środa, 31 października 2012

Halloweenowego


Przeniosłam bloga, żeby nie mieć problemów z notami, więc mam... Wytrzymajcie trochę z tym paskudztwem, jakie powstało, błagam. Nie mogę przenosić widgetów, więc archiwum jest gdzieś tam na bole... Zachciało mi się ==


HALLOWEENowego 100 LAT!

 

27 października
- Łazienka Prefektów nigdy ci się nie znudzi, co? – mruknąłem do Syriusza, który właśnie zrzucał z siebie pelerynę niewidkę i rozbierał się pospiesznie, jakby miał zamiar skakać do basenu w środku lata. Podziwiałem jego niegasnący entuzjazm do tych kąpieli, na jakie pozwalaliśmy sobie od czasu do czasu. Było to zawsze okazją do małych pieszczot i beztroskiego spędzania czasu razem bez najmniejszego skrępowania, bez sterczących za drzwiami przyjaciół, którzy podsłuchiwaliby właśnie pod wejściem do zwyczajnej łazienki.
- Czuję się w niej, jak pan i władca, więc muszę ją uwielbiać! Chociaż... Mam lepszy pomysł. – na przystojnej twarzy chłopaka pojawił się cwaniacki uśmieszek. – Ty będziesz panem i władcą, a ja będę twoim służącym. Takim wyjątkowym służącym, bo już wiem, jak ci usłużę.
- Co, proszę? – niewiele zrozumiałem z jego mamrotania. Dziwiłem się, że on sam wiedział, o co chodzi.
- Zaraz się dowiesz, umysłowa dziewico. – Black wyszczerzył się w taki sposób, że miałem ochotę obić mu tę boską buźkę. Nie zrobiłem tego tylko, dlatego, że zaskoczył mnie klękając naprzeciwko i bezpardonowo zdejmując mi spodnie. Złapał mnie przy okazji za ręce by uniemożliwić mi odepchnięcie go. Naprawdę miałem zamiar to zrobić, kiedy dotarło do mnie, co chodziło mu po głowie.
- O... Oszalałeś?! – wydusiłem, ale było za późno. On już przyssał się do mojego krocza pozwalając mi tylko na jęk zaskoczenia, którego nie zdołałem nawet powstrzymać. Nawet ja nie byłem przecież całkowicie odporny na fizyczne doznania przyjemności, a może nawet byłem narażony na rozkosz tym bardziej, że moja wewnętrzna bestia pragnęła zaspokajać swoje potrzeby bez względu na to, jakie one były. Chcąc, czy nie, zwyczajnie poddałem się bez dłuższej walki, o ile w ogóle ją podjąłem.
Syriusz musiał to wyczuć, gdyż puścił moje ręce i uśmiechając się pod nosem, jakby mało było mu tego, że już czułem się bezsilny, kontynuował swoją zabawę. Nie miałem się, o co oprzeć, czego podtrzymać, toteż byłem skazany na utrzymanie równowagi na szerzej rozstawionych nogach. Niewiele myślałem wtedy o wstydzie, jaki chyba powinien mnie ogarnąć. Spojrzałem tylko przelotnie na zajętego Blacka, którego usta układały się dziwnie, kiedy pochłaniał między nimi mój członek, ssał i lizał. To było tak dziwne, a jednak takie wspaniałe. Z chęcią sam odwdzięczyłbym mu się czymś podobnym, ale było to niemożliwe. Po prostu ja nie mogłem ryzykować zranienia go zębami. Były, jak jadowe kły, które prowadziły do nieszczęścia przy byle głupi zadraśnięciu.
Jedno lekkie ukąszenie, jakie zaoferował mi Syriusz wypędziło z mojej świadomości jakiekolwiek myśli niezwiązane z rozkoszą. Może wiedział, że myślałem o „głupotach”, a może zwyczajnie miał szczęście, iż trafił na ten moment? Nie wiedziałem, nie pierwszy i nie ostatni raz, ale na pewno byłem mu wdzięczny.
Przygryzłem wargę wzdychając i powstrzymując piszczenie. To naprawdę było coś wspaniałego!
- Nie... – wydusiłem, kiedy jego dłonie spoczęły na moich pośladkach, jednak miało to więcej wspólnego z wystrzeganiem się gorętszej jeszcze rozkoszy, nie zaś z protestowaniem przeciw posuwaniu się dalej. Przecież wiedziałem, do czego zmierza. Ale nie uciekałem, nie zaciskałem pośladków, by mu utrudnić zadanie lub w ogóle je uniemożliwić. Chciałem tego, chciałem by przebił się przez wszystkie moje „nie”, „nie jestem gotowy”, „to za wcześnie” i po prostu pomógł mi zaakceptować fakt własnej dorosłości. Nie byłem psychiczną dziewicą, ale psychicznym wstydnisiem, który nie potrafił przejść do porządku dziennego z własną seksualnością. A przecież wiedziałem, że Sheva od dawna był na tyle dorosły, że sam kusił swojego chłopaka. Tylko ja wydawałem się dziwnie zacofany. Nawet Peter musiał myśleć o swoim pierwszym razie z Narcyzą.
Odrzuciłem pospiesznie te myśli nie chcąc psuć nimi idealnej chwili. Przecież czułem, jak palce Blacka zbliżają się do mojego wejścia i wtedy dotarło do mnie, że nie może tego zrobić.
Złapałem go za nadgarstki i odsunąłem od siebie. Zaskoczony przestał mnie lizać i spojrzał pytająco w górę.
- Nie myłem się jeszcze. – wyznałem czerwony na twarzy, jak nigdy. Gotowałem się ze wstydu, a on przewrócił oczyma jakby to było zwyczajne „nic”. – To ważne! – mruknąłem i wyminąłem go zdejmując przy tym górną część mojej odzieży, buty oraz skarpety. Byłem nagi, a mój członek sterczał bezwstydnie, ale mimo to czułem mniejsze zażenowanie tym faktem, niż swoją higieną. Wszedłem do wody, opłukałem się, a Syri kręcąc ze zrezygnowaniem głową dołączył do mnie.
- Ty potrafisz zepsuć nawet najbardziej erotyczną chwilę, co?
- A ty byś chciał żebym wkładał palce w twój niemyty tyłek? – spojrzałem na niego poważnie i szorowałem swoje wejście od zewnętrznej strony, gdyż nie potrafiłem zmusić się do uczynienia tego od środka.
- Nigdy o tym nie myślałem. – Syri wzruszył ramionami.
- Więc zacznij się nad tym zastanawiać. – syknąłem biorąc go za rękę i nakładając na nią mydła. – Teraz możesz kontynuować.
- Dlaczego czuję, że chwila największej podniety uciekła bezpowrotnie? – mruknął, ale zamilkł pod moim ostrym spojrzeniem, które wręcz pytało „A więc już nie masz ochoty?”. Nie chodziło o seks, jeszcze nie teraz, może nawet nie w najbliższym czasie, ale o drobne pieszczoty ściśle z nim związane.
- Nic nie mówiłem. – poddał się i podszedł do mnie patrząc, jak siadam na brzegu wanny-basenu, sam nie wiedziałem, jakim mianem powinienem określać to wielkie wgłębienie, w podłodze, które stanowiło miejsce kąpieli prefektów.
Syri powoli zaczął całować mnie po kolanach i udach, jakby chciał naprawić zepsuty przeze mnie klimat ogólnego podniecenia. Patrzyłem na to bez przekonania, ale on zauważając to złapał mnie za kostki, a następnie podniósł moje nogi przewracając mnie. Po chwili dopiero zrozumiałem, że wyeksponował mnie w sposób skrajnie żenujący, ale nie zwracał szczególnej uwagi na moje pośladki. Przyssał się do członka podobnie jak poprzednio, a jego palce bez zbędnych wstępów zaczęły rozsmarowywać pozostałe na dłoni chłopaka mydło po moim wejściu.
Ogólna podnieta znowu wróciła, znowu rozgrzała mnie i przyćmiła umysł. Tym razem nie stawiałem żadnego oporu, kiedy palce Blacka ostatecznie wtargnęły we mnie powodując przy tym naprawdę dziwne uczucie, którego nie mogłem zidentyfikować. Jak na razie było po prostu dziwnie, ale wiedziałem, że to „dziwnie” zmieni się kiedyś w „dobrze”. Po prostu to wiedziałem!
Czułem, jak palec we mnie gładzi moje wnętrze, jak masuje pierścień mięśni, który się na nim zacisnął i świadomość tego wszystkiego sprawiała, że zacząłem ociekać, byłem bliski ostatecznego stadium przyjemności. Wiłem się i wzdychałem, a Syri wiedział, że powoli osiągał swój cel. To, co wcześniej zostało przerwane, teraz było najważniejsze i zbierało wszystko, co najlepsze w moim podbrzuszu. Chyba wypadało bym ostrzegł Syriusza, ale czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że jestem bliski szczytu? Musiał wiedzieć, zwyczajnie musiał. Tym bardziej, kiedy moje dłonie ciągnęły jego ciemne, gładkie włosy, jakbym chciał go ich pozbawić.
Pisnąłem, westchnąłem i wylałem się na jego twarz. Zdołał się tylko trochę odsunąć, więc miał odrobinę mnie w ustach, na nosie, policzku, a nawet we włosach. Poza tym jego palec był tak mocno ściskany przez mój tyłek, że sam zdziwiłem się, iż wydaje się wcale mi nie przeszkadzać. Może nawet zacząłem odczuwać płynącą z tego przyjemność, której spodziewałem się dopiero za jakieś dwa, trzy miesiące?
- Nie było tak źle, prawda? – Syriusz uśmiechnął się dumny z siebie, kiedy jego palec z plaśnięciem wyszedł spomiędzy moich pośladków. Jakże dziwnie było mi bez niego... Nie spodziewałem się, że można tak szybko nawyknąć do obcej bytności w swoim ciele. To nie było, jak zastrzyk, kiedy igła przebija skórę, ale jak nieszkodliwy masaż będący w zgodzie z całym ciałem. Chyba mi się to sposobało...


 

 

niedziela, 28 października 2012

Pomysł?

Notka z piątku nie ukazała się na blogu, chociaż jest w archiwum == Co jest grane?

