środa, 30 stycznia 2013

Wracamy już, już!

3 stycznia
Po całkowicie spokojnych świętach, o których naprawdę niewiele można było powiedzieć poza zachwycaniem się jedzeniem, ciepłem, towarzystwem rodziców, prezentami i raz jeszcze jedzeniem, wróciłem w końcu do Hogwartu, gdzie czekał na mnie Syriusz. Cudownie było spotkać chłopaków już w pociągu i porozmawiać o tym, co działo się do tej pory, ale tęskniłem za Blackiem, który był dla mnie swoistą ostoją spokoju, relaksu i pozytywnego myślenia. Byłem ciekaw jak poradził sobie beze mnie, jako że niewiele pisał w swoich rzadko wysyłanych listach. Miałem nadzieję, że nie przesadził z towarzystwem Hagida, którego znałem może nie najlepiej, ale który lubił wypić i gotować, jak wiedziałem. Nie chciałbym dowiedzieć się nagle, że Syri nie przetrwał świątecznych wypieków gajowego. Tym bardziej, że mama zapakowała mi po kawałku każdego z placków, które przygotowała na te dwa tygodnie mojego powrotu do domu.
Przez całą drogę siedziałem jak na szpilkach czekając z niecierpliwością na chwilę, kiedy spotkam się z moim chłopakiem, z cudownym, zanudzonym Syriuszem, który usilnie starał się znaleźć sposób, by zniszczyć więź między mną, a Greybackiem. Z tego, co wiem, nie udało mu się jak dotąd znaleźć sposobu, ale próbował nieubłaganie dając z siebie wszystko. Byłem mu za to niesamowicie wdzięczny!
- Spokojnie, czeka na ciebie. Nie musisz wyglądać ciągle przez okno. - Sheva roześmiał się wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem. - Zresztą, z tej odległości go nie dostrzeżesz. Jesteś wilkołakiem, ale nie cudotwórcą. Zdziwiłbym się gdybyś miał taką siłę w oczach.
- Nie śmiej się ze mnie. - mruknąłem pod nosem.
- Daj spokój, Remi. Ja ze swoim facetem nie widzę się przez całe miesiące, a ty ubolewasz nad dwoma tygodniami? - chłopak uniósł brew rzucając mi bardzo wymowne spojrzenie.
- Tak wiem, wiem. - znowu wzdychałem. Najpewniej wejdzie mi to w nawyk. - Po prostu... Ciężko tak wytrzymać bez niego.
- Kiedyś ci się może znudzić. - rzucił mimochodem Potter, który właśnie objadał się łakociami, które ja chomikowałem na bardzo długo. Nie mogłem pozwolić sobie na żywiołowe połykanie wszystkiego, kiedy w grę wchodziły jeszcze długie, chłodne miesiące.
- To niemożliwe. - prychnąłem. - Tobie by się znudziło? - to pytanie zainteresowało nawet Shevę, w którym J. przecież kiedyś się kochał.
- To nie tak... - okularnik poczuł, że dał się zapędzić w kozi róg. - Co za dużo to nie zdrowo. - usiłował wybrnąć z sytuacji, w jakiej się znalazł. - Dobra, nic nie mówiłem! - machnął na nas ręką, jakby chciał odgonić natrętne muchy. - Nie ważne, nie istotne, nie było tematu. Czasami się nie nudzi, o!
- Bywasz czasami beznadziejny. - podsumowałem go i nie potrafiąc się doczekać zacząłem już zabierać swoje rzeczy z półki nad głową. Może czekała nas godzina jazdy, może już tylko pół, ale najważniejsze dla mnie było to, żeby jednak być gotowym i móc wyskoczyć z pociągu prosto w ramiona Syriusza. Było to niemożliwe i nie pozwoliłbym sobie na tak otwarte okazywanie uczuć, ale i tak marzyłem o tego typu powitaniu. Marzyć przecież mogłem.
Zanim wjechaliśmy na stację w Hogsmeade ja już od dobrych kilkunastu minut okupowałem drzwi. Rozumiałem Shevę, który miał większe ode mnie prawo tęsknić za swoim chłopakiem, ale to nie zmieniało faktu, że i mi było przykro bez Syriusza obok. Może mi to przejdzie w najbliższym czasie, a może nie, ale na pewno uwielbiałem Blacka i czas z nim spędzany.
Jeszcze zanim wysiadłem już widziałem Syriego, jak czeka wytrwale na zaśnieżonym peronie.
- Już myślałem, że nigdy nie przyjedziecie! - powitał nas prychnięciem. - Zamarzam tutaj, a wy sobie siedzicie w ciepłych przedziałach! - z jego twarzy nie schodził uśmiech, a ramiona otworzył szeroko w zapraszającym geście. Przytuliłem go mocno, w formie powitania, co nie powinno wzbudzać sensacji. Naprawdę był zimny, więc podejrzewam, że nie kłamał mówiąc, jak długo tu na nas czekał. Zresztą, sama droga stąd do zamku musiała być dla niego męcząca. Najchętniej witałbym go w cieple, ale na to musiałem poczekać.
Nie martwiąc się o moje rzeczy, które skrzaty zabiorą do zamku, podążyłem za Syriuszem ścieżką w stronę obiecująco otwartych bram.
- Powiedz, działo się coś ciekawego? - zachęciłem chłopaka do zwierzeń, ale ten pokręcił głową i wzruszył ramionami.
- Nie specjalnie. Hagrid czeka na was u siebie. Chce się przywitać, a przeziębił się dokładnie dwa dni temu i nie opuszcza swojej chatki. Sądzę, że za dużo wypił beze mnie i spał na podłodze, kiedy spadł z krzesła. To przypuszczenia, ale są prawdopodobne. Przywitacie się z daleka żeby nas nie pozarażał. Poza tym, nic nowego, nic ciekawego. Same stare nudy. Ale dobrze, że jesteście, bo i profesorowie wrócą, a mam załatwienia do Wavele. Pisałem ci o tym, Remi. - przytaknąłem dodatkowo potwierdzając jego słowa.
- Zajęcia zaczynamy od jutra, więc nie ma wiele czasu na odrabianie zadań, nie? - Peter zapytał mimochodem, kiedy toczył się po śniegu. Gdyby upadł sturlałby się z górki i zamienił w wielką, śnieżną bombę. W sumie, nie wiem dlaczego przyszło mi to do głowy.
- Jeśli o to chodzi, to rzeczywiście nie ma wiele czasu. Ale dziś na późny obiad pieczeń, więc będziesz miał sporo czasu. Dyrektor czekał na was z ucztą, więc na pewno nie będziesz myślał o nauce, ale o drzemce po obfitym, wyśmienitym posiłku.
- Specjalnie mi to mówisz! - mruknął z wyrzutem blondynek, co Syri potwierdził ciepłym śmiechem.
- Jesteś bardzo dobrze poinformowany. - pozwoliłem sobie zwrócić na to uwagę chłopaka.
- Tak. Żeby ci zaimponować. - wyszczerzył się spoglądając na mnie słodkimi oczyma.
Złapałem go za rękę, kiedy miałem pewność, że mogę sobie na to pozwolić, a nikt poza moimi bliskimi przyjaciółmi nie zdoła tego zauważyć.
- Prawdę mówiąc nie udało ci się, ale cieszę się, że tu jesteś. - przyznałem.
- I dostanę nagrodę? Może nie dziś, ale niedługo? W łazience prefektów? - ależ on się dopraszał mojego zainteresowania i pieszczot, których i ja chciałem, a które były dla mnie w dalszym ciągu dziwne, zawstydzające, a tak wspaniale przyjemne. Przygryzłem wargę zastanawiając się, czy będę bardziej skłonny przystać na wszelkie propozycje Blacka jeśli dostanę dziś na deser gorącą czekoladę z kandyzowanymi wiśniami.
- Na pewno. - odpowiedziałem od razu, a nawet zamruczałem. - Ale nie za darmo. Jeśli załatwisz mi ciacho z czekoladą, kremem i wiśniami, wtedy będę dla ciebie bardzo, ale to bardzo miły. Muszę nadrobić to, co straciłem... A właśnie! Wiem, że nie lubisz łakoci, ale... Moja mama wysłała ci kilka. Nie wierzyła, że możesz nie znosić słodkiego. Uważała, że kłamię by mieć więcej dla siebie.
Mina Blacka zrzedła. Skrzywił się, ale i uśmiechnął.
- Dziękuję. Jej również ode mnie podziękuj w liście, dobrze? I nie mów, że oddałem ci wszystkie te łakocie. Sam oceń co o nich napisać ode mnie.
Uśmiechnąłem się jakbym na nowo odpakowywał świąteczne prezenty. Uwielbiałem ciasta mojej mamy nie mniej niż te robione przez Skrzaty Domowe.
- Napiszę, że ci smakowały, chociaż nie lubisz słodkiego. - stwierdziłem mało odkrywczo. - A później pozwolę ci na buziaki. Kilka takich wyjątkowo ciepłych i miłych, dobrze? A właśnie! Dostałem od rodziny baaardzo ładnie i słowo pachnący szampon do włosów. Teraz będę na co dzień pachniał, jak chodzący torty z kremem.
- Ykhm, może to zdzierżę i nawyknę.
- Nam o tym nie wspominałeś. - rzucił z wyrzutem Sheva. - Za karę musisz dać mi powąchać. Jestem ciekaw co to za zapach.
- Taki mleczny. Jak krem z mleka i wanilii. Tak mi się wydaje. - zadziwiające, że nagle mój humor był wręcz cudowny i wszystko wydawało się inne. Nawet rozmowy prowadziłem na niezobowiązujące tematy.
Puściłem dłoń Blacka, kiedy wchodziłem do zamku. Ciepło uderzyło mnie w twarz z taką mocą, że nagle dotarło do mnie, jaki chłód panował na zewnątrz. Nic dziwnego, że Syri tak przemarzł. Powinien teraz się rozgrzać i zadbać, by choroba nie zagnieździła się w jego organizmie. Ja zimno leczyłem czekoladą, on musiał herbatą z cytryną, może miodem, ale jeśli tego odmówi, wtedy wmuszę w niego czosnek i cebulę. Nie ważne jak bardzo będzie mi śmierdział pod nosem. Musiał być zdrowy, abym ja mógł się nim nacieszyć. Skrzydło Szpitalne odpadało! Niedopieszczony Remi wrócił do zamku i musiał, ale to musiał zaspokoić wszystkie swoje fantazje dotyczące Syriusza Blacka, jego ust, ciepłych dłoni i słów, którymi by mnie rozpieszczał.

