niedziela, 31 grudnia 2017

Kto zawinił?

KOCHANI, SZALONEGO SYLWESTRA I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2018! MAM NADZIEJĘ, ŻE DLA NAS WSZYSTKICH BĘDZIE LEPSZY OD 2017 I POZWOLI NAM SPEŁNIĆ MOŻLIWIE NAJWIĘCEJ NASZYCH MARZEŃ!



Pięć zemdlonych Gryfonek, troje wymiotujących osób, w tym jedna płci męskiej, i trzy godziny oglądania żabich brzuchów i podbrzuszy później, zaczęły docierać do nas pierwsze konkretne informacje. Wszystko rzeczywiście zaczęło się od jakiegoś Ślizgona, który złamał serce nimfie z naszego jeziora. McGonagall poinformowała nas, że dyrektor wziął już sprawy w swoje ręce, porozmawiał z winnym wszystkiego nastolatkiem oraz prowadził negocjacje z nimfą, która nasłała żaby na swojego niedoszłego kochanka.
- Kobiety są straszne, bez względu na rasę. Kolejny raz cieszę się, że jestem gejem. - Syriusz przetarł dłońmi twarz, na której widać już było zmęczenie.
Niemal wszyscy uczniowie siedzieli w Pokoju Wspólnym, ponieważ wśród tak zaciekłego i głośnego kumkania żab, tylko nieliczni byli w stanie zasnąć, a pora była już późna. Peter zaliczał się do tej niewielkiej grupki uczniów, którym nic nie mogło przeszkodzić we śnie. Jak sam wyjaśnił, w trosce o swój młodzieńczy wygląd, który kiedyś może przyciągnąć do niego odpowiednią kobietę, nie może pozwolić sobie na zarwanie nocy.
- Zgadzam się z tobą, Syriuszu. Kobiety do dobre przyjaciółki, ale jako partnerki są powodem do zmartwień. - Zardi wyszczerzyła się do Blacka szeroko. - Możesz mi wierzyć, ponieważ doskonale wiem o czym mówię.
- A ja nie rozumiem, co ten dureń sobie w ogóle myślał. - James prychnął poirytowany, jakby poczuł się osobiście dotknięty zachowaniem Ślizgona. - Jak można pogrywać sobie z kobietami, skoro w pewnym momencie to one dosłownie trzymają w swoich rękach „atrybuty nasze męskości”? Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co te żaby miały zrobić z tym idiotą.
- O Merlinie, James! Jesteś obrzydliwy! - Zardi skrzywiła się i zrobiła minę mającą zakomunikować wszystkim patrzącym na nią w tamtej chwili, że uwaga okularnika wywołuje u niej odruch wymiotny.
Roześmiałem się i poklepałem ją po udzie uspokajająco. Zardi od dawna nie czuła się komfortowo z myślą o związkach między kobietami i mężczyznami, zaś ostatnimi czasy coraz częściej zauważałem, że odstręczały ją, kiedy przekraczały pewną „bezpieczną” granicę bliskości. Inaczej było ze związkami tej samej płci, ponieważ wśród takich osób czuła się w pełni swobodnie lub nawet czerpała z nich energię do życia. Sama nie była jednak zainteresowana związkiem oraz bliskością osoby żadnej płci. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jak bardzo musi jej z tym być ciężko. Jak długo miała nas, jak długo otaczała się przyjaciółmi, tak długo mogła nie myśleć o przyszłości i możliwej samotności. Obawiałem się jednak, że czasami przychodziła jej do głowy myśl, że kiedy wszyscy otaczający ją ludzie rozpoczną dorosłe życie i połączą się w pary na dobre, ona zostanie sama. W końcu była „Zardi” - kochała, ale nie była kochana. Kochała inaczej niż większość i nie była kochana tak, jakby sobie tego życzyła.
Spojrzałem na jej roześmianą twarz i uśmiechnąłem się smutno do siebie. Była moją przyjaciółką i zawdzięczałem jej tak wiele, a jednak nie mogłem zrobić dla niej nic. Przynajmniej nie w tej chwili.
- Czy ja mogę wiedzieć, co ty robisz z moimi włosami? - Syri, siedzący na podłodze między łydkami zajmującej sofę Zardi, uniósł głowę do góry i spojrzał w jasne oczy nastolatki.
- Bawię się twoimi włosami, ponieważ moje są krótkie, więc nie mogę na nich eksperymentować z fryzurami? - odpowiedziała w formie niewinnego pytania.
- Zanim cała ta inwazja żab dobiegnie końca, będę już całkiem łysy przez wszystkie te twoje zabiegi.
- Przesadzasz! - prychnęła. - Jak na razie jedynie kombinuję z różnymi warkoczami! Był klasyczny, dwa warkoczyki, nieudany francuski, a teraz jest taki pleciony od prawej do lewej.
- I jak mam na to zareagować twoim zdaniem?
- Cieszyć się? - Zardi przygłaskała pasemko kruczoczarnych włosów, które wymknęły się z jej koślawego warkocza.
Nie roześmiałem się, chociaż naprawdę miałem ochotę. Mina Syriusza zdradzała wszystko, podobnie zresztą jak sama fryzura, którą wysztukowała dziewczyna. Wprawdzie Syri zawsze wyglądał atrakcyjnie i był przystojny niezależnie od tego, co miał na głowie, ale i tak wyglądał zabawnie.
McGonagall pojawiła się w naszym Pokoju Wspólnym kolejny już raz w ciągu ostatnich kilku godzin. Przeprosiła nas za całą tę przeciągającą się sytuację i obiecała, że kolejny dzień będzie wolny od zajęć szkolnych. Wyjaśniła, że dyrektor doskonale rozumie nasze potrzeby, w tym potrzebę snu, i właśnie dlatego zgodził się na to jedno odstępstwo od normy, od naszych codziennych dni szkolnych.
