak jedno jego prychnięcie i o wiele większy wysiłek włożony w pieszczoty, także te dawane przez palce wsunięte do środka, ukróciły wszelkie konkretne zaczątki myśli, jakie pojawiały się w mojej głowie. Gryząc wargi wytrysnąłem mu w usta, jednak nadal byłem twardy i niezaspokojony.
- Rozwiąż mnie! – rozkazałem. Zrobił to dając tym samym wytchnienie swojemu ciału. Nie ważne czy mówiłem to, jako kapitan, czy ja sam. Odwróciłem się, stanąłem na czworaka i wypiąłem. Michael nie zwlekał. Jak spragnione słodyczy dziecko zareagował od razu. Poczułem go w sobie i chociaż nie chciałem to zaraz po tym nastąpiła chwila spokoju. Moje ciało pragnęło spełnienia i otrzymałoby je gdyby Michael od razu zadowolił mnie swoimi pchnięciami. Zacisnąłem dłonie na pościeli zatrzymując w sobie krzyk bolesnego niespełnienia. Potrzebowałem go już, teraz, natychmiast, bez zwlekania. Chciałem nawet wydać mu kolejne polecenie jednak było to w zupełności zbędne.
Ze stęknięciem jego ciało zaczęło się poruszać popychając tym samym moje w cudownym tempie pobudzającym wszystkie nerwy do działania. Szalałem z podniety mając świadomość, że Michael jest tuż za mną, a jego członek wnika we mnie dając tę niesamowitą rozkosz.
- Za długo się z tobą bawiłem! – skarcił samego siebie i nie ograniczany niczym narzucił tempo. Zdecydowane i szybkie, cudowny przewodnik spełnienia.
Odchyliłem głowę w tył wyginając plecy, dzięki czemu wyraźniej czułem jak obaj toniemy w tej wspaniałej przyjemności. Jego dłoń pieszcząca moją męskość przesądziła o wszystkim. Chociaż chciałem czuć go dłużej, być niemal nieprzytomnym w tej nieprzerwanej ekstazie, on nie pozwolił mi na to. Zmusił mnie do mobilizacji sił i pełnego wysiłku wytrysku, podczas gdy jego ciało nadal wrażliwe na pieszczoty zatracało się coraz bardziej póki nie spięło się i nie wypuściło z siebie całej kłębiącej się w lędźwiach rozkoszy.
- Mówiłem, że o kapitana także trzeba zadbać. – westchnął zmęczony prosto do mojego ucha, gdy jego ciało niespokojnie wysuwało się z mojego. Michael zawsze kręcił się wtedy niemożliwie i nie rzadko podniecał mnie tym na nowo, lub wyrywał jęki z mojego gardła.
- Przeciągnę cię za to pod kilem! – syknąłem na koniec i żałowałem, że nie mogłem tego zrobić naprawdę. To byłoby przyjemne, a efekt mógłby mnie nawet pobudzić.
- Wiem, że tego chcesz. – położył się nagi, w pełni zadowolony obok mnie uśmiechając głupio. – Ale moje zabawy nie są tak dalece realne. Powiedzmy, że następnym razem sam coś wymyślisz. Pobawimy się na twoich zasadach, co ty na to?
- Żebyś nie płakał i nie błagał o litość. – syknąłem zmęczony. Już ja wymyślę mu taką zabawę, że nie zapomni jej nigdy i będzie wspominał go samej śmierci. Niewyżyty drań!


środa, 9 września 2009

Ot, kiss

14 grudnia
Kolejne zadanie dyrektora, które pociągnęło za sobą tłum chętnych tym razem wydawało mi się wyjątkowo trudne. Polegało na znalezieniu w szkole złotego zegarka kieszonkowego z wygrawerowanym feniksem. Jak zaznaczył Dumbledore zegarek mógł być dosłownie wszędzie w szkole wykluczając tylko jego gabinet, nasze dormitoria i gabinety nauczycieli. Dodał, zapewne specjalnie, iż późniejsza nagroda może być równie dobrze przekazana komuś w prezencie. Skoro mieliśmy czas przedświąteczny z pewnością nie jednemu spodoba się taki prezent. I to właśnie wywołało szczęśliwe uśmiechy u jednych i miny pełne ubolewania u drugich. Widać nie każdy chciał oddać swoją szansę na spokój innej osobie, a tym razem szykowały się nie lada poszukiwania.
