środa, 30 grudnia 2015

New Year's Eve Special 2015

Mrok okrył ciepłym kożuchem ciszy całą okolicę, która skąpana w migotliwych światełkach wyczekiwała tej jednej, jedynej w roku godziny, kiedy to wszystko się skończy i wszystko się zacznie. Istna cisza przed burzą. Nawet wiatr osłabł w oczekiwaniu na ten wyjątkowy moment. Ile czasu jeszcze zostało? Godzina? Dwie?
- Sio! Ja jestem królem tego zamku, więc nikt nie ma prawa mi się tu kręcić! - Michael odgonił chłopaków kręcących się przy sprzęcie muzycznym.
Na zewnątrz mogła panować cisza, ale w domu, który właśnie okupowali było niebywale głośno. Z głośników płynęły właśnie ulubione kawałki długowłosego metala, który nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać swojego stanowiska w pobliżu magnetofonu. To on wybrał playlistę na Sylwestrową zabawę i oddanie komukolwiek pałeczki nie wchodziło w grę. W tej chwili chłopak narkotyzował się bardzo szybką i mocną muzyką jednej ze swoich ulubionych piosenek oraz skrzekliwym, mocnym głosem wokalisty. Jego koledzy kiwali się w rytm, skakali, kręcili głowami robiąc wir ze swoich długich oraz przydługich włosów.
Te dźwięki były jak narkotyk, którego ciało i dusza potrzebują jak wody. Serce wypełniała radość, kiedy gitary, bas i perkusja wprawiały je w drżenie, zaś umysł wydawał się opuszczać ciało, kiedy w powietrze unosił się wyjątkowy głos wokalisty. Właśnie takie zespoły chłopak lubił najbardziej – wyjątkowe dzięki charakterystycznemu wokalowi.
Po jednym kawałku myśli zagłuszał kolejny. Wszystkie mocne, pełne ożywczej siły, jaka płynie z metalu, radości wyżycia się dźwiękiem, pełnego pasji głosu, tekstów przenoszących słuchacza do odległych krain. O tak, Michael doskonale wiedział jakie utwory powinien wybrać.
Fillip siedział z boku z kieliszkiem wina w ręce. Oczy miał zamknięte, na jego twarzy widniał pełen błogości uśmiech, zaś jego głowa kiwała się w rytm tych cudownych dźwięków. Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że był koneserem. On nie słuchał, on płynął po dźwiękach, unosił się na ich falach. Jego usta poruszały się szepcząc tekst znanych sobie kawałków dopóki Marcel nie pochylił się nad nim i nie pocałował tych słodkich, ukochanych warg.
- Nie wiedziałem, że muzyka potrafi doprowadzić cię do takiego stanu. - szepnął kochankowi na ucho mężczyzna i podrapał go lekko pod brodą jakby miał do czynienia z ukochanym psiakiem.
- Ty doprowadzasz mnie do szaleństwa i rozpalasz do czerwoności, więc musi być coś, co sprawia, że tonę w samym sobie i zamykam się na świat. - rzucił Fillip z figlarnym mrugnięciem.
- Chodź, zatańczymy. - Camus złapał kochanka za rękę i kiwnął na Michaela, który rozumiejąc jego intencje przygotował się na zmianę piosenki na balladę, kiedy tylko końca dobiegnie ta, która leciała w tamtej chwili. Nie zostało jej wiele, więc wystarczyło kilkanaście sekund by z głośników popłynęło coś zupełnie innego.
Ulubiony zespół wszystkich świętujących Sylwestrową noc wygrywał delikatne, pełne cudownego rytmu dźwięki pianina, perkusji i gitary, jedyny i niepowtarzalny głos rozpoczął swoją wzruszającą historię o niekończącej się miłości i marzeniach. Marcel i Fillip, Michael i Gabriel, Sheva i Fabien, bracia Mares, Zardi i Noah, którzy może nie byli parą, ale znajdowali się na dobrej drodze by do tego doszło, Cornelius i Eric, Oliver i Reijel, Alen i Blood, Ryo i Tenshi, Remus i Syriusz. Czy kogoś brakowało? Pulsująca do rytmu fala ludzi, unoszące się ku górze serca pełne miłości, ich marzenia splatające się ze sobą, spokój, rozkosz, bliskość i znowu ten głos, który potrafił rozpalić ciało, wywołać gęsią skórkę, zamienić zwyczajny dzień w prawdziwe święto. Tylko oni to potrafili, tylko ten jeden, wyjątkowy zespół prosto z Japonii. Boskie dźwięki, które już dawno zamieniły Anioły w bandę metali, na których czele stał Syn.
Jedna ballada, jeden wolny taniec pozwalający im na zbliżenie się do siebie i teraz znowu ich mózgi musiały przestawić się na głębokie, mocne, hipnotyzujące dźwięki naprawdę mocnych kawałków. Czy można pożegnać Stary Rok w lepszy sposób? Czy można powitać huczniej Nowy?
Kilka kawałków. Mocnych, przepełnionych mocą i znowu z głośników płynęły delikatne dźwięki idealne dla kochanków, dla dusz pragnących bliskości, ciepła drugiej osoby, intymności.
- Już niedługo. Wyjdźmy. - Gabriel podszedł do Michaela i objął go od tyłu w pasie. Głowę oparł o jego ramię, językiem przesunął po spoconej szyi, po której płynęła kropelka potu. - Ubierz się dobrze i chodźmy na plac.
- Mmm, zrób to jeszcze raz, a zamiast na plac pójdziemy do sypialni żebym mógł zrobić ci bardzo, bardzo dobrze. - skarcił swojego chłopaka długowłosy. - Te, ferajna! - krzyknął do grupy znajomych. - Idziemy. Za pół godziny Nowy Rok i wielkie fajerwerki, więc zabieramy dupy w troki i jazda!
Nie musiał im tego powtarzać. Chcieli otulić się chłodem Nowego i Starego Roku, pragnęli nasycić oczy pięknem fajerwerków, gwarem tłumu, jaki zbierze się na głównym placu miasta, gdzie teraz grano mało interesujące ich koncerty, ale jednak koncerty. W Anglii nie mogli na to liczyć, ponieważ nie mieli szans na naprawdę dobre fajerwerki i darmową muzykę z okazji Nocy Sylwestrowej. Właśnie dlatego wybrali się do tego małego, niedocenianego przez ludzi kraju, gdzie mieszkańcy wiedzieli, w jaki sposób należy się bawić i jak uczcić Koniec oraz Początek.
Alen nie mógł powstrzymać radosnego uśmiechu i podniety, kiedy ściskając mocno dłoń Blooda czekał na resztę swoich towarzyszy. Kochanek musiał poprawić mu szalik i nałożyć czapkę, by rozgrzane, spocone ciało nie chłonęło zimna jak gąbka. Nie chciał przecież aby Alen skończył chory zaraz po upajającej imprezie. Nie tylko on musiał zresztą zadbać o partnera, ponieważ tu i tam widziało się pełne troski i czułości przygotowania, słyszało się niezadowolone pomruki i karcące szepty. Ostatecznie zdołali jednak opuścić dom na tyle wcześnie by dojść do centrum na czas. Ludzie zebrali się tłumnie, a organizator Sylwestrowej Nocy na mieście odliczał ostatnie sekundy Starego Roku, jakie dzieliły ich od Nowego.
I w końcu stało się. Cornel rozdał swoim towarzyszom zabrane ze sobą kieliszki, o których ci całkowicie zapomnieli i rozlał do nich szampana. Nie bawił się w głupie ograniczenia. Lał po brzegi i teraz spoglądając na rozkwitające na usłanym gwiazdami nocnym niebie kwiaty fajerwerków pili wielkimi łykami słodki, drażniący gardło bąbelkami trunek. Do dna. I znowu dolewka i kolejny raz szampan znikał w ich ciałach. Wybuchy, błyski, rozentuzjazmowany, podpity tłum ludzi.
Żegnaj Stary Roku. Przyniosłeś nam wiele dobrego. Pozwoliłeś nam żyć, podnosić się po upadkach, nie dałeś nam do końca sięgnąć po marzenia, ale próbowałeś nam w tym pomóc na tyle na ile mogłeś. Teraz pozwalasz by twoje miejsce u naszego boku zajął Nowy Rok. Proszę, szepnij mu kilka słów na nasz temat, poproś by on również nad nami czuwał i tchnął w nas gorące natchnienie, szaloną pasję oraz nieustępliwą siłę do realizacji wszystkich naszych postanowień. Niech i on pozwoli nam dotrwać do swojego końca, niech pozwoli nam żyć dalej. Przecież miłość nadal czeka na odnalezienie, niektóre nasze plany wciąż znajdują się w sennym letargu codziennego zabiegania.
Witaj Nowy Roku. Stoimy u twojego progu pełni nadziei i pokładanej w tobie ufności, otuleni naszymi marzeniami, pragnieniami, oczekiwaniami. Pozwól żebyśmy w końcu sięgnęli po to, co dla nas najważniejsze, abyśmy osiągnęli cele, które od tak wielu lat nam umykają, a które wciąż są dla nas tak ważne.
- Pomóż schudnąć tym, którzy od lat starają się osiągnąć idealną wagę, ale nie mogą odnaleźć w sobie siły i wytrwałości by w końcu pogodzić się z kilogramami wyświetlanymi na wadze oraz swoim odbiciem w lustrze. - Sheva uśmiechnął się do nieba szepcząc życzenie dla Nowego Roku.
- Pomóż wyzdrowieć tym, którzy zmagają się z różnorodnymi problemami zdrowotnymi, aby mogli stanąć pewnie na nogach i żyć pełnią życia w miarę swoich możliwości. - Remus zrobił dokładnie to samo, co wcześniej jego przyjaciel.
- Zajrzyj do ludzkich serc i znajdź w nich najgłębiej skrywane pragnienia aby w końcu się ziściły, wywołując uśmiechy na twarzach, rozpalając szaloną radość w sercach. - Syriusz mrugnął w niebo porozumiewawczo.
- Pomóż w spełnianiu marzeń, aby życie nie było tylko życiem, ale pełnym wartościowych, cudownych chwil świętem, które pozwoli nam wszystkim patrzeć raźno w przyszłość. - Fillip uścisnął dłoń Marcela.
- Pchnij wszystkich spragnionych miłości w ramionach przeznaczonych sobie osób, aby każdy znalazł swojego Anioła i odnalazł sens życia w miłości, w dawaniu coraz więcej od siebie, w otulaniu się ciepłem uczuć. - Camus spojrzał z czułością na kochanka.
- Pomóż sięgnąć po artystyczną nieśmiertelność tym, którzy pragną odnaleźć swoje miejsce w świecie sztuki, muzyki, literatury, aby w końcu udało im się spełnić marzenia. Marzenia, którym patronują Wielcy, a więc ci, którym udało się zostać nieśmiertelnymi i którzy rozpalili w innych pragnienie artystycznego spełnienia. - na twarzy Michaela pojawił się niemal diabelski uśmiech.
- A nade wszystko, pozwól nam wszystkim przeżyć ten kolejny już rok naszego uciekającego w zastraszającym tempie życia, abyśmy spotkali się ponownie w tym samym miejscu, z tej samej okazji. Pozwól nam żyć, ponieważ życie jest warte tego, by codziennie zmagać się z trudami, smutkami i radościami codzienności. - Reijel rozłożył ramiona jakby chciał objąć Tego, który był w stanie przychylić się do jego prośby, do jego życzeń. - Pozwól i pomóż nam żyć. Nie tylko „nam”, którzy stoimy teraz na tym placu pełnym ludzi, ale także „nam”, którzy czytając te słowa również znajdują się w tym miejscu.
Żegnaj Stary Roku. Nigdy cię nie zapomnimy. Witaj Nowy. Czy możesz nam zdradzić chociaż ociupinkę z tego, co dla nas szykujesz?

