niedziela, 28 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Karel Mares

c303

Marszcząc brwi, ale jednocześnie otwierając szeroko oczy spoglądałem na stojącego w drzwiach salonu brata. Thomas zawsze był pieprznięty, ale czasami miał skłonność do przesadzania, czego przykład miałem przed sobą.
- I jak? - zapytał z figlarnym uśmiechem, a ja po prostu wybuchnąłem śmiechem i nie mogłem powstrzymać płynących po policzkach łez. - Ej!
- Co... Co ty masz na sobie?! - wyłem.
- Jak to co?! - Thom był wyraźnie oburzony. - Seksownego reniferka!
- O, mamo! - płakałem, śmiałem się i zwijałem z bólu. Tego było już za wiele! Thomas miał na sobie brązowe, polarowe bokserki z niewielkim ogonkiem z tyłu, na szyi dzwoneczek, zaś na głowie rogi renifera. Wyglądał komicznie i nie mogłem doszukać się tej seksowności, o której mówił. - Mamo! - wyłem dalej i uderzałem pięścią o podłogę. Nie, nie mogłem tego znieść. Ten wariat pozbył się nawet okularów żeby wyglądać lepiej, ale obawiałem się, że chyba nie wyszło tak, jak powinno lub to ja byłem odporny.
- Wolałbyś Mikołaja?! - mój rozeźlony brat naprawdę wydawał się urażony. - Od razu kojarzyłby ci się z grubasem! Śnieżynka to też durny pomysł, bo nie kręcą się stroje bab! Renifer był najlepszy!
- Lecę na zwierzęta? - zdołałem wydusić i znowu uderzyłem w płacz.
- Nie o to chodziło! - Thomas zerwał z głowy rogi renifera i rzucił nimi we mnie. - W takim razie nie będzie świątecznego seksu i tyle! - aż mu dzwoneczek zadzwonił.
- A... a na Wielka.noc... - dyszałem śmiejąc się i z trudem mogłem wydusić z siebie cokolwiek – przebie.rzesz się. Haha! za. Mamo! - ryczałem dalej – za królika?! Błagam, dosyć! - czułem się torturowany tym rozbawieniem.
- Nie! Wytatuuję sobie jaja i zdejmę spodnie! - warknął Thomas i łapiąc za bokserki zerwał je z siebie. Odgłos odpinanych rzep ledwie przebił się przez mój szaleńczy chichot. Chłopak zerwał też z szyi dzwoneczek i rzucił nim we mnie. Trafił prosto w czoło, a przez jego twarz przebiegł cień satysfakcji, który niestety szybko zniknął, ponieważ nawet nie miałem sił i okazji się wściekać.
Wciąż i wciąż wyłem ze śmiechu przed oczyma nadal mając obraz mojego kochanka w tym komicznym stroju renifera. Nie rozumiałem, jak ludzie mogą się podniecać tak komicznie wyglądającym partnerem. Nie oszukujmy się, to wcale nie było seksowne! Gdyby owinął się wstążką może wyglądałby sensowniej, ale też nie czułbym podniety. Czy w tym wieku powinienem być jakimś okropnym zbokiem, którego kręcą takie cyrki?
- Thomas, czy to nie mógł być zwyczajny seks? - zapytałem, kiedy zdołałem się wystarczająco opanować.
- Nie! Są święta, więc miało być świątecznie!
- I nie mogło być pod choinką żeby ten akcent świąteczny był? - jego spojrzenie mówiło za niego i prawdę mówiąc zgadzałem się z nim. To byłaby porażka, a tak przynajmniej było zabawnie. Dla mnie. A teraz miałem ładne widoki na mojego nagiego brata, który naburmuszony chyba nie planował się ubierać. Zresztą, nie musiał. Był na to zbyt przystojny, chociaż to wydawało mi się dziwne, kiedy brałem pod uwagę fakt, że przypominaliśmy siebie jak dwie krople wody. Jedyną różnicą były moje krótsze, ponieważ sięgające do ramion włosy, podczas kiedy on miał długie, kasztanowe loki po łopatki.
- Thomas, co ty do cholery robisz? - uniosłem brwi, kiedy chłopak zaczął majstrować przy swoim kroczu. - Czy ty właśnie wieszasz sobie dzwonek na penisie?
- Skoro już i tak się ze mnie śmiałeś i mój plan z reniferem nie wypalił, to nic nie stoi na przeszkodzie, nie? Tadam! - zaprezentował swoje dzieło. Zaczynałem na poważnie martwić się o jego zdrowie psychiczne. - I nawet dzwoni! - podskoczył kilka razy przez co dzwonek wydał kilka dźwięków, towarzyszących merdaniu przyrodzenia.
- Jesteś walnięty, wiesz o tym? - westchnąłem.
- Nie, ja jestem tylko zdesperowany i to twoja wina! Każdy by się podniecił, ale nie ty! Ty musiałeś się zacząć śmiać! A teraz wcale się nie śmiejesz, a mam przecież...
- Teraz to ja się zastanawiam, czy powinienem dzwonić po karetkę, czy samemu zabrać cię do Świętego Munga.
- Hm, a może gdybym się przebrał za dziadka do orzechów? - wcale mnie nie słuchał. Zdjął z siebie dzwonek i bezczelnie usiadł na moim brzuchu. Tak się składa, że przecież i tak nadal leżałem na podłodze, więc miał idealną okazję, by robić to, co mu się żywnie podoba. - Zawsze lubiłeś dziadka do orzechów i chyba się nawet w nim podkochiwałeś, co? W szczególności, kiedy zamieniał się w księcia! Oczy ci się wtedy świeciły! Tak jak na Księżniczce i Żabie! - czy on naprawdę musiał teraz wyciągać wszystkie brudy? - O takkkkk... Lubiłeś bajki, gdzie książę był zamieniony z jakieś brzydactwo! Ale mnie w stroju renifera to już nie. - prychnął i bezczelnie złapał mocno moje krocze. Przez spodnie ugniatał je i masował, ale nie osiągnął należytego efektu, więc wsunął rękę pod materiał moich wygodnych, chociaż obleśnych różowych dresów, które dostałem przypadkiem, kiedy mama pomyliła prezent mój i jednej z naszych kuzynek. Dobrze, że była pokaźnych rozmiarów, bo przynajmniej mogłem chodzić w tym jej dresiku. Facet w babskim dresie nabijał się z Thomasa w stroju niby to seksownego renifera. Byliśmy zdrowo walniętym rodzeństwem.
- No więc, Karelu? Jak to było z tym dziadkiem do orzechów? Dziewczynka się nim masturbowała, zaklęty książę się podniecał, ale nie mógł nic zrobić, bo był tylko dziadkiem do orzechów, aż tu nagle puff zaklęcie i wszystko się zmieniło. - zboczeniec! A jego dłoń tak intensywnie ugniatała i pocierała moje krocze, że mimowolnie czułem, jak podniecenie bierze nade mną górę i jego pornograficzna wizja tej świątecznej historii odbijała się na mojej psychice. - Co było dalej? - ciągnął i zsuwał ze mnie spodnie, dzięki czemu było mu lepiej działać. - Dziewczynka się zmniejszyła do rozmiarów dziadka do orzechów, a on zyskał możliwość ruchu, więc ją przeleciał, ale jakiś szczur to zobaczył i doniósł królowi. - zaczął policzkiem ocierać się o mój członek i ciepłym powietrzem dmuchać na trzon. - Król szczurów też chciał przelecieć dziewczynkę... A może już dziadka do orzechów, nie pamiętam. Żeby drewniany rozpieprzacz orzechów mógł znowu być księciem, musieli odnaleźć zaczarowanego kondoma.
- Teraz to już całkowicie zmyślasz! - rzuciłem trochę rozbawiony a trochę poirytowany. Najgorsze jednak było to, że nie pamiętałem już tej historii tak dokładnie jakbym chciał.
- Hm, więc dziewczynka miała się w nim zakochać i mu obciągnąć żeby znowu był sobą? - zapytał niewinnie i ukąsił mnie lekko w członek. Syknąłem i uderzyłem go w głowę. Bolało! Ale nie był to znowu tak nieprzyjemny ból. Niósł ze sobą jakąś rozkosz. - Dobra, więc zostaniemy przy tym, że miała obciągnąć dziadkowi do orzechów. - mruknął i wziął mój penis w usta ssąc mocno, zapamiętale, aż chciałoby się powiedzieć, że fachowo. Jego głowa poruszała się szybko, dłonie pomagały ustom. Zanim jednak doszło do czegoś więcej, odsunął się i złapał mnie za dłonie żebym nie mógł go za to ukarać. - A może ta bajka źle się kończyła i król szczurów porwał tę dziewczynkę, co? - mówił i obserwował mój członek. - Nieee, widzę po jego ruchach, że gdyby tak było od razu by opadł. Woli żeby dziewczynka obciągnęła dziadkowi i ten zamienił się w księcia. A w euforii chwili znowu się pieprzyli. Pod tą świąteczną choinką, wśród prezentów. No i książę odwinął jeden prezent i wstążkę zawinął sobie na penisie dając go dziewczynce w prezencie żeby mogła sobie ssać do woli.
- Jesteś pieprznięty! - nie wytrzymałem i zaśmiałem się, a on wrócił do lizania i intensywnego ssania. Co za paskuda! Moja, ale jednak paskuda. I zboczeniec. Wielki, przebrzydły zboczeniec, który opowiedział mi perwersyjną wersję mojej ulubionej bajki z dzieciństwa, a teraz ssał mojego penisa i mruczał, jakby pochłaniał czekoladowego Mikołaja. Zboczeniec jakich mało, ale zrobił mi ochotę na przypomnienie sobie historii dziadka do orzechów. Może miał rację i naprawdę podnieciłby mnie takim strojem?
Gładziłem jego głowę i bawiłem się włosami, kiedy on był zajęty sprawianiem mi rozkoszy. Czy on też miał teraz w myślach tę głupią, ale podniecającą bajkę? Może dziewczynka powinna być chłopcem i wtedy to dziadek mógłby mu obciągać? Mmm, tak jak Thomas mi w tej chwili... Z jakiegoś powodu naprawdę się rozmarzyłem i odpłynąłem. Byliśmy siebie warci i obaj zboczeni.
Co za głupota! Przyjemna głupota.
- Mmm, kupię dziadka do orzechów i będę ci go wsuwał, bo jesteś naprawdę twardy od tej nowej wersji. - mruknął znowu się odsuwając czym doprowadzał mnie do jeszcze większego szału. Na domiar złego, jego słowa i palec torujący sobie drogę do mojego wnętrza były torturą. Jak miałem nie sztywnieć, kiedy to wszystko robił?! - Śmiałeś się z mojego przebrania, a teraz się podniecasz, więc zasługujesz na karę! Dojdziesz, a wtedy ja podniecę cię znowu tak żebyś niemal czuł ból tej kolejnej podniety. - zapowiedział i teraz ssał mój członek w jednym tylko celu, by wyssać go do ostatniej kropli, co udało mu się przerażająco szybko. Teraz dopiero nadchodziły prawdziwe tortury, a on uśmiechał się przebiegle. I na co było mi się śmiać z tego reniferka?!