Cały dzień był przepełniony osobami przeszukującymi wszystkie śmietniki, szukającymi w najmniejszych szparkach, lub tymi, którzy postawili na przyglądanie się lampom, pajęczynom i wszelkim innym miejscom, które wymagały wysoko podniesionej głowy.
Nie sądziłem by ktokolwiek znalazł ukryty przez dyrektora zegarek, jako że panowała cisza i każdy wydawał się uważny i ostrożny nawet po zachodzie słońca, kiedy niewiele było widać. Także nie doszły do nas żadne wieści o znalezieniu czegoś, co chociaż przypominałoby poszukiwaną przez większość rzecz. Syriusz tym razem dał sobie spokój z wyścigiem po święty spokój na zajęciach. Grzecznie odrabiał zadania, uczył się, o ile można było nazwać nauką tak ograniczony czas spędzony nad książkami i przede wszystkim trzymał się blisko mnie.
Mieliśmy dziś szczęście. Niebo było czyste i bezchmurne, wiatr zelżał, nie padał śnieg, a chociaż powietrze było typowo zimowe to nie przeszkadzało nam w nauce astronomii. W prawdzie nie było nam wygodnie w grubych kurtkach, szalikach, czapkach i ciepłych rękawicach, ale wydawało mi się to trochę zabawne. Przypominaliśmy miśki stojąc na szczycie Wieży Astronomicznej i czekające na nauczyciela. Poustawiano tam okrągłe stoliki na dwie osoby, z boku stał jeden bardziej konkretny, a my nie wiedzieliśmy nawet, o co chodzi. Śnieg został usunięty z tarasu, a ja już tylko czekałem na rozpoczęcie się zajęć.
- Ostatnio skupiliśmy się tylko na definicjach i teorii, dziś będziemy mieć więcej praktyki. – głos nauczyciela znowu był jedynym, z czym mieliśmy do czynienia. Ostry, głęboki, taki jak zawsze, niesamowity. – Z boku na stoliku macie mapy nieba, fosforyzujący atrament i okulary. Podzielcie się tym, tak by każdy dostał po sztuce. – wydał polecenie zupełnie jakby wcale nie musiał nam tego mówić. Niemal wymagał byśmy reagowali od razu na każde jego słowo.
Oczywiście żadne z nas nie zwlekało. Od razu założyłem okulary, zabrałem swoje przybory i usiadłem przy jednym ze stolików. Podobał mi się taki rodzaj prowadzenia zajęć. Chociaż było ciemno dobrze widziałem mapę nieba, a gwiazdy na niej zaznaczone świeciły z kartki złotem. Mało to dzięki szkołom widziałem wszystkich wokół mnie i bez przeszkód mogłem w każdej chwili przenieść wzrok na niebo nie obawiając się, że muszę wpatrywać się w nie dłużej by przyzwyczaić oczy do jego widoku.
- Okulary są całkowicie bezpieczne – skomentował nauczyciel, jakby chciał uniknąć głupich pytań – Nie zepsujecie oczu rysując w ciemności, a tym samym nie musicie wpatrywać się tempo w niebo by przyzwyczaić się na nowo do ciemności po oświetlaniu map. Wasze zadanie to zaznaczenie na kartach pięciu gwiazdozbiorów tak jak uczyliśmy się tego tydzień temu. Punktem odniesienia każdej mapki jest Wieża, więc nie widzę problemu w wykonaniu zadania. Po zajęciach zostawicie wszystko na stoliku, więc proszę nie zapomnieć o podpisaniu mapek. Zaczynajcie.
- I już?! – ktoś mruknął głośno z drugiej strony tarasu.
- A uważasz, że coś jest tu niezrozumiałe? – nie dało się zaprzeczyć, że nauczyciel wydawał się wiele od nas wymagać, jednak nie uważałem by zadanie, jakie nam powierzył było nadzwyczajnie trudne. Wymagało tylko poświęcenia całej uwagi pracy, a to niewysoka cena za dobre stopnie.
Nie było, na co czekać. Od razu zabrałem się do pracy. Bez trudu odnalazłem na mapie nieba gwiazdy, które znajdowały się dokładnie nade mną. Uśmiechnąłem się nawet do siebie. Całe błonia pokryte były grubą warstwą śniegu, który jaśniał niesamowicie w ciemnościach, powietrze było chłodne, a nasze oddechy zamieniały się w parę. To tym bardziej mi się podobało i sprawiało przyjemność. Mróz lekko szczypał policzki i naprawdę było przyjemnie.