Słuchaliśmy co kobieta ma nam do powiedzenia, niektórzy wyczekiwali na jakieś soczyste kawałki dotyczące dramatu miłosnego nimfy i Ślizgona, ale niestety o tym nauczycielka nie powiedziała ani słowa. Żałowałem, ponieważ sam byłem trochę ciekaw, co takiego wyszło w trakcie rozmów dyrektora z nimfą lub chłopakiem, który był powodem całej tej żabiej afery.
- Nuuuuda! - westchnął jeden z sześciorocznych, kiedy McGonagall opuściła Pokój Wspólny.
- Może zrobił jej dziecko i ona ma zły dzień, ale nie chcą się do tego przyznać. - rzucił jego kolega, z którym siedzieli przy oknie, drażniąc żaby pukaniem w szybę.
- I jakby je zrobili, co? Pod wodą czy na brzegu?
Jakaś trzecioklasistka zachichotała.
- To dobre pytanie. Zapytałbym tego kolesia, gdyby McGonagall powiedziała nam który to ten geniusz.
- Ja mogę wiedzieć o kogo chodzi. - sam nie wiem, z którego roku była dziewczyna, która odezwała się nieśmiało, ale jednym zdaniem zwróciła na siebie uwagę ponad połowy Pokoju Wspólnego.
- Nie chcę tego słuchać. - jęknąłem obawiając się, że za chwilę rozpocznie się dyskusja, która na pewno w pewnym momencie odbije się na osobie wskazanej przez nastolatkę, nawet jeśli mogła się mylić i wskazać niewłaściwego chłopaka.
- Możesz słuchać tych głupot zmieszanych z rechotem żab lub rechotu żab zmieszanego z chrapaniem Petera. - zauważył rozsądnie James. - Ja tam chętnie się dowiem o kogo chodzi.
Postawiony pod ścianą nie miałem zbyt dużego pola manewru. Postanowiłem więc zostać i posłuchać.
Dziewczyna, nieśmiała, ciemnowłosa i drobnokoścista, zarumieniła się, kiedy tak wiele par oczu skupiło się na niej. Wzięła głęboki oddech, zacisnęła dłonie w pięści i wyrzuciła w końcu z siebie.
- Rzecz w tym, że to nie chłopak, ale dziewczyna.
Zapanowała chwilowa cisza, a później przynajmniej połowa słuchających ją osób wybuchnęła śmiechem.
- Kurwa! - Zardi zacisnęła dłonie w pięści, jakby ta sytuacja dotyczyła jej samej. - Jeśli to rozniesie się po szkole i wyjdzie na jaw o którą dziewczynę chodzi… - westchnęła ciężko.
- Nie zostawisz tak tego, co? Niech zgadnę, ruszysz na pomoc księżniczce jako rycerz na białym koniu? - Syriusz spojrzał poważnie na przyjaciółkę.
- Od tego tutaj jestem. - odpowiedziała z bardzo delikatnym uśmiechem. - Jeśli naprawdę chodzi o dziewczynę.
- Żartujesz sobie?! - sam nie wiem skąd dobiegł podniecony męski głos.
- Nie. - nieśmiała dziewczyna pokręciła gwałtownie głową. - Wiem, co mówiła McGonagall i jakie plotki już od pewnego czasu krążą po szkole, ale tak naprawdę nigdy nie chodziło o chłopaka, ale o dziewczynę.
- Mogłabym to przerwać, ale ta informacja i tak się rozniesie, a ja tylko dołożę do kolekcji kolejną zaszczutą duszę. - Zardi trochę za mocno pociągnęła Syriusza za włosy, więc syknął i wyrwał jej warkocz z rąk.
- Naprawdę uważasz, że za tym wszystkim może stać jakaś dziewczyna? - aż podskoczyłem, kiedy James wtrącił się do tej rozmowy na forum publicznym. - Czy przypadkiem samice nie trzymają się razem i nie rozumieją się najlepiej? Pojmuję, że chłopak mógłby zrobić coś, co urazi uczucia zakochanej w nim kobiety, ale żeby podobną gafę popełniła dziewczyna? Czy nie wydaje się to mało prawdopodobne? - kilka osób go poparło. Głównie chłopaków, którzy mieli już na pieńku ze swoimi dziewczynami z głupich powodów. - Lepiej poczekajmy ze wskazywaniem winnego jeśli chcemy poznać prawdę. Jeśli komuś zależy na plotkach i zgubieniu między nimi całej prawdy to proszę bardzo, snujcie dalej swoje teorie i bawcie się w głuchy telefon. Ja tam wolę dowiedzieć się, co naprawdę zaszło i w przyszłości nie popełnić takiego samego błędu. Nie chcę żeby później moje dziewczyna nasłała na mnie bandę żab, które pozbawią mnie w jakiś bolesny i dziwaczny sposób męskości. Jestem do niej bardzo przywiązany, a te żabska wyglądają na wygłodniałe.
Jego gadanie rozładowało początkowe napięcie i rozbawiło osoby zebrane w Pokoju Wspólnym. James może i był głupkiem, ale w tamtej chwili był przede wszystkim bohaterem. Nawet jeśli nie mógł całkowicie odciągnąć ludzi od plotkowania to przynajmniej część osób do tego zniechęcił.
- Zakochałabym się w nim, gdyby nie fakt, że Potter to Potter. - Zardi uśmiechnęła się szeroko i z widoczną ulgą.
- Miałabyś sporo niebezpiecznych rywalek i musiałabyś temu zbokowi założyć jakiś permanentny pas cnoty żeby przypadkiem niczego od ciebie nie chciał. - zauważyłem.
- Prawda, to żaden interes, więc dobrze, że jestem mu tylko niesamowicie wdzięczna. - przyjaciółka pokazała w uśmiechu rząd zębów, jak miała w zwyczaju.
Cieszyłem się, że przynajmniej tej nocy nie będzie musiała martwić się o żadną potrzebującą pomocy i bratniej duszy osobę.