25 października
Pięć minut temu skończyłem jeść swój obiad, więc uznałem to za czas wystarczający, jako odpoczynek przed łakociem dla osłody. Otworzyłem, więc mojego cennego, cudem ocalałego batona z kokosowego musu w czekoladzie. Rozpływałem się nad jego smakiem nie zwracając uwagi na nic, co działo się w około. Co mnie obchodził fakt Shevy udającego zainteresowanie Kinnem i Kinna udającego zainteresowanie mną, kiedy dla mnie liczył się tylko ten wspaniały smak łakocia? Powoli wracały mi zmysły, w miarę jak smak batonika znikał z moich ust zastępowany zwyczajną obojętnością śliny. Najchętniej pochłonąłbym jeszcze pół czekolady, jakie mi zostało z wczoraj, ale postanowiłem jednak zrezygnować z takiego obżarstwa. Do jutra wytrzymam.
Oblizałem się zamyślony i rozmarzony. Naprawdę uwielbiałem słodycze i były na drugim miejscu największych przyjemności, jakich mogłem doświadczyć. Pierwszą były pocałunki Syriusza, jak i cały on.
Powoli wróciłem do rzeczywistości patrząc niewinnie na stół naszego domu. Hipnotyzująco niebieskie oczy były zwrócone w moją stronę, chociaż ich spojrzenie utkwione było raczej w Niholasie niż w kimkolwiek innym. Może od czasu do czasu przesuwało się również na inne osoby, w szczególności te, które podpadły rudzielcowi, ale to raczej nie było istotne. Chłopak Kinna był o niego zazdrosny i tyle. Widziałem to, chociaż nie znałem się na symptomach tego uczucia, a przynajmniej nie tak bardzo.
- Mogę liczyć na uśmiech? – Niholas popukał mnie subtelnie po dłoni i wiedziałem, dlaczego to robi. Chciał wykorzystać ten drobny gest by zdenerwować swojego faceta.
- Tak, jasne. – uśmiechnąłem się najmilej, jak potrafiłem. – Ale jeśli ten twój chłopak wybije mi moje cenne ząbki, będę zmuszony się zemścić. – dodałem niewinnie i miałem nadzieję, że chociaż w stopniu minimalnym dotarło to do młodszego kolegi.
- On nie jest brutalny. – Kinn wzruszył ramionami, a ja kątem oka widziałem, jak jego chłopak gryzie wargi w bezsilnej złości i zaciska pięści, które trzymał na stole. Niedaleko niego siedział Sebastian, który wydawał się nie zwracać na niego specjalnej uwagi. Co ich tak naprawdę łączyło? Nie uważałem się za osobę ciekawską, ale nie obraziłbym się, gdybym dowiedział się, o co im właściwie chodzi.
- Więc dlaczego wygląda, jakby chciał nas wyzabijać? I nie myślałem, żeby się z nim jednak pogodzić? – moje pytania były głupie, ale nie miałem innych, a wyraźnie powinienem podtrzymać konwersację.
- Po prostu się denerwuje, tylko tyle. On nikomu nic nie zrobi. Sam wiedziałeś jego wielki popis sprawności, kiedy próbował uderzyć Andrew. Prędzej zrobi sobie krzywdę niż zdoła komuś ją wyrządzić. Nie licząc mnie. – dodał z westchnieniem chłopak. – Nie chce mi powiedzieć, o co chodzi, trzyma się z daleka, nie ma dla mnie czasu. Jak mam się godzić, skoro nawet nie mamy czasu by się kłócić? On zwyczajnie mnie wystawia.
- Ale coś do ciebie czuje. – zauważył Sheva, który przysunął się bliżej. – W przeciwnym razie by się nie wściekał.
- Ale kiedy przestanie się wściekać? Bardziej martwi się tym szczylem niż mną. A ja nawet nie wiem, kim jest ten siuracz! Nie są wcale podobni, więc nie mogą być braćmi. W koło kuzyna by tak nie skakał, nie? A więc nie mam zielonego pojęcia, co jest grane. W dodatku czuję, że mnie choroba bierze. – syknął pod nosem. – Byłem w Skrzydle Szpitalnym po jakieś leki, więc dostałem coś na rozgrzanie do gorącej wody przed snem, ale jeśli mnie weźmie to pewnie już na całego. A wszystko przez tego idiotę!
- Ten twój idiota zaraz wstanie i tu podejdzie. – stwierdziłem, a Sheva uśmiechnął się i położył swoją dłoń na dłoni Niholasa, który wzdrygnął się, ale nie uciekł.
- Wnerwia mnie patrzenie na was. – Syriusz, który siedział dotąd spokojnie naprzeciwko nas nie powstrzymał komentarza. Powinieneś pogadać z Zardi. Ona specjalizuje się w dopieszczaniu par takich jak nasze. – kiwnął głową na mnie. – Gdybyś z nią porozmawiał na pewno wzięłaby sprawy we własne ręce. Poza tym jest dziewczyną, a więc wzbudziłaby większą zazdrość.
Kinn spojrzał na Syriusza, jakby dopiero teraz zauważył, że ten jest w pobliżu. Patrzył i patrzył, a przecież chłopak nie mówił do niego w obcym języku. O co mogło mu więc chodzić?
- Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałeś? – rzucił nagle. – Zaoszczędziłbym czas nie uganiając się za Syriuszem i nie wykorzystywałbym Andrew, ale od razu osiągnąłbym cel, jeśli to, co mówisz jest prawdą.
- Nie jestem wróżką, nie wiem czy tak jest rzeczywiście, jasne?
- Tak, tak. – zabrał rękę spod dłoni Shevy. – A ta Zar-cośtam, to która? – nie wiem, jak mógł się nie orientować? Przecież każdy musiał znać Zardi! A może tylko mi się tak wydawało?
- Ta z krótkimi włosami z naszego rocznika. Z taką kręconą okularnicą się kręci i zazwyczaj wygaduje głupoty.
- Yyy... – nie zdołałem wyjąkać więcej, gdyż kiwający się w przód i w tył James ostatecznie usnął nad posiłkiem i zanurkował twarzą w zupę pełną pomidorówki. Odrobina wilgotnej zupy na twarzy ocuciła go do tego stopnia, że poderwał się gwałtownie i omal nie upadł na ziemię. Mogłem tylko głośno westchnąć załamując ręce. Potter stał się atrakcją stolika, kiedy z kluskami na czerwonej twarzy szukał źródła swojego nieszczęścia w około. Dopiero po chwili zrozumiał, że sam przyczynił się do swojej zguby. Nie mając, w co wytrzeć twarzy uświnił obrus, jakby nigdy nic robiąc z niego ręcznik dla siebie. Nic dziwnego, że wszyscy odsunęli się od niego. Sam pewnie uczyniłbym podobnie, gdybym znajdował się po jego stronie stołu.
- Wszystko przez ten projekt McGonagall. – syknął, kiedy znowu zaczął przysypiać. – Gdyby nie obiecała nagrody za ten referat na pewno nie bawiłbym się w to całymi nocami. Niech mi ktoś pomoże się rozbudzić!
- Zjedz coś słodkiego? – zaproponowałem, chociaż nie planowałem się z nim dzielić toteż patrzyłem mu prosto w zaspane oczy, by nie wyczuł, że coś przed nim ukrywam.
- Przemyślę to. – skinął głową i oparł czoło o blat trochę dalej od miejsce, w które wcześniej wtarł kluski. Współczułem mu, gdyż naprawdę się starał, a teraz był bardzo zmęczony. Nie wiem, czy chodziło o nagrodę, czy o fakt, iż chciał się wybić, chociaż ten jeden, jedyny raz.
- Udało się! – najpierw usłyszałem krzyk, a dopiero później do Wielkiej Sali wpadł mały człowieczek, Flitwick. Był cały brudny, a więc wiedziałem, czym się tak fascynował. Od kilku dni walka z „chorobą pomieszczeń” nie przynosiła efektu i tylko liczne zaklęcia uchroniły dormitoria, kuchnię oraz jadalnię przed kurzem. Teraz zaś wiedziałem, że problem mieliśmy z głowy. Oto nauczyciel zaklęć oświadczał, że jego wielodniowa walka przyniosła spodziewane efekty. Nie wiem, kto cieszył się bardziej, on czy my, jako że profesor otrzymał gromie oklaski. Nikt nie lubił zajęć w brudnych salach, w których można było się udusić.
Zanim przeniosłem wzrok na przyjaciół usłyszałem świszczenie. To James zasnął oparty na dłoni ze śliną ściekającą po brodzie do zupy, a jej zapach musiał docierać do jego nozdrzy i pobudzać ślinianki.
Chciałbym być tak beztroski, jak on. Wcale się nie przejmował tym, że jego aktualny obiekt westchnień, czy raczej aktualne obiekty westchnień zauważą go w takim stanie i straci tym samym możliwość zaimponowania im. Przecież sam quidditch nie wystarczy, by chłopak zyskał miłość innych!
Przełknąłem głośno ślinę przypominając sobie o czekającym nas niedługo, bardzo niemiłym wydarzeniu, jakim będzie mecz w okropnych strojach robaków. Jako że profesor Hulick był zmuszony ograniczyć swoje poszukiwania owadów, gdyż ból głowy nadal mu dokuczał, okazał się zachwycony pomysłem dyrektora. A więc moi przyjaciele mieli teraz swoje własne problemy, zaś ja byłem zmuszony walczyć ze swoimi w postaci Kinna. Chłopak chyba nie był pewny, czy aby na pewno warto prosić Zardi o pomoc, jako że przysunął się do mnie i pochylił, jakby szeptał coś konspiracyjnie. W rzeczywistości zwyczajnie pozował, chcąc w dalszym ciągu denerwować swojego nieczułego chłopaka. Jak dobrze, że mój był chodzącym ideałem.

środa, 24 października 2012

W maseczkach

17 października
Prychnąłem, kichnąłem i otarłem nos. Sala wróżbiarstwa była dziś wyjątkowo zakurzona, jakby od tygodnia w niej nie sprzątano. Podejrzewałem, że była to wina, jakiegoś psotnego stworzenia, jako że Namida siedział w środku z maseczką na twarzy i wyraźnie niezadowoloną miną. Był jedną z ostatnich osób, które posądziłbym o zaniedbywanie jakichkolwiek obowiązków zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Przecież on zawsze był idealnie i nienagannie ubrany, starał się odkładać wszystko na swoje miejsce, a jego sala zajęciowa, nawet jeśli wydawała się zaśmiecona, miała swój własny klimat i wyważony układ każdego przedmiotu.
- Dziś zajmiemy się kartami. – rzucił głosem stłumionym przez maseczkę. – Byleby ruszać się jak najmniej i nie podrywać tych roztoczy. Proszę się nie krzywić! – syknął do kogoś po mojej lewej. – Macie tu zaledwie jedne zajęcia, a ja muszę tutaj siedzieć cały dzień! Siadać i zakładać maski. I bez gadania! – między jego prostymi brwiami pojawiła się zmarszczka świadcząca o irytacji.
Zanim w ogóle usiadłem na krześle założyłem na twarz maseczkę. Odetchnąłem z ulgą i stwierdziłem, że naprawdę wiele daje. Pachniała wanilią, była miękka i niemal niewyczuwalna, a jednak filtrowała powietrze oczyszczając je doprawdy idealnie. Dopiero wtedy pozwoliłem sobie zająć miejsce, co sprawiło, że świat zaszedł mgłą kuchu. Ci, którzy nie byli tak zapobiegawczy jak ja dusili się kaszląc i kichając, co sprawiało, że było tym gorzej. Nawet ustawione na okrągłych stolikach do wróżenia karty były pokryte miesięcznym brudem, jaki się na nich zebrał, choć jeszcze tydzień temu wszystko było idealne. Widać mężczyzna podpadł komuś przez ten czas i teraz musiał walczyć z obecnym stanem rzeczy.
- Macie przed sobą kartki z uproszczoną instrukcją wróżenia. – ciągnął dalej nauczyciel. – W zależności od dziedziny życia, jaka interesuje waszego rozmówcę wybieracie inną kartę i kładziecie ją w innym miejscu. Spójrzcie na rysunek w instrukcji. – rzuciłem okiem na podpisane kwadraciki na drobnym pergaminie, jaki leżał pod kartami. – Zgodnie z tym wzorem stolik można podzielić na trzy poziome pasy. Najbliżej wróżącego znajduje się pas przeszłości, pośrodku jest teraźniejszość, zaś przyszłość najbliższa jest osobie, której wróżymy. Pionowo mamy, począwszy od lewej, pas miłości, pas rodziny, pas szczęścia, pas kariery oraz pas nieszczęść. Są to strategiczne punkty, w jakich układamy karty. Nie będę tłumaczył wam znaczenia każdego z symboli w danym miejscu, jako że jest to podane w dalszej części waszej „ściągi”. Zajmijmy się jednak przekładaniem kart. – szybko przebiegłem wzrokiem po krótkich opisach dotyczących znaczenia. Dobrze wiedziałem, że wiele zależy od indywidualnych przeczuć wróżącego i chociaż nie byłem w tym dobry, to zawsze mogłem liczyć na jakieś dziwne myśli, które mogłyby mi odrobinę pomóc. – Nie jestem przesadnym idealistą, toteż nie liczę na to, że każdy z was opanuje sztukę wróżenia z kart w sposób perfekcyjny. Chcę jednak byście znali podstawy, a więc to, co w wielkim skrócie macie na pergaminach. Tego też wymagam na zaliczenie.
Zacząłem przeglądać poszczególne barwne karty, mało profesjonalnie podziwiając obrazki. Były bardzo ładne, co pozwalało mi sądzić, iż nie było to najstarsze wydanie. Spojrzałem na Syriusza, który rysował palcem po kurzu na stoliku, jakby miał do czynienia z tablicą. W pewnej chwili zabrakło mu miejsca i był zmuszony skorzystać z mojej połowy by dokończyć drzewo, w które wjechał patykowaty człowiek na rowerze. Przewróciłem oczyma i lekko, karcąco uderzyłem chłopaka w dłoń. On jednak wyszczerzył się, a przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy jego oczy nad maską stały się zabawnie małe, i zabrał się za kreślenie run, czego nie mogłem mu już zabronić.
- Zabierzcie się do wróżenia! – zakończył swój wstęp Namida. – W razie problemów pytajcie.
Kiedy przeniosłem wzrok z nauczyciela na stolik zauważyłem, że znowu pokrywa go „zgrabna” warstwa kurzu. Mimowolnie się skrzywiłem rozumiejąc już, że naprawdę mam do czynienia z jakimś wyjątkowo paskudnym zaklęciem.
- Panie Lupin, jakie sfery życia i w jakim okresie pana interesują? – Syri zwrócił na siebie moją uwagę tasując karty.
- Wróżko Black, proszę o miłość w przyszłości, szczęście w teraźniejszości i powiedzmy, że rodzinę w przyszłości.
- Jest pan naszym pierwszym klientem, więc w ramach nieodpłatnego gratisu dodam także szczęście w przeszłości. Proszę wyjąć dowolną kartę i położyć ją w tym miejscu – postukał w stolik pokazując pole „szczęścia w przeszłości”. Wyjąłem, więc jedną, a on kolejny raz przetasował karty, po czym wybrał odpowiednią kładąc ją na kolejnym polu przeszłości. W ten sposób doszliśmy do całego ustawienia, a gdy zaczęliśmy odkrywać, co takiego kryje się pod kartami okazało się, że byłem wielkim szczęściarzem w przeszłości, za to moja miłość w przyszłości będzie wystawiona na wielka próbę, a pięcioro dzieci pojawi się w moim życiu, jak sam dopowiedział Syriusz. Kiepska była z niego wróżka, ale i ja nie byłem lepszą. Z mojego wróżenia wynikało jasno, że Black prowadził bardzo upojne życie erotyczne w przeszłości, w teraźniejszości jest samotnym wdowcem, zaś w przyszłości będzie rozchwytywany przez stare panny. Raczej nie tego się spodziewał, za to zabawę mieliśmy przednią. Przy innych stolikach ludzie niemal płakali ze śmiechu, kiedy komuś wyszło coś wyjątkowo głupiego. Tylko Sheva siedział poważny, a kiedy zapytałem o powód wyznał, że Peter losuje dla niego same najgorsze karty, jakby robił to specjalnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że blondasowi miłość zwiastowała śmierć, a teraźniejszość wielkie poświęcenia w imię ukochanej. Żałowałem, że James nie chodził na te zajęcia. Byłem bardzo ciekaw, co wyszłoby z kart komuś takiemu jak on.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a gęsta mgła kurzu zasłoniła osobę, która właśnie wpadła do środka. Musiała być uzbrojona w maseczkę podobną do naszej, gdyż nie słyszałem żadnych odgłosów duszenia się. A więc to ktoś, kto wiedział o problemie sali wróżbiarstwa. Tak naprawdę nikt nie interesował się w tej chwili wróżeniem, gdyż każdy czekał aż kurz opadnie. Trochę to trwało, ale ostatecznie udało nam się wytrwać i przez coraz rzadszy, szary pył dostrzegliśmy stosunkowo niską postać chłopaka, który nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.
- Tennn... kurz jest gorszy niż godzinę temu! – stwierdził na wstępnie. – Panie profesorze, dyrektor chce się z panem natychmiast widzieć. Okazuje się, że inne sale również zostały zainfekowane. Nawet w gabinecie dyrektora coś zaczyna się dziać.
Musiałem się naprawdę wysilić by dostrzec w chłopaku w drzwiach Ryo, który wydawał się zmieniony. Nie łatwo go było poznać, kiedy dotąd przydługie włosy obciął zgrabnie i dbał by stały w różnych kierunkach zawsze idealnie ustylizowane. Podejrzewałem, że musiał sobie kogoś znaleźć skoro zaczął o siebie dbać, ale nie przyłapałem go jak dotąd z nikim. Nawet nie raczy zbyt długo rozmawiać na korytarzu z koleżankami, co też utrudniało mi zgadnięcie, kto zdobył jego serce.
- Gdyby pan mógł się pospieszyć, będę wdzięczny. Istnieje obawa, że dormitoria również zostaną zarażone, więc... – wymownie zwiesił głos, a Namida stanął obok chłopaka i położył mu dłoń na ramieniu. Sądząc po tym, jak zbielały mu knykcie musiał ścisnąć bardzo mocno.
- Proszę podarować sobie upominanie mnie, Nakamura. – syknął. – Tak się składa, że nie jestem w nastroju do żartów.
- Ta, jest, przepraszam! – chłopak rozmasował ramię, kiedy zniknęła z niego ręka profesora.
- Zajęcia skończone wcześniej, ale wrócimy do tego rodzaju wróżenia. – odezwał się do nas Namida. – Zabierzcie swoje rzeczy i uciekajcie. Maseczki są już wasze. – dodał.
Nie narzekałem i nie obijałem się. Szybko wrzuciłem do torby pergamin z zasadami i z ulgą przyjąłem fakt opuszczenia zakurzonej sali. Przeszły mnie dreszcze, kiedy pomyślałem, że za dzień lub dwa nasza sypialnia może wyglądać tak samo. Nie wyobrażałem sobie spania w pomieszczeniu pokrytym grubą warstwą kurzu pełnego szkodliwych mikroorganizmów. Z resztą, gdybym się obudził pewnie wyglądałbym tak samo dziwnie. Nie, na pewno bym tego nie wytrzymał!
- Oby szybko się z tym uporali. – rzuciłem do przyjaciół, którzy dołączyli do mnie na schodach.
- Nie musisz mi tego mówić. Czuję się teraz okropnie i mam ochotę na długą kąpiel w wonnościach i ostre czyszczenie. Naprawdę czuję się brudny. – Sheva obdarzył swoje ciało niechętnym spojrzeniem pedanta.