niedziela, 27 stycznia 2013

Kartka z pamiętnika CCXI - Syriusz Black

- Dobrze się czujesz? Wyglądasz bladawo. - Hagrid nalał mi pół szklanki jednego ze swoich najsłodszych win. Miałem wrażenie, że spodobało mu się podpijanie w towarzystwie.
- Nic mi nie jest. - zapewniłem biorąc spory łyk trunku, który rozgrzał mnie przyjemnie. - To z tęsknoty. Jak pies, który wyje za panem. - użyłem bardzo wymownego porównania, które pasowało do mnie idealnie, o czym gajowy nie wiedział.
- Głowa do góry. Wrócą niedługo. Wypijmy za ich szybki powrót! - mężczyzna podniósł swoją szklankę i lekko stuknęliśmy się nimi pijąc do dna. Czułem, że mogę pozwolić sobie jeszcze na jedną pełną szklankę i więcej nie powinienem pić. Już teraz moja głowa była lekka jak balonik, ale potrzebowałem tego. Od kiedy odsunąłem się od rodziny nie miałem okazji na „ćwiczenie” swojej głowy w odporności na alkohol, a przecież każdy wysoko urodzony czarodziej powinien posiadać umiejętność picia i zachowywania czystości myśli. Takie było moje odczucie i taki stan chciałem osiągnąć.
- Jak ty sobie radzisz z samotnością? - spojrzałem na już podpitego Hagrida, który musiał obalić jedną butelkę sam przed moim przyjściem.
- E tam, nie jestem sam. Dyrektor wpada do mnie z wizytą czasami, ty, James i reszta też wpadacie, no i inni uczniowie, nie mówiąc o tym, że mam psa! Nie jestem samotny. A kiedy przychodzą wakacje i was tutaj nie ma, wtedy spędzam dużo czasu w Dziurawym Kotle. Nie łatwo jest być samotnym, Syriuszu.
- Skoro tak mówisz. - wzruszyłem ramionami, ale pocieszyło mnie to, co powiedział. Może naprawdę samotność wynikała tylko z ludzkiego podejścia do tematu? Skoro nasz gajowy nie był nigdy sam, to dlaczego ja miałbym, skoro po zamku kręciły się duchy, garstka uczniów i nauczyciele? - Wiesz, chyba pomogłeś mi trochę więcej zrozumieć. - pochwaliłem go, chociaż nie miałem pewności, czy do jutra będzie o tym pamiętał. Teraz jednak spurpurowiał, choć już wcześniej był rumiany od wypitego wina, i zawstydzony patrzył na swoje dłonie.
- Cieszy mnie to. - przyznał, a gdzieś tam pod gęstą brodą krył się uśmiech.
- Ale i tak nie rozumiem, jak możesz opiekować się Zakazanym Lasem! - zmieniłem temat by wino nie zagotowało się w rozpalonej głowie Hagrida.
- No wiesz? - prychnął niemal urażony. - To wspaniały Las pełen wspaniałych istot! Nigdy nie znajdziesz drugich takich!
- I chyba nie chciałbym ich spotkać. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Swoją drogą, jest 29 grudnia, więc powinien wrócić dyrektor...
- Nie wpadnie do mnie dzisiaj. Wróci późno. - mężczyzna machnął ręką i dolał sobie wina. Całkiem sporo, ale nie mi oceniać ile pije. - Jutro mnie odwiedzi, a do jutra będę jak nowo narodzony.
Wątpiłem w to szczerze, ale nic nie odpowiedziałem. Zamiast tego sączyłem powoli swoje wino. Za jakiś czas będę musiał wrócić do zamku, zjeść obiad ze wszystkimi, a później zaszyć się w Wielkiej Sali z książkami o wilkołakach. Z jakiegoś powodu o wiele przyjemniej było mi pracować po winie niż bez niego. Mój umysł był jaśniejszy, nie denerwowałem się, miałem większą ochotę do działania i analizowania. Zabawne, ale tak właśnie było, chociaż nie planowałem pić czegokolwiek poza piwem kremowym, kiedy mój Remi wróci po świętach. Zresztą, przy nim będę upity swoją radością i jego słodyczą.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli i szybko dopiłem resztę czerwonego trunku, jaki został w mojej szklance.
- Wracam do zamku. - oświadczyłem. - A ty nie pij więcej, bo jutro będziesz do niczego i Dumbledore od razu zauważy, że dziś balowałeś. - wstałem, poklepałem Hagrida po potężnym ramieniu i wyszczerzyłem się do niego. - Nie wstawaj, sam się odprowadzę do drzwi. Dam ci znać, kiedy jeszcze wpadnę. - założyłem kurtkę, otuliłem się dokładnie szalikiem, naciągnąłem na uszy czapkę, zaś na ręce najcieplejsze rękawiczki, jakimi dysponowałem. Dostałem je w tym roku od Remusa. Były puchate i niebieskie i już je uwielbiałem.
Przypominając chodzącą kulkę materiałów wszelakich podszedłem do drzwi i wytoczyłem się na zimny dwór, gdzie śnieg zaczynał na nowo sypać, a wiatr zgarniał śliczne, zimne płatki kierując nimi prosto w moją twarz. Musiałem się zgarbić i pochylić głowę, by ochronić oczy i skórę przed zimnymi, drobnymi pociskami. Trochę się zataczałem idąc powoli w stronę zamku, ale nie było to bynajmniej winą alkoholu, ale wiatru i śliskiego śniegu, po którym szedłem. Musiałem omijać wielkie ślady buciorów Hagrida, jeśli nie chciałem przypadkiem skręcić kostki. Ten wielkolud potrafił przebić się nawet przez grubą warstwę lodu, jaka zalegała gdzieś pod ubitym śniegiem. Miałem nadzieję, że nie wywrócę się drobiąc powoli, małymi kroczkami. Zresztą, miałem wiele małych i większych pragnień, zaś bezpieczne dotarcie do zamku w całości było tylko jednym z nich. Poza tym nie obraziłbym się, gdyby w pokoju czekał na mnie list od Remusa, w których mówiłby jak bardzo tęskni, jak mnie kocha i jak nagrodzi za moją wytrwałość. Nie obraziłbym się także, gdyby okazało się, że Lupin wrócił wcześniej nie mogąc znieść myśli o tym, że siedzę tu sam. To było niemożliwe, ale piękne w marzeniach.
- Straszny z ciebie płaczek, Black. - rzuciłem do siebie i strzepnąłem z kurtki cienką warstwę białego puchu, który obkleił mnie, choć zaledwie przed chwilą wyszedłem z chaty Hagrida. - I chyba przytyłeś od tych łakoci bez Lupina. - zatrzymałem się i przyjrzałem się swoim udom. Czy spodnie mnie opinały, czy było to winą kalesonów, które pod nie założyłem?
- Black, co ty robisz? - uniosłem szybko głowę, kiedy ktoś odezwał się do mnie nieznaną mi barwą głosu. Niemal stanęło mi serce, ponieważ nie spodziewałem się trafić na kogokolwiek. Odwróciłem się do tego, który wypowiedział pytanie i z ulgą stwierdziłem, że to tylko Ryo.
- Przytyłem? - zapytałem od razu, jakby to było najnormalniejsze w świecie pytanie. - Nie patrz tak na mnie. To poważne pytanie! Chyba się utuczyłem... Mówię jak Remus, ale nic to. - Ryo skrzywił się jeszcze bardziej.
- Nie specjalnie ci się na co dzień przyglądam, Black. - stwierdził poważnie. - Sam powinieneś wiedzieć, czy cię ubrania opinają. Zresztą, jeśli się upasłeś to twoja wina, nie? Trzeba był dbać o linię.
- Mój błąd, nie powinienem pytać o to kogoś takiego jak ty. - syknąłem otrzepując spodnie ze śniegu. - Jesteś ostatnią osobą, od której mógłbym spodziewać się szczerej odpowiedzi. Zawsze uprzejmy i czarujący, co?
- Nie nazwałbym cię przyjacielem, więc w czym problem?
Z jakiegoś powodu miło było się z nim posprzeczać. Od dawna nie zamieniłem słowa z nikim poza Hagridem, więc ta odmiana należała do bardzo miłych, nawet jeśli chodziło o wymianę zgryźliwych komentarzy.
- Nie chciałbym takiego kumpla jak ty, a co dopiero przyjaciela. - teraz i ja się krzywiłem, za to on uśmiechał.
- Więc się świetnie dogadujemy. A tak w ogóle to na twoim miejscu nie patrzyłbym na nogi, ale na te obwisłe policzki. Takich nawet chomik nie utrzymałby w pozycji sterczącej, więc zaraz zaczniesz nimi klaskać pod brodą. - szlag, akurat ten komentarz naprawdę mu się udał i poczułem, jak złość szczypie mnie w najwrażliwsze wnętrzności.
- Mam nadzieję, że Merlin kopnie cię kiedyś ostro w dupę i nie wstaniesz póki śnieg nie stopnieje i facjata nie doklei się od podłoża!
- Chcesz żebym leżał tyłkiem do góry, co?
- W sumie, nie mam nic przeciwko temu. Może zwierzęta z Zakazanego Lasu zaczną żerować na padlinie i zaczną od ciebie.
- Daj znać, kiedy twoje policzki zaczną obumierać bo zwis będzie zbyt wielki żeby krew w nich krążyła.
- Wredny buc. - syknąłem.
- Chrzaniony paniczyk.
Chyba zaczynaliśmy się porozumiewać i obdarzać sympatią. A przynajmniej na to się zanosiło, kiedy słodziliśmy sobie cali pokryci śniegiem i coraz bardziej zziębnięci.
- Olewam cię. - stwierdziłem w końcu. - Mam ochotę na gorącą herbatę.
- Ja ciebie ciepłym moczem. - dodał niezrażony. - Przekonajmy się, który z nas wcześniej dotrze do kuchni i herbaty. Przegrany oddaje swoją kromkę z szybką i serem na rzecz wygranego.
- Zapomnij, że ci się uda! - nie ważne, czy podejmowałem to wyzwanie. Po prostu wystartowaliśmy w tym samym czasie nie chcąc okazać słabości. Wojna testosteronu, jak powiedzieliby niektórzy. Na to nie było lekarstwa. Zwyczajnie bycie mężczyzną zobowiązywało do walki o dominację!