piątek, 26 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Cornelius Lowitt

4338931

Święta... Kto w ogóle je wymyślił? Ludzie nagle są dla siebie życzliwi, uśmiechają się na zawołanie, składają sobie życzenia, z których i tak większość jest tylko wyklepanym frazesem. Nie lubiłem Świąt! Jak to więc możliwe, że ktoś taki jak ja trafił na zakochanego w Świętach fanatyka dekoracji? Czy ze wszystkich ludzi na świecie ja naprawdę musiałem trafić na kogoś takiego? Jestem przekonany, że gdzieś tam jest więcej takich dziwaków jak ja, którzy nie znoszą świąt i nie wierzą w ich przesłanie. Z całym szacunkiem dla naiwniaków, ale kto wierzy w te brednie, kryjące się za Świętami?
- Dlaczego na środku naszego i tak za małego salonu stoi stanowczo zbyt wielki stół? - stanąłem w drzwiach do wspomnianego pomieszczenia i miałem ochotę wyć.
- To na tory. - wyjaśnił zajęty rozkładaniem dziwnych plansz Eric.
- Na co nam tory na stole gigancie w tycim saloniku?
- A po czym twoim zdaniem na jeździć pociąg?! - prychnął zirytowany chłopak i kontynuował swoje zadanie.
- A po co mi pociąg w salonie?
- Cor, z łaski swojej – blondyn spojrzał na mnie zniesmaczony – jeśli nie masz co robić to chociaż nie przeszkadzaj. Nie wiem, idź na spacer, wpadnij do sklepu, umów się gdzieś ze swoimi sekciarskimi znajomymi. Znajdź sobie zajęcie, które nie będzie wymagało od ciebie przebywania w domu.
- Czy ty mnie właśnie wyrzucasz z mojego mieszkania?
- Naszego, Cor. Naszego. I tak, wyrzucam cię, bo tylko chodzisz, jęczysz, przeszkadzasz i wzdychasz, jakbyś miał pięćset lat. Chyba, że jednak planujesz pomagać?
- A w życiu! Nie przyłożę ręki do tego szaleństwa! Idę sobie i nie wiem, czy wrócę.
- Wrócisz. Nie masz się gdzie podziać. - machnął lekceważąco ręką i już miał mnie w nosie. Zajął się swoimi torami, lokomotywami, wagonami i innymi dziwactwami, o których nawet nie chciałem myśleć. Za dużo tego! Nasze drzwi wyglądały jak druga świąteczna choinka, dzwonek naciśnięty wygrywał „We wish you a Merry Christmas” i nie mogłem tego znieść.
Kiedy otwierałem drzwi okazało się, że Eric poszedł o krok dalej i teraz „koncert” zaczynał się także z naciśnięciem klamki. Tego było za wiele! Wyjąłem różdżkę i machnąłem zaklęciem w stronę zaklęcia, które nałożył tutaj mój chłopak. I już było przyjemniej, bo teraz to zachrypnięty, gruby głos wyśpiewywał graulem „We wish you a Merry Kissmyass!”. Zamknąłem szybko drzwi żeby Eric przypadkiem nie zauważył zmiany nazbyt szybko. Nie oszukujmy się, jaki normalny człowiek wytrzyma psychicznie i fizycznie te idiotyzmy? Sufit w gałązkach choinki? No, ludzie! Światełka i inne błyszczące dekoracje w oknach? Mikołajek z workiem pełnym słodyczy przy wejściu, który zapraszał do poczęstunku każdego, kto chociażby przypadkiem przeszedł obok?
- Co za debil wymyślił Święta? - zapytałem udekorowanej balustrady, której nawet nie chciałem się dotknąć, jakby jej kolorowość mogła mnie zarazić.
Chodniki, ulice, inne domy, a nawet latarnie były udekorowane, raziły w oczy, irytowały. Wszystko błyszczało, dręczyło kolorami. Nienawidziłem tego! Gdzie ja mieszkałem w ogóle?! Jestem pewny, że jeszcze w tamtym roku tego kramu było mniej! Kto się za to tak ambitnie zabrał, że teraz nie mogłem przejść nawet do sklepu na rogu bez odruchu wymiotnego?
- Jestem pieprzonym Ebenezerem i brakuje tylko tego, żeby mnie nawiedziły świąteczne duchy przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. - prychnąłem do siebie mijając stojących na ulicy kolędników zbierających pieniądze na sierociniec.
- Rozchmurz się chłopcze! - usłyszałem z prawej i niechętnie spojrzałem na stojącego tam faceta w stroju Świętego Mikołaja. - Mamy piękną zimę, trzeba się nią cieszyć!
Czy ja wyglądałem na kogoś, kto by się tym przejmował? Może mój wygląd jakoś złagodniał od kiedy związałem się z tym parszywym świątecznym maniakiem? Czerwone włosy były mało czerwone? Makijaż nie był już tak widoczny? A może mój strój stał się bardziej normalny, niż na początku? Spojrzałem na siebie kawałek po kawałku, na tyle na ile było to możliwe. Nie, nie wydawało mi się, żebym się jakoś specjalnie zmienił. A może to tylko ja widziałem siebie w taki sposób?
Jakiś młody bezdomny dzieciak obskakiwał ludzi z papierowym kubeczkiem o barszczu i prosił o pieniądze na jedzenie. Obdarty, zabiedzony, pewnie niejednokrotnie wykorzystany przez jakiegoś „dobroczyńcę”, który obiecywał mu gruszki na wierzbie, jeśli tylko za nim podąży. Może powinienem wczuć się w tę świąteczną atmosferę i co roku na te kilka dni zabierać do domu słodkie dzieciaki z ulicy. Będę je raczył domowym jedzeniem i rozpieszczał, jak wiedźma Jasia, a później zwyczajnie je zjem, bo wszystkie będą musiały mi zapłacić ciałem za moją wielkoduszność. To nie był zły pomysł. Eric pewnie miałby obiekcje, ale przecież nie było powiedziane, że ja i on będziemy razem na wieki wieków.
Ekscentryczny bogacz przygarnia bezdomnych chłopców i sieroty z ulicy żeby urządzać sobie świąteczną orgię. Ale głupoty. Chyba mi się pogorszyło. Tak, zdecydowanie mi się pogorszyło od czasów młodości i mój mózg zaczął topnieć zamieniając się w płynną spermę, skoro coś takiego przychodziło mi do głowy. Ach, stare, dobre czasy życia solo, bez tego chodzącego pasa cnoty, jakim był mój nieszczęsny, szalony chłopak.
- Corneliuszu, nie jesteś już taki młody, jak dawniej. Stetryczałeś. I mówisz do siebie, jak skończony wariat. - wyrwało mi się westchnienie. Nie, to nie było zdrowe. Postanowiłem wrócić do domu, chociaż droga powrotna była równie świąteczna i porzygania warta, co poprzednim razem. Jak to w ogóle możliwe, że Anglia zamieniła się w tak nieprzyjazne miejsce?
Przyspieszyłem, kiedy mijałem Mikołaja i kolędników, ślizgiem wszedłem w zakręt przy schodach i zatrzymałem się trochę za daleko, więc wróciłem kilka kroków i wspiąłem się po tych kilku stopniach. Przywitała mnie przyjemna dla ucha melodyjka wyrażająca moje podejście do Świąt. Merry Kissmyass, świecie!
- Wróciłem, tęskniłeś?! - krzyknąłem by zagłuszyć moje zaklęcie. Z salonu nie doszedł żaden dźwięk, więc zrzuciłem szybko z siebie buty i płaszcz. Może Eric miał wypadek przez to całe szaleństwo? Spadł z drabiny, zwalił się na niego segment, zasłabł bo zapomniał o jedzeniu! Parszywe Święta! Tak wiele mogło pójść nie po myśli tego wariata, że poczułem, jak śmierć przechodzi przeze mnie szukając ofiary. Brrr, nie lubiłem dreszczy. - Eric, jesteś tu?! Nosz k... - potknąłem się o drewnianego renifera w rogu i zakląłem skacząc na jednej nodze, a drugą masując rękoma. Auć! Dlatego właśnie nie lubiłem tego całego świętowania! Jakbym nie mógł spędzić kolejnego normalnego dnia! - Eric! - wpadłem do salonu, który przez tę chwilę mojej nieobecności wyglądał gorzej niż wcześniej. - Co za paskudztwo. - mruknąłem, ale szybko skupiłem się na szukaniu kochanka. Znikąd nie wystawały nogi, nic nie było przewrócone. Zupełnie jakby wyparował! Może został porwany?! Tak, przez tego całego świątecznego Krampusa! Tak, to było możliwe. Przyszedł, kiedy mnie nie było, wpakował Erica do wora i zabrał żeby go zjeść pod koniec świąt! Co ja w ogóle za głupoty wymyślałem? Powinienem się leczyć!
Zajrzałem do kuchni, równie pstrokatej, co wszystkie inne pomieszczenia, poza moim pokojem. Tam też go nie było. Łazienka, jego pokój, nic! Może wyszedł na chwileczkę? Dla pewności jednak posprawdzałem też szafy, szafki, wszystkie miejsca, gdzie mógł się schować, albo ktoś mógł upchnąć zwłoki. To się nazywało świąteczne myślenie.
- Eric?! - czy w moim głosie słychać już było panikę? Nie, zdecydowanie mi tego oszczędzono.
- Czego się drzesz?! - no tak, zapomniałem o komórce na miotły, przetwory i robactwo. Nigdy z niej nie korzystałem, prawdę mówiąc.
- Wołam cię i wołam, a ty nie odpowiadasz! - skarciłem go.
- Wyjmowałem prezenty, nie słyszałem!
I pomyśleć, że ja się o niego martwiłem! Wychodziłem niemal z siebie przejęty, a on... Musiałem odetchnąć.
- Nienawidzę Świąt! - podkreśliłem, jakby to podkreślenia wymagało. - Idę się utopić w wannie, nie przeszkadzać! - zły jak osa poczłapałem do łazienki, która wyglądała znośnie, jak zimowe królestwo. Mogłem się poświęcić i spędzić tam trochę więcej czasu, więc od razu zalałem dno pieniącymi się płynami i zdjąłem z siebie wszystko, co było do zdjęcia. Nagi, co nigdy mi nie przeszkadzało, udałem się jeszcze do swojego pokoju mijając po drodze Erica, który udawał, że wcale mnie nie dostrzega najwidoczniej obrażony moim brakiem pozytywnych komentarzy dotyczących dekorowania domu. A niech się obraża! Też byłem na niego wściekły! Porwałem kilka czystych rzeczy uznając, że muszę pozbyć się zapachu śnieżnego powietrza z tych, w których wychodziłem. Woda była już niemal gotowa zanim wróciłem. Nie bawiłem się w zamykanie drzwi, bo i po co, kiedy z ja i Eirc znaliśmy się aż zbyt dobrze?
- Nienawidzę Świąt! - powtórzyłem do siebie i zanurzyłem się w gorącej, pachnącej i pełnej piany wodzie. - To tylko kilka tygodni dziwactw i dwa najgorsze dni szaleństwa, Cornelu. Dasz radę, wytrzymasz i wrócisz do normalności. - okłamywałem samego siebie chcąc uspokoić pełne jadu serce. - Kur** jego mać! Jak ja nienawidzę tych Świąt!

czwartek, 25 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Oliver Ballack

hp013b

Reijel marszczył brwi patrząc z obrzydzeniem na świąteczne drzewko, które stało przystrojone w naszym niewielkim salonie. Zawsze tak reagował na tradycja, które wywodziły się z pogaństwa i nie oszczędzał mnie pozwalając sobie na długie, bardzo szczegółowe prelekcje w tym temacie – często powtarzające się każdego roku.
- Nie rozumiem, dlaczego ludzie, którzy nie są wikingami podążają za tradycją pogańskich wikingów. Przecież to oni podczas swojego święta Jul ubierali choinki w jedzenie i figurki swoich bogów żeby wabić duchy drzew do powrotu na wiosnę.
- Tak wiem, ale ktoś uznał, że warto to podkraść i dopiąć do zwykłych Świąt Bożego Narodzenia.
- To też jest głupie. - powiedział chmurnie marszcząc brwi. - Obchodzenie urodzin Boga w dniu urodzin innego boga? Nie uważasz, że to przesada? Chciałbyś żebym twoje urodziny świętował w dniu, kiedy moja była, w dodatku nielubiana przez ciebie, dziewczyna je obchodziła? No sam powiedz! I nikt mi nie wmówi, że to z miłości! Gdybyś ty mi coś takiego zrobił to zabiłbym tamtą dziewczynę, a później przykładnie ukarał ciebie!
- Tak, Reijelu. Wiem, że ci się to nie podoba... - nie dał mi skończyć, ale ciągnął swoje rozmyślanie dalej, a jego gniewne spojrzenie nie schodziło z choinki, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Mało tego, Oliverze! Niektórzy wierzą, że kiedy Jezus się rodził w Betlejem była zima i śnieg! Śnieg, rozumiesz?! Palmy, gorąc, suchy piasek i pieprzony śnieg! Przecież to absurd! Jak można czcić kogokolwiek i wiedzieć tak mało na temat tego, co naprawdę się czci?
- Mój drogi, wiesz doskonale, że w tym domu te całe Święta to tylko komercja. Mają ładnie wyglądać i tyle.
- A do tej pory nie było tutaj ładnie? Bez tego całego pogańskiego kramu?
- Ja wiem, że trzymasz z Upadłym Rodem, ale czy musimy to przerabiać? Nawet oni obchodzą Święta!
- Oni to co innego. - wydął wargę i skrzyżował ramiona na piersi. - Oni wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Zresztą, nigdy nie mówiłem, żeby miało mi się podobać to, że pozwalają sobie na to nostalgiczne badziewie.
Westchnąłem i przetarłem dłońmi twarz. Reijel potrafił być taki uciążliwy i nadąsany, jakby miał pięć lat. W szczególności podczas Świąt, kiedy przestawał być panem domu i zamieniał się w jęczącą starą babę, której nic nie pasowało.
- Jestem synem Lucyfera! - warknął pod nosem. - Zrodzonym z miłości do Boga i nienawiści do ludzi! Muszę się boczyć, kiedy ludzie jedno mówią, a drugie robią! - nigdy nie dociekałem ile było w tym prawdy, a ile szaleństwa. Zresztą, nie należałem do ludzi, którym na tej prawdzie mogłoby zależeć. Bogowie, demony i inny religijny kram, to nie była moje działka.
- Chwilowo jesteś po prostu chodzącą upierdliwością, mój drogi. - powiedziałem matczynym tonem. Święta były tym okresem w ciągu roku, kiedy także ja się zmieniałem i nagle ze zwykłego chłopaka poddanemu woli dominującego nad nim partnera, stawałem się niańką dla wyrośniętego dziecka.
- Nie podoba mi się ta choinka! - jak co roku próbował postawić na swoim.
- Tobie się nie podoba, ale moim zdaniem jest całkiem ładna. Gęsta zieleń, czerwone i złote ozdoby, drewniane dekoracje, które sam przecież przyniosłeś...
- Jutro będę nimi palił w piecu!
- Nie mamy pieca, tylko ogrzewanie na gaz.
- Nie ważne! Jutro będziemy mieć piec, żebym mógł nimi palić!
- No dobrze, więc rozumiem, że mogę pozbyć się tych ciast, które dziś kupiłem? Sernik, keks...
- Właśnie! Jedzenie! - nagle ton Reijela zmienił się. Podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca na sofie i pomaszerował pospiesznie do kuchni, gdzie zaczął wyjmować z lodówki wszystko, co tylko kupiłem na święta.
Z jakiegoś powodu przez długi czas zwyczajnie mi to umykało, ale w końcu odkryłem, że mój Reijel ma słabość do słodyczy. Jadł je bez umiaru i tylko one potrafiły złagodzić jego zły humor. Nie wystarczała jednak zwykła czekolada czy cukierki. On musiał mieć więcej. Potrzebował ciast, ciasteczek, tortów. Prawdziwych deserów. A przecież, jak sam mówił, nie potrzebował jeść. On zwyczajnie to lubił, więc tylko dlatego to robił.
- Czy mi się wydaje, czy objadanie się na Święta również ma swój początek w Jul? - rzuciłem udając obojętność.
- To co innego! Ja jem ponieważ lubię jeść! - no właśnie. - Chodź tutaj, będziesz mnie karmił. Mam ochotę na karmienie.
Postanowiłem tego akurat nie komentować. Nie było sensu. Usiadłem we wskazanym mi przez niego miejscu, a więc na jego kolanach i zaopatrzony w widelczyk musiałem dzielić ciasta na małe kawałeczki i wsuwać je w rozwarte usta mojego przystojnego, pieprzniętego kochanka. Nie powiedziałbym jednak żeby miał to być nieprzyjemne. Reijel z bliska prezentował się równie świetnie, co z daleka, a jego dłonie bawiące się z nudy moimi pośladkami, także miały swój urok.
- Rozumiem więc, że choinka może zostać, a razem z nią te urocze drewniane ozdoby? - podjąłem, kiedy pierwszy kawałek został już pochłonięty przez mężczyznę, a kolejny już był w drodze do jego ust.
- W ramach wyjątku niech zostanie. - od razu zrobił się łaskawszy i oblizał usta, kiedy odrobina czekolady na nich osiadła. Pyszny tort czekoladowo-śliwkowy, jeden z ulubionych mojego kochanka i najlepszy sposób na złagodzenie jego gniewu, fazy narzekania, a nawet sposób na przebłaganie. Temu ciastu nie potrafił się oprzeć.
Skosztowałem trochę i powstrzymałem mruczenie tylko dlatego, że moje przerośnięte, białe pisklę domagało się więcej. I pomyśleć, że kiedy skończy się okres świąteczny, on znowu będzie naburmuszonym, niemiłym panem i władcą. A przecież potrafił być łagodny i kochający. Rzadko, ale mu się to zdarzało. Zawsze wtedy przynosił mi prezenty, czasami nawet organizował jakiś miły wieczór, który kończył się w łóżku. Reijel nie był idealny, ale miał w sobie coś wyjątkowego, jakąś przyciągającą, hipnotyzującą siłę i ośli upór, którym przecież odciągnął mnie od mojej poprzedniej miłości. Chyba nadal miał do mnie żal o to, że przed nim kochałem się w kimś innym i to jego zadaniem było brutalne, zaborcze przywłaszczenie sobie mnie całego.
- Mmm, to ciasto zostaw mi na później. Taki o kawałek. - bezczelnie przesunął palcem po czekoladowej powierzchni i zostawił na niej ślad. - Wysmaruję cię nim wieczorem i będę ucztował! - zapowiedział i chociaż wydawało mi się to bardzo kuszące, trochę chyba odzywał się we mnie wstyd. Nie mogłem uwierzyć, że to możliwe, ale jednak. - Będziesz moją śliweczką w cieście i czekoladzie. - z nadąsanego bobasa zamienił się w napalonego kombinatora, który właśnie wsunął dłonie pod moją koszulę i wodził palcami po plecach i żebrach. Był ciepły, niecierpliwy, niemal czułem od niego zapach podniecenia, ale Reijel planował drażnić sam siebie i w tym celu pościł do wieczora. Nie rozumiałem, co takiego ciekawego było w powstrzymywaniu się od robienia tego, na co miało się ochotę, jednakże ten masochista nie miał nic przeciwko męczeniu swojego ciała. Później zjawiał się w łóżku i w mgnieniu oka zabierał do rzeczy by nadgonić stracony czas.
- Czy takie czekanie, naprawdę sprawia ci przyjemność? - zapytałem specjalnie sunąc palcem po jego szyi i obojczykach, by wzmóc jego pożądanie. Nie było to trudne, ale i nie było najłatwiejsze, ponieważ mężczyzna potrafił nad sobą panować, jak nikt inny. Z drugiej strony był jednak bezbronny i skazany na działanie swoich pragnień.
- Chcesz wiedzieć więcej o mojej przyjemności? Sądziłem, że jesteś w tym temacie specjalistą. - teraz to on drażnił się ze mną. Mruczał w moje ucho, kąsał je i ssał, zaś dłońmi nadal wodził po nagiej skórze pod ubraniem. To na plecach, to znowu na brzuchu, jego palce były wszędzie, gdzie sięgały bez wysiłku. Najwyraźniej zapomniał całkowicie o świątecznych ozdobach i tradycjach, które wcześniej tak go irytowały. A może problem stanowiło to, że czuł dziwny, perwersyjny wręcz pociąg do tego, co pogańskie? Reijel był przecież kimś, kto potrafił siłą wdzierać się do serca i przez ciało docierać do duszy. - Chodź! Mam ochotę zabrać cię na spacer po parku! - i nagle cały podniecający nastrój szlag trafił, bo oto zamiast mnie zabrać do łóżka, Reijel chciał urządzić sobie wypad do parku.
- Mimo przystrojonych choinek, w całym mieście? - zapytałem marszcząc brwi. Nie tak to miało wyglądać, ale z kimś takim nie miałem szans. Musiałem zaakceptować to, że nie chciał lądować ze mną w łóżku przed zmrokiem, a to jakoś mi się nie podobało. Czy nagle stałem się dla niego brzydki i nie potrafił się podniecić? - Dlaczego nie chcesz się ze mną kochać? - zapytałem wprost, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
- Kurteczka. - rzucił za to, podając mi moją odzież wierzchnią. - Park, jest piękny, kiedy pokrywa go śnieg. - wcale tak nie myślał, ale sam już nie wiedziałem, co miał w tej swojej głowie.