środa, 27 grudnia 2017

Żaby

Wystarczyło niespełna pół godziny, a już byłem kompletnie przemoczony. Mimo to czułem się fantastycznie. Oddychałem pełną piersią, wydawało mi się, że nie ważę niemal nic i mógłbym w każdej chwili unieść się w powietrze bez miotły czy skomplikowanych zaklęć. Syriusz u mojego boku wyglądał jakby wpadł do strumienia, ponieważ jego włosy kleiły się do jego przystojnej twarzy długimi, mokrymi strąkami, z których kapał deszcz. James właśnie udawał, że pływa w kałuży, w którą wpadł tyłkiem zaledwie minutę lub dwie temu, zaś Zardi pociągała teatralnie nosem, patrząc na swoje buty.
- Rozkleiły się. - jęczała. - Czy klej do butów nie powinien być w pewnym stopniu odporny na wodę?
- Może miały na pudełku ostrzeżenia „do użytku wewnętrznego”. - Syriusz pokazał w uśmiechu pełny garnitur swoich białych, niemożliwie prostych zębów.
- Bardzo zabawne. - prychnęła dziewczyna i ostrożnie podniosła jedną nogę. - Zaraz stracę podeszwę i będę zapierdzielać z powrotem do zamku w skarpetkach, więc lepiej się ze mnie nie nabijaj, albo wykorzystam te rozklejone dziady wewnętrznie, kiedy wpakuje je w ciebie od dupy strony…
- Hej, hej! - stanąłem między nimi nie chcąc ryzykować, że niewinne przekomarzanie wymknie się spod kontroli i przerodzi w otwartą wojnę. - Rozumiem, że bardzo się kochacie i myślicie o swoich intymnych częściach ciała w możliwie najbardziej perwersyjny sposób, ale może nie flirtujcie tak otwarcie przy innych. Niewinne dziecko podsłuchuje. - wskazałem kciukiem w bok, w miejsce, gdzie James leżąc w błocie przestał machać rękami i nogami naprawdę podsłuchując.
- Nie podsłuchuję… - rzucił śpiewnie J. i znowu zataczał koła wszystkimi kończynami. - O, żaba!
- Zastanawiam się, czy on tylko żartuje, czy naprawdę coś mu się stało i zdurniał jeszcze bardziej.
- Obawiam się, że tego nikt nie wie, Remusie. - Syriusz ujął w swoje dłonie moje ręce i zaczął na nie chuchać, aby je ogrzać.
Nawet nie zauważyłem, że naprawdę zmarzłem, ale pół godziny na deszczu robiło swoje.
- O, armia żab!
Spojrzeliśmy całą trójką na Jamesa, który właśnie podniósł się gwałtownie z ziemi.
- Merlinie, to jakaś plaga egipska!
Przeniosłem spojrzenie z przyjaciela na jezioro, w którego stronę patrzył okularnik. Dopiero teraz do mnie dotarło, co takie widział. Z wody wyłaziły setki, o ile nie tysiące żab i ropuch, a wszystkie leniwie i miarowo skakały w naszą stronę niczym wspomniana przez Pottera armia.
- O kur… - zacząłem, ale przerwało mi Syriuszowe:
- Ja pier… - które z kolei zagłuszyło wyduszone przez Zardi.
- Odwrót, panowie! Odwrót!
Dziewczyna wzięła do rąk swoje porozklejane buty i nie szczególnie przejmując się faktem, że została w samych skarpetkach, ruszyła szybko w stronę zamku. Zrównaliśmy się z nią w pełni zgadzając się z jej oceną sytuacji.
Co jakiś czas oglądaliśmy się za siebie, aby sprawdzić, czy żaby nie przyspieszyły tempa, w jakim parły do przodu.
- Zachowują się jak zahipnotyzowane. - zauważyłem. - Myślicie, że powinniśmy to zgłosić dyrektorowi?
- Tak i nie. Tak dla zgłoszenia, nie dla naszego zgłoszenia. Musimy znaleźć kogoś suchego i czystego, kto pójdzie do Dumbledore’a, kiedy my pójdziemy się ogarnąć. Szlag! - Zardi syknęła, kiedy wlazła na kamień, który wbił się jej w stopę.
Kiedy znaleźliśmy się w miejscu, z którego żaby nie mogły nas już dostrzec, rzuciliśmy się biegiem w stronę tajnego wyjścia z zamku. Wepchnęliśmy się do środka czym prędzej i dokładnie zabezpieczyliśmy drzwi. Następnie przeszliśmy pustym korytarzem wzdłuż ścian parteru i wyszliśmy z tajnego przejścia prosto na oświetlony jasno zamkowy korytarz.
- Musimy kogoś znaleźć. - rzucił zdyszany James i złapał Zardi za rękę pociągając ją w jedną stronę, podczas gdy ja i Syriusz ruszyliśmy w drugą. Nie musieliśmy się naradzać, ponieważ było jasne, co musimy zrobić.
Mijając jedno z okien na drugim piętrze, spojrzałem na zewnątrz. Żaby wydawały się jakimś ruchomym, czarnym dywanem, który powoli rozwijał się po błoniach coraz bliżej zamku, więc nie musieliśmy się martwić o szczegóły.
Na jednym z korytarzy udało nam się dorwać wracającego z sowiarni Regulusa. Było widać, że chce zapytać, dlaczego jesteśmy mokrzy i ubłoceni, ale zanim zdążył powiedzieć chociażby słowo, Syri odwrócił go w stronę najbliższego okna i pokazał mu, co się tam gdzie.
- Co do…
- Żaby. Cholernie dużo żab. - rzuciłem z trudem przełykając ślinę. - Musisz powiedzieć dyrektorowi.
Chłopak nabrał głęboko powietrza, otworzył usta, ale po chwili zamknął je patrząc na nas uważnie. Tak, rozumiał dlaczego to właśnie on musiał donieść o całej sytuacji dyrektorowi.
- Dobra, idę. - rzucił się w stronę schodów prowadzących na piętro z gabinetem Dumbledore’a.
W tym czasie ja i Syriusz ruszyliśmy do naszego dormitorium. Całkowicie zapomniałem, że przez cały ten czas trzymałem dłoń zaciśniętą mocno na dłoni mojego chłopaka. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy pod Grubą Damą spotkaliśmy się z dwójką naszych przyjaciół, których palce również w dalszym ciągu były ze sobą ciasno splecione. Bliskość drugiej osoby w takiej sytuacji zdecydowanie dodawała sił, odwagi i potrafiła chociaż w drobnym stopniu oczyścić umysł z niepotrzebnych, czarnych myśli.
- Spotkaliśmy jakiegoś Puchona po drodze. - rzucił na wstępnie James.
- My natknęliśmy się na brata Syriusza. - odpowiedziałem.
Skinęliśmy sobie głowami i patrzyliśmy na siebie w taki sposób, jakbyśmy oczekiwali, że któreś z nas powie coś, co podniesie morale naszej małej grupki. Zamiast tego J. wypowiedział hasło umożliwiające nam przejście przez dziurę za portretem.
Po kolei przytuliliśmy mocno Zardi, którą musieliśmy zostawić teraz samą i w trójkę udaliśmy się do swojego pokoju, aby się wyszorować. Nie bawiliśmy się w kurtuazyjne ustępowanie miejsca drugiej osobie. Po prostu rozebraliśmy się i wpakowaliśmy się do małej wanny w trójkę. Podając sobie słuchawkę prysznica spłukaliśmy z siebie najgorszą warstwę błota i zimnej deszczówki, którą przemokły nasze włosy. Później po prostu namydliliśmy się i zaczęliśmy spłukiwać z siebie mydliny.
Z początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo chłód przenikał moje ciało, ale kiedy ciepła woda zetknęła się z moją skórą, czułem ból i pieczenie, jakbym oblewał się wrzątkiem. Cała nasza trójka była przez to czerwona, więc domyśliłem się, że oni również musieli odbierać zmianę temperatury podobnie jak ja.
Nie zwracając uwagi na nagość, wyszliśmy niezgrabnie z ciasnej wanny i otuliliśmy się ręcznikami. W miarę możliwości wysuszyliśmy włosy i naciągnęliśmy na siebie czyste, ciepłe ubrania. Teraz musieliśmy tylko poczekać na reakcję nauczycieli na doniesienia o „armii żab”.
W Pokoju Wspólnym czekała na nas Zardi. Podobnie jak my miała jeszcze wilgotne włosy, ale suszyła je właśnie magicznie, siedząc przy kominku, w miejscu, które zajmowaliśmy jakąś godzinę wcześniej. Kiedy do niej dołączyliśmy, przygarnęła nas siostrzanym gestem do siebie i zabrała się za suszenie także naszych włosów.
- Nie możemy się pochorować, jeśli mamy przetrwać apokalipsę żab. - wyjaśniła.
Coś uderzyło w szybę jednego z okien. Ten sam dźwięk rozległ się od strony kolejnego okna. Wszystkie osoby obecne w Pokoju Wspólnym spojrzały w tamtą stronę. Pierwsze żaby właśnie wskoczyły na szybę, przylgnęły do niej jak glonojady i zastygały w bezruchu.
- Co to ma być? - syknął jakiś chłopak.
Jakaś dziewczyna podniosła krzyk, najwyraźniej mając awersję do płazów. Ktoś inny wyjrzał przez okno i przeklinał kiedy najwyraźniej dostrzegł to, o czym ja i moi przyjaciele już wiedzieliśmy.
- Mieliśmy już do czynienia z czymś podobnym, myślicie, że to jest ze sobą powiązane? - zapytałem nie oczekując nawet odpowiedzi, ponieważ wiedziałem doskonale, że jej nie otrzymam.
- Może jakiś chłopak obraził jedną z nimf w naszym jeziorze lub coś i teraz ona się mści. - głos Zardi zadrżał, ale jej twarz była niczym maska. - W końcu z nimfami nigdy nie wiadomo, a słyszałam ostatnio, jak któryś Ślizgon przechwalał się przed kolegami, że z jakąś kręcił. Nie wiem tylko, czy dobrze usłyszałam i czy czegoś nie pokręciłam. - Spojrzałem na dziewczynę, która wzruszyła niewinnie ramionami. - Lubię być dobrze poinformowana.
Uśmiechnąłem się do niej lekko. Nie było ważne, czy coś pomieszała, czy nie, ponieważ podniosła mnie na duchu, a to było teraz najważniejsze. W końcu już od dłuższego czasu nikt nie atakował naszej szkoły, więc dlaczego akurat teraz jakaś szara eminencja miałaby sobie o nas przypomnieć?