tumblr_ml4o0t6P3M1r0u6c0o1_500

piątek, 25 grudnia 2015

Christmas Special 2015

Ciepło rozchodziło się po domu rozkosznymi falami promieniując od rozpalonego kominka. Migotliwe światełka rozwieszone gęsto na piętrzącej się do samego sufitu choince odbijały się od lśniących bombek, czym rzucały pocieszne błyski na ściany salonu. Powietrze wypełniał cudowny zapach gotowanych suszonych owoców, który upajał zmysły niczym narkotyk. Taką atmosferę można było osiągnąć tylko raz w roku i ten dzień właśnie nadszedł.
Prezenty pod świątecznym drzewkiem, wypieki i wyśmienite bożonarodzeniowe potrawy zaścielały stół tak gęsto, że goście z trudem mogli znaleźć miejsce dla swoich talerzy. Coś takiego naprawdę przeżywało się tylko raz do roku.
- Remusie, podaj butelkę! Przed posiłkiem musimy wypić po kieliszku likieru! - Michael z szerokim uśmiechem na swojej urodziwej, chociaż teraz już zdecydowanie doroślejszej twarzy pożerał wzrokiem sporych rozmiarów butelkę trunku. Siedzący obok niego Gabriel uraczył kochanka kuksańcem w bok.
- Zachowuj się! - skarcił długowłosego metala, który był teraz zmuszony do poprawienia swojego nienagannego stroju przywodzącego na myśl eleganckiego wampira.
- Ależ ja się zachowuję! - prychnął chłopak i skrzyżował ramiona na piersi z miną nadąsanego dziecka. - Widzisz? Remus rozumie moje potrzeby lepiej od ciebie. - rzucił urażonym tonem, kiedy młody wilkołak nachylał się nad stołem by podać butelkę, o którą prosił kolega.
- Tylko polej wszystkim, a nie tylko sobie. - Alen również zareagował bardzo entuzjastycznie na wspomnienie alkoholu, co sprawiło, że siedzący obok niego Blood spojrzał wymownie z górę, w geście wyrażającym prośbę o pomoc niebios. Wprawdzie nie wierzył, że ktoś tam jest i czuwa nad dobrem świata, ale i tak uznał, że nie zaszkodzi spróbować. W końcu tylko bogowie mogli wygrać z Alenem.
- Chcę karpika! - tym razem to Thomas Mares robił raban, kiedy tylko znalazł odpowiednie miejsce aby ulokować się przy stole i zauważył, że jego ulubiona świąteczna ryba znajduje się zbyt daleko. Dla świętego spokoju Karel osobiście pofatygował się po cały półmisek ryby w galarecie.
Michael w tym czasie wypełnił wszystkie kieliszki gęstym, kremowym płynem, który pachniał słodko i alkoholowo. Z głośników ustawionego w rogu magnetofonu płynęły mocne dźwięki matalowych kolęd, zaś oni z toastem i życzeniami zdrowia wypili podany właśnie alkohol.
Remus, Sirius, James, Sheva i Fabien, Michael i Gabriel, Thomas oraz Karel, Alen i Blood, Zardi z Noahem, Ryo i Namida, Oliver z Reijelem, Fillip i Marcel. Przy stole siedziała sama śmietanka towarzyska.
- Wyżerka! - rzucił komendę James, ale to Thomas jako pierwszy rzucił się na jedzenie.
Barszczyk z uszkami, pierogi ze śliwkami, karp w galarecie, sałatka śledziowa, pieczony łosoś, piernik, sernik, babka, torty, ciastka i ciasteczka. Soki, napoje, kompoty, woda, herbata i kawa. Nie brakowało niczego. Na środku stołu stał nawet bukiet czerwonych tulipanów przyozdobionych pokrytymi srebrnym brokatem gałązkami.
Śmiech, gorączkowe rozmowy, ciche konspiracyjne szepty, radość na twarzach, wyczuwalna w powietrzu gorąca atmosfera. Perfekcyjne święta z przyjaciółmi.
Po obfitym wspólnym posiłku przyszedł czas na prezenty, których nie brakowało pod ogromną choinką. Jeden po drugim papiery zaścielały podłogę, a okrzyki i westchnienia zachwytu niemal zagłuszały muzykę stanowiącą tło tych wydarzeń. To była piękna chwila. Piękna w sposób, w jaki piękne są tylko Święta Bożego Narodzenia spędzane w gronie osób, którym się ufa, które się kocha i bez których życie straciłoby sens.
- Dziś nie czas na wstrzemięźliwość, więc pijcie, pijcie ile się tylko zmieści! - Michael znowu gonił od osoby do osoby z niebywale słodkim i kremowym likierem, od którego ciało rozgrzewało się do czerwoności, a na twarzy mimowolnie pojawiał się błogi uśmiech.
- Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! - rzucił ktoś i jak na komendę ze wszystkich stron posypały się życzenia. Proste, ale szczere i zawsze płynące z serca.
Kiedy część oficjalna dobiegła końca, swobodnie przeszli do części nieoficjalnej, którą zapoczątkował Ryo. To on przygotował wszystko i przyniósł mugolskie Play Statoion, na którym włączył jedną ze swoich ulubionych „bitek”, w których swobodnie mogli rozgrywać turnieje na zasadzie wymiany w przypadku przegranej. Nikogo nie zdziwił fakt, że sam pomysłodawca zabawy postanowił grać jako ostatni. W końcu nie ulegało wątpliwości, że jest w tym najlepszy, toteż nikt nie protestował. Ryo wyjaśnił im wszystkie zasady, ustalił kolejkę i na próbę pozwolił znajomym rozegrać po jednej kolejce. Musieli obeznać się przynajmniej w stopniu minimalnym z grą i ruchami, toteż zajęło to dłuższą chwilę, której młody Japończyk nie żałował w najmniejszym nawet stopniu. Rozkoszował się patrzeniem na nieudolną grę i zrywał boki ze śmiechu. Takich widoków nie oglądał od naprawdę dawna! Od czasów, kiedy uczył gry Namidę. Pamiętał doskonale jak to wyglądało i jak świetnie się wtedy bawił. Teraz znowu mógł świetnie się bawić obserwując swoje pisklaki, kiedy te próbowały wzbić się w powietrze świata gry.
Zajadając się słodką, rozkoszną czekoladą i popijając upragniony przez Michaela likier, grali bez wytchnienia. Każdy wygrany kontynuował grę, każdy przegrany wymieniał się z kolejną osobą na liście. Wyjątkiem byli tylko Ryo oraz Namida, którym szło na tyle dobrze, że po kilku wygranych walkach ustępowali miejsca innym.
Najlepszym z pisklaków okazała się Zardi, zaś zaraz za nią plasował się Sheva. To oni radzili sobie z grą na Play Station najlepiej i to oni najczęściej wygrywali starcia.
Gra ciągnęła się naprawdę długo. Czekolada zdążyła się skończyć, podobnie jak likier, a oni czuli, że ich organizmy toną w słodyczy oraz błogim ukojeniu alkoholu. Tego potrzebowali. Tego właśnie było im trzeba w tej chwili i dlatego teraz jeden po drugim odpadali z gry. Kładąc się na miękkim dywanie salonu, wpatrywali się w sufit z błogim uśmiechem na twarzy. Pojedli, popili, zasłodzili i naszpikowali procentami swoje organizmy.
- Raz do roku warto. - stwierdził z zadowolonym uśmiechem Sheva. - Gdybyśmy robili to częściej, uznałbym, że przesadzamy, ale tak raz na jakiś czas...
- W pełni się z tobą zgadzam. - James przytaknął przyjacielowi. - Chociaż z przyjemnością powtarzałbym takie wieczory częściej. W końcu to świetna zabawa i sposób na odstresowanie.
- Dorabiasz ideologię do swoich potrzeb, co? - Remus uśmiechnął się wyrozumiale do okularnika.
- Kolejny taki przystanek to Sylwester i wielkie świętowanie! - Michael zatarł ręce. - Już ja wam wymyślę taką imprezę, że nigdy jej nie zapomnicie! Teraz za to proponuję zagrać w coś jeszcze.
- Jesteśmy wstawieni, więc dlaczego nie mielibyśmy pograć w butelkę? - zaproponował Gabriel.
- Pocałunki czy na pytania i wyzwania? - Reijel taksował spojrzeniem wszystkich, którzy znaleźli się wystarczająco blisko niego. Nie chciał przecież żeby jego kochanek całował kogokolwiek poza nim.
- Proponuję wszystko. - tym razem głos zabrał Karel. - Pocałunek to pierwszy cel. Jeśli ktoś odmówi, idziemy na pytanie lub wyzwanie, ale wtedy nie ma już odwrotu. Wybór jest wiążący.
- Mi to pasuje. - przyznał zadowolony Alen.
- Nie widzę problemu. - Blood wzruszył ramionami.
Skorzystali z butelki po likierze. Była wielka, ale nadawała się idealnie ze względu na jej ciężar. Nie podskakiwała, nie wypadała z rąk, a co najważniejsze, kręciła się dokładnie tak jak należy.
To dopiero była gra! Same pary, zazdrośnicy i do przesady wierni kochankowie, kilka szalonych typów, którym nie przeszkadzało całowanie innych, koszmarnie głupie zadania i bezpośrednie pytania. Czy taka zabawa naprawdę była odpowiednia dla spędzenia Wigilii Bożego Narodzenia? A może powinni byli zachować ją na ostatni dzień roku? Nikt jednak się tym nie przejmował. Ten dzień miał być wyjątkowy i oni uczynili go takim właśnie w ten dziwny, ale właściwy takiej grupce szaleńców sposób. Pieprzyć zasady rządzące Świętami, pieprzyć ustalone przed wiekami reguły. Tutaj nie chodziło o wstrzemięźliwość i układność, ale o tworzenie niezapomnianych wspomnień i świetną zabawę w gronie przyjaciół, a te warunki zostały spełnione.
Spora grupka upojonych radosnymi chwilami nastolatków spojrzała z uśmiechem w okno.
- Wesołych Świąt, Autorko! - rzucili chórem. - Wesołych Świąt, Czytelnicy!
O tak, to zdecydowanie nie był dzień taki, jak każdy inny w ich życiu.
- W Świętach chodzi o bliskich, o dobre wspomnienia, o tradycję, którą tworzy się samemu. - Michael uśmiechnął się szerzej niż dotychczas.
- Jesz to, co sprawia ci największą rozkosz, pijesz to, na co masz ochotę i bawisz się w najlepsze. Oto idea prawdziwie świąteczna. - Blood przewrócił oczyma, kiedy wsłuchany w jego głos Alen spoglądał na niego z miłością i dumą.
- Kiedy u Twojego boku zabraknie rodziny, pomyśl o spędzeniu Wigilii z przyjaciółmi. Zaproś tych, którzy są Ci najbliżsi, podzielcie się obowiązkami, nie przejmujcie się zasadami, jakie rządzą Świętami w Waszym kraju. Po prostu cieszcie się dniem, nacieszcie się sobą. - Fillip przytulił się do boku Marcela.
- A jeśli nie macie przy sobie nawet przyjaciół, myślcie o tym, w jaki sposób spędzicie Wigilię w przyszłości, kiedy znowu będziecie mieć ich obok siebie. Właśnie te myśli pomagają Ci przetrwać ten dzień, prawda Autorko? - Marcel pocałował swojego kochanka w czoło.
- Czytelnicy, pamiętajcie, że nie jesteście nigdy sami! Macie nas, macie siebie nawzajem, macie Waszą wyobraźnię. Te Święta w końcu dobiegną końca, ale za rok nadejdą kolejne, więc pomyślcie o tym, co możecie osiągnąć do tego czasu i realizujcie swoje marzenia. - Reijel niemal się uśmiechnął.
- Spotkamy się tutaj za rok. Do czego chciałabyś do tego czasu dojść, Autorko? Jakie mają być Twoje przyszłe Święta? - Namida skinął zachęcająco głową.

„Chciałabym spędzić Święta z rodzicami i bratem w Polsce.” pomyślała, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. „Chciałabym żeby Brzydkie Kaczątko w końcu stało się Łabędziem, żeby odnalazło swoje „długo i zawsze szczęśliwie”. Chciałabym żeby Carlos okazał się tym, na którego czekałam od tylu lat, chciałabym zabrać go ze sobą do Polski i w pierwszy dzień Świąt przedstawić go rodzinie podczas zjazdu u dziadków.” Uśmiechnęła się do siebie smutno, ale z nieśmiałą nadzieją.

- A o jakich przyszłorocznych Świętach marzysz Ty, Czytelniku? - zapytała Zardi i wszyscy zamienili się w słuch czekając na odpowiedź, którą chcieli usłyszeć.

2c8a2d5ce493dd1b97c5cee2e39b9b5e

środa, 23 grudnia 2015

Megasraczka

WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA I SZALONEGO NOWEGO ROKU!

261469

3 grudnia
Byłem zmęczony, a przynajmniej takie miałem wrażenie od kiedy tylko się obudziłem. Wydawało mi się to bardzo złym znakiem, ponieważ nie najlepiej wspominałem swoją cielesną ociężałość z dnia, kiedy coś podobnego przytrafiło mi się ostatnim razem. Co tu dużo mówić, nie byłem typem człowieka, który dobrze znosi własne słabości, toteż usilnie próbowałem walczyć z takim stanem rzeczy, choć nie miałem pojęcia, w jaki sposób to robić. Postanowiłem zwyczajnie zignorować siebie i powoli rozkręcić się na kolejny dzień.
Na początek ubrałem się ociężale i na przekór wszystkim przypudrowałem niedoskonałości twarzy, które wyskoczyły mi jak na złość akurat na nosie i środku czoła. Czasami przyjaźń z dziewczynami naprawdę się przydawała, ponieważ to właśnie Zardi powiedziała mi o pudrowaniu pryszczy. Na początku byłem do tego nastawiony bardzo negatywnie, ponieważ nie wyobrażałem sobie żeby facet miał nakładać na twarz coś tak kobiecego jak puder, jednakże im więcej o tym myślałem, tym sensowniejszy wydawał mi się ten pomysł. Chodziło o to, żebym czuł się komfortowo, a nie mogłem na to liczyć, kiedy moje myśli zaprzątały paskudztwa na twarzy. Miałem wrażenie, że wszyscy je widzą i zamiast patrzeć na mnie, patrzą prosto na moje pokrywające skórę „wulkany”. Może i byłem wilkołakiem, ale nadal byłem też zwyczajnym nastolatkiem i o ile magia mogła pomóc w wielu trudnych chwilach, tak wobec pryszczy była zwyczajnie bezsilna.
Doskonale pamiętałem czasy, kiedy to James próbował walczyć ze swoimi pryszczami za pomocą magii. Wyczytał w jakimś babskim poradniku kilka rad dotyczących walki z niechcianym trądzikiem i podjął próbę jego zwalczenia. Do dziś drżałem na samą myśl o śpiewających country pryszczach, których okularnik nie mógł pozbyć się przez dobre trzy dni! Później nastąpił przełom, kiedy J. zamienił swoje pryszcze w wybuchające śmierdzącym dymem purchawy, zaś ostatnia „cudowna” rada z poradnika sprawiła, że pięć pryszczy rozmnożyło się pokrywając całą twarz chłopaka. Krótko mówiąc, „sprawdzone sposoby babci” zawiodły i pozostawiły po sobie traumatyczne wspomnienia. Pewnie dlatego zatrzymałem puder Zardi, kiedy mi go zaproponowała, chociaż odmówiłem jej wtedy i nie miałem w planach „robić się na bóstwo”. Jak widać moje postanowienia potrafią się zmieniać niezwykle szybko.
- Remi, długo jeszcze?! Jestem już na wylocie i dłużej nie wytrzymam! - James dobijał się do drzwi łazienki, którą musiałem pospiesznie opuścić, jeśli nie chciałem doprowadzić do istnej katastrofy, jaką byłyby puszczające zwieracze okularnika. - Dzięki! - rzucił szybko i przepchnął się obok mnie, przy okazji wypychając mnie jeszcze szybciej. Drzwi trzasnęły i J. zniknął za nimi na dłuższy czas. Wiedzieliśmy jednak, że nic mu nie jest, ponieważ z jego aktualnego miejsca pobytu dochodziły wymowne westchnienia ulgi.
- Niewiele trzeba żeby sprawić mu przyjemność. - zauważył Syriusz, który właśnie zakładał spodnie. Materiał jeansów idealnie przylegał do jego szczupłych, umięśnionych nóg. Oblizałem się chyba nawet, kiedy tak sunąłem wzrokiem od kostek do bioder i rozkoszowałem się widokiem. Nic nie mogłem na to poradzić. Syriusz po prostu był stworzony do eksponowania swojego ciała i otaczające go dziewczyny również o tym wiedziały. Pewnie dlatego ostatnio znowu zaczęły pożerać go wzrokiem w taki sposób, że czułem się zazdrosny o to, co widzą, kiedy na niego patrzą. Było to wprawdzie głupie, ale nie potrafiłem inaczej.
- Och, co za ulga! Czuję się taki pusty w środku! - James wyszedł z łazienki z błogim uśmiechem na twarzy. - I radzę nie wchodzić. Zrzuciłem bombę biologiczną na nasz sedes, co zaowocowało strefą śmiertelnego skażenia powietrza.
- Nic dziwnego, skoro w nocy kursowałeś od pokoju do kuchni. - Syri zapiął pasek spodni i rzucił mi wymowne spojrzenie, kiedy zauważył, że przyglądam mu się z tak ogromnym zainteresowaniem.
- Byłem głodny! Miałem ssanie i musiałem zaspokoić głód! Nie zasnąłbym, kiedy czułem jak mój żołądek zasysa samego siebie! - wyjaśnił z dumą w głosie, jakby miał w ogóle do niej jakieś powody. Takich ludzi się po prostu nie rozumie.
- W ciąży jesteś? - Peter chyba nie do końca wiedział, co mówi. A może właśnie doskonale wiedział. - To znaczy, nie ty! Nie ty tylko Evans! Podobno jak kobieta jest w ciąży to czasami facet przeżywa wszystko razem z nią. To by znaczyło, że jesteś taki głodny, bo ona też będzie głodna, kiedy dziecko zacznie się rozwijać...
- Daj spokój, doktorze Pettigrew! - J. speszył się, choć nie do końca wiedziałem dlaczego. - Nikt nie jest w ciąży! A już na pewno nie Evans! Od wieków nie byłem z nią w łóżku. - prychnął oburzony. Ten człowiek był jak angielska pogoda, która potrafiła zmienić się w przeciągu jednej chwili. - Nie pytaj dlaczego! A widzę, że chcesz o to zapytać, masz to wypisane na twarzy. Moje życie seksualne to moja tajemnica, a przynajmniej w większej części. Chwalę się sukcesami, a nie niepowodzeniami, więc dokładnie tak, nie pytaj o nic.
- A pomyślałeś o tym, że może ona na coś czeka? - Syriusz wtrącił się do rozmowy. - Sam rozumiesz... Dziewczyna nie daje ci tego, na co masz ochotę, bo z czymś jej zalegasz. Nie wiem... Prezent z okazji jakiejś rocznicy, albo coś z urodzinami? Może ona jednak chce pierścionka i czeka na taki z wielkim brylantem. Wiesz, nie ma pierścionka, nie ma dupeczki i te sprawy.
- O niczym nie zapomniałem! Nie pozwalam sobie na to, bo wiem, że zrobiłaby mi wojnę. Po prostu nie mamy na to czasu. - Syriusz spojrzał na Pottera wymownie, a ja doskonale rozumiałem, co chciał przez to powiedzieć. James nie miał czasu na seks? To nie było normalne.
- Masz problemy ze wzwodem? To dlatego nie możesz?
- Black, jeśli życie ci miłe, nie wymyślaj więcej takich durnot! Z moim wszystko w porządku i lepiej martw się o swojego! - tak, James był autentycznie oburzony. Nic dziwnego. Nie często ktoś kwestionował jego męskość. Chociaż... Możliwe, że jednak często jeśli zliczyć wszystkie razy, kiedy robiliśmy to z chłopakami żeby dopiec Jamesowi. To, że ostatnio nam się to nie zdarzało, było tylko kwestią okularnikowego szczęścia.
- Dobra, żarty na bok. Coś mieliśmy chyba zrobić. - ocknąłem się z miłego letargu codzienności z przyjaciółmi, który zwalczył wcześniejsze zmęczenie.
- Hm? Mieliśmy coś? - J. z ulgą przyjął zmianę tematu na bezpieczniejszy.
- Jestem pewny, że coś mieliśmy zrobić, ale nie mogę przypomnieć sobie co takiego.
- To ja wam podpowiem. - Zardi naprawdę nas wystraszyła. Nawet jej nie wyczułem, co było zrozumiałe zważywszy na fakt, że James zasmrodził nie tylko łazienkę, ale także naszą sypialnię, kiedy wyszedł z „sali tronowej”. - Slughorn, eliksiry, zajęcia dodatkowe... Coś wam to mówi? Nie musicie odpowiadać. Widzę po wyjątkowo głupkowatych wyrazach twarzy, że zdecydowanie wiecie, o co mi chodzi. Możecie mnie w podzięce po tyłku całować, bo udało mi się was usprawiedliwić. Wersja oficjalna jest taka, że macie wszyscy megasraczkę. Powiedziałam, że nażarliście się przeterminowanych ciastek i teraz gonicie do kibla jeden przez drugiego, a wasze tyłki wyglądają jakby je potraktowano papierem ściernym. Tak, dosłownie tak powiedziałam, więc nie zmieniajcie tej wersji i krzywcie się trochę, kiedy będziecie siadać.
Jak w ogóle mogłem o tym zapomnieć?! Złapałem się za głowę, a na mojej twarzy musiało malować się przerażenie. Przecież nie mogłem ot tak zapomnieć o lekcji przedmiotu, z którym miałem problemy! A jednak, ot tak sobie zapomniałem.
- Zardi, ja...
- Nie ma sprawy, w końcu teraz wszyscy uważają, że skręcacie się z bólu kiszek i nie opuszczacie niemal sedesu. Nie martw się, mam notatki i pokażę ci osobiście, co musisz robić i w jaki sposób.
- Jesteś aniołem! - rzuciłem się jej na szyję i uściskałem z całych sił.
- Taaak, jestem. - przyznała nieskromnie. - Ale teraz radzę wam się przygotować na powitanie gościa, bo Slughorn uznał, że sprawdzi czy mówię prawdę. Tego nie powiedział, bo udaje, że się o was po prostu martwi, ale mnie nie oszuka. Ja wiem, że zakwestionował wszystko, co mu powiedziałam, a przynajmniej część z tego.
- James, do kibla! - Syriusz przejął dowodzenie. - Masz wzdychać z ulgą i gdybyś znowu nasmrodził byłoby bosko!
- Ta sytuacja jest zwyczajnie chora! - Zardi westchnęła kręcąc głową z rezygnacją. - Przyznaję jednak, że uwielbiam takie akcje, ale teraz mnie nie ma. Mnie tu nie ma i nie było, co złego to nie ja i tak dalej. Powodzenia! - zniknęła zanim zdążyłem się od niej na dobre odkleić. Była naprawdę znakomitą przyjaciółką, a teraz pokazała, że potrafi dla nas także ryzykować. Niestety nie miałem już czasu na podziwianie jej, ponieważ byłem zmuszony odgrywać swoją rolę człowieka cierpiącego na bardzo uciążliwą i obrzydliwą przypadłość. Przedstawienie dla Slughorna musiało wypaść doskonale. Takie było założenie mające ocalić naszą skórę.