niedziela, 21 października 2012

Padł

Od dobrej godziny sterczeliśmy bezczynnie nad tunelem wielgaśnego robaka, którego sprowadził Hagrid i prawdę mówiąc nie wiedziałem jak długo mogę jeszcze wytrzymać siedząc i wpatrując się w skopaną ziemię, w głębi, której utknął zafascynowany wszystkim profesor Hulick. Czułem, że w najbliższym czasie zacznę przysypiać, kiedy w końcu Syriusz przejął pałeczkę.
- Ta dżdżownica jest naprawdę fascynująca. – rzucił nagle w głąb dziury. – Ale żal skupić się na jednym tylko owadzie, kiedy w okolicy może być ich więcej. – Hagrid drgnął niedaleko nas, co znaczyło, że Black wcale się nie pomylił. Gajowy przyniósł zdecydowanie więcej świństwa niż się spodziewaliśmy. – Zabiorę Remusa i zrobimy mały obchód okolicy. Będziemy trzymać się niedaleko, żeby w razie problemów szybko was znaleźć.
- Się znaczy, że mnie? – byłem zaskoczony, chociaż przynajmniej się rozbudziłem.
- Świetny pomysł, wręcz znakomity! – odpowiedział profesor, a jego głos brzmiał jak echo dochodząc z głębi wykopanego przejścia. – Gdybyście coś znaleźli, proszę dać mi od razu znać!
- Y, ja nie wiem czy to taki dobry pomysł... – Hagrid podrapał się po kudłatej głowie.
- Ależ nie, nie! To znakomity pomysł! Owady są roślinożerne i wątpię by w tym lesie występowały jakieś inne. Niech idą. Ja udzielam im mojego pozwolenia na samodzielne poszukiwania w pobliżu! – w głosie mężczyzny słyszałem całą gamę entuzjastycznych pisków.
- Nie przyniosłeś tu chyba niczego, co może nas zaatakować i zeżreć? – syknąłem do Hagrida, który zarumienił się po uszy mimo imponującego owłosienia twarzy.
- Nie, chyba nie. – mruknął cicho z powodu zażenowania. – Nie sprawdzałem, co sprowadzam do lasu. Nie myślałem wtedy o tym.
Westchnąłem ciężko i klepnąłem go w rękę, w okolicach łokcia, do którego mogłem dosięgnąć.
- Zaryzykujemy. Jeśli coś znajdziemy on odczepi się od tej dziury i może szybciej wrócimy do zamku. Idziemy na prawo, Remi. – Syri pociągnął mnie za ramię. Wyglądał na znużonego, zmęczonego i gotowego na wszystko byleby się jakoś rozerwać. A jednak wystarczyło ukryć się przed wszystkimi za zasłoną drzew by na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Pchnął mnie na drzewo i wyszczerzył się. Gdzieś na dnie jego szarych oczu w dalszym ciągu kryło się wcześniejsze znudzenie, ale teraz powoli znikało, kiedy napierał swoim ciałem na moje.
- Tyle wystarczy. Nie ufam Hagridowi na tyle żeby kręcić się samemu po lesie pełnym robali, które jednym kłapnięciem mogą pozbawić mnie głowy. Masz Pelerynę, prawda? – skinąłem głową, a on powtórzył za mną ten ruch. Sięgnął pod mój sweter i wyjął spod niego zwinięty materiał peleryny niewidki, którą musiałem tam ukryć. – To na wypadek pogoni. – wytłumaczył zarzucając na nas delikatny i lekki kawałek czarodziejskiego materiału, który przykrył nas w chwili, kiedy Syriusz wycisnął na moich ustach ciepły, mocny pocałunek. Oddałem go, chociaż pień drzewa, o które się opierałem wżynał się w moje plecy bardzo nieprzyjemnie. Zignorowałem to skupiając się na smaku warg Syriusza, które tak zachłannie traktowały moje własne. Wsunąłem dłonie w długie, gładkie włosy Syriusza, które pieściły opuszki moich palców, kiedy bawiłem się nimi z zamiłowaniem. Nawet nie sądziłem, że tak bardzo może podobać mi się tak oczywisty aspekt Syriuszowego wyglądu, jak właśnie jego włosy. Przecież niejednokrotnie ich już dotykałem, a jednak teraz było to w pewnym stopniu nowe, niesamowite. Nawet jego całe ciało wydawało się lepiej jeszcze zbudowany, silniejsze i większe, niż zawsze. Może to z winy odczuwanej wcześniej przeze mnie nudy, a może zwyczajnie moje wilcze zmysły szalały? Nie mniej jednak byłem w niebie, kiedy mogłem przytulić się mocno do mojego chłopaka, czuć na sobie jego ciało, które napierało teraz ze zdwojoną siłą i musiałem je przepchnąć odrobinę by nie zgniotło mnie między niewygodnym drzewem, a sobą. Gdyby nie ten wbijający się konar na pewno byłbym w stanie podniecić się dzięki wszystkim tym zabiegom Syriusza, który pieścił wnętrze moich warg swoim językiem, jakby od wieków go nie kosztował. A że nazbyt obawiałem się przypadkowego ukąszenia go, zdominowałem swojego chłopaka i zamiast pozostawać w pocałunku uległym pozwoliłem sobie na własny mały atak.
Tylko, że coś mi nie pasowało. Coś uwierało mnie po prawej, zaś teraz denerwująco wbijało się w lewy bok. Z trudem odepchnąłem do siebie napalonego Syriusza, który najwyraźniej stracił głowę pragnąć więcej niż mógł w tej chwili dostać. Przecież byliśmy w Zakazanym Lesie! To nie było miejsce na romantyczne, gorące spotkania.
- Dosyć, dość, puść. – mruczałem szybko i krótko odpychając go. Był niezadowolony, miał zamiar protestować, ale pokręciłem głową by tego nie robił. – Mamy problem, więc opanuj się. – upomniałem go. – Dlaczego to cholerne drzewo za mną się rusza? – spojrzałem mu w oczy z całą powagą, na jaką mogłem się zdobyć w chwili, kiedy byłem zmuszony osobiście przerwać pieszczoty, jakim się poddaliśmy.
- Co ci się rusza? – chłopak był trochę nieprzytomny, kiedy spoglądał za mnie i nagle złapał mnie za rękę i przyciągnął gwałtownie do siebie. – Co to kur... – jego wyjątkowo paskudne przekleństwo utonęło pośród szelestu i trzasków, jakie wydawać zaczęło „drzewo”, pod którym się całowaliśmy.
- To nie jest drzewo. – stwierdziłem odkrywczo.
- Na pewno nie. – zgodził się ze mną Syri. – To patyczak! Wielki, szkaradny patyczak! – zadarł głowę do góry. – Ale ma zębiska!
- Fascynujące. – stwierdziłem ironicznie. – A jednak będę ci wdzięczny, jeśli ruszysz swój zgrabny tyłek, bo to „coś” zaraz nas rozgniecie swoim paskudnym odnóżem. – złapałem kruczowłosego za rękę i mocno pociągnąłem za sobą w stronę, z której tutaj przyszliśmy. Niezgrabnie zdjąłem z nas pelerynę niewidką, ukryłem ją pod swetrem, tak jak poprzednio, i starałem się ominąć poruszające się kończyny robala, którego najwyraźniej obudziliśmy swoimi wyczynami.
- Myślisz, że na tym można jeździć? – Black spowalniał mnie i sam nie byłem pewny, czy robi to specjalnie, czy coś mu odwaliło.
- Na pewno, w szczególności, kiedy wkomponujesz się w podeszwę jego chitynowego pancerza na odnóżu! – syknąłem puszczając Syriusza. Niech ucieka sobie sam!
Wybiegłem w miejscu, w którym zniknąłem z Blackiem może kilka minut temu. Przyjaciele patrzyli na mnie trochę zaskoczeni tak szybkim powrotem.
- Mamy patyczaka! – krzyknąłem w dziurę Hulicka. – Wielki jak dąb!
- O Merlinie! Merlinie! Wyciągnijcie mnie stąd! Szybko, szybko! – wrzeszczał mężczyzna w tunelu. Hagrid musiał, czym prędzej pomóc profesorowi, który nie miał czasu na uprzejme podziękowania, ale rozglądał się pospiesznie za robalem.
- Tam. – wskazałem miejsce, z którego nadal nie wybiegł Black. Zaczynałem się trochę martwić. Hulick nie zwracał za to uwagi na nic. Momentalnie przeszedł do niezgrabnego biegu i odepchnął Blacka, który niespiesznie spacerował przez las w naszą stronę.
- Gdzie on, gdzie?! – zapytał podekscytowany badacz owadów i widząc ruch ręki chłopaka pognał w tamtą stronę jeszcze szybciej. Pech chciał, że zderzył się z nogą swojego poszukiwanego namiętnie pupila i musiał nieźle przywalić głową w twardy pancerz, gdyż padł na ziemię. Sądziłem, że się poruszy, znowu zacznie wykrzykiwać głośno swoje zachwyty, ale nic takiego nie nastąpiło.
Z przyjaciółmi spojrzeliśmy po sobie, a następnie rzuciliśmy się wszyscy biegiem w stronę profesora. Hagrid przeciskał się niezgrabnie za nami. Zanim jednak dopadł do Hulicka, my wiedzieliśmy, że profesor zwyczajnie stracił przytomność i ulga rozlała się po naszych ciałach, jak ciepła woda.
- Koniec z robakami na dziś. Zabieramy go do zamku. – stwierdził nie bez ulgi James, a gajowy wziął na ręce zemdlonego po uderzeniu mężczyznę. Biadolił przy tym, że kiedy profesor dojdzie do siebie na pewno będzie na niego wściekły i chociaż usiłowaliśmy go pocieszyć, on zwyczajnie nas nie słuchał. Był zbyt przejęty tym, co się stało i nie mogłem mu się dziwić. Nie codziennie badacze uderzają głową w obiekt badany i tracą przytomność. Było w tym coś absurdalnego i zabawnego.