niedziela, 24 grudnia 2017

Kartka z pamiętnika X-Mas Special 2017 - Cornelius Lowitt

ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIM SPOKOJNYCH, RADOSNYCH I RODZINNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA. WIELU PYSZNOŚCI NA STOLE, MASY PREZENTÓW POD CHOINKĄ ORAZ NIEZLICZENIE WIELE POWODÓW DO UŚMIECHU!


Święta Bożego Narodzenia były piękne na różne, czasami skrajne sposoby. Dla jednych piękno Świąt płynęło z obecności bliskich osób, dla innych ze smakołyków na stole, dla jeszcze innych z zapachów i atmosfery, a znaleźliby się i tacy, dla których piękno Świąt wiązało się z czasem wolnym od pracy i szkoły. Niezliczone były oblicza świątecznego piękna.
Ja sam dostrzegałem ich piękno w komercji. W czasach szkolnych każdego roku spędzaliśmy Święta Bożego Narodzenia trochę inaczej, nawiązując do kultury i tradycji różnych państwa Europy. Miałem więc tak wiele możliwości, żeby znaleźć coś dla siebie, a jednak przez cały ten czas niezmiennie uwielbiałem tylko jedno – zdobną, kolorową otoczkę komercji i pogaństwa. W końcu bożonarodzeniowe wieńce oraz ozdobione choinki wywodziły się z dawnych, pogańskich wierzeń. Podobnie zresztą jak samo świętowanie 25 grudnia, a więc w dniu narodzin rzymskiego boga słońca. I jak tu nie kochać Świąt? Jasne, ludzie często wmawiają sobie, że nie ma to najmniejszego znaczenia, skoro świętują w imię innej niż pogańska religii. Jeśli jednak spojrzeć na to racjonalnie to czy ja cieszyłbym się, gdyby Eric obchodził moje urodziny w dniu urodzin swojej byłej miłości? Odpowiedź była prosta. Byłbym cholernie zazdrosny i zapewne nawet wściekły. Dlaczego więc z Bogiem miałoby być inaczej?
Nie spędzało mi to jednak snu z powiek, ponieważ najpierw musiałbym wierzyć, a to mi nie groziło. Zresztą nie miałem czasu na zajmowanie myśli jakimiś uświęconymi bzdetami, kiedy mój kochanek eksponował swoje cudowne ciało. Wyobrażanie sobie tego, jak wezmę go na kuchennym stole było o niebo ciekawsze i bardziej niezbędne dla mojego codziennego życia.
- Nie, nie na stole. Na blacie. - powiedziałem z namysłem do siebie.
- Coś mówiłeś? - Eric rzucił mi przez ramię szybkie, pytające spojrzenie. Był zbyt zajęty świątecznym ciastem, żeby zwracać na mnie uwagę.
- Nie, nic. - odparłem i oblizałem się lubieżnie. Musiałem poczekać jeszcze tylko chwilę. Eric kończył dekorować swój tort i zaraz włoży go do lodówki, a wtedy ja będę mógł zjeść swój bożonarodzeniowy deserek, który tak kusząco prezentował się w bokserkach i fartuszku.
- Zostało mi trochę masy, chcesz? - chłopak podał mi miskę, którą odebrałem od niego nie musząc wypowiadać nawet jednego słowa.
Eric właśnie wypinał idealne pośladki, wsuwając tort na właściwe miejsce w lodówce.
Położyłem miskę z masą na blacie kuchennym, w bezpiecznym miejscu, z którego nie zostanie zrzucona i złapałem Erica w pasie. Pisnął, kiedy ukąsiłem go pieszczotliwie w ramię i odsunąłem od lodówki. Stopą domknąłem jej drzwiczki, żeby w połowie zabawy nie musieć wysłuchiwać mało podniecających wywodów na temat jej ewentualnego rozmrożenia się.
- Byłem grzeczny, więc chcę nagrodę. - mruknąłem i pchnąłem kochanka lekko na blat, przy którym przed chwilą pracował nad poczęstunkiem dla swoich rodziców, którzy mieli nas odwiedzić dzisiejszego wieczora. Odwróciłem go przodem do siebie i pocałowałem wygłodniały wszelkich pieszczot.
Eric odpowiedział na moje pocałunki, a nasze języki splatały się ze sobą i drażniły nawzajem to w moich to znowu w jego ustach. Wskoczył lekko na blat i rozsunął nogi, między którymi stanąłem.
- Rozbieraj się. - rozkazał mi odrywając się na chwilę od moich warg i pomógł mi zdjąć podkoszulek. Z aprobatą przyglądał się mojemu poznaczonemu bliznami ciału i miałem wrażenie, że nawet kikut mojej brakującej ręki traktuje jak podniecającą ranę wojenną. Byłem mężczyzną, więc łatwo się domyślić, że niesamowicie mi to schlebiało.
Jego spojrzenie przesunęło się z mojego torsu na usta i w jednej chwili znowu całowaliśmy się zapamiętale. W tamtej chwili naprawdę przydałaby mi się druga ręka, ale musiałem obejść się bez niej. Zsunąłem więc biodra chłopaka trochę niżej na blacie i nieprzerwanie go całując, popchnąłem go do bardziej leżącej pozycji. Nie chciałem żeby uderzył głową o wiszące szafki, a poza tym w ten sposób łatwiej było mi zsunąć z jego tyłka bokserki.
Ułożyłem sobie jego nogi na ramionach i sięgnąłem po miskę z pozostałościami masy tortowej.
- Nie, nie, nie! Tylko nie to! - Eric spojrzał na mnie wielkimi oczyma i wierzgnął. - Będę lepki! Nie domyję się!
- Ja cię domyję. - obiecałem i nabrałem na palce kremu.
Eric próbował uciec biodrami, ale nie pozwoliłem mu na to. Bezceremonialnie wsunąłem w niego palec, który wszedł gładko do środka. Masa z masłem zobowiązuje.
- A-ach! - przed chwilą spięty pierścień mięśni rozluźnił się momentalnie, więc wysunąłem i wepchnąłem palec w chłopaka na nowo. Obserwowałem jego uroczą twarz, na której pojawiła się błogość. Gdybym tylko miał drugą rękę, odgarnąłbym mu z twarzy te rozczochrane jasne włosy, objąłbym dłonią jego prężący się członek i ssałbym jego cudowne, słodkie sutki bez opamiętania. Jednak mając do dyspozycji tylko jedną rękę, musiałem odpuścić sobie te kusząco ciemne brodawki.
Wyjąłem palec z kochanka i znowu nabrałem kremowej masy na dłoń. Rozsmarowałem ją po jego członku, a następnie kolejną sporą dawkę rozprowadziłem po słodkim, chętnym wejściu.
- Cudowny. Jesteś cudowny. - westchnąłem i wepchnąłem w Erica dwa palce. Jednocześnie wziąłem w usta jego członek. W ten sposób wyrwałem z jego warg głośne westchnienie, które sprawiło mi ogromną satysfakcję.
Czułem, jak w moim kroczu pulsuje czyste pożądanie. Miałem wrażenie, że moje jądra zaraz pękną, a członek reagował na każde, nawet najmniejsze otarcie się o materiał spodni. Jakby tego było mało, pod palcami czułem gładkie, ciepłe wnętrze kochanka, zaś język wodził po jego wysmarowanym słodką masą penisie.
W końcu zwiększyłem ilość palców nie mogąc doczekać się chwili, kiedy będę mógł wypełnić Erica sobą. Odsunąłem twarz od jego krocza, nie chcąc żeby doszedł mi w usta. Miałem inne plany, co do jego orgazmu. Wolałem podziwiać jego rozkoszną buźkę w tamtej chwili.
Zamruczałem oblizując się i uśmiechając na widok rumianego, łapiącego głośno powietrze kochanka. Był piękny i taki gotowy.
- Cor! - pisnął w pewnym momencie, kiedy wsunąłem palce wyjątkowo głęboko.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Zabrałem dłoń, jakoś wyjąłem członek ze spodni i rozsmarowałem po nim masę tortową. Masło topniało szybko w zetknięciu z moją gorącą skórą, więc kiedy przysunąłem penisa do wilgotnego, śliskiego wejścia Erica, nie musiałem wcale wkładać w to siły, a ono i tak pochłonęło mnie łapczywie.
- Ach, tak, tak, tak… - westchnąłem. Przygryzłem wargę i zmrużyłem oczy. Było mi tak dobrze, kiedy to ciasne gorąco obejmowało mnie z każdej strony.
Narzuciłem szybki rytm mocnych, głębokich pchnięć i dyszałem pochylony nad moim wilgotnym od potu chłopakiem, który wydawał rozkoszne odgłosy za każdym razem, kiedy moje uda i jego pośladki spotykały się ze sobą.
Eric objął mnie za szyję i wtulił się w moje ciało. Odpowiadał entuzjastycznie na moje ruchy i ocierał się członkiem o mój brzuch.
Mocniej, mocniej, mocniej. Głębiej, głębiej, jeszcze głębiej. Pudło, pudło i pchnięcie prosto w prostatę nagrodzone krzykiem. Szybciej, szybciej, jeszcze trochę, jeszcze mocniej i jeszcze gwałtowniej, kiedy tak zaciskał się na mnie spragniony.
- Cholera, zaraz… - syknąłem mu do ucha.
- Poczekaj. - wyjęczał. Objął jedną dłonią swój członek i zaczął go stymulować w rytm każdego pchnięcia, które unosiło do góry jego ciało i wypełniało je po brzegi mną.
Byliśmy tak bardzo kompatybilni, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś ciało Erica pozwoliło mi na zasianie w nim mojego nasienia.
Ta myśl z jakiegoś powodu sprawiła mi dodatkową rozkosz. Zacząłem poruszać się w trochę bardziej chaotycznym tempie i w pewnym momencie doszedłem. Eric również szczytował, jakby moje nasienie wytryskujące w jego ciało zepchnęło go ze skraju rozkoszy prosto w odmęty orgazmu.
Przez chwilę tkwiłem w bezruchu pozwalając mojemu ciału na przegrupowanie sił i uspokojenie oddechu.
Eric zabrał nogi z moich ramion i odsunął się, co sprawiło, że mój członek wysunął się z jego wnętrza.
- Obiecałeś mnie wymyć, więc zapraszam cię teraz do łazienki. - przeszedł od razu do konkretów.
- Tak bez żadnego „kocham cię” lub czegoś w tym stylu?
- Cornelu, pieprzyłeś mnie używając mojej popisowej masy tortowej jako lubrykantu. Moi rodzice będą dzisiaj częstować się tortem z taką samą masą, a ja będę wtedy myślał o tym, co właśnie robiliśmy. Nie, nie będzie żadnego „kocham cię”, ani niczego w tym stylu.
Cóż, jakby na to nie spojrzeć, miał trochę racji. Nie znaczyło to jednak, że nie zmuszę go do wyznań, kiedy wejdziemy wspólnie pod prysznic i przyjdzie czas na rundę drugą. W końcu on również musiał zdawać sobie sprawę z tego, że taki scenariusz jest nieunikniony.