środa, 2 grudnia 2015

Belgijska miętowa gorąca czekolada

27 listopada
Objąłem gorący kubek dłońmi i powąchałem zawartość. Nie pachniało najgorzej, chociaż nie była to także zniewalająca woń, którą chciałbym się rozkoszować. Miętowa gorąca czekolada smakowała lepiej niż pachniała. Teraz już to wiedziałem, chociaż musiałem przyznać, że jej zapach przywodził mi na myśl miętowe medaliony w czekoladzie, którymi rozkoszowałem się w dzieciństwie. To były dobre wspomnienia i niezapomniany zapach oraz smak, niedościgniony.
Skosztowałem mojego upragnionego napoju i uśmiechnąłem się do siebie. Czekolada była słodka. Naprawdę słodka! Podejrzewałem, że pójdzie mi w boczki, ale tego dnia nie planowałem się tym przejmować. Postanowiłem dać sobie jeszcze ten jeden dzień normalności, a później zadbać o to, żeby skończyć szkołę jako porządny wilkołak, a nie tłuściutkie kociątko. A może trochę za bardzo się tym przejmowałem? Może... Ale jednak nie dawało mi to spokoju. W końcu po zakończeniu szkoły mogę mieć problemy finansowe na tyle poważne, że będę zmuszony znacznie obciąć racje żywnościowe. Gdybym więc już teraz zaczął się oszczędzać i odchudzać aby przygotować żołądek na te ciężkie czasy...
Uderzyłem się w głowę otwartą dłonią. Nie wiem skąd coś tak głupiego przyszło mi do głowy! W końcu równie dobrze mogło być wszystko w porządku i nie będę musiał martwić się niczym. Bo czy sensownym posunięciem byłoby myśleć o tym, co będzie kiedyś zamiast żyć teraz, tutaj, chwilą? Miałem jeszcze czas na zamartwianie się!
A może moim największym błędem było właśnie to, że zamiast cieszyć się życiem i młodością, ja próbowałem zaplanować każdy dzień na kilka lat do przodu. Po zajęciach zjem coś, poćwiczę, poczytam, odrobię zadania i pla pla pla, pla pla pla... Może naprawdę byłem szalony skoro próbowałem czegoś tak głupiego, jak przewidywanie przyszłości w najmniejszym nawet szczególe? Jasne, na zajęciach z wróżbiarstwa mogliśmy liznąć trochę przyszłych wydarzeń naszego życia, ale nie w stopniu, w jakim ja chciałem poznać swoją przyszłość.
- O czym myślisz? O sprośnościach? - Syriusz uśmiechnął się niczym mały chłopiec próbujący zwrócić na siebie uwagę kogoś starszego lub dziewczyny, która mu się podoba.
- Chciałbyś! - prychnąłem, ale bez złości. - O głupotach, które nie powinny zaprzątać mojej pięknej, niezwykle inteligentnej główki w tak młodym wieku, ale jednak zaprzątają.
- Masz zbyt wiele wolnego czasu. - stwierdził oczywistość, o której wcześniej nie pomyślałem.
- Chyba masz rację. - skinąłem głową – Ale kiedy jestem zajęty, nie mam czasu na planowanie, a ja muszę planować, bo w przeciwnym razie nie byłbym sobą.
- Nie byłbyś takim nudziarzem, chciałeś powiedzieć. - James również szukał guza, ale w stopniu zdecydowanie bardziej zaawansowanym, niż Syri. Nie miałem mu jednak tego za złe. Był przecież zdesperowanym przyszłym panem młodym, który siedział pod pantoflem przyszłej małżonki.
- Wiecie, że dzisiaj profesorowie w końcu pozbyli się tych niesamowitych kolorów włosów? - Peter zmienił temat, jakby obawiał się, że zacznę okładać się z chłopakami pięściami.
- Skąd wiesz? - James spojrzał na niego podejrzliwie. - Chyba nie podglądasz znowu ludzi w łazienkach?
- Widziałem podczas korepetycji z Lily! - Pet aż się zarumienił, kiedy J. przypomniał mu, co takiego miał na sumieniu. - Zresztą, jestem teraz grzeczny! Jestem innym człowiekiem!
- Taaaaak, z pewnością. - nie dziwiłem się Jamesowi, że nie wierzył w rzekomo zachodzące w chłopaku zmiany.
- Naprawdę! Jak możecie mi nie wierzyć?! - Peter zrobił urażoną minę. - No i muszę coś zjeść! Przez was muszę coś zjeść! - zanurkował do swojej szafki wyjmując z niej podesłane mu przez mamę przekąski. Ta kobieta chyba czerpała rozkosz z tuczenia swojego syna, który już wyglądał jak prosiaczek, a w przyszłości zamieni się pewnie w dumnego, chociaż przygłupiego knura. Z całym szacunkiem dla przyjaciela, jego przyszłość wydawała mi się oczywista. Nawet znajdzie sobie dziewczynę podobną do matki, która będzie go tuczyła zamiast starzejącej się rodzicielki. Naprawdę już widziałem to oczyma wyobraźni!
- O! Ulubiony zespół Michaela zagrał nową piosenkę na koncercie w Yokohamie! - Syriusz pokazał nam swój egzemplarz „Z gitarą przez magię”, magazynu o muzyce rockowej i metalowej w całym czarodziejskim świecie. - Piszą, że to przepiękna ballada, która wpada w ucho i jak zawsze niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny. Jestem pewny, że Michael świętuje to hucznie i denerwuje tym Gabriela.
Mimowolnie uśmiechnąłem się wspominając dwójkę kolegów, którzy prowadzili nas przez kilka pierwszych lat naszego szkolnego życia do miejsca, w którym byliśmy w dniu przedstawienia Evans i Zardi. Teraz znowu stetryczeliśmy, ale wtedy byliśmy młodzi, silni, pełni werwy i talentu.
- Piszą coś więcej? - dopytałem. Miałem przeczucie, że to znak od niebios i powinienem zrobić z niego użytek.
- „Angel”. Taki nosi tytuł i jest naprawdę piękna.
Teraz już nie miałem żadnych wątpliwości. To był znak! Znak mówiący mi, że nie możemy marnować ostatnich miesięcy w Hogwarcie, że powinniśmy coś więcej z siebie dać i nacieszyć się sobą.
- Proponuję wyjście do Hogsmeade! - rzuciłem w przypływie chwili. - Teraz, zaraz, tajnym przejściem. Mam zamiar odwiedzić Miodowe Królestwo, a później w Trzech Miotłach wypić butelkę lub dwie kremowego piwa by uczcić ten nowy kawałek!
Przyjaciele spojrzeli na mnie jakbym był niespełna rozumu. No tak, Remus Lupin i taka propozycja? Toż to istne święto!
Miałem to w nosie. Naprawdę poczułem siłę w członkach, zaś mój umysł utonął w słodkich dźwiękach melodii, której jeszcze nie słyszałem, w pełnych przekazu i głębi słowach, których dotąd nie wyśpiewano w mojej obecności.
- Więc? Zanim zmienię zdanie!
- Jestem gotowy! - James już stał na baczność i salutował,jak przystało na głupka.
- Tylko zarzucę na siebie coś więcej. - Syriusz również był gotowy w mgnieniu oka. Tylko Peter musiał dojeść swoje ciastko od mamy, aby przypadkiem się nie zmarnowało i teraz z trudem wciągał na siebie ubrania wyjściowe, jako że po lekcjach przebrał się w luźne ciuszki, które mógł ubrudzić ile tylko się dało. Uważałem to za bardzo dobry pomysł, chociaż sam nie mogłem pozwolić sobie na takie marnowanie ubrań, których miałem stanowczo zbyt mało.
W końcu nasz „prosiaczek” był już gotowy i wyglądał jak przewiązana sznurkiem szynka, jako że spodnie już się na nim z trudem dopinały i tylko czekałem na moment, w którym strzelą, a guzik trafi któregoś z nauczycieli prosto w tyłek. Cóż, z talentem i szczęściem Petera było to bardziej niż możliwe.
Przedostanie się do Miodowego Królestwa nigdy nie było łatwiejsze niż dzisiaj. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wydałem wszystkie moje oszczędności z tego miesiąca na słodycze, które ograniczały się do czekolady, czekoladek, batoników i wszystkiego, co tylko miało w sobie tę życiodajną substancję, od której się uzależniłem. Jasne, byłem także łakomy na miód i ciasta, ale podejrzewałem, że ich słodycz była zbliżona do słodyczy czekolady. Nie należałem do ekspertów! Wiedziałem tylko to, co mówił mi na ten temat mój brzuch, a on chciał więcej i więcej łakoci.
- Ktoś będzie musiał się zakraść do Trzech Mioteł. - siedząc w spiżarni sklepu ze słodyczami, omawialiśmy plan działania. Każdy szybko domyśliłby się, że w dzień powszedni uczniowie nie powinni kręcić się po Hogsmeade, więc nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko skorzystać z Peleryny Niewidki Jamesa.
Wpadłem na ciekawy pomysł rozwiązania problemu losowania tego, który będzie musiał zaryzykować i przekraść się kremowe piwo. Wziąłem cztery kremowe batoniki w czekoladzie i odgryzłem z każdego inną ilość wafelka. Następnie ukryłem je w dłoniach tak, aby przyjaciele nie wiedzieli który jest który.
- Losujcie. Najkrótszy idzie po piwo.
- Yyy, to nie lepiej było po prostu dać trzy długie i jeden krótki? - James zmarszczył brwi nie pojmując mojego sposobu myślenia i działania.
- Nie, bo wtedy zjadłbym tylko kawałek jednego batonika, a w ten sposób miałem okazję podgryźć więcej. - wyjaśniłem tonem świadczącym o tym, że najwyraźniej mam do czynienia z kimś strasznie niemyślącym.
- Mój własny facet zaczyna mnie przerażać. - Syriusz pokręcił głową wzdychając. - Ale trudno, losujemy!
I wylosowaliśmy. „Szczęśliwcem”, który musiał się narażać był Syri, ale o dziwo nie miał żadnych zastrzeżeń do tego faktu. Najwidoczniej udzielił mu się mój nastrój ryzykanta, ale przecież mieliśmy już tak niewiele czasu na szkolne szaleństwa. Przyszedł czas by naprawdę zaszaleć!