środa, 24 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Denny "Blood" Zachir

MERRY_CHRISTMAS__D_by_DoodleWEE

- Alen! Co ta skarpeta robi na środku przejścia! - stanąłem nad zwiniętą w niesprecyzowany do końca kształt skarpetą, która z całą pewnością nie była pierwszej świeżości, a z jakiegoś powodu zamiast w koszu na pranie leżała metr od drzwi wejściowych i mógłbym przysiąc, że spoglądała na mnie z rozżaleniem. Piękne powitanie w domu po powrocie z pracy, nie ma co. - Alen?!
- Przepraszam, już biegnę! - chłopak wyłonił się zza drzwi prowadzących do mojego pokoju. - Musiała wypaść, kiedy niosłem kosz. - wyjaśnił podnosząc winowajczynię. - Uznałem, że zrobię szybkie pranie. Święta już jutro, więc dobrze byłoby pozbyć się tego i owego. O! Właśnie tej skarpety szukałem! Dostałeś tę parę od ojca w tamtym roku, więc żal byłoby je pogubić. - zaczął świergotać, jak rasowa i dobrze wytresowana kura domowa. - Są ciepłe, chyba nawet najcieplejsze jakie masz.
- Chwila, chwila! Czy ty znasz całą moją bieliznę tak dogłębnie? Kto, kiedy, gdzie... - czułem się trochę nieswojo z tą świadomością. Jak to w ogóle możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłem?!
- Ktoś musi, głupku. - skarcił mnie kręcąc głową. - Przecież to ja robię pragnie i segreguję je później. - podparł się pod boki tupiąc nogą jakby miał do czynienia z dzieckiem. - Blood, słoneczko ty moje przyćmione, jak myślisz, czy mamy tutaj jakiegoś Skrzata Domowego? Nie, ponieważ nie chciałeś żeby jakiś kręcił nam się po mieszkaniu i zajmował miejsce, którego i tak jest mało.
- Yh, no dobrze, nic nie mówiłem. - bąknąłem pod nosem. - Ale i tak skarpeta leżała na środku! - zaznaczyłem by wyszło na moje.
- Tak, tak. Masz całkowitą rację, a teraz daj mi tego indyka, którego obejmujesz od kiedy wszedłeś. - rzeczywiście, zupełnie o nim zapomniałem. Kupiłem na naszą świąteczną kolację wielkiego, tłustego indyka, który z trudem zmieści się w naszym piekarniku. Alen wspominał, że chciałby przygotować kiedyś jakiegoś sam, więc teraz miał ku temu okazję. Nie mówił nic, ale widziałem te świecące oczy, które były dowodem na to, że nie potrzebował prezentu na święta. Wystarczył paskudny, wielki indor i woreczek żurawiny. - A teraz jeszcze buziak dla mnie. - zachowywał się jakby był moją żoną. Z ciężkim westchnieniem pocałowałem go żeby w końcu zabrał mięso do kuchni zamiast stać z nim w przejściu.
Kiedy Alen wchodził w ten świąteczny stan opętania, wolałbym położyć się i przespać męczącą atmosferę przesadnej wesołości, jaka panowała w domu. Dekoracje, wypieki, mój samozwańczy poniekąd facet biegający z kąta w kąt w fartuszku do sprzątania, gotowania... Ile on ich w ogóle miał? I jak to możliwe, że facet tak się okropnie stara?
- Zapomniałem ci powiedzieć, że twój tata wpadnie do nas na kolację w drugi dzień świąt. - rzucił nagle mimochodem i słusznie schował się za drzwiami kuchni, bo dostałby butem prosto w nos.
- Co proszę?! - warknąłem, krzyknąłem, wydałem tak dźwięk, że sam nie mogłem go do końca nazwać.
- Uspokój się, Blood! Oddychaj! - Alen wyjrzał zza futryny. - Twój tata zapowiedział się dzisiaj listownie. Przyjedzie do nas pojutrze i masz być miły, uprzejmy, grzeczny. Proszę, Blood! Wiem, że za nim nie przepadasz, ale on chce naprawić wasze relacje. Poza tym, to dla mnie ważne, a ty jesteś ze mną ponieważ moje zachcianki są dla ciebie równie istotne. O, nie, nie, nie! Nawet nie otwieraj też ślicznej buźki bo nic ci to nie da! Wiem, co zaraz powiesz. Będziesz mnie straszył powrotem do myśli samobójczych i izolowania się od świata. Zapomnij, że w to uwierzę! Rok temu dawałem się na to nabrać, ale nigdy więcej. Mój wielki Denny „Blood” Zachir jest teraz zwyczajnym człowiekiem, który mieszka z kochającym partnerem, jada ciepłe, nie zawsze udane posiłki i doskonale wie, że nie jest żadnym potworem, ale kochanym i kochającym czarodziejem.
- Stanowczo zbyt dużo mówisz. - skrytykowałem go, ale wcale się nie przejął. Związek z nim zmienił mnie całkowicie. Nie byłem już tą samą osobą, którą poznał w Hogwarcie i tak samo on stał się kimś innym w stosunku do mnie. Kiedy opuszczaliśmy szkołę bał się jeszcze o mój stan psychiczny, czasami nie był pewny, czy przypadkiem go nie zostawię, ale wspólne mieszkanie, kilka miłych gestów i buziaków okazało się gwoździami do mojej trumny. Teraz Alen był wesołym i pewnym siebie upierdliwcem, a to o pewnego siebie więcej.
- Nie ważne, bo ty za mało robisz. Do łazienki umyć ręce, a ja już nakrywam do stołu. - z kuchni rzeczywiście dochodziły odgłosy stukania talerzami i sztućcami, czyli zaklęcie spisywało się znakomicie, a on mógł w tym czasie kontrolować mnie. - Szef kuchni poleca przypalone ziemniaki z byt ostrym mięsem i przesoloną zupę. - przyznał się do swoich kiepskich umiejętności kulinarnych. Nie wiem, jak chciał witać mojego ojca na obiedzie w takim stanie, ale widać chciał się starać i panikować przez najbliższe dni, jakby był narzeczoną goszczącą przyszłych teściów. - Wiem o czym myślisz! Zapewniam cię, że nie zmarnuję tego indyka!
Wzruszyłem ramionami i spełniłem jego polecenie, ponieważ było zgodne z moją wolą. Nie byłem przecież typem oddanym bez reszty powinnościom męża idealnego. Daleko mi było do tego typu. Zresztą, nigdy nie chciałem być niczyim mężem!
Obiad okazał się zjadliwy, ale do najsmaczniejszych nie należał. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nigdy jednak na to nie narzekałem ani słowem nie wspomniałem, że coś nie jest smaczne. Alen się starał i robił co w jego mocy. Próbował zaklęć gotujących, samosprawdzających się dań gotowych, zaczarowanej książki kucharskiej i ostatecznie to pierwsza próba okazała się najlepsze i przy zaklęciach pozostał. Musiał je tylko doszlifować, co pewnie miało zająć mu kilka lat. Albo nawet wieków. Chodziło przecież o beztalencie kulinarne.
Po posiłku i deserze, smacznym ponieważ kupionym w sklepie, rozłożyłem się w salonie by dać odpocząć pełnemu żołądkowi. Alen od razu wsunął się na wąską powierzchnię tuż obok i przytulił do mojego boku próbując nie spaść na podłogę. Chętnie przekonałbym się, jaką będzie miał minę, kiedy gruchnie o dywan, ale nie byłem sadystą. Przygarnąłem go asekurując ramieniem i wpatrywałem się w migające lampki choinki. Leniwa, bardzo leniwa Wigilia przed bardzo pstrokatymi Świętami i okropną kolacją z moim ojcem.
- To ty go zaprosiłeś, prawda? - zapytałem, ponieważ wizja rodzinnego posiłku nie dawała mi spokoju. Miałem żal do ojca, tego nie było sensu ukrywać. Zostawił mnie i matkę, czym przyczynił się do jej szaleństwa i mojego stanu psychicznego i fizycznego w okresie dzieciństwa. Później zadbał żebym za bardzo nie wchodził mu w paradę, a teraz nagle nawracał się na rodzinne święta. Nie pierwszy raz, ponieważ jeszcze w czasach mojej nauki w Hogwarcie nagle wrócił do mojego życia jako skruszony tatuś, ale wtedy już nie był mi potrzebny. Nawet teraz to Alenowi bardziej na nim zależało niż mnie.
- Tak, wysłałem mu zaproszenie i je przyjął. Ale wiesz przecież, że robię to w dobrej wierze. Jutro jedziemy do mojej rodziny, gdzie zawsze jesteś miło widziany, jako mój najlepszy przyjaciel i lokator pomagający w opłacaniu mieszkania. Nikt nawet nie wie, co nas łączy, więc odpoczniesz ode mnie.
- Ale nie od twoich kuzynek. - zauważyłem pamiętając jaką byłem atrakcją, kiedy Alen zabrał mnie do siebie pierwszy raz. On również to pamiętał, bo wyczułem jak stara się powstrzymywać śmiech, a jego ramiona drżały lekko. Prychał mi w koszulę tłumiąc inne odgłosy. Tak, on pamiętał o tym doskonale.
- Dasz radę, Blood. Będzie sernik, ten krowi w ciapki, który tak lubisz, na czekoladowym spodzie. I będzie makowiec z rodzynkami, ciasto z kandyzowanymi owocami, pewnie nawet kilka innych potraw się znajdzie i od razu zapomnisz o trudach wytrzymania z bandą kobiet zainteresowanych twoją osobą. Zresztą, nie możesz się im dziwić. Święta za pasem, śniegu po kolana, wszędzie kolędy, kolorowe światełka, bombki i girlandy... Do tego taki przystojny, chmurny mężczyzna jak ty. Sam bym się ślinił, gdyby nie fakt, że ten seksowny facet o zmarszczonym czole już jest mój i teraz leży leniwie nawet nieprzebrany po pracy, wpatruje się w nasze świąteczne drzewko i prezenty pod nim, a w żołądku mu się przewraca po obiedzie.
- Czy ty robisz się coraz bardziej babski niż byłeś na początku? - mruknąłem patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. - Przypominam ci, że jesteś facetem i powinieneś zachowywać się jak facet.
- Ależ wiem o tym! To dlatego, że od dawna nie miałem cię w łóżku tylko dla siebie. - puknął mnie palcem w pierś – Ciągle dzieliłem się tobą z pracą, ale teraz masz wolne, więc rozumiem, że mogę liczyć na dopieszczenie żebym pokazał się w domu jak w pełni sił, a nie jak szczenie szukające pieszczoty. Tak, Blood, zwalam całą winę na ciebie. Facetowi potrzeba tego i owego, a ja jestem wyposzczony z twojej winy. I kto tu jest babski, co? Ja, który mam potrzeby i muszę je zabijać obowiązkami domowymi czy ty, który wydajesz się wcale potrzeb fizycznych nie odczuwać? - wredna, mała gnida! - Ha! I tu cię mam!
- Tak cię dzisiaj dopieszczę, że będziesz stał i kolędował cały tydzień żeby tylko uniknąć siadania!
- Ha! Tylko spróbuj cieniasie! - zaśmiał się, a ja obiecywałem sobie, że kiedyś go uduszę i zakopię w ogrodzie, którego nie mieliśmy. Całe życie myślałem, że jestem potworem, tymczasem okazało się, że potwora miałem obok siebie i jeszcze beznadziejnie się z nim związałem. Widać ciągnie swój do swego.

niedziela, 21 grudnia 2014

Kartka z pamiętnika (Christmas 2k14) - Gabriel Ricardo

Święta, Święta, więc Moonlight Secret także świętuje! W okresie świątecznym notki będą Kartkami z pamiętnika Świątecznymi i pojawią się - 24 XII (moje urodzinki!), 25 XII, 26 XII oraz planowo, czyli 28 XII i 31 XII.