środa, 6 grudnia 2017

Wieczór z Zardi

4 kwietnia
- Cholera! Mój kocyyyyyyk! - po Pokoju Wspólnym rozniosło się płaczliwe zawodzenie Zardi. Dziewczyna odłożyła szybko swój kubek gorącej czekolady, wyjęła z kieszeni chusteczkę i zaczęła wycierać swój ukochany koc w miejscu, które przed chwilą oblała słodkim płynem. Uważałem, że trochę przesadzała, ponieważ mimo deszczu za oknem i chłodu w zamku, nie było tak zimno aby otulać się kocami i pić gorące napoje, jednak ona uważała inaczej. A przynajmniej tak było do tej chwili. Teraz miała na głowie większe zmartwienia.
- Sama jesteś sobie winna. Mogłaś się tak nie kokosić. - Syriusz roześmiał się obserwując zmagania dziewczyny z plamą, która nie schodziła tak łatwo.
- Więc trzeba było mnie ostrzec! - prychnęła gniewnie, chociaż było jasne, że wcale nie złości się na chłopaka. - Echhhhh, idę go odnieść do pokoju i zostawić w koszu z brudami dla Skrzatów Domowych. Niechętnie się z nim rozstaję, ale musi zostać wyprany, bo inaczej będzie mnie strasznie denerwował. - dziewczyna podniosła się z sofy, na której siedziała ze mną i Syriuszem. Jeszcze raz ciężko westchnęła, dopiła swoją czekoladę i zabrała swój kocyk niczym rannego kociaka do swojej sypialni.
Patrzyliśmy jak odchodzi z uśmiechami na twarzach. James, siedzący w fotelu, roześmiał się cicho.
- Jak na osobę przy zdrowych zmysłach jest szalona. - podsumował przyjaciółkę i pchnął różdżką swojego skoczka na szachownicy.
Na ustach Syriusza pojawił się szeroki uśmiech, ponieważ jedna z jego figur właśnie zamachnęła się bez litości na konia, który rozsypał się w drobny mak.
- Szach i mat. - rzucił zadowolony Black i poklepał mnie po udzie dumny z siebie. - J., zdajesz sobie sprawę, że to już piąte moje zwycięstwo z rzędu, prawda?
- Nie moja wina, że Peter znowu zniknął i nie mogę grać z nim. - James wydął usta niczym nadąsane dziecko. - Wtedy zawsze bym wygrywał.
- Gdybym grał z Remusem szanse byłyby bardziej wyrównane.
- Przymknij się, Black. - okularnik albo poczuł się urażony, albo po prostu uznał, że nie chce słuchać o dobrze wszystkim znanych faktach, które przemawiają na jego niekorzyść. - Cicho, cicho! Zardi wraca. Udawajmy, że wcale jej nie obgadywaliśmy! - szepnął szybko na tyle głośno by wracająca do nas dziewczyna doskonale go słyszała.
- Przymknij się, Potter. - Zardi z rozmysłem rzuciła to tym samym tonem, w jakim wcześniej odezwał się do mojego chłopaka James. - Mam słuch lepszy, niż ci się wydaje, więc wiem o czym rozmawialiście przed chwilą. Ale zmieniając ten bezsensowny temat waszej rozmowy… Jestem ciekawa, kiedy McGonagall zakończy szlaban Agnes. Nie mam okazji nawet się z nią podroczyć, bo tak rzadko jest czas na rozmowę między lekcjami, posiłkami i tym piekielnym szlabanem. Merlinie drogi, ja nawet nie wiedziałam, że moja przyjaciółka jest zdolna do okładania się pięściami dla chłopaka! Okazuje się, że nic o niej nie wiem. To straszne. Straszne! Czuję się niemal zdradzona. Tak jak wtedy, kiedy dowiedziałam się, że straciła dziewictwo. Szlag! Nie powiedziałam tego, zapomnijcie! - zasłoniła usta dłonią. - W każdym razie – mówiła zduszonym głosem – nie miałam pojęcia, że drzemie w niej taka bestia. Znamy się od wieków! Kiedy się urodziłam, ona już była na świecie, więc znam ją całe życie, a tu takie coś!
- Nie znamy do końca samych siebie, a co dopiero mówić o tym, żebyśmy mogli poznać naprawdę dobrze drugą osobę. - zauważyłem. - Spójrz na mnie. Raz w miesiącu nie jestem w stanie odgadnąć, co kryje się w mojej głowie, a przecież poniekąd nadal jestem sobą. A z początku nawet nie pamiętałem, co takiego robiłem w tę jedną cholerną noc.
- Taaa… - poparło mnie zgodne przytaknięcie przyjaciół, po którym nastąpiła cisza. Każde z nas na chwilę się zamyśliło, może nawet analizując moje słowa lub po prostu zastanawiając się nad sobą. W końcu było w tym wiele prawdy. Przyjaźniliśmy się, znaliśmy się tak dobrze, a jednak w każdej chwili mogło się okazać, że nie znaliśmy się wcale. W końcu każde z nas miało swoje tajemnice, o których nie chciało mówić nikomu z powodu wstydu lub nadal odczuwanej irytacji, ponieważ nie chcieliśmy zranić drugiej osoby lub po prostu woleliśmy zachować coś dla samych siebie. Ludzie zawsze byli ludźmi, nawet jeśli powierzyliby sobie nawzajem życie.
- Mam dziwne wrażenie, że właśnie w ciszy się dołujemy, więc przerwę wam tę depresyjną medytację. - Zardi jak zawsze wiedziała, co powiedzieć i w jaki sposób najlepiej coś podsumować.
- Co więc proponujesz? Nie chcę przegrywać kolejnej partii szachów z Syriuszem, a ty nie chcesz ze mną grać.
- Chwila, Potter. Właśnie myślę nad tym, czym moglibyśmy się zająć. Dobra, nie mam pojęcia. - westchnęła po chwili. - Ale proponuję nielegalny spacerek po ciemku po błoniach.
J. przytaknął jako pierwszy, po nim to Syriusz zgodził się na propozycję dziewczyny. Ja po prostu westchnąłem poddając się i wzruszając ramionami. Decyzja i tak należała do większości, więc nie ważne, co miałem na ten temat do powiedzenia. Zresztą i tak pewnie dałbym się skusić wizji świeżego nocnego powietrza.
Podnieśliśmy się wszyscy niemal w tym samym czasie.
- Podeślę wam przez okno mój płaszcz przeciwdeszczowy i buty, więc schowajcie go razem ze swoimi w pelerynie niewidce. - poprosiła Zardi i skocznym krokiem, dosłownie skocznym, skierowała się kolejny raz w przeciągu ostatnich kilkunastu minut w stronę dormitorium dziewcząt.
Ja i moi przyjaciele ruszyliśmy w tym czasie do siebie. Na początek otworzyliśmy okno wpuszczając do środka chłodne, wilgotne powietrze. Poczekaliśmy na lewitującą „przesyłkę” od Caroline i dopiero wtedy zabraliśmy się za wygrzebywanie z szaf swoich nieprzemakalnych kurtek. Mój płaszcz przeciwdeszczowy był już stary i trochę maławy, ale dało się w nim wytrzymać, więc zdecydowałem się na niego. Był cienki, więc musiałem lepiej się ubrać, ale alternatywą była tylko cieplejsza, jednak chłonąca wilgoć kurtka. Inaczej mówiąc – nie była to żadna alternatywa.
James umieścił wszystkie nasze wierzchnie ubrania na swojej pelerynie niewidce i owinął je nią dokładnie, robiąc z niej coś na wzór tobołka. Następnie złapał mocno za rogi peleryny i zarzucił ją na plecy w taki sposób, by jego postara nie wzbudzała podejrzeń.
Opuściliśmy naszą sypialnię i w Pokoju Wspólnym zgarnęliśmy Zardi, która już na nas czekała. Nikt nawet nie zwracał na nas uwagi, kiedy przechodziliśmy przez dziurę za portretem Grubej Damy.
Zardi zaczęła nucić pod nosem jakąś piosenkę po francusku, z której rozumiałem tylko wybrane słowa. Coś o byciu takim samym, jak dawniej. Podejrzewałem, że była to naprawdę piękna piosenka, skoro Zardi nie obawiała się jej cicho śpiewać mimo swojego koszmarnego głosu i słabego wyczucia rytmu w przypadku piosenek w językach innych niż angielski.
Na korytarzu minęliśmy kilku uczniów z innych Domów, zanim dotarliśmy do tajnego przejścia prowadzącego na zewnątrz, a którego używałem, kiedy musiałem dostać się do Wrzeszczącej Chaty przed pełnią księżyca. James rozdał nam nasze kurtki i płaszcze, po czym dobrze schował pelerynę niewidkę, aby zabrać ją w drodze powrotnej.
Opatuleni, z naciągniętymi na głowy kapturami i gumowcami na nogach, wślizgnęliśmy się w wąskie przejście, które śmierdziało wilgocią i pleśnią. Do tych koszmarnych zapachów dołączyła jednak szybko woń deszczu i wieczornego powietrza. Zadrżałem, kiedy w twarz uderzyło mnie chłodne powietrze, a w moim wnętrzu coś się przewracało, jakby śpiąca cegła przewracała się na drugi bok. Było to przyjemne i bolesne jednocześnie. Moje nozdrza wypełniało świeże, cudowne powietrze, którego nie dało się nawet opisać. Pachniało wiosną i z jakiegoś powodu zapowiadało nadchodzące ciepło. Z jakiegoś powodu uwielbiałem woń pór roku nocą lub po prostu woń nocy. Może i ostatnimi czasy nie wychodziłem często aby włóczyć się po ciemku po błoniach, ale pamiętałem jeszcze wszystkie te zapachy oraz uczucia jakie ze sobą niosły. Moje wnętrze zawsze wydawało się wtedy puchnąć, jakby płuca napełniano mi helem, byłem lekki i ciężki jednocześnie, zafascynowany otaczającym mnie światem i możliwościami, jakie w sobie krył.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy mógłbym częściej wymykać się z zamku tylko po to, by rozkoszować się atmosferą nocy i wszystkim tym, co ze sobą niosła. Świeżością, zmianą temperatury w porównaniu z dniem, ciszą, spokojem, magią.
- Chodźmy. - Zardi uśmiechnęła się do mnie szeroko, jakby potrafiła czytać w moich myślach, zaś Syriusz złapał mnie pewnie za rękę.
Odpowiedziałem im własnym uśmiechem i głęboko nabrałem w płuca powietrza, które działało na mnie teraz jak narkotyk.
- Tak, chodźmy. - zgodziłem się i wlazłem w tę samą kałużę, w którą właśnie weszła przeklinająca pod nosem Zardi. Ja przynajmniej miałem na nogach kalosze, ona niestety nie.

