niedziela, 30 września 2012

Już jest!

2 października
Ten dzień po prostu musiał kiedyś nadejść, chociaż łudziłem się, że nie nastąpi zbyt prędko. Nie wiem czy okłamywanie samego siebie ma jakiś sens, ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym zbyt wiele. Po prostu chciałem dać sobie czas na oswojenie się z myślą, że moja rutyna dnia codziennego zmieni się odrobinę wraz z odwiedzinami profesora Hulicka. Teraz postawiono mnie przed faktem dokonanym i podczas wyjątkowo uroczystego śniadania przedstawiono nam mężczyznę niższego i grubszego niż na zdjęciu, jakie widzieliśmy.
- Zdjęcie musiało być stare. – stwierdził szeptem Sheva.
- Lub magicznie poprawiane. – dodał Peter. – Też chciałbym tak dobrze wyglądać na fotografiach, które mama wysyła rodzinie.
- A jakie to ma znaczenie? – wzruszyłem ramionami. – Wielki profesor to wielki profesor. Nawet, jeśli brakuje mu kilku centymetrów wzrostu i kilka centymetrów wypływa bokami.
- Remi, spójrz na niego. No tylko popatrz. – Andrew złapał mnie lekko za głowę i wykręcił ją w stronę witającego się z nauczycielami profesora. – Czy ty naprawdę wierzysz, że ten pulpet na wykałaczkach zdoła porwać nas swoją przemową? Bo chyba nie sądziłeś, że dyrektor podaruje sobie wstępy i pozwoli nam wyjść zaraz po wchłonięciu tych smakołyków?
- Prawdę mówiąc, na to liczyłem...
- Zapomnij! – chłopak wepchnął mi do ust łyżeczkę jajecznicy z pomidorami. – Dumbledore lubi tego typu zabawy, więc czeka nas długa i nudna przemowa, jak to bywa w przypadku pulpetów. – wyjął łyżeczkę z moich ust, poczekał aż pogryzę jajko, przełknę, a wtedy wepchnął między moje wargi kawałek chleba i kolejną porcję jajecznicy.
Postanowiłem się chwilowo nie odzywać, by nie narazić się chłopakowi, który dał mi spokój i pozwolił znowu jeść samemu, chociaż bez pytania dołożył mi jajecznicy na talerz i posmarował kromkę chleba masłem. Zjadłem szybko wszystko, co miałem, by uniknąć kolejnej dokładki i wypiłem dwa kubki kawy zbożowej z mlekiem na zakończenie posiłku. Czułem się pełny i naprawdę zadowolony. Chyba potrafiłem zrozumieć Petera, dla którego jedzenie stanowiło rozkosz wartą kontemplacji i dlatego nie przejmował się specjalnie swoją tuszą. Każdy musiał się w życiu z czegoś cieszyć, a kiedy nie miało się ku temu wielu powodów to sięgało się po jedyny pewny. Kto wie, czy nie skończyłbym jak on, gdybym nie miał innych przyjemności w życiu.
Nie minęło więcej niż pół godziny, kiedy wszystkie półmiski zostały opróżnione, a dyrektor stanął przy ustawionej przed stołem nauczycielskim mównicy. Odchrząknął by w ten sposób dać nam do zrozumienia, że mamy być cicho i uśmiechnął się przyjemnie, jak miał to w zwyczaju. Na szczęście stoły nie zostały opróżnione, ale pojawiło się na nich trochę deserów, które miały nam chyba umilić przemowę, jaką w tej chwili zapowiadał Dumbledore, a do której przygotowywał się Hulick. Biorąc sobie do serca słowa Shevy przygotowałem się na najgorsze nakładając na deserowy talerzyk kilka różnych ciast. Nie myślałem o odchudzaniu, bo przecież i tak byłem w pełni akceptowany przez Syriusza, a ćwiczyć mogłem zacząć w każdej chwili.
- Syri? – przypadkowo spojrzałem na chłopaka, o którym myślałem i wtedy zauważyłem, że także i on nakłada sobie jakieś ciacho, co w jego przypadku zakrawało na samobójstwo.
- Chcę tylko sprawdzić, czy mi przeszło. – wyjaśnił cicho, gdyż nie chciał by go słyszano akurat w chwili, gdy dyrektor ustępował miejsca profesorowi Hulickowi.
I zaczęło się. Długa, nudna przemowa zawierająca tysiące nazw własnych, opisów, zachwytów nad robakami i prawdę mówiąc niczego konkretnego nie usłyszałem przez dobre kilkadziesiąt minut. W końcu mężczyzna zaczął rozwodzić się nad magicznymi właściwościami i umiejętnościami niektórych owadów jednak nie raczył wymienić żadnego konkretnego byśmy mogli rozpocząć własne badania. A przecież większość osób uznałaby jego wykład za o wiele ciekawszy gdyby raczył nam powiedzieć, jakiego owada dodaje się do eliksiru usypiająco manipulującego, bądź ze skrzydeł, jakiego motyka zbiera się pyłek miodowy dodawany do ciast najlepszych cukierni francuskich. Każdy konkret byłby w tej sytuacji wyjątkowo mile widziany, ale żadnego nie otrzymaliśmy. Niestety zaraz potem profesor zaczął rozwodzić się nad tańcem godowym niektórych żuków, a ostatecznie nawet ja padałem znudzony. Nic, więc dziwnego, że wszystkie desery dawno się już skończyły, a Syriusz wyzbierał wszystkie pestki z marynowanych wiśni i teraz zbudowawszy katapultę z łyżeczek strzelał pestkami na talerz Pottera. Oglądanie jego wyczynów stało się atrakcją dnia i niewiele osób pamiętało w ogóle, że mają do czynienia z przemówieniem genialnego entomologa.
Przez chwilę nawet ja podziwiałem wprawę, z jaką mój chłopak trafia w sam środek talerza okularnika. Tyle że w takich sytuacjach coś zawsze musiało pójść nie tak. Syriuszowi zadrżała ręka, źle uderzył w łyżeczkę i ostatecznie trafił pestką w oko Petera, zaś łyżeczka odskoczyła spadając z brzękiem na podłogę pośrodku przejścia pomiędzy naszymi stołami, a stołem nauczycielskim. Nie stało się nic poważnego, ale Hulick zamilkł, a to sprawiło, że wszystko wydawało się o wiele głośniejsze niż w rzeczywistości.
Spojrzenia nauczycieli szybko przeniosły się w łyżeczki na Syriusza. Musieli widzieć jego zabawę i teraz nie mieli wątpliwości, co do tego, czyja to sprawka. Z resztą, gość wydawał się oburzony toteż Syriusz rumiany na twarzy wstał z miejsca poczłapał po swój sztuciec kłaniając się, kiedy wylewnie przepraszał profesora. Nakłamał tłumacząc się niezdarnością i wypadkiem, za który bardzo się wstydzi, ponieważ ośmielił się przerwać tak pasjonujący wykład. Na szczęście Hulick przyjął jego przeprosiny i musiał uwierzyć w naopowiadane mu bzdury, gdyż machnął w końcu lekceważąco ręką i ciągnął dalej. Podejrzewałem, że jest tak przejęty swoimi słowami, że nie zauważał, co działo się w około.
Syri wrócił na swoje miejsce klnąc cicho pod nosem. Usiadł, podparł policzek dłonią i patrzył znudzonym wzrokiem w podwyższenie dla groma pedagogicznego. Nie był jedynym, który tak właśnie postąpił. Po „brutalnym” przerwaniu zabawy, która tak zainteresowała większość uczniów, nie znaleziono innego sposobu radzenia sobie z zanudzającym mężczyzną.
Obserwowałem jak McGonagall karci ziewającego ukradkiem Camusa i przecierał zaspane oczy walcząc z przemożną ochotą zamknięcia powiek. Tłumaczył jej się szeptem i musiałem przyznać, że życie z Fillipem zmieniło go trochę. Częściej pozwalał sobie na odrobinę luzu i swobody, a mimo to nadal był obiektem westchnień nastolatek, które naprawdę liczyły na jego rozwód z żoną. Chyba nie chciały dopuścić do siebie myśli, że Fillip nie jest opiekunką jego dziecka, ale matką.
Huknęło, trzasnęło, plasnęło. Do Wielkiej Sali wtoczył się Hagrid, a jego obecność przyjęto z ulgą i radością.
- Przepraszam, przepraszam, spóźniłem się! – zatroskany jedną ręką przylizywał włosy na głowie, zaś drugą miał zajętą ciągnąc za sobą wielkiego jak krowa żuka jelonka. Trzymał go przy tym za róg i położył skrzydełkami na wózeczku, który ułatwiał transport. – To wszystko, dlatego, że uciekał skubaniec! Alem go dogonił i złapał! To prezent dla pana, panie psorze! – pchnął wózeczek i leżącego na nim owada, który wierzgał nogami. – Nazywa się Jeluś.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem, jak i każdy inny uczeń, ale powstrzymywaliśmy się pamiętając jak gość naszego dyrektora zareagował na poprzedni incydent. Tym razem aż poczerwieniał ze złości, ale kiedy przyjrzał się dokładniej zdobyczy Hagrida jego oczy rozbłysły pasją.
- Jeden do zera dla wielkoluda. On miał lepsze wejście. – rzucił któryś ze starszych chłopaków do Syriusza i poklepał go po plecach. – Jeszcze kilka takich niespodzianek, a nawet McGonagall zapomni o twojej katapulcie.
- Taa, dzięki.
Przy stole Hufflepuffu zakotłowało się. Jakaś Puchonka zemdlała na widok wielkiego robaka, którego przyciągnął gajowy. Hulicka wcale to nie obeszło. Doskoczył do żuka i zaczął go dotykać, badać, osłuchiwać i sam nie wiem, jak nazwać to, co jeszcze mu robił powtarzając na okrągło jak bardzo jest to wszystko zachwycające, wspaniałe, niesamowite. Dla mnie było po prostu ciekawsze niż jego przydługie przemówienie. Hagrid miał u mnie plusa.

piątek, 28 września 2012

Z wizytą

Przy okazji, ZAPRASZAM do mnie na:

Recenzje książek i mang (dopiero zaczynam) - http://werewolf-rain.blogspot.com/

Z miłości do książek na FB - https://www.facebook.com/WerewolfRain

 

 