Zmarszczyłem brwi tak bardzo, że czułem to niemal wewnątrz czaszki, którą nagle zaczął przeszywać pulsujący ból. Byłem pewny, że jeszcze nigdy się tak bardzo nie marszczyłem i najwyraźniej stąd wziął się mój ból głowy, który pojawił się w rekordowym tempie i najwyraźniej nie planował znikać.
Co pod moimi drzwiami robiła kobieta z dzieckiem na rękach?! Nie. Co robiła mogłem sobie wyobrazić. Zabłądziła, szukała właściwego adresu, żebrała. Ale co robiła pod moimi drzwiami pytająca o Michaela kobieta z dzieckiem na rękach?! Ile ten kurdupel mógł mieć lat? Dwa? Trzy? A może to roczne? Nie znałem się na małych pierdzielach. Tym bardziej wyubieranych w uszate czapeczki, owiniętych szaliczkiem i zamkniętych w bałwankowych kurteczkach.
- Obawiam się, że go nie ma. - rzuciłem walcząc z silną potrzebą łyknięcia kilku pastylek na migrenę już w tej chwili. - Wróci dopiero za jakieś dwie, trzy godziny. W tej chwili jest w pracy.
- Nie mam tyle czasu! Heh. Trudno! Wróci to będzie miał niespodziankę. - kobieta wcisnęła mi w ręce swoje tobołki, a następnie dziecko. - W kieszonce ma list, gdzie wszystko jest wyjaśnione. Co je i o której, kiedy należy ją położyć spać i na drzemkę, co najbardziej lubi... Zresztą, przeczyta i będzie wiedział. Gdyby pytał kiedy wracam, proszę przekazać, że po Świętach. No dobrze, może tak po Nowym Roku, więc będę jeszcze do niego dzwonić żeby zapytać o Dejanirkę. A właśnie. Bo podejrzewam, że zapomniał. Proszę mu przypomnieć zabawę bożonarodzeniową pięć lat temu, kiedy upił się do tego stopnia, że planował poławiać syreny w wannie, a śledzie w muszli klozetowej. A teraz życzę miłych Świąt. Pa, pa, Dejanirko. Mamusia wróci niebawem z prezentami, więc bądź grzeczna.
Pyk, drzwi zamknęły się nie za moją sprawą, ale pchnięte przez kobietę. Dziecko zaczęło poruszać się niespokojnie i uderzyło w płacz, kiedy stałem oszołomiony. Może to głupi odruch i powinienem od razu biec za kobietą, ale nie chciałem zrobić z siebie osła. Posadziłem więc dziecko na podłodze i przeszukałem kieszonki jego kurteczki. Znalazłem list, a raczej złożoną na cztery kartkę, która miała mi wyjaśnić chociaż w kilku szczegółach, o co chodzi. Niestety nie dowiedziałem się niczego poza rozkładem dnia dziecka. Dziewczynki, w ramach sprostowania dla samego siebie, bo może nie marzyłem nigdy o dzieciach, ale szczególna obojętność raczej nie mogła mi w niczym pomóc.
Westchnąłem i spojrzałem na rozwrzeszczane w płaczu... Wróć! Na rozwrzeszczanĄ w płaczu dziewczynkę. Czy ja wyglądałem na niańkę? W życiu dziecka w rękach nie miałem! No może poza chwilą, kiedy matka wcisnęła mi tę małą.
- Czy ty robisz jeszcze pod siebie? - zapytałem chyba bardziej sam siebie i zanurkowałem w torbie z rzeczami dla małej. Nie znalazłem żadnej pieluchy, a więc była szansa, że dzieciak robił do nocnika. Przynajmniej taką miałem nadzieję, gdyż przebieranie nie wchodziło w grę. Ale, ale! Czy ja aby na pewno nie nazbyt szybko pogodziłem się z faktem wepchnięcia mi w ręce dziecka? I to dziecka wyraźnie powiązanego z moim facetem?! Najwyraźniej byłem teraz w rozsypce.
- Kochanie, wróciłem! - drzwi otworzyły się po niespełna kilku, może kilkunastu minutach od zamknięcia ich przez nieznajomą. - Y. - tak, to było bardzo twórcze.
- Twój bachorek. - powiedziałem wręczając mu list i torbę z rzeczami. - Miałem ci przypomnieć jakąś bożonarodzeniową zabawę, kiedy to wpakowałeś się w to rozwrzeszczane dziecko. Jego matka wyszła przed chwilą, więc może się z nią spotkałeś...
- Nic podobnego! - jego reakcja bardziej mi się podobała niż moja. - Gdybym ją spotkał na pewno nie pozwoliłbym jej podrzucać tutaj dziecka! Nie ważne, co jej naopowiadałem pijany! Byłem wtedy dzieckiem, które wylizało kieliszki po starszych, którzy popijali alkohol! Co za bezczelna baba! Podrzucać mi dziecko! - przynajmniej od razu wiedział, o co chodzi.
- Możemy ją później obrzucać błotem? Teraz chciałbym wiedzieć, co jest grane. Wręczyła mi cały ten kram i poszła. Wróci po Nowym Roku, Michaelu! Po Nowym Roku!
- Zawsze była nieodpowiedzialna. - prychnął chłopak i tupnął nogą biorąc na ręce dziecko. - Nie płacz już. Zadzwonimy do babci i poskarżymy na niedobrą mamę. - mówił słodko i układał usta w dzióbek. Wyglądał koszmarnie, nie oszukujmy się, a ja nadal nic nie rozumiałem. Nie musiałem najwyraźniej, a pytania byłyby jednoznaczne ze zwątpieniem w Michaela, a przecież tylko bym go tym zranił. To nie mogło być jego dziecko, chociaż przyznam, że na początku przeszło mi to przez głowę chyba z kilka razy.
- Jeśli przez to zwali nam się na głowę także twoja babcia... - rzuciłem ostrzegawczym tonem, ale Michael uspokoił mnie ruchem ręki i zapewnieniem, że do tego nie dopuści. Zabrał za to nadal płaczącą Dejanirę do pokoju, gdzie zabrał się za rozpalanie ognia dla połączenia kominkowego. W dodatku robił to z komentarzem dla dziecka. Chciał ją zagadać? Nie chciałem tego słuchać. Moje tabletki! Przypomniałem sobie o nich chyba za późno, ale teraz znowu czułem ból i uświadomiłem sobie, kiedy już powinienem się go pozbyć. Ból to ból i tyle! Jedni go lubią, inni potrzebują spokoju i ciszy, zaś jeszcze inni po prostu o niego prosili. Dobrze, że ja nie należałem do tej ostatniej grupy, a bliżej było mi jednak do pierwszej. Tylko jakie to miało znaczenie dla mojej obolałej głowy i opuchniętego od krzyków małej mózgu?
- Babciu, wybacz, że przeszkadzam! - krzyknął by zwrócić na siebie uwagę swojej babci, która znajdowała się zapewne gdzieś w swoim domu i nie wiedziała, że wnuk usiłuje się z nią połączyć. - Babciuuuuu! - nawoływał, a jego krzyki przynajmniej zainteresowały dziecko, które przestało wyć.
W końcu usłyszałem jakieś niewyraźne słowa i byłem pewny, że Michaelowi udało się nawiązać połączenie jak należy. Połknąłem od razu trzy pastylki i miałem nadzieję, że to wystarczy. Musiałem przecież wyjść do pracy za dwie godziny! Na przekór sobie przeszedłem do salonu, gdzie Michael siedział z głową w kominku.
- Po prostu ją zostawiła! - mówił tak głośno, że słyszałem go bez problemu, zaś przez płomienie niósł się także głos jego babci. - Nic nie powiedziała konkretnego! Wepchnęła małą Gabrielowi i poszła! Mnie nie było, ale podobno nie minęło wiele czasu. Musiała mieć jakiegoś świstoklika w pobliżu. Nie, nie przyjeżdżaj! Damy sobie radę z małą. Chyba... - dobrze, że miał tego świadomość. - To tylko dziecko. Dużo ryczy, mało robi. Może jeszcze śpi dniami, wtedy nie będzie przeszkadzać, a ja i tak mam wolne od dzisiaj. - a o tym to ja nie wiedziałem. - Tak, babciu. Nie, jestem zdrowy. Po prostu niektórych z nas zwolniono ze służby na czas świąt, a że jestem jeszcze młody, padło na mnie i innych gołowąsów. - Tak, tak. Wpadnij na święta do nas! Oczywiście, że znajdzie się miejsce! Nie wcześniej, tylko na święta!
- Nie wrzeszcz już tak, bo znowu zacznie się dzieciak wydzierać. - skarciłem swojego faceta i rozsiadłem się na sofie masując nasadę nosa palcami.
- Wybacz, rzeczywiście. Nie, nie, babciu! Mówiłem do Gabriela!
- Heh. - przewróciłem oczyma i zamknąłem je na chwilę by dać odpocząć obolałemu wszystkiemu. Jak mogło do tego dojść? Dziecko na całe Święta?! To przesada!
- Pse pana? - ten głosik i szarpanie za nogawkę nie mogły być zapowiedzią niczego dobrego. Z trudem uchyliłem powieki patrząc na wciąż gotującą się w kurtce, czapce i szaliku dziewczynkę. - Si! - powiedziała szeptem.
Nie! Tylko nie to! Nie będę pomagał sikać obcej dziewczynce! Nie jestem zbokiem!
- Michael! - krzyknąłem do chłopaka siadając. - Zajmij się dzieckiem! Trzeba ją rozebrać i odsikać! Czekaj, wujek zaraz się tobą zajmie. - uspokoiłem dzieciaka żeby mi się nie rozryczał. Wstałem i oderwałem Michaela od kominka. - Słyszałeś? Młodej chce się sikać, a więc weźmiesz ją ze sobą, bo to twoje dziecko.
- Nie moje!
- Twoje, bo tyś je dostał na święta. - sprostowałem. - Radzę się pospieszyć póki nie zrobiła pod siebie. - wygoniłem go i zająłem się w jego imieniu pożegnaniem babci, która od razu zrozumiała sytuację i obiecała pomóc nam z małą, a nawet skontaktować się z jej matką żeby natychmiast zaopiekowała się swoim dzieckiem zamiast je podrzucać rodzinie.
- Ale nie martw się. Ona jest bardzo spokojna, więc na pewno nie sprawi kłopotu. Oczywiście, ktoś musi się nią ciągle zajmować, to w końcu dziecko, ale skoro Michael będzie teraz w domu, to ty możesz spokojnie pracować. Nie martw się, w razie czego będę u was w okamgnieniu i możecie mi zostawić szczegóły.
- Nie, nie. Myślę, że Michael da sobie radę. Poza tym, czy babcia przypadkiem nie miała planów na czas przedświąteczny?
- Gabriel, pomocy! - żałosny jęk z łazienki zmusił mnie do przerwania rozmowy. - Ona mi wpadła do sedesu! - to tłumaczyło płacz dziecka, który właśnie zaczynał do mnie dochodzić.
- Muszę uciekać. Jeszcze na pewno się odezwiemy! - zakończyłem szybko. - Michael ma drobne problemy, ale zaraz je rozwiążemy. Do usłyszenia babciu! - poczekałem tylko na odpowiedź i już biegłem do łazienki, gdzie mój kochanek nie poławiał śledzi w sedesie, jak zapowiadał pięć lat wcześniej pijany, ale starał się wyciągnąć z niego dziewczynkę. To miały być interesujące Święta.

środa, 17 grudnia 2014

Pechowe te wakacje

10 sierpnia
Ten wyjazd był pechowy. Nie ważne, co o nim sądzili inni, ponieważ wszystko wskazywało na to, że chociaż udany, to jednak pechowy. Kac Seeda, rana Jamesa, czyszczenie Jamesa, rekiny uciekające przed policją, powojenny pocisk wygrzewający się na plaży i zażywający kąpieli, a teraz na dobre zakończenie wyjazdu Wavele zatruł się owocami morza i trzymał się blisko miski, którą zapełniał zawartością żołądka. Inaczej mówiąc, tylko ja i Syriusz jeszcze się ostaliśmy i nie chciałem nawet o tym myśleć żeby nie zwalić sobie jakiegoś problemu na głowę na kilka dni przed powrotem do domu.
- Jest pan pewny, że poradzi sobie bez pomocy? - wolałem upewnić się kilka razy. W końcu gdyby to chodziło o któregoś z nas, nauczyciele na pewno daliby z siebie wszystko by nam ulżyć.
- Tak, Remusie. Damy sobie radę. - Seed pogłaskał mnie po głowie jakbym był dzieckiem, ale nie było to wcale niemiłe. Wręcz przeciwnie. Dziwnie mi się spodobało. Jak szczeniakowi pieszczota właściciela.
- Gdyby jednak zmienił pan zdanie, to znajdzie nas pan na pewno. Wrócimy niedługo. - zapewniłem. Co ja się nagle zrobiłem taki uczynny? A tak, nie chciałem żeby następnym razem to mnie coś dopadło, więc wolałem być miły i mieć nadzieję, że miłego pech nie dosięgnie.
Zza drzwi pokoju profesorów doszedł odgłos wymiotowania, co Seed przyjął wymuszonym uśmiechem.
- Nie zmienię zdania, Remusie. Musicie nacieszyć się wakacjami, a nie pokutować za osła, który nienajedzony musiał sobie zamówić owoce morza w środku nocy i teraz cierpi za swoje łakomstwo. Więcej nie tknie ani kałamarnicy, ani macek ośmiornicy, ani tym bardziej ostryg. No, koniec tego dobrego. Idźcie się pobawić i szaleć, a ja idę głaskać po głowie te umierające siedem nieszczęść. - prawdę mówiąc nigdy nie myślałem, że Seed potrafi być taki normalny. Jego siostra była mi solą w oku i przez jakiś czas reagowałem negatywnie także na Noela, ale teraz naprawdę go lubiłem.
- Idziemy, Remi. Koniec udawania grzecznego chłopca! - poczułem pchnięcie w plecy i musiałem zrobić kilka kroków do przodu żeby się nie przewrócić pod naporem rąk Syriusza. Odchyliłem głowę do tyłu by go skarcić, ale moją uwagę przekuło coś innego.
- Co ty masz na plecach? - zapytałem marszcząc nos, chociaż odpowiedź była bardzo oczywista.
- To jest gitara, mój drogi niemowlaku urodzony wczoraj. To jest najzwyklejsza gitara. Pożyczyłem ją od właściciela, bo i tak z niej nie korzystał, a mi się przyda. - było dla mnie oczywiste, że chodzi mu o właściciela domku, w którym się zatrzymaliśmy.
- Dziękuję ci za to oświecenie, bo na to bym nie wpadł. - prychnąłem. - Na co ci gitara na naszym spacerze? - dopytałem, chociaż bałem się odpowiedzi. Gdyby chłopak miał mi śpiewać serenady po drodze, zwiałbym i więcej się mu na oczy nie pokazywał. Nie potrzebowałem robić z siebie atrakcji.
- W ten oto sposób zarobię dla ciebie pieniążki na następny rok szkolny. Słodycze, słodycze i jeszcze więcej słodyczy. - zaczął tłumaczyć. - Będę zbierał grosz na twoje potrzeby i nie martw się nic, bo to całkowicie bezpieczne i przemyślane pod najmniejszym nawet szczegółem. Muszę tylko znaleźć jakieś miejsce, gdzie zdołam się wygodnie usadowić.
- Uważam, że to dziwny pomysł, ale skoro ty tego chcesz to proponuję deptak. Tam przechodzi najwięcej osób. Ty sobie graj i śpiewaj, a ja w tym czasie będę spał na ławeczce gdzieś dalej, albo po prostu posłucham, co potrafisz z siebie wycisnąć. - to było już postanowione, więc nie było sensu stawiać oporu. Musiałem tylko się w to jakoś wpasować, chociaż wcale nie sprawiało mi to przyjemności. Jeszcze nie.
- Tu będzie idealnie. - zauważył James, który szedł za nami cicho jak myszka, co rzadko mu się zdarzało. - Dużo ludzi, więc będziemy mieć publikę i może trafi nam się ktoś hojny.
On i Syriusz to naprawdę dobrali się idealnie. Tym bardziej, że J. wyciągnął jakieś grzechotki zza koszulki i paska spodni.
- Że co?! - znowu zareagowałem gwałtownie, ponieważ okazało się, że jako jedyny będę darmozjadem. Nie żeby mi to przeszkadzało. Syriusz już stroił gitarę, zaś James sprawdzał grzechotki. Nie musiałem pytać, wiedziałem, że zaczną od latynoskich rytmów żeby się rozruszać i nakłonić ludzi do sypania pieniędzy do ich kapelusza. Nie miałem pojęcia skąd go wzięli i chyba nie interesowało mnie to tak jak powinno. Moi muzykalni przyjaciele byli zbyt zajęci sobą by dostrzec moją minę, a nie należała do najwspanialszych. Po prostu naszła mnie ochota na narzekanie, ale szybko zniknęła, kiedy usłyszałem, jak moi chłopcy zaczynają grać. To był znak, że pora dać drapaka.
Udając obojętnego i zupełnie niespokrewnionego, nawet w ten niepokrewny sposób, z muzykantami z Hogwartu, odszedłem dwie ławeczki dalej i usiadłem koło jakiejś staruszki, która skinęła mi głową, kiedy zapytałem, czy mogę się przysiąść.
- Tak ładnie grają. - odezwała się po chwili, kiedy dźwięki gitary i grzechotek, których nadal nie mogłem przeboleć, zaczęły rozbrzmiewać pewniej i zwracały uwagę ludzi. - Chociaż mogliby zagrać „Ave Maryja”. - przyznała, na co spojrzałem sztywno przed siebie, a moje oczy były wielkie. - Albo „Czego chcesz od nas Panie”. Może zbierają zamówienia... - stwierdziła wychylając się żeby spojrzeć na chłopaków, których właśnie słuchała grupka pląsających dzieci.
Czy ja wyglądałem na powiernika religijnych pań? Ze wszystkich osób na deptaku akurat ja trafiłem na kogoś takiego. Nie miałem nic do takich osób póki mnie w coś nie chciały wciągnąć. Tata opowiadał mi, że to najbardziej zaciekłe i brutalne osoby w swojej świętości. Hipokryci, którym legalnie robi się pranie mózgu. Niby wielce wierzący, ale w rzeczywistości przeczą swojej wierze czynami. Nie mieszałem się do tego, bo nie miało to sensu. Póki żaden nawiedzony nie kładł na mnie łap, było znośnie.
- Czy ja ich nie widziałam na chórze w tę niedzielę? Chyba śpiewali w tym nowym chórku kościelnym, który zebrał organista... - taaak, babci mieszało się w głowie. Syriusz, któremu bliżej było do satanisty i James playboy w kościelnym chórze. Dach kościoła zwaliłby się im na głowy!
- To chyba przyjezdni. - mruknąłem do niej – Są mało opaleni, tak jak ja.
- Ach. - spojrzała na mnie. - No tak, to możliwe. Mmmymmm mymymymm... - zaczęła nucić, a ja nie czekałem aż zacznie wyć swoje religijne pieśni pozbawione rytmu i przebełkotane w połowie. Wstałem i robiąc dobrą minę do złej gry, przeszedłem na drugą stronę deptaka. Oparłem się o murek i patrzyłem na morze licząc na to, że nie dostanę od babci po łbie za to, że uciekam przed jej nawracającymi pieśniami. Jakoś wolałem, kiedy to J. i Syriusz wyli do swojej improwizowanej muzyki. Merlinie drogi, mugole są straszni! Niby nic, a jednak ta babcia mnie przerażała. Muszę podziękować mamie za to, że nie jestem jednym z nich! Zdecydowanie.
Uśmiechnąłem się nagle do siebie. To miłe ze strony chłopaków, że postanowili zdobyć w ten niekonwencjonalny sposób pieniądze na moje zachcianki w nowym roku. Syriusz wiedział, jak niechętnie podchodziłem do licznych prezentów, jakie mi dawał, bo przecież sam nie pracował i był zależny od okropnych rodziców, a teraz mógł robić to co chciał i lubił, a dodatkowo czerpał z tego korzyści. Postanowiłem więc wykorzystać część z tego, co zarobili, o ile zarobili już cokolwiek, i kupić im coś na obiad. Na wynos, żeby mogli zjeść i grać dalej. Widziałem jak wielką sprawia im to przyjemność, kiedy tylko odwróciłem się i spojrzałem na nich. Uśmiechali się, a dzieci tańcowały w pobliżu. Dorośli także wydawali się zadowoleni z tego, że mogą posłuchać czegoś wesołego.
Zbliżyłem się do chłopaków i zajrzałem do ich kapelusika. Nie spodziewałem się, że będzie w nim aż tyle drobnych i grubszych monet – waluty czarodziejów i mugoli mieszały się tam ze sobą i nikomu to nie przeszkadzało.
- Kupię wam coś do zjedzenia i jakiś sok. - rzuciłem, kiedy skończyli grać i usiedli na chwilę dla nabrania oddechu.
- Jasne, weź ile trzeba. - Syri wskazał kapelusz – Ja chcę coś rybnego. Najlepiej jakiegoś ryboburgera i frytki. - James zgodził się z nim skinieniem głowy. - I sok. Musi być sok! Żebyśmy byli zdrowi i silni do dalszej gry. - tutaj James nie był już tak entuzjastycznie zgodny, ale nie odezwał się. Wzruszył ramionami, więc uznałem, że w gruncie rzeczy nie przeszkadza mu taki obrót spraw.
- Załatwione. - uśmiechnąłem się i wziąłem kilka banknotów. - Jakiś deser też chcecie? - chyba byłem dziś naprawdę łaskawy, ale uznałem, że to nic złego. - Albo lepiej nie. Kiedy będziemy się zbierać pójdziemy na lody. Teraz tylko obiad. - zadowolony zostawiłem chłopaków, którzy już zbierali się do kolejnej rundy. To miłe, że dobrze się bawili i dawali radość innym. Powinienem się teraz wstydzić, bo ja zamiast do nich dołączyć trzymałem się z boku, ale przecież i tak potrzebowali kogoś, kto patrzyłby na wszystko z takiej perspektywy i dbał o ich dobre samopoczucie oraz pełne brzuchy! Gdyby się teraz zebrali, ciężko byłoby im znowu zwrócić na siebie uwagę ludzi. To oczywiste. Tak przynajmniej sądziłem, a przyznać musiałem przed samym sobą, że znałem się lepiej na eliksirach niż na takich sprawach, a to oznaczało wiedzę zerową. Byłem czarodziejem, a nie ulicznym grajkiem! Tak przynajmniej tłumaczyłem sobie swoje zachowanie, z którym sam nie mogłem dojść ostatecznie do ładu.
- Ryboburgery. - mruknąłem do siebie by skupić się na zadaniu. - Frytki i sok. Trzy razy. - każdemu mojemu krokowi towarzyszyły dźwięki muzyki tworzonej przez kolegów.