piątek, 25 stycznia 2013

Kartka z pamiętnika CCX - Syriusz Black

Przejmujący chłód otulił moje ciało ciasnym kokonem, wdzierał się do mojego wnętrza, jakby chciał zmrozić wszystko to, co miałem w sobie. Gęsia skórka wstąpiła na całą powierzchnię mojego zziębniętego ciała czyniąc ją twardszą i grubszą, jakbym nagle zmieniał stan skupienia, wszystkie włoski uniosły się stając dęba i mogłem przysiąc, iż nawet włosy na głowie osiągnęły efekt, którego pozazdrościłaby mi nie jedna dziewczyna. Ciemność, jaka panowała wokół była nieprzenikniona, gęsta, jednocześnie przerażająca i uspokajająca.
Wzdrygnąłem się słysząc nagłe podzwanianie łańcuchami tuż przede mną, mnie i dźwięk dzieliły nie więcej niż dwa metry. Zrobiłem krok do tyłu, jakby z tego mroku coś miało za chwilę na mnie wyskoczyć i rozedrzeć na strzępy moje gardło. Z jakiegoś powodu pomyślałem o Remusie, chociaż było niemożliwym by to właśnie on czaił się w mroku gotowy by zabić.
Kolejny dźwięk rozległ się za moimi plecami. Tym razem uskoczyłem w bok, kiedy klucze podzwaniały i uderzały głucho o zamek. Tego dźwięku nie dało się pomylić z żadnym innym. Dreszcze strachu dały o sobie znać, a oczy zapiekły mnie, kiedy nagły blask dostał się do wnętrza pomieszczenia, w którym przebywałem. Z przerażeniem patrzyłem, jak do środka wchodzą dwie zakapturzone postacie świszczące przy każdym oddechu. Odsunąłem się od nich jeszcze dalej. Za nimi pojawił się niski, pulchny mężczyzna, postawny, umięśniony i pokryty bliznami człowiek, którego aparycją wskazywałaby na aurora, zaś na samym końcu wkroczył Dumbledore.
Jedno zaklęcie sprawiło, że w pomieszczeniu zapłonęły pochodnie, a ja musiałem na chwilę zamknąć oczy by powoli przyzwyczajać je do światłości, która zapanowała tak nagle.
- Mam nadzieję, że przemyślałeś sobie pewne sprawy. – podjął niski mężczyzna zwracając się w stronę wnętrza pomieszczenia. Spojrzałem tam, gdy tylko oczy przestały mi łzawić i jęknąłem z zaskoczenia, przerażenia, sam nie wiem z powodu, jakich jeszcze powodów.
Na wysokim, naprawdę dziwnym krześle siedział wysoki, szczupły mężczyzna. Jego ramiona były spięte na piersi mocnymi, grubymi pasami, jak u szaleńca, nogi przytwierdzone do siedzenia, połączone grubym łańcuchem z pasem na szyi tego człowieka. Dopiero, kiedy podniósł głowę, a długie, skołtunione i zlepione brudem włosy odsłoniły twarz ogarnęło mnie prawdziwe przerażenie. To byłem ja! W prawdzie starszy, przystojniejszy, jeśli w takich warunkach naprawdę było to możliwe, o szczęce pokrytej kilkudniowym zarostem, blady, jak trup, wściekły i zdeterminowany, ale jednak ja.
Mężczyzna, który był mną, chociaż przecież było to niemożliwe, patrzył na przybyłych chłodno, z nienawiścią.
- Czy ty wiesz, co zrobiłeś?! – wrzasnął tłuścioch i popluł przy tym swoją podwójną brodę.
- Musiałbym być szaleńcem żeby nie wiedzieć. – odpowiedziałem ja, ale nie ja, a głos, który wydobył się z moich, ale nie moich, ust był zachrypnięty, ale mocny.
- Jesteś szaleńcem! Jesteś najbardziej niebezpiecznym szaleńcem, jakiego ma na swoich usługach Czarny Pan!
Więzień uśmiechnął się pod nosem i splunął najdalej jak mógł.
- Pieprzcie się! – zawarczał i opuścił głowę, dzięki czemu włosy znowu przysłoniły jego twarz.
- Grozi ci Pocałunek Dementora, Black. – tłuścioch mówił to z pewnym ukontentowaniem. – Bardzo czuły pocałunek...
Obudziłem się zlany potem, przerażony. Nie byłem głupi, wiedziałem, czym jest Pocałunek i wiedziałem, jak się nazywam. Czego ja się nażarłem przed snem?! Moja poduszka była wilgotna, podobnie jak cała pościel. Usiadłem trzęsąc się z zimna, zdjąłem piżamę i wytarłem spoconą skórę o i tak brudną poszewkę. Otuliłem się kocem, który leżał złożony w nogach łóżka i opierając się o jedną z kolumn usiłowałem uspokoić bijące szybko serce. Może nie powinienem nocami czytać zbyt wiele o wilkołakach? A może powinienem dać sobie spokój z przesadnie namiętną nauką run? Cokolwiek było powodem mojego snu, miałem nadzieję, że więcej go nie wywoła. Nie chodziło o bycie przestępcom, o tkwienie w więzieniu, ale o to, co mogło się ze mną stać. Czy sny o Pocałunku mogły sprowadzić na mnie śmierć? Nie chciałem wiedzieć! Chyba naprawdę nie chciałem.
Wziąłem głęboki oddech i sięgnąłem po różdżkę na stoliku nocnym. Zapaliłem ją zaklęciem na tyle mocnym by rozświetliło przynajmniej częściowo mrok w okolicach mojego łóżka. Zadrżałem na wspomnienie tego snu. Zszedłem z łóżka człapiąc niepewnie do szafki Remusa. Wyjąłem z niej tabliczkę czekolady, którą chłopak zostawił i zabrałem ją mając nadzieję, że paskudnie słodki smak zabije niepewność, jaką odczuwałem.
Zajmując swoje poprzednie miejsce odpakowałem czekoladę i wsadziłem do ust dwie kostki na raz. Myślałem, że zwymiotuję ledwie zaczęły rozpuszczać się w moich ustach, ale potrzebowałem tego i teraz byłem spokojniejszy, choć nie mniej umęczony. Schowałem całą resztę tabliczki do swojej szafki i tylko na chwilę przymknąłem powieki.
- Tylko koszmarów mi brakowało. – powiedziałem do siebie ciężkim szeptem. – Tylko koszmarów... – rozmasowałem skronie. – Zacznę czytać bajki do snu. – prychnąłem do siebie i ułożyłem się zwinięty w kłębek w miejscu, które wydawało mi się jedynym wystarczająco suchym. Zwinąłem kołdrę w kłębek z jednej strony układając na niej głowę, opatuliłem się ciaśniej kocem i starając się pamiętać okropnie słodki smak czekolady chciałem zasnąć.
Niestety, nie byłem w stanie tego zrobić, jako że przez cały ten czas coś nie dawało mi spokoju. Machnąłem różdżką wypowiadając cicho zaklęcie by zapalić światło. Podrażniło oczy, ale nie miałem innego wyjścia, jak tylko zaakceptować jego drażniącą obecność. Nie mogłem czytać po ciemku, a nie chciałem też psuć oczu przy różdżce.
Nie miałem nic innego, więc skupiłem się na runach, a w szczególności tych związanych ze smokami i innymi stworzeniami magicznymi. Czy może być coś bardziej odstresowującego niż zwierzątka i roślinki?
Pozwoliłem się porwać temu, co niektórzy mogli nazywać „magią run” i zastraszająco często myślałem o nauczycielu tego przedmiotu. Nie były to bynajmniej myśli złe, czy niewłaściwe, ale odprężały idealnie. Były przecież runy odpędzające koszmary i te służące do ochrony, może nawet to właśnie wśród nich powinienem szukać takich, które pomogłyby mi zerwać więź łączącą Remusa z Greybackiem? Nagle zapragnąłem by Victor był w szkole i mógł odpowiedzieć na moje pytania dotyczące tego tematu. On nie będzie pytał, dlaczego chcę cokolwiek o tym wiedzieć, skąd moje zainteresowanie wilkołakami i runami jednocześnie. To najdyskretniejszy facet, jakiego znałem!
„Cóż, Black. Pięć punktów dla ciebie. Po czasie, ale jednak.” Pochwaliłem swoje odkrycie w myślach. Wilkołaki były tak stare, jak to tylko możliwe. Nie ważne gdzie i kiedy. One zawsze gdzieś się kryły. Musiałem tylko wykorzystać swój wrodzony talent i dowiedzieć się jak najwięcej na ten konkretny temat.
I nagle wszystkie złe myśli umknęły z mojej pamięci. Zamknąłem książkę, zgasiłem światło i zamknąłem oczy układając się do snu. Skrzaty na pewno z samego rana wymienią pościel na świeżą, zaś tę przepoconą wypiorą, więc wcale się tym nie przejmowałem. Znając życie zajmą się także moją nieszczęsną piżamą, jakby z góry wiedziały, że nocne koszmary ją zabrudziły i zwilżyły moim potem. Podejrzewałem, że sprawdzały one codziennie każde uszko ucznia, czy nauczyciela by mieć pewność, iż wszystko jest zawsze pachnące. Ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Odkryłem gdzie szukać sposobu na pomoc Remusowi i nawet, jeśli nie przyniesie to żadnego efektu to jednak powinno mi w pewnym stopniu ułatwić życie. Jeśli wśród run nic nie znajdę będzie to wyraźny znak, że sposób może wcale nie istnieć, a wtedy przeszukam najstarsze możliwe książki do eliksirów. Coś musi się w końcu znaleźć! Remusie, twój bohater zawsze czuwa!
Uznałem za właściwe napisać rano list do chłopaka by pochwalić się swoim pomysłem, jak także zapewnić go, że u mnie wszystko w porządku. Nie była to do końca prawda, ale nie mogłem denerwować chłopaka akurat na Święta! Za kilka godzin obudzę się otoczony prezentami, z czego te najważniejsze będą od przyjaciół. Nie mogłem dłużej narzekać na złą passę, jako że najlepsze miałem przed sobą, a im szybciej mijał czas tym bliższy byłem powrotu chłopaków do zamku i rozkosznych pieszczot z moim Remusem.

 

 