28 września
Wcale nie cieszyła mnie wizja odwiedzin u Hagrida, co może było trochę bezduszne, ale prawdziwe. Każdorazowe spotkanie z gajowym wiązało się z poważnymi konsekwencjami, czy to dla psychiki, nosa, czy też żołądka. Już sam widok chatki w pobliżu Zakazanego Lasu wywoływał u mnie dreszcze. Jego herbatki były kiepskiej, jakości, ciastka paskudne i nawet opcja nie ruszania niczego wydawała się mało prawdopodobna. Hagrid był dobrodusznym, naiwnym mężczyzną, który nie jest w stanie ugościć przyjaciela bez obskakiwania go i oferowania wszystkiego, co tylko w jego domu zdoła znaleźć. A wtedy nie mogłem odmówić bez konkretnej i naprawdę dobrej wymówki. Nie chciałem przecież urazić tego poczciwego wielkoluda. Westchnąłem ciężko i zauważyłem, że przyjaciele zachowują się podobnie. Może nawet myśleli o tym samym? W końcu Hagrid słynął z gościnności, a żaden z nas nie przepadał za tą jego cechą.
- Chyba nas wyczekiwał. – mruknąłem, kiedy dostrzegłem, jak kudłata, wielka postać wychodzi ze swojego małego domku. On również musiał nas dostrzec, gdyż zaczął machać swoją ogromną ręką i trzymał swojego psa blisko nogi, by przypadkiem nie rzucił się na nas okazując swoją sympatię. Nie mieliśmy zamiaru skończyć, jako wylizane, zaślinione figurki ludzi.
- Chodźcie, chodźcie! – zagrzmiał mężczyzna, a pod krzaczastą brodą chyba krył się uśmiech. To ciężko było określić nawet z bliska. – Tak się cieszę, że jesteście!
Byliśmy już na tyle blisko, że mogliśmy dostrzec całe beczki pełzających robali, które wychodziły z nich uciekając i wracały, jakby nie wiedziały, w którą stronę należy się kierować.
- A to jest... – James wskazał palcem tysiące ślimaków, miliony dżdżownic, całą masę żuków.
- Przecież wiesz, co to! – Hagrid ponaglił nas byśmy weszli do jego chatki. Zrobiłem to z niejaką przyjemnością, w co sam nie mogłem uwierzyć, byleby nie patrzeć na wszystkie te wijące się owady. To był naprawdę paskudny widok. – Pisałem ci, jakie mam zadanie. – kontynuował mężczyzna rozsiadając się na topornym, masywnym krześle. – Mam pomagać wielkiemu profesorowi w jego badaniach! Muszę się należycie przygotować! Nadal nie uważam, żebym był do tego stworzony i czuję, że namieszam, coś sknocę, ale nie mam wyjścia. Muszę być twardy, prawda? – spojrzał na nas z nadzieją.
- Tak, tak, musisz! – Sheva zaczął gorliwie przytakiwać.
- To, że się dokształcasz jest godne podziwu. – pociągnąłem. – Profesor na pewno by to docenił.
- O, tak! – wcisnął się w to Syriusz. – A kiedy mu pokażesz swoje zdobycze...
- Wtedy wcale nie będzie taki zachwycony. – dokończył przygnębiony nagle brodacz. – To zwyczajne owady. Jest ich pełno wszędzie, a ja chciałbym mu pokazać coś wyjątkowego! Coś, czego nie ma nigdzie indziej!
- To akurat da się zrobić. – mruknąłem pod nosem.
- Widzicie, ja jestem przeciętny, może nawet głupi, a on... On jest wielki! I dlatego powinien mieć do czynienia z czymś wielkim! – uderzył dłońmi o stolik, który zatrzeszczał, jakby zaraz miał się rozpaść.
- I w całym Wielkim Lesie nie ma żadnego wielkiego robala? – zapytał z niedowierzaniem Peter, który już rozglądał się za jakimś poczęstunkiem. On nigdy się nie nauczy.
- Nie ma. Wszystkie się gdzieś wyniosły! Wszystkie... – zawahał się i chyba zarumienił. – Grzeczne. – dokończył. – Ah, wybaczcie! Co ze mnie za gospodarz! Tak się wszystkim przejmuję, że niczego wam nie podałem.
- Siedź, ja się tym zajmę! – Sheva zerwał się z krzesła i zaczął uważnie oglądać wielkie filiżanki, sagan z wodą i powoli to on zajął się napojem dla nas. Miałem pewność, że to, co nam zaserwuje będzie najlepszym, na co mogliśmy liczyć u gajowego.
- Dziękuję. – westchnął Hagrid i wrócił do opowieści dotyczącej jego problemu. – Nie wiem, co robić. Zupełnie jakby wszystko wyczuło, że coś się święci i dały nogę! Nawet nie wiecie, jak bardzo się martwię. Jeśli taka znakomitość skrytykuje mnie później podczas jakiegoś publicznego wystąpienia... To będzie straszne! Każdy będzie się ze mnie nabijał! Gajowy w Hogwarcie, a tak naprawdę nie robi nic poza uprawianiem swojego ogródka. To wstyd! – zastanawiałem się skąd Hagrid w ogóle będzie wiedział, że coś o nim wspominano, ale nie odważyłem się głośno wyrazić swoich wątpliwości.
- Jeśli one coś wyczuły – zacząłem powoli i z namysłem by nie rzucić jakiegoś głupstwa, które odbiłoby się później na nas wszystkich, jak kłamstwa Pottera. – to i tak nie miały gdzie uciekać, prawda? A przynajmniej nigdzie poza Zakazany Las. Nie wyszły z niego, bo ktoś zauważyłby chodzące wolno wielkie robaki i zaalarmowałby odpowiednie władze. Jeśli takowe w ogóle istnieją. A więc one muszą być tutaj. W Proroku nie było ni słowa o zmutowanych gąsienicach. – jak chociażby tak, którą mieliśmy okazję spotkać kilka lat temu.
- W sumie... Masz chyba rację, Remusie. – mężczyzna przytaknął, a jego rozczochrane włosy posypały się po masywnej piersi. Sheva właśnie położył przed nami herbatę zapewniając cicho, że zrobił, co w jego mocy, by smakowała jak należy. Nie wydawał się niestety przekonany, co do swojego osiągnięcia.
- Tylko pomyśl. Gdzieś tam – wskazałem za okno, by zwrócić jego uwagę na Las, a samemu obwąchać swój napój dla pewności, że będę w stanie go wypić. – Gdzieś tam są miejsca idealne dla różnych owadów. Skoro nazbierałeś tyle miniaturowych to znak, że wiesz, gdzie szukać podobnych, prawda? Więc musisz znaleźć miejsca takie same, ale większe. Zdecydowanie większe!
- Jak tak o ty mówisz, to ma sens. – zgodził się ze mną gajowy i westchnął nagle z ulgą. – Jednak nie ma to jak rozmowa z przyjaciółmi! Wy zawsze znajdziecie jakieś rozwiązanie problemu! Gdybym wiedział zaprosiłbym was wcześniej! Może zechcielibyście mi towarzyszyć...
- Nie! – niemal krzyknąłem, a przyjaciele popatrzyli na mnie trochę zaskoczeni moją reakcją. – Nie wolno nam wchodzić do Zakazanego Lasu, pamiętasz? – dodałem spokojniej. – Dyrektor mógłby się o tym dowiedzieć, a wtedy mielibyśmy problem. – w rzeczywistości po prostu nie chciałem się spotkać z żadnym potworem, czy wielkim owadem. Nie uśmiechała mi się wizja ucieczki przed kleszczami, przeskakiwanie ponad oślizgłymi cielskami, czy też unikanie miażdżących kleszczy. Zwyczajnie liczyłem na spokojne dni i relaks. Tym bardziej, jeśli mieliśmy przed sobą okropny mecz quidditcha, o którym moi dwaj grający przyjaciele wydawali się zapominać. – Z resztą, my również mamy wiele na głowie przed przyjazdem profesora. – rzuciłem wymowne spojrzenia Syriuszowi i Jamesowi.
- A, no tak. Musimy ćwiczyć. – J. skinął głową niezadowolony. Ich najbliższe dni miały być zapełnione treningami, a gdybyśmy zgodzili się na wyjście z Hagridem wtedy to ja, Sheva i Peter musielibyśmy wziąć na siebie ciężar spełnienia obietnicy. O nie, na pewno nie ruszyłbym się nigdzie bez Syriusza! On był moją pewnością, że nic się nie stanie, że będę miał obrońcę, nawet, jeśli nie potrzebowałem takowego, jako wilkołak. – Dali nam głupie przebrania żuków i mamy w nich grać. Auć!
Nie mogłem ukryć uśmiechu, jaki wcisnął się na moje usta. Potter wygadał wszystko i teraz nie musiałem ukrywać swojej wiedzy. Syriusz zemścił się za to depcząc pod stołem nogę okularnika nawet nie kryjąc się z tym gestem.
- Miałeś siedzieć cicho! – warknął.
- Oh, więc będziecie w... przebraniach? – naprawdę starałem się odegrać tę rolę przekonywująco. Miałem być zaskoczony, więc byłem. Chyba. – Żuków? – roześmiałem się, chociaż wiem, że nie powinienem. A może wręcz musiałem? Syri był nadąsany, zaś J. masował swoją obolałą stopę. Chyba żaden z nich nie miał pojęcia, że moja wesołość wywołana jest wspomnieniem tego, jak wyglądali w swoich strojach, nie zaś samą ideą kostiumu.
- Naprawdę?! – Hagrid klasnął w dłonie wyraźnie zachwycony. – Więc ja też przyjdę popatrzeć! Najpierw wy zachwycicie profesora, a wtedy ja dowalę mu moimi wielkimi robaczkami! To będzie sukces! – byłem pod wrażeniem tego, jak szybko jego nastroje potrafią się zmieniać.
- Taaaak, to będzie sukces. – przytaknął bez przekonania Peter i zamilkliśmy pijąc herbatę, kiedy gajowy w dalszym ciągu snuł swoje wspaniałe plany zabłyśnięcia przed sławnym entomologiem.

środa, 26 września 2012

Nie! Nie powiem!

Notka pisana na chorego =3=

 

27 września
- To będzie katastrofa! – Syriusz przeżywał nowe stroje od wczorajszego dnia i najpewniej miało to być tematem przewodnim na najbliższe tygodnie. Nie wiedział, że je widziałem i nie planowałem mu o tym mówić. Nie chciałem go zawstydzać, a wydawał się tym niesamowicie przejęty. Podejrzewałem, że miało to coś wspólnego z męską dumą, chociaż moja miała się dobrze i nie czułem bym kiedykolwiek ją męczył. Chociaż... Może zwyczajnie wcześniej jej nie odczuwałem, gdyż teraz raczej nie zgodziłbym się na strój baranka, a dawniej nie miało to dla mnie znaczenia.
- Dasz sobie radę, cokolwiek wymyślił dyrektor. – starałem się go pocieszyć nie zdradzając posiadanej wiedzy. Martwiłem się tylko, że Sheva i Peter wygadają się, co im powiedziałem, a wtedy Syri byłby wściekły, że go okłamywałem, czy raczej, że nie mówiłem mu całej prawdy.
- Jeśli chcemy wygrać, wszyscy musimy dać radę, a na to się nie zanosi. – mruknął pod nosem, jakby do siebie. Nie odważyłem się na słowa pocieszenia typu „będziesz najlepszy nawet, gdy przegracie”. Syriusz był już na takim etapie, gdy w drużynie, gdzie nie było mowy o jakiejkolwiek porażce. Musiał być najlepszy, dawać z siebie wszystko i zawsze wygrywać z klasą.
Odczuwałem pewną satysfakcję z faktu, iż ja nie musiałem być do tego stopnia perfekcyjny. Miałem odnosić sukcesy by nie tracić wiary w siebie i to by było na tyle. Nie musiałem być najlepszy, mogłem być zwyczajnie dobry. I wydaje mi się, że taki właśnie byłem.
- Wiesz, że jest sposób żeby... – James zaczął, ale nie skończył. Syriusz spojrzał na niego gniewnie, jakby ten odważył się właśnie zdradzić największą tajemnicę wszechświata.
- Zapomnij o tym, J.! To wykluczone! Nigdy się na to nie zgodzę!
- Wtedy mielibyśmy szansę wygrać.
- Nie! – zauważyłem, że chłopak rzucił mi pospieszne spojrzenie, jakby chciał się upewnić, że temat mnie nie zainteresował. A więc chciał coś przede mną ukryć?
- Ja chętnie usłyszę, co to za pomysł. – miałem ochotę pognębić trochę Blacka. W końcu, potrafił być słodki, gdy mu na czymś zależało.
- Nieeee... – Syri ostrzegawczo przeciągnął słowo patrząc wymownie na Pottera.
- I tak się dowie, a ja nie zdradzę tego, czego nie mogę. – okularnik machnął ręką i zanim mógł zostać powstrzymany wyrzucił z siebie szybko. – Chodzić w nowych strojach codziennie! – ot i było po wszystkim. – Wtedy mielibyśmy czas by przyzwyczaić się do nich o tego stopnia, by naturalnie grać i wygrać z Ravenclaw.
Kruczowłosy skrzywił się i klapnął na kanapie przed kominkiem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Rzadko bywał taki rozkoszny i uparty. Z przyjemnością patrzyłem na jego nadąsanie. Podrapałem go nawet po głowie jak dziecko, które należy pocieszyć.
- Dacie sobie radę. – powiedziałem z uśmiechem, jako że nagle zacząłem poważnie w to wierzyć. Oni po prostu musieli podołać postawionemu przed nimi wyzwaniu. Jeśli nie oni, to kto? – Będziecie najlepsi. – usiadłem na kolanach Syriusza tyłem do niego. Nie przejmowałem się tym, kto to zobaczy i co sobie pomyśli. Po prostu sięgałem po to, czego chciałem. Oparłem się o chłopaka z zadowoleniem na twarzy. Poklepałem jego dłonie, kiedy mnie objął. Rysowałem po nich palcem, lekko drapałem i miałem ochotę na więcej pieszczot, gdyby tylko było to możliwe. Niestety, Syriusz na pewno nie zdołałby się skupić na niczym, gdyby tylko przypomniał sobie o swoim stroju żuczka. Dla oszczędzenia mu kompromitacji nie zmuszałem go do zainicjowania czegoś więcej niż tego, co już miałem.
Kruczowłosy musiał być bardzo zmęczony, gdyż położył głowę na moim ramieniu i zamknął oczy zaciskając je mocno. Może nawet go piekły? Miałem nadzieję, że jednak się nie rozchoruje z powodu wycieczki do cieplarni na deszczu i ciężkiego treningu dzisiaj. Musiałem o niego dbać, kiedy sam zapominał o tym całkowicie, a teraz był tak pochłonięty nieszczęściem, jakim był pierwszy mecz, że nic nie mogło być od tego ważniejsze.
Pogłaskałem go po głowie i starałem się nie ruszać zbyt gwałtownie, by mógł leżeć, czy nawet spać, do woli. Sam chętnie położyłbym się spać, jako że dzień obfitował w emocjonujące wydarzenia. Tyle, że nie potrafiłbym zasnąć, gdyby przyszło, co, do czego. Za dobrze się znałem. Teraz byłem rozleniwiony, ale wystarczyłoby przejść do pokoju, a cała senność zniknęłaby od razu.
- Zdradź mi, jakie są wasze nowe stroje. – szepnąłem chłopakowi na ucho, ale ten pokręcił tylko głową.
- Zabronię ci oglądać ten mecz. – rzucił prosto w moją szyję. – Nie powinieneś mnie oglądać w takim stanie, w jakim wtedy będę. Nie ma nic gorszego niż ośmieszenie się przed chłopakiem. Nie, nie powinieneś mnie nigdy w tym oglądać.
- W czym? – miałem nadzieję, że się na to złapie, ale niestety, on nie był głupi. Ukąsił mnie w szyję zaczepnie, ale ani na chwilę nie uniósł powiek.
- Nie dowiesz się. To było najgorsze doświadczenie, z jakim miałem okazję się zetknąć. Wybacz, Remi, ale nie, nie i jeszcze raz, nie.
Poklepałem go po udzie i zmieniłem szybko temat, by nic nie wymknęło mi się spod kontroli.
- Mam ochotę na gorącą wodę z dużą ilością bardzo słodkiego soku z malin i samymi malinami. Taki z cyklu „jeden kubek i zdrowie na całą jesień”. – mówiłem, co tylko przyszło mi do głowy i nie spodziewałem się, że ten jeden raz naprawdę mi się uda i dostanę to, czego chciałem. A jednak, jakbym miał jakieś tajemnicze układy ze Skrzatami z kuchni, przede mną na stoliku do szachów pojawił się kubek aż do połowy wypełniony dorodnymi malinami, zalany rumianym płynem, który pachniał cudownie. Moi przyjaciele zachwyceni zaczęli wygłaszać swoje własne prośby dotyczące napojów. O dziwo, każde z nich dostało swoje zamówienie w przeciągu kilku sekund. Skrzaty musiały być w świetnych humorach. Zazwyczaj jednak nie reagowały w takim tempie. A może to tylko element przygotowań przed odwiedzinami entomologa?
Podmuchałem parujący napój i wziąłem ostrożnie łyk. Był słodziutki i czułem prawdziwe owoce, które miały zbawienny wpływ na moje ciało. Od razu czułem się pełen energii i ciepła, które było niezbędne podczas chłodnych wrześniowych nocy.
- Poooooteeeeeeerrrrr! – chociaż wołano Jamesa odwróciliśmy się wszyscy by spojrzeć na starszego od nas chłopaka wystawiającego głowę za drzwi swojej sypialni. – List do ciebie! – nawoływał. – Ten zezowaty puchacz musiał pomylić okna, więc z łaski swojej podejdź i odbierz, co twoje. Ja jestem w samych gaciach, więc nie będę się pokazywał światu. – śmiałem wątpić by świat chciał w ogóle go podziwiać, gdyż był dwa razy tęższy od Petera, a to wydawało mi się być wyczynem. Slughorn i Hulick, którego plakat nadal wisiał w Wielkiej Sali, się nie liczyli, jako że byli oni dorośli.
J., który początkowo był równie zaskoczony, co my, zatarł ręce i popędził po swoją korespondencję. Nie spodziewał się jej, ale nie ulegało wątpliwości, iż koślawe litery, które byłem w stanie dostrzec, kiedy koperta znalazła się bliżej, zdradzały nadawcę, którym był Hagrid. Jakże się cieszyłem, że nie dołączył do listu woreczka swoich ciasteczek! Żywiłem także nadzieję, iż nie było to zaproszenie do niego na herbatkę i sławetne wypieki. Mój żołądek na pewno by tego nie zniósł.
- To do Hagrida. – czy James naprawdę myślał, że tego nie zauważyliśmy? – Jest cały w nerwach, bo wysyłają go do pomocy temu... temu doktorowi, no wiecie, któremu! Jakoś tak dziwnie mu było. Prosi o nasze wsparcie, więc musimy go odwiedzić.
- Kto musi, ten musi. – Sheva dotąd milczący, teraz patrzył wymownie na okularnika. – Nas w to nie mieszaj.
- Za późno. On prosi także o wasze odwiedziny, więc nie możecie się wykręcić. Poza tym, dawno nas nie było w Zakazanym Lesie. Warto tam wpaść razem z Hagridem i tym doktorkiem.
- Wybaczcie, że przerwę, ale pomówimy o tym innym razem. Syriusz zasnął. – przerwałem łagodnie kolegom i wskazałem kciukiem drzemiącego na moim ramieniu Blacka. O, tak. On potrafił być słodki.

niedziela, 23 września 2012

Gra?