środa, 25 listopada 2015

Kuchennie

Ponieważ nauczyciel uznał, że brakuje nam wprawy, rozdał kolejną porcję jajek do rozbicia. Kolejna próba przebrnięcia przez zadanie z Evans... To był koszmar! Starałem się więc oderwać swoje myśli od faktu, że muszę z nią współpracować. Skupiłem się więc na jajkach. Podejrzewałem, że zostaną nam zaserwowane na kolację, ale wolałem nie mówić tego głośno, na wypadek gdyby Flitwick jednak nie wpadł na ten pomysł i nie doniósł Skrzatom Domowym o swoim projekcie. W końcu nie wiedziałem, co planował zrobić z takimi górami jajecznicy.
Wziąłem głęboki, uspokajający oddech i spojrzałem na Syriusza chcąc poczuć w sercu ciepło, którego tak bardzo teraz potrzebowałem. Nie wiem jak do tego doszło, ale Syri był w patrze z Jamesem, co wydawało mi się naprawdę podejrzanym zbiegiem okoliczności. Nie podejrzewałem ich o zaczarowanie profesora, ale uznałem to za jawną i skrajną niesprawiedliwość. Przecież równie dobrze mógł mnie przydzielić do okularnika, z którym wprawdzie dogadywałem się nieźle, ale i tak nie tak dobrze jak Syriusz! Ale nie! Z moim szczęściem Flitwick musiał skazać mnie na Evans z jej irytującym wszystkim! Miałem nadzieję, że to nie potrwa długo i te zajęcia skończą się wcześniej niż później.
Ponownie odetchnąłem i patrzyłem jak Evans kolejny raz rozbija jajka. Próbowałem zrobić to lepiej od niej, ale nie byłem w stanie, bo niby jak można się ścigać w perfekcyjnym rozbijaniu jajek?! To była sytuacja beznadziejna. Nie chciałem przecież z nią przegrać, ale czy mogłem wygrać? Wątpiłem by było to możliwe. Z drugiej strony, ona także nie mogła wygrać ze mną, więc... Więc byłem w beznadziejnej sytuacji... Jak w ogóle można tak bardzo nienawidzić dziewczyny jednego z najlepszych przyjaciół? Ha! Dziewczyny?! Narzeczonej!
- Panie profesorze, chyba nie czuję się najlepiej... - to było zagranie uwłaczające mojej godności, ale naprawdę zaczynałem czuć się dziwnie. Może zjadłem coś nieświeżego? A może zaczynałem na coś chorować?
- Po takiej ilości słodyczy, jaką przed chwilą w siebie wpakowałeś, każdy czułby się co najmniej zemdlony. - zauważył Flitwick. - Postaraj się o tym nie myśleć. Możesz zjeść jajecznicę, którą z Lily przygotowaliście.
Spojrzenie jakie mu rzuciłem było chyba wystarczająco wymowne. Nie miałem najmniejszego zamiaru ruszać tego czegoś! Dobrze, może i wszystko opierało się na zaklęciach, ale i tak to ona przyłożyła do tego rękę! Czy raczej różdżkę.
- Widzę, że już ci się poprawiło, więc nie widzę problemu. Możemy kontynuować. Tym razem zajmiemy się zmywaniem! - westchnąłem i przewróciłem oczyma. Nie powiedziałbym żeby mi się poprawiło, ale nie mogłem też narzekać na pogorszenie. Chyba zaczynałem za bardzo przesadzać z powodu Evans, ale moja niechęć do niej była tak silna, że już bardziej się chyba nie dało.
- Co ja ci zrobiłem? - zapytałem szeptem, kiedy nie mogłem już dłużej znieść tej sytuacji.
- A musiałeś mi coś robić? - odpowiedziała niechętnie.
- No, wypadałoby skoro tak mnie nie lubisz. Przynajmniej tak dla zasady. - rzuciłem jej przeciągłe, pozbawione jakichkolwiek uczuć spojrzenie. - Moje zamiłowanie do gorącej czekolady raczej ci nie przeszkadza, moja miłość do wszelkich słodkości raczej też, bo co ci do tego. Nie wiesz, że ja wiem, że to ty wysyłałaś Niholasowi Kinnowi pogróżki przed laty i to ty jesteś autorką listów miłosnych do Jamesa. - uśmiechnąłem się z wyższością, kiedy na twarzy Evans odmalowało się szczere zdziwienie. Tak, nie spodziewała się, że ją rozgryzłem. Wprawdzie dopiero po latach, ale jednak! - Więc?
- Więc doskonale wiesz od czego się zaczęło, bo na pewno pamiętasz nasze spotkanie na jednym z korytarzy.
Tak, pamiętałem i wcale mnie to nie cieszyło, ponieważ przez lata próbowałem o tym zapomnieć, choć z marnym skutkiem. Chciałem powiedzieć jej coś zgryźliwego, ale nie miałem okazji.
- Uważaj! - syknąłem i popchnąłem ją mocno. Przyznaję, że sprawiło mi to pewną przyjemność, kiedy gruchnęła o ziemię, ale na pewno nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego bez powodu. Teraz właśnie w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa, przeleciał przez salę lekcyjną nóż, którym Peter miał pokroić cebulę. - Cóż, zabrudziłabyś mi najcieplejszy sweter, nie mówiąc już o tym, że nie zaliczyłbym dzisiejszych ćwiczeń z zaklęć. - nie lubiłem jej wprawdzie, ale to nie znaczyło, że chciałbym żeby rozbryzgała się po ścianach.
- Peter! - Flitwick był wściekły. Na tyle, że zsunął się ze swojego podgrzewanego termoforem siedzenia.
Czułem, że dzięki temu te beznadziejne ćwiczenia w końcu się skończą i nie będę musiał odpowiadać Evans na jej głupie pytanie. Nie chciałem wracać pamięcią do tamtych dawnych czasów, więc zapewne powinienem podziękować Peterowi za to, że tak zgrabnie tę sprawę załatwił. Był niestety bardzo zajęty, ponieważ profesor zaklęć tarmosił go za ucho.
- Oblane, Peterze Pettigrew! Oblałeś te zajęcia i do nowego roku będziesz w każdy wtorek, czwartek i piątek pojawiał się w moim gabinecie żeby nadrabiać swoje niewyobrażalne zaległości w panowaniu nad różdżką! To niesłychane! Żeby na moich zajęciach miało dojść do nieszczęścia. I to w dodatku podczas tak prostych zaklęć. - profesor przeżywał to, co się stało całym sobą. Naprawdę zapomniał o całym świecie i nieświadomie sięgnął po jajecznicę jednej z par uczniów zaczynając jeść. Nie wiedziałem, że miał nawyk topienia zmartwień objadając się, ale teraz zdobyłem wiedzę, którą kiedyś mogłem wykorzystać. Tak przynajmniej mi się wydawało. - To niedopuszczalne! Żeby uczeń ostatniej klasy popełniał takie błędy!
- Profesorze, proszę się uspokoić. - Noah w końcu zareagował, choć podejrzewałem, że zrobił to tylko po to by zachować pozory odpowiedzialności. W rzeczywistości bliżej mu było do zwyczajnych uczniów, niż do nauczycieli. Wprawdzie między nim, a nami istniała pewna różnica wieku, ale i tak nie sądziłem by Noah w ogóle ją odczuwał i przejmował się tym, że dla niektórych uczniów jest równy koledze. Zresztą, już sam fakt tego, że kręcił z Zardi był niezwykle wymowny. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że Camus związał się z Fillipem podczas jego ostatniego roku w Hogwarcie na pewno prześcigał Noaha i Zardi.
- Jestem spokojny! Jestem bardzo spokojny! - Flitwick sam nie wierzył w to, co mówi. Właśnie maczał surowy makaron spaghetti w gorącej herbacie i chrupał go jak gdyby nigdy nic. Nie wiem, czy był świadom tego, co robi, ale to na pewno nie było oznaką normalności i spokoju.
- O, tak. Niezwykle. - rzucił niewinnie Noah i zabrał nauczycielowi kubek z gorącym napojem, w którym pływał makaron. - Peter na pewno zrozumiał już swój błąd i będzie ciężko pracował żeby to naprawić podczas szlabanu, a teraz proponuję przejść do przyjemniejszej części lekcji. Niech pan skosztuje jajecznic, które przyrządzili i wybierze najlepszą. Chłopak podał nauczycielowi mały talerzyk oraz widelczyk, po czym podprowadził do pierwszej pary. Nałożył Flitwickowi jajecznicy i zachęcił go uśmiechem do skosztowania. Widziałem ulgę na jego twarzy, kiedy niski profesor poddał się jego woli i zaczął próbować. Chyba powinienem pogratulować Peterowi doprowadzenia nauczyciela do szaleństwa. Nawet James nie był do tego zdolny.
W każdym razie nie miałem szczególnych powodów do narzekania. Moja współpraca z Evans właśnie się zakończyła, a ona sama podnosiła się z ziemi niezgrabnie. Najpewniej nadal nie mogła otrząsnąć się z faktu, że mało brakowało, a mogłaby skończyć jako szaszłyk nabity na nóż. Kto wie czy i fakt bycia uratowaną przez wroga nie zaszokował jej w równym stopniu. Prawdę mówiąc mało mnie to obchodziło. Wykorzystałem okazję by wymienić spojrzenia z dwójką przyjaciół, którzy również korzystali z okazji odpoczynku zapewnionego im przez niezgrabność Petera.
- Dziękuję. - byłem zaskoczony słysząc za sobą głos Evans. Odwróciłem się niepewny czy i ja przypadkiem nie zwariowałem, ale ona naprawdę tam stała i patrzyła na mnie, co znaczyło, że najwyraźniej naprawdę coś się stało. Czy czekała na moją reakcję? Nie wiem, ale nie zrobiłem nic póki nie powtórzyła podziękowania stojąc ze mną twarzą w twarz. - Dziękuję.
- A tak. - mruknąłem nawet nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. - Tak jakoś wyszło. Gdybym wiedział, że nie będę musiał zaliczać tych zajęć nie wiem czy bym ci pomógł. - byłem bezczelny, ale ona chyba wątpiła w moją szczerość. Cóż, sam w nią wątpiłem, bo moje słowa wcale nie brzmiały przekonywająco.
- W każdym razie, dziękuję. - powtórzyła i tak jak ja wolałem zająć się kolegami, tak ona odwróciła się do swoich koleżanek jakbym nagle przestał istnieć. Może zrobiłem właśnie największą głupotę życia, ale nie żałowałem, że ocaliłem jej irytujący, rudy tyłek. Była kimś ważnym dla Jamesa, więc zasługiwała na to, żeby Peter nie wraził jej noża w głowę.
- Mój ty bohaterze! - rzucił szeptem okularnik, który na chwilę znalazł się przy mnie. - Wiszę ci wielką gorącą czekoladę w Trzech Miotłach za to, co zrobiłeś. - uśmiechnął się szeroko i czmychnął na swoje miejsce, a na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Gorąca czekolada z Trzech Mioteł była najlepsza! Już nie mogłem się doczekać. Za taką nagrodę mogłem ratować Evans tyłek codziennie.

niedziela, 22 listopada 2015

Too much...