środa, 23 stycznia 2013

Kartka z pamiętnika CCIX - Syriusz Black

Powitałem kolejny dzień skwaszoną miną i uczuciem całkowitej beznadziei. W prawdzie planowałem dziś sięgnąć po książki, które pozwoliłyby mi na bliższe zbadanie problemu Remusa, ale w żadnym razie nie miałem na to takiej ochoty, jak w chwilach, kiedy miałem chłopaka blisko siebie i mogłem w każdej chwili „sięgnąć po niego”, naładować się jego pozytywną energią. Zabawne, że nawet ja potrafiłem odczuwać tego rodzaju sentymentalne bodźce.
- Nie użalaj się nad sobą, Black. Czas ruszyć tyłek i zacząć dzień od śniadania! – upomniałem samego siebie. Z trudem wysunąłem się spod skotłowanej pościeli i założyłem to, co akurat miałem pod ręką. Nie musiałem wyglądać pięknie, bo i dla kogo, kiedy mój chłopak siedział w domu z rodziną, a ja męczyłem się sam w Hogwarcie?
Pokój Wspólny był tylko odrobinę mniej pusty niż ostatnio, kiedy w nim przesiadywałem. Zaledwie pięciu starszych ode mnie Gryfonów zmierzało w stronę przejścia, kiedy ja pokonywałem schody prowadzące do i z dormitorium chłopców. Dobrze wiedzieć, że nie jest się jedyną osobą na świecie, która została w zamku na Święta.
Na środku Wielkie Sali stał tylko jeden długi stół, jak zawsze w wypadku, kiedy zaledwie garstka uczniów spędzała grudniową przerwę w szkole. Nie podobało mi się to, jako że musiałem dzielić swoją przestrzeń ze Ślizgonami, w tym ze znienawidzonym Snape’em. Miał przynajmniej na tyle taktu by udawać, że mnie nie dostrzega, co odwzajemniałem z największą przyjemnością.
Prychnąłem do swoich myśli i usiadłem najdalej, jak to możliwe od przeklętych „zielono-srebrnych”. Przepłukałem usta sokiem z jabłek i nałożyłem na talerz dwa jajka sadzone oraz dwie kiełbaski. Nie wiem czy miało to dla mnie jakiekolwiek znaczenie, ale wolałem wybrać coś, co nie było specjalnie wyjątkowe. Skoro miałem zły dzień to i moje otoczenie nie mogło być w żaden sposób wyjątkowe. Kiepski dzień potrafi obrzydzić nawet to, co szczególnie lubimy czyniąc torturę z tego, co pociągało by nas w każdej innej sytuacji.
Moje spojrzenie padło na chłopaka, którego jakiś czas temu upatrzyła sobie Zardi. Miał w sobie wiele z dziecka, jak na osobę z irokezem odznaczającą się specyficznym stylem ubierania. Co takiego Zardi w nim widziała? Jasne, dziewczyna nie była zainteresowana tym chłopakiem, jako potencjalnym partnerem, ale jako obiektem jej dziwnych fantazji, ale mimo wszystko... Ona była dziwna, a więc nie próbowałem tego nawet zrozumieć.
Zjadłem, czym prędzej i prawdę mówiąc bez większego przekonania i konkretnych planów zaszyłem się w bibliotece, gdzie planowałem uporać się przynajmniej z dwiema książkami dotyczącymi wilkołactwa. Zabrałem się od razu do dzieła by skończyć przed obiadem i móc znaleźć sobie jeszcze jakieś zajęcie. Chciałem posiedzieć przecież nad runami, by móc później pochwalić się swoimi odkryciami z Wavele. Nie chodziło jednak o mężczyznę, ale o mnie. Nie on miał na tym zyskać, a ja. Gdyby moim nauczycielem run był Flitwick na pewno chłonąłbym materiał z taką samą zaciekłością i pasją! Wavele odznaczał się tylko tym, że był o niebo przystojniejszy od Flitwicka i patrzyło się na niego z czystą przyjemnością.
Nagle zrobiłem się senny. Zamknąłem oczy opierając głowę na książce, którą właśnie studiowałem i pozwoliłem sobie na kilka chwil odpoczynku. Wracając do pracy wcale nie czułem się lepiej. Czułem się nawet lekko poirytowany faktem, iż nic wartościowego nie potrafię znaleźć w starannie wyselekcjonowanych książkach. Uważałem to za jeden z najbardziej irytujących przypadków nieprzydatności źródeł pisanych w dziejach!
- Znajdę sposób, Remusie. – zapewniłem mojego przyjaciela, który nie mógł mnie usłyszeć, ale może poczuł jakiś spokój siedząc z rodzicami w salonie i relacjonując swoje osiągnięcia w szkole.
Sięgnąłem po drugi wolumin przygotowany na dzisiejszy dzień i zacząłem go kartkować licząc na to, że gdzieś znajdę cokolwiek na interesujący mnie temat. Jedno słowo wskazówka, a byłbym w niebie mogąc od czegoś zacząć, a tu nic i nic i jeszcze więcej niczego. Moje życie potrafiło być takie beznadziejne, kiedy coś nie szło po mojej myśli, że z trudem godziłem się na swoją dalszą egzystencję. Przesadzałem – tak, wiem, dziękuję, nie przestanę.
Kolejna książka okazała się tak samo nieprzydatna jak poprzednia więc postanowiłem jednak skupić się na pracy dobierając kilka innych tytułów, chociaż bez większych nadziei na zwycięstwo. Czy istniał sposób na rozwiązanie problemów Remusa, czy może śmierć Greybacka musiałaby powodować nieodwracalne zmiany w organizmie Lupina? Czy w przypadku zgonu bestii mój chłopak zapadłby w śpiączkę? A może sam byłby bliski śmierci? Nie chciałem rozpatrywać takich scenariuszy, ale wątpiłem czy kiedykolwiek pozbędę się czarnych myśli, jeśli nie dojdę do rozwiązania.
- Panie Black, głowa do góry. Jeśli nie uda się w ten sposób to sam znajdziesz magiczną miksturę, która ich rozdzieli. – mruknąłem do siebie i usilnie starałem się skupić na literach.
- Rozwalisz tę chałupę gajowego. – usłyszałem gdzieś spomiędzy regałów na lewo od siebie głos chłopaka.
- Oszalałeś? Nie jestem piromanem. Z resztą, w najgorszym wypadku odbuduje ją, nie? To kilka desek zbitych ze sobą, nie będzie narzekał. Może nawet dyrektor magicznie zrobi mu melinę na kurzej nodze? – odpowiedział drugi chłopak i sądzę, że mogłem domyślić się, o co właściwie chodziło. Nie od dziś wiadomo, że uczniowie Hogwartu żywili dziwną słabość do „efektów świetlnych” podczas Sylwestrowych nocy i innych wielkich uroczystości. Podejrzewałem nawet, że mury Hogwartu pamiętały nawet czasy młodości Dumbledore’a. Kto wie, czy on nie zachowywał się w podobny sposób, sądząc po jego zamiłowaniu do zabaw, bali i czerpania radości z życia? Może sam wysadził to, czy owo zupełnie przypadkowo?
- Te wielkolud i jego pies zamieszkają na zamku do czasu odbudowy domku, zdajesz sobie z tego sprawę? – podpowiadał nadal „głos rozsądku”.
- Człowieku, najpierw musiałbym wysadzić mu tę budę, a do tego nie dojdzie, dobra? Wiem, co robię i jak mam to robić.
- Dlaczego nie zostawimy tego innym? Starszym, bardziej doświadczonym?
- Bo chcę wypróbować swoją nową mieszankę wybuchową? – prowodyr brzmiał jak przystało na poirytowanego ciągłym tłumaczeniem wszystkiego znajomemu, który siedział w jego planie po uszy, nawet jeśli o tym nie wiedział. – Człowieku, plan jest prosty. Nie zamieniam dyni w karocę, czy myszy w konie, tylko za tą drewnianą ruderą kryjemy się we dwóch, podpalamy lonty i patrzymy, jak mój wynalazek podbija serca ogółu. – zabrzmiało jak Potter. – Jeśli coś pójdzie nie tak i coś się nie uda to dam sobie spokój i więcej nie będę nic tworzył. Banalnie proste, nie uważasz?
- Wolałbym uganiać się za spódniczkami, nawet jeśli będzie ich tylko kilka.
- Na to znajdzie się jeszcze czas! Teraz przestań gadać i pomóż mi szukać tej książki!
Na pewno nie wiedzieli, że ich konwersacja nie należy do poufnych, kiedy zniżony do szeptu głos nadal jest słyszalny dla osoby siedzącej w oddaleniu zaledwie jednego regału od miejsca konwersacji. Najpewniej był to powód, dla którego rzadko, kiedy miejsce, które sobie wybrałem stanowiło obleganą fortecę z książek. To na pewno rozpraszało nie jednego i kto wie ile osób znało dzięki temu tajemnice, które normalnie powinny być niedostępne szarakom. Może nawet tajemnice moje i Remusa wyszły już poza krąg naszych przyjaciół i doszły do niepowołanych uszu, jeśli zamek miał więcej tego typu miejsc.
Postanowiłem powrócić do książki, ale nie byłem już w stanie się skupić nawet w najmniejszym stopniu. Ci dwaj całkowicie namieszali mi w głowie i sprawili, że zgubiłem wątek. Nie było już sensu bym miał usilnie starać się odnaleźć to, co bezpowrotnie na dzień dzisiejszy odeszło.
Zamknąłem otwarte tomy, ułożyłem je w stosik i odniosłem na miejsce. Nie chciałem by ktokolwiek domyślił się, że interesują się tym tematem. Tym bardziej gdyby wyjątkowo ciekawskie osoby ośmieliły się mnie śledzić, a znałem jedną, która czasami węszyła, choć ostatnio się uspokoiła, bądź stwarzała takie pozory.
- Dasz sobie radę, Syriuszu. Jeśli nie ty to, kto? – mruknąłem wychodząc z biblioteki wzbogacony o wiedzę, która bynajmniej nie była mi potrzebna.

niedziela, 20 stycznia 2013

Kartka z pamiętnika CCVIII - Syriusz Black

Net jakoś działa, ale cudów nie ma. Teraz wali się mój leptopik, więc nie wiem ile z Wami zostanę, ale postaram się dodawać noty w miarę regularnie!