piątek, 19 października 2012

Kartka z pamiętnika CLXLIX - Edvin Versar

Szlag! Szlag! Szlag!
Uderzyłem pięścią w ścianę wkładając w to całą siłę, jaką miałem by zabolało. Chciałem by ból fizyczny złagodził psychiczną udrękę, którą sam sobie sprawiłem. Zatajałem przed Niholasem tylko to, czego naprawdę nie mogłem mu powiedzieć z takich, czy innych powodów, ale nie myślałem, że tak go to zaboli. Chociaż czego oczekiwałem? Sam byłbym wściekły, czułbym się zraniony i zdradzony, gdyby to mój chłopak ukrywał przede mną coś istotnego. A przecież to, co łączyło mnie z Sebastianem było naprawdę istotną sprawą, ale i delikatną. Nie chciałem niczego zapeszać, nie mogłem, naprawdę nie mogłem, zdradzić nikomu szczegółów. Co więc miałem zrobić? Byłem w beznadziejnej sytuacji, nad którą nie panowałem.
Kolejny raz uderzyłem o mur. Chciałem krzyczeć, wrzeszczeć, wściekać się, by mu ulżyło. Tyle, że zachowywałbym się jak ostatni idiota, a tego mi wystarczyło. Niholas już i tak myślał o mnie, jak o najgorszym z najgorszych i miał poniekąd racje. Przecież tak się zachowywałem! Chciałem by na mnie czekał, by był mi wierny i nadal mnie kochał, podczas gdy ja nie troszczyłem się już o niego, nie obsypywałem głupimi prezentami, nie miałem nawet czasu by go całować i dotykać. Pozwoliłem by Sebastian pochłonął mnie bez reszty, ale jak miałem to pogodzić?
- To beznadziejne! – syknąłem wściekły i powłócząc nogami postanowiłem pospacerować po zamku. Seb i tak poszedł do biblioteki, a nie chciałem kolejny raz odganiać go od nauki. Tylko bym się przez to przyczynił do jego kiepskich wyników, a to dodatkowo by mnie dobiło.
Zastanawiałem się nad wynagrodzeniem mojemu chłopakowi tego, co przeze mnie musiał przejść. Miał rację, żadna dziewczyna nie wytrzymałaby ze mną, a i każdy inny chłopak miałby z tym problem. Po prostu nikt nie mógł wiecznie czekać nie otrzymując w zamian czegoś więcej poza upływającym czasem. Tylko, co ja mogłem zaoferować chłopakowi, który otrzymałby więcej od innych? Nie miałem czasu na zabawę papierem, nie było mnie stać na drogie prezenty, a teraz nie mogłem mu nawet zaoferować siebie. Co więc w ogóle mogłem i miałem?
Szlaggggg! Robiłem się coraz bardziej wulgarny i rozdrażniony im więcej o tym myślałem. Może jednak powinienem wszystko wyjaśnić? Może gdybym, chociaż odrobinę wprowadził mojego chłopaka w swoje sprawy dałoby mi to jakąś możliwość pogodzenia się? A może to i tak za mało? Nie mniej jednak musiałem się starać! Nigdy nie zależało mi na kimś tak, jak teraz na Niholasie. Przecież nie po to robiłem z siebie geja żebym teraz miał pozwolić uciec temu, który mnie tym gejem uczynił! Chociaż... Zakochanie się w jednej osobie tej samej płci nie czyniło mnie chyba homoseksualistą. Gdybym leciał na każdego, kto w spodniach ma to samo, co ja, wtedy mógłbym się zastanowić, ale jeśli mnie kręcił tylko Kinn? Byłem Kinnosekualistą? Jak to brzydko brzmi! I jest zbyt mało sprecyzowane! Przecież tylko ten jeden Kinn mi się podobał!
Popadałem w paranoję! Nie mogłem przestać myśleć o tym, że najpewniej stracę mojego chłopaka w przeciągu kolejnych kilku dni. Nie mogłem go ciągle pilnować, a ten blondyn... Andrew? Chyba tak mu było. Przecież on nie da sobie spokoju, a więc gdy ja będę zajęty Kinnem on będzie miał okazję wypchnąć mnie z życia Niholasa. Nie mogłem mu przecież zakładać obroży i kagańca za każdym razem, gdy będę zmuszony zostawiać go samego w Pokoju Wspólnym! Z resztą nic dziwnego, że ktoś kochał się w Kinnie. Był przecież taki rozkoszny, kiedy się złościł, czy uśmiechał. Ha! Zawsze był! Cokolwiek by nie robił.
Problem znowu do mnie powrócił ze zdwojoną siłą. Co mam teraz zrobić?! Co mu dać? I czy tego rodzaju prezent w ogóle może mieć dla niego jakieś znaczenie? Przecież on na pewno wolałby coś cenniejszego niż takie szybkie, wymyślone na poczekaniu „coś”. List? Napisać do niego romantyczny list? Nie, to raczej trefny pomysł. Stworzyć dla niego jakąś romantyczną opowieść? To także kiepskie, bo wiedziałem, że Niholas nie lubi czytać. A więc...
Nie potrafiłem rysować, więc piękny obraz motyla odpadał. Łapanie jakiegoś również byłoby kiepskim pomysłem na załatwienie sprawy. Przecież uganianie się za skrzydlatym przyjacielem zajęłoby mi zbyt wiele czasu. Z resztą, czy dzielenie owadami miałoby jakiś sens?
Westchnąłem kręcąc głową. Oszalałem...
- Nicki, dlaczego to takie trudne?! – zawyłem do siebie stosunkowo cicho.
- To, dlatego mnie nie chcesz? Bo wystarcza ci mówienie do samego siebie?
Aż podskoczyłem słysząc dochodzący zza moich pleców głos Niholasa. Co on tam robił?!
- Nie bój się, nie śledzę cię. – mruknął podchodząc. – Skręciłem w zły korytarz i mnie wyrzuciło tutaj. – wyjaśnił szybko. Prawdę mówiąc cieszyłem się znowu go widząc.
- Nie, nie, nie. Nie o to chodzi! – zacząłem szybko kręcić głową. – Wcale tak nie myślałem! Po prostu... Zaskoczyłeś mnie.
- Wiem. Widziałem. – skinął głową.
- Dobrze, że jesteś. – oprzytomniałem nagle. – Ja wiem, że kiepski ze mnie chłopak. – spojrzał na mnie wymownie, ale wolałbym by tego nie robił. – Ale mimo wszystko chciałbym coś ci dać. Wiesz, jakiś mały prezent, bo dawno nic ci nie dałem. Ale nie mam czasu na... No wiesz, na co.
- Chcesz powiedzieć, że nie masz czasu na robienie dla mnie upominków i dlatego chcesz żebym sobie ubzdurał coś niewymagającego? – i już wiedziałem, że znowu dałem plamę! Chciałem zaprzeczyć, ale on już mówił dalej. – Nie dziękuję, niczego mi nie trzeba. Mam wszystko, więc, na co mi cokolwiek od ciebie? Chociaż nie. Czekaj! Możesz mnie kopnąć w tyłek. Będzie szybko i na pewno bez zbędnego wysiłku.
- Proszę cię, nie mów tak! – jęknąłem. Znowu katowałem siebie, a on dodatkowo zadawał mi rany będąc takim chłodnym i bezwzględnym. Dobrze, zmusiłem go do tego, ale mimo wszystko...
- Lepiej żebym sobie już poszedł.
- Chwileczkę! – co ja w ogóle kombinowałem? – Kocham cię. – oszalałem by w takich chwili sięgać po taki argument. – Naprawdę. Wiem, że tego nie okazuję, ale jednak. Wierz mi.
- Ależ ja wierzę! Wierzę, że nadal coś do mnie czujesz. Nie wierzę tylko, że to przetrwa. – boleśnie szczery. – I nie wierzę, póki coś się nie zmieni między nami. Dajmy sobie z tym spokój. – nie oglądał się na mnie nawet, kiedy zawołałem go po imieniu, by obiecać, że nie pozwolę się temu wszystkiemu skończyć. Musiałem, więc zrezygnować ze słodkich zapewnień. Zamiast tego znowu pogrążyłem się w rozpaczy. Tym czarniejszej, że kolejny raz mogłem się upewnić w tym, jak dalece zaprzepaściłem szansę na naprawdę szczęśliwe życie. Bo czy Niholas nie okazał się lepszy niż wszyscy inni?
A wszystko przez Sebastiana! Wszystko przez niego! Nie. Wszystko przeze mnie, cokolwiek bym nie mówił. To moja i tylko moja wina. Jeśli stracę Nickiego...
Powinienem dać mu siebie. To było dla mnie teraz jasne, ale jak dać mu całego siebie, kiedy tak naprawdę nie mogłem? Przecież nie owinę się po uszy wstążką i nie wstawię się sam do jego pokoju, jako prezent na pogodzenie się!
- Jestem skrajnie beznadziejny. – przyznałem głośno mając nadzieję, że tym razem już nikt mnie nie słyszy.
Zatrzymałem się i uderzyłem lekko głową o ścianę podpierając się o nią. Zamknąłem oczy czując, że mam ochotę płakać z frustracji. To było dla mnie zbyt wiele! Nic nie mogło wynagrodzić Kinnowi straconego przeze mnie czasu. Nikt nie mogło go pocieszyć, kiedy ośmieliłem się rozkochać go w sobie, a teraz porzucić na rzecz kogoś innego. Równie dobrze mogłem być trupem. Tylko nie przed tym, jak rozwiążę sprawę Sebastiana. Nie wcześniej.
Tydzień. Dawałem sobie tydzień, a później znowu mogłem się martwić, mogłem nawet wyrywać włosy z głowy. Po upływie tygodnia padnę na kolana przed Niholasem i będę błagał by mi wybaczył, dał nową szansę. Do tego czasu mogłem tylko czekać i powoli realizować swój plan względem Seba.
Cóż za beznadzieja...

środa, 17 października 2012

Nie uciekniesz

Odetchnąłem z ogromną ulgą przyjmując brak Niholasa w okolicy. W prawdzie teraz miałem towarzysza w nieszczęściu w postaci Shevy, ale wątpiłem by on bawił się równie kiepsko jak ja, kiedy w grę wchodziło bycie śledzonym. Nie zmieniało to jednak faktu, że Kinn mógł sobie teraz całkiem dobrze radzić i całkowicie dać sobie spokój z udawaniem trójkąta, chociaż biorąc pod uwagę wszystko, co się działo był to raczej pentagram. Mało szczęśliwe określenie, kiedy w grę wchodziły uczucia.
- Myślę, że nic mu nie będzie. – Sheva śledził młodego blondynka, który spłoszony wracał spiesznie do biblioteki.
- Mam nadzieję, ale teraz mu nie pomożemy. – wzruszyłem ramionami chyba trochę obojętnie. Sam nie byłem pewny.
- A kiedy o pomaganiu mowa... Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy iść do Hagrida z chłopakami. Będą kończyć trening, a jeśli nam zwieją... – to było bardzo wymowne niedopowiedzenie.
- Dobra, niech będzie. – skinąłem, chociaż w tej chwili chyba wolałem mieć na głowie Niholasa niż Hagrida. Byłem dziś wyjątkowo niezdecydowany, a to nie wróżyło dobrze. – Za mało słodkiego we krwi. – mruknąłem do siebie, a Sheva prychnął z rozbawienia pod nosem.
- Wybacz, Remi, ale ty nigdy nie masz dosyć słodkiego. Twoja krew to płynny cukier.
- Wolałbym miód. – pozwoliłem sobie jeszcze wybrzydzać.
- Co za wymagania. – pokazał mi język i złapał mocno za rękę. – Chodź, musimy odbębnić nasz obowiązek i wrócić do pokoju na wielkie lenistwo. – ciągnął mnie lekko za sobą póki się z nim nie zrównałem.
Błonia były skąpane w słońcu, jako że dzień udał się nam wyjątkowo piękny. W sam raz na plątanie się po Zakazanym Lesie, chociaż na pewno wolelibyśmy jednak mieć wtedy wolną rękę i pelerynę niewidkę pod pachą, czy też na sobie. A skoro już o pelerynie pomyślałem...
- Potter, czuję was, więc nie próbujcie się prześlizgnąć cichcem obok! – mój nos nie mógł nie wyczuć bliskiego zapachu Syriusza. Może pachniał sobą tym ostrzej, że przez cały trening miał na sobie strój żuka? – Zapominasz, że nie musze was widzieć żeby wiedzieć, gdzie jesteście? Nie każ mi się zdenerwować. – ostrzegłem tupiąc nogą. – Ty nas w to wpakowałeś, więc ty nas poprowadzisz. – uśmiechnąłem się pod nosem, chociaż chłopcy nie odezwali się ani słowem. Byli tam i wiedziałem, że tkwią w jednym miejscu, gdyż nie słyszałem żadnych kroków.
- To jest strasznie niesprawiedliwe! – okularnik prychnął i zdjął z siebie oraz Syriusza pelerynę niewidkę, dzięki czemu „pojawili się” nagle po naszej prawej. – Wilkołaka lepiej mieć po swojej stronie niż przeciwko sobie. Jakie ty musisz przeżywać katusze, kiedy cię męczy laktacja!
- Zmieńmy temat, dobra? – wyciągnąłem rękę po pelerynę i schowałem ją, kiedy tylko James niechętnie zechciał mi ją podać. – Ty idziesz przodem, ładnie się uśmiechasz i udajesz, że nasze stado jest zachwycone perspektywą biegania po lesie za robalami, jasne? – puknąłem okularnika w pierś.
- Uważam, że jesteście niesprawiedliwi. Na moim miejscu też nie potrafilibyście odmówić Hagridowi. Tak, tak, wiem. Ale nie byliście na moim miejscu. – machnął na nas lekceważąco ręką i odwrócił się do nas tyłem. – Za mną! – zakrzyknął i pokręcił pośladkami wypinając je.
Spojrzałem na przyjaciół, którzy odpowiedzieli sceptycznymi minami.
- Majtki cię uwierają, J.? – Sheva nie mógł się najwidoczniej powstrzymać. – Było zmieniać codziennie, a nie czekać aż do dupy ci przyrosną.
- Nieczuły brutal! – prychnął Potter i wyprostował się jak struna. – Nie, to nie. Łaski bez. Więcej sobie nie pooglądacie tych boskich pośladków.
- I chwała za to. – mruknął Syriusz, który pozwolił sobie dodać kilka groszy na temat wielkiego szczęścia Petera, który siedział w tej chwili na dodatkowych zajęciach zamiast męczyć się z nami. Tak, miał ogromne szczęście! W sumie, chyba mu zazdrościłem... Tak troszkę lub tak więcej niż troszkę. W szczególności, kiedy zobaczyłem Hagrida i profesora stojących nad wielkim, mięsistym „czymś”. Podejrzewałem, że był to jakiś owad, co w sumie nie było odkrywcze i nie myliłem się, gdyż wystarczyło podejść bliżej by zobaczyć, że to, co dwaj nawiedzeni mężczyźni podziwiali to nic innego, jak pusty kokon po jakimś paskudnym „czymś”, większym niż to „coś”.
- Prawda, że to fascynujące? – piszczał Hulick, kiedy skakał w koło kokonu, jakby miał zamiar uczynić z tego sofę w swoim salonie. – Owad, który z tego wyszedł jest wielkości kota, może średniego kundla. To, co tutaj widzimy to jego poprzednia forma. Śmiem twierdzić, że była to gąsienica, która teraz, jako motyl przemierza Zakazany Las. Musi żerować w gałęziach drzew.
- Przyczajona czeka na nas, żeby odgryźć nam głowy. – mruknął całkiem głośno Black, a profesor podjął temat.
- Nie, nie! W tych rejonach nie ma krwiożerczych motyli. W lasach Amazonki widziałem motyle wampirze, ale nigdy w Europie. – z pewnością nie zauważył sarkazmu, jaki towarzyszył wypowiedzi Syriusza, a teraz już na dobre podniecił się tym świństwem. – Tamte motyle miały czarne kokony. Wysoko na drzewach nie dało się ich nawet dostrzec. Nocami zmieniały kolory i kształt skrzydeł przypominając ćmy.
- Motylołaki. – stwierdził James mrugając przy tym do mnie.
- O tak, tak! To dobre określenie. Motylołaki, musze to zapamiętać. Każdej nocy się zmieniały. O! – krzyknął i zanurkował w obrzydliwie miękki kokon. – To kolorowy pyłek z ich skrzydeł. – mówił niewyraźnie ze środka mięsistej powłoki. – Ma właściwości fosforyzujące, dzięki czemu osobniki dorosłe mogą się rozpoznawać nawet w ciemnościach. Odstraszają także drapieżniki. To cudowne znalezisko! – wyłonił się cały pobrudzony kolorowymi pyłkami, jakby pływał w tęczy. Wyglądał groteskowo. – Sądząc z konsystencji pyłku i miękkości kokonu oceniam, że motyl ma dwa do trzech dni. Nie wiem, co to za odmiana, ale długość jego życia to najpewniej dwa tygodnie. Dobrze byłoby znaleźć go do tego czasu żebym mógł go przebadać, kiedy zdechnie. W naturalnych warunkach motyle te muszą znaleźć życiowego partnera. Samiec umiera zaraz po kopulacji, samica, kiedy złoży jaja. W przeciwnym razie mają dwa tygodnie, inne gatunki tydzień życia.
- I jaki w tym sens? – Syriusz skrzywił się, kiedy profesor wlazł do kokonu, wytarzał się w pyłku i wyszedł w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej. Teraz powiódł nas w głąb Zakazanego Lasu i miałem wrażenie, że planuje udawać samca, lub samicę, by przyciągnąć do siebie owada, którego sobie upatrzył.
- Tu nie chodzi o sens, ale o piękno! – chociaż tyle, że nie skakał i nie wymachiwał rękoma. – Piękno chwili, ulotność piękna...
- Przelecieć motylicę i zaliczyć zgon? – James pozwolił sobie na jakże trafną uwagę. – To lepiej być prawiczkiem do ostatniego dnia życia i wtedy się zabawić, nie?
Mordercze spojrzenie, jakie rzucił mu profesor było naprawdę trudne do zniesienia. Bo jak zachować powagę, kiedy wpatruje się w cienie tęczowy grubas?
James parsknął i zasłonił twarz rękoma szybko zmieniając śmiech w udawany płacz.
- Nie chciałem, przepraszam! – zawył i niemal dusił się z powodu wesołości, czy też „smutku”, jakim chciał się wykręcić by nie urazić gościa naszego dyrektora. Musiałem przyznać, że całkiem nieźle mu poszło. Sam musiałem otrzeć łzy, które zebrały się pod moimi powiekami, kiedy tak powstrzymywałem cisnący się na moje usta szaleńczy chichot.
- Proszę uwa... – JEB! Hagrid jeszcze nie skończył ostrzeżenia, a Hulick leżał w głębokim dole wykopanym przez coś naprawdę ogromnego.
- Auć, auć, auć... Proszę państwa! Toż to ślady dżdżownicy!
Spojrzeliśmy wszyscy na Hagrida, a on zarumienił się po same uszy, jakby krzyczał „winny!” w odpowiedzi na nasze niewypowiedziane jeszcze oskarżenia. Teraz nie było wątpliwości, że to on naniósł do Zakazanego lasu wielkich robali chcąc zaimponować profesorowi.
- Dżdżownica, mówi pan? To doprawdy niewiarygodne! – rzuciłem głośno do mężczyzny w dole, a spojrzeniem w dalszym ciągu przewiercałem gajowego.