19 listopada
W końcu nastały chłodne, zapowiadające zimę dni, które zmusiły mnie do założenia dodatkowej warstwy odzieży i zaopatrzenia się w grube skarpety. Nie lubiłem zimna i mając wybierać między temperaturami niskimi i wysokimi, zdecydowanie bardziej skłaniałem się ku tym drugim. Wolałem się gotować niż zamarzać! Niestety nie mogłem liczyć na żadną nieoczekiwaną zmianę pór roku, więc pozostawało mi tylko wskoczyć w moje najcieplejsze ubrania. Przyznaję, że wyglądałem jak niedźwiedź, ale zawsze wolałem być miśkiem niż zmarzniętym wilczkiem z soplami u nosa. Może trochę przesadzałem, ale musiałem przyzwyczaić organizm do drastycznej zmiany temperatury.
- Ponieważ lada dzień możemy spodziewać się pierwszego w tym roku opadu śniegu, proponuję małą powtórkę z zaklęć życia codziennego, które są niezbędne każdemu czarodziejowi. - Flitwick również boleśnie odczuł chłód tego dnia, ponieważ wyglądał zmizerowanie, chociaż siedział na ogrzewanym termoforem krześle i ani myślał gdziekolwiek się z niego ruszać. - Zaczniemy od podstaw, później przejdziemy przez kolejne stadia zaawansowania. Wiem doskonale, że w szkole nie macie okazji odświeżać sobie tego typu zaklęć i dlatego zadbam aby nie wypadły wam z głowy przed ukończeniem szkoły. Później już tylko od was będzie zależało, czy je sobie zapamiętacie i przyswoicie, czy pozwolicie im się zmarnować. Nie każdy z was może pozwolić sobie na skrzata domowego, który mógłby zająć się domem i wszystkimi obowiązkami, jakie się z tym wiążą, więc do dzieła! - nauczyciel już miał zeskoczyć ze swojego wysokiego krzesełka, kiedy nagle zmienił zdanie przypominając sobie, że rezygnacja z pozycji siedzącej wiązałaby się ze rezygnacją z ciepła termoforu.
- Też bym chciał tak tyłek podgrzewać. - usłyszałem za sobą szept Jamesa. - Podobno najwięcej ciepła z organizmu ucieka właśnie przez tyłek.
- Przez głowę, idioto! - poprawił go syknięciem Syriusz. - Przez głowę, a nie przez tyłek.
- Cóż, blisko byłem. - okularnik zbył uwagę Blacka wzruszeniem ramion.
- Tak, jasne. - przewróciłem oczyma.
Flitwick dobierał nas właśnie w grupki, w których mieliśmy ćwiczyć i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu przydzielił mnie do jednej z Evans. Nie mógł gorzej trafić, co wiedziałem zarówno ja, jak i ona. To spojrzenie, które mi rzuciła... Zresztą, odpowiedziałem takim samym, o ile nie gorszym. Nie tego się spodziewałem po tych zajęciach. Stanowczo nie tego!
- Przepraszam, profesorze. -moja ręka wystrzeliła w górę. - Może mógłbym...
- Nie, Remusie. Nie mógłbyś. - Flitwick spojrzał na mnie ostro – Nie wiem, co między wami zaszło, ale...
- Nic nie zaszło! - powiedziałem chyba trochę zbyt gwałtownie, ale jego słowa mogły zostać dwuznacznie odebrane, a przecież Lily Evans była teraz narzeczoną mojego przyjaciela, więc na dwuznaczności nie było już miejsca. - Nic nie zaszło. - powtórzyłem ciszej i spokojniej. - Nic, a ona i tak mnie nienawidzi i najchętniej zobaczyłaby mnie martwym. To lisica!
- Jak cię zaraz... - Evans sięgnęła po różdżkę.
- Daj spokój, Lily! - Zardi zasłoniła mnie swoim ciałem. - Mój ci on! - rzuciła i uśmiechnęła się szeroko. - Lisica to bardzo pochlebne określenie! Pomyśl i japońskich kitsune!
Evans chyba nie doceniła tego poetyckiego odniesienia, ponieważ przewróciła lekceważąco oczyma.
- Ja mogę być w parze z Remusem.
- Tak, Caroline. Wiem o tym doskonale i cieszę się z tak rycerskiej postawy, ale nie. Nie zmienię zdania. - Flitwick był nieubłagany.
- Wybacz, próbowałam. - Zardi wzruszyła ramionami patrząc na mnie przepraszająco, choć nie była to przecież jej wina. - Trzymaj na pocieszenie – wręczyła mi torebkę skaczących czekoladowych groszków.
Od razu wziąłem do ręki pełną garść i wpakowałem je do ust. Flitwick nawet nie zareagował. Widać uznał, że w mojej obecnej sytuacji tylko na tyle może mi pozwolić. Cóż, zawsze to coś. Tym bardziej, że czekolada rozpłynęła się po moim organizmie rozkosznym, gęstym ciepłem. Tego mi było trzeba!
Spojrzałem na Evans, która starała się nie spoglądać na mnie z pogardą.
- Zardi, nie masz tam przypadkiem takich mocniejszych ze sporą dawką procentów? - zapytałem bezczelnie.
- Wybacz, Remi, ale te będą mi potrzebne żeby przetrwać pracę w parze z Peterem.
- Więc się podziel, bo sam muszę przeżyć zaklęcia będąc sobą. - zauważył z humorem Pet, ale było widać, że robi dobrą minę do złej gry. Zazwyczaj łączono go z Evans, która przejawiała niemal niezdrowe zamiłowanie edukacyjne do pracy nad opłakanymi umiejętnościami Petera.
- Koniec pogaduszek! - Flitwick wkroczył do akcji. - Za chwilę będzie tu z nami Noah i wtedy zaczniemy, jako że miał dla nas przygotować kilka rzeczy.
Widziałem jak Zardi zalśniły oczy na wspomnienie młodego „niemal” nauczyciela. Podkochiwała się w nim, to było oczywiste, a on miał słabość do niej, więc sądziłem, że byli na dobrej drodze do stworzenia czegoś wyjątkowego.
Do sali w końcu wszedł młody mężczyzna z irokezem na głowie. W rękach trzymał koszyk pełen jajek, co wydało mi się dziwaczne, ale od razu pojąłem od jakich podstaw planował zacząć Flitwick. Zaklęcia kuchenne należały do najtrudniejszych z najprostszych. Należało bowiem operować różdżką na tyle sprawnie, by niczego nie zepsuć, a przy okazji stworzyć coś jadalnego. To naprawdę nie było takie proste, a jednak dało się dojść do perfekcji bardzo szybko.
- Jajecznica! - oświadczył niski nauczyciel ze swojego krzesełka. - Waszym zadaniem na początek będzie przygotowanie jajecznicy! Ale nie ma tak łatwo! Z cebulą i szyneczką, z trzech jajek. Żółtko i białko mają się idealnie połączyć. - komplikował to łatwe zadanie jak tylko był w stanie. Jeśli w którejś jajecznicy znajdzie się skorupka, będę za to karał szlabanem. Jeśli białko i żółtko się rozejdą za bardzo, będę karał dodatkowym zadaniem domowym. Jeśli coś innego zostanie zepsute, pomyślę nawet o dodatkowych zajęciach z zaklęć kuchennych. Rozumiemy się? Tak? Doskonale! Więc do pracy! Każda para zabierze sobie z koszyka trzy jaka. Jedno rozbija jedna osoba z pary, drugie druga i ta, której pójdzie to najlepiej będzie rozbijać także trzecie. Przy okazji, jako że, o zgrozo, żadne z was nie zauważyło tego wcześniej, kiedy podniesiecie klapę swoich stolików, znajdziecie tam palniczki piecyków. Do pracy!
Z założenia zadanie było proste i poradziłem sobie ze swoim jajkiem bez problemów, ale najtrudniejsze było dopiero przede mną, jako że Evans nie chciała odpuścić trzeciego jajka. Uważała się za lepszą ode mnie, ale ja nie planowałem jej ustępować, przez co sprzeczaliśmy się na tyle zażarcie, że Flitwick musiał interweniować. Niemożliwym było jednak rozstrzygnięcie, które z nas wykonało lepszą pracę, toteż w ramach kompromisu otrzymaliśmy oboje po szansie. Niestety nie wykorzystanej w moi przypadku, ponieważ właśnie zabierałem się do swojego drugiego jajka, kiedy gdzieś za moimi plecami rozegrał się istny dramat, w wyniku którego dostałem jajkiem prosto w głowę. Nie wiem w jaki sposób można namieszać przy tak niemożliwie banalnych zaklęciach, ale widać ktoś nie należał do szczególnie rozgarniętych.
- Uwaga, leci cebula! - ostrzegł jeden z chłopaków i tylko dzięki niemu
tym razem uchyliłem się zanim zrobiło się szczególnie niebezpiecznie.
- Peter, nie wiem jak dalece potrafisz mieszać, ale uważaj, bo żeby cię ocenić braknie mi skali. - Flitwick tm razem był zmuszony zejść ze swojego krzesła i uprzątnąć śmietnik, jaki właśnie zaczął robić Peter.
- Nic tylko strzelić sobie w łeb jakimś mocnym zaklęciem. - szepnęła Zardi, kiedy Flitwick oceniał na ile szlabanów zasługuje ten, który zamiast jajecznicy zaserwował latające jaja. Coś takiego potrafił tylko Pet!
Spojrzałem na Evans, która właśnie zajmowała się szynką i z niechęcią zacząłem jej pomagać. Miałem nadzieję, że szybko pozbędę się tego rudego problemu, jako że był mi solą w oku. Niestety problemy narastały, jako że kłóciliśmy się zarówno o cebulę, jak i o to, które z nas powinno przypilnować naszego „projektu”. My po prostu nie potrafiliśmy współpracować, czego efekt widzieliśmy na patelni, na której nic nie układało się tak, jak powinno. Najgorsze jednak było to, że nie miałem zupełnie pojęcia, co takiego zrobiłem źle, jako że moje zadanie powinno być wykonane perfekcyjnie, a na to już nie mogłem liczyć.

czwartek, 19 listopada 2015

Filozofia życia i miłości

Jak zauważyliście, wpisy pojawiają się czasami nieregularnie, a to dlatego, że jestem od rana do godzin popołudniowych w jednej pracy, po czym biegnę do drugiej, gdzie siedzę do nocy... Wciąż staram się rozpracować ten system, ale idzie mi opłakanie T^T

16 listopada
Człowiek zmienia się z dnia na dzień, z minuty na minutę. Wydaje ci się, że go znasz, a w następnej chwili nie jesteś pewny z kim właściwie masz do czynienia. Nawet spoglądając w lustro nie wiemy kim tak naprawdę jesteśmy. Potrafimy przecież zadziwiać samych siebie, zaskakiwać, być nieobliczalnymi i nieodgadnionymi. Bo kto właściwie wie, co nam nagle przyjdzie do głowy? Gdyby ktoś zapytał mnie przed zaledwie dwoma minutami, czy zdarza mi się filozofować, pewnie spojrzałbym na niego z politowaniem. Tymczasem teraz, zaledwie dwie minuty po niezadanym nigdy pytaniu, filozofowałem rozmawiając z samym sobą w myślach. Zresztą, mój związek z Syriuszem również był dowodem na to, że człowiek nie zna samego siebie. Nigdy nie przypuszczałem, że zwiążę się z mężczyzną, a jednak zakochałem się w Syriuszu w przeciągu kilku chwil.
Cóż, człowiek to naprawdę dziwaczne stworzenie. Niby inteligentne, a jednak nie do końca, co dało się stwierdzić spoglądając na Jamesa, który właśnie usiłował założyć na głowę skarpetkę. Założył się z jakimś Puchonem, że zdoła to zrobić, podczas gdy tamten obstawał przy tym, że to nie możliwe bez użycia magii. No więc Potter postanowił podjąć wyzwanie i teraz stękał, kwękał i pojękiwał siłując się ze swoją chyba najmniej atrakcyjną częścią garderoby. Nie rozumiałem tego człowieka i podejrzewałem, że zrozumieć bym nie chciał, ponieważ to świadczyłoby tylko o tym, że w pewnym stopniu go przypominam. Nie na darmo mówi się, że wielcy ludzie myślą podobnie.
- Myślę, że obserwowanie tej małpy jest równie inteligentne, co te jej wygłupy. - Syriusz oderwał wzrok od siłującego się ze skarpetą okularnika.
- Dlatego ja nie śledzę jego poczynań. - zauważyłem odrywając wzrok od książki, której nawet nie czytałem.
- Powinniście mi pomagać! - syknął zdesperowany James, któremu skarpetka znowu ześlizgnęła się z prawej strony głowy, gdy usiłował naciągnąć ją na lewą.
- Mówiłem ci, że ja tego śmierdziela nie dotknę. - Syri uniósł dłonie w geście mającym dodatkowo zobrazować jego słowa. - Żadnych skarpet, gaci, czy innych smrodów. Nawet jeśli są wyprane przez Skrzaty Domowe. Niech pomaga ci Evans, w końcu kiedyś będzie musiała to wszystko dla ciebie prać.
- Taaak, już to widzę. - mruknąłem kręcąc głową, kiedy J. nie ustawał w swoich staraniach. - Prędzej ten głupek będzie kurą domową niż ona. Bezrobotny osioł wymyślający głupoty i ona jako kobieta pracująca.
- Mylisz się, Remi. Lily chętnie zostanie w domu z dziećmi, kiedy ja będę wychodził do jakiejś gównianej roboty, którą sobie znajdę.
- Taki już twój gówniany los. - rzucił Syri, a na jego twarzy pojawił się przymilny uśmiech. - A skoro o tym mowa, może pożyczyłbyś mi trochę grosza? Wydałem ostatnie kieszonkowe od wuja na piwo kremowe i teraz trochę mi pusto po kieszeniach.
- Kiedy wydałeś...
- Tak jakoś wyszło, że musiałem się zakraść do Hogsmeade raz czy dwa razy. - przerwał mi wyjaśniając krótko. Wiedział doskonale, co myślę o przechodzeniu do Miodowego Królestwa tajnym przejściem, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, za to przynajmniej dzielnie przyznawał się do tego, co kombinował.
- Nie uważasz, że pijesz za dużo kremowego piwa?
- Zapytałbym skąd wiesz, że wymykałem się na kremowe piwo, ale to chyba zbyt oczywiste. - mruknął pod nosem. - Po prostu czasami muszę poczuć w ustach ten smak. To jak z twoją czekoladą. Uzależnia, poprawia humor, ustawia cały dzień lub też go kończy. Jedni leczą smutki i dodają codzienności smaku poprzez słodycze, inni przez kakao, a jeszcze inni poprzez głupotę. – kiwnął w stronę Jamesa – Ja mam do tego piwo kremowe i nie jestem uzależniony! - dodał jakby wiedział o czym właśnie zaczynałem myśleć. - Po prostu lubię ten smak bo dobrze mi się kojarzy. Swoją drogą, co tak potwornie stuka?! - znalazł dobry powód by sprowadzić tę rozmowę na inne tory. Sam wcześniej zastanawiałem się, co jest grane, ale szybko pojąłem, że wichura na zewnątrz dawała się we znaki oknom, okiennicom i pewnie nawet dachówkom. Zastanawiałem się nawet, czy przypadkiem nie zwieje wierzy lub dwóch, ale na to nauczyciele na pewno by nie pozwolili. Nie zmieniało to jednak faktu, że wiatr był potworny i aż nie chciało się wychodzić z zamku. Dobrze więc, że nie musiałem tego robić, jako że zajęcia ze Sprout miałem dopiero jutro, więc dziś cieszyłem się ciepłem i wygodą.
- Spójrz za okno. - poleciłem swojemu chłopakowi, który zadrżał spoglądając na szalejące na błoniach drzewa. Wyginały się pod naporem wiatru w taki sposób, że wydawały się pogować przy wydawanych przez niego dźwiękach. Zupełnie jak grupka metali, kiedy ich słyszą mocny kawałek. Mogłem się też cieszyć, że na dzień taki jak ten nie przypadała pełnia, jako że wtedy na pewno nie chciałbym narażać przyjaciół na niebezpieczeństwo, a przecież przy takiej pogodzie wszystko mogło się zdarzyć.
- Aż zrobiło mi się zimno. - Syri podszedł i objął mnie ramionami w pasie. Położył głowę na moim ramieniu, ale szybko zmienił tę dziwaczną pozycję zachodząc mnie od tyłu i czyniąc to samo, ale już w zupełnie naturalny i wygodniejszy sposób. - Od razu lepiej!
- Tylko mało praktycznie, bo nie sposób się ruszyć. - pozwoliłem sobie zauważyć. - A ja muszę się ruszyć. Kibelek mnie wzywa. - przyznałem.
- Akurat teraz?!
- Nie ja projektowałem swój pęcherz. Gdyby tak było, zamieniłbym go na wielkość z żołądkiem.
- Bardzo interesujący projekt. - Syriusz roześmiał się całując mnie po szyi. - A skoro o tym mowa. Zbliżają się Święta, więc wypada coś chyba zaplanować.
- Na mnie nie macie co liczyć. Wybaczcie, ale muszę wracać do domu. Obiadek z rodzicami mojej narzeczonej, później z moimi. Przedstawianie, podlizywanie się i te sprawy.
- Czy mi coś umknęło? - zmarszczyłem brwi mało zadowolony tym, czego się dowiedziałem. - Narzeczona?
- A... no tak wyszło. - chłopak machnął lekceważąco ręką. Nie ja sobie to wymyśliłem, ale ona. Ja tylko musiałem zaproponować. Przynajmniej pozwoliła mi zwlekać z pierścionkiem, ale tego mi na pewno nie podaruje.
- W wieku nastu lat oświadczyłeś się koleżance z klasy i na Święta jedziesz poznać jej rodziców. - podsumował sytuację Syriusz. - Popraw mnie jeśli coś mi umknęło lub coś pokręciłem. - Oświadczyłeś się bez pierścionka i teraz pierwsze miesiące swojej wypłaty będziesz przeznaczał na jakieś durne świecidełko, o które ona będzie jęczeć?
- Yy, tak. W wielkim skrócie i uproszczeniu tak to właśnie wygląda. Poza tym będziemy się starać o dziecko. - dodał unikając naszego wzroku. - Nie od razu, ale po pierwszych dwóch latach małżeństwa ona chce bachorka. No i oczywiście ślub zaraz po ukończeniu szkoły. Podobno jej bliscy już się tym zajmują.
- James? - patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczyma, jakbym widział go pierwszy raz w życiu. - Ty tak na serio?
- Tak, niestety tak. Dałem się zrobić na szaro i teraz nie mam odwrotu. Niestety, ale tak to wygląda i chociażbym się starał, nie zmienię już tego. No, przynajmniej jeśli nie chcę stracić głowy, a jej ojciec z rozkoszą mnie jej pozbawi, jeśli tylko spróbuję się wywinąć i uniknąć zobowiązań. Czy wspominałem już, że nie mam innego wyjścia, bo będzie na mnie czekał z siekierą? Wysłał mi zdjęcie z jakiegoś rąbania drzew w lesie. Wielki, kudłaty facet z wielką siekierą w ręce. Brodaty, kudłaty i z uśmiechem na twarzy. Krótko mówiąc, idealny tatuś, który walczy o czystość córki.
- Wlazłeś w gówno, Potter. - Syriusz podszedł do chłopaka i poklepał go po plecach. - Teraz rozumiem dlaczego próbujesz założyć na głowę skarpetę. Też by mi odwaliło gdybym był w takiej sytuacji jak ty.
- Co prawda to prawda. - Peter odezwał się w końcu, jako że zdołał przełknąć naprawdę wielgaśny batonik, który jadł od dobrych kilkunastu minut. Nie wiem skąd jego mama go wytrzasnęła, ale przyszedł z poranną pocztą i właśnie zniknął w niezbadanych odmętach żołądka blondyna. - Ja to bym się dał usidlić, ale tylko Narcyzie. - w jego głosie słyszałem tęsknotę, co świadczyło o tym, że nadal nie potrafił o niej zapomnieć. Nie dziwiłem się temu. Sam byłem przecież zakochany i cieszyłem się jak dziecko, ilekroć Syriusz śmiał się lub chociażby uśmiechał. Moje kolana miękły, dzień wydawał się jaśniejszy i lepszy. Miłość była lepsza niż leki, więc najprawdopodobniej rozumiałem przywiązanie Petera do miłości względem Narcyzy. Nie potrafiłem za to pojąć tego, co łączyło Jamesa z Evans. To była abstrakcja, od której wolałbym trzymać się z daleka.