26 września
Pierwszą zaskakująca informacją tego dnia był fakt odwiedzin w naszej szkole wielkiego entomologa, profesora Desygniusza Hulicka, który planował prowadzić badania nad owadami w Zakazanym Lesie. Nie wiem, co ciekawego mógł tam znaleźć, ale nie ulegało wątpliwości, że w okolicach Hogwartu kręci się wiele wyjątkowych gatunków, które miałem okazję poznać podczas małego wypadku, jaki urządziliśmy sobie z przyjaciółmi kilka lat temu. Nawet nie chciałem sobie przypominać tego wielkiego robala, na którego się natknęliśmy!
Profesor Desygniusz Hulick przypominał budową ciała Slughorna. Był mężczyzną średniego wzrostu, tęższym, o rumianej twarzy przypominającej pączek z marmoladą, którą stanowiły grube usta. Nie miał wąsów, a jedynie zgrabną, zadbaną brodę. Dałbym mu na oko pięćdziesiąt lat, chociaż był już lekko posiwiałym jegomościem z okrągłymi, małymi okularkami na perkatym nosie. Nigdy nie byłem dobry w ocenianiu wieku innych osób.
Drugą nowością tego dnia był trening quidditcha, który miał się zdecydowanie zmienić od tego czasu. Dyrektor uznał, że otwarcie sezonu nieprzypadkowo splotło się w czasie z przyjazdem wielkiej znakomitości, a więc pierwszy mecz miał być uroczystością poświęconą samemu profesorowi entomologii. Dla większości z nas nie byłoby to znaczącym przeżyciem, gdyby nie fakt, że odbiło się na obu drużynach grających w pierwszym meczu, a więc na Gryffindorze i Ravenclaw.
- Nie wierzę. – Syriusz patrzył zszokowany na swój nowy strój, w którym miał rozegrać pierwszy mecz w tym roku. – Nie wierzę. – powtarzał w kółko. Gdybym był na jego miejscu pewnie zachowywałbym się podobnie. Niestety nie mogłem się odezwać, jako że ukryty pod peleryną Jamesa zakradłem się na ich trening bez zaproszenia.
- Czy to ja mam coś nie tam z okularami, czy wy też widzicie to, co widzę ja? – James wydawał się wyjątkowo delikatny. Spodziewałem się raczej przekleństw i wybuchów, nie zaś sceptycyzmu.
- Niestety, Potter. Twoje bryle są sprawne, to zbiorowa halucynacja. – Jimmy, jeden ze starszych chłopaków grających w drużynie, zechciał udzielić mu odpowiedzi.
- To jakiś żart dyrektora, jestem tego pewna. – Brigida, będąca naszym pałkarzem, uśmiechnęła się niepewnie. – Prawda?
- To nie jest żart, nie są halucynacje, ani żadnego rodzaju objawy choroby umysłowej. – Camus wystraszył nawet mnie swoim pojawieniem się. Przez chwilę myślałem, że na mnie patrzy, ale ochłonąłem, gdyż było to niemożliwe i nawet on nie mógł posiadać takich umiejętności. – To są wasze nowe stroje na najbliższy mecz. I na waszym miejscu nie wybrzydzałbym. Jeśli nasz gość przyjmie ten rodzaj powitania z entuzjazmem podejrzewam, że mecz finałowy również może tak wyglądać. Profesjonalista musi być przygotowany na wszystko podczas trwania gry, więc uznajcie to za element dodatkowego treningu. Dodam, że kolejne dwie drużyny również będą musiały przez to przejść. To w ramach sprawiedliwej przeszkody i pożegnania profesora Hulicka.
- Pan raczy żartować. – oburzyła się inna z dziewczyn grających w Gryffindorze. – Mamy grać w tym? – podniosła do góry swój strój, który stanowiło przebranie żuka.
- Wasi przeciwnicy będą muchami. – pozwolił sobie zauważyć nauczyciel. – Slyhtherin modliszkami, zaś Hufflepuff pszczołami. Nie trafiliście idealnie, ale i nie najgorzej.
- Żuk główno toczy, mucha na nim siada. To naprawdę taka wielka różnica? – Syriusz nie owijał w bawełnę. – Dla mnie to jedno i to samo, ale jeśli pan widzi to inaczej to ja chętnie posłucham, co ma pan do powiedzenia na ten temat. – jego wyzywające spojrzenie widocznie rozbawiło Camusa, który uśmiechnął się lekko.
- Widzisz, Syriuszu, tak się składa, że to nie ja będę latał w takich głupich przebraniach. Ja się z tego wywinąłem, bo przecież sędzia musi mieć wolne ręce i zajmować możliwie najmniej miejsca. – o tak, musiał odczuwać wielką satysfakcję, kiedy to mówił. Zazwyczaj był miły i uczynny, ale teraz miałem okazję zobaczyć inną jego twarz. Taką, której nie pokazywał, na co dzień. – Radzę się szybko przebierać i poćwiczyć manewry i samą grę. To nie będzie łatwe zadanie, a przecież każdy chce zdobyć puchar.
- Pan ma w tym swój interes, prawda? – James spojrzał na profesora uważnie, jakby już wyczuł coś podejrzanego.
- Oczywiście. – Camus wzruszył ramionami. – Dla mnie to okazja do śmiechu i dobrej zabawy.
Odpowiedziały mu ciężkie westchnienia. Mężczyzna zostawił naszą drużynę sam na sam z ich problemem. Ja również wolałem się usunąć z drogi. Usiadłem na najniższej trybunie, wiedząc, że będzie to najbezpieczniejsze z miejsc i czekałem. Camus w tym czasie przygotował miotły i piłki. Ze względu na nowe „stroje” musiał być obecny podczas treningów. Miał się opiekować uczniami nieprzyzwyczajonymi do kostiumów, które z początku mogłyby stanowić dla nich zagrożenie. Tak przynajmniej mówił mi Syriusz przed samym wyjściem, a nie wiedział wtedy, na jakie pośmiewisko naraził ich dyrektor.
Odgłosy, jakie dochodziły z namiotu, gdzie się przebierali, były wręcz przerażające. Stuki, przekleństwa, odgłosy upadku, parsknięcia i wymuszony płacz. Ostatecznie jednak Gryfoni wyszli na zewnątrz i chyba nigdy nie byłem tak zagrożony wyjawieniem swojej obecności, jak w tamtej chwili. Wyglądali komicznie! Profesor latania musiał odwrócić się do nich tyłem by nie wiedzieli, że płacze ze śmiechu. Niestety jego ramiona drżały w niemożliwym do powstrzymania chichocie. Pod peleryną musiałem wyglądać podobnie.
Sztuczne odnóża drgały po bokach, kiedy się poruszali, pancerze na plecach były lekko wypukłe, a na głowach mieli kapturki w kształcie głowy żuczka. Dodatkowo ich miny zdradzały to, co myśleli o swoich strojach. Byłem naprawdę ciekaw, czy Ravenclaw wie już, co ich czeka, czy może zobaczą swoje stroje podczas pierwszego treningu, jak to było z drużyną mojego domu.
- Jeśli ja utrzymam w tym równowagę na miotle...
- Jeśli ja złapię na tym znicza... – przewał Brigidzie J.
- Łapcie miotły i zabierajcie się do pracy! – Camus zaciskał dłonie w pięści, co było chyba normalną reakcją, kiedy nie można było pozwolić sobie na okazanie słabości i wybuchanie śmiechem.
To było przerażające. Te stroje, ich ruchy, niezgrabność, z jaką unosili się w powietrze. Nagle cieszyłem się ze swojego braku szczególnych umiejętności w quidditchu, ze swojej przeciętności i likantropii, która na dłuższą metę uniemożliwiałaby moją grę w drużynie.
Camus, a podziwiałem go za powagę, z jaką wydawał polecenia „bandzie żuków idiotów”, nakazał im oswoić się z lataniem krążąc w powietrzu ponad boiskiem. Szło im gorzej niż sądziłem. Kiwali się na boki, czasami niemal spadali z mioteł, kiedy ich sztuczne odnóża otarły się o siebie i stały się cięższe z jednej strony. Nie łudziłem się. Najbliższy mecz miał być katastrofą. Kto w ogóle słyszał o quidditchu w głupich kostiumach? Zdecydowanie wygrana będzie należała do drużyny, która najlepiej oswoi się ze swoim strojem, a patrząc na Jamesa wątpiłem, by nasi osiągnęli perfekcję. Najważniejsza osoba w drużynie właśnie wisiała na swojej miotle machając nogami, by w jakiś sposób uniknąć upadku. Jeśli ktoś tak oswojony z miotłą jak Potter miał takie problemy to nie sądziłem by innym poszło lepiej. Z resztą, w takich warunkach James tylko cudem byłby zdolny złapać znicza.
Co najgorsze, Syriusz zaczynał chorować, co było po nim od razu widać. Powieki opadały mu na błyszczące oczy, dużo siąkał i ubierał się cieplej niż inni, co było już niezaprzeczalnym dowodem na potwierdzenie mojej teorii. Wątpiłem by zdołał się wykurować przed meczem skoro do zwyczajnych problemów doszły te nowe związane ze strojem, przymusową zmianą taktyki i cięższymi treningami.
Jednego byłem pewien. Musiałem powiedzieć o wszystkim Andrew i Peterowi, a następnie wraz z nimi pomóc moim przyjaciołom w ich treningach i unikaniu choroby. Nie mogłem pozwolić by cierpieli z powodu jakiejś bezsensownej wizyty entomologa i nadmiernego zamiłowania dyrektora do gorących przyjęć gości, czy uroczystości. Tego i tak było już za wiele.

piątek, 21 września 2012

Winny

Zdałam to zakichane prawko o.O Sama nie wiem, jak to możliwe, ale jednak. Teraz chcę już tylko o tym zapomnieć.

 

20 września
Pogoda dziś nie dopisała, a pech chciał, że właśnie dziś Sprout sprawdzała nasze nieszczęsne drzewka, które przyjechały osobnym pociągiem dokładnie wczoraj. Całe szczęście szkoła wynajęła kogoś, kto zebrał wszystkie drzewka w jedno miejsce nie kłopocząc tym rodziców. Nie dało się niestety ukryć, że każde z nas musiało odnaleźć swojego „podopiecznego” w lesie do pasa, jaki utworzył się przed wejściem do Wielkiej Sali. Jak się jednak okazało, nie zabrakło drzewek, które były dwa razy wyższe od reszty. Do tych nieszczęśliwców, którzy musieli teraz takiego kolosa tachać do cieplarni należał Potter. Deszcz padał niemiłosiernie, każdy spieszył się by znaleźć schronienie przed zimnymi kroplami, a J. zataczał się przeciągany z boku na bok przez kołyszące się w jego ramionach drzewko.
- Gdybym wiedział, że będziesz taki problematyczny wcale bym cię nie podlewał! – syczał do rośliny. – Gdybyś, chociaż miał konkretne gałęzie! – z żalem spojrzał na Syriusza, który swoim niskim, ale rozłożystym drzewkiem posługiwał się jak parasolem.
W najgorszej sytuacji byli chyba ci, którzy swoje roślinki zaniedbali i teraz speszeni nieśli wystający z ziemi patyk bez liści. Oni wiedzieli, co ich czeka, kiedy tylko Sprout zobaczy, co zrobili z jej drogimi nasionkami.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy nad moją głową rozpostarł się dach cieplarni. Gorące powietrze buchnęło mi w twarz, a przyjemny zapach uspokoił trochę moje nerwy. Nie lubiłem moknąć, ale i nie dałbym sobie rady z parasolem i drzewkiem jednocześnie. Już niemal tęskniłem za suchym ubraniem i włosami, które nie lepią się do skóry. Gdyby wiatr nie zwiał mi z głowy kaptura przeciwdeszczowego płaszcza czułbym się bez porównania lepiej. Może deszcz nie wpadałby mi wtedy za kołnierz?
- Dobrze, dobrze, moi kochani! – nauczycielka stała na drabince, która dodawała jej dobrych kilkudziesięciu centymetrów wzrostu. – Ustawcie się klasami! Klasami powiedziałam! – zmarszczyła gniewnie brwi, kiedy przez drzwi cieplarni weszły pierwsze osoby z uschniętymi drzewkami i krzewami. – Ci, którzy nie zadbali o swoje roślinki dostaną taką karę, że popamiętają mnie za długie lata! – wyjęła kwiecisty kajecik i długopis zakończony motylkiem, a następnie ustawiła się przed pierwszym rzędem uczniów z Hufflepuff.
Rozpoczęła się długa seria pochwał i zachwytów nad zdolnościami uczniów z tego domu i ich zaangażowania w zajęcia. Nie obyło się też bez kąśliwych komentarzy innych, w tym Pottera, którzy mieli dosyć przydługich epitetów wychwalających Puchonów.
- To jak chwalenie tygrysa za paski i besztanie słonia za to, że ich nie ma. Bezsensowne! – James zaczął głaskać swoje drzewko. – Ty jesteś o wiele piękniejszy. Doglądany przez takie beztalencie jak ja skończyłeś, jako naprawdę śliczne drzewko!
- Zastanawiam się, czy schlebiasz sobie, czy swojemu pupilowi. – Syriusz spojrzał na okularnika z lekką ironią. – Dobre drzewko, czy może genialny James?
- Jedno i drugie. – prychnął w odpowiedzi J.
- A co to za straszydło? To jest twoja Wierzba Bijąca? – Sprout stanęła przed okularnikiem podpierając się rękoma pod boki.
- Wierzba Bijąca? – sam zainteresowałem się tematem patrząc na drzewko, które przyniósł Potter. Nie, to zdecydowanie nie była wierzba, a tym bardziej Bijąca. Zupełnie zapomniałem, jakie drzewo wylosował przyjaciel i zapewne cała reszta także nie miała już pojęcia, co takiego wybrał. Za to teraz jego nieudany blef był oczywisty.
- Yyy... Sam się zastanawiałem, dlaczego taka chuderlawa jest. – zaczął James myśląc szybko nad wymówką, która uchroniłaby go od kary. – Może źle się o nią troszczyłem?
- To nie jest roślina z mojego ziarenka! – burknęła nadąsana, jakby nagle cofnęła się o kilkanaście lat w tył. – Dostałeś Wierzbę Bijącą, a przynosisz mi, co?! Czerwoną Brzozę! Kupiłeś ją na Pokątnej!
- Nie prawda! – tym razem to J. podparł się pod boki. – Takie ziarno dostałem!
- Kłamstwo nic ci nie da! – wytknęła go pulchnym palcem. – Zmieniłam zdanie! – oświadczyła nagle. – Każdy kłamczuch, który podmienił drzewko będzie odbywał karę! Ci, którym drzewka uschły nie muszą się o nic martwić!
- Ale to niesprawiedliwe! – James obruszył się. – Ja przynajmniej miałem pomysł! – przyznał się do wszystkiego. – Usiadłem na sadzonce, więc zacząłem od nowa i dbałem o swoje drzewko!
- Usiadłeś na moim drzewku?!
- Tak, usiadłem! I co z tego? Każdemu mogło się przytrafić! Z resztą, dlaczego ja musiałem mieć jakąś głupią Wierzbę Bijącą? Nie mogłem dostać stokrotki?
Kobieta wzięła głęboki, uspokajający oddech i przysunęła swoją twarz do twarzy Pottera. Była cała rumiana ze złości.
- STOKROTKI NIE SĄ MAGICZNYMI ROŚLINAMI! – wrzasnęła naprawdę głośno, a przy okazji odrobinę zaśliniła okulary Jamesa.
- Zrozumiałem. – rzucił z przekąsem chłopak, jakby wściekłość Sprout wcale go nie przerażała. – To jak będzie z tą karą? Miejmy to za sobą.
- Zasadzisz wszystkie te drzewka w dziewiątej cieplarni! Wszyyyyystkie, które zostały przyniesione!
- Że hę?! – okularnik uchylił usta w zaskoczeniu i przerażeniu. – Pani oszalała! Przecież ja się nie ruszę po zasadzeniu dwóch, a co dopiero... – rzucił okiem na mały las, zza którego patrzyły na niego dziesiątki oczu pełnych współczucia. – A, niech pani będzie! – uniósł się dumą. – Sama się pani przekona, że mnie źle oceniła! Sprawiedliwość jest po mojej stronie, więc na pewno wyjdę z tego cało! – dlaczego on nie potrafił trzymać języka za zębami?
- Nie widzę najmniejszego problemu. Osoby, które już otrzymały ocenę niech zabiorą swoje drzewka i krzewy do dziewiątej cieplarni. Pan Potter zajmie się nimi dziś po zajęciach. – rzuciła chłopakowi chłodne spojrzenie i kontynuowała swoje oględziny. – Z resztą, Potter, możesz iść z nimi i już teraz zacząć sadzenie. Masz tam wystarczająco wiele miejsca by zmieścić wszystkie.
- Ha! A żeby pani wiedziała! – J. uniósł dumnie głowę, wziął swoje drzewko i ruszył przodem nie zwracając uwagi na deszcz, ani na wyginający się czubek. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że Puchoni wcale nie podzielali jego entuzjazmu, kiedy po kolei opuszczali przytulną cieplarnię. Chyba wcale im się to wszystko nie podobało, chociaż nie mogli obwiniać Pottera o pomysły Sprout. Na jego miejscu pewnie wiele osób postąpiłoby ponownie kupując nowe drzewko, jednak oni nie popełniliby tego zasadniczego błędu, który wydawał się teraz wręcz idealnie pasujący do okularnika. Kto, jak kto, ale on po prostu musiał kupić niewłaściwą roślinkę i usiłować wmówić nauczycielce zielarstwa, że to ona się myli. Pewne rzeczy nie mogły się zmienić.
Sprout jednak była już zdecydowanie oszczędniejsza w chwaleniu i karceniu, więc o niebo szybciej minęła nasz rząd i przeszła do Ślizgonów. Niestety, to nas czekała teraz przeprawa przez błoto, deszcz i chłodny wiatr, który od czasu do czasu powiewał.
- Dlaczego mam przeczcie, że James coś zrujnuje? – nie chciałem krakać, ale chciałem podzielić się z przyjaciółmi swoimi myślami. James zawsze miał na twarzy wypisane wielkimi literami „potrafię spieprzyć wszystko w rekordowym czasie” i jakkolwiek brzmiało to brutalnie, tak było całkowicie prawdziwe.
- Nie martw się, Remi. Dla niego to nie nowość, a profesorowie także o tym wiedzą. No, może Sprout zapomniała, ale na pewno sobie szybko przypomni. Wystarczy jakiś wybuch, czy podtopienie, a odzyska pamięć. Brr! Ale zimno! – Sheva zadrżał na całym ciele.
- Nie wiem, jak wy, ale ja wyciągam szalik i rękawiczki! – Peter krył swoją pulchną szyję w kołnierzu kurtki, a jego dłonie przypominały czerwone pączki. Podejrzewałem, że tak samo prezentuje się moja twarz. Ileż ja bym oddał za ciepłe wnętrze zamku, pyszny obiad i relaks przy kubku czekolady? O, tak. Marzyłem o kubku gorącej, słodkiej i przepysznej czekolady w ten paskudny dzień. Zdecydowanie byłem dzieckiem ciepłego pokoju, miękkiego fotela i uśmiechniętych przyjaciół. No, może jeszcze pysznych łakoci.
- Wiem, o czym myślisz. – usłyszałem przy uchu szept Syriusza. – O mnie. – wyszczerzył się i przyspieszył by możliwie jak najszybciej znaleźć się w kolejnej cieplarni.