020

niedziela, 14 grudnia 2014

Deprecha powraca?

Dopiero w środę popołudniu wróciłam ze szpitala do domu i stąd też dopiero dziś pojawia się notka. Więcej nie planuję podobnych pobytów w tym syfie i gnoju =3=

8 sierpnia
Sam nie mogłem w to uwierzyć, ale czułem się zmęczony. Zmęczony NICNIEROBIENIEM! To mnie dobijało i odbierało mi jeszcze bardziej energię, ale nie miałem na to zbyt wielkiego wpływu. Musiałem pokonać ogarniające mnie negatywne uczucia i znowu stanąć na nogi. Może po prostu za- bardzo się przeforsowałem szaleństwem wakacji? Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?

- Remi, co ty tak wzdychasz? - Syriusz przyjrzał mi się uważnie i nawet powąchał moją kanapkę z dżemem, jakby to w niej był jakiś trujący środek.
- Chyba nie chcesz wiedzieć. - westchnąłem, co było tak oczywiste, że aż się zarumieniłem.
- Znowu?! - na twarzy Blacka widać było niepewność i zagubienie – Tylko nie to, błagam! Ostatnio, kiedy miałeś gorsze dni byliśmy sobie wrogami i obcymi przez całe miesiące... Chyba miesiące... Dla mnie to była wieczność, więc..
- Tak, tak, panie Black. - machnąłem ręką. - To nam nie grozi, więc głowa do góry. Przynajmniej twoja, bo moja sama opada i nie chce działać jak należy. Moje baterie się wyczerpały.
- Naładujemy je słodyczami!
- Wtedy to nie głowa, ale tyłek mi się nie podniesie. - uśmiechnąłem się, a to był dobry znak. - Może powinienem rzeczywiście uzupełnić poziom dobrego humoru we krwi, ale muszę się zdecydować w jaki sposób.
- Spacerek? - to nie była zła propozycja, więc skinieniem głowy przystałem na nią. Było może stosunkowo wcześnie, ale nic nie stało na przeszkodzie naszym planom. Zrobić kilka kółek wokół plaży, poczłapać po piasku, pooddychać świeżym powietrzem. To był jakiś plan!
- Ale idziemy sami, Syriuszu. - zastrzegłem. - No, możemy wziąć Jamesa, bo nie mamy go nawet z kim zostawić żeby nie czuł się tym dotknięty. Heh, to jak mieć dziecko, którym trzeba się opiekować. - zauważyłem.
- Ty wiesz, że masz rację? Nigdy tak o tym nie myślałem!
- Wiem, że mam, bo ja zawsze mam rację. - pokazałem mu język. - A gdzie się podziało nasze niesforne dziecko, którego nie chcę mieć, bo za głupie żeby miało być moje?
- Chcesz powiedzieć, że głupie jest po mnie? - Syriusz udał oburzonego. - Nie jestem tak debilny! Czasami może durnowaty, ale nie tak jak J. A skoro już pytałeś... James?!
- Nooo?! - doszło nas jęknięcie z łazienki.
- Co tam robisz? - nie skomentowałem tego Syriuszowego pytania.
- Gówno! Dosłownie i w przenośni! - J. się zirytował. - Co za durne pytanie! Nazywam się James Potter! Moje motto życiowe to „Jak nie urok to sraczka”! Również dosłownie i w przenośni!
- Czyli jednak spacerek sam na sam. - powiedziałem cicho do Blacka. - James, kupić ci coś na przyblokowanie?! - nie łatwo było krzyczeć przez zamknięte drzwi łazienki, ale nie miałem odwagi żeby wejść w to zapomniane przez bogów miejsce, w jakie J. zamienił to ładne pomieszczenie. - Czekoladę, banana?! - proponowałem.
- Zdobądź dla mnie i jedno i drugie! - jego entuzjazm był dobrze słyszalny. - Zostaw na stoliku to zjem, kiedy zdołam się stąd wydostać o własnych siłach!
- Jasne! Więc my z Syriuszem wychodzimy, a ty... - „sraj w pokoju” to raczej słabe pożegnanie. „trzymaj się kupy” było równie głupie. - Nie łam się! Damy ci znać kiedy wrócimy! - złapałem Syriusza za rękę. - Chodź, bo jeszcze wyjdzie i uzna, że wytrzyma z nami drogę. - uśmiechnął się. Już mi się poprawił humor, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z cierpieniami przyjaciela. Miałem taką nadzieję.
Po drodze natknęliśmy się na naszych dwóch nauczycieli, którzy ze spokojem przyjęli informacje o biegunce Jamesa oraz spacerze moim i Syriusza. Byli zbyt zajęci sobą, a to znaczyło, że planowali jakiś wspólny, namiętny wieczór. To straszne, kiedy zna się profesorów niemal równie dobrze jak przyjaciół! Miałem tylko nadzieję, że nie skończy się to głupimi snami.
Słońce wisiało jeszcze wysoko nad ziemią, ale powietrze było odrobinę chłodniejsze dzięki powiewom silnego wiatru, który wskazywał na to, że nocą może nadejść burza. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ jak dotąd nigdy nie widziałem burzy nad morzem. Wielkie fale, piana rozbryzgująca się o kamienie, niespokojna woda, mroczne niebo, statki wracające pospiesznie do portów. Tak to sobie wyobrażałem.
- Teraz powinienem trafić na białego rumaka i zabrałbym cię na przejażdżkę plażą na oklep. - rzucił Syri niemal rozmarzonym tonem. - Chyba tak się to mówiło, nie wiem. Nigdy nie jeździłem konno na poważnie... A może jednak, ale nie pamiętam?
- Czy ty się gorzej czujesz? - zapytałem szczerze patrząc na niego spod uniesionych wysoko i zmarszczonych brwi – Książę na białym koniu obwozi księżniczkę brzegiem morza, serio? - chyba go nie dziwiło, że wcale mi się ta możliwość nie podoba. Nie wspominając o tym, że konie nienawidzą wilków, a co dopiero wilkołaków! Prędzej biegłbym za koniem niż na nim siedział.
- Tak mi się skojarzyło, nie narzekaj. - Syri machnął lekceważąco ręką. - To romantyczne. Wiatr rozwiewa włosy, letnia bryza chłodzi twarz...
- Coś ty czytał ostatnio?
- Harlequina. A co?
Uderzyłem dłonią o czoło i przetarłem twarz ciężko, jakbym w ten sposób mógł zmyć z niej reakcję na bezpośrednią odpowiedź Syriusza.
- Klękajcie narody i nawracajcie się niewierni. - westchnąłem ciężko – Czy ty naprawdę nie masz nic lepszego do robienia? Do czytania?
- Szczerze? Nie. Naszło mnie na romantyczne, historyczne głupoty, od kiedy tutaj jesteśmy. Ta woda tak mnie nastraja. - przynajmniej był szczery, chociaż w tym wypadku wolałbym chyba żeby kłamał. Przecież ten człowiek zamieniał się w znudzoną życiem kuchtę!
- Teraz się nie dziwię, że Jamesa pogoniło. Pewnie trafił na jedno z twoich romansideł i przeczytał fragment, a efekt był przeczyszczający. - miałem nadzieję, że nie zapomnimy kupić okularnikowi czekolady i bananów.
- Przesadzasz! - Syri roześmiał się, ale szybko spoważniał. - Czy ty widzisz to co widzę ja? - zapytał i poczekał aż rozejrzę się w około.
- O, mamuniu. - jęknąłem patrząc, jak na plażę właśnie wchodzi grupa policjantów, którzy zmierzają w stronę wielkiego, czarnego czopka wystającego z rozkopanej ziemi. Zatrzymaliśmy się nawet nie chcąc próbować szczęścia w podchodzeniu bliżej. Więc to dlatego tak mało osób było na plaży! I ja wcześniej nie zwróciłem na to uwagi?
- Jeśli ktoś mi kiedyś powie, że to miejsce jest oazą spokoju, nie wytrzymam i zacznę zabijać. - mruknął do siebie Syriusz. - Najpierw banda biegających rekinów, teraz pocisk z czasów wojny na plaży... Przecież on jest zbyt płytko, żeby wcześniej nikt go nie zauważył! - nie znałem się na odkopywanych przypadkowo starych pociskach i minach, ale nawet mi wydawało się to podejrzane.
- Myślisz, że to sprawka czarodziejów czy dowcip dzieciaków od rekinów? - zapytałem o to, co chodziło mi po głowie od chwili, kiedy zobaczyłem wielki, czarny pocisk wyłaniający się z rozkopanego mocno piasku. - Przez tyle lat tkwiłby tylko pół metra pod ziemią i teraz odkopał go jakiś przypadkowy turysta? Akurat, kiedy my tu jesteśmy?
- Nie mam pojęcia. - przyznał Syriusz i mocno ścisnął moją rękę. Nie podchodziliśmy bliżej, bo już i tak zjawiło się wojsko, które zaczęło odgradzać teren z pociskiem i wyganiać pierwszych gromadzących się w okolicy gapiów. Niektórzy wydawali się poważnie przejęci, inni przymykali na to oko śmiejąc się z powagi, jaką zachowywali wojskowi i policja. Przez chwilę myślałem, że to może być styropianowy blef lub dmuchany balon, który poruszy się przy silniejszym podmuchu wiatru i uniesie w górę, ale przecież to było niemożliwe. Ktoś dotykał pocisku zanim zawiadomił odpowiednie służby. To pewne!
- Zaraz otworzy się klapka i wyjdzie z tego ufoludek. - powiedziałem, chociaż nie mam pojęcia skąd przyszło mi to do głowy. - Czy to właśnie otworzyło oczy? - zawahałem się.
Czarny czopek, będący niewątpliwie pociskiem rakietowym, właśnie zaczął drżeć. Ludzie spanikowali, żołnierze również, a on po prostu wstał, otrzepał się i ruszył raźnym krokiem w stronę wody na swoich cienkich, długich nóżkach. Moje oczy były ogromne, a usta otwarte. Zresztą, wszyscy przypominali w tej chwili ryby.
- Hę?! - rozległ się ogólny odgłos towarzyszący znakowi zapytania, kiedy pocisk wskoczył do wody i zanurkował.
- Proponuję zrobić szybkie zakupy i wrócić do Jamesa. - Syriusz musiał mieć zaschnięte gardło, kiedy charczał swoją propozycję. - Muszę się położyć i zrobić sobie zimne okłady, bo chyba właśnie ugotowałem swój mózg zapominając o noszeniu czapki.
- Zgadzam się, ugotowałeś go i jeszcze mnie zaraziłeś. Czuję się w tej chwili głupi. Dosłownie i w przenośni. - powtórzyłem tekst, którym dziś karmił nad James i nawet nie chciałem komentować tego, czego byłem świadkiem. I chyba nie tylko ja, ponieważ nagle wszyscy ludzie postanowili jednak wrócić do swoich zajęć i zapomnieć o tym, co widzieli, dla własnego spokoju.
Nie oszukujmy się, pociski rakietowe nie wylegują się na piasku, nie chodzą, nie pływają dla ochłody!
Co ja dzisiaj od rana wąchałem?

niedziela, 30 listopada 2014

Na elfy, ale co rekin?