neoki04

środa, 11 listopada 2015

Radość i melancholia

15 listopada
Czułem się wyjątkowo dobrze. Wprawdzie za oknem pogoda nie zachęcała do działania i spacerów, ale w sercu miałem dziwną, niezrozumiałą bliżej radość. Czułem się zakochany, jakby była wiosna i wszystko budziło się do życia, a nie układało do snu zimowego. Może to z powodu małej, słodkiej rozmowy jaką odbyłem rano z Syriuszem, a może po prostu miałem jakiś lepszy dzień. Tak czy siak, byłem w pełni sił witalnych i rozpierała mnie radość życia. Obawiałem się, że konsekwencją będzie późniejsza depresja, kiedy coś pójdzie nie tak, ale cieszyłem się tym, że teraz wszystko układało się wręcz perfekcyjnie. Tak przynajmniej sądziłem.
Zjadłem wyśmienite śniadanie, podjadłem lunchem i obiadem, spałaszowałem na podwieczorek kilka jeszcze ciepłych, słodkich bułeczek i teraz mogłem z powodzeniem cieszyć się życiem i leniwie dobiegającym końca dniem.
Co jednak najważniejsze, znowu mogłem rozkoszować się faktem, że w pewnym stopniu zespół, który stworzyłem z przyjaciółmi, reaktywował się i znowu grał. Wprawdzie były to tylko nieoficjalne próby, ale i tak przynosiły mi wiele radości. Podejrzewałem jednak, że moje podejście było grubo przesadzone, ponieważ dopiero pierwszy raz od czasu przedstawienia zaszyliśmy się z chłopakami w Pokoju Życzeń i sprowadziliśmy sobie nasze dwa nowe nabytki, które urozmaiciły naszą muzykę.
Graliśmy dla siebie, ale i tak było to dla mnie wystarczającym bodźcem aby dawać coś więcej od siebie. Najprawdopodobniej musiałem dać upust swojej radości i muzyka pozwalała mi na to w pełni. Mogłem krzyczeć, piszczeć, robić wszystko to, na co miałem ochotę, a wszystko całkowicie legalnie. Nie potrafiłem myśleć o lepszym sposobie na wyżycie się niż ten, więc dzisiaj wyjątkowo dawałem z siebie wszystko podczas tej małej, krótkiej próby, która wychodziła nam doskonale, jakbyśmy wcale nie przestali grać na tych kilka lat i nie zaczęli na nowo zaledwie krótki czas temu. Czy minął już w ogóle miesiąc od tamtego czasu? Kiedy straciłem poczucie czasu? Nie interesowało mnie to szczególnie, jak długo miałem ten swój mały sposób pozbycia się gromadzących się we mnie emocji.
- Remi, jesteś dzisiaj szczególnie natchniony. - James rozmasował ramiona, które odpadały mu od gry na gitarze. - Normalnie, demon za mikrofonem! Tylko dlaczego wybierasz same dołujące kawałki?
- To dobre pytanie. - przyznałem szczerze. W końcu miałem całkiem niezły humor, a jednak coś we mnie pragnęło ciężkiego, melancholijnego brzmienia, które wypełnia tęsknotą za czymś ulotnym, nie do końca sprecyzowanym. Mróweczki w moim brzuchu rozpoczęły taniec, kiedy pomyślałem o domu rodzinnym, o rodzicach i Shevie, za którym tęskniłem jak nigdy. Muzyka, której pragnąłem teraz słuchać, którą chciałem teraz tworzyć miała być esencją tej tęsknoty, tego dziwnego uczucia nostalgii, które nie dawało spokoju, chociaż mieszało się z udanym dniem.
Zabawne, ale w jednej chwili dzika radość zamieniła się tęsknotę tak dogłębną, że wywołującą nerwowość. Coś się kończyło, coś się zmieniało, a ja nie mogłem pozostać w tym jednym miejscu, w którym teraz byłem, ale musiałem zgodzić się na wszystkie te niechciane, chociaż nieuniknione zmiany.
- Zagrajmy coś jeszcze. - powiedziałem do chłopaków i w głowie szybko odszukałem tytuł piosenki, którą Sheva tworzył ze łzami w oczach, kiedy wiedział, że już lada dzień będzie musiał nas opuścić i wyjechać do Francji z Fabienem. Bardzo mi go brakowało, chociaż miałem przecież jeszcze trójkę innych przyjaciół, w tym swojego chłopaka. Jak to więc możliwe, że otoczony ludźmi nadal potrzebowałem do szczęścia tej jednej duszy, która była mi tak bliska?
Syriusz uśmiechnął się pod nosem.
- Piosenka o przemijaniu i zmianach? To chyba nieuniknione skoro już sięgasz po takie płaczliwe kawałki. - musiałem przyznać mu rację.
- Nasz przyjaciel napisał ją zanim wyjechał. - zaczął tłumaczyć Noahowi i Gregoire'owi James. - Wiedział, że zmieni szkołę i analizował te wszystkie lata, które z nami spędził. Stetryczeliśmy przez ten czas i on właśnie to chciał wyciągnąć na światło dzienne. Byliśmy młodzi, szaleni, dziwaczni, a teraz jesteśmy już poważniejsi, chociaż nadal dziwaczni. - na jego twarzy pojawił się uśmiech, który świadczył o tym, że i on odczuwa teraz tęsknotę za tamtymi czasami.- Starzejemy się i nic na to nie poradzimy. Nawet ja się ustatkowałem, więc możecie być pewni, że tego nie da się wyleczyć. Możemy za to zagrać jeszcze ten jeden kawałek i zabrać się za leczenie tej nagłej melancholii gorącą czekoladą! Ja po nią pójdę! Słowo! - jego wesoły głos rozładował trochę smętną atmosferę, której autorem byłem.
Syriusz porwał za gitarę i zaczął grać z głowy. Pamiętał nuty doskonale, co znaczyło, że niejednokrotnie ćwiczył ją w tajemnicy przed nami. Dwaj „Irokezi” dostali od nas kartki z nutami do przejrzenia. Bardzo szybko odnaleźli się w tym delikatnym w swojej mocy kawałku. Kiedy zacząłem śpiewać, przed oczyma stanęli mi wszyscy przyjaciele, z którymi nie miałem teraz kontaktu, wszystkie książki, jakie przeczytałem, a które wypełniały mój świat przeszłości, oglądane z tatą seriale, wypieki mojej mamy, Święta Bożonarodzeniowe spędzane w domu z bliskimi. Sheva stworzył piosenkę idealną.
Zamknąłem oczy, wygiąłem szyję w tył i śpiewałem czując łzy pod powiekami i zbierający się w nosie katar. Coś odeszło i nie wróci zbyt prędko. Dorosłem, przybyło mi lat i nigdy nie będę już tym małym Remusem, którym byłem. W jaki sposób ludzie radzili sobie z dorosłością i opuszczeniem bezpiecznego okresu dzieciństwa? W jaki sposób zostawiali przyjaciół i rodzinę zaczynając nowe życie? Współczułem tym, którzy w tę drogę musieli wybrać się samotnie. Współczułem każdemu, kto nie mając innego wyboru zostawiał za sobą dom rodzinny, przyjaciół i wszystko czym żył przez lata, aby rozpocząć to życie na nowo w jakimś innym, odległym miejscu. Jeśli mi było czasami tak ciężko, chociaż miałem przy sobie przyjaciół i ukochanego, to co czuli ci, którzy nie mieli nikogo w czasie takich życiowych zmian?
Przełknąłem ciężko ślinę na solówce Gregoire'a i rozkoszowałem się brzmieniem, jakie tworzyły te wszystkie niepozorne nuty, jakie Sheva potrafił z taką wprawą i nakreślić swoimi zdolnymi rękoma. Miałem nadzieję, że nie przestanie tworzyć i we Francji nadal ma czas na pisanie piosenek dla naszego zespołu, nawet wtedy, kiedy nie gramy, ale po prostu jesteśmy. Chciałem wiedzieć, co dzieje się w jego wnętrzu, tak jak teraz chciałbym podzielić się z nim tęsknotą, która mnie rozpalała i łaskotała od środka. Moje kończyny były wilgotne i czułem się tak, jakby chodziły po nich tysiące małych, robaczych nóżek. Nie lubiłem tego wrażenia, ale było w nim coś znajomego, coś pogłębiającego jeszcze bardziej moją tęsknotę.
Ostatnie dźwięki utworu dobiegły końca. Czułem, że nie mogę dłużej rozpadać się wewnętrznie z powodu tej tęsknoty, która mnie dopadła. Jeśli chciałem pozostać przy zdrowych zmysłach, musiałem zająć się czymś, co pozwoli mi o niej zapomnieć przynajmniej na jakiś czas.
- Gorąca czekolada, ona na pewno dobrze mi zrobi. - przyznałem rozumiejąc, że nigdzie nie dojdę, jeśli będę pływał w swojej kruchej łódeczce zdrowego rozsądku po mętnych i burzliwych wodach melancholii. Zupełnie jakbym musiał przebyć mitologiczny Styks i uważać na wymazującą pamięć wodę. Jeden nieostrożny krok i wszystko mogło skończyć się tragicznie. Nie, nie chciałem tego. Zdecydowanie tego nie chciałem!
- Nawet ja się napiję. - rzucił Syriusz. - Niesłodzonej, ale się napiję. - pokusił się o zakłopotany uśmiech. - W końcu nie jestem bez serca, a ten ostatni kawałek...
- Był rewelacyjny i nawet ja coś poczułem. - przerwał mu Gregoire.
- Je suis d'accord. - Noah poparł młodszego chłopaka. - To był naprawdę dobry i głęboki kawałek, więc nawet ja tęsknię teraz za domem. - nie dało się ukryć, że Noah przyzwyczaił się już bardziej do otaczającego go zewsząd języka angielskiego i teraz mówienie szło mu o wiele sprawniej.
- Więc na gorącą czekoladę! - zarządził James i odłożył swoją gitarę ostrożnie na bok. Idąc za jego przykładem, zostawiliśmy cały sprzęt i opuściliśmy stadnie Pokój Życzeń. Skierowaliśmy się do Wielkiej Sali, zaś James pospieszył do kuchni by poinformować skrzaty domowe o tym, że banda spragnionych płynnego dobrego humoru bestii czeka na wielkie kubki leku na nostalgię.
Uśmiechnąłem się do Syriusza, który odpowiedział tym samym. Myślę, że nasza próba naprawdę wpłynęła na niego silnie, ponieważ ten chłopak trzymał się z daleka od wszystkiego, co przypominało mu o słodyczach, a tymczasem miał zamiar pić czekoladę jak gdyby nigdy nic.
- Brakuje tylko śniegu za oknami. - rzucił mimochodem Gregoire. - Stan depresyjny, wyludniona Wielka Sala, gorąca czekolada, jeszcze tylko śnieg, choinki i jesteśmy przygotowani na powitanie zimy.
Nie sposób było się z nim nie zgodzić. W tym wszystkim było coś bardzo „sezonowego” z czym nie dało się walczyć inaczej, jak tylko sprawdzonymi metodami, które każdy wypracowywał sobie przez lata, choć przecież w większości wszystkie one były takie same – czekolada.