środa, 19 września 2012

Więcej

19 września
Niepewność wypełniała mnie od czubka głowy po koniuszki palców, ale wiedziałem już, że się nie cofnę. Było za późno bym miał to zrobić, zbyt mocno przywiązałem się do myśli, które towarzyszyły mi od kilku lat, za bardzo pragnąłem zmienić więcej w swoim życiu, ruszyć dalej i nie oglądać się nigdy za siebie. Nie byłem przecież gorszy od reszty. Byłem tylko inny, a to nie dyskwalifikowało mnie, jako mężczyznę, czy po prostu chłopaka. Także mogłem mieć swoje potrzeby, fantazje i namiętności, jak każdy! Byłem jednak w lepszej sytuacji niż każda inna osoba, jako że mój obiekt westchnień był mi bezgranicznie oddany, a przynajmniej w to chciałem wierzyć.
- Lubię Remusa, który wie, czego chce. – Black szedł za mną powoli ukryty pod peleryną niewidką. Czułem się pewniej słysząc od czasu do czasu jego głos. Wiedziałem wtedy, że się nigdzie nie zapodział, ale grzecznie podąża za mną.
- Jak go zawstydzisz znowu nie będzie wiedział nic. – mruknąłem i pisnąłem, kiedy poczułem, jak szczypie mnie w pośladek.
- To niemożliwe. – odczekał chwilę spokojnie, kiedy otwierałem drzwi łazienki prefektów i wpadł do niej, jako pierwszy zrzucając z siebie okrycie.
Dobrze wiedział, jaki zapach ma mieć woda, więc podbiegł do kurków, a po pomieszczeniu rozniósł się wspaniały zapach migdałów i pomarańczy. Zapatrzyłem się na niego, kiedy cały w skowronkach rozebrał się do naga bez skrępowania wskakując do ciepłej wody. Specjalnie upiął włosy wysoko, by nie zamoczyć ich, a jednocześnie uniknąć przyklejających się do skóry nieporadnych pasm. Zawstydziłem się nawet mając świadomość tego, jak idealny się stawał i jak wiele dziewcząt zabiłoby się za możliwość podziwiania go w kąpieli.
Wziąłem głęboki oddech i zdjąłem z siebie ubrania, kiedy chłopak rozkoszował się wodą z zamkniętymi oczyma. Powoli zanurzyłem się w wonnościach i obmyłem cały. Zanim skończyłem Black już zamknął mnie w uścisku swoich ramion, a jego wargi całowały moje ramiona. Jego pragnienia pozwalały mi zatuszować moje, co było niezwykle komfortowe.
Odwróciłem się przodem do niego czując się poniekąd dziwnie, kiedy moje krocze dotykało jego, co pobudzało moje ciało. Oparłem głowę o pierś chłopaka i spoglądałem w dół, na miejsce, gdzie ciemne włoski minimalnie osłaniały „krakena” Syriusza.
- Wiem, czego chcesz. – szepnął mi na ucho i podniósł sadzając na brzegu sporej wanny. – Palce już nie wystarczą, prawda? – pokazał swoje białe ząbki i pocałował mój brzuch.
Nie było sensu się zawstydzać, kiedy z góry wiedziałem, że właśnie do tego dojdzie, a jednak moje policzki nabrały koloru. Trochę bezczelnie rozsunąłem nogi i z fascynacją obserwowałem Syriusza, który uniósł głowę spoglądając na mnie tylko po to by później całą swoją uwagę poświęcić mojemu kroczu.
Znałem już rokosz, jaką pociągały za sobą tego typu pieszczoty toteż nie mogłem dziwić się samemu sobie, kiedy prawdziwe podniecenie przyszło momentalnie, kiedy tylko ciepły oddech chłopaka omiótł mój członek. Patrzyłem, jak jego idealne usta rozsuwają się by mnie pochłonąć i westchnąłem, gdy to zrobiły. Były gładkie i miękkie w środku, a panujący w nich ciepło niemal mnie roztopiło. Syri zaczął delikatnie od długich, lekkich pociągnięć, gdy zasysał mnie, zaś ustami piął się w górę po moim członku. Nawet nie wiedziałem, że w takich mało komfortowych warunkach można mieć jeszcze miejsce na operowanie językiem. Mimo oszałamiającej przyjemności starałem się patrzeć uważnie na jego ruchy, analizować to, co czułem, by wywnioskować z tego, co mi robi, w jaki sposób i czym. Szybko jednak straciłem wszelką możliwość racjonalnego myślenia, kiedy do tego wszystkiego dołożył swoje dłonie, które okupowały miejsca niedostępne w tym wypadku dla warg.
Położyłem dłoń na jego miękkich, gęstych włosach jęcząc i wzdychając, pochyliłem się do przodu by lepiej utrzymać równowagę, a on nie przestawał pieścić, chociaż wypuścił z objęć swoich warg mój członek i teraz lizał go drażniąc wrażliwą skórę.
Czy w tej łazience od samego początku było tak gorąco?
Jego dłoń przedostała się pod moje pośladki i zmusiła mnie do ponownej zmiany pozycji. Musiałem wypchnąć biodra bardziej do przodu. Na szczęście Syri nie zaatakował mojego tyłka, tak jak ostatnio. Zamiast tego gładził moje wejście palcem nie forsując go, nie naciskając. Może chciał mnie przyzwyczaić do dotyku w tym miejscu? Na pewno jednak sprawiał mi tym nie małą przyjemność, co było zaskakujące. Zaczął mnie lekko kąsać, jego starania stały się bardziej forsowne i ostatecznie musiałem go odepchnąć by uniknąć szczytowania z jego twarzą zaraz przy moim kroczu. Nie byłem tak dalece bezwstydny.
Zsunąłem się do wody czując pełną satysfakcję i spełnienie. Obmyłem się z potu i nabrałem momentalnie sił by odwdzięczyć się Syriuszowi za to, co dla mnie zrobił.
- Chcę spróbować. – oświadczyłem zaskakując go tym. Sam wiedziałem, że to planuję, więc przeraziło mnie tylko brzmienie mojego głosu.
Syri pozbierał się jednak stosunkowo szybko i wyskoczył z wody siadając w miejscu, które wcześniej zajmowałem ja. Entuzjastycznie się rozkraczył i wyglądał jakby miał wybuchnąć zanim w ogóle zdołam podejść do jego krocza. Na szczęście wytrzymał i mogłem nie tylko objąć jego gorący członek dłonią, ale i przyłożyć do niego usta. Na wargach okazał się jeszcze cieplejszy niż na skórze mojej ręki, a już samo takie muśnięcie wystarczyło by Syri wzdychał w ekstazie, co naprawdę zachęciło mnie do starań. Nie mogłem wsunąć w usta jego członka obawiając się, iż przypadkowo mógłbym go ugryźć, więc zacząłem lizać najlepiej jak potrafiłem. Przecież Syri musiał czekać na to od dawna, a więc nie mogłem go zawieść. Żałowałem tylko, że ani moje umiejętności, ani możliwości nie mogły dać mu zbyt wiele. Mimo wszystko robiłem, co mogłem dłońmi, ustami i językiem nie ryzykując nieszczęścia.
Skóra chłopaka była słodka, co musiało być spowodowane płynem, jaki był w wodzie. Nie wpływało to jednak w żadnym stopniu na to, jak lizałem mojego chłopaka. Syriusz zasłużył na moje starania bez względu na to, czy jego członek był smakowy, czy też nie. Possałem lekko bok jego penisa przesuwając usta to wyżej, to znowu niżej. Wszystko byleby Syri czuł się dobrze, a sądząc po odgłosach, jakie wydawał mogłem czuć się zadowolony.
- Za wiele tej rozkoszy. – westchnął patrząc na mnie błyszczącymi oczyma i odgonił mnie od siebie. Niestety zbyt późno zabrałem głowę i dostałem kroplą jego nasienia prosto w oko. Na szczęście cała reszta minęła moją twarz. – Wy... Wybacz. – Syri zaczął przemywać moje oko delikatnie poczuwając się do winy, jakby zrobił coś strasznego. Podejrzewałem jednak, iż nadal był zwyczajnie w szoku po tym, na co się zdecydowałem i to sprawiło, że był teraz tak opiekuńczy.
Musiałem się nieźle wysilić, by go od siebie odsunąć, kiedy w przejęciu zalewał moją twarz kaskadami wody. Był przy tym tak poważny, że roześmiałem się głośno i złapałem go za ręce, by mnie nie podtopił.
- Nic mi nie jest! – zapewniłem z trudem powstrzymując dalszy chichot.
- Jeśli poczujesz się urażony więcej mi tego nie zrobisz. – wytłumaczył i zdołał mnie tym zawstydzić.
Pokręciłem szybko głową ściskając mocniej jego dłonie.
- To nie wchodzi w grę. Nie zrezygnuję. Nie możemy całe życie tylko się całować i dotykać. To znaczy... Moglibyśmy, ale to męczące, kiedy chce się więcej, dlatego... Dlatego chcę to robić częściej! – kosztowało mnie to więcej odwagi niż samo lizanie. Tak, o wiele łatwiej robić niektóre rzeczy niż o nich mówić.
Syriusz był na początku zdziwiony, ale po kilku chwilach uśmiechnął się i objął mnie miażdżąc całkiem przyjemnie.
- W takim razie nie będę cię oszczędzał i jeszcze przed wakacjami będę miał dla ciebie niespodziankę. – nie podobał mi się jego uśmiech. – Bez problemu będą się mieścić trzy! – pokazał mi swoje palce.
Spłonąłem rumieńcem od twarzy aż po pierś i chyba nigdy jeszcze nie czułem się aż tak zażenowany. Jak on mógł tak spokojnie mówić o czymś podobnym? Musiałem zasłonić twarz dłońmi i za nic w świecie nie planowałem pokazywać mu się taki rozpalony.
- Zboczeniec! – mruknąłem może do niego, a może do siebie. Naprawdę łatwiej było działać i myśleć niż wyrażać swoje zamiary słowami.

niedziela, 16 września 2012

Złapać, albo nie

21 września od godziny 8 trzymajcie za mnie kciuki, proszę. Podchodzę po raz pierwszy do egzaminu na prawko i w sumie mam pełno w portkach na samą myśl o tym =3=

 