niedziela, 3 grudnia 2017

Kartka z pamiętnika CCCXIII - James Potter

„Severusie Snape, nadchodzę!” pomyślałem zacierając ręce. Przywołałem na twarz swój najbardziej czarujący uśmiech, zmierzwiłem włosy aby wyglądały bardziej niedbale i stylowo, po czym dosiadłem się do stolika w bibliotece zajmowanego przez jedną tylko osobę – Severusa.
- Od dawna nie rozmawialiśmy. - rzuciłem na wstępie. - Musiałeś za mną tęsknić. - dodałem, kiedy nie odpowiedział na zaczepkę. Niestety to także nic nie dało i chłopak ignorował mnie w tak bezczelny sposób, jak jeszcze nigdy. Albo wyszedłem z wprawy w przyciąganiu jego uwagi, albo po prostu przestałem mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, nawet jako wrzód na tyłku. Sam nie wiem, co byłoby gorsze.
Przesunąłem krzesło bliżej stolika i sięgnąłem przez niego na drugą stronę. Zacząłem wodzić palcami po gładkiej skórze dłoni chłopaka, który wzdrygnął się zauważalnie.
Ha! Mógł traktować mnie jak niewidzialnego, ale mnie czuł! Tego nie mógł zignorować!
Przyjrzałem się dokładniej jego skórze, która kontrastowała wyraźnie z moją. Czy Severus zawsze był taki blady? Miałem wrażenie, że przy nim jestem strasznie opalony. Miałem też wrażenie, że schudł od czasu, kiedy ostatnio zwracałem na niego szczególną uwagę.
Aby upewnić się, czy rzeczywiście tak jest, wstałem z krzesła i podszedłem do niego. Mało delikatnie uniosłem jego sweter na brzuchu. Syknął gniewnie, może nawet nienawistnie i próbował mnie odepchnąć, ale byłem masywniejszy i co za tym idzie silniejszy.
- Jesteś cholernie chudy. - stwierdziłem łapiąc go za nadgarstek najbardziej przeszkadzającej mi dłoni. Drugą ręką nadal unosiłem jego ubranie, patrząc na wklęsły brzuch, płaską pierś i niemal odstające żebra. Tak, Severus Snape był bledszy i szczuplejszy niż zapamiętałem.
- Odpierdol się ode mnie, Potter! - syknął tak, aby nie zwabić nikogo do naszego pustego kącika.
- Dlaczego? - zapytałem puszczając go i znowu siadając naprzeciwko. - Dlaczego jesteś taki mizerny, chociaż ja cię od dawna nie prześladowałem?
- Nie twój zasrany interes! - warknął i zaczął zbierać swoje rzeczy.
Był głupi jeśli sądził, że mu na to pozwolę. Złapałem go za ręce i przytrzymałem je mocno przy blacie stolika.
- Siadaj na tym swoim chudym, ale miłym dla oka tyłku. - rozkazałem takim tonem, że mogłem być z siebie dumny. Brzmiałem władczo i niebezpiecznie. Niemal jak Syriusz, kiedy miał gorsze dni.
Chłopak nie zamierzał jednak posłuchać, ponieważ nadal próbował się wyrwać. Cóż, mógł próbować. Póki mnie nie ugryzie, nie planowałem puszczać.
- Nie mów mi, że tak bardzo przejmujesz się egzaminami. A może dokucza ci ktoś poza mną? Jeśli tak to zajmę się tym kimś z przyjemnością. Tylko ja mogę to robić. No i Black, bo to jednak Black i jest dla mnie jak brat, ale nikt więcej. Więc? Co jest powodem tego, że mizerniejesz?
Snape spojrzał na mnie z pogardą w tych swoich ciemnych oczach, które potrafiły mnie podniecić na tak wiele różnych sposobów. - Powiedz jeśli chcesz żebym cię uwolnił.
- Potter, to jest większe niż ty. - Severus pluł jadem, a ja czułem poruszenie w spodniach, kiedy mój nieodłączny „przyjaciel” skupiał w sobie coraz więcej rozgrzanej krwi.
- Jesteś pewny? Może się przekonamy skoro zaczynam już rosnąć? - oblizałem się lubieżnie, a on spojrzał na mnie z mieszanką tak wielu różnych emocji, że pewnie nie zdołałbym rozróżnić nawet połowy z nich. - Dobra, żarty na bok. Co jest większe ode mnie?
- Zapomnij, zboczeńcu! - Snape usiadł poddając się i nie wyrywając więcej. - Jesteś zbyt głupi żeby to zrozumieć.
- Spróbuj!
Patrzył na mnie przez chwilę poważnie, po czym pokręcił głową.
- Powiedziałem już, że jesteś na to zbyt głupi.
- Chrzanisz! Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz.
- Nie podejmę ryzyka, że zbezcześcisz to w co wierzę. - czyżbym w jego twarzy dostrzegał nienawiść? A może to była nadal wyłącznie pogarda? Zdecydowanie nie byłem zbyt doby w odczytywaniu emocji innych osób.
- W takim razie podarujmy sobie takie podniosłe tematy i porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Lub najlepiej zróbmy coś przyjemniejszego. - podniosłem się i kolejny raz obszedłem stolik. Usiadłem na nim, eksponując swoją rosnącą erekcję. Oczy Snape’a zrobiły się rozkosznie wielkie. Czyżby nie wierzył w moje poprzednie słowa? A może zapomniał, że naprawdę potrafi mnie podniecić?
- Ty pieprzony…
Nie dałem mu skończyć. Pochyliłem się i pocałowałem go brutalnie, ale nie wkładając języka w jego usta. Nie chciałem go stracić. Starałem się także nie skończyć z wargą między jego zębami. Mimo to udało mi się wycisnąć na jego ustach mocny, zdecydowany i odbierający dech pocałunek.
- Nie martw się, nie jestem na tyle głupi, żeby zmuszać cię do dotykania mnie lub wzięcia w usta. Nie chcę stracić jaj i penisa, jeśli zaciśniesz pięść lub zaczniesz gryźć.
Przez chwilę na jego twarzy odmalowała się chyba ulga, ale nie na długo, ponieważ nie powiedziałem też, że go wypuszczę.
Złapałem jedną dłonią oba jego nadgarstki. Nie udałoby mi się to gdyby był postawniejszy, ale jego licha budowa ciała sprawiła, że kości miał jak ptaszyna, więc bez trudu sobie z nim poradziłem. Drugą ręką rozpiąłem spodnie i wyjąłem z bielizny męskość. Uśmiechnąłem się do siebie, kiedy Snape spróbował się wyrwać i obrzucił mnie litanią mało wyszukanych przekleństw.
- Mów mi tak jeszcze. - rzuciłem rozbawiony i zacząłem powoli macać swój członek. Wpatrywałem się przy tym w twarz chłopaka. Zapadnięte, podkrążone oczy, biała skóra, przydługie, ślące i gładkie włosy, długi nos, wąskie, mocno zarumienione po pocałunku usta. Severus Snape nie był typem chłopaka, do którego wzdychały miliony. Był raczej delikatnej urody, chociaż teraz wyglądał bardziej jak zabiedzony nastolatek niż słodki chłopak, którego pamiętałem. Nie zmieniało to jednak faktu, że bardzo mi się podobał.
- Ty… Ty… - wyraźnie szukał określenia, którym mógłby mnie opisać, ale nie szło mu zbyt dobrze.
- Tak…? - zamruczałem zachęcająco i mocno objąłem członek dłonią.
Patrzyłem w jego wielkie, ciemne oczy i wyobrażałem sobie, że ogień, który w nich widzę nie wpływa z niechęci i zdegustowania mną, ale z pasji i pragnienia, jakie w nim budzę. Za marzenia nie zamykali w Azkabanie, więc mogłem sobie na to pozwolić.
- Powiem o wszystkim Evans! - syczał na mnie – Powiem jej jakim jesteś chorym zboczeńcem! - jego blada twarz była mocno zarumieniona. Kilka razy mimowolnie spojrzał w dół na moją dłoń sunącą zdecydowanie w górę i dół członka. Albo nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje, albo był mną zainteresowany, ale nie potrafił się do tego przyznać. Tak czy inaczej, czułem rosnącą podnietę, mając świadomość tego, że mnie obserwuje.
- Chwilowo z nią nie chodzę, więc mogę robić co chcę. - wyjaśniłem – Zresztą wiem, że nic nie powiesz. Wstyd ci będzie przyznać się do tego, że tak na mnie działasz. Nie powiesz nikomu, że kiedy stawiasz mi opór, jesteś tak cholernie seksowny, że staje mi na baczność i marzę tylko o tym, żeby cię posiąść. No i jak? Powiesz jej, że widząc twój tyłek, zastanawiam się jakby to było ci wsadzić? - słowa padające z moich ust i konsternacja Snape’a sprawiały, że mój członek zaczął już ociekać. Nasienie sprawiało, że łatwiej było mi poruszać dłonią, dzięki czemu mogłem robić to szybciej.
Mój oddech był nierówny i szybki, serce buło gwałtownie.
- Jesteś chory, Potter! Chory lub po prostu szalony!
- Wszystko przez ciebie. - zamruczałem patrząc to na jego usta, to znowu skupiając się na oczach lub też obejmując wzrokiem całą jego rumianą twarz. Zawstydzałem go, podniecałem, czy może był na mnie wściekły? Nie znałem powodu, dla którego jego blada skóra nabrała tak żywych barw, ale wyobrażałem sobie, że równie pięknych kolorów musiał nabierać w łóżku. - Mmm, chciałbym widzieć cię pod sobą. Chciałbym słyszeć jak jęczysz pode mną, dyszysz i prosisz żebym tego nie robił, a każde twoje „nie” oznaczałoby „tak”, ponieważ byłoby ci tak dobrze, że nie mógłbyś tego znieść.
Zmrużyłem oczy i przygryzłem wargę. Byłem bliski orgazmu. Tak bardzo bliski.
Szarpnąłem Severusem. Jego twarz znalazła się nagle bardzo blisko mojego krocza, czułem na rozpalonej skórze jego oddech. Doszedłem brudząc jego policzek oraz włosy.
Dysząc dałem sobie kilka chwil na uspokojenie ciała i odzyskanie kontroli nad ciałem. Puściłem ręce chłopaka i zeskoczyłem ze stolika. Poprawiłem spodnie poza zasięgiem jego ramion, żeby uniknąć ewentualnego ataku.
- Było mi bardzo miło znowu się z tobą spotkać, Severusie. Mam nadzieję, że niebawem to powtórzymy. - rzuciłem mu jeden ze swoich zniewalających uśmiechów i wyciągając z kieszeni spodni chusteczkę wytarłem spoconą trochę twarz oraz wilgotną od nasienia dłoń. Oddaliłem się od Ślizgona czując pełną satysfakcję oraz przyjemność rozlewającą się po całym ciele. Tego mi było trzeba. Tego mi brakowało.