Nawet nie zauważyłem, kiedy moje zadanie było zrobione, a ja mogłem już tylko je sprawdzić i rozkoszować się pracującego nad swoją mapką Syriusza. Okulary były idealne by mógł wpatrywać się w niego zupełnie, jakby siedział przede mną w środku dnia. Czasami był rozkojarzony, po chwili znowu skupiał się tylko na zadaniu. Był to chyba największy plus tego, że nauka nie sprawiała mi trudności. W każdej chwili mogłem obserwować starania Blacka nie martwiąc się tym, że coś mi umknie, z czymś się nie wyrobię.
Kruczowłosy złapał za swój stołek i przysunął się ciut bliżej mnie. Wyjął kartkę ze swojej torby i naskrobał coś na niej podając mi zapisany kawałek pergaminu. Litery fosforyzowały na fioletowo.
„Pokaże Ci coś, jeśli skończyłeś” przeczytałem szybko. Skinąłem głową dopisując krótkie „Yhym”. Syri dopisał ponownie swoją część „Więc schyl się i wejdź pod stolik. Naprawdę warto to coś zobaczyć!”. Jeszcze zanim skończyłem czytać on zanurkował i zniknął pod obrusem stolika. Wszyscy zajęci byli pracą, Black wydawał się skończyć, chociaż jego gwiazdozbiory były zaznaczone bardzo niezgrabnie i pospiesznie. Na to niestety nie miałem już wpływu. Wszedłem pod stolik, chociaż było to bardzo niewygodne zarówno z powodu zbyt dużej ilości ubrań, jak i małych rozmiarów stolika.
- Co mi chciałeś pokazać? – zapytałem szeptem chłopaka. Ten uśmiechnął się i zdjął moje okulary. Swoich musiał pozbyć się wcześniej. Zsunął trochę moją czapkę i zanim zrozumiałem, o co chodzi on pocałował mnie mocno. Zabawnie było poczuć jego gorące usta na moich i jego chłodny policzek lekko ocierający się czasami o mój. Zamknąłem oczy zdejmując czapkę Syriusza by nie przeszkadzała nam i nie spadała mu na oczy w czasie pocałunku. Było bardzo przyjemnie. Od razu zrobiło mi się przyjemnie ciepło i kurtka wydawała się niemal niepotrzebna. Przysunąłem się bliżej niego uważając by nie wysunąć się spod stoliku. Poniekąd całowaliśmy się pod nosem wszystkich innych, samego nauczyciela, a przecież było to takie przyjemne i nie martwiło mnie wcale.
- I jak? – Black pochylał się nad moim uchem by móc mówić ciszej i nie zwracać niczyjej uwagi na nasz stolik. Pusty z pozoru.
- Mamy problem – odparłem równie cicho – Nic nie widziałem, bo zamknąłem oczy. Musisz pokazać mi jeszcze raz. – uśmiechałem się do siebie, chociaż chłopak nie mógł tego zauważyć.
- W takim razie jeszcze raz. Patrz uważnie. – słyszałem jego rozbawienie w tych słowach. Jego wargi ponownie dotknęły moich, jednak teraz to ja na chwilę przejąłem inicjatywę. Niemal siedziałem na jego kolanach, chociaż byłoby to prawie niemożliwe, gdybym miał być dokładny. Chętnie go całowałem, dawałem z siebie wszystko i przyjmowałem to, co otrzymywałem od chłopaka. Pod ubraniem było mi tak gorąco, że czułem jak pot spływa mi po plecach. Grube ubrania, kurtka i pocałunki z pewnością nie mogły się dopełniać, a razem wręcz parzyły.
- Tak. Teraz widziałem. – stwierdziłem nie chcąc nawet się od niego odsuwać – Nie potrzebowałem nawet tych okularów a widziałem wszystkie gwiazdy – zaśmiałem się – Jest ich więcej niż myślałem. – zanim Syriusz mógł cokolwiek mi odpowiedzieć znowu go całowałem. Chociaż tym razem zdecydowanie krócej, jako że pod obrusem pojawiła się głowa Andrew.