15 września
Siedziałem obok Syriusza na moim łóżku i trzymałem go za dłoń, kiedy odbywaliśmy Wielką Naradę Huncwotów – jak raczył to nazwać James. Okularnik miał swoistą słabość do nadawania bezsensownych nazw niektórym czynnościom, w których uczestniczyliśmy wspólnie i nie szczędził przymiotnika „wielki”. Powoli także przyzwyczajał nas do nazwy naszej grupy, chociaż nie to było tematem debaty, jaką mieliśmy przeprowadzić.
- Ten durny zboczeniec pokrzyżował mi plany! – rozpoczął nie owijając w bawełnę. – Nie mogę nikogo podglądać, bo jeśli mnie znajdą nikt nie uwierzy w idiotyczną wymówkę: byłem w pobliżu na wypadek gdyby koleżanki trzeba było uratować przed zboczeńcem. Nawet ja mam na tyle oleju w głowie by nie próbować takich rzeczy.
- To godne podziwu. – Syriusz wyszczerzył się kpiąco do chłopaka, który piorunował go spojrzeniem.
- Na twoim miejscu nie byłbym taki skłonny do dokuczania przyjacielowi, skoro sam obawiasz się pakować wiadomej osobie łapy w spodnie, nie mówiąc już o wspólnych kąpielach. – tym razem to Potter się uśmiechał, zaś Syri poważny i nadąsany mu się przyglądał. Byli jak dwa koguty gotowe do walki o kury i teren, jaki zajmują.  Podejrzewałem, że gdyby zajmowali pokój tylko we dwójkę to roznieśliby go i zamienili w pogorzelisko. Nie trudno sobie to wyobrazić, kiedy zna się ich od tylu lat.
Niestety J. miał rację. Ja i Syriusz nie próbowaliśmy się do siebie zbliżać właśnie z powodu intruza, jaki ukrył się gdzieś na zamku. Tylko czasami trzymaliśmy się za ręce, czy mówiliśmy sobie coś miłego, ale zazwyczaj po prostu trzymaliśmy się od siebie z daleka. Gdyby ktoś widział nas razem i zaczął paplać nie wątpiłem, że znalazłyby się osoby pragnące mnie rozdzielić z Blackiem. Nie wspominając o wściekłych fankach mojego chłopaka, które rozerwałyby mnie na strzępy. Nawet Zardi by mi wtedy nie pomogła.
- Jest sposób by złapać tego zboczeńca. – odezwał się w końcu Sheva, który do tej pory wydawał się najmniej zainteresowany tematem. Przywołał nas bliżej siebie i ciągnął szeptem. – Trzeba tylko zastawić pułapkę.
Słuchaliśmy zainteresowani jego słowami. Prawdę mówiąc, chyba każdy z nas miał dosyć tej atrakcji miesiąca. Nigdy nie myślałem, że tyle wysiłku może nas kosztować unikanie kompromitacji, kiedy nawet nie wiedzieliśmy, czy jesteśmy w jakimkolwiek stopniu obserwowani.
- James pójdzie porozmawiać z Evans i namówi ją na kąpiel w łazience prefektów. Będzie musiała przejść możliwie najdłuższą trasą, by mieć pewność, że gdzieś ją wypatrzył...
- Ja? – okularnik wytrzeszczył oczy i chyba nigdy się nie dowiem, dlaczego nie rozbił szkieł gałkami ocznymi.
- Evans? – moja mina była najpewniej nie mniej głupia od tej Jamesa.
- Przecież nie poprosimy o to Zardi. – Sheva prychnął lekceważąco. – Ona jest niemal płaska i raczej zwyczajna niż ładna. Żaden zboczeniec nie da się na to skusić. – dobrze, że nasza przyjaciółka tego nie słyszała, bo mogłoby ją to zaboleć. Chociaż, może wiedziała o tym z góry i dlatego uganiała się za przystojniakami nie licząc na nic w zamian? Niestety nie mogłem zaprotestować, gdyż Zardi naprawdę nie nadawała się na przynętę.
- Dostanę w zęby zanim skończę jej tłumaczyć, co chcemy zrobić. – zauważył ostrożnie Potter. – Ona raczej nie jest mi przychylna, a co dopiero, jeśli będę chciał wykorzystać jej walory żeby zabić zboczeńców. Umierać, ale nie tak.
- Daj spokój, będziemy przy tym i powstrzymamy ją. To znaczy, Peter przy tym będzie, bo reszta z nas ma z nią jeszcze bardziej na pieńku. Poza tym, wyjdziesz na inteligentnego i odważnego. Będzie tobą zachwycona.
- Kłamiesz! – prychnął J. – Ale dobrze kłamiesz. Niech będzie, zaryzykuję i zapytam.
- Cudnie! Więc rób się na bóstwo by ci nie odmówiła, a ja idę zbadać teren. – nie zwlekając, ani nie czekając na opinie reszty, Sheva pognał do drzwi. Zaledwie jednak je otworzył i wyjrzał na zewnątrz, cofnął się i odwrócił do nas. – Zmiana planów, moja dzielna bando. Chodźcie szybko do Pokoju Wspólnego.
W tej też chwili, kiedy chcieliśmy zapytać, co się dzieje doszedł nas wzmocniony zaklęciem głos McGonagall. Przez moje ciało, w formie dreszczy, przeszło uczucie déjà vu. Kobieta wzywała wszystkich do siebie, więc nie czekając wyszliśmy z pokoju całym stadem. Nauczycielka stała niedaleko dziury za portretem, a za nią dwoje nieznanych mi zupełnie osób w ciemnych płaszczach trzymało za ramiona jakiegoś wyjątkowo niskiego staruszka. Mężczyzna był niewiele większy od Flitwicka, ale łysy i pomarszczony, jak na starca przystało.
Tym razem w pokoju znalazło się o wiele więcej osób niż kilka dni temu, kiedy oświadczono, że mamy się trzymać w grupach, gdyż zboczeniec zakradł się do zamku. McGonagall wydawała się zadowolona z takiej frekwencji.
- Drodzy uczniowie. – zaczęła głośno i wyraźnie. – Dzięki odwadze profesora Wavele zdołaliśmy złapać intruza, który wtargnął do naszej szkoły! – raczej nikt nie musiał pytać, dlaczego to właśnie nauczyciel run zdołał dorwać zboczeńca. – Przyjrzyjcie mu się uważnie, byście wiedzieli, kogo należy unikać w każdej sytuacji i przed kim ostrzegać swoich znajomych!
Zrobiło się głośno, kiedy dziewczyny zaczęły dyskutować ze sobą na ten temat, a na ich twarzach widać było obrzydzenie. Gdyby podglądaczem był jakiś młody, przystojny chłopak pewnie nie miałyby nic przeciwko, a nawet walczyłyby o jego uwolnienie, niestety ten mężczyzna nie miał szczęścia. Podejrzewałem z resztą, że jego opuchnięte i sine oko nie było naturalne, ale stanowiło autograf Wavele’a.
- Pragnę także zaznaczyć, że nigdy więcej nie będzie miał miejsca podobny incydent, więc nie musicie się niczego obawiać. – odwróciła się do ludzi trzymających zboczonego dziadka. – Panowie, idziemy z nim dalej. I proszę zadbać by przypadkiem zawadził czołem o mur powyżej dziury. Takie wypadki się zdarzają. – ona potrafiła być bezlitosna, kiedy się jej podpadło, czego pokaz mieliśmy w tej chwili. Staruszek, aż jęknął, kiedy jego głowa obiła się boleśnie o ścianę. I pomyśleć, że musiał być dopiero na początku obchodu po Domach.
Wyrzuciłem jednak z myśli dziadka, który przysporzył nam tylko kłopotów. Teraz, kiedy już go nie było, nie planowałem zwlekać z odbiciem sobie tego, czego odmawiałem sobie przez ostatnie dni. Szturchnąłem łokciem Syriusza i nie czekając na jego reakcję ruszyłem z powrotem do pokoju. Spieszyło mi się, nie ukrywam, ale przyjaciele wdali się w jakąś zażartą dyskusję z kolegami z naszej grupy, zaś ja chciałem wykorzystać tę chwilę wolnego czasu, jaką zyskałem dzięki temu.
Poczekałem chwilę nad Blacka i kiedy zjawił się w pokoju zwyczajnie pocałowałem go ciągnąc do siebie. W tak krótkim czasie nie mogłem się chyba stęsknić za jego wargami, ale na pewno bardzo mi ich brakowało. Nie odmówiłbym chłopakowi także śmiałych pieszczot, gdybyśmy naprawdę mieli ku temu okazję. Postanowiłem, więc skorzystać w najbliższym czasie z łazienki prefektów i tam zaspokoić swoje pragnienia. Może w poprzednim roku zwyczajnie kumulowałem w sobie odwagę by w tym zaszaleć ze swoim chłopakiem?
To ja byłem agresorem, to ja natarłem językiem na jego podniebienie i tuliłem się desperacko pragnąc ciepła Syriusza. Gdybym tylko był wyższy... Mógłbym pozwolić sobie wtedy na zdecydowanie więcej, może nawet pchnąłbym Blacka na drzwi i dotykał, w każdym miejscu, jakie przyszłoby mi do głowy? Niestety stojąc na palcach i wyciągając szyję nie byłem gotowy na dodatkowy zestaw ćwiczeń.
Nie mniej jednak rozkoszowałem się słodyczą warg chłopaka, jego ciepłem i zaskoczonym oddawaniem pieszczot.
- Ym! – chłopak stęknął odrywając się ode mnie. Nie wiedziałem, o co chodzi, póki nie otworzyłem oczu. To przyjaciele wracali do pokoju i uderzyli drzwiami w stojącego do nich tyłem Blacka. – Atak od przodu i tyłu to nieuczciwe. – mruknął masując głowę, która najbardziej ucierpiała w tym starciu. – Dokończymy przed snem. – obiecał mi szybko oddalił się w stronę łazienki najpewniej chcąc zrobić sobie zimny okład by uniknąć guza.
- Zjawiamy się nie w porę? – Potter uśmiechnął się przepraszająco.
- Jak zawsze. – przytaknąłem nie mając do niego żalu. Już wziąłem to, czego chciałem na dobry początek i to miało mi wystarczyć na najbliższe godziny.