niedziela, 14 października 2012

Kartka z pamiętnika CLXLVIII - Niholas Kinn

Dlaczego się temu poddałem? Dlaczego pozwoliłem żeby ciągnął mnie wbijając swoje długie palce w moje ramię? Nie wiem. Może zmusił mnie do tego fakt, iż był to pierwszy od dawna jakikolwiek kontakt fizyczny między nami? A może zwyczajnie opuściła mnie cała siła woli, która do tej pory pozwalała mi robić mu na złość? Jeśli raczył zauważyć cokolwiek poza tym pozorowanym pocałunkiem. Może w rzeczywistości nie chodziło o mnie, ale o tego blondwłosego dzieciaka, który tak się przeraził widząc mnie i Shevę? Czyżbyśmy spłoszyli Edvinowi jego zdobycz?
Chłopak niemal pchnął mnie na ścianę, kiedy w końcu się zatrzymał i rzucając gromy w moją stronę zechciał łaskawie wypuścić moją rękę z swojego ciasnego uchwytu. Rozmasowałem obolałe ramię odpowiadając mu równie wściekłym spojrzeniem. Ed nadal był dla mnie piękny, nadal chciałem go dla siebie, ale właśnie te uczucia sprawiały, że rodziła się we mnie tym zacieklejsza nienawiść.
- Czego się znęcasz?! – syknąłem odzyskując wcześniejszą pewność siebie. – Bolało, brutalu! – patrzyłem, jak przez jego twarz przeszedł grymas zaskoczenia i bólu. Widać nie pomyślał o tym, że mnie ranił tym szarpaniem.
- Nie chciałem, wybacz. – mruknął zawstydzony. – Ale się zdenerwowałem.
- Doprawdy? – uniosłem brew na tyle, na ile byłem w stanie. – Ja już nie wiem, czego chcesz, a czego nie. Nie wiem zupełnie nic! Więc może mi wytłumaczysz?
Mina mu zrzedła. Chciał coś powiedzieć, ale zawahał się i ostatecznie milczał, co podsumowałem prychnięciem.
- To nie tak jak myślisz, ale nie mogę ci powiedzieć jak. Jeszcze nie mogę. To trudne... Daj mi czas, proszę. – mówił tak błagalnym tonem, że niemal pękłem, ale coś mnie jednak powstrzymało.
- Ale ja ci dałem czas. – rzuciłem z naiwną, udawaną szczerością. – Tylko, że inni ci jej nie dają. Myślisz, że nasłałem na siebie Andrew? Po prostu męczy mnie to czekanie, rozumiesz? Mam dosyć czekania, nudzenia się, bo ty cały swój czas poświęcasz... Sam-nie-wiem-komu. Nie będę siedział z założonymi rękoma i odsuwał się od wszystkich znajomych, bo wielmożny panicz Versar jest zajęty!
- To nie tak. To naprawdę nie tak... Ale nie mogę powiedzieć, jak. – plątał się już i widziałem po jego twarzy, że sam rozumie beznadzieję tej sytuacji, idiotyzm swojego wytłumaczenia. – Nie chcę żeby to się skończyło. To, co jest między nami.
- Ja też tego nie chcę. – powiedziałem szczerze. – Gdyby było inaczej już dawno olałbym cię i na poważnie uganiałbym się za innymi. Tyle, że ja też mam swoje potrzeby. Może nawet większe niż twoja poprzednia dziewczyna. – specjalnie mu o niej przypomniałem. – Może ty jesteś cierpliwy, ale ja nie. Ja muszę mieć wszystko już, teraz, zaraz. Nie lubię czekać, nienawidzę przedsięwzięć, który wymagają ode mnie czasu. A teraz lubię też chodzić i narzekać, więc dlaczego nie miałbym wykorzystać swojej znajomości z kimś, kto mnie zrozumie?
- Ale dlaczego on?! – na wzmiankę o Andrew Edvin znowu zaczynał się pieklić, a jego twarz czerwieniała.
- Ponieważ mój problem dotyczy faceta, a on jest kimś, kto zna się na tego rodzaju związkach? Każdy wie, że Andrew ma ciągoty do chłopaków, ale ludzie nie reagują, bo ma zbyt wysoko postawionego ojca. Znasz kogoś bardziej odpowiedniego niż koleś z wpływami? Każdy myśli, że próbuję zwyczajnie wykorzystać jego układy, nikt nigdy nie wpadnie na pomysł, że chodzę z chłopakiem i dlatego potrzebuję pomocy geja. – syczałem wymyślając wszystko na poczekaniu.
- Tylko, że on... – zaczął, ale nie skończył, bo co mógł powiedzieć? „Tylko, że on na ciebie leci”? „Tylko, że on ma zamiar się do ciebie dobrać”? A może „Tylko, że on chce mnie wyeliminować z gry”? – Przepraszam. – poddał się. – Jestem beznadziejny.
Skinąłem głową potwierdzając jego słowa i wziąłem głęboki oddech. Nadal byłem na niego wściekły, ale musiałem prowadzić swoją grę, musiałem być rozsądny i naturalny na tyle na ile mogłem. Obawiałem się jednak, że zanim to wszystko się wyjaśni, ja zdołam go znienawidzić, nie będę już chciał tego ciągnąć i pozostanie tylko niechęć.
- Tak, jesteś. – położyłem dłoń na jego łokciu, ścisnąłem go lekko. – Jesteś naprawdę beznadziejny, ale ja czekam w dalszym ciągu. Tylko, że nie wiem jak długo będę potrafił, rozumiesz? Jeśli ktoś wyleczy mnie z tego, co do ciebie czuje, nie będę mógł tego zmienić. Związek to nie historia z baśni dla naiwnych dziewczynek, ani twoje papierowe motyle, które można rozłożyć i na nowo odbudować. – przygryzł wargę, bo coś najwidoczniej go ugodziło. Nie byłem pewny, co takiego, ale musiałbym być ślepy by nie czytać z jego twarzy. On był chodzącą szczerością.
- Ja spróbuję to przyspieszyć. – powiedział ze spuszczoną głową, ale uniósł ją by na mnie spojrzeć i po prostu wiedziałem, że boli go to, co widzi, mój brak wiary i zaufania, co do jego słów. – I tak cię nie oddam! – powiedział nagle pewnym siebie głosem, mocnym i zdecydowanym. W jego niebieskich oczach płonął ogień. – Nie ważne, kto się będzie dostawiał, ani jak bardzo będzie doświadczony! Nie oddam cię i tyle!
- I co? Zmusisz mnie żebym z tobą był, kiedy już nie będę tego chciał? – powróciłem do tonu z początku naszej rozmowy. – Zamkniesz mnie w pokoju i nie pozwolisz mi z niego wyjść? A może zwiążesz? Wiesz, że ci na to nie pozwolę, że cię znienawidzę i nie osiągniesz niczego.
- Osiągnę. – syknął. – Będzie po mojemu! – sam w to nie wierzył. – Zobaczysz, że dam radę! I nie przestanę ci się podobać! Będziesz za mną szalał!
- Szalałem za tamtym Edvinem. – przypomniałem mu. – Za tym, którego nie ma, bo poświęcił się komuś innemu. – to również musiało go zaboleć. – Ja nie wiem, czy zdołamy wrócić do tego, co było wcześniej. Po prostu nie wiem i tyle. Więc weź to pod uwagę, kiedy po raz kolejny miniesz mnie w Pokoju Wspólnym i polecisz do tego dzieciaka. – przełknąłem łzy i smutek, które teraz zaczynały przejmować dominację w moim wnętrzu. Odwróciłem się tyłem do Edvina i nie obejrzałem ani razu odchodząc. Z resztą, nic, co by teraz zrobił nie zdołałoby zmienić wypowiedzianych do tej pory słów. Czy naprawdę potrafiłbym zapomnieć o przykrościach, jakich doświadczyłem i nadal otaczać się tym naiwnym uczuciem, które nas połączyło? Problemem nie był Ed, który zdoła zapomnieć, ale ja. Ja nie potrafiłem tak łatwo zapominać. Tak mi się przynajmniej wydawało. Tyle, że chciałem zapomnieć. Chciałem wrócić, móc cieszyć się tym, że go mam.
Dowiedziałem się jednak czegoś ciekawego. Skoro Edvin nadal był o mnie zazdrosny to znaczy, że w dalszym ciągu coś do mnie czuł. Przynajmniej jak na razie. No dobrze, mógł równie dobrze być zazdrosny o to, że zanim on zdołał dobrać się do tamtego gnojka, ja już się pocieszałem. Wątpiłem by potrafił tak knuć. Edvin był Edvinem bez względu na to, co się działo. Nie był aktorem!
Nagle całe wcześniejsze napięcie opadło i poczułem się lepiej. Teraz mój chłopak na pewno zacznie zauważać, z kim i gdzie się kręcę, jak patrzę na ludzi, kim się interesuje. Nie sądziłem by był zdolny obić komuś twarz, tym bardziej z takimi umiejętnościami walki, ale raz już próbował, więc nie wykluczałem, że znowu stanie mężnie naprzeciw mnie by nie pozwolić nikomu na jakiekolwiek czułe gesty. Było to trochę prymitywne, ale jednak rozkoszne. Byle nie zrobił krzywdy samemu sobie przy tak zniewalających „umiejętnościach”.
Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Pęknie. Wiedziałem, że pęknie. Za tydzień, może dwa, Ed nie wytrzyma i strzeli, jak przesadnie nadmuchany balonik. Przyjdzie do mnie na klęczkach i będzie spowiadał się ze wszystkiego, co robił i planował robić od dnia, kiedy pierwszy raz mnie olał.
Musiałem podziękować Remusowi i Andrew za to, że wyświadczyli mi tak wielką przysługę i poprosić o cierpliwość, kiedy będę to ciągnął dalej. W myślach zacierałem dłonie. To nie Ed zmusi mnie do związku, ale ja zmuszę jego! Wpadł jak śliwka w kompot, a ja nabiję go na wykałaczkę i połknę! Przede mną nie ucieknie! Zadbam o swoją własność, nawet jeśli wcześniej miałem wątpliwości, co do tego wszystkiego.