tumblr_mt3bh2HxMn1s2tx7po1_1280

środa, 4 listopada 2015

Poteatralne zmęczenie

14 listopada
Jak bardzo może zmęczyć jedno szkolne przedstawienie reżyserowane przez przyjaciółkę? Na to pytanie nigdy nie znajdę odpowiedzi, ponieważ brakowało mi skali by to wyrazić. Nie spodziewałem się nawet po sobie takiego wyczerpania i długiego snu, a jednak wczoraj zmogło mnie bardzo wcześnie, zaś dzisiaj z trudem się dobudziłem. Mój mózg potrzebował jeszcze więcej czasu by sprawnie funkcjonować, a to było wystarczającym dowodem na to, że nie byłem stworzony do występów na scenie. Nie byłem nawet pewien czy tydzień wystarczy żebym mógł wyspać się należycie i wrócić do pełnej sprawności. W końcu fakt, że bezustannie myślałem o powrocie do łóżka świadczył o słabości i zmęczeniu mojego organizmu, a przynajmniej ja tak to widziałem.
- To straszne, ale marzę o śnie. - mruknąłem do przyjaciół zanim w ogóle opuściliśmy nasz pokój. - I to chyba bardziej niż o słodyczach.
- A to rzeczywiście poważny problem. Może jesteś chory? - Syriusz z początku zakpił, ale szybko stał się bardzo poważny. - Ty i miłość do snu przy odrzuceniu czekolady? To dopiero nienaturalne i dziwaczne.
- Prawda? Też mi się tak wydaje. - przytaknąłem. - Tym bardziej, że wczoraj zemdliło mnie, kiedy zjadłem ciastko biszkoptowe! Mnie! Mnie zemdliło od słodkiego!
- Najwidoczniej potrzebujesz jeszcze więcej snu niż sądziliśmy. - Syriusz objął mnie ramieniem i po przyjacielsku poklepał po głowie, by zaraz potem pocałować w policzek. - Coś wymyślimy żeby to się więcej nie powtórzyło. Może powinieneś zostać przy czekoladzie skoro biszkopt ci nie służy? Spróbujemy, co najlepiej ci podchodzi...
- Ty czegoś ode mnie chcesz. - przerwałem mu podejrzliwie. - Syriusz Black planuje pomóc mi w jedzeniu słodyczy? To jest jeszcze bardziej nienaturalne niż moje reakcje na zmęczenie.
- No wiesz!
Oburzył się, ale jedno moje spojrzenie wystarczyło żeby zrozumiał jak niewielkie są jego szanse na oszukanie mnie. Było oczywistym, że cokolwiek chodziło mu po głowie, wymagało mojego udziału, z kolei ja mogłem się nie zgodzić. Tyle domyśliłem się bez większych problemów.
- Dobrze, więc o co chodzi? - ponagliłem, ale Syri pokręcił głową.
- Nie teraz. Powiem ci w stosownym czasie, później.
Nie podobało mi się to, ale nie miałem prawa nalegać. Postanowiłem więc poczekać, chociaż ciekawość mieszała się z niepokojem, jako że tajemniczy Syriusz również nie był dobrym znakiem. Uznałem, może trochę pochopnie i głupio, że winnym całego zamieszania jest cukier, toteż nagle postanowiłem go ograniczyć.
„Tylko czekolada!” powiedziałem sobie i chciałem się tego trzymać za wszelką cenę. „I ziółka żeby mnie nie kusiło! Rumianek, szałwia, mięta, czasami melisa przed snem.” wymyślałem dziwaczne sposoby, które mogłyby pomóc mi zapomnieć o słodyczach.
- Remi, uważaj! - stanąłem jak wryty. Omal nie dostałem drzwiami pokoju pierwszoroczniaków i teraz wpatrywałem się w nie wielkimi oczyma, jakbym dostąpił wątpliwego zaszczytu bardzo bliskiego spotkania twarzą w twarz z Lily Evans. Zdecydowanie powinienem zredukować cukry we krwi! To przez nie te wszystkie kłopoty!
Pierwszoklasiści zginali się w pokłonach przepraszając mnie za swój brak wyczucia i za narażenie mnie na poważne urazy. Trochę przesadzali, ale wolałem nie bagatelizować sprawy. Ja byłem wilkołakiem, ale gdyby sprawa dotyczyła kogoś innego, mogłoby się to skończyć w zdecydowanie gorszy sposób. Wolałem więc wysłuchiwać ich gorących zapewnień, że na przyszłość będą ostrożniejsi, niż narażać innych na poważne kłopoty. Byłem przecież prefektem! Nie mogłem o tym zapominać.
- Nie mam dzisiaj szczęścia. Chodźmy na śniadanie. Kiełbaski i jajka dobrze mi zrobią. Mniej cukru, więcej mięsa. To recepta na lepsze dni.
- Sam w to nie wierzysz, Remi. - Syriusz roześmiał się i dyskretnie ścisnął moją dłoń w swojej. Musiałem przyznać mu rację, chociaż tylko wzruszyłem ramionami. Nie chciałem przecież dawać mu tej satysfakcji.
Wspólnie zeszliśmy do Wielkiej Sali, która powoli zapełniała się uczniami. Kiedy w ogóle zgubiliśmy Jamesa? Nie byłem pewny, ale znalazł się niedługo później ze swoją dziewczyna u boku. Peter dreptał za nami cichy i niewidoczny, jakby coś przeskrobał i nie chciał aby ktoś zwrócił na niego uwagę, ponieważ to oznaczałoby, że od razu wpadną na jego trop. To dało mi do myślenia.
- Pet? - chłopak podskoczył, kiedy go zawołałem, a to tylko potwierdziło moje przypuszczenia. - Czy mi się wydaje, a na pewno mi się nie wydaje i mogę być tego pewny, że ty coś przeskrobałeś? - starałem się mówić cicho żeby nikt nie usłyszał, jako że nie chciałem wpakować przyjaciela w żadne problemy.
- Yyy, a jaki jest margines błędu w odpowiedzi? - chłopak wyszczerzył zęby siląc się na niewinność, co naprawdę mu nie wyszło
- Co zrobiłeś? - westchnął Syriusz tonem wyrozumiałego, ale tracącego cierpliwość ojca.
- Mały wypadek przy pracy i chyba...
Nie dokończył, bo do Wielkiej Sali właśnie weszła McGonagall. Moja szczęka otworzyła się mimowolnie, a oczy wyszły z oczodołów. Jej włosy miały wściekle lazurowy kolor, a twarz była czerwona ze złości. Nie wiem w jaki sposób Peter tego dokonał, ale chyba nie chciałem do końca wiedzieć. W przeciwieństwie do Syriusza, któremu oczy zabłysły ciekawością.
- Jak? - szepnął podnieconym tonem.
- A nie, to nie ja. - Pettigrew pokręcił głową pospiesznie. - Ja tylko urwałem głowę jednemu z cherubinków przy łazienkach prefektów. Włosy to już nie moja działka. Ktoś inny musiał to zrobić. - nie wiem dlaczego, ale wierzyłem mu. Może z powodu zaskoczenia z jakim patrzył na kobietę, a może dlatego, że jego głos nagle brzmiał bardzo spokojnie, co nie pasowało do takiego tchórza jak on. Komu więc zawdzięczaliśmy ten widok?
Sprout zachichotała, a McGonagall spojrzała na nią wściekle, przez co tłuściutka kobieta zamilkła speszona.
- Cóż za nagła odmiana, Minerwo. - Dumbledore najwyraźniej nie obawiał się gromów rzucanych przez nauczycielkę transmutacji. - To niezwykle twarzowy kolor, chociaż nie jestem przekonany, czy dobrze komponuje się z twoją szatą.
- Daj spokój, Albusie. To nie jest ani trochę zabawne. Żądam żebyś dowiedział się jak doszło do tego, że mój szampon zamienił się w permanentną farbę do tkanin! Nie jestem w stanie tego zmyć, ani nawet usunąć zaklęciem!
- Cóż, zajmę się tym, ale proszę, nie denerwuj się tak. Na pewno nie mógł tego zrobić żaden z uczniów. Porozmawiamy o tym po śniadaniu, jeśli pozwolisz. - w przeciwieństwie do nauczycielki, dyrektor był opanowany i nie wydawał się przejmować zaistniałą sytuacją.
Gdzieniegdzie po Wielkiej Sali słychać było powstrzymywane chichoty. McGonagall naprawdę wyglądała komicznie, biorąc pod uwagę jej skwaszoną minę, która była największym kontrastem ze wszystkich. Gdyby nie podchodziła do tego tak poważnie, na pewno nikt by się specjalnie nie przejął jej włosami, ale kiedy była tak zła wyglądała po prostu gorzej niż powinna.
Do Wielkiej Sali wszedł właśnie wściekle różowy Slughorn. Wyglądał jak wąsaty prosiak, ponieważ w przeciwieństwie do McGonagall zabarwione miał wszystkie widoczne włosy na ciele, a więc także te na rękach, karku, brodzie, policzkach. Wprawdzie najgorzej ucierpiały wąsy i włosy na głowie, ale jednak całość prezentowała się naprawdę okazale i komicznie. Zaraz za nim podążał jednak zielony Flitwick, co sprawiło, że sam już nie wiedziałem, które z nich stanowi największą atrakcję.
- I co powiesz teraz, Albusie? - McGonagall podparła się pod boki.
- Że musicie zmienić fryzjera. - rzucił Dumbledore, a uczniowie i nauczyciele, którym oszczędzono poniżenia zmiany koloru wybuchnęli śmiechem. - Jedna osoba to przypadek, ale trzy? To już seria, której nie sposób uznać za losowe zdarzenie. Znam jednak tego, który odpowiada za wasze problemy. Nazywa się Mr. Pooplet i stworzył całą linię bardzo popularnych ostatnio szamponów, które pachną tak zachwycająco, że nie sposób się im oprzeć. - kolorowi nauczyciele speszyli się, a więc dyrektor trafił w sedno. Polecam zapach kokosowy, jest znakomity i świetnie wybiela siwiznę. - dodał z zadziornym uśmiechem. - Problem w tym, że jeśli umyć włosy ciepłą wodą, wydzielają się barwniki, które od razu silnie barwią włosy. Efekt wszyscy widzimy bardzo wyraźnie. Krótko mówiąc, zagadka rozwiązana! Jeśli zaś chodzi o pozbycie się tych uroczych kolorków... Obawiam się, że zajmie to miesiąc i niestety nie ma innej rady jak czekać. Sprawdziłem to na sobie. - dodał mimochodem. - Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moi kochani, czytajcie ulotki! - zwrócił się do uczniów z uśmiechem. - Wtedy unikniecie wielu kłopotów. - podsumował zdarzenie z rozbrajającą wesołością, co wcale nie ucieszyło trójki przefarbowanych na jaskrawo profesorów.

90068ba4c07f

czwartek, 29 października 2015

"Czerwony Kapturek" inaczej

13 listopada
- Mamusiu, chcę do domu! Rzucam pracę i wracam do Francji! Na pewno znajdzie się jakiś świstoklik do Perpignan, a stamtąd z łatwością wrócę do domku. - Noah właśnie zaczynał panikować. Siedział na stołeczku otoczony perkusją i chociaż od widowni odgradzała go gruba kurtyna, musiał wyraźnie słyszeć głosy zebranego w Wielkiej Sali tłumu.
W końcu ja również go słyszałem i miałem ochotę zapaść się pod ziemię, byle nie musieć występować przed tak liczną publicznością. Od całych wieków nie miałem kontaktu z mikrofonem, więc obawiałem się, że zamiast zaśpiewać, będę wył, jak na wilkołaka przystało. To byłoby bardziej niż krępujące!
- Nie przesadzaj! Bądź mężczyzną! - nawet nie wiem, kiedy Zardi pojawiła się obok, co znaczyło, że stres pozjadał wszystkie moje wilkołacze zmysły. - Macie tylko opowiedzieć historię, jesteście tłem, pamiętajcie o tym!
- Ty to masz sposoby dopingowania. - Syriusz westchnął ciężko. - Równie dobrze możesz nam powiedzieć: jesteście zerem, nie liczycie się, więc czym się przejmujecie. Powietrze nie ma tremy, bo i tak nikt go nie widzi.”
- O tak! To było doskonałe, więc dostosujcie się do tego i jazda! Show must go on, panowie! - z tymi słowy pognała „dopingować” resztę swoich podopiecznych, którzy byli nie mniej zestresowani tak wielkim wydarzeniem. I tak miała szczęście, że jej Czerwony Kapturek nie dał nogi, ponieważ sądząc po jego wielkich, przerażonych oczach, wolałby spędzić cały dzień sam na sam z Jamesem, niż brać udział w tym wszystkim. Trochę chyba współczułem Snape'owi, który nie miał innego wyjścia, jak tylko przystać na propozycję zagrania w przedstawieniu, kiedy do gry wkroczyli nauczyciele. Wcisnął się w czarno-czerwone wdzianko, magicznie zmieniono mu fryzurę, dodano kilka akcesoriów i prawdę mówiąc wyglądał o dziwo zdecydowanie normalniej niż zazwyczaj.
- Panie, panowie, koleżanki i koledzy! - serce mi stanęło na chwilę i podjechało pod gardło, kiedy usłyszałem głos Zardi za kurtyną. Zaczynało się! - Po tygodniach pracy i licznych trudnościach, w końcu stoję przed wami mając zaszczyt przedstawić wyreżyserowanego przeze mnie oraz moją nieocenioną prawą rękę, Lily Evans, zupełnie nową wersję „Czerwonego Kapturka”. Zapewniam was, że będzie to coś, czego dotąd nie widzieliście! Starałyśmy się ukryć w tym pełnię przekazu i nowoczesności. Czy je odnajdziecie? O tym przekonamy się dopiero na końcu. Nie przedłużając! Przedstawienie czas zacząć!
Kurtyna poszła w górę, a ja miałem ochotę zemdleć. Tego było dla mnie zbyt wiele, ale nie mogłem teraz się wycofać. Noah zaczął wybijać rytm, Syriusz rozpoczął swoją gitarową część. Krok po kroku wchodziły nowe dźwięki, co pozwoliło mi na odrobinę rozluźnienia. Zaczynaliśmy łagodnie, niemal folklorystycznie. Od razu było w tym widać pogański urok Shevy i to sprawiło, że uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem nadzieję, że kiedyś i przyjaciel pozna wszystkie szczegóły tego, co dziś miało się tutaj wydarzyć. W końcu to właśnie on pozwolił tej muzyce płynąć i słowom niewolić serca.
W końcu przyszła kolej na mnie, więc przełamałem strach i myśląc o przyjacielu zacząłem śpiewać mając szczerą nadzieję, że nie brzmię tak koszmarnie, jak mi się wydawało.
- Tam, gdzie nie istnieje cisza, // Tam, gdzie życie trwa i trwa, // Tam, gdzie serce się wycisza, // Kiedy wokół wszystko gra... // - nasza muzyka stała się cięższa, mroczniejsza. - Wśród zielonych, słodkich kniei, // Wśród pachnących świeżo traw, // Pozbawiają nas nadziei // Obdzierają z wszelkich praw. // Świat umiera z niemym krzykiem, // Rodzi się z betonu las, // Miasto wzrasta z sztucznym rykiem, // I iluzją wokół nas. - malowaliśmy muzyką obraz upadłego lasu zajmowanego przez miasto. I w tym betonowym świecie rozgrywały się wydarzenia naszego „Czerwonego Kapturka”, którym był nie kto inny, jak Snape. Zardi zrobiła z niego postać idealną. Mroczny, smętny, zamknięty w sobie. Pod pewnym względem był dokładnie taki, jakim widywaliśmy go na co dzień, choć zdecydowanie krótsza fryzura wymyślona przez dziewczyny pasowała mu zdecydowanie bardziej niż jego przydługie prawdziwe włosy. Nie zgadzało się tylko to, że nasz Kapturek był niewinny, a Severusa na pewno nie nazwałbym niewinnym.
Czy jednak w tym przedstawieniu jakakolwiek postać mogła być niewinna? Wilk sprowadzający Kapturka na manowce, rozkochujący go w swoim charyzmatycznym stylu bycia i uroku osobistym, Czerwony przymykający oko na niepasujące do siebie kawałki układanki, jaką było życie Wilka. Szantażowana babcia, którą był nasz biedny James, prowadząca dom uciech ze sprowadzanymi podstępem z zagranicy dziewczynami. Krótko mówiąc, handel ludźmi, narkotyki, seks, alkohol. Nie wiem, co myśleli o tym nauczyciele, ale uczniowie na pewno nie spodziewali się takiego przedstawienia baśni. Nie wątpiłem jednak, że naprawdę się im podobało. Świadczyła o tym uwaga, z jaką spoglądali na scenę.
I jakoś się im nie dziwiłem. Staczający się coraz bardziej Kapturek, wykorzystująca jego słabości podrzędna mafia, policjant w roli leśniczego, który pragnie pomóc „dziewczynce” i jej babci.
Nie, czegoś takiego na pewno nie znaleźliby nigdzie indziej, więc nie mogłem dziwić się pasji z jaką nasi koledzy i koleżanki śledzili wszystkie te wydarzenia. Sam przecież wkręcałem się w to wszystko i naprawdę czułem to, co śpiewałem w ramach narracji. Musiałem przyznać, że moja przyjaciółka i nieszczęsna dziewczyna Jamesa odwaliły kawał dobrej roboty. Już nawet nie pamiętałem o tremie i podejrzewałem, że tyczyło się to także samych aktorów.
Nie wiem ile było w tym prawdy, ale miałem wrażenie, że Zardi specjalnie posłużyła się silnym mugolskim akcentem w swoim przedstawieniu, jako że ostatnio coraz częściej słyszało się o rosnącej niechęci względem nich. Może chciała pokazać, że nawet niemagiczni, całkowicie zwyczajni ludzie mają w sobie coś innego, niecodziennego, niebezpiecznego, więc powinniśmy się z nimi liczyć?
- Nie pomożesz temu, kto nie chce pomocy. // Nie wepchniesz Kopciuszka do dyniowej karocy, // Nie uratujesz Śnieżki, gdy sama się truje, // Nie zatrzymasz Pinokia, gdy już się zbuntuje, // Nie obudzisz księżniczki, która śpi z własnej woli. // Więc i Wilk będzie umierał, choć bardzo powoli. - śpiewałem pod koniec, kiedy Leśniczy nie miał innego wyjścia, jak tylko przyjąć do wiadomości fakt, że Wilk chciał zostać przez niego postrzelony i teraz wcale nie czekał na ratunek. - Wybrał swą drogę, kiedy był jeszcze szczeniakiem, // Znalazł swój sposób by nie zostać żebrakiem. // A choć wybrał złą drogę, nic nam już do tego, // To jego życie, więc i śmierć będzie jego. - ostatnie dźwięki perkusji, ostatni jęk gitary, bas już milczy, więc i ja zamilkłem.
Nie spodziewałem się owacji na stojąco, a jednak właśnie takie otrzymaliśmy. Nawet nauczyciele wydawali się szczerze zadowoleni z tego, co z takim trudem przygotowały dziewczyny. Dyrektor najwyraźniej był w niebo wzięty, ponieważ nie zwracał nawet uwagi na fakt, że Flitwick w euforii kręci nad głową jego długą brodą.
A więc sukces. Niespodziewany, ale zasłużony, wypracowany przez te długie tygodnie ciężkiej pracy. Niezaprzeczalny sukces, jak się patrzy! Byłem dumny, że mogłem wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Wprawdzie planowaliśmy wystawić to przedstawienie wcześniej, ale i dzisiejszy dzień był tak samo dobry, jak każdy inny. Innym się przecież podobało, a na to nie miały najmniejszego wpływu wielkie wydarzenia, mniejsze lub większe święta. Po prostu byliśmy fantastyczni i dlatego nas doceniono.
- Cudownie, wspaniale! - Slughorn także odpłynął, co było widać po jego rozanielonej minie i rumianej z emocji twarzy.
Dyrektor wyszedł na scenę, kiedy wszystkie osoby zaangażowane w ten projekt pojawiły się na niej by się ukłonić. Byłem tam także ja z moim zespołem i dopiero teraz tak naprawdę przypominałem sobie, że przecież to był występ przed liczną publicznością, a ja tak zwyczajnie nie pamiętałem o tremie. To była magia Zardi. Magia osoby, która potrafiła dać z siebie wszystko i zaangażować w to także innych.
- Zgadzam się w pełni z profesorem Slughornem. - zaczął Dumbledore, stojąc naprzeciwko Zardi i Evans. - I właśnie dlatego przyznaję wszystkim domom po 60 punktów! Nie mogę jednak nie docenić pracy i zaangażowania dwóch reżyserek tego przedstawienia i dlatego dodatkowych 20 punktów chcę posłać na konto Gryffindoru! Zasłużyłyście na to, moje panie. - pogratulował im ściskając ich drobne dłonie. - To jednak nie wszystko, ponieważ zapracowaliście sobie także na dodatkową odrobinę rozkoszy i dlatego mam dla was specjalną ucztę. - klasnął w dłonie i Wielka Sala zaczęła wracać do normalnego stanu. Uczniowie lewitowali na krzesłach prosto na swoje stałe miejsca przy stołach domów, na których pojawiały się właśnie prawdziwe frykasy. To zabawne bo jeszcze niedawno byłem pojedzony, a teraz już czułem, że ssie mnie w żołądku na samą myśl o tym, że wgryzę się w soczyste steki, pieczone ziemniaczki, tarty z owocami.
„Remus Lupin i jego niezaspokojony głód” - tak miała brzmieć druga część przedstawienia, którym był ten dzień mojego życia.