Położyłem się na pościeli swojego łóżka trochę zmęczony, ale przede wszystkim odrobinę pijany. Miałem nadzieję, że alkohol pomoże mi uspokoić nerwy, zatuszować smutek, który wyraźnie odczuwałem, a który mnie pożerał. Nie udało się. Wystarczyło, że powiodłem spojrzeniem po pustych łóżkach przyjaciół, wsłuchałem się w ciszę panującą w pokoju, a już czułem, jak moje zamglone myśli wyostrzają się i nieubłaganie gnają żyłami do samego serca, które mrożą zamieniając w kostkę lodu.
Nie wytrzymałem tego. Podniosłem się i chociaż z trudem powłóczyłem nogami to jednak dociągnąłem się do drzwi, a następnie przez pusty Pokój Wspólny do sofy przy kominku. Usiadłem na niej wyciągając przed siebie nogi, ale szybko zrezygnowałem z tej pozycji. Położyłem się ze stopami w górze i głową w dole podziwiając ogień, co miało mi pomóc w zapomnieniu o przykrej samotności, którą się otaczałem. Miałem świadomość, że nie mogę tego tak zostawić, że muszę coś zrobić, ale nie miałem zielonego pojęcia, czego się podjąć. Było za wcześnie na badanie sprawy Remusa, która prawdę powiedziawszy była niewielka z powodu braku konkretnych, udokumentowanych poszlak.
Co w takim wypadku mi pozostawało? Nuda, samotność i jeszcze większa nuda!
Pociągnąłem nosem by oddać w jakiś sposób mój smutek i usilnie starałem się wpaść na jakiś pomysł, który umiliłby mi, chociaż dzień dzisiejszy. Wizytę u Hagrida miałem przecież zaliczoną, więc musiałem myśleć dalej!
- Myśl, Syriuszu. Tego nie zwalisz na alkohol. Musi być coś, co mógłbyś robić. – mówiłem do siebie niczym się nie przejmując. Aż za dobrze wiedziałem, że w tej chwili byłem w Pokoju Wspólnym sam jeden. – Szczyt beznadziei. – nie mogąc już dłużej wytrzymać, podniosłem się z miejsca i chodziłem w kółko, jakby to mogło coś zmienić. – Głowa do góry i biodra do przodu. – mruknąłem masując nasadę nosa.
Byłem beznadziejny, wiedziałem o tym, ale nic nie mogłem poradzić na swoje liczne problemy, które wywołał brak przyjaciół. Może powinienem zająć się pisaniem książki, o Remusie, którą planowałem kiedyś wydać pod pseudonimem? A może, chociaż plany na jej zawartość pozwoliłyby mi odpłynąć myślami dalej? Postanowiłem spróbować!
Wróciłem do pokoju tylko po to by zabrać kilka rzeczy, po czym rozgościłem się na sofie zaczynając od pierwszych punkcików, jakie na pewno powinny się tam znaleźć, a więc od ogólnej charakterystyki wilkołaka, jakiego ja znałem. Później musiałem uwzględnić jego słabości i mocne strony, zależność od alfy, ale także sny, o których kiedyś opowiadał mi Remi. Może jeszcze to, czego dowiem się o wyczuwaniu stanu fizycznego wilkołaka, który zamienił młodego i tak naprawdę niewiele przychodziło mi więcej do głowy. Byłem zwyczajnie beznadziejny!
Wzdychając ciężko zwinąłem się w kłębek i ziewnąłem zamykając na chwilę oczy. Planowałem przespać się kilka minut, by mój organizm odpoczął, umysł się oczyścił i może coś, cokolwiek, przyszłoby mi do głowy.
- Hmm... – nagle coś przyszło mi do głowy. Był sposób na odgonienie smutków! Katowanie! Czego najbardziej na świecie nie lubił Syriusz Black? Słodyczy! A więc, co pomoże mu zapomnieć o samotności, a sprawi, że będzie mu niedobrze? Słodycze!
Poderwałem się i skinąłem sobie głową. Nie chciałem zakradać się do Miodowego Królestwa sam, więc postanowiłem odwiedzić Domowe Skrzaty. Przed Świętami, wiedząc jak niewiele osób zostało w zamku na pewno nie będą robić mi problemów! Ukryłem więc swoje notatki oraz pióro pod sofą i zadowolony, chociaż może nie do końca „świeży” ruszyłem raźnie przez dziurę za portretem omal się nie wywracając, kiedy zahaczyłem nogą o coś bliżej nieokreślonego. Ale przecież brałem pod uwagę to, że mój stan może nie być do końca idealny po odwiedzinach u Hagrida toteż wcale się tym nie zmartwiłem. Nie zataczałem się, nie byłem przesadnie pijany, a co najważniejsze, na pewno nie było tego po mnie widać!
Bez trudu dotarłem na najniższe piętra, gdzie mieściły się kuchnie i udając niepewność wszedłem do środka. Jakaś mało atrakcyjna Skrzatka, jakby jakakolwiek z nich mogła być atrakcyjna, zauważyła mnie trochę zaskoczona obecnością ucznia. Musiała być nowa.
- Dostanę gorącej czekolady i jakieś ciastko? – zapytałem starając się być uprzejmym, ale ona gapiła się na mnie podejrzanie i przez chwilę obawiałem się, że mówię niewyraźnie i wyda się, że Hagrid rozpija ucznia. – Gorąca czekolada i ciastko... – powiedziałem raz jeszcze, chociaż wolniej. Nie dosłyszałem u siebie żadnego seplenienia, ale ona nadal nie reagowała. Nabrałem powietrza by powiedzieć głośniej, gdyby się okazało, że Skrzatka nie dosłyszy, kiedy jeden ze starszych stażem przepchnął ją na bok.
- Idź myj gary, skoro nie wiesz, jak się obchodzić z ludźmi! – syknął na nią, a następnie uśmiechnął się przymilnie do mnie. – Panicz sobie życzy?
- Czekoladę gorącą i ciastko, jakiekolwiek, z kremem, czekoladą, galaretką, cokolwiek... – miałem już dosyć powtarzania tego kolejny już raz.
- Tak jest, już, już podaję! – Skrzat Domowy podskoczył i pognał zająć się tym, czego wymagała od niego moja zachcianka. Nie myślałem nawet, że może to być tak przyjemne uczucie, kiedy widzisz, jak ktoś skacze w koło ciebie z takim zaangażowaniem.
Ani się obejrzałem, a dostałem wielki kubek gorącej czekolady z prawdziwego zdarzenia i wielki kawałek ciasta z masą. Same wstrętne pyszności!
- Dzięki! – rzuciłem z uśmiechem i paradnym krokiem wyszedłem z kuchni.
Wziąłem mały łyk czekolady i skrzywiłem się. Była słodka, czekoladowa i paskudna, jak każdy łakoć, a więc idealna na smutki! Jeśli dziś zwymiotuję to będę chyba najspokojniejszym chłopakiem w całym zamku. Nic nie będzie sprawiać mu smutku, bo będę zbyt zajęty zaglądaniem do wnętrza muszli klozetowej.
„To też jakiś pomysł na życie” powiedziałem w myślach i znowu napiłem się gorącego napoju. Miałem ciarki na ciele, kiedy do tego doszło, ale dałem radę i byłem z siebie dumny i miałem, czym chwalić się Remusowi, kiedy do mnie wróci. Jeszcze trochę czekolady i zatrzymałem się na korytarzu kładąc kubek na parapecie. Wziąłem kęs słodkiego ciastka, które dostałem i otrzepałem się, kiedy ciarki przeszły przez moje ciało.
Wyjrzałem przez okno na błonia, którymi właśnie szedł dyrektor. Najwyraźniej właśnie wybierał się do Hogsmeade by opijać święty spokój, jaki panował na zamku. Sam przecież robiłem podobnie, choć nie sądziłem by Dumbledore kiedykolwiek zechciał wypić coś ze mną, jako z towarzyszem. Nie żałowałem więc zacieśnienia więzi z Hagridem, który nie tylko pił więcej ode mnie, ale też zasnął śliniąc się przy trzeciej butelce, co znaczyło, że musiał także popijać coś wcześniej.
Popijać... Obiło mi się o głowę, więc kontynuowałem pochłanianie słodkiego ciastka oraz czekolady. Podobało mi się częste wypowiadanie tych słów w myślach, jako że kojarzyło mi się to z Remusem, za którym już tęskniłem. Nie byłem specjalnie przytulaśnym miśkiem, który potrzebuje ciągłej uwagi i bliskości ukochanej osoby, ale nie byłem też twardzielem, który ignorowałby przyjemne bodźce.
- Nie mogę się masturbować i wymiotować jednocześnie. – uświadomiłem sobie nagle. Zabrałem talerz oraz kubek i ruszyłem dalej w stronę dormitorium. Miałem zamiast rozsiąść się w Pokoju Wspólnym, dokończyć świństwa i zasnąć na sofie, jak gdyby nigdy nic. Będzie mi daleko do łazienki, ale chwilowo czułem się nie najgorzej, więc...
Nie wytrzymałem. Dojadłem ciastko na stojąco, szybko popiłem je czekoladą i musiałem przeczekać bunt żołądka, który planował zwrócić wszystko od razu. Uspokoiłem go kilkoma ruchami dłoni, którą masowałem brzuch. Tak, słodka czekolada podchodziła mi do gardła, ale najgorsze miałem za sobą, kiedy zdołałem przełknąć to, co zalegało i nie chciało za nic ruszyć w dół.
Pokój Wspólny nadal był pusty, kiedy do niego wszedłem. Nie miałem więc problemu z wyłożeniem się i zamknięciem oczu. Bolała mnie głowa, brzuch był dziwnie pełny, a mój humor nagle poprawił się do tego stopnia, że byłby w stanie śpiewać, gdyby nie fakt tego, iż żadnej piosenki tak naprawdę nie znałem.
Zdecydowanie nie powinienem pić wina, mieszać go z czekoladą i dopieszczać masą. O ile wcześniej wcale nie czułem się pijany, o tyle teraz dałbym sobie głowę uciąć, że nie tylko bym się zataczał, ale nawet mówił niewyraźnie. Ot, zły wpływ słodyczy na człowieka! Na Syriusza Blacka.

piątek, 11 stycznia 2013

Ogłoszenie

Cześć, tutaj Shaggy.

Kirhan prosiła mnie bym powiadomił was, że ma problemy z internetem i nie ma jak dodawać notek do odwołania. Smutne to, ale złośliwość rzeczy martwych jest niepojęta ;c.

Jeśli będzie już wiadomo kiedy Kirhan powróci to umieszczę tutaj informację.

A korzystając z okazji i dostawszy pozwolenie od Kirhan zapraszam serdecznie na mój blog też z tematyki yaoi/slash: http://many-yasha.blogspot.com Miłego weekendu i niech moc będzie z wami ;)

środa, 9 stycznia 2013

Kartka z pamiętnika CCVII - Syriusz Black

Patrzyłem za odjeżdżającym pociągiem, jakbym mógł przebić się wzrokiem przez czerwień wagonów, które skrywały w sobie moich przyjaciół, mojego Remusa. Dwa tygodnie bez chłopaków zapowiadały się okropnie. Dobrze wiedziałem, że nie wytrzymam przesadnie długo z Hagridem, ale był on moją jedyną szansą na spędzenie świąt w jakimkolwiek towarzystwie, nawet jeśli było nieokiełznane i bez najmniejszego wyczucia stylu.
- Ruszaj, Syriuszu. Czas zatopić smutki. – powiedziałem do siebie, kiedy pociąg zniknął całkowicie z mojego pola widzenia. – W najlepszy znany mi sposób. – z ciężkim, głośnym westchnieniem odwróciłem się tyłem do torów, co wcale nie przychodziło mi z łatwością. Nazbyt uzależniłem się od rozkoszy chwil spędzanych w otoczeniu przyjaciół, którzy nigdy nie milczeli, zawsze byli gotowi pomagać, wspierać, bawić się, gdy zaszła potrzeba. Gdyby Wavele nie związał się z Seed na pewno zostałby w zamku, a wtedy mógłbym odwiedzić go, nakłonić do czegokolwiek, a on uległby moim namowom, gdybym tylko odrobinę z nim poflirtował. I pomyśleć, że jakiś czas temu byłem poirytowany jego zainteresowaniem moją osobą...
Czując, że nadchodzi stan całkowitego załamania i beznadziei, ruszyłem z miejsca planując zrealizować swoje dotychczasowe zamierzenia w całości. Hagrid był łatwowierny i prostolinijny toteż nie mógł opierać się długo namowom kogoś takiego, jak ja. Byłem przekonany, że nie tylko pozwoli mi się napić, ale wspólnie osuszymy przynajmniej jedną butelkę wina, co dla mojej głowy będzie wystarczające, a dla niego oznaczać będzie rozgrzewkę.
Życie potrafi być czasami takie beznadziejne, myślałem ogarnięty melancholijnym nastrojem, którego nie sposób się pozbyć, a który denerwował mnie i załamywał jednocześnie. Nie miałem się przecież z czego cieszyć. W zamku została nas zaledwie garstka, która w większości składała się z przygotowujących się do egzaminów siódmoklasistów. Jakież to było skrajnie beznadziejne! Gdybym chociaż znał bliżej Ryo Nakamurę, który nie palił się wcale do szukania towarzystwa... Niestety. Ze znajomych mi twarzy pozostał wyłącznie on, a nie byłem na tyle zdesperowany by wciskać się na siłę w jego mały świat, do którego nie dopuszczał niepowołanych osób.
Hagrida dostrzegłem z daleka, kiedy z wielką łopatą w rękach odśnieżał wszystkie drogi, jakie prowadziły z jego chatki do różnych zakątków okolicy. Praca była na ukończeniu, kiedy ostatnia wielka kopa śniegu wylądowała z boku i mężczyzna bez trudu mógł dostać się do Zakazanego Lasu. Osobiście wolałbym nie wiedzieć CO poza wielkim mężczyzną może teraz z niego bezkarnie wyłazić, bądź do niego wchodzić. Nie ufałem tym starym, powykrzywianym drzewom, które wydawały mi się niedołężne i chore, kiedy patrzyłem na ich dziwne, skręcone pnie.
Przeszedł mnie zimny dreszcz i nie chciałem więcej o tym myśleć. I bez atmosfery horroru nie byłem w humorze.
- Siemka, Hagrid! – rzuciłem z wymuszonym uśmiechem i fałszywą nonszalancją nastolatka, który spotyka dobrego kumpla.
- Oh, Syriusz! – gajowy odwrócił się w moją stronę zarzucając łopatę na ramię. – To ty nie w drodze? – policzki zarośniętego wielkoluda były czerwone od mrozu i intensywnej pracy.
- Nie tym razem. – stanąłem przed jego domem. – Wracasz do siebie? Zostałem sam i prawdę mówiąc bezczynność mnie zabija.
- Tak, tak, idę! – Hagrid raźnym krokiem ruszył w moją stronę, jak wielgachny niedźwiedź zbudzony przedwcześnie ze snu. – Więc mówisz, żeś został sam? – łopata opadła ciężko na ziemię i naprawdę ciekawiło mnie, jak to możliwe, że jej ciężar nie przepchnie całego lichego domku gajowego o dobre kilka metrów. – Dotrzymamy sobie towarzystwa, bom już się bał, że zostanę w tym roku całkiem samiuśki. Dyrektor wyjeżdża, a zawsze wpadał na szklaneczkę.
- Skoro o szklaneczce mowa. Ja mogę ci dotrzymać towarzystwa przy winie. – przeszedłem do ataku. – Możesz mnie wypróbować teraz.
- No, nie wiem, Syriuszu... – wahał się, ale dobrze wiedziałem, że tak będzie.
- Myślisz, że u Blacków do obiadu pije się wodę? – rzuciłem mu trochę ironiczne spojrzenie i wszedłem do śmierdzącego, dusznego domku. „Jeśli się nie napiję to zdechnę w tym smrodzie” pomyślałem mimochodem. – Z resztą, nie planuję pić na umór, a jedynie zamoczyć usta w jakimś słodkim winie. To nas rozgrzeje i nie będziemy myśleć o tych, których nie będzie z nami w czasie świąt. – ależ ja mówiłem głupoty... Tylko Hagrid mógł uwierzyć w coś takiego.
- No... W sumie... – był niemal mój.
- Dzisiaj spróbujemy, czy się nadal. Daj szklanki. – musiałbym być niesamowicie naiwny by wierzyć, że ktoś tak barbarzyński jak on pija wino z kieliszków. – Albo nie. Ty wyjmij wino, a ja wyciągnę szklanki.
- Yyy... Mam tylko kubki. – Hagrid zawstydził się trochę przez co bardzo niezgrabnie zdejmował swoje paskudne futro. W tym czasie ja zarzuciłem kurtkę na oparcie wielkiego krzesła, które planowałem zajmować i kiwnąłem głową wielkiemu psu śpiącemu koło kominka. – Przypadkiem żem je rozwalił.
- Heh, więc kubki... – westchnąłem podchodząc do jednej z szafek i wyjąłem z niej dwa wyszorowane dokładnie naczynia. Opłukałem je jeszcze pod wodą, żeby mieć pewność, co do niezakłóconego niczym smaku wina i położyłem na stole. Uśmiechnąłem się do siebie lekko widząc, jak wielkolud wciska się pod łóżko i wyjmuje spod niego jedną z nowszych butelek. Ha! Wiedziałem, że tam je trzyma. To jedyne miejsce, którego nigdy nie mieliśmy okazji zbadać dokładnie, a Hagrid lubił popijać od czasu do czasu.
Rozsiadłem się na wcześniej wybranym krześle i zachęciłem mężczyznę pewnym siebie uśmiechem.
- Nie martw się. W razie czego zabierzesz mi wino i wyślesz do zamku. Przecież zawsze mógłbym zakraść się do kuchni i wykraść co lepsze trunki, których Skrzaty używają do przyrządzania posiłków. – a przynajmniej wierzyłem, że tak jest.
- Może... – chociaż nadal nie był pewny, czy słusznie postępuje, rozlał wino do kubków i wcale nie żałował mi słodko pachnącego trunku.
- Za Święta inne niż wszystkie. – powiedziałem podnosząc swoją porcję i uderzyłem lekko o kubek Hagrida. Mężczyzna nie zastanawiając się więcej nad niczym pociągnął ogromy łyk. Sam nie żałowałem sobie tego pierwszego, który okazał się słodko-kwaśny, ale gładko przechodził przez gardło. Ciepło od razu rozlało się po moim wnętrzu, głowa stała się lżejsza, myśli jaśniejsze, a mrowienie w podbrzuszu całkiem przyjemne. Tego było mi trzeba dzisiejszego dnia. Nie byłem może znawcą win i koneserem alkoholu, ale przeczucie nie zawiodło mnie, kiedy mówiło, że ten rodzaj „rozrywki” pozwoli mi zapomnieć o smutkach. Już czułem się lepiej, a wraz z kolejnym łykiem wina było jeszcze lepiej.
- Więc, Hagridzie, wiesz gdzie w tym roku wybiera się nasz znamienity dyrektor? – podjąłem uznając, że cisza nie jest odpowiednim towarzyszem przy pijackiej zabawie dwóch samotnych ludzi. – Zawsze siedział w Hogwarcie, więc wydaje się to dosyć nieprawdopodobne.
- Cholibka, nie mam pojęcia! – zagrzmiał mężczyzna, który najpewniej był już bliski dna swojego kubka. – To dziwne, ale nie dziwne. Przecież Dumbledore też ma prawo do zabawy. Może ma kogoś... – on naprawdę w to wierzył sądząc po jego uciekającym na boki spojrzeniu.
Wziąłem kolejny łyk alkoholu i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Dumbledore i miłość... To dziwne zestawienie. – stwierdziłem. – Nie wyobrażam go sobie z kimkolwiek.
- Może o to mu chodzi. – Hagrid już brał dolewkę. – Tutaj jest tylko psorem, a poza Hogwartem kto wie? Na pewno nie jedna by go chciała. To wielki człowiek.
- Hm, w takim razie chciałbym wiedzieć z kim się spotyka. – przyznałem pijąc. – I gdzie spędza wakacje. – nuda sprawiała, że stawałem się ciekawski.