piątek, 12 października 2012

Wnerwianie

12 października
Czułem się śledzony, osaczony, szpiegowany, kontrolowany, sam nie wiem, co oddało by w pełni uczucia, którym się poddawałem. Miałem nawet wrażenie, że mojej czekolady ubywa! Powoli popadałem w paranoję, a wszystko z powodu mojego miękkiego serca. Gdybym tylko nie zgodził się na głupie plany Kinna... Teraz było niestety za późno na jakiekolwiek pretensje do siebie. Musiałem pozwalać chłopakowi na podążanie za mną podczas przerw, wpychanie się między mnie, a Shevę, czy Syriusza na posiłkach, a także zagryzać wargi, kiedy James głośno wyrażał swój brak upodobania dla faktu Niholasa udającego zainteresowanie moją osobą.
Przeszedł mnie dreszcz, co znaczyło, że Kinn jest w pobliżu. Moje ciało zaczęło już w ten sposób reagować na chłopaka, który jak na złość, nie planował dawać sobie spokoju, ani też nie miał ochoty otwarcie wyznawać swojemu nieszczęsnemu chłopakowi, że się przejmuje jego brakiem czasu. Mogłem go zrozumieć, bo przecież sam zachowywałem się nie lepiej, kiedy byłem przekonany, że Seed dobiera się do mojego Blacka.
- On polezie za nami do Hagrida. – rzuciłem krzywiąc się. – Mówię wam, on za nami pójdzie. – narzekałem. W prawdzie byliśmy umówieni z gajowym dopiero na popołudnie, ale już teraz śniadanie ciążyło mi w żołądku. Z ogonem w formie młodszego Gryfona nie mogliśmy swobodnie pilnować swoich tyłków, by jakiś przerośnięty karaluch nam się nie wgryzł w pośladki. Mając na głowie wieszcze dodatkowe zmartwienie najpewniej nabawimy się nerwobólów, nie zaś szybko odbębnimy obowiązek.
- Przesadzasz...
- Wiem! – przerwałem Shevie. – Wiem, że przesadzam, narzekam i pewnie mógłbym dodać jeszcze kilka wymownych określeń, ale nic na to nie poradzę. Ja zwyczajnie muszę narzekać i przesadzać! Wakacje źle na mnie wpłynęły, a ostatni miesiąc jeszcze gorzej.
- Nie zaprzeczę. – chłopak skinął głową. – Ale pocieszaj się tym, że Kinn się odczepi, kiedy jego facet zauważy, że jest bardzo zagrożony i może stracić swoją szansę.
- A jeśli on już dał sobie spokój z Kinnem? – nie życzyłem tego chłopakowi, któremu kiedyś strasznie współczułem związku z Potterem, ale z jakiegoś powodu rudy musiał odsunąć się od kochanka.
- To możliwe, ale w to nie wierzę. – zielonooki wzruszył ramionami. – Wydawali się całkiem udaną parą. Nikt nie zauważył, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń, bo nikt tak naprawdę im się nie przyglądał, ale byli zawsze zadowoleni. Aż do tego roku. A więc ktoś musiał się tutaj pojawić, coś musiało się zmienić. Moglibyśmy nawet pomóc Kinnowi i rozpocząć nasze małe śledztwo, tylko nie wiem, czy jest sens. Uważam, że powinniśmy znaleźć rozwiązanie, które załatwiłoby to szybko i bezboleśnie. Jeśli ten rudzielec jest niespecjalnie szybkim myślicielem to możemy mieć problem na dłuższy czas.
- Co więc twoim zdaniem powinienem zrobić? – patrzyłem na przyjaciela bez przekonania.
- Nie koniecznie ty. – na twarzy Shevy pojawił się cwaniacki uśmiech. – Gdyby ktoś rzucił się na Kinna w chwili, kiedy ten jego chłoptaś patrzy... Wiedzielibyśmy, czy jest zazdrosny, czy nie, a to wiele by nam o nim powiedziało. Uprzedzając twoje pytanie, tak. Ja to zrobię. – nie czekając na moją odpowiedź chłopak odwrócił się na pięcie i gestem przywołał do nas Niholasa, który podszedł pewnie, chociaż jego spojrzenie było pytające. Blondyn zaczął więc wykładać swój plan zmieszanemu byłemu Jamesa.
- Nie! Wykluczone! – stawiał opór. – Edvin się... W sumie to nie wiem, co się, a co się nie. – wyraźnie się zmartwił uświadamiając sobie, ze jego chłopak może wcale nie zareagować, a wtedy będzie pewne, że Niholas musi szukać sobie kogoś innego, a jego sielankowy związek legnie w gruzach, jeśli jeszcze w ogóle istniał. – Niech będzie. – postanowił przekonując do tego samego siebie. – Byleby szybko. Nie. Jak najszybciej!
- Ja mogę w każdej chwili. Musisz tylko znaleźć swojego chłopaka i dać mi znać.
- Ja wiem, gdzie on będzie. Na pewno podejdzie pod bibliotekę, albo już tam jest. Więc gdybyśmy tak...
- Załatwione! – Ukrainiec klasnął w dłonie. – Stoi! Idź tam od północnej strony, a ja pójdę od południa. Kiedy mnie zobaczysz, a twój facet będzie cię widział wtedy dasz mi znak. Powiedzmy, że upuścisz długopis, czy coś. Wtedy ja przystąpię do akcji.
Kinn skinął głową. Wahał się w dalszym ciągu, ale wiedział, że to jedyne wyjście, jakie ma. Kolejny raz kiwnął, powiedział „tak” bardziej do siebie niż do nas i ruszył biegiem w stronę północnych schodów. My tym czasem przyspieszonym krokiem kierowaliśmy się w stronę południowych, tak jak ustalił Sheva. Nie wiem, czy moja obecność miała w czymkolwiek pomóc, ale w tej chwili tylko miałem przy sobie tylko jego. Reszta była na treningu, wykluczając naturalnie Petera, który zaledwie wczoraj dostał szlaban za wyjątkowo niedbałe zadanie z eliksirów. Pisał je na kolanie przed samymi zajęciami, więc nie mogłem się dziwić takiej reakcji Slughorna.
Spojrzałem na przyjaciela, który uśmiechał się pod nosem. Byłem ciekaw, czy to dlatego, że tak bardzo radowała go wizja całowania kogoś poza mną, czy jego Fabienem, czy może miał z tym coś wspólnego fakt dobrego uczynku, jaki miał zamiar spełnić. W każdym razie trochę mnie przerażał, kiedy taki zadowolony wspinał się po schodach u mojego boku. I pomyśleć, że powinienem być mu wdzięczny za przysługę, jaką mi wyświadczy pozbywając się problemu Kinna, a tym samym uwalniając mnie od chłopaka.
Wydaje mi się, że czas powinien się w tej chwili dłużyć, a on gnał jak szalony. Ani się obejrzałem, a już byliśmy na właściwym piętrze i wychodząc zza zakrętu mogliśmy dostrzec Kinna, który schylał się po długopis i rudą czuprynę zajętą rozmową z jakimś gówniarzem.
- Przedstawienie czas zacząć, Remi. – blondyn wyszczerzył się do mnie i rzucił biegiem w stronę Kinna. – Nicki! – krzyknął wyjątkowo uradowanym tonem. – Wszędzie cię szukałem! – mina Niholasa zdradzała, że nie spodziewał się czegoś tak otwartego, ale Sheva już go dopadł i przyssał się do niego mocno, jakby miał do czynienia z kaszą w butelce z cumlem.
Dzieciak stojący przed rudym pisnął, kiedy dotarło do niego, co się dzieje, zaś sam rudowłosy obracał się już w chwili, kiedy usłyszał zdrobnienie imienia swojego chłopaka. Jego oczy zrobiły się ogromne, kiedy zobaczył, jak usta Andrew miażdżą wargi niższego Gryfona. Jasna twarz aż poczerwieniała, a dłonie zacisnęły się w pięści. Zupełnie zapomniał o chłopcu, z którym rozmawiał do tej pory, a który zasłaniał dłońmi twarz, jakby był świadkiem morderstwa i nie potrafił patrzeć na krew.
- Ty parszywy... – brak odpowiedniego przekleństwa tylko bardziej go poirytował. Szarpnięciem odsunął Shevę od Niholasa i zamachnął się by uderzyć blondyna w twarz. Nie trafił, co w sumie nie mogło mnie zdziwić, gdyż zadowolony z siebie zielonooki odsunął się pospiesznie, przez co rudy niemal stracił równowagę. Nie przejął się tym jednak specjalnie. Osłonił sobą Kinna i rzucał wściekłe spojrzenia w stronę Andrew, który starał się zachować powagę.
- Jak śmiesz?! – wrzeszczał naprawdę wściekły Gryfon. – Zabiję cię! Wepchnę różdżkę w dupę i nawet w Mungu ci nie pomogą!
Dzieciak pod ścianą znowu pisnął i tym razem zasłonił uszy, a oczy miał mocno zamknięte. Nie wierzyłem, że można być tak niewinnym w jego wieku. Przecież nawet ja taki nie byłem, a uważałem się za jednego z najbardziej naiwnych pierwszoklasistów w historii szkoły.
- Ty mi grozisz? Nie rozśmieszaj mnie. – Sheva wcale się nie przejął wybuchem złości u tamtego. – Mam oczy, człowieku, i widzę, że jakoś nie kwapisz się do spotykania z Nikusiem, a więc co ci do tego, co ja robię? Tak się składa, że specjalnie wybrałem to miejsce. – na jego słowa Kinn pobladł. – Będąc tobą uważałbym na rywali, a ja właśnie wypowiedziałem ci otwartą wojnę. Chcę Niholasa i nie ustąpię. – oblizał wargi w bardzo ostentacyjny sposób.
- Po moim trupie!
- To dałoby się załatwić.
- Więc spróbuj! – warknął rudowłosy i złapał Kinna za ramię. Widziałem po twarzy chłopaka, że uścisk palców musiał być naprawdę silny. – Sebastian! – wrzasnął do chłopaka, który nadal stał jak słup soli. – Wracaj się uczyć! – wydał polecenie. – A ty trzymaj się z daleka od Niholasa bo własnoręcznie cię zatłukę! – zwrócił się jeszcze do Andrew i kipiąc złością ciągnął wystraszonego, zszokowanego Kinna za sobą.

środa, 10 października 2012

Przeczucia

9 października
Byłem w niebie. Leżałem na sofie z głową na kolanach Syriusza i nie miałem ochoty nigdzie się stamtąd ruszać. Zajęcia skończyły się zaledwie dwie godziny temu, a my odrobiliśmy prace domowe i teraz mogliśmy pozwolić sobie na chwilę relaksu. Ustaliliśmy, że na każdego z nas będzie przypadał jeden dzień zajmowania niemal całej sofy i dziś to ja miałem to szczęście. Każdy w Pokoju Wspólnym i tak wiedział, że dla świętego spokoju lepiej oddać nam miejsce przy kominku. W końcu Potter był zbyt upierdliwy dla starszych uczniów, zaś młodsi bali się Syriusza, chociaż równie dobrze każdy z nas mógł napawać ich strachem. Trzymaliśmy się przecież razem i byliśmy ze sobą bardzo blisko. Nie musieli domyślać się jak dalece zażyłe są nasze więzi, ale i tak pierwszoroczni woleli trzymać się z dala od kłopotów. W duszy przyznawałem się do tego, jaką rozkosz mi to sprawia. Gdyby wiedzieli, że jestem wilkołakiem najpewniej uchodzilibyśmy za gang wyrzutków – wilkołak, odrzucony Black, gej, grubasek i wariat. Tak przynajmniej postrzegaliby nas ludzie, którzy nie wiedzą sporej części o tych pięciu indywiduach, jakie tworzyły Huncwotów.
Uśmiechnąłem się do siebie. Byłem jak król! Rozwalony wygodnie, ziewający leniwie, wtulony uda Syriusza.
- Hej, oszukujesz! – Peter zmarszczył brwi patrząc z urazą na Shevę, który wiedział naprzeciwko niego na ziemi przed małym stoliczkiem z rozłożonymi szachami.
- Nie prawda! – zaprotestował zielonooki z udawanym oburzeniem. – Ja nigdy nie oszukuję! Kłamię, to fakt, ale nie oszukuję w grach!
- Przesunąłeś moją królową!
- Nie! – Andrew niemal dźgnął palcem szachownicę. – Sam ją przesunąłeś, o stąd! Jeśli tego nie pamiętasz to zacznij zapisywać swoje ruchy w zeszycie! Ja nawet palcem nie tknąłem twojej królowej. Mam swojego króla żeby go sobie macać, więc, na co mi posuwać twoją pannę? – wyszczerzył się wyraźnie zadowolony ze swojej dobitnie ujętej odpowiedzi.
Peter zaczął analizować sytuację, ale szło mu to wolno. Chyba naprawdę nie pamiętał ruchu królową, a ja wątpiłem, by Sheva kłamał tym razem. Nigdy nie zależało mu na wygranych w szachy, więc i nie widział sensu w oszukiwaniu.
 - Powinniście grać w bierki. – stwierdziłem po chwili namysłu i aż mnie olśniło. Uśmiechnąłem się pokazując rząd zębów. – To jest myśl, chłopaki. W Hogsmeade powinien być jakiś sklep, gdzie udałoby się nam znaleźć z dwie pary magicznych bierek. Wtedy możemy grać wszyscy.
- W sumie masz rację. – Syriusz wsunął dłoń w moje włosy i bawił się nimi. Nie chciałem wiedzieć, co będę miał na głowie, gdy w końcu przestanie. – To mogłoby być na dłuższą metę całkiem zabawne.
- Ale do tego czasu zostają nam tylko szachy. – oznajmił z niesmakiem Peter, który zrezygnował z głowienia się nad swoim ciężkim losem przegranego. – Nie lubię szachów.
- Olać je! – to James dobiegł do nas i z trudem wyhamował przed stolikiem. Pettigrew i Sheva skulili się by jak najmniej ucierpieć, gdyby jednak okularnikowi się nie udało. – Sprawa wygląda następująco. – zaczął oficjalnie, a ja poczułem chłodne dreszcze na całym ciele. Sądząc ze sposobu, w jaki wykrzywił się Black, on także nie miał, co do tego dobrego przeczucia. Nasza „kobieca intuicja” mówiła nam, że to będzie katastrofa. – Ten list miłosny, który dostałem rano to tak naprawdę nic innego, jak wiadomość od Hagrida. Nie miał innej papeterii, więc wykorzystał, co znalazł. – skąd on miał u siebie czerwoną kopertę w serducha?! – Pozostawmy to bez komentarza. Chodzi o to, że nas potrzebuje!
- Mamo, błagam, nie. – jęknął Sheva ciężko opierając się o sofę i spoglądając w sufit. Podzielałem jego zdanie na ten temat.
- Daj spokój, jesteśmy jedynymi, którzy mogą mu pomóc. Po prostu musimy w sobotę iść z nim i tym całym robakologiem do Zakazanego Lasu i...
- Stary, oszalałeś? – Syriusz skrzywił się jeszcze bardziej. – Wiesz dobrze, że to nie wróży niczego dobrego. Nawet, jeśli dostaniemy oficjalne pozwolenie to będziemy w niezłych opałach. Jeśli przez najbliższe dni będzie lało Zakazany Las zamieni się w wielką pułapkę na małych chłopców i głupich dorosłych. Powiedz mu, że nie możemy.
- Słusznie. – przytaknąłem. – Wy macie treningi, my odrabiamy za was zadania i wszystko załatwione.
- To kłamstwo! Z resztą, już za późno. Odpisałem, że mu pomożemy i będziemy nieść za nimi sprzęt, koszyki z przynętą i takimi tam innymi. – tym razem to Potter zadrżał i rozmasował ramiona. Wpatrywaliśmy się w niego, jakby właśnie wlazł w nawóz na grządkach Hagrida i naniósł wszystkiego do naszego pokoju. – Dajcie spokój, to tylko chwila, a on jest naszym przyjacielem.
- Ja tam nie czuję z nim aż tak zażyłej więzi. – mruknął niechętnie Black. – Nie mam nic do kręcenia się po Zakazanym Lesie na wiosnę, ale jesienią? To gorsze niż zima. Liście spadły, wszystko jest zasypane, nawet nie wiesz, czy nie staniesz na czymś, co zacznie się poruszać i połknie cię zanim się obejrzysz. Czy ja ci wyglądam na dziecko natury, które lubiłoby takie przygody? Widziałeś tego wielkiego, cuchnącego żuka, którego przytaszczył Hagrid. A naszą starą przyjaciółkę, pamiętasz? Idę o zakład, że to, co jeszcze czai się w lesie jest o wiele gorsze. Nie podoba mi się ten pomysł. Jesień to nie czas na takie wypady.
Musiałem się z nim zgodzić. Zimą połowa Zakazanego Lasu śpi, a druga byłaby dobrze widoczna na białym śniegu. Wiosną wszystko kwitnie, jest jasno, ciepło, a więc czujesz się bezpiecznie. Wiesz też gdzie uciekać. Latem sytuacja przedstawia się podobnie, ale jesienią... Jesienią liście zakrywają wszystko, co masz pod stopami. Możesz wpaść do dziury, kręcić kostkę, potknąć się w czasie ucieczki, a na domiar złego, jest mroczno, zaś kolory zlewają się ze sobą tworząc ciemną plamę gdzie tylko się nie spojrzy. Wilkołak nie był chyba wymarzonym posiłkiem dla jakiegokolwiek dziwoląga z lasu, ale „z braku laku lepszy kit”, jak mawia moja mama.
- Jest coś jeszcze. – J. zaczął robić młynki stopą zaraz nad ziemią. – Było takie małe P.S. Hagrid rozmawiał już z McGonagall. Nie żeby nie lubiła nas wszystkich, ale jednak część z nas uważa za darmozjady i idiotów, więc... – „no wyduś to z siebie!” myślałem. – Więc ona się zgodziła. Ma nadzieję, że czegoś się nauczymy.
- Szlag! – Syriusz przestał mnie głaskać. – Czyli tylko my mamy, co do tego złe przeczucia, a cała reszta jest zachwycona pomysłem? Najpierw nam zakazują tam chodzić, a teraz sami nas wysyłają? Odczuwam destrukcyjną potrzebę gorącej czekolady.
Już miałem zapytać, jak to możliwe, czy jest pewny, czy dobrze się czuje, kiedy nad nami pojawił się Kinn.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Ja tu jestem tylko po to żeby zabić czas i takiego jednego młota. – bezczelnie przelazł przez oparcie gniotąc moje żebra, kiedy wsuwał się pod moje ciało obok Syriusza. Kto by pomyślał, że kiedyś był taki słodki i łagodny przy Potterze, który dominował nad nim pod każdym względem. Teraz buńczuczna natura chłopaka powróciła ze zdwojoną siłą i raczej nie byliśmy w stanie zatrzymać tego wodospadu.
- Przeszkadzasz... – zaczął J., ale chłopak tylko machnął na niego ręką.
- I co z tego? Jesteś mi coś winien za ten nieudany związek, więc siedź cicho. Moja ruda dupa notorycznie nie ma dla mnie czasu, więc ją jakoś zmuszę by go znalazła. – był wyraźnie wściekły, toteż nie zwracałem większej uwagi na jego słownictwo. Na jego miejscu pewnie też bym nad sobą nie panował. Chłopak uważnie oglądał każdego z nas po kolei pomijając na całej linii okularnika. – Dobra. Remusie, ty będziesz się nadawał. Muszę tylko udawać, że jestem tobą zainteresowany.
- Hę?! – wydałem z siebie dziwny odgłos, a Syriusz zrobił to samo w tym samym czasie.
- Trzeba mi czegoś słodkiego i niewinnego żeby wzbudzić zazdrość w tym rudym capie. Może nie jesteś tak zjawiskowy jak Syriusz, czy Andrew, ale Edvin i tak nie zwraca na to najmniejszej uwagi, więc nie istotne.
Miałem jeszcze gorsze przeczucia niż wcześniej, kiedy usłyszałem o pomocy Hagridowi. I nagle wydawało mi się, że ten przykry obowiązek kręcenia się po Zakazanym Lesie będzie moją jedyną drogą ucieczki od poważnych kłopotów.