piątek, 14 września 2012

Kartka z pamiętnika CLXLVII - Syriusz Black

Trzynastka nigdy nie była dla mnie pechowa i nie wierzyłem we wszystkie te bzdury, jakie na ten temat opowiadano. W końcu każda kultura miała swoje złe omeny i gdybym miał wierzyć w nie wszystkie nie zdecydowałbym się na wyjście z domu, a i tam nie czułbym się bezpiecznie. Takie było moje zdanie na temat przesądów – przynajmniej do dzisiaj. Nie byłem zdecydowany, co tak naprawdę o tym sądzić. A tym czasem trzynastego września mój problem przedstawiał się następująco:
Szkoła zaczęła się niemal dwa tygodnie temu, a moje zainteresowanie runami dawało o sobie znać toteż kierowany potrzebą czytania i zgłębiania wiedzy, co dotyczyło tylko tego jednego tematu, nie wspominając w tym wypadku o moich studiach nad likantropią, odwiedziłem Victora w jego gabinecie. Zawsze przyjmował mnie z otwartymi ramionami, więc nie obawiałem się wizyty u niego. A jednak nie wypadało abym zaczynał nowy rok szkolny bez macania, prawda? Tak wydawał się sądzić nauczyciel, który wykorzystał moją obecność, jak zwykł to czynić już na początku naszej znajomości. Nie bez wstydu musiałem przyznać, że bynajmniej nie przeszkadza mi jego zachowanie, ale uważałem je za na swój sposób przyjemne. W końcu byłem całkowicie pewny, że robi to dla tej odrobiny przyjemności, jaką mogło mu dawać dotykanie mnie. Obaj mieliśmy przecież stałych partnerów i choć nie było w tym niczego złego to nie chcieliśmy by dowiedzieli się o tym Remus i Seed. Była to nasza mała tajemnica i forma powitania po wakacjach.
Tak, więc stałem na niewysokiej drabince, która ułatwiała mi dostęp do półek z książkami na temat run, wśród których szukałem pozycji jeszcze mi nieznanych zaś nauczyciel z pewnym zamiłowaniem dotykał moich pośladków. Wątpiłem by miały się tak bardzo zmienić od czasu, kiedy ostatni raz je ściskał, ale nie potrafiłem mu odmówić. W pewnym stopniu uważałem go za kogoś mi bliskiego i porównałbym nasze układy do tych, jakie łączyły Shevę i Remusa.
- Znalazłeś coś ciekawego, Syriuszu? – sunąc dłonią po moim biodrze i udzie mężczyzna stanął obok i zadarł głowę do góry by spojrzeć na moją twarz.
- U pana zawsze znajdzie się coś ciekawego. – przyznałem, a on uśmiechnął się czarująco, a znałem ten flirciarski uśmiech, i wdrapał się za mną na drabinkę tak, że moje ciało przylegało ściśle do jego.
- Co więc cię zainteresowało, Syriuszu? – objął mnie ramionami w pasie by nie stracić równowagi.
- To, to i to wezmę dzisiaj. – dopowiedziałem po kolei pokazując mężczyźnie woluminy i przy okazji uderzając każdym z nich w znajdujące się nad moją głową czoło profesora. Robiłem to z premedytacją, ale wiedziałem, że Wavele nie będzie miał mi tego za złe.
- Bardzo dobry wybór! – rzucił sztywno zabierając ode mnie tomiki, kiedy obaj mieliśmy okazję usłyszeć ciche skrzypnięcie drzwi jego gabinetu. Mężczyzna, jak gdyby wcale mnie przed chwilą nie dotykał, zszedł z drabinki odkładając książki na swoje biurko. – Sądzę, że ci się spodobają. – ciągnął dalej obłudnie udając, że wcale nie zdaje sobie sprawy z obecności kogoś jeszcze.
- Jestem przekonany! – podjąłem grę zeskakując z kilku stopni drabinki i odwróciłem się udając ogromne zaskoczenie na widok Seed, która właśnie odkładała do kąta mokry parasol spoglądając na mnie bez urazy, co znaczyło, że nie miała pojęcia, że jej mężczyzna lubi czasami się do mnie dostawiać dla czystej zabawy. – Dzień dobry, pani. – skinąłem kobiecie głową, zaś Victor, jak na wezwanie odwrócił się na pięcie w końcu „dostrzegając”, że ma kolejnego gościa.
- Witaj, Syriuszu. – odpowiedziała nauczycielka, a jej spojrzenie bardzo szybko przeniosło się na Wavele. – Nie wiem, jaki jest sens w wyczarowywaniu deszczu na korytarzach. – powiedziała pretensjonalnym tonem prezentując dół swojej zachlapanej wodą sukni. – Nawet, jeśli podejrzewają, że jakiś zboczeniec nadal jest w szkole to jednak mija się to z celem. Równie dobrze mogli wysadzić cały zamek. – odgarnęła za ucho kosmyk włosów i podchodząc do nauczyciela pocałowała go czule. – Słyszałam, że jeśli woda nie pomoże to nocą planują pozbyć się problemu ogniem. Powinni wezwać kogoś, kto się na tym zna zamiast samodzielnie próbować. – odwróciła się tyłem do biurka i zgrabnie wskoczyła na nie siadając. Zarzuciła nogę na nogę i prezentując swoje szykowne buty, które musiały kosztować majątek.
- Nie boi się pani, że to panią mógłby podglądać podczas kąpieli? – podjąłem próbę zagadania kobiety, która właśnie przeglądała jedną z wybranych przeze mnie książek, a jednak zauważyła pognieciony krawat swojego kochanka. Nie chciałem by nagle zaczęła snuć jakieś domysły, jak to miały w zwyczaju kobiety. Seed odwróciła wzrok od krawatu i utkwiła go we mnie.
- Dopiero by się zdziwił. – na jej ustach pojawił się pewny siebie uśmiech. – Tak się składa, że to mężczyźni są mniej ostrożni niż kobiety. – dodała tonem jakby planowała to wyjaśnić wyjątkowo opornemu dziecku. – Nie dajemy się podglądać komuś czyj wzrok nie będzie dla nas pożądany.
Wavele zabrał z jej rąk książę z wymownym spojrzeniem typu „nie ruszaj, jeśli nie rozumiesz” i włożył je do mojej torby, którą miał na swoim fotelu przed biurkiem.
- Ty i tak nie masz się, czego obawiać. Kąpiesz się u mnie, od kiedy usłyszałaś o zboczeńcu w szkole. – rzucił mimochodem, co kobieta skwitowała wściekłym parsknięciem i rozżalonym spojrzeniem, jakie mu posłała.
- Odezwał się ten, który najchętniej goniłby z gołym tyłkiem po korytarzach nie zważając na nic. – wydęła usta.
Miałem ochotę się wycofać, ale nie byłem pewny, czy powinienem. W końcu nigdy nie można być pewnym, co takiego zostanie ujawnione. Ostatecznie jednak uległem swojemu rozsądkowi, kiedy dostrzegłem wyraźnie znaki świadczące o tym, że kobieta nie przyszła tu ponarzekać, ale szukać wsparcia w niedoli w ramionach kochanka. Nie byłem ciekaw ich gier miłosnych, czy też samej miłości, więc rzuciłem szybkie i stosunkowo ciche pożegnanie i wymknąłem się z gabinetu. O dziwo, już nie padało, więc nie musiałem martwić się przemoczeniem mimo przebywania w zamku.
Miałem szczęście, że nie całowałem dzisiaj profesora, bo nie dałbym głowy, że kobieta pokroju Seed nie zdołałaby wyczuć obcego smaku na ustach swojego kochanka. Z resztą byłoby to nie fair wobec Remusa, który unikał czułości z Shevą wiedząc, jaki bywałem o niego zazdrosny. Byłem pewny, że gdyby Lupin dowiedział się o tym, co łączy mnie z Victorem miałby złamane serce. W końcu był chorobliwie zazdrosny o Seed, więc nie chciałem dolewać oliwy do ognia. Nie potrzebowałem w tym roku problemów z moim słodkim Miodzikiem, jak lubiłem go czasami nazywać w myślach.
Zdziwiłem się widząc wychodzących mi naprzeciw przyjaciół zaledwie minąłem dwa dłuższe korytarze i jedne schody oddalając się od gabinetu nauczyciela run. Zastanawiałem się nawet, czy aby znowu nie zaczynali mnie o coś podejrzewać i szpiegować. Szybko odgoniłem jednak te myśli uznając je za zwyczajnie głupie.
Uśmiechnąłem się do nich, ale w odpowiedzi otrzymałem tylko zatroskane, karcące spojrzenia. To już zupełnie zbiło mnie z tropu. Chciałem zapytać, co się stało, ale mnie ubiegli.
- Martwiliśmy się! – poskarżył się Remus, który złapał mnie mocno za dłoń. Jego skóra była ciepła i naprawdę przyjemna. Przez chwilę czułem nawet wyrzuty sumienia wynikłe ze spotkania z nauczycielem run.
- Przecież nikt mnie nie zaatakuje. – uśmiechnąłem się ściskając przyjacielsko dłoń mojego chłopaka i żałowałem, że nie mogę go całować i okazywać mu swojego zainteresowania póki nie pozbędą się z zamku podglądacza. Woleliśmy być ostrożni. – Podejrzewam, że większe zagrożenie dotyczy dziewczyn. Nawet Seed wydaje się niepewna. Widziałem ją u Wavele. – czy ja szukałem sposobu by się wytłumaczyć z tego, co robiłem?
- Lepiej wracajmy do pokoju zanim znowu zacznie padać. – zostałem ponaglony przez Remusa i już wiedziałem, że kiedy ten nieszczęsny świetlik zostanie złapany to wynagrodzę mu wszystkie troski, a nawet ograniczę wizyty o Victora!

środa, 12 września 2012

Co jest?

Sheva stanął przed nami trochę skrępowany i pełen wątpliwości, chociaż jeszcze jakiś czas temu był pewny tego, co powinien zrobić. Kiedy napięcie, spowodowane nieprzyjemnymi widokami popołudniowymi, opadło wszystko wydawało się trochę inne. Nie uśmiechało mu się rozbieranie do naga przed przyjaciółmi i nie mogłem się temu dziwić. Jakkolwiek byłem ciekaw tego, co chłopak zaprezentuje, jaki jest teraz pod tymi zdawkowymi ubraniami, tak nie chciałem by czuł się źle z tym, co zostało przyjęte, jako jego kara.
- A, z resztą! – Andrew syknął i tupnął. – Miejmy to za sobą! Ale nie będę tańczył! Tylko się rozbiorę!
- Wiele na tym stracimy, ale niech będzie. – James uśmiechnął się zadowolony z tego, że w ogóle zobaczy swój dawny obiekt westchnień nago.
- Akuratnie ty straciłeś już dawno temu o wiele więcej. – odciął się Sheva. – Zamiast w twoje łapy to, co zobaczysz trafiło w wyjątkowo sprawne dłonie Fabiena.
- Hmpf! – J. prychnął niepocieszony i usiadł na moim łóżku ze skrzyżowanymi ramionami. Rzucał ponure spojrzenia zielonookiemu, który zaczął już swoje przedstawienie od zdejmowania koszuli oraz pasiastego krawata. Ku mojemu rozbawieniu, a niezadowoleniu Jamesa, miał pod spodem koszulkę na ramiączkach i chwilowo w niej właśnie pozostał. Nie spoglądał na nas w ogóle, a jedynie skupił się na sobie.
Peter nie oglądał z nami wielkiego rozbierania się, ale zajął segregowaniem swojej bielizny w szafce, którą zajmował. Z nas wszystkich chyba on był najrozsądniejszy i najnormalniejszy, choć i on miał chwile słabości, a zwały się one – Narcyza.
Sheva przeszedł do paska pozbywając się go całkowicie. Dopiero wtedy zdjął spodnie i skarpetki, a bokserki, które miał na pośladkach, wystarczająco zasłaniały to, co było pod nimi ku ogromnemu poirytowaniu Pottera.
- No dalej, miało być do naga, więc nie zatrzymuj się. – mówił, jak napalony staruch i przez chwilę chciałem by udało mu się z Evans. Niech ruda poczuje jak to jest mieć nad sobą kogoś równie bezczelnego i uciążliwego, co okularnik. Na pewno straciłaby wtedy ten swój wywyższający wyraz twarzy i zarozumiały ton, w jakim zwracała się do innych. Już J. zadbałby o to by nie czuła się jak księżniczka, ale zwyczajna wiedźma. Jego podnieta nie miała sobie równych nawet, jeśli nie była cielesna.
Sheva w końcu zdobył się na uniesienie wzroku i spojrzenie w ciemne oczy Jamesa za jego sporymi okularami.
- Uduszę cię moimi brudnymi bokserkami, jeśli zaraz się nie przymkniesz. To będzie dla ciebie zaszczytny rodzaj śmierci. – syknął i zdjął z siebie bluzeczkę na ramiączkach. Teraz mogłem z całą pewnością stwierdzić, że chociaż chłopak był większy niż dawniej i nadal proporcjonalnie zbudowany to jednak nie ćwiczył. Jego mięśnie były naturalnie zarysowane, tu i tam niemal niewidoczne pod jasną skórą. Sheva był w stu procentach zwyczajnym chłopakiem, tak samo jak ja.
Odwrócił się do nas tyłem i wtedy zdjął także bieliznę uznając sprawę za załatwioną, gdyż pokręcił zgrabnymi pośladkami przed naszymi oczyma i odwrócił głowę uśmiechając się szczerze i bez zbędnego skrępowania, które wcześniej go męczyło.
- Przody są do oglądania tylko dla Fabiena, więc nacieszcie się tym, co macie z tyłu. – pokazał nam język. – Tylko najlepsi z najlepszych mają prawo oglądać ten tyłeczek, który odziedziczyłem po ojcu.
- Sądzę, że największy problem miałby James, gdyby to on miał taki tyłek nie potrafiłby się powstrzymać przed macaniem i oglądaniem go przed lustrem. – Syriusz z uśmiechem taksował dwa ładne pośladki, które nawet ja musiałem docenić. – Wyobrażacie to sobie? J. macający swój własny tyłek i mruczący w trakcie ściskania. – roześmiał się, a my razem z nim. Nawet okularnik parsknął najwyraźniej nie tylko doceniając żart, ale i zgadzając się z zawartymi w nim słowami, gdyż przytakiwał przy tym gorliwie.
- Nie dostalibyśmy się do łazienki, gdyby tak było. – pozwoliłem sobie zauważyć ocierając łzę rozbawienia i klepiąc swój brzuch, którego mięśnie trochę zabolały. – Zabrałby lustro lub całe drzwi szafy wraz z nim i postawił w łazience by oglądać siebie za każdym razem, gdy będzie się kąpał.
- Ha! – J. wypiął dumnie pierś. – Ale żaden z was nie wpadnie na to, że moczyłbym się w gorącej wodzie żeby tyłek mi czerwieniał, bo wtedy podniecałbym się jego wyglądem. – zebrało mu się na szczerość, którą mógł sobie podarować.
- Skoro się napatrzyliście... – jedno spojrzenie Andrew zmusiło Jamesa do zamknięcia ust, gdy ten chciał protestować. Zielonooki założył na siebie szlafrok opatulając się nim dokładnie. – Jestem wspaniałomyślny i pozwalam by się wam moje pośladki śniły po nocach.
Osobiście nie miałem nic przeciwko snom o czymś równie urodziwym. Przecież nie byłem obojętny na uroki przyjaciela, który był mi jak brat.
Podskoczyłem wystraszony, kiedy zupełnie niespodziewanie zza drzwi dobiegł nas donośny głos McGonagall wzywającej wszystkich uczniów do Pokoju Wspólnego. Sheva nie miał szczęścia, gdyż nie mógł się nawet ubrać, jako że „natychmiast” wypowiadane przez nauczycielkę transmutacji ma swoje niesamowite znaczenie.
Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni, a później nie zwlekając wyszliśmy z pokoju. Andrew uznał, że wypada udawać wyciągniętego z łazienki przed kąpielą toteż przewiesił pospiesznie ręcznik przez ramię i trzymał się blisko nas.
Profesorka stała na środku pokoju z wyczarowanym w ręce megafonem, przez który nawoływała wszystkich do stawienia się w Pokoju Wspólnym i wyjątkowego pospiechu. Wydawała się spięta i jeszcze bardziej sztywna niż zazwyczaj.
- Jeśli ktoś się jeszcze nie pojawił wyjaśnicie mu później wszystko i apeluję byście zadbali o waszych kolegów i koleżanki, gdyż jest to niezwykle istotna informacja. Mamy podstawy sądzić, że do zamku dostał się jakiś zboczeniec, który ma zdolności animagiczne przybierając postać świetlika.
Chyba nie tylko mi oczy wyszły z oczodołów, kiedy rozbrzmiały ostatnie słowa ostrzeżenia.
- Jeśli ktoś z was zobaczy coś niepokojącego lub, co gorsza, natknie się na jakiegoś owada, którego nie powinno być w danym miejscu, wtedy od razu donieście mi o tym. Do póki nie będziemy mieć pewności, że wszystko jest w należytym porządku, wasze okna będą zasłonięte przez magiczne rolety, których nie wolno wam ruszać.
Wpatrywałem się w kobietę oszołomiony, jakbym widział ją po raz pierwszy. Dziś nie było dnia kawałów, a i nauczycielka nie była skłonna do żartowania z uczniami, a jednak to, co nam wyznała zakrawało na parodię. To musiało być jakieś nieporozumienie. Jakim cudem ktokolwiek dostałby się do zamku niezauważony aż do samego końca? Nawet animag nie mógłby skrzywdzić dzieci znajdujących się pod opieką dyrektora, więc jakim cudem? Nie wierzyłem w to, co usłyszałem, a jednak jedno zaklęcie uzmysłowiło mi, że kobieta musi mówić prawdę. Wyczarowała, bowiem zgrabne rolety w oknach Wspólnej Sali i to samo stało się pewnie z naszymi pokojami. Czy to, dlatego była tak zdenerwowana, że ktoś wdarł się do zamku i mógł nam zagrozić? Nigdy nie słyszałem o podobnym przypadku, a więc znając „ciepło” ludzi, można było się spodziewać, iż od razu roznieśliby tego typu historie byleby zaszkodzić uczciwemu dyrektorowi.
Jeśli mój sen o wilkołaku zabijającym wszystkich nawijających mu się pod łapy ludzi był zapowiedzią tego, co działo się teraz, to wolałem już męczyć się z bezsennością niż pozwolić by podobne marzenia senne przepowiadały lub wręcz prowokowały nieszczęścia i problemy.
- Pani profesor, jak to w ogóle możliwe? – to Evans wtrąciła swoje inteligentne pytanie, które sam powinienem zadać.
- Dyrektor robi, co w jego mocy, by się tego dowiedzieć, ale nasze ochronne bariery zostały naruszone, a więc kimkolwiek jest ten człowiek jest bardzo niebezpieczny. Jeśli to możliwe, proponuję byście kąpali się dwójkami i zawsze stali na czatach, by żaden robak ani inne stworzenie nie znalazło się zbyt blisko was. Mogę tylko zapewnić, że wzięliśmy sprawy w swoje ręce i pozbędziemy się intruza. – zacisnęła pięści i uderzyła nimi o siebie. – Rozgnieciemy go dla waszego dobra toteż proszę byście wykonywali rozkazy waszych prefektów i nie podejmowali samotnych wypraw w celu odnalezienia podejrzanego świetlika. To wszystko i gdy tylko dowiemy się więcej przekażemy wam informację. – zakończyła i z zamachem godnym władcy odwróciła się i wyszła z Pokoju Wspólnego uważając by samej nie dać się podejść i wystawić do wiatru przez byle zboczeńca, który chciałby dostać się do naszych pokoi.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem.

niedziela, 9 września 2012

Podglądanie

Notka późno, ponieważ byłam cały dzień w Dinozatorlandzie xP

Poza tym jestem zaniepokojona, ponieważ onet nie chciał mnie zalogować na moje konto przez pewien czas == I nadal coś mu nawala...