niedziela, 6 stycznia 2013

Wyjazd

20 grudnia
Syriusz wyglądał jak kupka nieszczęść, kiedy patrzył jak każdy upewnia się, czy zabrał na pewno wszystko, co zabrać ze sobą powinien. Święta nie trwały długo, ale zawsze lepiej było mieć całkowitą pewność, co do stanu swojego kufra. Chyba właśnie to uświadomiło Syriuszowi, że nie ma odwrotu, że lada chwila nas już nie będzie, a on zostanie sam jeden z pustym, smutnym pokoju. Ja byłbym przerażony, może nawet miałbym ochotę płakać. Dwa tygodnie mogą być całą wiecznością, kiedy pozostaje się samemu, a najbliższe osoby znikają na ten czas z naszego życia. Tyle, że ja byłem przyzwyczajony do rutyny, zaś Black wolał zmiany, ruch, akcję. Nie miałem pewności, że chłopakowi będzie bez nas bezgranicznie źle, chociaż nie mogło być dobrze, co widziałem w jego posępnym spojrzeniu. Wiedziałem przecież, że nauczyciel run wyjeżdża, a więc nie dotrzyma towarzystwa Blackowi, Seed również nie będzie, co powinno mnie cieszyć, ale w tej chwili wcale nie podnosiło na duchu. Nie chciałem by chłopak źle się czuł, kiedy ja będę spędzał duża czasu z rodzicami i cieszył życiem.
- Remi, nie patrz tak na mnie, bo czuję się jak ofiara losu. – Syri usadowił się wygodniej na swoim łóżku i rzucił mi przeciągłe, poważne spojrzenie. – Zostaję sam, tylko tyle. To nie koniec świata. Z resztą, na pewno znajdzie się ktoś jeszcze, kto nie wraca do domu na święta. Ktoś poza najgorszymi Ślizgonami i dyrektorem.
- Y... A dyrektor w tym roku nie wyjeżdża przypadkiem na pewien czas? – głos Shevy był niepewny, a mina Blacka jeszcze bardziej ponura.
- Akurat w tym roku? Ze wszystkich lat, akurat teraz? – mruknął wyraźnie niezadowolony. – Jeśli nawet on ma plany na święta, to ja się załamuję!
- Daj spokój, mówił, że to tylko kilka dni. Pierwszy i drugi dzień świąt, o ile pamiętam. – Andrew starał się naprawić swój błąd. Bezpieczniej było wcale nie przypominać kruczowłosemu o dyrektorze. Przecież nawet ja zapomniałem, że mężczyzna wspomniał o swoich planach podczas kolacji, chociaż nikt go wtedy nie słuchał. Może poza Shevą.
- Nie ważne. Coś wymyślę. Będę rujnował szkołę cegła po cegle i ostatecznie jakoś mi się powiedzie. Odprowadzę was do pociągu, wpadnę do Hagrida i upijemy się jego zachomikowanym pod łóżkiem winem. Na niego zawsze można liczyć, bo nigdy nigdzie nie wyjeżdża. A przynajmniej nie podczas świąt. Pokręcę się po szkole, może zapoznam z jakimiś pierwszorocznymi, których tutaj zostawiono. Starsi są już bardziej pyskaci, więc i uciążliwi. – snuł plany by nie myśleć, jaki będzie bez nas samotny. Gdyby zostawał, chociaż J., byłoby mu łatwiej. – Ulepię bałwana, pomyślę nad rozwiązaniem Remusowego problemu i zanim się obejrzę już będziecie ze mną.
- Dzielny kłamczuch. – mruknąłem podchodząc do niego i pocałowałem go by było mu raźniej. – Wiem, że dasz sobie radę, a jeśli będzie ci strasznie przykro to skontaktuj się ze mną przez kominek. Nikt ci tego nie zabroni wiedząc, że jesteś tutaj sam. I zostawię ci klucze do łazienki prefektów żebyś mógł się nią nacieszyć.
- A ja zostawię Pelerynę Niewidkę! – Potterowi aż oczy zalśniły. – I tak nie będzie mi potrzebna, a ty możesz ją jakoś wykorzystać. – wyjął materiał z szuflady przy łóżku i położył na poduszce Syriusza. – Tylko o nią dbaj! A później opowiedz, do czego jej używałeś. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. W prawdzie większość ciekawych obiektów wyjeżdża, ale zawsze ktoś tu zostanie. Chociażby facet od astronomii. On chyba zostaje.
- Coś wymyślę. – Syri zaprezentował swoje zęby i zauważyłem, że humor mu się poprawił. – Peleryna i łazienka prefektów to idealne połączenie przyjemnego z pożytecznym. – złapał mnie za biodra, aż zachwiałem się niemal tracąc równowagę. Syri przesunął się bliżej krawędzi łóżka, opuścił nogi na ziemię i przycisnął mnie do materaca między swoimi nogami, dzięki czemu nie musiał się aż tak wysilać chcąc sięgnąć moich ust.
- Tylko ani się waż podglądać kogoś, kiedy mnie tutaj nie będzie. – zaznaczyłem wisząc nad jego twarzą swoją głową. – Jeden rzut oka, a będę wściekły, rozumiemy się?
- Wybacz, Remi, ale z peleryną, czy bez, nie mogę jechać za tobą żeby podglądać, jak się kąpiesz, a bardzo chętnie bym cię zaskoczył w wannie. Moje wrażliwe oczy nie wytrzymają widoku nikogo innego poza tobą. – Wrócisz do domu, to będę cię podglądał za wszystkie czasy. – figlarny uśmiech na jego ustach świadczył o tym, że był podniesiony na duchu. Nie zostało nam już wiele czasu, więc pocałowałem chłopaka nie chcąc tracić cennych sekund na samo wpatrywanie się w niego. Za plecami usłyszałem głośne „o, mamuś!” Pottera i prychnięcie Shevy. Peter nie chciał się nawet przyznawać, że wie, co takiego robimy. On zazwyczaj udawał głuchego i ślepego ignorując uczucia, jakie sobie z Syriuszem okazywaliśmy. Był w tym mistrzem, chociaż zupełnie nie potrafiłem odgadnąć, co może chodzić mu po głowie.
Syriusz padł na łóżko, a ja na niego. Nawet nie pisnął, kiedy go przygniotłem, więc może nie odczuł mojego ciężaru na sobie. Nieprzerwanie za to muskał moje wargi z wprawą i rozeznaniem, które mnie bawiło. Wydawał się dążyć do tego żebym odrzucił całkowicie myśl o wyjeździe i zechciał zostać z nim te dwa tygodnie sam na sam w sypialni. Zrobiłbym to gdybym nie tęsknił za rodzicami.
Odsunąłem się odrobinę od Blacka i uśmiechnąłem się patrząc na jego jasną twarz i rozsypane po ciemne włosy. Zadziwiające, że były już takie długie, a przecież nawet nie zauważyłem, kiedy tak odrosły.
- Mój kudłacz. – mruknąłem cicho, po czym pocałowałem go mocno.
- Dwa tygodnie bez tej obrzydliwej słodyczy. To będzie raj. – J. zawsze narzekał i zawsze narzekać będzie. Lubiłem go za to, co najpewniej było blisko związane z faktem mojego aktualnego dobrego humoru. Zabawne, że przeszkadzała mu czułość między mną, a Syriuszem, a jego własne umizgi do innych nigdy nie byłyby mu przeszkodą. Chodzący egoista, hipokryta, jakich mało.
- Dwa tygodnie bez Pottera. To będzie raj. – przedrzeźniał go Sheva stosując przy tym tak przyjacielski ton, że nawet okularnik musiał uznać to za rozkosz dla uszu. Zadziwiające, że wyleczył się z miłości do Andrew, kiedy chłopak był z każdym dniem coraz piękniejszy i chyba powoli nawet niszczył mur, jaki zbudował między sobą, a zakochanym w nim przyjacielu. W prawdzie J. nie miał szans u zielonookiego, ale zawsze mógł się łudzić, że jednak coś z tego wyjdzie. Chociaż Evans na pewno prędzej zbliży się do Pottera niż Potter do ust Shevy.
Położyłem głowę na piersi Syriusza i wsłuchiwałem się w szybkie i mocne bicie jego serca. Moje musiało walić równie zaciekle, kiedy znajdowałem się na granicy podniecenia.
- Wiem, o czym teraz myślisz. – Syriusz przyłożył usta do mojego ucha. Wiedziałem dobrze, że nie chce by ktokolwiek słyszał naszą małą, prywatną konwersację. – Myślałeś o tym, że kiedy będziesz w domu to wieczorami myśląc o mnie będziesz się pieścił, prawda? – zachichotał wrednie, kiedy ja spłonąłem sycząc wyraźne:
- Nie! – prosto w jego ucho.
- A ja właśnie o tym myślałem. I o tym, że ja na pewno będę się dotykał, kiedy cię tutaj nie będzie i zatęsknię. Położę się na twoim łóżku, wtulę twarz w twoją poduszkę i wsunę dłoń w spodnie...
- Idiota! – warknąłem cicho i usiadłem mierząc go ostrzegawczym, groźnym spojrzeniem. – Ani się waż robić takie rzeczy na moim łóżku.
Pokazał swoje białe, równe ząbki.
- I tak będę to robił. Tak jak mówiłem, odprowadzę was, wpadnę do Hagrida żebyśmy razem coś wypili, a później wrócę tutaj i spełnię swoją groźbę. – Będę sobie wyobrażał, że na mnie patrzysz, kiedy to robię i jesteś równie podniecony, jak ja.
- Paskuda, paskuda, paskuda! – zsunąłem się z jego ciała i odsapnąłem kilka razy chcąc opanować zmieszanie. – Czas wychodzić. – oświadczyłem głośno i porwałem swoją torbę przenosząc ją za drzwi. Stamtąd Domowe Skrzaty zajmą się naszymi rzeczami, które znajdą się w pociągu. Sheva, James oraz Peter położyli swoje kufry obok mojego i musiałem przyznać, że to właśnie zielonooki miał ze sobą najwięcej bagażu. Chociaż nie musiał brać wiele na te dwa tygodnie, to jednak jego szafki były niemal puste, a walizka z trudem się dopinała.
- Wszystko może się przydać. – stwierdził, kiedy spojrzałem na niego pytająco.
Byliśmy gotowi.