NOWA NOTKA NA AI NO TENSHI - FILLIP, MARCEL I MAŁY NATHANIEL ;) *KLIK*

Przypominam, że w środę notki nie będzie!

6 sierpnia
Było wcześnie, ale nie mogłem już dłużej spać, więc siedziałem nieruchomo na brzegu łóżka i walczyłem z ogarniająca mnie melancholią. Skąd się wzięła? Dlaczego dopadła mnie akurat dzisiaj? Przecież zapowiadał się piękny, ciepły i naprawdę słoneczny dzień, więc dlaczego jakaś rozmiękła klucha puchła w moim wnętrzu i drażniła wszystko, co znajdowało się we mnie razem z nią? Rosła i rosła, a ja czułem się dziwne uczuciowo wzdęty. To było nieprzyjemne, ale jednocześnie pożądane uczucie. Niczym seks przez pierwszych kilkanaście razów, zanim ciało nie nawyknie całkowicie do tego obcego w środku.
- Mmm... - pomruk Syriusza, który rozbudził się, ale nie planował wstawać przypominał mi ten, jaki czasami wydawał w psiej wersji. - Tuś uciekł. - wymamrotał i objął mnie ramionami w pasie kładąc głowę przy moim biodrze. To chyba ja powinienem być padnięty i śpiący, a nie on, ale widać wilkołak nawet seks znosił inaczej niż taki zwykły człowieczek. - Jesteś spięty, czuje pod palcami.
- Tak jakoś. Mam melancholijny humor i chcę elfów... - powiedziałem całkiem szczerze.
- O, Merlinie! Znowu książki?
- Nie wiem, raczej na jedną. Kiedyś ją czytałem, była fantastyczna, ale teraz nie mam już czasu do niej powrócić. Śniły mi się te elfy i chyba dlatego mnie tak wzięło. To taki fantastyczne elfy... Wyjątkowe i nigdzie indziej nie ma takich. Nawet podobnych!
- Chcesz następnym razem jechać seks z przebierankami?
- Zboczeniec! - uderzyłem go lekko w głowę. - Teraz będziesz myślał tylko o tym, co?
- Tak, to możliwe. Ty masz dzień melancholijny, ja mam... nawet nie wiem jak go nazwać, ale chętnie dam się głaskać, rozpieszczać i nie obraziłbym się gdybym mógł zahaczyć o seks.
- Zapomnij. Jestem wilkołakiem, ale mój tyłek nie jest niezniszczalny. - skarciłem go wysunąłem się z jego objęć. - Wstawaj, a raczej dobudzaj się, a ja idę na szybki prysznic. Nie, nie masz wstępu do łazienki. - zastrzegłem widząc ten błysk w jego oczach. - I ciesz się, że James załatwił stopę, a nie rękę, bo wtedy ty pomagałbyś mu myć dupsko. - rzuciłem ze śmiechem i zamknąłem się w łazience. Musiałem się wyszorować, bo sam się czułem, a skoro ja mogłem stwierdzić, że śmierdzę potem, to ludzie znajdujący się blisko mnie mogliby się udusić. Poza Syriuszem, on był smrodoodporny.
Zanim wyszedłem, w pokoju byli już nauczyciele, którzy chcieli wiedzieć, jak czuje się Potter, chociaż doskonale wiedziałem, że chodzi im o wspólne wyjście. Kolejne już od kiedy zaczęły się wakacje. Czyżby się od nas uzależnili? Albo naprawdę chodziło im tylko o pilnowanie ubrań i torby. W końcu z nami na straży mogli pozwolić sobie na wszystko, na co mieli ochotę pod wodą. Chyba miałem prawo poczuć się wykorzystany.
- Więc spotyka się pan z panią pielęgniarką? - zagadnął Syri, który najwyraźniej także zapomniał jak jej na imię. Ciekawska bestia! Wavele chyba też tak pomyślał, bo jego wzrok był bardzo wymowny.
- Nie, nie mam tego w planach. - powiedział nachmurzony nauczyciel i jak alfa pragnący podkreślić swoją dominację w stadzie objął Seeda w pasie przytulając do swojego boku. Nie wiem nawet skąd wzięło mi się takie porównanie, ale naprawdę czułem się przy nim jakbym miał do czynienia z innym wilkołakiem.
- Powinien pan. - drażnił się z nim Syriusz. - James to fajtłapa i może sobie jeszcze coś zrobić, więc lepiej trzymać takich ludzi jak ona blisko.
- Więc się za nią bierz! - prychnął Victor – Na pewno nie odmówi takiemu młodemu byczkowi.
- Byczku, łazienka jest wolna! Sio pod prysznic! - zwróciłem na siebie uwagę Blacka i wskazałem mu drzwi. - Nikt cię nie będzie wąchał. - Wavele zareagował na to uśmiechem świadczącym o wyższości nad Syriuszem, jakby fakt, że rozkazuję kruczowłosemu miał jakiś wpływ na tę ich drobną przepychankę słowną.
- Jeszcze z panem nie skończyłem. - powiedział nadąsany Syri i rzucił mi urażone spojrzenie, kiedy się mijaliśmy. Pokręciłem głową z westchnieniem. Dzieci...
Nauczyciele w naszym pokoju zaczęli się już nudzić zanim James wyszedł z łazienki. Tak to jest, kiedy trzech facetów ma do dyspozycji tylko jeden prysznic, a muszą tego samego dnia chlapnąć się pod pachą. Cóż, zakładałem, że kiedy Seed i Wavele są razem pod strumieniem ciepłej wody to też spędzają zbyt dużo czasu na „porannej toalecie”. Tylko, co to miało do rzeczy?
Tak jak przypuszczałem, na plaży nauczyciele zostawili nas na staży i zniknęli zanim zdążyliśmy nawet zaprotestować. Mieliśmy szczęście, że wzięliśmy piłkę, bo dzięki temu mogliśmy bawić się i pilnować jednocześnie. Oczywiście było trudno przy nodze Jamesa, więc zdecydowaliśmy się na grę siedzącą. To dopiero było wyzwanie! Nie narzekałem, bo było zabawnie, ale od dawna się tak nie nagimnastykowałem.
Prawdę mówiąc, bawiliśmy się jak dzieci! Zakopaliśmy Syriusza w piasku, ponieważ noga Jamesa nie pozwalała na takie szaleństwo, a z pewnością chętniej kopałbym ten prowizoryczny grób jemu, niż mojemu facetowi, co zresztą było dla nich oczywiste. Myśleliśmy nawet nad budowaniem zamku z piasku i robieniem basenu dla robali, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tak górnolotnych planów aglomeracyjnych plaży. Mogłoby to zostać źle przyjęte przez ludzi. Trzech niemal dorosłych chłopaków robi z siebie widowisko zabawiając się jak kilkulatki.
- Jak myślicie, co oni teraz robią? - James zaczął mękolić tym swoim tonem wyrażającym niezadowolenie, znudzenie i nadąsanie.
- Stary, nie robią nic, co powinno cię interesować. Zapewniam ciebie i twoją zboczoną naturę, że cokolwiek się tam z nimi dzieje, powinieneś przestać o tym myśleć. Twoja ruda dziewczyna, której tak nie lubimy, na pewno byłaby wściekła gdyby się dowiedziała, że zamiast o niej, myślisz o kutasikach i męskich tyłkach. - Syriusz nie miał litości, ale też nie kłamał. Zresztą, odpowiedź na pytanie Jamesa była oczywista. Co może robić dwójka zakochanych w sobie ludzi spędzających wakacje nad morzem i mających trzy łosie do pilnowania ich rzeczy?
- Od kiedy mamy w Anglii rekiny?
- A mamy? - spojrzałem na Jamesa pytająco. - Gorzej się czujesz? Może jednak powinieneś zakładać czapkę wychodząc na słońce.
- Dzięki za wiarę w mój niezawodny umysł. - J. poirytowany prychnął na mnie i wskazał palcem kierunek. - Patrzcie, osły! Jeśli to nie jest płetwa rekina... O, nawet ludzie zaczęli uciekać w wody i krzyczeć. - rzeczywiście, spanikowali kąpiący się wzięli nogi za pas i gnali w stronę plaży. Tym czasem ludzie stojący w bezpiecznym miejscu stali bezczynnie, zupełnie jak my. Bo i jak mieliśmy zareagować widząc wielką płetwę rekina bliżej i kolejną trochę dalej? Przezorni w wodzie podnieśli alarm, zamieszanie nie uszło uwadze ratowników.
- Proszę zachować spokój! - rozległ się głos z megafonu. - To tylko głupi żart, w tych wodach nie ma rekinów!
- Zabiję tych smarkaczy! - rzucił ktoś niedaleko osoby z megafonem.
- Proszę nie panikować! - głos nawoływał dalej, a w tym czasie kilku ratowników i stacjonujący niedaleko policjanci biegli przez piasek w stronę płetw. Kiedy z wody wynurzył się wieli, uzębiony łeb nawet jeden glina krzyknął, nie wspominając o będących już w wodzie ratownikach, ale po chwili rekin stanął na dwóch ludzkich nogach i chichrając się, pobiegł w stronę plaży najkrótszą, ale oddalającą go od wściekłych ludzi drogą. Rekinia głowa z ciałem człowieka, bez wątpienia nastolatka, i płetwą grzbietową na szelkach przytwierdzoną do pleców zaczęła uciekać po plaży z rechotem. Plażowicze byli w szoku, więc nikt nawet nie zareagował.
Do „naszego” rekina dołączył inny, którego goniła inna grupa składająca się z policji i ratowników. Widać była to grubsza sprawa, która dotyczyła nie pojedynczego przypadku, ale całej bandy żartownisiów.
- Gdybym tego nie widział na własne oczy, nie uwierzyłbym. - mruknął Syriusz, który przerwał ciszę. - Dwoje młodych ludzi-rekinów uciekających przed łapanką rozwścieczonych dorosłych. Jak wali absurdem, tak kocham ten widok. - jak urzeczeni wpatrywaliśmy się w komediową scenkę, która sprawiła, że na plaży słychać było pierwsze śmiechy zadowolonej z takiego dowcipu młodzieży.
- Chcę to zrobić w szkole. - stwierdził nagle James. - Z trollem, a wy mi pomożecie!
- Powaliło cię?! Jestem prefektem! Nie wchodzę w to! Mogę ci pomagać, ale jak was złapią to ja udaję, że o niczym nie wiedziałem. - tak, podejrzanie szybko przystałem na głupią propozycję okularnika, ale patrząc na tę scenkę rodzajową, która odsuwała się już od nas znacznie, nie mogłem odmówić kumplowi takiej zabawy. Przecież to było bezbłędne! Podobnie jak policjanci, którzy biegnąc po piasku w butach tracili równowagę i upadali.
- Coś nas ominęło? - podskoczyłem słysząc blisko za sobą głos Wavele.
- Dużo. - zapewnił szybko Syriusz i jako pierwszy oderwał wzrok od biegnących punkcików, które zbliżały się do wyjścia z plaży, gdzie ich sprint nabierze nowego wymiaru. - Rekiny... - dodał z uznaniem rzucając ostatnie spojrzenie na pościg. - Możecie żałować, ale my idziemy teraz do wody. - nie zaprzeczę, że Syri musiał mnie odciągać z miejsca, w którym stałem i nadal wpatrywałem się w miejsce, w którym mój wzrok wilkołaka pozwalał mi jeszcze dostrzec rekinie głowy i policyjne czapeczki.

why_sirius_loves_being_a_dog___part_2_by_sirilu-d80149s

czwartek, 27 listopada 2014

NIEZWYKLE WAŻNA INFORMACJA

JAK ZAUWAŻYLIŚCIE, W TĘ ŚRODĘ NOTKA SIĘ NIE POJAWIŁA, CO JEST SPOWODOWANE MOIM POBYTEM W SZPITALU OD NIEDZIELI 23 XI DO DNIA DZISIEJSZEGO. TO DŁUGA HISTORIA O NIEUDOLNEJ SŁUŻBIE ZDROWIA, WIĘC NIE CHCECIE RACZEJ ZNAĆ SZCZEGÓŁÓW.

KOLEJNA NOTKA POJAWI SIĘ W NIEDZIELĘ 30 XI.

DNIA 3 XII(ŚRODA) NOTKA NIE POJAWI SIĘ I KOLEJNA AKTUALIZACJA BĘDZIE MIAŁA MIEJSCE NIE WCZEŚNIEJ JAK 7 XII. TO RÓWNIEŻ BĘDZIE SPOWODOWANE MOIM POBYTEM W SZPITALU, CHOCIAŻ TYM RAZEM JUŻ PLANOWANYM WCZEŚNIEJ I NIEUNIKNIONYM.

PRZEPRASZAM I DZIĘKUJĘ ZA CIERPLIWOŚĆ!