- Nie lubię wam przeszkadzać, ale wiecie, że zajęcia są krótsze z powodu pory roku? Zaraz się zbieramy, więc radzę wyjść i zostawić na później to i owo. – tym, co widzieliśmy ostatnie był jego zarozumiały uśmiech. Niechętnie dostosowywałem się do tego, a czas uciekał stanowczo zbyt szybko.
Wydostałem się spod stolika i zabrałem nasze zadania, okulary i tusz odkładając na stolik, z którego wcześniej zostały zabrane. Drzwi Wieży akurat się otworzyły i pojawił się jakiś starszy chłopak. Ciemnowłosy, z tego, co mogłem niemrawo dostrzec w świetle księżyca. Kimkolwiek był stanął z boku czekając aż nasze zajęcia się skończą.


niedziela, 6 września 2009

Żabcie

I w końcu nadeszła długo wyczekiwana przeze mnie chwila! Pokój, łóżko i prezent od dyrektora. Czy mogłem marzyć o czymś innym tego dnia? Obfitował w nazbyt wiele niespodzianek, więc chwila spokoju z łakociami powinna zrewanżować mi liczne zaskoczenia, a przynajmniej na pewien czas. Chłopcy mieli swoje własne zajęcia od nowego numeru czasopisma o quidditchu, poprzez czytanie, po segregowanie cukierków kolorami.
Opakowanie Czekoladowych Żab Dumbledorea wydawało się niepozorne i zwyczajne, zapewne właśnie, dlatego nie wiedziałem, czego się spodziewać. Znając dyrektora mogłem być pewny, że nie były to zwyczajne łakocie.
Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami i biorąc głęboki oddech otworzyłem pudełko. Od razu wyskoczyły z niego Żaby. Jedna za drugą wypływały na łóżko. Większość była z mlecznej czekolady, jednak przebijały się wśród nich także te z ciemnej, gorzkiej i nawet kilka z białej. Cała fontanna skaczących łakoci. Żaby zajęły połowę mojego łóżka. Było ich tyle, że wątpiłem czy zdołam je wszystkie zjeść od razu. Mój niespodziewany prezent zwrócił uwagę reszty chłopaków. Patrzyli w zdumieniu na kaskady Czekoladowych Żab, a ja zastanawiałem się czy odnajdę w tym nawale słodkich płazów te limitowane z ciemnej i białej czekolady.
- Raj dla Remusa – Syriusz odłożył jakąś przeglądaną właśnie gazetę i usiadł za mną na pościeli. – Jedno trzeba przyznać. Dumbledore nigdy nie daje zwyczajnych prezentów, ale ten jest nadzwyczajny! Możesz się pławić w czekoladzie – śmiał się prosto w moje ucho i pocałował je. – Otwórz buźkę! – złapał pierwszą z brzegu Żabę, która właśnie wskoczyła mu na kolana i pomachał mi nią przed nosem. O dziwno żadna Żaba nie wyskoczyła poza łóżko, a jedynie pokrywały pościel gdzie tylko mogły. Nawet po mnie wspinało się kilka. To sprawiło, ze nie mogłem zachować powagi i zacząłem się śmiać. Tak jak chciał kruczowłosy uchyliłem usta i czekałem aż wsunie mi w nie łakocia. Kiedy to robił czułem jak czekoladowy płaz stara się uciec i łaskocze mnie po twarzy zanim wszedł do ust. W innych okolicznościach może uznałbym to za dziwne jednak teraz bawiło mnie to tylko jeszcze bardziej.
Syriusz wziął sobie dwie i zjadł je szybko zanim zaczęły mu uciekać. Spodobało mu się chyba karmienie mnie, gdyż specjalnie wyłowił białą Żabę i wsunął mi ją w usta zadowolony. Miała wyjątkowy smak, jednak Syri nie dał za wygraną i podał mi kolejną, tym razem najciemniejszą. Tamta była równie apetyczna. Neutralizowała słodycz białej, a tym samym sprawiała, że miałem ochotę na więcej. Prawdopodobnie przez nazbyt długi czas nie miałem do czynienia z łakociami, co wydawało mi się dziwne, jednak nie niemożliwe. Black dobrze o tym wiedział.
- Jest jeszcze coś – mruknął mi cicho w ucho głaszcząc palcem po wargach, kiedy jadłem. – Od dawna nie byliśmy razem i nie bawiliśmy się – ukąsił lekko moje ucho.