ev88xz

niedziela, 25 października 2015

Notki brak T^T

Nie wyrobiłam się, ponieważ praca dała mi w kość w tym tygodniu. Kolejnego wpisu oczekujcie dopiero w środę!

środa, 21 października 2015

Kartka z pamiętnika CCLXIX - Oliver Ballack

Patrzyłem na wściekłego Reijela i nie potrafiłem ukryć rozbawienia, co tylko bardziej go irytowało. Był dziecięco nieporadny, kiedy tak złościł się na cały świat i próbował znaleźć sobie miejsce, w którym czułby się komfortowo. A wszystko dlatego, że zaledwie przed miesiącem wróciliśmy do Anglii po długich, francuskich wakacjach, zaś on zdążył się już przeziębić, wyzdrowieć i teraz znowu podupadał na zdrowiu. Nie miałem pojęcia, jakim cudem mogło go przewiać, kiedy tak szczelnie otulał się kurtką i fularem, ale nie widziałem innego wyjaśnienia dla jego bólu szyi. Był w stanie przekręcić głowę w prawo, ale w lewo już niekoniecznie. Krzywił się i wściekał, kiedy podczas licznych prób wykonania tego prostego ruchu pojawiał się ból.
Współczułem mu wprawdzie, ale miało to także swoje dobre strony, ponieważ Reijel był zawsze w domu, kiedy wracałem z pracy. Nie mogąc usiedzieć w jednym miejscu, zaczął nawet eksperymentować w kuchni, co kończyło się przypalonym mięsem, krzywo obranymi ziemniakami, a nawet dziwacznym smakiem potraw, ale nigdy nie narzekałem. Wiedziałem, że jedno złe słowo zakończyłoby tę dobrą passę i musiałbym wrócić do przyrządzania szybkich dań zaraz po powrocie z Ministerstwa, a tego chciałem unikać tak długo, jak tylko się dało.
- Nienawidzę tego kraju! - parsknął Reijel, który właśnie wmasowywał w szyję maść rozgrzewającą, do której niemiłosiernie lepiły się jego platynowe włosy. - Życie tutaj jest może proste, ale i tak go nienawidzę! Śmierdzi!
- To pachnie. - poprawiłem go z westchnieniem i odsunąłem dużą, jasną dłoń mężczyzny od jego maltretowanej już teraz szyi. Owinąłem ją szalikiem, aby maść działała jak należy i pogładziłem kochanka po policzku. - Na nos już ci się przerzuciło? - drażniłem się. - To wprawdzie intensywny zapach, ale jednak przyjemny, więc nie przesadzaj.
- Śmierdzący, jak cały ten kraj! - niezadowolone prychanie wielkiego, drapieżnego kota trwało dalej. - Chcę wrócić do Francji! Tam przynajmniej wszystko jest poukładane jak należy! Powinniśmy tam zostać na stałe!
- Przypominam ci, że pracuję w Ministerstwie Magii w Anglii i nie zamierzam codziennie przemierzać niewyobrażalnie wielkiego dystansu z Francji do pracy tutaj. Kominki to nie najprzyjemniejsze środki transportu nawet w kraju, a co dopiero na takim dystansie.
- Więc znajdę ci inną pracę.
- O tak, w to nie wątpię, ale jednak wolę pozostać przy tej, którą mam, jeśli pozwolisz.
- Phi! Nie wiesz, co tracisz! - mężczyzna pociągnął lekko za szalik, ale szybko przypomniał sobie dlaczego ma go na sobie i zacisnął materiał jeszcze ciaśniej na szyi. - Parszywy kraj!
Zostawiłem go z jego narzekaniem sam na sam i wyszedłem z salonu do kuchni by przygotować dla nas kolację. Miałem szczerą nadzieję, że niedługo dorobię się swojego własnego Skrzata Domowego, jako że męczyło mnie już wykonywanie obowiązków, których nigdy nie musiałem robić w domu rodzinnym. Chwilowo jednak nie mogłem pozwolić sobie na luksus pomocy w domu, więc byłem skazany na bezsensowne tracenie czasu.
- Oli! - wołanie z pokoju, który przed chwilą opuściłem sprawiło, że przez chwilę miałem ochotę zapłakać nad moim marnym losem.
- Słucham cię, mój ty niesamowity mięczaku! - rzuciłem słodko wychylając się przez drzwi kuchenne i zaglądając do salonu.
- Zaproś Camusów na kolacje. - mruknął, a ja nie wierzyłem własnym uszom. Może nawet wydałem z siebie jakiś dziwaczny odgłos, ponieważ Reijel powtórzył. - Zaproś ich. Muszę się komuś wyżalić, bo ty nie rozumiesz mojego cierpienia! - a jednak się nie przesłyszałem.
Pokiwałem głową i poczłapałem szybko po naszą niewielką sowę, która potrafiła w mgnieniu oka przenosić wiadomości z jednego miejsca do drugiego w obrębie miasta. Nie chciałem żeby kochanek zdążył się rozmyślić, więc naskrobałem kilka szybkich słów i wysłałem zwierzaka z naprawdę ważną misją. Sam miałem nie mniej istotne zadanie, ponieważ zaproszenie na kolacje oznaczało, że muszę jakąś przygotować. Okazało się jednak, że Reijel już stał w kuchni gotów do pomocy, co nie tylko mnie zaskoczyło, ale też sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, na ile jego dolegliwości ograniczały się tylko do szyi, a na ile sięgnęły już głowy.
- Zamknij się! - prychnął do mnie mężczyzna.
- Nic nie mówię.
- Powiedziałem, że masz się zamknąć! I chodź tu, bo mi zimno! - wyciągnął ramiona rozkazująco, więc nie opierałem się jego woli.
Wtuliłem się w jego ciało i pozwoliłem by z jękiem zdołał znaleźć pozycję, która nie będzie nadwyrężać jego i tak obolałej szyi. Stałem tak na środku kuchni i wcale nie spieszyło mi się do rozpoczęcia przygotowań do kolacji. Od niechcenia machnąłem różdżką kilka razy, kiedy uznałem, że nie zakłóci to rozkosznej chwili w objęciach kochanka i znowu odpłynąłem w przyjemność, jaka stała się teraz moim udziałem.
Reijel zdobył się na wysiłek odsunięcia ode mnie i sięgnął swoimi wargami moich. Spiął się, kiedy źle przekręcił głowę i odczuł związany z tym ból, ale zignorował to całkując mnie zapamiętale, mocno i głęboko. Naprawdę zastanawiałem się, co mu dolega, ponieważ bardzo rzadko był tak normalny i niemal słodki. Przez chwilę nawet pomyślałem, że może chce mnie zostawić i przenieść się do Francji, ale wolałem odrzucić tę ewentualność. Zdecydowanie bardziej odpowiadała mi opcja: chory Reijel = grzeczny Reijel.
Kiedy poczułem dłonie kochanka na swoich pośladkach, wiedziałem już do czego zmierza to niby niewinne przytulanie i odepchnąłem go od siebie, patrząc na niego karcąco.
- Chciałeś gości, więc teraz nie licz na nic poza niewinnym przytulaniem i pocałunkami!
- Więc zmieniłem zdanie, nie chcę żadnych gości... - zamruczał.
- Za późno, już wysłałem wiadomość, więc uspokój się i nie licz na nic poza tym, co już dostałeś! Jeśli się spiszesz, mogę pomyśleć o dogadzaniu ci w nocy, ale na razie możesz o tym zapomnieć. - rzuciłem okiem na stół, gdzie w końcu zaczęły pojawiać się produkty spożywcze. Posłużyłem się więc kilkoma kolejnymi zaklęciami, aby mieć pewność, że wszystko będzie wyglądało jak należy. Nie chodziło o przyjęcie mojego kuzyna i jego męża ze wszystkimi honorami, ale o rozpieszczenie Nathaniela, więc zadbałem aby chleb był wycięty w kształt kwiatów, dzięki czemu pozbywałem się nielubianych przez malca skórek. Podejrzewałem, że Fillip nie będzie zachwycony faktem, że staram się do tego stopnia dogodzić jego synowi, ale chciałem być najlepszym z wujków, więc starałem się, co z kolei nie odpowiadało Reijelowi.
- Dla mnie takich nie robisz. - skomentował wisząc mi nad ramieniem, kiedy kroiłem kwiatki na poszczególne płatki, aby malec nie musiał męczyć się z całością, ale mógł jeść kanapki po małym kawałku.
- Może dlatego, że ty nie masz takich wymagań, ale jeśli chcesz to proszę. Kwiatki dla ciebie. - podałem mu skórki chleba. W końcu mój kochanek bardzo je lubił, więc nie widziałem problemu w tym, aby zjadł resztki, których nie zaserwuję przecież moim gościom. Nie był zachwycony, co wcale mnie nie zdziwiło, ale nagle na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Tym razem to on zaczął rzucać zaklęciami, a skórki pozostałe po kanapkach Nathaniela dzieliły się na mniejsze kawałki. Reijel z bezczelnym uśmiechem zaczął przygotowywać malutkie koreczki i doskonale wiedziałem, że ma zamiar poczęstować nimi naszych gości. Nawet nie protestowałem, ponieważ z nim i tak nie miałbym najmniejszych szans.
- Nie jestem psem jakiegoś smarkacza, żebym miał jeść to czego on nie chce. - powiedział dumnie i zadowolony zaczął układać swoje dzieło na talerzu. Skórka chleba, rulonik z szybki, rulonik z sera, raz oliwka, raz pomidorek koktajlowy. - Tak, jestem geniuszem, a ty mnie nie doceniałeś. - zwrócił się do mnie, kiedy jego dzieło było już gotowe.
- Najwyraźniej. - przyznałem rozbawiony i klepnąłem go w pośladki przechodząc obok.
Reijel miał lepsze i gorsze dni, więc nasze wspólne życie nigdy nie było usłane różami, ale im dłużej byliśmy razem, tym lepszy się stawał, a przynajmniej miałem wrażenie, że tak właśnie jest. Nadal bywał niemiły, samolubny, zimny i wyrachowany, ale coraz częściej pozwalał sobie na bycie normalnym człowiekiem o ludzkich odruchach.
Nie bałem się już tego, co zrobi, jeśli coś mu się nie spodoba, nie byłem już smutnym, wystraszonym człowiekiem z depresją, który nie jest pewny kolejnego dnia swojego życia. W końcu żyłem normalnie i mogłem odważnie spojrzeć w twarz kuzynowi, który wiódł swoje własne rajskie życie na drugim końcu miasta.
Reijel wycisnął z moich oczu morza łez, robił ze mną, co mu się żywnie podobało, wyciągnął mnie z bagna jednostronnej miłości i topił w mroźnym jeziorze swojego samolubnego uczucia, a wszystko po to, abym teraz mógł z całą pewnością stwierdzić, że jestem szczęśliwy.

Reijel Lucifer