631c6a93d5a6e78a12ca618c9654e874

niedziela, 23 listopada 2014

Zła muszla

5 sierpnia
- Jak można rozwalić nogę na muszli? - prychnąłem patrząc na zwijającego się na łóżku Jamesa, któremu poznana zaledwie wczoraj pielęgniarka bandażowała nogę. Cóż, mieliśmy szczęście, że Wavele wpadł jej w oko i uznał za stosowne podtrzymanie tej znajomości na czas naszego pobytu nad morzem. Spodziewał się raczej kolejnego dnia kaca kochanka, nie zaś wypadku ucznia, ale kobieta i tak się przydawała i mogła okazać się niezastąpiona później. Tylko Seed musiał przeboleć fakt, że jego facet flirtuje z jakąś obcą kobietą, ale radził z tym sobie znakomicie, pamiętając swoją powolną śmierć po wielkiej plażowej imprezie.
- Muszle są ostre, a ta była jak żyleta! - poskarżył się okularnik w swojej obronie i jęknął, kiedy bandaż dotykał rany. I tak powinien się cieszyć, że było to niegroźne skaleczenie, a nie krater wymagający szwów, jako że wtedy kąpiele i chodzenie mogłyby przerodzić się w przymusowe siedzenie na tyłku.
- Taaa, żylety. Dzieci człapią małymi, pulchnymi i delikatnymi nóżkami, a taki James Potter od razu musi rozwalić platfusa!
- To nie jest platfus! - prychnął J. między jękami.
- Gotowe. Postaraj się nie chodzić przynajmniej już dzisiaj, a jeśli już musisz to skacz na jednej nodze. Dam ci coś na ból. - kobieta, nie pamiętałem jej imienia, ale była całkiem atrakcyjna, jeśli było się normalnym mężczyzną, podała okularnikowi tabletkę i szklankę wody. Było jednak oczywiste, że robiła to nie z dobrego serca, ale chcąc się przypodobać nauczycielowi run. Trudno, nas już to nie dotyczyło. Najważniejsze, że zrobiła swoje i wyszła z naszego pokoju, więc mogliśmy odetchnąć z ulgą. Nie łatwo uważać na słowa i gesty, kiedy ma się do czynienia z czyimś przekrętem. Jedno nieostrożne słowo, które zdradzi orientację Victora albo jego zamiar wykorzystania pielęgniarki jako zwykłej pielęgniarki i po nas.
- Więc idziemy do spania, fajtłapo jedna. - westchnął ciężko Syriusz. - Nie wypada nam zostawiać kaleki samego, a więc nie mamy co robić. Tylko nie myśl sobie, że jutro też pozwolimy sobie na takie marnowanie czasu!
- Co za wielkoduszność. - J. podciągnął się wyżej na łóżku i zaczął niezgrabnie się rozbierać. Chociaż niechętnie to jednak poszedłem za jego przykładem. Zupełnie nie byłem śpiący, ale pozbawieni gier i mając przy boku ofiarę losu, nasza możliwość znalezienia sobie rozrywki zmalała do jednej opcji – snu.
Nudziłem się, kiedy Potter rzucał się na łóżku jeszcze obolały, a później nudziłem się nadal, kiedy już jego leki zaczęły działać i jego bezustanne kręcenie się ustało. Nie mogłem zasnąć, zwyczajnie nie mogłem. Mój wilkołak był rozbudzony i domagał się zajęcia, które zapewni mu jakąś rozrywkę. Czuł wakacje, czuł bliskość morza i plaży, dobrej zabawy, nie akceptował jakiejś głupiej braterskiej solidarności, która zatrzymała mnie i Blacka w pokoju. Niewiele brakowało, a to ja zacząłbym się teraz kręcić na wszystkie strony pod cienkim prześcieradłem, które chroniło mnie przed owadami.
- Wiem, że nie spisz, słyszę jak oddychasz. - szept Syriusza wydawał mi się niemal krzykiem, ale w porównaniu z okropnym chrapaniem Jamesa był zaledwie mysim piskiem.
- I ty mi to mówisz? Sam jesteś daleki od chociażby ziewania.
- Ale ja jestem z was najstarszy.
- Tak, normalnie dziadek. Aż dziw, że nic cię nie strzyka w kręgosłupie po seksie.
- Hm, może coś się zmieniło od ostatniego razu. Chciałbyś to sprawdzić? - odnalazłem w jego pytaniu maleńki cień niepewności, który z łatwością mógłbym przegapić gdyby nie mój wilczy słuch. Kiedy się postarałem, mogłem nawet wiedzieć, kiedy moi nauczyciele w pokoju naprzeciwko urządzali sobie małe orgie.
- No, nie wiem Syriuszu. Jeśli jednak tak się już postarzałeś to jutro obaj będziecie unieruchomieni i będę usiał sam się bawić na plaży. Jeden zraniony w stopę, drugi nieruchomy z powodu przeciążenia starego kręgosłupa...
- Hm, więc obiecują przestać, jeśli tylko poczuję, że mój kręgosłup nie wytrzymuje twojego tempa.
- Mojego? - drażniłem się. - Moje tempo narzucę ci, kiedy wrócimy do szkoły. Będziemy mieli więcej swobody, więc na pewno znajdzie się okazja żeby rozdziewiczyć twój tyłek, skoro mój już ma to za sobą.
- Ho, ho, cóż za plany. - Syri roześmiał się w swoją poduchę by nie obudzić Jamesa, który i tak wystarczająco nam przeszkadzał.
Wygramolił się z łóżka, słyszałem doskonale każdy jego krok, każdy ruch i niemal słyszałem bicie serca. Na palcach podczłapał do mnie i wsunął się pod prześcieradło.
- Jeśli ten osioł się obudzi, następnym razem dosypię mu proszków nasennych do kolacji.
- Nie odgrażaj się, kociaku. I tak tego nie zrobisz. - roześmiałem się cicho. - Wiesz, Syriuszu. Gdyby nie to, że byłby to twój pierwszy raz, z rozkoszą zamieniłbym się dziś miejscami. - dobrze wiedziałem, co we mnie wstąpiło. Zwyczajnie byłem sobą. Tym nowym, lepszym sobą, zmienionym przez problemy w związku. Byłem Remusem Lupinem na progu dorosłości.
- Więc mi się dziś upiekło. - Syriusz roześmiał się jako drugi i potarł swoim nosem o mój. Wcale się nie przejął tym, że chcę go zdegradować z jego stanowiska w naszym związku. Może sam już o tym myślał, kiedy się rozstaliśmy? Miałem taką nadzieję, ponieważ z jakiegoś powodu naprawdę chciałem go zdobyć i poczuć pod sobą. Bardzo, bardzo, bardzo.
- Tylko częściowo. - szepnąłem mu do ucha i zacisnąłem dłonie na jego pośladkach okrytych tylko materiałem bokserek.
- Przeżyję. - usłyszałem rozbawienie w jego głosie, a później poczułem ciepły oddech na twarzy. Nasze usta zetknęły się ze sobą po długiej rozłące. Moja naga pierś zetknęła się z jego i już wiedziałem, że żaden z nas nie będzie chciał odsunąć się na dłużej niż to naprawdę konieczne. Byłem pewny, że gdyby mnie nie całował od razu wydałoby się, co robimy i pewnie nie tylko z mojej winy.
- Sy... - zacząłem w jego usta, ale nie skończyłem, ponieważ wszedł mi w słowo, a jego wargi ocierały się o moje, kiedy szeptał.
- Mam wszystko. - i znowu mnie całował, a ja odpowiadałem, to znowu pocałunek wydawał się być mój, a jego tylko odpowiedzią. Pogubiłem się w pewnym momencie i tylko czerpałem z tego przyjemność. Moje spodnie piżamy zwyczajnie się zdematerializowały bez mojej wiedzy i to samo spotkało bokserki Blacka.
Nic nie mogło zastąpić słodkiego uczucia nagiej skóry ocierającej się o nagą skórę, męskich dłoni na szorstkim, twardym ciele, tak innym od kobiecego. Chociaż nie, musiałem się poprawić. Nic nie mogło zastąpić dłoni Syriusza i jego ciała, które bardziej niż moje znajdowało się na granicy między dziecięcością a męskością.
Nic dziwnego, że się podnieciłem i to samo spotkało mojego chłopaka, który napierał członkiem na moje udo i niezgrabnie usiłował nie odrywać ode mnie ust, a jednak działać by móc posunąć się dalej, do samego końca. Próbowałem mu pomagać jak tylko byłem w stanie. Po omacku wsunąłem pod biodra poduszkę, rozsunąłem nogi zapraszająco lub raczej wspomagająco. Wspólnie na oślep wycisnęliśmy na jego dłoń żel z tubki i dalej poszło jak z górki.
Jego palce, twardsze i bardziej szorstkie niż pamiętałem, wymacały moje wejście, zbadały je, rozpieszczały póki nie uległo lekkiemu naporowi. Od naszego ostatniego razu minęło wystarczająco dużo czasu by moje ciało zapomniało jak reagować, było spięte i dlatego byliśmy zmuszeni poświęcić więcej czasu na szczegóły zaliczające się do gry wstępnej. Powoli, dokładnie, nie chcieliśmy przecież obudzić Jamesa, który tylko by nam przerwał, a później wypominał podobne akcje pod jego nosem. W ten sposób było bezpieczniej, mniej namiętnie, gdyż pragnienie opadało i wznosiło się we własnym rytmie, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na nic innego. Musiałem być gotowy, musiałem go w sobie zmieścić.
Spełnienie naszych fantazji okazało się różnić od wspomnień tak niedalekiej przecież przeszłości. Jego członek był większy niż zapamiętałem, niż zapamiętał pierścień moich mięśni, zaś on musiał być ciaśniejszy niż we wspomnieniach Syriusza. Mimo bólu, jaki towarzyszył zbliżeniu, a którego odgłosy tłumiły nasze bezustanne pocałunki, byliśmy w stanie obaj odczuwać rozkosz, która przedzierała się przez bolesne fale.
Moje dłonie na jego pośladkach, jego dłonie przy mojej twarzy, jego członek głęboko we mnie, język penetrujący usta i zapraszający do swojego własnego królestwa, ciepło, gorąc, wilgotny pot pokrywający moją i jego skórę. Pchnięcie i odpowiedź mojego ciała, kolejne i znowu to samo. Ból zmieszana z rozkoszą, irytacja z powodu przymusu zachowania ciszy z podnieceniem wywołanym tym samym powodem. I znowu seria zbawiennych pchnięć, które zamieniały cierpienie w radość i radość w cierpienie. Nie chciałem żeby to się kończyło, ale sam nawet nie potrafiłbym dłużej wytrzymać tej dłoni, która w pewnym momencie zaczęła mnie pieścić i doprowadzać do białej gorączki.
Nie wiem, który z nas doszedł jako pierwszy i w sumie nie miało to żądnego znaczenia. Obaj znaleźliśmy spełnienie, wróciliśmy na właściwe tory z naszym kulawym związkiem. I już nie było mowy o nudzie czy problemach z zasypianiem. Nasze zbliżenie okazało się lekiem na całe zło spowodowane ślamazarnością Pottera. Może powinienem mu podziękować za to, że zranił sobie stopę? Nie, raczej nie. Poczułby się zbyt pewnie i znowu zaczął udawać pana i władcę sytuacji, ale kogo to obchodziło? Leżałem przy Syriuszu, a on dyszał mi do ucha. Kto w takiej sytuacji interesowałby się jakimś ślepym okularnikiem? Były ważniejsze sprawy niż ten kaleka.

070214

środa, 19 listopada 2014

Kartka z pamiętnika CCLVIII - Lucjusz Malfoy

Kiedy zdradzasz dziewczynę, powinieneś zadbać żeby nigdy nie doszło do sytuacji, kiedy to ty, ona i osoba, z którą robisz skok w bok, jesteście w jednym miejscu, w jednym pomieszczeniu, w jednym pieprzonym domu! Dlaczego nikt nie napisał poradnika dla zdradzających?! Cholera, cholera, cholera! To powinno pisać wielkimi literami na każdym słupie w mieście: „Upewnij się, że Twoja dziewczyna nie zrobi Ci niespodzianki wpadając w odwiedziny, kiedy zaprosiłeś do siebie kochanka”!
- Cóż za miła niespodzianka. - wydusiłem z siebie ze sztucznym uśmiechem, kiedy otwierając drzwi zobaczyłem za nimi moją narzeczoną. - Nie wiem nawet, co powiedzieć. - pieprzenie! Oczywiście, że wiedziałem, co mówić. Chciałem wrzeszczeć wniebogłosy i miałem do tego pełne prawo!
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - Narcyza już miała głowę w drzwiach i rozglądała się, a jej wzrok padł w końcu na buty Severusa, który zdołał przyjść pół godziny temu i nawet nie przeszliśmy do rzeczy. Bo i kiedy?
- Jest u mnie Sev. Wiesz, omawiamy Śmierciożercowe sprawy.
- Ach, więc nie będę przeszkadzać. - więc dlaczego wpychała się do środka? - Usiądę sobie cichutko z boczku i nie odezwę się ani słowem.
- Cóż za poświęcenie. - mruknąłem nie mogąc wymyślić żadnej sensownej wymówki żeby się jej pozbyć. Severus mnie zabije! A raczej nie będzie chciał mnie znać, da mi kosza, taktownie się wypnie odchodząc. - Siedzimy w salonie, więc dołączysz do nas, kiedy już się rozbierzesz? Powiem Severusowi, że to ty. Pewnie się martwi, że nagle zjawił się Czarny Pan skoro tak długo nie wracam. - zaśmiałem się ze swojego wydumanego żartu, który wcale nie był zabawny, ale chciałem żeby Narcyza myślała, że tak właśnie jest. Nie była jakoś specjalnie inteligentna, nie w moim towarzystwie, więc mogłem jej wmówić wszystko.
Dałem jej buziaka w policzek, żeby poczuła się pewniej i ze złożonymi błagalnie rękoma wróciłem do salonu, gdzie niecierpliwy Snape tupał nogą w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- No, więc... Niespodziewanie pojawiła się Narcyza. - powiedziałem to i usiadłem na sofie obok mojego chłopaka. Lubiłem tak o nim myśleć, nawet jeśli robiło to ze mnie bigamistę. - Ma zamiar zostać tu przez jakiś czas, nie mogę jej wyrzucić bo nie wiem jak to zrobić.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale mieliśmy spędzać czas wspólnie. Tylko ty i ja, Lu. Od kiedy nie ma cię w Hogwarcie możemy tylko kraść chwile podczas wakacji lub wezwani przez Czarnego Pana.
- Rozumiem twój gniew, naprawdę rozumiem. Ja też chciałem spędzić ten czas razem, ale nie przewidziałem, że ona się tutaj zjawi.
- Witaj, Severusie! - Narcyza zjawiła się w pokoju cała rozanielona i nawet nie zwróciła uwagi na to, że chłopak skinął jej głową w ramach niemego powitania. - Lu, głuptasie! - zajęła się mną. - Dlaczego stolik jest pusty? Od razu widać, że brak tu kobiecej ręki. Zaraz przyniosę herbatę i poszukam jakiś ciasteczek. - skocznym krokiem pognała do kuchni, by dopilnować wszystkiego, jakby była panią tego domu. Nadgorliwą bo młodą. Wszystkie inne zostawiłyby to Skrzatom Domowym, ale młode czarownice chciały by wszystko było idealne, więc sterczały niepotrzebnie nad Skrzatami. Cóż, nie powinienem narzekać, jako że znowu mogłem przepraszać wylewnie mojego Severusa. Było mi wstyd i żal straconej okazji, a przecież miałem w planach miłe popołudnie, gorący wieczór i szaloną noc. Zawaliłem, co tu dożo gadać.
Narcyza wróciła szybko, stanowczo zbyt szybko. Bezczelnie próbowała zająć miejsce na moich kolanach, ale zgoniłem ją tłumacząc, że będzie mnie rozpraszała, a przecież muszę się skupić na planach Śmierciożerców, a nie na mojej uroczej narzeczonej. Czarne oczy Severusa nic nie zdradzały, chociaż wydawało mi się, że czuję od nich chłód jak ze świeżo wykopanego, głębokiego grobu.
- Tak więc, wracając do tematu. - rzuciłem dla zyskania czasu. Mój romantyczny dzień z Sevem właśnie miał się zamienić w przegadane o dołujących głupotach popołudnie z moją kobietą za plecami. Co za upodlenie!
- Przepraszam was jeszcze na chwilę. Skoczę do łazienki. - może i dobrze, że Narcyza mi przeszkodziła bo miałem właśnie zacząć mówić, a nie miałem najmniejszego pojęcia, co chcę powiedzieć.
Wziąłem Severusa za rękę, kiedy tylko usłyszałem, jak drzwi łazienki się zamykają.
- Przepraszam cię za to. Naprawdę. - płaszczyłem się bezwstydnie. - Ona sobie w końcu pójdzie, a my zostaniemy sami. - zapewniłem i objąłem dłońmi bladą twarz chłopaka, który patrzył na mnie sceptycznie. Pocałowałem go nie mogąc się powstrzymać i chyba straciłem rozum skoro zdecydowałem się na coś podobnego pod samym nosem Narcyzy. Tyle, że dzisiaj byłem tutaj nie dla niej, ale dla Seva. To jemu obiecywałem gruszki na wierzbie, to za nim tęskniłem. Nie otrzymałem w zamian namiętnej odpowiedzi za to usłyszałem wypowiedziane przez zaciśnięte gardło swoje imię.
Cholera jasna, od kiedy Narcyza pobijała własne rekordy oddawania moczu?! Severus nawet na to za zareagował, chociaż poczułem szybsze bicie jego serca w wargach. A może to moja tak nagle zaczęło walić? Odsunąłem się od chłopaka w miarę powoli.
- Oddychaj głęboko, Sev. - powiedziałem, a mój głos brzmiał głucho. - Powoli, głęboko. Nie ma się już czego bać. - spojrzałem na Narcyzę, która nadal stała w drzwiach. - Przynieś szybko szklankę zimnej wody. - wydałem jej konkretne polecenie, więc najwyraźniej poczuła się jakoś pewniej. I dobrze, bo nie miałem zamiaru wszystkiego jej od razu tłumaczyć. Trzymałem dłoń na plecach chłopaka i nachylałem się do niego. - Przepraszam. - szepnąłem płaczliwie. - Spokojnie, wdech i wydech. Dobrze, Severusie. - Narcyza wróciła szybko ze szklanką chłodnej wody. Biorąc ją od niej, podałem Severusowi. - Napij się, śmiało. - spojrzałem na dziewczynę, która nadal miała oczy jak spodki i chyba nie do końca wiedziała, co widziała. - Sev wpadł w panikę, kiedy zobaczył pająka. - zacząłem wyjaśniać jej spokojnie. - Nie chce się przyznać, ale jest przerażony ilekroć jakiegoś widzi. Nie może wtedy oddychać. Widziałem kiedyś, jak uspokajała go pani Pomfrey. To najskuteczniejsza metoda. Jeśli to w twojej obecności ktoś zacznie panikować, pocałuj go i to uspokaja oddech. - to była durna wymówka i czułem jak palce Snape'a wbijają się w mój pośladek wściekle. Cóż, robiłem z niego ofiarę losu.
- Już mi lepiej, dziękuję. - podjął jednak moją grę, chociaż jego nieruchoma niemal twarz nie zdradzała nic. Jak zawsze przy innych, więc Narcyza nie mogła domyślić się blefu. A może jednak mogła?
- Zabiorę go do pokoju, niech się na chwilę położy, a my postaramy się zapolować na tego... No wiesz na co. - udałem, że nie chcę wypowiadać tego słowa. - Obserwuj, czy nie ucieka, a ja jestem z powrotem za minutę. - pomogłem wstać mojemu kochankowi i asekurowałem do samego pokoju na piętrze.
- Spanikowałem na widok pająka?! - syknął siadając na moim łóżku i mierzył mnie wrogim spojrzeniem.
- Wybacz, nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Sam spanikowałem! Posiedź tutaj trochę, a ja pójdę ją zmiękczyć, jeśli jeszcze wątpi w twój nagły atak paniki. Wynagrodzę ci wszystko, słowo. - obiecałem i z bólem opuściłem pokój zamykając za sobą drzwi. Narcyza stała u dołu schodów i patrzyła na mnie. - Kochanie, mówiłem żebyś obserwowała fotel! - syknąłem szybko schodząc na dół. - Jeśli pająk ucieknie, a on znowu go gdzieś zobaczy zacznie panikować i tym razem może mi się nie udać go uspokoić! Sam nie dostałem niemal ataku, kiedy zaczął się dusić! - byłem zły na dziewczynę i w sumie tego nie musiałem udawać. Wszedłem do pokoju i wyjąłem różdżkę. Rzuciłem zaklęcie żeby wyciągnąć spod fotela wyimaginowanego sprawcę całego zamieszania. Mogłem albo trafić na jakiegoś niewinnego, ale paskudnego pająka, który stanie się pierwszą ofiarą moich przekrętów, albo nie znaleźć żadnego, a wtedy zwaliłbym winę na Narcyzę. Przecież miała go pilnować, a tak pewnie uciekł i schował się w jakiejś dziurze. Sam nie wiedziałem, co było gorsze, a co lepsze.
Tak czy siak, trafiłem na niewielką paskudę. Skrzat Domowy odpowiedzialny za sprzątanie w domu dostanie po łbie za niedokładne czyszczenie, nawet jeśli to może uratować mi skórę.
- Ha! Mam cię pokrako! Przez ciebie musiałem całować faceta! - prychnąłem do pająka, który wściekle przebierał nogami w powietrzu. Skrzywiłem się w wypowiedziałem jedno zabójcze zaklęcie, które unieruchomiło go na wieki. Zwłoki, bo tak lubiłem mówić o martwych ciałach owadów, wyrzuciłem za okno i odetchnąłem z ulgą. - Przepraszam, że tak cię zaskoczyłem, kochanie. - objąłem Narcyzę w pasie. Teraz już musiała mi uwierzyć! Oparłem głowę ciężko o jej ramię i westchnąłem. - Nie mogę uwierzyć, że te parszywe Skrzaty nie potrafią nawet dobrze wysprzątać w domu! Zacznę je chyba wieszać za uszy na bramie jako ostrzeżenie dla innych.
- Nie denerwuj się, Lu. - dziewczyna się przez chwilę wahała, ale w końcu objęła mnie i zaczęła gładzić po plecach. - Chodź, umyjesz dokładnie usta, bo nie mogę cię nawet pocałować.
Roześmiałem się, a ona za mną. Napięcie opadło. Byłem geniuszem!