- Bawiliśmy? – zmarszczyłem czoło gryząc czekoladowy smakołyk – Bawiliśmy... – powtórzyłem i wtedy zrozumiałem, o co dokładniej mu chodziło. Moje policzki zaróżowiły się i gdybym nie urządził sobie polowania na kolejnego białego płaza z pewnością każdy by to dostrzegł.
- Wszyscy są w pokoju – powiedziałem cicho i nie byłem nawet pewien czy chłopak to usłyszał, jednak miałem szczęście.
- Tylko patrz jak to się robi. – roześmiał się i znowu ukąsił mnie w ucho. Odwróciłem się patrząc na niego i widziałem jak przewrócił oczyma mówiąc: – James, i tak widać, że podkradasz mu Żaby, więc wstań z tej podłogi. – i rzeczywiście. Okularnik pojawił się za moim łóżkiem przeżuwając moje łakocie.
- Chciałem tylko spróbować! – zaczął się tłumaczyć.
- A pamiętasz jeszcze o czymś takim jak korepetycje z Kinn’em? Wiesz, te takie dodatkowe lekcje, na które go podrywałeś...
- Yay! Zapomniałem! Tego mi trzeba żeby się do niego jeszcze zbliżyć! Jesteś genialny, Black! Czasami... – dodał od razu, kiedy odrobinkę ochłonął. – Nie czekajcie na mnie z kolacją! – zabrał kolejne łakocie z mojego łóżka i wybiegł.
- Jeden – wyliczył Syriusz i pocałował mnie w skroń. – Sheva, ja wiem, że tęsknisz za domkiem, ale znalazłbyś sobie jakieś zajęcia poza pokojem, proszę? – błagalna mina i pełne litości westchnienie Andrew. Blondyn zabrał wszystko, co uznał za potrzebne. – Sowiarnia, albo poszukaj Michaela... – Sheva machnął ręką by Blacka się nie martwił. – Czyli dwa. – dostałem za to kolejnego buziaka. – Wiesz, Pet. Wpadłem właśnie na pomysł. – Pettigrew podniósł głowę znad cukierków. – Nikt nie lubi robić zadań, a już z pewnością nie Narcyza. – Na dźwięk tego imienia Peter aż zapiszczał. – Gdybyś tak napisał za nią wypracowanie na transmutację i podrzucił jej z jakimś małym liścikiem miłosnym mógłbyś może nawet ją poderwać...
- Naprawdę? – to zaważyło. Syri skinął, a Pet w następnej chwili był już w drodze do biblioteki by zabrać się za zadanie.
- No i trzy. – ostatni buziak i byliśmy naprawdę sami. Kruczowłosy złapał mnie za rękę i pociągnął na swoje łóżko. Przy okazji zabrał jedną Żabę, którą wsadził do ust i w następnej chwili pocałował mnie. Jak zwykle poczułem słodki smak czekolady i jego gorący pocałunek. Opadłem z nim na materac kładąc się na boku. Uśmiechnąłem się nieśmiało, zaś on musnął mój nos i roześmiał się. Liznął tamto miejsce zapewne chcąc pozbyć się słodkiego śladu po buziaku.
Naprawdę od dawna tego nie robiliśmy. Zadrżałem na myśl, że znowu będę tak blisko niego, w tak intymny sposób powiązany z nim. Kolejna fala dreszczy przeszła przez moje ciało, kiedy chłopak sięgnął do moich spodni. Jego ciepłe dłonie pogładziły mój brzuch jakby się nim bawił, ale i chciał mnie przyzwyczaić. Dłoń powędrowała w górę na pierś i sutki, które pogłaskał.
- Bawisz się mną? – uniosłem brwi patrząc na niego buńczucznie. Tym razem do ja dotknąłem jego ciała. Podrapałem lekko jego brzuch i wsunąłem dłoń pod spodnie. Czułem jego ciało pod bielizną. Znowu byłem czerwony, jednak zsunąłem trochę jego ubranie, zaś on zrobił to samo z moim. Nie patrzyłem w dół na jego nagie fragmenty ciała, a i on nie patrzył na mnie. Mimo wszystko byłem zawstydzony, ale równie mocno chciałem tego. Przysunąłem się bliżej, a nasze dłonie dotknęły najczulszych części ciała. Zamknąłem oczy opierając głowę o pierś Syriusza. Było niesamowicie cicho i spokojnie. Chociaż nie widziałem tego, co działo się za oknem wiedziałem, że śnieg pada nieprzerwanie i widzi przez szybę to, co robimy.