piątek, 4 stycznia 2013

Hagridek?

18 grudnia
To były już ostatnie chwile bym mógł spędzić trochę czasu z przyjaciółmi, ostatnia okazja by śmiać się z nimi, zapomnieć o zmartwieniach w ich towarzystwie. Niedługo rozjedziemy się do domów na Święta, a mój Syri zostanie sam. Nie wątpiłem, że będzie miał pełne ręce roboty, kiedy zajmie się przeszukiwaniem biblioteki i czytaniem masy artykułów, które już zdobył i tych, które jeszcze zdobędzie. Podziałem jego oddanie sprawie i wytrwałość, z jaką poszukiwał odpowiedzi na swoje pytania dotyczące mojej przypadłości. Ja sam wolałem nie wiedzieć zbyt wiele na ten temat, a on nie odpuszczał zaangażowany.
- To chyba nie będą spokojne Święta. – Sheva zasępił się podając mi Proroka Codziennego, którego prolongował od pierwszego roku, od dnia, kiedy poznał Fabiena.
Rzuciłem okiem na artykuł, który mi wskazał. „Akty wandalizmu w Ministerstwie Magii” – głosił tytuł. Przebiegłem szybko wzrokiem po tekście by wiedzieć mniej więcej, czego dotyczy.
- Śmierciożercy? – mruknąłem patrząc na dziwne, wytłuszczone słowo, jakie podano. – Słyszałeś wcześniej o czymś takim?
Syriusz zakrztusił się, więc pomogłem mu wypluć na talerz kawałek ziemniaka, który utknął tam gdzie nie powinien. Podałem mu szklankę z sokiem, którym mógł oczyścić gardło.
- Musisz uważniej gryźć. – pogładziłem jego ramię.
- Tak... Tak, wiem. Przepraszam. – sapnął. – Więc, co takiego się stało? – ruchem głowy wskazał gazetę.
- Do Ministerstwa Magii wkradła się grupa zamaskowanych czarodziejów. Zniszczyli fontannę i wyryli na ścianach pogróżki pod adresem mugoli. Podobno nazywają siebie Śmierciożercami.
- To w sumie dziwne, że w szkole jest tak niespokojnie, a do Ministerstwa ktoś się włamuje. – James wyczyścił już swój talerz z obiadu i teraz popijał sok jabłkowy. – To wszystko śmierdzi na kilometr.
- Sądzisz, że wszystko to jest ze sobą powiązane? – Sheva wydawał się zainteresowany, ale niespokojny. Wątpiłem by miał się, czego obawiać, ale może po prostu miał przeczucie, bądź przypomniał sobie przykrą przygodę z wilkołakami? – Nie przepadam za zimowym chłodem, a problemy w zimie to najgorsze, co mogło nam się przytrafić. Wolałbym martwić się życiem, kiedy słońce będzie świecić, ptaki śpiewać, a ja zmienię grube swetry na lekkie podkoszulki. Nie ma nic gorszego od zimy.
- Prawdę mówiąc, coś w tym jest. – Peter skinął głową. Właśnie przełknął wszystko, co miał w ustach. – Gdyby nam przyszło uciekać to jak mielibyśmy tego dokonać w zimie? Śnieg, mróz, a my obładowani ciepłymi ubraniami, kocami, kurtkami i w ogóle wszystkim... Nie udałoby się nam przeżyć.
- To nie wojna. – westchnąłem. – To tylko jakieś zamieszki. Pamiętacie jak to było z Upadłym Rodem? – ściszyłem głos. – Zamieszki, walki, ale ostatecznie nas to ominęło.
- Ale ludzie ginęli. – zauważył Andrew. – I z jednej i z drugiej strony zginęli. Ojciec Nathaniela umarł podczas tamtego starcia.
- Teraz stawka jest zupełnie inna. – miałem już pewność, że Sheva obawia się tego, co może dla nas oznaczać to, co działo się w świecie czarodziejów. – To ja powinienem się martwić, nie ty. Mój ojciec to mugol, a ja jestem wilkołakiem. – powiedziałem to, co przecież wiedzieli od dawna, a co dla mnie nie było ani nowością, ani przykrym faktem. Kochałem swojego ojca i byłem dumny z tego, jak zaakceptował moją matkę. Mój futerkowy problem również wydawał mi się niezmiennym faktem, który nie bolał tak bardzo. – Twoi rodzice są tak magiczni, że bardziej magicznymi być już nie mogą. W dodatku twój facet też jest czarodziejem i utrzymujecie, że należy do rodziny twojego ojca. Nie masz się, czego obawiać. Wrócisz do domu na Święta, spędzisz czas na beztrosce i zabawie z Fabienem. Moim zdaniem to żaden problem, więc... Trzy dni i zapomnisz o problemach w Ministerstwie jakby nie istniały. A co najważniejsze, Upadły Ród to nie Śmierciożercy. Twój chłopak jest bezpieczny.
- Hagrid! – James podskoczył na swoim krześle. – Umówiłem się z Hagridem, że pomogę mu znaleźć odpowiednie choinki! – uderzył dłonią o czoło. – Zapomniałem na śmierć! Dlatego sobie przypomniałem. – wskazał na wejście do Wielkiej Sali zawalone zielenią igieł. A więc gajowy poradził sobie bez najmniejszego problemu sam i teraz przyniósł drzewka do zamku. Słyszałem jak mężczyzna klnie na choinkę zagradzająca mu wejście, kiedy najpewniej przepychał się między nią, a ścianą by sprawdzić na ile bezpieczne będzie wniesienie do środka jego leśnych zdobyczy.
- No, dalej Hagridku, wciągaj brzuch. Wciągaj i na paluszkach... – mówił do siebie na tyle głośno, że mogłem usłyszeć go wytężywszy słuch i miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Ten ton jakby mówił do dziecka i ciężkie sapanie, kiedy nabierał powietrza by naprawdę wciągać swój pokaźny brzuchol... – Zmieścisz się, kochany, zmieścisz się. Jeszcze ociupinkę. – mówił dalej pocieszająco. – O, nie. Tylko nie broda... Puszczaj, ty stara... – nie wytrzymałem i prychnąłem śmiechem. Przyjaciele nie mieli pojęcia, co się dzieje, a ja nie mogłem im powiedzieć, co się dzieje, bo z trudem łapałem powietrze. – Au, au, au! Puść, puść. Głupie gałęzie! – odgłos szarpania, a później „trzaska” i Hagrid wtoczył się do Wielkiej Sali, jak przerośnięta kula sierści, w tym swoim paskudnym płaszczu zimowym. – Haha! Łyso ci, żem sobie poradził! – oświadczył tryumfująco mężczyzna stając na równe nogi i wygrażając drzewku. – Panie psorze, melduję, żem znalazł śliczne choinki! – naprawdę zadowolony i dumny z siebie wielki gajowy zasalutował w stronę stołu nauczycieli. Jego broda nosiła widoczne ślady po szarpaniu się z gałęziami, była naszpikowana igliwiem, a czerwone policzki Hagrida zdradzały podjęty wcześniej wysiłek.
Żałowałem, że przyjaciele nie słyszeli jak ten poczciwy wielkolud zmagał się z drzewem i mówił do siebie. Ale i bez tego cała powaga chwili wywołana niepewnością Shevy zniknęła, kiedy Hagrid odwrócił się do nas tyłem. Jego płaszcz i spodnie były rozdarte na tyłku, jakby walczył z potworem, a nie z wąskim korytarzem. Jakieś dziewczyny pisnęły speszone widząc nagą skórę na pośladku Hagrida i nie mogłem im się dziwić. Widok nie należał do specjalnie atrakcyjnych.
- Co się dzieje? – wystraszony nagłymi odgłosami wydawanymi przez dziewczęta gajowy odwrócił się do nich, a tym samym to nauczyciele mieli o wiele dokładniejszy wgląd w zawartość spodni mężczyzny. Płacząc ze śmiechu patrzyłem, jak McGonagall przewraca oczyma, gdy Sprout zasłania oczy, jak strachliwa nastolatka, która nigdy nie widziała męskiego tyłka.
- Hagridzie, jeśli to możliwe, prosiłbym cię o zeszycie spodni zanim wepchniesz choinki do środka. – dyrektor wstał ze swojego miejsca uśmiechając się pobłażliwie. Hagrid znowu zaświecił tyłkiem, kiedy odwracając się do mężczyzny zaczął macać swój tył by wyczuć, o co w ogóle chodzi.
- Oh! – zapłonął jak świąteczna lampka, kiedy jego palce trafiły na dziurę. Przez chwilę nie wiedział gdzie się podziać i jak się zasłonić, a następnie odwrócił się tyłem do pustej ściany i powoli, krok za krokiem posuwał się w stronę drzwi. – Przepraszam najmocniej. – mamrotał speszony. – Wypadek przy robocie. Przepraszam. Już mnie nie ma. – nie mniej jednak znowu ukazał nam spore rozdarcie, kiedy musiał zmienić pozycję by znowu przeciskać się między choinką, a ścianą.
Takim akcentem jak najbardziej mogłem kończyć ten rok. Nie pamiętałem już o żadnych złych wiadomościach, o tym, co stało się w Ministerstwie. Podejrzewałem, że był to jednorazowy wybryk, który więcej się nie powtórzy, a atrakcji w szkole nie brakowało. Tym bardziej, kiedy dziewczyny szalały zniesmaczone tym, czego były świadkami, a i niektórzy chłopcy dostali niestrawności. Nawet Peter odsunął od siebie pieczone kartofle, których wcześniej chciał sobie dołożyć. Nie mogłem mu się dziwić.
- On zawsze wie, jak zrobić niezapomniane wejście. – stwierdziłem uśmiechnięty, kiedy Syriusz pił zachłannie sok by zabić czkawkę, jakiej dorobił się śmiejąc głośno wraz z całkiem sporą grupą innych uczniów.
- Wrodzony talent. Łip! – rzucił, czknął i musiał pić dalej.