Severus-Lucius-Never-too-late-severus-and-lucius-beneath-the-masks-21013126-500-400

niedziela, 16 listopada 2014

Do wiadereczka

Myślałem, że to żarty póki nie zobaczyłem tego na własne oczy. Victor kupił swojemu kochankowi dziecięcy zestaw do piasku z wiaderkiem, a w pewnej chwili Seed zaczął go używać w celach, do których został zakupiony, nie zaś stworzony. Inaczej mówiąc – wymiotował do czerwonego wiadereczka. I to w dziesięć minut po tym, jak wrócił z wody, a na plaży rozłożyło się już więcej osób.
- Tośmy sobie dobrali towarzystwo na wakacje! - James patrzył z obrzydzeniem na nurkującego w plastikowym kubełku nauczyciela.
- To się nazywa wizja przyszłości, J. Też tak kiedyś skończymy. Zabalujemy i będziemy wymiotować na plaży do wiaderka. - Syriusz wyraźnie wierzył w to co mówił i chyba mu się nie dziwiłem. Seed nie był pierwszym dorosłym, który tak się zachowywał, chociaż pierwszym w naszej obecności. O innych słyszałem od taty, kiedy opowiadał o znajomych, kolegach, młodzieńczych latach.
- Nie narzekać, bo wleję zawartość wiaderka na was! - odgrażał się nauczyciel mugoloznawstwa i na chwilę położył się na kocu oddychając ciężko.
- Radzę wam uciekać do wody. - Victor machnął na nas ręką jakby odganiał komary. - Będziemy tutaj przez cały czas, a przynajmniej on będzie, kiedy ja pójdę mu wiaderko opróżnić.
Nie daliśmy się dłużej prosić i biegiem pognaliśmy do wody. Kolejna salwa wymiotów Seeda mogła nas ominąć. Nasza obecność i tak nie wpłynęłaby na niego lepiej.
Nie było mi łatwo przyzwyczaić się do temperatury wody, ale powoli zanurzałem się w niej na tyle, na ile byłem w stanie. Krok po kroku wchodziłem głębiej, zaś przyjaciele zawsze byli dwa kroki przede mną. Widać szło im lepiej lub obaj chcieli wypaść na niezniszczalnych i lepszych od innych. Nie wiem nawet który z nas wpadł ostatecznie na pomysł wodnej wojny, czyli chlapania się i zalewania falami. Po prostu stanęliśmy w miejscu tworząc trójkąt i zaczęliśmy wygłupy. Chlapaliśmy całymi rękami, nogami, rzucając się do wody, gimnastykowaliśmy nasze ciała na różne sposoby, byleby oblać innych bardziej niż oni obleją nas. Ciężko było jednak stwierdzić kto wygrał, skoro wszyscy próbowaliśmy robić możliwie największe fale, a te robione całym ciałem były niezastąpione. Nic więc dziwnego, że ociekaliśmy wodą i musieliśmy wyjść na chwilę na plażę żeby odpocząć. Postanowiliśmy też zabrać piłkę żeby pobawić się bardziej kulturalnie. Wypadało się też trochę wytrzeć zanim przystąpi się do nowej zabawy, tak dla pewności, że ciało będzie całe i zdrowe za kilka dni, a nie schorowane i obolałe. Może i grzało słonko, ale wiał też lekki wiatr, a ja nie chciałem zaliczyć przeziębienia.
- Coś mi nie pasuje. - stwierdziłem nagle z przekąsem – Dlaczego wszyscy się odsunęli od naszych ręczników?
- Nie mam pojęcia, ale to na pewno nic dobrego nie oznacza. - Syriusz poklepał mnie po ramieniu i wyminął. - A to ki struś? - mruknął.
Wychyliłem się zza niego i spojrzałem na Seeda z głową w piasku. Już czułem nieprzyjemny zapach wymiocin i nie dziwiłem się, że ludzie uciekli byle dalej. Najwyraźniej Victor poszedł opróżnić wiaderko, a w tym czasie jego chłopak wykopał sobie dziurę w piasku koło ręcznika i wyrzucał z siebie wszystko, co jeszcze mógł. Stawiałem na żółć i wodę, którą wypił przed chwilą.
- To może my wrócimy do wody? - James już był jedną nogą w tyle.
- Umierającego porzucisz?! - nauczyciel zdołał na niego warknąć, a to już plus i dobry znak.
- Nie umiera pan, a jedynie smrodzi i brudzi. - mruknął Potter, ale jego wypowiedź pozbawiona była kurażu. I nic dziwnego, bo spojrzenie przekrwionych oczu, jakie rzucił mu Noel było przerażające. Ten to potrafiłby straszyć dzieci, gdyby tylko jakieś były wystarczająco blisko.
- Co jest... O, Merlinie w różowej skórze! - Victor pojawił się niespodziewanie, ale to tylko dlatego, że nazbyt skupiliśmy się na malutkiej potyczce słownej nauczyciela i okularnika. - Noel, musiałeś w piasek?!
- A w co miałem twoim zdaniem?! - Seed spojrzał teraz wściekle na Wavele i zzieleniał. Jego kochanek nie zdążył podać mu wiaderka, więc przystojny, chociaż chwilowo przypominający wiedźmę nauczyciel znowu zapełniał dziurę w piasku.
- Uznam, że nie było pytania. - mruknął Victor i uklęknął przy kochanku wyczekał na odpowiedni moment i wręczył mu wiadereczko, a sam zajął się cichym, magicznym usuwaniem szkód.
- To romantyczne, nie uważacie? - wyrwało mi się i wręcz poczułem na sobie spojrzenie czterech par oczu. Chyba niepotrzebnie to mówiłem. - No... wiecie.
- Rzyganie w czerwone wiaderko, kiedy grabki i łopatka leżą z boku? - Seed nawet wyglądał zdrowiej, kiedy się mną zainteresował.
- Jemu chodziło o niańczenie cię, o ile się nie mylę. Zamiast cię zostawić i podrywać dziewczynki na plaży, ja usługuję takiemu pijakowi, który umiera z własnej głupoty i zamienia ciepły piasek w cuchnące bagno wymiocin.
- Tak dosłownie bym tego nie ujął, ale mniej więcej o to chodziło. - przyznałem. - Takie „w zdrowie i w chorobie”.
- Jeśli zaraz nie zamkniesz buzi to będzie „póki śmierć nas nie rozłączy”, bo mdli mnie od tej słodyczy coraz bardziej. - stwierdzenie Noela sprawiło, że parsknąłem śmiechem. Miał minę, jak Syriusz jedzący moje przesłodzone krówki. Nauczyciel narzekał, ale na pewno także zauważył, jak bardzo oddany jest mu Wavele. Widać między nim i Syriuszem naprawdę nie było nic poważnego, skoro teraz najważniejszy był dla niego tylko jeden mężczyzna, który właśnie pozbywał się zawartości żołądka.
W sumie to planowałem przypomnieć przyjaciołom o zabawie, którą mieliśmy się zająć zanim dotarliśmy do „strusia”, ale o spokoju na dłuższy czas wypadało zapomnieć, bo oto wyczułem zbliżającego się człowieka i ujrzałem wielką, tłustawą i starszą kobietę, która podchodziła do nas wyjątkowo zdegustowana. Sądząc po pierścionkach na rekach i kapeluszu, miała więcej pieniędzy niż mogła wydać.
- Proszę pana! - zaczęła głośno i ostro jeszcze zanim tak naprawdę pojawiła się wystarczająco blisko.
- To będzie interesujące. - szepnął Syriusz i złapał mnie za rękę przysuwając się tak by zasłonić nasze złączone palce.
- Jeśli pana kolega źle się czuje, to proszę go zabrać do lekarza! Śmiem wątpić, czy to o to chodzi, kiedy patrzę na tę zakazaną twarz i przepite oczy, ale pominę to milczeniem. - taak, jak słyszałem, właśnie to przemilczała. Chyba powinienem jej pogratulować takiej subtelności. - To publiczna plaża, tutaj są dzieci! Kto to widział tak się zachowywać i zanieczyszczać piasek! Czy pan nie wie, że tutaj bawią się dzieci?! - była niemal czerwona na twarzy, kiedy tak sapała wściekle na Victora, ponieważ patrzenie na Seeda musiało sprawiać jej ból. Ja to komuś zgłoszę! Nie może tak być, że ktoś przychodzi na plażę i wymiotuje w piasek! Jutro w tym miejscu może bawić się małe dziecko i zachoruje, Bóg jeden wie na co! To karygodne i nieodpowiedzialne zachowanie!
Zastanawiałem się, dlaczego Victor nie reaguje, kiedy ktoś tak go beszta, ale nie miałem zamiaru się wtrącać. W sumie kobieta miała rację, tyle że my mogliśmy usunąć wszystkie „pozostałości” Seeda za pomocą magii, a więc zupełnie bezpiecznie i całkowicie.
- Proszę coś powiedzieć, a nie stać jak to ciele!
- Czy to pani pies właśnie wali wielkie kupsko przy zamku wybudowanym przez dzieci? - spojrzenia wszystkich, którzy to słyszeli, w tym także i moje, zwróciły się w stronę piaskowej budowli niezgrabnej, powykrzywianej, którą kilkoro dzieci ulepszało, a jedno właśnie zaczynało płakać, bo pies narobił na mury obronne. Tak, Victor Wavele był czarodziejem, z którym nie powinno się zaczynać. - Rozumiem, że zdaje sobie pani sprawę z tego, że to jest plaża publiczna, a pani pies narobił właśnie w piasek, którym dziś chciały bawić się dzieci? Nie wiadomo na co zachowują przez to psie gówno.
Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. To chore, ale jednak wolałem chyba mieć do czynienia z wymiocinami Seeda niż z odchodami obcego psa. Tym bardziej takiego upasionego i na pewno rozpieszczonego.
- Chłopcy, możecie iść jeszcze się bawić, wszystko jest pod kontrolą. - powiedział Wavele już w ogóle nie zwracając uwagi, na kobietę, która obskakiwała swojego tłustego psa i sprzątała po nim piasek czerwona ze wstydu. - A moje zarzygane piękności wypiją teraz lekarstwo. - Victor skupił się całkowicie na swoim chorym kochanku. To naprawdę było słodkie! Nawet jeśli przyjaciele myśleli inaczej! Miałem nadzieję, że Syriusz też potrafiłby się tak o mnie troszczyć. Ja bym się nim opiekował!
- Mam piłkę, idziemy! - J. wyrwał mnie z zamyślenia. - Póki pies nie wlazł do wody, możemy się w niej bawić, więc do roboty! Kto upuści piłkę trzy razy ten stawia coś dobrego! Ale to muszą być piłki do obronienia, nie ma zawiązywania konspiracyjnych spisków i wrabiania! - widać wiedział, że byłby na przegranej pozycji, ale i tak nie wątpiłem, że to jemu się nie uda te trzy razy. Ślamazarność była wpisana w jego kod genetyczny.

plumkanie