środa, 29 listopada 2017

Psychologicznie, ale gdzie jest Peter?

3 kwietnia
- Czy tylko ja jestem tak cholernie zmęczony?
Nie do końca rozumiejąc sens pytania, spojrzałem najpierw na Syriusza, który wzruszył tylko obojętnie ramionami, a następnie przeniosłem wzrok na Jamesa – głównego zainteresowanego.
- Yyy, zmęczony czym? - pozwoliłem sobie na próbę doprecyzowania.
- Życiem. Zmęczony życiem, Remusie.
- Brzmisz jak stary dziad. - Syriusz złapał go ramieniem za szyję i potarł kostkami palców o skalp chłopaka, który zapiszczał próbując się uwolnić.
- Ołysieję!
- Jak przystało na starca! - Black roześmiał się puszczając przyjaciela i odskakując od niego szybko, aby uniknąć karcącego ciosu w żebra.
- Jestem stary! A przynajmniej duchem w tej chwili. Muszę się trzymać z daleka od swojej byłej dziewczyny, ponieważ jest zbyt o mnie zazdrosna oraz od swojej koleżanki i poniekąd współpracownicy, ponieważ chciałaby mnie odbić mojej byłej. Poza tym i tak wiem, że w końcu wrócę do wspomnianej już byłej, a na razie nie mogę nawet nacieszyć się wolnością, bo nikt inny mnie nie chce.
- I to jest powodem twoich stanów depresyjnych? - pokręciłem z niedowierzaniem głową.
Wprawdzie powinienem go rozumieć najlepiej ze wszystkich skoro sam całkiem niedawno przechodziłem przez podobny koszmar, ale podejrzewałem, że James wcale nie potrzebuje mojej pomocnej dłoni. W jego przypadku wystarczyło naprawdę niewiele, aby zmienił się nie do poznania, a depresja zamieniła się w euforię, więc postanowiłem zostawić sprawę tak jak była.
- Stary, powiedz mi, jest ktoś na kogo lecisz? - Black najwyraźniej podjął decyzję zgoła inną od mojej.
- Prawdę mówiąc to chyba taaaaaak… - okularnik przeciągnął samogłoskę.
- Więc dlaczego nie ruszysz na podryw? Czekaj! Wiem. Ponieważ cię nie chcą, tak? Zapominasz, że jeszcze do niedawna „nie” nic dla ciebie nie znaczyło. Zanim wpakowałeś się w ten niezdrowy związek z Evans, próbowałeś poderwać tego, kto ci się podobał bez względu na odmowy. Taki był nasz stary dobry James. Wróć do tego zamiast się dołować. Wystarczy jeden kroczek. Jeden mały kroczek, człowieku. Weź głęboki oddech, powiedz sobie w myślach „mogę!” i po prostu to zrób. Zapewniam cię, że wystarczy kilka razy i się wprawisz. Twoje ciało pamięta, musisz się tylko na to otworzyć. Pozwól, aby sobie wszystko przypomniało.
Ja i James wpatrywaliśmy się w chłopaka z mieszaniną zaskoczenia, uznania oraz kpiny. Od kiedy to Syriusz Black był takim panem psychologiem?
- Hej, wypróbowałem to już na sobie. Nie z podrywem! - wyjaśnił pospiesznie zwracając się bezpośrednio do mnie. - Z muzyką. Nasz reanimowany zespół wrócił na krótko do życia i ponownie umarł, ale nadal uwielbiam grać i pisać piosenki. Ha! O tym nie wiedzieliście! - uśmiechnął się tryumfalnie. - Tak, przestałem pisać, ale teraz znowu do tego wróciłem. Wprawdzie nie podoba mi się to, co piszę i mam wrażenie, że będę przechodził jakąś metamorfozę twórczą w swoim czasie, ale jednak moje ciało zapamiętało to i owo.
Zastanowiłem się nad tym, co mówił. Może naprawdę miał rację i pewnych rzeczy nie dało się zapomnieć. W końcu sam oddałbym wiele aby powrócić do niektórych zachowań sprzed lat. Chyba każdy miał coś takiego, co porzucił, a czego po latach bardzo mu brakowało. Gdybym potrafił sięgnąć do przeszłości i wbudować ją w teraźniejszość dla dobra mojej przyszłości…
Właśnie sam zaczynałem filozofować, ale miałem wrażenie, że James również dał się porwać magii wyjaśnień Syriusza.
- Cholera, możesz mieć rację. - okularnik skinął głową. - W sumie to jest taki ktoś, do kogo chętnie znowu zacząłbym się przystawiać.
- Więc? - na twarzy Blacka pojawił się figlarny uśmiech. - Co stoi na przeszkodzie?
- Nic. - Potter pokazał nam równy rząd swoich białych zębów i przeciągnął się, jak po długim śnie. - Po podwieczorku wyruszam na podbój, więc nie spodziewajcie się mnie zbyt wcześnie. - był wyraźnie uradowany, a przecież jeszcze przed chwilą męczył się ze swoim depresyjnym nastrojem. To stanowiło potwierdzenie mojej teorii o małej liczbie zwojów mózgowych w łepetynie przyjaciela.
James Potter wybierał się na miłosny podbój, a to oznaczało, że ja i Syriusz mieliśmy czas dla siebie, jeśli tylko pozbędziemy się Petera. A właśnie…
- Gdzie jest Peter? - rozejrzałem się wokół siebie po korytarzu. Właśnie zmierzaliśmy na zajęcia z transmutacji, a tych blondynek na pewno nie odważyłby się ominąć.
- Przed chwilą był za nami. - zauważył James, który również zaczął się rozglądać. A więc on również nie zauważył zniknięcia naszego niewysokiego przyjaciela.
- Pewnie wypatrzył gdzieś Narcyzę i zatrzymał się żeby na nią popatrzeć. - Black wzruszył ramionami w obojętnym geście. Wcale nie przejmował się tym, że w pewnym momencie zgubiliśmy Petera i żaden z nas nie wiedział kiedy to nastąpiło. - Albo zobaczył jakąkolwiek inną atrakcyjną dziewczynę z dużym biustem i postanowił pogapić się na jej podskakujące z każdym krokiem piersi. To Peter, mały heteroseksualny zboczeniec. Tylko James może go zrozumieć.
- Ja? - J. wydawał się zaskoczony.
- Wiesz, co widzi w kobietach. Ja nie dostrzegam w nich niczego nadzwyczajnego, więc nie zatrzymuję się na każdym kroku, kiedy któraś zakręci tyłkiem. Ja widząc niezłego chłopaka nie zaciskam rąk, jakbym go łapał za jakąkolwiek część ciała, a Peter zgina palce, jakby miał szpony zawsze, kiedy w polu jego widzenia pojawiają się duże cycki.
- Skąd to wiesz? - przyjrzałem się uważnie mojemu chłopakowi.
- Obserwowałem go i otoczenie, kiedy pierwszy raz zauważyłem, że to robi. - zademonstrował odruch bezwarunkowy Petera.
Musiałem przyznać, że było w tym coś dziwnego, sprośnego i grubiańskiego. Skojarzyło mi się to ze starym zboczeńcem, który napastuje nastolatki w parkach lub w metrze. Czyżby Peter miał w sobie coś ze zboka? Nie. To nie to. Peter był nastoletnim prawiczkiem, który na pewno myślał o seksie więcej niż ja, Syriusz i James razem wzięci. W końcu nasza trójka miała okazję co jakiś czas pozbyć się seksualnego napięcia w łóżku z ukochaną osobą, zaś Pettigrew sięgał stanowczo zbyt wysoko. Nie żebym w niego nie wierzył, ale jednak uganianie się za Ślizgonkami i wszystkimi najbardziej zniewalającymi dziewczynami w szkole nie mogło go nigdzie zaprowadzić. One nie gustowały w niskich, tęższych chłopcach, którzy mają problemy w nauce i nie mogą się pochwalić majętnymi rodzicami. Trochę mu współczułem. Gdyby tylko obniżył swoje standardy, na pewno znalazłby dziewczynę, która chciałaby się z nim spotykać, a kiedyś nawet pójść z nim do łóżka. On jednak nie chciał szukać kompromisu między piękną, a brzydulą, nie interesował się zwyczajnymi dziewczynami, których w szkole nie brakowało.
Gdyby w grę wchodziła miłość, mógłbym go zrozumieć, ale w sytuacji, kiedy chodziło tylko o fizyczną atrakcyjność, Peter nie miał wymówki, którą mógłby się usprawiedliwić. Jasne, był niby zakochany w Narcyzie, ale do prawdziwej miłości było temu daleko. Przecież Pet wzdychał nawet, kiedy Ślizgonka prychnęła na niego z poirytowaniem. On potrafił podniecać się tym, że go popchnęła lub uderzyła, ponieważ stał zbyt blisko lub stracił równowagę przechodząc obok niej.
- Lezie! - James zwrócił moją uwagę na przyjaciela, który właśnie pędził korytarzem w naszą stronę. - Gdzieś się zawieruszył?
- Coś mnie zatrzymało! - odpowiedział dysząc ciężko blondynek. - Nic ważnego. Taka pierdoła.
- Czyja to pierdoła cię zatrzymała tym razem? - Syri przytrzymał dłonie przed swoją płaską piersią, w uniwersalnym geście oznaczającym damskie piersi.
Peter zarumienił się i spuścił wzrok, ale po jego ustach błąkał się uśmiech. A więc Syriusz trafił w samo sedno!
- Ech, tak łatwo cię rozgryźć, że to niemal straszne.
Roześmialiśmy się wszyscy.
Tym razem ruszyliśmy w stronę sali transmutacji już w komplecie. Nie zgubiliśmy więcej Petera, co było niejakim osiągnięciem, jeśli wziąć pod uwagę, że łatwo było o nim zapomnieć. W końcu mało się odzywał i nie wchodził nikomu w drogę. A przynajmniej tak długo, jak długo nie było się atrakcyjną dziewczyną. Te musiały mieć go serdecznie dosyć, ponieważ nigdy nie było wiadome, kiedy którąś z nich skończy z dłonią położoną „przypadkowo” na tyłku, biodrze lub nawet piersi. Peter Pettigrew naprawdę potrafił być niepoprawny i krył w sobie nieokiełznaną bestię.