środa, 2 stycznia 2013

Relaks


15 grudnia
Nie miałem ochoty wstawać z łóżka i najchętniej nigdy bym tego nie robił. Była niedziela, słońce zaczynało świecić, a śnieg topnieć, chociaż wątpiłem by ten stan utrzymał się dłużej niż przez dwa, góra trzy dni. Jednego byłem za to pewny – noga bolała mnie zdecydowanie mniej, a więc mogłem liczyć na odrobinę szczęścia w nieszczęściu.
Po zamurowaniu wejścia, co poszło nam niebywale szybko, kiedy James załatwił cały kociołek mocnego kleju, mogliśmy odetchnąć z ulgą i naprawdę odpocząć. Nawet nie wiedziałem, że mogłem tak bardzo zmęczyć się samym stresem. Teraz jednak Syri mógł w pełni poświęcić się swoim poszukiwaniom sposobu na zerwanie mojej wilkołaczej więzi z Greybackiem, co stanowiło jego punkt honoru i nie ustawał w szukaniu. Nie oszukiwałem się, wiedziałem, że nikt nie interesuje się wilkołakami na tyle by pisać o nich specjalistyczne książki, badać je i poznawać. Każdy zaspokajał się wyłącznie kilkoma podstawowymi informacjami i nic więcej się nie liczyło. Tylko dla Syriusza stanowiłem przypadek godny zgłębienia. Jeśli mu się to uda, to na pewno osiągnie ogromny sukces, niestety nie zostanie doceniony, gdyż wątpiłem, by zdradził swój sekret komukolwiek. Prędzej wprowadziłby w życie swój plan napisania o mnie książki pod głupim pseudonimem.
- Długo planujesz leżeć brzuchem do góry? – usłyszałem głos Syriusza zza zasłony łóżka. Odsunąłem ją zauważając, że chłopak leży rozłożony na swoim materacu i uśmiecha się do mnie widocznie zadowolony z życia. Tylko, czym się tak cieszył? Tego nie mogłem rozgryźć.
- Mam zamiar leżeć najdłużej, jak się da. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Nigdzie mi się nie spieszy. Chociaż... Może na śniadanie, ale nigdzie poza tym.
- Hm, coś taki leniwy się zrobił?
- Ktoś mnie takim leniwym zrobił. – zauważyłem szczerząc się do niego, jak głupi. Było mi tak dobrze, że przez chwilę miałem wrażenie, że aż nadto. Nie planowałem jednak płakać, więc musiałem przyjąć swój dobry humor takim, jakim był, a więc idealnym. Przecież nawet ja mogłem czasami cieszyć się spokojem i relaksem nie myśląc o niczym niepokojącym.
- Czegoś musi ci brakować. – Syri wyraźnie chciał porozmawiać o czymkolwiek bardziej niż podjąć konkretny temat i drążyć go w nieskończoność. Może również był zbyt leniwy by przemęczać się mówieniem?
- Brakuje mi funduszy na nowe książki. – stwierdziłem po chwili zastanowienia. – I na słodycze. Idą Święta, więc powinienem się obłowić na tyle na ile jest to możliwe w moim przypadku. Śmiem sądzić, że nie wystarczy mi to na długo. Moje łaknienie jest ostatnimi czasy niespożyte.
- Zadbam by łakoci ci nie brakowało. Ale cała reszta należy do ciebie. Tym bardziej, że ostatnio zapchałeś cały pokój swoimi książkami. Moje dotyczą ważnych kwestii, ale twoje...
- Nawet tego nie mów! – zagroziłem. Dobrze wiedziałem, że niektóre powieści czasami można sobie podarować, ale mi przychodziło to z ogromnym trudem. – Zostańmy przy słodyczach. Lubię takie z nadzieniem, ale inne czekoladowe również. Nie jestem szczególnie wymagający, więc... Chociaż sam nie wiem.
- Czy wy naprawdę nie macie innych tematów? – Sheva ziewał odsuwając zasłony swojego łóżka. Był niewyspany, ale ktoś taki jak on najchętniej nie wstawałby przed południem. Miało to w sobie pewien urok. W szczególności, kiedy zaczynaliśmy dzień, jak grupa zwyczajnych nastolatków, którzy nie musieli martwić się o nic.
Uśmiechnąłem się do siebie układając głowę wygodniej na poduszce. Dlaczego częściej nie spędzałem czasu w ten sposób? Mógłbym zawsze cieszyć się życiem i niewinnymi porankami, rozmowami o niczym, a nawet wieczornymi pieszczotami z moim chłopakiem. Niestety, życie nie lubiło rozkosznej bezczynności, więc nie akceptowało moich małych pragnień. Tym razem było podobnie, gdyż burczenie w moim brzuchu niszczyło wszystkie piękne plany. Byłem głodny, bo niewiele zjadłem na kolację i teraz mój żołądek upominał się o swoje prawa.
- I to by było na tyle mojego leżenia. Swoją drogą, gdzie jest James? – dopiero siedząc zauważyłem, że chłopaka nie było w łóżku. Zajrzałem do mojej nocnej szafki. – Gdzie jest mój klucz do łazienki prefektów? – i wtedy pojąłem z całą powagą postępek okularnika. – Poszedł podglądać Evans podczas porannej kąpieli. – powiedziałem bardziej do siebie niż do kogoś innego.
Zerwałem się z łóżka ubierając pospiesznie. Nie podobało mi się, że James pakuje się w kłopoty, a był tylko jeden sposób by przekonać się, czy wyjdzie z tego cało. Musiałem czekać na niego w Wielkiej Sali i liczyć na wielkie szczęście. Ostatnio pozwolił się znaleźć w szafie w sypialni dziewczyn, ale teraz nie mógłby liczyć na przeżycie w jednym kawałku, jeśli Lisica dowie się, że ma w łazience podglądacza. Chłopak musiał już niejednokrotnie śledzić ją by dowiedzieć się, kiedy zazwyczaj wychodzi do łazienki prefektów. W przeciwnym razie nie ryzykowałby głowy bądź, co gorsza, wielkiej wojny z użyciem profesorów, jako tajnej broni. McGonagall na pewno byłaby wściekła wiedząc, że Potter podkrada mi kluczyk do łazienki i podgląda dziewczyny. Może i zgodziłem się na taki układ wcześniej, ale teraz dopiero docierało do mnie, że wpakowałem się po same uszy w śmierdzącą sprawę. Jeśli zabiorą mi klucz nie będę mógł kąpać się z Syriuszem w wielkiej wannie, rozpuszczać w wodzie wonności, nie będzie piany, ani pieszczot. Znowu skończymy ściśnięci w małej wannie naszej sypialni, w której Syri już od pewnego czasu nie mógł rozprostować nóg. Musiałem liczyć na zdrowy rozsądek Jamesa, o którym tylko się słyszało, ale nigdy się go nie widziało. W końcu J. to J. cokolwiek by nie robił. Jedyny w swoim rodzaju człowiek, którego inteligencję można było negować przynajmniej kilka razy w tygodniu.
Moi niezadowoleni przyjaciele z trudem zsuwali się z łóżek i zakładali na siebie, co popadnie. Syriusz obwąchiwał nawet swój sweter by mieć pewność, że może w nim chodzić drugi dzień i jeszcze przytulać się do mnie bez krępowania. Wątpiłem by musiał przebierać się codziennie, ale pozwoliłem mu na to psie zachowanie. W końcu był Syriuszem.
- Jeśli wpakuje mnie w kłopoty to będę zmuszony go zabić. – rzuciłem do chłopaków już niemal gotowy. – Będziecie musieli mnie trzymać żebym go nie zagryzł. Moje klucze... Mógł zapytać! Wtedy nie przeżywałbym tego tak bardzo.
Sheva ziewnął kolejny już raz i przeciągnął się.
- Nie martw się. Jeśli go złapią nie poniesiesz żadnych konsekwencji. Evans zadba by J. nie mógł ani chodzić, ani poruszać rękoma. Jeśli zostawi mu głowę na miejscu to będzie to wielkim sukcesem. Nie wątpię, że fanatyczne zainteresowanie Jamesa będzie jej schlebiać, ale i tak dla reguły rozprawi się z nim, jak z robakiem.
- Tym gorzej! Będziemy musieli opiekować się Potterem w gipsie. To jak biała rolada z gadającą śliwką. Założę się, że ta śliwka będzie bardzo, ale to bardzo dużo narzekać. Ani tego nie zjesz, ani się widokiem nie nacieszysz, bo ciągle będziesz słyszał to natrętne gadanie. Nie, wolę żeby nikt go nie połamał. Ale to będzie oznaczało, że musimy wymyślić coś innego żeby go zadowolić. Coś wielkiego. Może lepiej pozbawić go tej głupiej głowy?
- On jest długowieczny, Remi. – Syriusz objął mnie gotowy do wyjścia. Nie wiem ile wonności na siebie wylał, ale naturalny zapach jego ciała wcale nie przebijał się przez te sztuczne wonie, od których mogło zakręcić się w głowie.
- Podejrzewam, że jego głowę i tak opróżni, jeśli nie okaże się pusta w środku, i za rok w czasie Halloween to do niej będziemy wkładać świeczki.
- Nie przesadzaj. – rozbawiony Sheva złapał mnie za rękę. – Peter, idziemy, więc wyłaź spod łóżka!
- Czekajcie, moja skarpeta! Już idę, już, sekundę! – blondynek upewnił się, że znalazł parę do skarpetki, którą miał już na nodze i założył ją pospiesznie. Szarpał przy tym tak, że nie zdziwiłbym się, gdyby wybił piętą dziurę w materiale. – Zwarty i gotowy! – Oświadczył w końcu przylizując dłońmi włosy. Podejrzewałem, że robił to zawsze przed wyjściem w nadziei, że Narcyza zwróci na niego uwagę właśnie tego dnia, właśnie w tej chwili i to dzięki temu, że będzie wyglądał czarująco z tą znikomą grzywką równo ułożoną na czole, w tych wygładzonych spodniach i czystym podkoszulku. Przynajmniej ona nie wiedziała, że na co dzień wszystko leżało porozrzucane po jego łóżku, pod nim i upychane było głęboko do szafy. Uroki męskiego życia bez rodziców.