Usta Syriusza zatrzymały się na mojej szyi maltretując ją licznymi śladami pieszczot, jakie mi dawał. Nawet nie chciałem wiedzieć ile plamek na niej zostawił. Odsunąłem się za to od niego i sam sięgnąłem jego warg. Całowałem je równocześnie poruszając swoją dłonią po jego ciele. On delikatnie masował moje krocze jakby nie chciał się spieszyć, jednak byłem nazbyt czuły na każdy jego dotyk, bym miał nie jęczeć. Wzdychałem i pozwalałem sobie na niekontrolowane dźwięki przyjemności, a moje ciało było coraz bardziej pobudzone. On był przy tym opanowany, jednak zdradzał się w mojej dłoni jak bardzo podoba mu się to, co robimy. Przesunął się przylegając do mnie. Mój członek naparł na jego, moja dłoń pieściła już nie tylko jego ciało, ale i moje własne. Obaj mieliśmy w tym spory udział. Jego nierówny oddech, mój tak szybki i gorący mieszały się w każdym pocałunku. Na swojej piersi czułem niemal uderzenia jego serca, jakby było moim własnym, a przecież nie miałem pewności, czy się nie mylę.
Popatrzyłem mu w oczy, westchnąłem po raz kolejny i sięgnąłem jego warg w zdecydowany sposób. On był moim Syriuszem, a ja byłem całkowicie bezbronny przy nim. Byliśmy blisko siebie, dzieliliśmy ze sobą te cielesne pragnienia i nie potrafiłem dłużej tego znieść. Było mi zbyt wspaniale.
- Jeszcze chwilę. – szepnął, a jego głos rozpalił mnie na tyle, że nie potrafiłem czekać. Doszedłem w jego dłoń, na jego ciało dysząc jakbym właśnie przebiegł na nowo całą drogę do Wielkiej Sali z guzikami. Kruczowłosy był wtedy tak niesamowicie rozbawiony. Nadal kierował moją dłonią na swoim członku, nadal odbierał entuzjastycznie każdą pieszczotę, aż w końcu i on odnalazł spełnienie. Jego wargi musnęły wtedy lekko moje, a w jego szarych oczach igrały iskierki radości. Byliśmy beztroscy i naprawdę szczęśliwi.
- Musimy robić to częściej – stwierdził z namysłem odpoczywając chwilę.
- Chciałbyś. – pokazałem mu język ponownie zamykając przy nim oczy.


piątek, 4 września 2009

Pytanie...

13 grudnia
Historia magii minęła zaskakująco szybko i spokojnie, co w końcu nie powinno mnie dziwić, jednak niedługo później doczekałem się licznych uwag na temat częstotliwości i liczby zajęć transmutacji w naszym planie zajęć. Syriusz, chociaż miał na dziś święty spokój nie dawał za wygraną dyskutując zawzięcie z innymi. Nie zabrakło uwag typu: „Zupełnie jakby były to nasze jedyne zajęcia!”, „Ileż można?!”, „Czy oni robią to specjalnie żeby się nad nami poznęcać?”. Nie wypowiadałem się na ten temat. Wolałem całkowicie uniknąć konfrontacji z rozszalałym tłumem przeciwnym tym zajęciom. Moim zdaniem były to jedne z ciekawszych i ważniejszych lekcji w czasie naszej nauki w Hogwarcie. Szkoda tylko, iż tak niewiele osób popierało mój pogląd. Na mój rocznik w Gryffindorze było nas zaledwie dwoje, ja i Lily. Wszystkie szmery zanikły, kiedy tylko u wylotu korytarza pojawiła się wysoka sylwetka McGonagall. Przeszła obok odpowiadając na każde powitanie.
- Czy tylko mi się wydaje, że jej wzrok mówił „Potter, będziesz następny.”?
- Nie wierzę w twoje zdolności telepatyczne, a tym bardziej w umiejętność przepowiadania przyszłości. – Sheva w ogóle nie wierzył w Jamesa. Z pewnością go lubił, jednak nie okazywał tego nazbyt wylewnie – Za to z całą mocą wierzę w twojego pecha, więc masz rację, J. Jej wzrok mówił, że dziś cię dorwie.