9 września
Dlaczego dałem się do tego namówić? Jak to w ogóle możliwe, że zgodziłem się do nich przystać, kiedy cała idea pomysłu Jamesa była wręcz debilna? Mogłem zadawać sobie te i temu podobne pytania w nieskończoność, a i tak wątpiłem bym znalazł na nie odpowiedzi. Prawdę mówiąc wcale ich nie potrzebowałem. Nic nie mogło zmienić faktu, że zgodziłem się na wszystko, co zaproponowano. I teraz miałem za swoje...
Słońce zaszło za chmury, wiał chłodny wiatr, a ja z przyjaciółmi siedziałem skulony w krzakach, owinięty peleryną niewidką, pod którą ledwie się mieściliśmy wszyscy razem. Musieliśmy się niemal do siebie przytulać by nasza słaniała siedzących.
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tego, że McGonagall wywołała Jamesa na środek sali by sprawdzić jego umiejętności, kiedy to stanowczo zbyt długo gadał z Syriuszem. To właśnie w tamtym momencie oczy Pottera rozbłysły niebezpiecznie, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który dobrze znałem, a który sprawił, że zadrżałem. Właśnie w tamtym momencie w jego chorym umyśle zrodził się pomysł, który nigdy nie powinien tam zakwitnąć. Niestety, nawet kiepska nota z transmutacji nie zniechęciła okularnika. Wręcz przeciwnie,miałem wrażenie, że go zachęciła i tak też było.
James był przekonany, że na biurku nauczycielki zobaczył list miłosny od dyrektora, w którym umawiali się na spotkanie przed porą obiadową w niewielkim ogrodzie za zamkiem. Miałem wrażenie, że trochę zbyt wiele szczegółów zdołał wyczytać zaledwie rzucając okiem na tę miłosną korespondencję, ale on był pewny, iż się nie myli. Swoje przedsięwzięcie argumentował „hakiem” na nauczycielkę, jeśli będzie dla nich niemiła, czy też wyjątkowo uciążliwa podczas zajęć. Moim motorem napędowym w tamtej chwili mogła być chęć pilnowania chłopaków, by nie popełnili głupstwa, chociaż pewny być nie mogłem. Wszystko to były zbyt absurdalne.
- No i gdzie ich masz? – syknął Syriusz, który miał chyba najbardziej niewygodne miejsce z nas wszystkich. Musiał siedzieć jednym półdupkiem na wystającym z ziemi, bardzo cienkim pieńku, który na pewno uwierał go i zostawiał ślad.
- Może nas widzieli i odwołali wszystko? – zastanawiał się poważnie okularnik.– Peter, sprawdź, czy ci przypadkiem zadek nie wystaje zza peleryny!
- A może to twój długaśny nos wystaje! – prychnął poirytowany blondynek i upewnił się, że jest cały przykryty.
- Wiesz, że to oznacza wojnę?!
- No dalej, dawaj! – Petera chyba coś ukąsiło, gdyż miał w sobie więcej odwagi niż zazwyczaj w podobnych sytuacjach.
- A co, myślisz, że nie stanę do walki?!
- Przymknijcie się obaj! – Syriusz nie wytrzymał, czemu nie można było się dziwić. J. miał zamiar podjąć się walki na dwa fronty, jednak Black zasłonił mu usta dłonią. – Ktoś idzie, idioto, więc milcz! – syknął.
Miał rację i chociaż wstyd to przyznać, wiedziałem o wiele wcześniej o tym, iż ktoś się zbliża, jednak nie skojarzyłem faktów. A przecież właśnie, dlatego siedzieliśmy ukryci! Ponieważ ktoś miał się pojawić.
Pełna napięcia cisza była ciężka i dusząca, ale nikt z nas nie myślał o tym za wiele. Liczyło się tylko to, że coś się działo. Ktoś był coraz bliżej, już niemal na zakręcie i...
- Hę?! – James sapnął głośno, na szczęście nie na tyle by Slughorn zdołał go usłyszeć.
- Czy nie mówiłeś przypadkiem, że to miał być dyrektor? – Sheva spojrzał na Jamesa wyraźnie przerażony i nie mogłem się temu dziwić. Wizja McGonagall i Slughorna razem była wystarczająco „niesmaczna” byśmy żałowali zbytniej ciekawości.
Prawdopodobieństwo, że nauczyciel eliksirów tylko tędy przechodził było znikome. W szczególności, kiedy usiadł ciężko na ławeczce zaledwie metr od naszego schronienia i spoglądał wyczekująco na zegarek.
- Jakże się cieszę, że już jesteś! – wykrzyknął nagle, a nasze serca nieomal się zatrzymały. Podniósł swój ogromny zadek i poczłapał kilka kroków odsłaniając nam osobę, która właśnie się do niego zbliżała.
- Nie... – usłyszałem jęk Syriusza po swojej lewej. – McGonagall i Dumbledore,co? – warknął Potterowie do ucha. – Teraz będziemy oglądać miłosne harce hipopotamów! – Tak, jak Slughorn nie był dyrektorem, tak Sprout nie była McGonagall. – Ja chciałem zjeść spokojnie obiad, a teraz wątpię czy cokolwiek przejdzie mi przez gardło. – wywarczał zanim nauczycielka zielarstwa i jej adorator nie podeszli do ławeczki. Kobieta usiadła na niej, zaś profesor padł na kolano trzymając ją za dłoń i całował jej palce najpewniej kując przy tym skórę swoim krzaczastym wąsem. Tym razem nie mogliśmy nawet wyrazić swojego niesmaku,ponieważ na pewno by nas usłyszeli. Co gorsze, nie mogliśmy też uciec niezauważeni.
Zamknąłem oczy by na to nie patrzeć. Mizdrzący się do Sprout Slughorn naprawdę nie był wart oglądania. Z resztą zarumieniona nauczycielka, która mało zdecydowanie powtarzała, że „nie powinni” również nie zasługiwała na zbyt wiele naszej uwagi. Czułem, że zostałem ukarany za swoją zbytnią ciekawość, wiarę w swoje dobre intencje i brak racjonalnych obliczeń zysków i strat wypływających ze śledzenia nauczycieli.
Sheva zaczął walić czołem o dłonie rozłożone na ziemi ignorując fakt, że mógłwydawać przy tym jakieś dziwne odgłosy. Syriusz odwrócił się tyłem do całej sceny i wyglądał jakby próbował usilnie powstrzymać odruch wymiotny. Potter był tak zszokowany tym, że coś pokręcił, że nie potrafił wydusić z siebie słowa zapatrzony w ziemię pod kolanami i obliczał coś na palcach. Tylko Peter wydawał się nieporuszony, zupełnie jakby oglądał jakiś romantyczny film dla nastolatek.
- Ależ moja piękna, całe życie czekałem na kobietę taką jak ty, więc dlaczego co roku mi odmawiasz? Wiem przecież, że nikogo nie masz. Jeśli wstydzisz się romansu pod nosem Dumbledora i uczniów...
- Oh, to nie tak. Naprawdę. – zaświergotała mile połechtana profesorka. –Mówiłam ci przecież, że nie mogę, bo jest ktoś inny w moim życiu. Jest zajęty,ale mimo wszystko nadal mam nadzieję, że przejrzy na oczy. Gdyby nie on na pewno pomyślałabym nad twoją propozycją.
- Ah, czy nadal nie zechcesz mi zdradzić, kim on jest? – westchnął teatralnie mężczyzna, a ja nie mogłem tego dłużej słuchać. Zakryłem uszy i myślałem tylko o jednym, chcąc zapomnieć o rozgrywającej się przede mną szopce: „nauka, nauka,nauka”.
Zaczynałem się już denerwować, kiedy w końcu zostałem szturchnięty w żebra. To Peter budził nas wszystkich z odrętwienia. Rozejrzałem się szybko trochę zdezorientowany. Zadrżałem patrząc na nieszczęsną ławeczkę, ale nie widziałem nigdzie najgorzej dobranej pary, jaka mogłaby się stworzyć w naszej szkole.
- Już sobie poszli. – wyjaśnił blondynek.
- Chwała za to! – jęknął Andrew wstając i bezpardonowo zrzucając z siebie pelerynę. – Wracam do zamku, bo przemarzłem. – rozmasował ramiona, a chłodny podmuch zmierzwił mu włosy. – A ty, J., nie pokazuj mi się lepiej na oczy. –mówił do przestrzeni, w której wiedział, że się kryjemy i wyszedł z krzaków raźnym krokiem.
- On ma racje. – mruknąłem. – Wracam z nim. – z jękiem wstałem z klęczek i pokuśtykałem za Shevą wołając by chwilę poczekał. Prawdę powiedziawszy, inni również zbierali się do szybkiego odejścia nie chcąc by nieszczęśliwie rozpoczęła się tutaj kolejna schadzka. Ja nie chciałem już być świadkiem żadnej. Moja ciekawość została aż za bardzo zaspokojona i jeśli profesorowie mieli swoje romanse to lepiej by trzymali je z daleka od mojej świadomości. Zresztą, nie tylko ja musiałem mieć dosyć przygód na jeden dzień. Sheva był lekko zielonkawy na twarzy, kiedy oddalaliśmy się od ogrodu. Blady Syriusz dołączył do nas szybko i tylko Peter z Jamesem zostali z tyłu.
- To było jak gody nosorożców. – skomentował Black i skrzywił się na brzmienie własnych słów. – Bleee, będę miał koszmary!
- Dzisiaj odrabiam swoją karę dla was. – odezwał się od razu Sheva. – Jeśli moje rozbieranie się zdoła ocalić nasze umysły przed zgniciem to jestem wstanie podjąć to ryzyko.
Przytaknąłem mu nie martwiąc się nawet o reakcję Blacka. Każdy z nas wiedział,że to ostatnia deska ratunku dla naszej psychiki.