niedziela, 7 października 2012

Poranek

8 października
Obudziłem się zdecydowanie za wcześnie, co nie miało nic wspólnego z dziwnymi odgłosami, czyjąś obecnością, czy niepokojem, jako że w ogóle nic podobnego nie miało miejsca. Zwyczajnie otworzyłem oczy i czułem się wyspany mimo wczesnej godziny. Otaczał mnie tylko monotonny spokojny odgłos oddychających przyjaciół, którzy spali w najlepsze otuleni ciepłą pościelą, z głowami wtulonymi w poduszki. Zazdrościłem im, jako że sam chętnie osunąłbym się w ramiona snu i pozwolił mojemu umysłowi wypoczywać dalej. Niestety nie było mi to dane. Mogłem tylko patrzeć w ciemny baldachim mojego łóżka i zastanawiać się, co takiego wyrwało mnie ze snu. Tylko, że wcale nie było to dla mnie aż tak ważne. O wiele istotniejszy wydawał mi się fakt, że nawet zamknięcie oczu nie przynosiło oczekiwanego efektu. Moje ciało było całkowicie rozbudzone, gotowe by zacząć nowy dzień. Jakież to było irytujące!
Im dłużej leżałem w tej dołującej ciszy tym mniej mi się to podobało. Nie tylko zaczynałem się nudzić, ale i nie potrafiłem zmusić się do sięgnięcia po książkę, którą w tej sytuacji mógłbym przeczytać. Po prostu potrzebowałem czegoś więcej niż zwyczajnych kartek i wybitych na nich liter. Miałem przeczucie, że kolejny raz w tym roku jestem niedopieszczony i spragniony bliskości Syriusza. Jeśli przez wszystkie te lata on musiał walczyć z podobnymi ciągotami, ale opanowywał je nie chcąc mnie wystraszyć, to teraz naprawdę powinienem mu się odwdzięczyć za wszystko, co przez ten czas dla mnie zrobił. Przecież ta samotność niemal bolała!
Nie byłem Syriuszem, nie byłem tak silny i wytrwały jak on. Byłem wilkołakiem, który nie potrafił czasami nad sobą panować, dlatego podniosłem się z wysiłkiem do siadu i wypełzłem z łóżka człapiąc na bosaka do Blacka. Zakradłem się za zasłonięte szczelnie kotary i dumny z siebie, chociaż nie wiedziałem, czy aby na pewno mam jakiś powód do dumy, wdrapałem się na jego łóżko, a później rozsiadłem na jego brzuchu.
Chłopak stęknął ciężko i obudził się momentalnie trochę wystraszony. Nie spodziewał się ataku w czasie snu, to oczywiste. Ale ja także nie wiedziałem, że będę miał taką potrzebę. W końcu nie panowałem nad sobą całkowicie.
- Merlinie, Remi, co ty wyprawiasz? – wysunął się trochę spode mnie, dzięki czemu jego brzuch został uwolniony na rzecz ud. – Chcesz mnie zabić? Flaki wyszłyby mi ustami.
- O bym nie pomyślałem. – przyznałem. – Zapomniałem, że tam w środku jest cokolwiek. – zakręciłem palcem koło na wysokości swojego pępka. – Ale nic nie wypłynęło, więc jest już dobrze. A teraz zajmij się mną. – jęknąłem prosząco. – Nie mogę spać, bo trzeba mi trochę pieszczot. – położyłem się na jego piersi i potarłem policzkiem o materiał jego piżamy.
- Co ty masz, okres godowy? – Syri poklepał mnie po głowie mało romantycznie, ale zwaliłem to na jego niewyspanie spowodowane moją osobą.
- Nie wiem, ale długo nie wytrzymam bez czułości. To jest mi zwyczajnie niezbędne.
- I akurat tak z rana...
- Jestem facetem! – prychnąłem cicho podnosząc się trochę na rękach. – Faceci zawsze mają ciągoty z rana.
- Czy ja wiem? Ja mam, ale kiedy się wyśpię... Nie ważne. – poddał się widząc moje lekko mordercze spojrzenie. To nie była moja wina. Coś się ze mną działo, może dorastałem, sam nie wiem, a na domiar złego nie potrafiłem nad tym wszystkim zapanować. Byłem bardziej bezbronny niż śpiący Syriusz.
- Jesteś moim chłopakiem, a więc musisz wziąć odpowiedzialność za to, że mnie nauczyłeś tylu miłych rzeczy. Gdybym o nich nie wiedział na pewno nie przechodziłbym teraz przez to wszystko.
- Jasne. Znalazłeś winnego, który nie ma serca stawiać oporu. Bestia z ciebie, Remi. Taka prawdziwa. – przetarł zaspane oczy, ziewnął i sięgając na półkę po butelkę z wodą, wziął wielki łyk. – Dobra. Zaczynam wracać do życia. Zdejmij górę piżamy. – polecił i wziął kolejny łyk. Jego twarz zaczynała powracać do życia, mięśnie pracowały, a ciało powoli się rozluźniało. Syriusz zaczynał żyć!
Nie ociągając się rozpiąłem bezwstydnie guziki mojej piżamy i zdjąłem ją z ramion prezentując jasną skórę na mało atrakcyjnej piersi. Byłem normalny, aż do granic, chociaż na pewno skończyłbym gorzej gdybym nie miał w sobie wilkołaka. Może to dzięki niemu nie przypominałem Petera, ale mogłem pochwalić się „figurą” z niedoskonałościami, ale jednak jakąś?
Syri przesunął się wyżej, dzięki czemu mógł usiąść opierając się o wezgłowie łóżka i sięgnął mojej piersi bez zbędnego wysiłku. Z rana często bywał leniwy, ale jednak przeciągnięcie mnie na sobie nie sprawiło mu żadnego problemu. Pocałował mnie lekko i dłońmi gładził skórę na mojej piersi. To było bardzo przyjemne. Jego ręce były ciepłe i wiedział, co ma nimi robić, by sprawić mi przyjemność, by mnie uspokoić. Ostatecznie jednak chyba tego nie chciał, bo drażnił moje sutki, co wysyłało delikatne sygnały mojemu kroczu, które musiało z czasem zareagować.
Miałem wrażenie, że powinienem się odwdzięczyć, ruszyć swoje nazbyt leniwe w tej chwili ciało i dać chłopakowi rozkosz, której on mi nie szczędził. Tyle, że nie potrafiłem. Absorbowałem przyjemność, biernie się jej poddawałem, a on nie wydawał się wcale tym przejmować. Dawał mi więcej i więcej, nie upominając się o zapłatę. Może w przeciwieństwie do mnie nie lubił czułości z rana?
Westchnąłem, a on uciszył mnie cichym syknięciem w moje ucho. Ukąsił je lekko i possał płatek.
- Lubię cię rozpieszczać. – przyznał szeptem. – Następnym razem to ja cię obudzę i będziesz musiał mi się wtedy odwdzięczyć. – ostrzegł słodkim głosem. – Po meczu, kiedy zapomnę o tych żukach. – i nagle wszystko stało się jasne. Syriusz stracił ochotę na wzajemne pieszczoty we względu na dręczący go temat stroju, który nienawidził. Udało mi się, jakoś zaczarować dodatkowe odnóża, ale nie miałem siły by wybić dyrektorowi z głowy cały ten plan.
- Obiecuję. – przyznałem kiwając zaciekle głową. – Obiecuję, że po wszystkim odwdzięczę się z nawiązką. Tak jak lubisz. – przytuliłem się do niego i całowałem z wdzięczności jego szyję.
Jego palce badały mój brzuch, okrążały pępek i łaskotały skórę schodząc w dół na linię spodni piżamy.
- Sprawdźmy, co tam się kryje. – rzucił jak stary zboczeniec Black i wsunął dłoń pod materiał. Moja bielizna nie była żadną przeszkodą, więc zwyczajnie wziął na nią poprawkę i objął mój członek swoją ciepłą dłonią. Musiałem przygryźć wargę, by nie wydać żadnego odgłosu, który zdradziłby to, co robimy. Sam trochę dziwiłem się temu, jaki nagle stałem się czuły, ale podejrzewałem, że to normalne z rana. Z resztą, zawsze reagowałem entuzjastycznie na pieszczoty Syriusza.
Nie odważyłem się nic powiedzieć, w obawie przed niezamierzonym piskiem, czy jęknięciem. Ssałem swoją dolną wargę i sapałem w ucho chłopaka, który wytrwale masował mój członek. Zapach ciała chłopaka wypełniał moje nozdrza. Był słodki, bardzo zmysłowy. Z resztą, nikt nie pachniał tak jak Syriusz! I na pewno nikt nie potrafił tak dotykać.
Zatraciłem się w ruchach jego palców, w melodii jego oddechu i całej tej cudowności. Może i było tego więcej, może dało się jeszcze lepiej, ale w tej chwili było mi doskonale i nie potrzebowałem więcej.
Nie przejmowałem się niczym, kiedy cały mój świat zamienił się w rozkosze doznań, które rozlewały się mrowieniem po każdej komórce ciała. I tak musiałem się kąpać, i tak musiałem zrobić szybkie pranie. Pozwoliłem sobie na ciche ostrzeżenie zanim wytrysnąłem czując ulgę w lędźwiach. Wcześniej tak pełne, teraz wydawały się puste i gotowe na to by napełnić je ponownie. Zastanawiałem się przez chwilę, czy każdemu seksualnemu doznaniu będzie od teraz towarzyszyć właśnie to dziwne, ale jednak przyjemne uczucie w dole brzucha, ale szybko o tym zapomniałem. Ogarnęła mnie ogromna ochota na sen, więc przytuliłem się do Blacka nie zamknąłem oczy nie wiedząc już, co się ze mną dzieje.

piątek, 5 października 2012

Nieczuły

6 października
Czułem się dosyć głupkowato, kiedy przyszło mu stać na schodach prowadzących do zamku i czekać na Syriusza pędzącego do mnie z bukietem zaczarowanych liści, które kształtem przypominały kwiaty, ale nadal pozostawały sobą, a więc suchymi, barwnymi i naprawdę pięknymi „sucharami”. Nie wiedziałem, co mu odwaliło, ale niebezpiecznym byłoby pytać o to otwarcie. Przecierając dłonią twarz starałem się ukryć, chociaż trochę przed wzrokiem innych uczniów znajdujących się na zewnątrz. Co za wstyd...
- To dla ciebie! – Syriusz podarował sobie na szczęście padanie na kolana, kiedy wręczał mi swój bukiet.
- Dziękuję, jest piękny, ale... – spojrzałem na niego poważnie. – Co chcesz w zamian? – nie byłem głupi. Jeśli Syri robił coś takiego w obecności innych osób, to nie chodziło o wyznanie miłości, czy czuły gest, ale o coś więcej.
- Jak możesz sądzić, że chcę czegoś w zamian za „suchary”? – sam wymyślił to określenie kilka dni temu. Pozwoliłem sobie rzucić mu przenikliwe, długie spojrzenie, by wiedział, co myślę o tej grze. – Dobra, dobra! Potrzebuję twojej pomocy. Ale pogadajmy o tym na osobności, bo oni wszyscy się gapią. – rzucił ostrzegawcze spojrzenie wszystkim, którzy tylko znaleźli się w pobliżu. – Pogadamy w środku. – skinął na wejście do zamku i nie czekając na moją odpowiedź ruszył przed siebie. Podreptałem za nim, jak wypadało, i dopiero, kiedy od innych oddzielały nas masywne drzwi, Black odetchnął.
- Więc? – ponagliłem.
- Nieczuły! – jęknął teatralnie, a widząc moje spojrzenie spoważniał. – Chodzi o to, że trzeba mi twojej głowy. Nie dosłownie, ale jednak głowy. Pokażę ci się w tym zakichanym stroju żuka, ale masz się nie śmiać! – ostrzegł mierząc we mnie palcem. – Nie wiem, co zrobić z tymi dodatkowymi odnóżami, które przeszkadzają mi w grze. Ciągle zahaczam o nie rękami i nie mogę dobrze rzucić. Bez ciebie nie mam szans. Myślałem o wszystkim, włącznie z przyszyciem ich do pleców, ale to raczej nie wchodzi w grę.
- Może zaklęcie odpychające? Powinienem jakieś znaleźć. Oczywiście, najpierw muszę zobaczyć ten strój. – dodałem prędko, by nie brzmieć zbyt pewnie. Przecież nie mogłem się zdradzić ze swoimi „machlojami”. – Tylko, kiedy planujesz mi się zaprezentować?
- Nie planuję nigdy, ale muszę chociażby i teraz. Mam wszystko w pokoju. To znaczy, mamy. James też potrzebuje pomocy, bo nie potrafi utrzymać równowagi.
- I dlatego musiałeś tak się zachowywać? Narobiłeś wstydu tylko po to, żebym pomógł ci z żukiem? – Black wzruszył ramionami.
- Tak jakoś... Ale pomożesz, prawda?
- Nie mam wyjścia. – westchnąłem i z moim bukiecikiem udałem się wraz z chłopakiem do naszego dormitorium. Miałem nadzieję, że nie roześmieję się widząc ich w tych strojach w pokoju. To zupełnie, co innego, niż podglądać cichcem. Już na samą myśl o widoku dwóch „żuków” miałem ochotę paść na ziemię i walić w nią pięściami. Nie wierzyłem, że zdołam zachować powagę, po prostu nie wierzyłem! To zbyt wiele dla normalnego chłopaka.
Wystarczyło, że wszedłem do pokoju i zobaczyłem pełną nadziei minę Jamesa, a nie zdołałem zachować niczego dla siebie. Po prostu zacząłem się głośno śmiać, jakbym już miał do czynienia z ich strojami.
Tym czasem oni stali nade mną, kiedy padłem na kolana trzymając się za brzuch. Zdołałem jakoś zaczerpnąć tchu i nie spoglądając na nich wydusiłem, by się przebrali, a ja rzucę okiem na ich stroje. Przeprosiłem też, ale nie mogli liczyć na to, że nie będę się śmiał. Po prostu sama myśl o tym sprawiała mi niesamowitą radość. Skłamałem, że sobie tylko ich wyobrażam i stąd moja reakcja. Raczej nie podejrzewali mnie o kłamstwa. Za to na pewno mieli dosyć za to, jak bardzo było mi wesoło.
Jakimś cudem uspokoiłem się, kiedy zeszli mi z oczu. A jednak, co jakiś czas musiałem zaczerpnąć głośno powietrza by się nie udusić. Czułem ucisk w każdej części ciała, kiedy czekałem na chłopaków. Jakoś przeniosłem się na łóżko Syriusza, które znajdowało się dokładnie naprzeciwko łazienki i wpatrzony w drzwi nie mogłem doczekać się zabawy, jaką niewątpliwie będę miał. Może i byłem trochę wredny, ale kto na moim miejscu byłby inny? Już czułem dreszczyk podniecenia, kiedy patrzyłem na zamknięte drzwi i słyszałem dochodzące zza nich szmery.
I w końcu wyszli z łazienki wkraczając kaczkowatym krokiem do pokoju. Patrzyłem na nich chyba trochę zaskoczony, by nagle moją powagę zastąpił głośny, może trochę histeryczny śmiech. Padłem na miękkie łóżko Syriusza i waliłem pięściami w materac. Z moich oczu leciały łzy, które wycierałem w jego pościel. Nie ważne było, że z trudem oddychać, że mój brzuch boli jak nigdy i dostałem czkawki. Wystarczyło spojrzeć na sceptyczne „robaki”, a już na nowo śmiałem się w niebogłosy. Niemal się uspokoiłem, podniosłem głowę i kolejny waz waliłem czołem o materac. Po prostu nie mogłem! Nie mogłem się uspokoić. Czkałem, dusiłem się, trzymałem za brzuch i wydawałem tysiące dziwacznych odgłosów wiążących się z tym, co się działo. Od dawna nie miałem takiego ubawu. Nie, oglądanie chłopaków na boisku było zupełnie inne niż widzieć ich wspólnie w naszym pokoju. Czegoś tak komicznego nie widywało się, na co dzień. Z bliska ich stroje wydawały się większe niż z daleka, bardziej pulchne i komiczne. Prędzej widziałbym chłopców w takim ciuszku podczas obchodów Halloween, nie na zwyczajnym meczu quidditcha.
- Przeszło ci już? – prychnął Syri i tupnął nogą.
- Merlinieeeee! – zawyłem i znowu zaczęło się na nowo. Po prostu nie mogłem na nich patrzeć. – Ja... Ja... zrobię... coś... – pomachałem ręką, bo nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Miałem nadzieję, że wiedzieli, co chcę im przekazać. Chodziło przecież o dodatkowe odnóża przy ich strojach.
Znowu się popłakałem i tym razem musiałem wytrzeć nos o pościel Syriusza, bo zaczęło mi z niego cieknąć. I tak przez dobre pół godziny, następne pół i ostatecznie po godzinie nie mogłem się ruszyć z miejsca, ale zdołałem dać upust wesołości. Po tak długim czasie chłopcy nie bawili mnie tak bardzo, ale sam nie byłem zdolny do robienia czegokolwiek. Musiałem przywołać ich bliżej, co obaj skwitowali, krótkim: „dobrze ci tak!”
- To wasza wina! – prychnąłem, kiedy stali już nade mną. – Nie byłem przygotowany na coś takiego! – i tu nie kłamałem. – Ale wstyd... To najgorszy ze wszystkich pomysłów dyrektora. Wyglądacie debilnie!
- Dzięki, Remi. To bardzo miłe z twojej strony. Najmilszy komentarz, jaki od ciebie usłyszałem.
- Dzięki i wzajemnie. – burknął za to James. – To, co z tymi łapami, co?! – poruszył się gwałtownie na boki, a sterczące po bokach nóżki poruszyły się, jakby je doczepiono na galarecie.
- Zaklęcie odpychające. – stwierdziłem. – Tylko ono może tutaj coś zdziałać. Nikt nie oskarży was o niszczenie stroju, a będziecie mogli się poruszać bardziej swobodnie. Tylko, że to nic nie pomoże na twój brak równowagi. – popatrzyłem na Pottera. – Wydaje mi się, że skrzydełka są dobrze wyważone. Tylko ktoś musi mieć za słaby chwyt w rękach. Sądzę, że powinieneś częściej w tym chodzić i ćwiczyć. Stać na jednej nodze, podskakiwać na niej, wychylać się do przodu stojąc... Nie wiem, jak się ćwiczy równowagę! Ale niczego innego nie wymyślę, więc...
- Więc po pokoju mam się kręcić w czymś takim, tak?
- Ale nie przepoć, bo będziesz śmierdział na meczu. – błysnąłem mądrością, a chłopak uniósł brew krzywiąc się przy tym, by jakoś osiągnąć spodziewany efekt. – Dobra! Pomyślę nad czymś zastępczym, w czym będziesz mógł ćwiczyć, ale to zajmie mi trochę czasu. Skorupy nie rosną na drzewach Sprout.
- Jesteś moją jedyną nadzieją! – okularnik złapał mnie za rękę i ściskał ją z wdzięcznością, błaganiem w oczach. – Tylko ty możesz pomóc mi i całej naszej drużynie!
Westchnąłem rozumiejąc tę aluzję.
- Dobra. Nauczę się zaklęcia i rzucę je na wszystkie stroje. – dobrze wiedziałem, że muszę to zrobić.