- Wiedziałem! – okularnik syknął do siebie. Nauczycielka wpuszczała nas do sali, więc James szukał swojej szansy, chociaż zdecydowanie daremnie. Podszedł do kobiety przyglądając jej się uważnie, póki ona sama nie zwróciła na niego uwagi.
- Tak, Potter? – zapytała swoim zazwyczaj chłodnym głosem.
- Jest pani pewna, że niczego nie zapominała? – trzeba było przyznać okularnikowi, że potrafił być przekonywujący, chociaż jego czar nie działał na McGonagall. – A może ma pani coś do zrobienia, lub trzeba coś komuś przekazać? – jej wzrok był wystarczająco wymowny. – Nie? To może jednak coś przynieść? Niech pani pomyśli, rozejrzy się. Na pewno jest coś, co mogę zrobić...
- Tak, jest, Potter. – dała mu chwilową nadzieję. – Możesz usiąść jak inni na swoim miejscu i przestać mnie denerwować. – gdyby chodziło o kogoś innego J. nie poddałby się tak szybko, niestety w tym przypadku był na całkowicie straconej pozycji.
Profesorka usiadła za biurkiem i rzuciła okiem na listę obecności. To sprawiło, że James postanowił próbować dalej. Najwidoczniej był przyparty do muru. Podniósł wysoko rękę chwilą nią machając by zwrócić na siebie uwagę. Kiedy tylko nauczycielka spojrzała na niego unosząc lekko zaskoczona brwi, okularnik wystrzelił.
- Ja muszę do ubikacji, mogę?!
- Wspaniale, że się zgłosiłeś, Potter. – zachowywała się jakby wcale nie słyszała wcześniejszego głupiego pytania chłopaka – To bardzo heroiczne tak się wyrywać do odpowiedzi. Nie planowałam dziś niczego, jednak widząc twój zapał nie mogę nie docenić tych starań.
- Ale ja... Pani żartuje?! – biedny James. Tylko tyle mogłem o nim teraz powiedzieć.
- A wyglądam na kogoś, kto żartuje, Potter?
- Ja wiem! Wszystko, dlatego, że Syriusza nie można pytać! Pani ma wielką ochotę go przepytać, ale nie może, bo dziś jest nietykalny, dlatego musi się pani zadowolić ochłapami takimi jak ja. – kolejna fala zdziwienia przeszła przez twarz kobiety – Ale nie ma sensu tak na siłę się uszczęśliwiać. Może pani zapytać kogoś bardziej wartościowego. Powiedzmy, że... Andrew! O właśnie, on z pewnością zadowoli pani żądzę wiedzy!
- Ty ślepy capie! – Sheva odwrócił się do okularnika i syknął kopiąc go pod stolikiem tak, że ten musiał się odsunąć by blondyn go nie dostał. Tym czasem kontynuował.
- Pani chce postawić naprawdę kiepską ocenę, a ja się uczyłem. Specjalnie na dziś, więc to mija się z celem. Niech pani wybierze kogoś, kto się nie uczył. O, chociażby Zardi! Niska ocena poprawi pani humor związany z Syriuszem. – biednej Zardi aż dłonie zacisnęły się w pięści, a twarz wyrażała chęć mordu. Na miejscu Jamesa nie wracałbym dziś do Pokoju Wspólnego, lub od razu zakopał w dormitorium, gdy dziewczęta nie miały wstępu. Swoją drogą został jeszcze Sheva, który telepatycznie porozumiewał się właśnie z koleżanką planując morderstwo doskonałe.
- Za kogo ty mnie bierzesz, Potter? – oj, McGonagall powoli zaczynała się wściekać. Na czole wyskoczyła jej mała żyłka pulsująca niebezpiecznie.
- To zależy, czy wlicza się to już w odpowiedź na ocenę. – tym razem J. uśmiechał się przymilnie. Nie dostał odpowiedzi, więc pociągnął to dalej. – Widzę panią w jak najlepszym świetle. Nie znam drugiego takiego nauczyciela jak pani. Oczywiście w pozytywnym sensie...
- Na środek, Potter! – profesorka podniosła głos. – Tak żebym cię widziała i masz patrzeć na mnie, a nie po klasie!