piątek, 7 września 2012

Kartka z pamiętnika CLXLVI - Niholas Kinn

Kiedy twój chodzący ideał, który poza tobą zdawał się nie dostrzegać świata, nagle przeprasza cię wylewnie za chwilowy brak czasu na spotkanie zaczynasz coś podejrzewać. Może cię zdradza? A może wpakował się w jakieś kłopoty? Kiedy jednak należycie do tego samego domu zaczynasz się naprawdę niepokoić i nocami powtarzać sobie raz za razem: rzuci mnie. Tyle, że w przypadku Edvina było coś więcej, coś, czego nie dało się porównać do innych sytuacji, a co jednoznacznie świadczyło o tym, iż coś jednak jest nie tak, jak powinno - liczba papierowych prezentów, jakimi mnie zasypywał, spadła. To zmusiło mnie do zastanowienia i zasiało we mnie ziarno niepewności. Ziarno? Ha! Wyrósł z tego cały dąb! Prezenciki, jakie chłopak robił dla mnie własnoręcznie, były jedyną jego umiejętnością wyrażenia swoich uczuć. Rzadko decydował się na słowne zapewnienia, a teraz nie mogłem odgadnąć, co się w nim dzieje. Twory, które robił oddawały często jego emocje i bez nich byłem niczym ślepiec nie potrafiąc odczytać uczuć mojego chłopaka.
Kiedy po raz dziesiąty w przeciągu dokładnie dziesięciu dni usłyszałem tę samą wymówkę od Edvina wychodzącego z Pokoju Wspólnego w pośpiechu zacząłem się niecierpliwić i irytować. Miałem już pewne doświadczenie z olewającym mnie Potterem i nie chciałem przechodzić przez to kolejny raz. Wtedy zaakceptowałem wszystko bez mrugnięcia okiem uznając, że może tak właśnie ma być. W końcu był to mój pierwszy związek z kimkolwiek. Z czasem zrozumiałem jednak, że okularnik zwyczajnie się mną znudził i zapominał o mnie kompletnie. Wtedy opadła zasłona przymilności i znowu stałem się trochę gburowaty, za to bogatszy o nowego doświadczenia.
Teraz miało być inaczej. Planowałem przygotować się na to, co może nadejść i nie dać satysfakcji nikomu. Byłem na tyle silny, chociaż naprawdę zadłużyłem się w tym papierowym głupku i bez niego nie zdołałbym ułożyć swojego krótkiego życia do kupy.
- Ed... – zacząłem i nie skończyłem.
- Przepraszam, nie teraz! – odpowiedział znajdując się jak zwykle w wielkim pośpiechu.
Miałem ochotę zatrzymać go i sprać na kwaśne jabłko! Złapać go za jajka i zmiażdżyć je raz, a dobrze. Naprawdę byłem zły!
- O, nie. Nie przeprosisz mnie, ty zdechły, robaczywy skunksie! – warknąłem do siebie patrząc, jak Edvin przechodzi przez dziurę za portretem. Odliczyłem do pięciu i ruszyłem jego śladem. Nie miałem najmniejszego zamiaru czekać, aż mój zakichany książę z bajki zechce mi powiedzieć, co go tak pogania. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce!
Zachowując rozsądny odstęp i kryjąc się po kątach, jak to miało miejsce, kiedy ostatnimi czasy uganiałem się za jednym zajętym przystojniakiem, skradałem się mając Edvina na oku. Ufałem, że mnie nie okłamie, kiedy w końcu będę miał okazję zapytać, co się dzieje, tyle, że ta okazja mogła się nigdy nie nadarzyć, jeśli będzie tak gonił.
Krok za krokiem zbliżaliśmy się do biblioteki, co wydawało mi się trochę podejrzane. Edvin nie miał problemów z nauką, ale i nie należał do miłośników udzielania korepetycji, nie wspominając już o jego wielkiej niechęci do nauki i książek, której nie było widać po jego wynikach. Co więc tutaj robił? Raczej nie odnalazł nagle swojego powołania między książkami.
- Ha! I tu cię mam gnido! – syknąłem, kiedy Edvin zaledwie wsunął głowę przez drzwi i odsunął się czekając. Po chwili z biblioteki wyszedł niski blondynek o anielskim uśmiechu, a podchodząc do chłopaka uwiesił mu się na szyi.
Moje dłonie same zacisnęły się w pięści, a do głowy przyszedł mi fragment piosenki - The young man said "I will never give up" The inner war I can hold against it My mind, my mind My mind's in darkness. Tak, mój umysł naprawdę pogrążył się w ciemnościach, kiedy patrzyłem, jak mój chłopak uśmiecha się przymilnie do tego knypka z pierwszego roku. Byłem pewny, że to jakiś nowy Puchon i może nawet mój Edvin zakochał się w nim podczas ceremonii przydziału. Nie, nie miałem zamiaru pozwolić mu na to wszystko. Jeśli będę musiał rozerwę na strzępy tego pisklaka, który odważył się podejść do mojego koguta!
Szkoda tylko, że mój chłopak nie myślał podobnie. Właśnie wdał się w beztroską rozmowę z blondynkiem, który, jak mi się wydawało, śmiał się z jego żartów, flirtował niby to niewinnie i beztrosko dotykając dłoni, czy ramienia Edvina.
O, nie! Nie zareaguję! Nie jestem żałosnym zazdrosnym dzieciakiem, który będzie się bił z byle pierwszoklasistą o chłopaka! Z resztą, może Ed nawet nie wie, że ten mały go podrywa? A może to mały nie wie, co takiego planuje Edvin? Ha! Przez tego głupiego Pottera cały świat wydawał mi się homoseksualnym „rajem”. Przecież nie byłem otoczony przez gejów! No, może widziałem jakąś lesbijską parę mizdrzącą się po kątach, ale co to miało do rzeczy? Przecież ani ja, ani Ed nie uważaliśmy się za „fanów jednej płci”, nie odrzucaliśmy możliwości, że kiedyś możemy się związać z dziewczynami. Co ja w ogóle pieprzyłem w myślach?! Przecież w życiu nie oddałbym Edvina żadnej pannie! Na samą myśl o tym, że ten naiwny głupek mógłby obdarowywać innych swoimi papierowymi zwierzaczkami i kwiatami zaczynałem nienawidzić całego świata.
- Ha! Czas to zrobić po Niholasowemu! – dlaczego tyle mówiłem do siebie?
Zamiast kryć się w kącie i podglądać zwyczajnie wyszedłem ze swojej kryjówki zmierzając do biblioteki, jak gdyby nigdy nic. Zapłonąłem gniewem od środka, kiedy zobaczyłem zdziwione, może trochę przerażone spojrzenie mojego chłopaka. Od kiedy to tak dziwnym stało się oglądanie mnie w tym szczególnym miejscu? A może rudzielec zapomniał, że potrafię nadal poruszać się po zamku sam, bez niego?
Dzieciakowi rzuciłem tylko przelotne spojrzenie nie poświęcając mu zbyt wiele uwagi. Nie interesował mnie, nie chciałem nawet pamiętać jego twarzy. Miał pozostać zamazanym obrazem Puchona, który ośmielił się dobierać do mojego faceta. Nie chciałem by mi się śnił po nocach.
Zniknąłem za drzwiami biblioteki ignorując błagalny wzrok Edvina proszący bym się nie gniewał i pozwolił mu wyjaśnić, co się dzieje we właściwym czasie. Takie rzeczy dało się wyczytać z jego maślanych oczu bez papierowych „wskaźników nastroju”. Nie wydawał się jednak speszony moim „przyłapaniem go na gorącym uczynku”.
Z jakiegoś powodu złość mi całkowicie przeszła, kiedy zniknąłem między regałami z powieściami. Zgarnąłem pospiesznie jedną bez patrzenia na to, o czym była i rozsiadłem się z boku koło ściany, która miała stanowić podparcie dla moich pleców.
Co ja robiłem? Czułem się jak skończony idiota. Dobrze, może Ed nie miał dla mnie czasu, może spieszył się na spotkania z jakimś... Odetchnąłem głęboko. Z jakimś dzieciakiem, ale to o niczym nie świadczyło. Mój płomiennowłosy nie potrafił kłamać, więc nie pchałby się w problematyczne związki wiedząc, że jest skazany na szczerość. Z resztą był naiwny i bezgranicznie prostolinijny. Dlatego został rzucony przez dziewczynę, z którą go wyswatano. Dlatego zakochał się we mnie. Jeśli naprawdę się zakochał.
- Jestem beznadziejny. – sam nie wiem, który to już raz mówiłem do siebie głośno, ale łapałem się nadziei, że nie jest to paranoja i nie musze tego zgłaszać do Skrzydła Szpitalnego.
By odsunąć od siebie te myśli spojrzałem na okładkę książki, którą trzymałem na kolanach. „Tryumf Ropucha” głosił napis. Skrzywiłem się i przejrzałem na szybkiego treść ozdobioną czarno-białymi obrazkami przedstawiającymi zwierzęta w ubraniach. To mi uświadomiło, jaki byłem beznadziejny. Zabrałem, więc książę, by przypominała mi o wszystkim, o czym wolałbym zapomnieć, i pomaszerowałem do biurka bibliotekarki, a później zwyczajnie wyszedłem na korytarz. Co zabawne, Edvina i jego blondyna już nie było.
To nie był czas na łapanie depresji z powodu byle głupstwa. Uniosłem, więc głowę wysoko do góry i raźnym krokiem skierowałem się w stronę dormitorium. Czekało na mnie życie, które było zbyt krótkie bym miał je tracić na słabość i bezsilność.
„Jesteś bestią” powtarzałem sobie w myślach „Jesteś silny i wytrzymały. Nikt cię nie złamie! Jesteś władcą swojego świata i poradzisz sobie ze wszystkimi przeciwnościami. Przecież jesteś Niholasem Kinn!” I wierzyłem w to wszystko. Wierzyłem, że naprawdę jestem kimś wielkim, że nie ma rzeczy, z którymi bym sobie prędzej, czy później nie poradził. Świat musiał się kiedyś nagiąć do mojej woli!

środa, 5 września 2012

Plum...

6 września
Pierwsza „prawdziwa” kąpiel nowego prefekta Griffindoru Remusa Lupina musiała poczekać tydzień. Było to konieczne, jeśli nie chciałem spieszyć się, kiedy za drzwiami czekaliby inni nienasyceni widokiem łazienki wyróżnieni uczniowie. Pozwalając innym się wyszaleć wybrałem w końcu odpowiednią porę na małą rozkosz, jakiej miałem zakosztować. Zabrałem wszystko, czego mogłem potrzebować i z zadowolonym uśmiechem stwierdziłem, że Syriusz już zniknął pod peleryną niewidką.
Byliśmy gotowi, więc poprowadziłem go na wybrane piętro, gdzie mieliśmy spędzić najbliższą godzinę. Mieliśmy szczęście gdyż, tak jak sądziłem, drzwi łazienki były otwarte, a w środku było sucho i pusto. Przestronne pomieszczenie wypełniał przyjemny zapach i ciepło. W takich warunkach z rozkoszą można się kąpać niespiesznie, wylegiwać w wodzie i cieszyć bliskością przemyconego kochanka.
Wanna była całkiem sporym, chociaż płytkim „basenem”, który zapewniał komfort kąpieli i zdecydowanie nie musiał ograniczać liczby przebywających w wodzie osób. Cóż, na pewno nie byliśmy pierwszymi i ostatnimi, którzy postanowili wykorzystać łazienkę prefektów do prywatnych celów.
- To jest raj! – Syriusz zrzucił z siebie pelerynę i rozebrał się w mgnieniu oka rzucając wszystko na ziemię bez zbędnego myślenia o tym, czy się nie pogniotą.  Przed oczyma mignęły mi tylko jego nagie pośladki i już słyszałem plusk wody oraz głośne westchnienie chłopaka. – Idealna! A to, po co? – zaczął bawić się kurkami, co dało mi czas by rozebrać się w spokoju, poskładać starannie swoje rzeczy i dołączyć do niego w ciepłej, relaksującej wodzie. Rozłożyłem się wygodnie, a eksperymenty Syriusza sprawiły, że woda zaczęła się pienić, zaś powietrze nabrało tym intensywniejszego zapachu płynu do kąpieli.
- Mmm... – zamruczałem czując się naprawdę rozluźniony.
- Ha! Nieźle to obmyślili! Jednak nie ma to jak być prefektem! – wyszczerzył się do mnie odrywając się od kurków i przysunął się powoli. Wyłożył się bok, co pozwalało mi sądzić, że przez pewien czas będziemy rozkoszować się spokojem i wygodą. Z resztą chłopak był zbyt zajęty „lepieniem” zwierząt z gęstej piany.
Zamknąłem oczy mimowolnie się uśmiechając. Słodka woń i ciepło działały nawet na mojego wilka, który miał zwyczaj szaleć przed pełnią, a teraz moczył się razem ze mną podczas tej jakże cudownej kąpieli. To było lepsze niż szybki prysznic, czy leżenie ze zgiętymi kolanami w wannie, jaką mieliśmy w łazience przy sypialni. Tutaj woda miała zawsze tę samą temperaturę dostosowaną do upodobań kąpiącego się, a spora przestrzeń wokoło sprawiała, że powietrze pozostawało rześkie.
- Musimy tu częściej wpadać. – przyznał Syriusz, który wymacał pod wodą moją dłoń i ścisnął ją przyjaźnie. – Gdybym wcześniej wiedział, że jest tu tak fenomenalnie na pewno sam postarałbym się o odznakę prefekta. Wtedy moglibyśmy tu przesiadywać już w tamtym roku. Ależ mi tu dobrze... – wzdychał jak staruszek.
- Bylebyś się tutaj przesadnie nie rozleniwił. – pogładziłem jego płaski brzuch bez najmniejszego skrępowania. Chyba naprawdę wstąpił we mnie jakiś demon.
Syri uśmiechnął się odgarniając do tyłu długie, mokre pasma ciemnych włosów, które kleiły się do jego wilgotnej twarzy.
- Jestem koneserem wygód. – poinformował mnie łaskawie. – Potrafię je łączyć z trudami życia wręcz idealnie. Uważam, że każdy człowiek, bez względu na to, jaką pracę wykonuje powinien mieć dostęp do pewnych rozkoszy. Dobrze wyposażona kuchnia, pełna lodówka, wielka wanna, miękkie łóżko, opcjonalnie biblioteka i gabinet. Dom to miejsce, do którego zawsze musisz wrócić, więc powinno się zadbać o to by był idealny. To samo tyczy się szkoły. Zamiast naszej małej łazienki powinniśmy mieć dostęp do takiej, jak ta. Jestem przekonany, że nasze stopnie skoczyłyby w górę. – zakończył swój wykład przerzuceniem ramienia nad moją talią i wczepieniem się w moje biodro.
Ze zdawkowym uśmiechem niegrzecznego chłopca przylgnął do mnie całym ciałem i bez problemu znalazł moje usta, które uwięził pod swoimi. By pocałunek był wygodniejszy dla nas obojga zmieniłem pozycję na bardziej naturalną, przez co dłoń Syriusza zsunęła się z mojego biodra na pośladek. Czułem pod wargami, jak jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, kiedy do tego doszło.
Tylko na chwilę uchyliłem usta nie do końca nawet o tym wiedząc, a on od razu wykorzystał okazję. Jego ciepły język wsunął się pomiędzy linią moich zębów do środka nie napotykając na żaden opór. Było na niego i tak zbyt późno, więc pozwoliłem sobie odpowiedzieć pieszczotą języka na jego poczynania. Z resztą, moje dłonie również bez problemu odszukały idealny tyłek Syriusza i zakleszczyły się na nim. W takim wypadku powinienem chyba czuć się nieswojo, ale widać mój mały fetysz pośladków chłopaka powracał ze zdwojoną siłą.
Wspiąłem się na jego ciało siadając na mocnych udach w lekkim rozkroku. To on przysunął moje ciało bliżej, przez co nasze krocza stykały się, a przyjemny dreszcz przeszedł przeze mnie kumulując reakcje na to doznanie w podbrzuszu.
„Typowa reakcja zdrowego chłopca”, jak powiedziałby to Sheva, wypełniła mój członek, który jak napychany piaskiem balonik zaczął twardnieć, unosić się i pęcznieć odrobinę. Nie byłem jeszcze oswojony z tym skutkiem podniecenia, chociaż najpewniej jeszcze w tym roku mój członek stanie się już integralną mojego ciała i jego odpowiedzi na bodźce przestaną sprawiać dyskomfort, co Syri miał już dawno za sobą.
Sięgnąłem dłońmi, co krocza Syriusza chcąc mieć pewność, że nie tylko ja reaguję na niego. Odetchnąłem z ulgą stwierdzając, że i on podniecił się i mogłem ująć go w dłonie. Od razu usiadł zamiast leżeć i przyłączył się do pieszczot zamykając palce na moim penisie. Oparłem się o niego kładąc głowę na pachnącym płynem, mokrym ramieniu. Powoli, dokładnie w tym jego ruchów operowałem swoimi rękoma. Naśladowałem jego pieszczoty, czasami dodawałem swoje własne, jak chociażby masowanie trzonu, co sądziłem, że może wydać mu się przyjemne. Musiałem stwierdzić, że powinienem wszystko to wypróbować na sobie, bym miał świadomość, jakie reakcje wywołam. Na szczęście Syri tylko wzdychał, a jego oddech był równie ciężki, co mój.
Zapragnąłem przez chwilę znaleźć się w umyśle Syriusza, by wiedzieć, co myśli i co czuje. Naprawdę byłem ciekaw jak on przyjmuje wszystkie rozkosze, co one dla niego znaczą. Uczyniłem to nawet swoim priorytetem tegorocznych poszukiwań wiedzy.
Głośno wciągałem powietrze i równie głośno wypuszczałem je z płuc. Ucisk na wrażliwe partie mojego ciała narastał zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz. Wiele wysiłku kosztowało mnie utrzymanie w ryzach bliskiego spełnienia. Nie chciałem zawieść Syriusza, ani zostawiać go samego z jego pragnieniami. Niestety nie byłem jeszcze tak wprawny, jak on i nie chciałem wiedzieć, w jaki sposób ćwiczył swoje ciało, by więcej wytrzymywało. Po prostu szepnąłem mu na ucho, że dłużej nie wytrzymam i wytrysnąłem w ciepłą, wonną wodę. Czułem, jak Syri jeszcze przez chwilę porusza swoimi palcami masując moją skórę, a później znowu przenosi dłonie na moje pośladki. Ściskał je i pieścił, kiedy ja starałem się doprowadzić jego członek do wybuchu.
Zaskoczył mnie, kiedy zupełnie niespodziewanie jego palec natarł na moje wejście przełamując barierę mięśni zaledwie na pięść milimetrów. Pisnąłem, a on, może nie spodziewając się takiej reakcji z mojej strony, doszedł w moje dłonie samemu się tego nie spodziewając, co wyczytałem z jego twarzy. Jego palce momentalnie zniknęły zostawiając mój tyłek w spokoju.
- Zaskoczyłeś mnie! – rzuciłem oskarżycielsko czerwony na twarzy, co uświadomiłem sobie dopiero po chwili. Moja odwaga nie sięgała jeszcze tak daleko bym miał bez zażenowania przyjmować tego rodzaju „pieszczoty”. Czułem się tak dziwnie, że zacisnąłem pośladki samoistnie, by uniemożliwić czemukolwiek kolejny atak. Odsunąłem się od Syriusza i rozmasowałem swoje tyły, jakby wyrządzono im już jakąś wielką krzywdę.
- Jak widać ja też nie byłem na to przygotowany. – oświadczył niezadowolony z siebie.
Rzuciłem mu ironiczne spojrzenie, chociaż naturalnie nie miałem mu za złe, że próbował. Kiedyś musiał...