środa, 3 października 2012

Podglądanko

4 października
Po wielkim wejściu Hagrida, które ostatecznie skończyło się klapą, w dalszym ciągu jedliśmy posiłki w swoich pokojach lub Pokoju Wspólnym. Wielka Sala śmierdziała po tym, jak spanikowany żuk puścił odstraszającego bąka. Tylko profesor Hulick i Hagrid byli na tyle nawiedzeni by tam przebywać i badać skład chemiczny powietrza, czy coś w tym rodzaju. Dla mnie było to zwyczajnym obłędem, więc nie rozwodziłem się nad tym wszystkim. Najważniejsze, że mogłem trzymać się z daleka od naprawdę śmierdzącego pomieszczenia, do którego nie dało się wejść bez ochronnych, magicznych bąbli na głowach. Chyba do końca życia nie zapomnę tego zamieszania wywołanego nagłym pierdnięciem, które rozniosło się po Wielkiej Sali lotem błyskawicy. Nikt wtedy nie myślał o manierach. Przepychaliśmy się, walczyliśmy o miejsce, sam waliłem łokciami gdzie popadnie byleby zaczerpnąć świeżego powietrza i nie zwymiotować. To było śniadanie-katastrofa!
Nie lepiej zapowiadał się dzisiejszy trening quidditcha, na który Syriusz nie chciał iść, chociaż musiał. Przez cały dzień wysłuchiwałem jego pojękiwań: „Remi, ja nie chcę iść, idź za mnie!”, „Zamienię się z tobą! Ja będę tu siedział, a ty za mnie wleziesz w ten okropny strój i polatasz na miotle!”. Zachowywał się jak dziecko, ale mogłem go zrozumieć. Jeśli szybko nie skończy się ta szopka mój chłopak znienawidzi grę, która zawsze dawała mu tyle radości, jeszcze zanim zaczął brać w niej czynnie udział.
- Jeśli chcesz mogę być tam z tobą...
- Nie! – kruczowłosy przerwał mi zanim w ogóle zacząłem na poważnie proponować. – Nie możesz mnie takim oglądać! Nie ty! To będzie wystarczająco żenujące i bez mojego chłopaka na widowni.
- Ale czy to naprawdę ma jakieś znaczenie? – westchnąłem kręcąc głową. – To tylko przebranie. Ja sam paradowałem, jako owca po całej szkole.
- Owca, Remi. Jako owca! Wyglądałeś słodko, a ja będę żukiem! Żukiem gnojakiem! Nie, Remi, to nie to samo. Mogą mnie przebrać za wilka, za... owcę... ale nie za żuka! Wierz mi na słowo, wyglądamy komicznie, idiotycznie, wręcz debilnie.
- Przesadzasz. Popatrz na Jamesa. On wcale się tym nie przejmuje...
- On zawsze wygląda komicznie, idiotycznie, debilnie. Dla niego to żadna różnica.
- Wielkie dzięki, Black! Słyszałem wszystko! – rzucił Potter z ubikacji, w której siedział już od dobrych dziesięciu minut. W końcu drzwi się otworzyły i wyszedł okularnik trzymając się za brzuch. – Uuuch! Chyba coś zeżarłem coś ciężkostrawnego.
- Nawet tak nie żartuj! Ty musisz dzisiaj grać! Sam nie idę!
- Jeśli siądę na miotłę to ze mnie coś wypłynie. Chyba, że mi przejdzie.
- Remi, czekolada! – rzucił rozkazująco Black i wyciągnął rękę czekając. Nie kłóciłem się z nim, ale oddałem mu moją drogocenną, ostatnią słodycz, jaka ostała się w mojej szafce. W sumie byłem zaskoczony widząc, że chociaż jem i jem nigdy nie brakuje mi łakoci. Wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiałem, ale teraz... Jak to możliwe, że uzupełniałem zapasy raz na jakiś czas, ale się nie kończyły, a czasami znajdowałem w nich coś, czego wcześniej tam nie było? Może i potrafiłem szybko zapominać, co takiego nabrałem do koszyczka w Miodowym Królestwie, ale jednak... Teraz zaczynało mi się to układać w pewną całość.
Podałem Syriuszowi czekoladę, a on rozpakował ją i zaczął wypychać nią usta Pottera. Było jasne, że jeśli to nie pomoże to i pani Pomfrey nie zdziała zbyt wiele. Z resztą, wątpiłem by J. chciał chwalić się przed nią swoim rozwolnieniem.
Nie słuchając dłużej marudzenia Pottera, Syriusz złapał go za rękę oddając mi puste opakowanie po naprawdę dobrej czekoladzie. Kilka chwil i już ich nie było, a do swojego treningu mieli jeszcze kilkanaście minut. Uznałem, że nie warto pędzić za nimi od razu, więc poczekałem na Shevę i Petera, którzy wyszli dosłownie na chwileczkę by wysłać sowy, a teraz mieli wrócić. Tym razem chciałem zabrać ich ze sobą by podglądać cichcem dwójkę przyjaciół.
Odetchnąłem z ulgą widząc ich w drzwiach. Przez chwilę martwiłem się, że jednak ich wypad się przedłuży i nie doczekam się na nich musząc iść samemu. Może trochę przesadzałem, ale nie mogłem sobie odmówić patrzenia na starania chłopaków, ich wysiłki i jawne niezadowolenie.
Nie pytałem chłopaków o pozwolenie, ale zwyczajnie złapałem ich za ręce i wyciągnąłem z sypialni, do której przecież dopiero weszli. Miałem nadzieję, że wiedzą, co się dzieje pamiętając moją prośbę o towarzystwo podczas dzisiejszego treningu.
Dopiero gdy opuściliśmy zamek zatrzymaliśmy się na schodach. Okryłem nas peleryną licząc na to, że jakoś się pod nią zmieścimy i poleciłem podążać za sobą. Przy okazji raz jeszcze wyjaśniłem plan, który obejmował trzymanie buzi na kłódkę.
- Żadnego śmiechu, chichotu, krzyków, parskania! – szeptałem przebierając nogami. – Nie mogą wiedzieć, że tam jesteśmy. Syriusz byłby wściekły, a nie chcę żeby się na mnie złościł, ale i nie mogę siedzieć w zamku, kiedy on tutaj dawał z siebie wszystko.
Zatrzymaliśmy się przy trybunach i miałem szczęście, że zdołałem w ostatniej chwili powstrzymać Petera przed brnięciem dalej. Wyszedłby spod peleryny i wydał nas nie tylko przed przyjaciółmi, ale i przed całą resztą drużyny. „Żuczki” wychodziły właśnie z namiotu, w którym się przebrały. Zasłoniłem usta moim towarzyszą by nie wydawali dziwnych odgłosów. Dla nich była to nowość, a nawet ja czułem, że śmiech kotłuje mi się w brzuchu. Syri i J. wyglądali okropnie! Z resztą, tak samo, jak inni. Miałem wrażenie, że za każdym razem, kiedy na nich patrzę jest coraz gorzej. Nie wyobrażałem sobie meczu. Nawet Camus drgał konwulsyjnie unikając ich spojrzeń. Jeśli on zdoła sędziować otoczony „muchami” i „żukami” to będzie prawdziwy cud! To będzie wojna o zastosowanie odchodów. Co lepsze – pchać, czy na nich siadać?
Mężczyzna dał znak i chłopcy odbili się od ziemi. Wydaje mi się, że poszło im lepiej niż przed kilkoma dniami.
- Jesteście całkiem przekonującymi żukami! – rzucił do nich nauczyciel, który opanował się na tyle, że zdołał usiedzieć na miotle. – Brakuje wam tylko zapachu, ale jeśli poocieracie się o żuka Hagrida, wtedy na pewno zdołacie wygrać. – kpił, gdyż wiedział, że nigdy by tego nie zrobili. Nawet gdyby przegrana była pewna nie zaryzykowaliby osłabienia swojej drużyny dla przechytrzenia innych. Z resztą, nikt nie wytrzymałby tego odoru.
- Pan uważa, bo zaapelujemy do dyrektora by i pana przebrać! Dla bezpieczeństwa, żeby nie zginął pan między chitynowymi pancerzami graczy! – kapitan naszej drużyny zmarszczył gniewnie brwi patrząc na nauczyciela, który uśmiechał się do niego przyjacielsko.
- Możesz próbować, ale niczego nie osiągniesz. – wzruszył ramionami. – Już to z nim przerabiałem.  Latacie, chłopcy, latacie! Ósemki macie kręcić, a nie gadać! Jeśli nie opanujecie podstaw nie będziecie mogli liczyć na prawdziwą grę! James, co ty robisz?! – okularnik wisiał plecami w dół trzymając się mocno miotły.
- Te skrzydła są za ciężkie! Nie mogę balansować i spadam z miotły!
- James, latasz zaraz nad ziemią, póki nie nauczysz się balansować plecami! Nie masz wyjścia.  – nauczyciel wziął ich w obroty. Musiał zdać sobie sprawę z tego, że bez jego pomocy nie dadzą sobie rady. Podlatywał, więc często do jednego lub drugiego i poprawiał jego postawę, by ułatwić lot. To naprawdę nie było grą, ale pierwsze kroki dziecka. Nie wątpiłem, że syn Camusa radziłby sobie nawet w takich warunkach, ale on wydawał się mieć quidditcha we krwi zaś moi przyjaciele byli tylko przeciętni i nigdy nie dostaliby się do prawdziwej drużyny. Tak mi się przynajmniej wydawało, kiedy patrzyłem teraz na ich nieudolne starania.
James spadł z miotły i wyszczerzył się szeroko obwieszczając wszystkim, że w tych strojach nic im nie grozi i mogą ryzykować zderzenie z tłuczkami. Zapomniał chyba o tym, że tylko ich tułowia były tak dobrze chronione. Głowa i członki pokryte były o wiele mniejszą warstwą puchu, czy czym tam wypchano ich „skorupki”.
- Ja doradzam powrót do zamku. – szepnął mi na ucho Sheva. – To zakrawa na długie i nudne popołudnie.
Niestety musiałem przyznać mu rację. Na początku było zabawnie, ale teraz pozostał tylko niesmak spowodowany licznymi błędami naszej drużyny. Skinąłem chłopakowi głową zgadzając się z nim i ciągnąc za sobą Petera ruszyłem w drogę powrotną do zamku.