- A już prawie mi się udało! – westchnął do siebie okularnik i chyba jeszcze nigdy nie był tak daleki od prawdy. Nie mniej jednak podszedł, a niesamowicie ostre spojrzenie nauczycielki sprawiło, że każde z nas wbiło wzrok w podręczniki i nikt nie planował pomagać okularnikowi w jakikolwiek sposób. Nawet nie chciałem słuchać, jakie pytania mu zadaje. Unikałem myśli o tym, co się dzieje jak tylko mogłem, jednak, kiedy moje myśli powróciły do tego, co działo się na około zauważyłem, czy raczej usłyszałem, że James naprawdę się nauczył. Unosząc głowę znad książki dostrzegłem inne zdziwione spojrzenia i nie mniej zaskoczoną McGonagall. Potter dostał najwyższą notę, co skomentował głośno.
- A nie mówiłem pani, że się uczyłem? Musi pani teraz próbować szczęścia w innej klasie. – odszedł na miejsce, a profesorka, chociaż miała ochotę to skomentować wolała nie dyskutować z najprawdopodobniej chorym psychicznie uczniem. Już i tak straciła przez niego spory kawałek lekcji.
- Przejdźmy szybko do zajęć – zaczęła sprawnie – Animagia. To temat naszych dzisiejszych zajęć. Większość z was z całą pewnością jakoś się z tym zetknęło, czy to w podręczniku, czy też z ludźmi posiadającymi tę umiejętność. – jak na zawołanie zaczęła się kurczyć i przeistaczać. Zamiast groźnej nauczycielki, postrachu szkoły, mieliśmy przed sobą kiciusia z ciemnymi obwódkami oczu, który z wdziękiem przeszedł się po klasie i wskoczył na biurko. Przyglądał się nam uważnie, po czym zeskoczył rosnąc i ponownie zmieniając kształt. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że ja zmieniam się w podobny sposób, jednak bolesny, ponieważ wymuszony i sprzeczny z moją naturą.
- No dobrze. Zacznijmy od podstaw. Nie muszę chyba tłumaczyć jak niebezpieczna jest animagia i, że nie każdy może się tym zajmować. Nawet nasza biblioteka posiada niesamowicie długie spisy przypadków, kiedy to różne osoby nierozważnie starały się zajmować tą dziedziną magii. Niektórzy nigdy nie wrócili do swojej prawdziwej postaci, inni zmienili swoje ciało połowicznie nie mogąc nadać mu poprzedniego kształtu. W szpitalu Świętego Munga nadal znajduje się całkiem spora liczba osób, które nadal starają się zlikwidować niedoskonałości w formie, ogonów, rogów, wąsów, czy nawet futra. Od razu zaznaczę, że to będzie waszym zadaniem. Napiszecie mi referat na temat zagrożeń związanych, z animagią i oczywiście liczę na oparcie tego na licznych przykładach. No dobrze, a teraz przyjdźmy dalej. Naturalnie są osoby, którym ta sztuka się udała. Jaki mają obowiązek, gdy już zdołają to opanować? – podniosłem rękę. Kilka innych osób również. Na twarzy nauczycielki ponownie pojawiło się zaskoczenie.
- Black? – głos niemal jej zadrżał, a ja gwałtownie odwróciłem się do tyłu patrząc na chłopaka, który powoli opuszczał rękę. Jego aktywność wcale mi się nie spodobała.
- Takie osoby mają obowiązek zgłosić się do Ministerstwa Magii i poinformować o tym, że są animagami, a także powiedzieć, w jakie zwierze potrafią się zmienić. – mruknął jakby zawstydzony własną wiedzą. – W przypadku, gdy tego nie zrobią mogą zostać nawet wtrąceni do Azkabanu.
- Tak, dokładnie. – McGonagall otrząsnęła się szybko wracając do tematu – Animagia potrafi być bardzo niebezpieczna nie tylko dla osoby, która się tym zajmuje. Stąd te przepisy prawne. W waszym podręczniku zamieszczono fragmenty przepisów, które odnoszą się do animagii. Niech któreś z was je przeczyta, proszę.
Lekcja trwała dalej, jednak ja nie mogłem poświęcić się jej tak dalece jakbym chciał. Brak wiedzy Syriusza był denerwujący, za to wiedza, jaką posiadał niosła z sobą niepokój. Black nigdy nie zajmował się tym, co uważał za nieistotne. Chociaż wydawał się naturalny widziałem, że coś ukrywa i stara się unikać mojego wzroku. Bynajmniej nie planowałem zostawić tego w spokoju. Wyciśnięcie wszystkiego z kruczowłosego było priorytetem.