niedziela, 26 listopada 2017

Szalony doktorek

2 kwietnia
Wsunąłem do ust kostkę gorzkiej czekolady i oceniłem jej smak. Nie była zła, chociaż zdecydowanie wolałem cudownie słodkie mleczne czekolady. Gdyby jeszcze dodać do nich równie słodkie nadzienie… Mmmm, potrafiłem zjeść całą tabliczkę w przeciągu góra dziesięciu minut i marzyć o kolejnej. Nie chodziło o to, że byłem uzależniony od czekolady, chociaż zapewne wszystko na to wskazywało. Objadałem się czekoladą, ponieważ przywodziła na myśl dobre wspomnienia, wywoływała uśmiech i nastrajała mnie pozytywniej do życia. Była jak narkotyk lub alkohol, po które niektórzy sięgali aby uciec od dręczących problemów, strachu, depresji.

Gorzka czekolada miała jednak w sobie jeden mankament. Potrafiła wywołać migrenę. Teraz, po zjedzeniu zaledwie dwóch „pasków” i odczekaniu kilku minut, czułem to na tyle dotkliwie, że niemal żałowałem skuszenia się na nią. Było mi niedobrze, bolała mnie głowa oraz żołądek, niemal jakbym był głodny, co nie wydawało mi się możliwe, ponieważ zaledwie przed pół godziną zjadłem dwie mandarynki, a jeszcze wcześniej konkretny posiłek.
To była jakaś masakra. Jasne, spodziewałem się drobnego bólu głowy czy nawet nudności. Nie było jednak mowy o tym, żebym miał się czuć tak źle! Cholera, byłem beznadziejny.
- Na to właśnie czekałem. - Syriusz pokręcił głową patrząc na moją twarz znad swojego wypracowania na zielarstwo. - Nigdy się nie nauczysz, prawda?
- Nic na to nie poradzę! - jęknąłem. - Kusiła mnie. Niemal do mnie przemawiała!
- Trzymaj. - chłopak rzucił mi pomarańczowy, okrągły owoc o gładkiej skórce. Persymonę.
Wgryzłem się w nią nie czekając na zachętę. Chrupiąca skórka od razu ustąpiła pod moimi zębami, a niesamowicie słodki sok i mięciutki miąższ wypełniły mi usta. Poczułem, jak przez moje ciało przebiega zupełnie inny dreszcz rozkoszy, ponieważ ta słodycz nie wiązała się już z tyloma kaloriami, a jedynie z wysokim poziomem cukru w organizmie. Zrobiło mi się trochę lepiej.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się do chłopaka i wytarłem chusteczką dłoń, po której zaczął spływać sok.
- Zawsze do usług, a skoro o nich mowa, możesz mi pomóc z tą częścią? - wskazał odpowiedni fragment tekstu z podręcznika i podsunął go bliżej mnie.
Przeczytałem go i skinąłem głową na znak, że rozumiem doskonale o co mu chodzi.
- Chodzi o to, że ten kwiat jest jak świnia. Nie wygląda, ale jeśli na to pozwolisz, jest w stanie odgryźć ci całą rękę miażdżąc przy tym kości bez najmniejszego nawet problemu.
- Bardzo poetycko to zabrzmiało.
- Nie mówiłeś, że miało tak być.
- Merlinie, przestańcie już flirtować! - James uderzył czołem o swój podręcznik, kiedy załamany zachowaniem moim i Syriusza, pozwolił swojej głowie opaść na stolik, przy którym siedzieliśmy.
Nie szczególnie przejmowaliśmy się jego słowami. Biblioteka była niemal pusta, a poza siedzącym w ciemnym kącie i olewającym nas całkowicie Severusem Snapem, nikt inny nas nie widział. Zresztą wątpiłem żeby ktokolwiek zwrócił uwagę na to, w jaki sposób się zachowywaliśmy i co mówiliśmy, jak długo nie zakłócaliśmy innym spokoju.
- Czuję się przy was, jak przy okazujących sobie miłość rodzicach. Powoli zaczyna mnie mdlić od tej słodyczy. Nie mówię tego na złość, po prostu stwierdzam fakt. - okularnik najpierw przyjrzał się Syriuszowi, a następnie mi. - Ale skoro przy tym temacie jesteśmy. Szukając informacji na temat tego zielska, nad którym teraz siedzę, natrafiłem na wzmiankę o ciekawej roślinie, która może nadałaby się do mojego eliksiru zmiany płci.
Zapanowała chwilowa cisza, której nic nie mąciło. Gdyby nad nami przelatywała mucha, słyszelibyśmy ją niesamowicie wyraźnie. Przyznaję, że niemal zapomniałem o planach Jamesa dotyczących znalezienia sposobu na zmianę płci. Nie sądziłem, że nadal nad tym myśli.
- No co? Mogę na tym zbić majątek. Ale to nie jest teraz istotne. Nie wiem jeszcze jak, ale muszę zdobyć ten kwiat. A jeśli moje przypuszczenia są słuszne, chciałbym żebyście przetestowali mój eliksir, kiedy go skończę.
- Że, przepraszam cię bardzo, co? - brwi Syriusza podjechały niemal na środek jego czoła.
- Potrzebuję przetestować swój eliksir, kiedy będzie skończony, a skoro wy jesteście razem to może nie byłoby tak źle żeby któryś z was…
- James, ale nam obu dobrze z naszą męskością. - mruknąłem trochę zaskoczony rewelacjami ostatnich minut.
- Dobrze, może trochę źle się wyraziłem i źle określiłem przeznaczenie swojego eliksiru. Nie do końca pracuję teraz nad zmianą płci. To raczej sposób na wytworzenie w męskim ciele sztucznej macicy, która pozwoliłaby na zajście w ciążę i rodzenie dzieci.
Znowu zapadła idealna cisza.
Zauważyłem, że tym razem nawet Severus musiał słyszeć przynajmniej część tego zdania, ponieważ na jego twarzy odmalował się szok i chyba nawet przerażenie, kiedy spoglądał spod kurtyny ciemnych włosów na Jamesa. Cóż, chyba każdy zareagowałby podobnie na słowa „sztuczna macica” w towarzystwie „męskiego ciała”.
- Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałem. - głos Syriusza był niski i w pełni opanowany, co nie wróżyło dobrze. - Chcesz żeby któryś z nas wypróbował twój eliksir, wyhodował sztuczną macicę, a później żebyśmy uprawiali seks i spróbowali spłodzić potomka?
- Tak, mniej więcej tak. - przyznał James po chwilowym zastanowieniu.
- I nie przyszło ci do głowy, że ja i Remi nie chcemy mieć dzieci? Chociaż to i tak mało istotne, bo nawet ja nie uważam płodzenia na zamówienie lub dla udowodnienia czegokolwiek za właściwe. Znajdź sobie inne obiekty swoich eksperymentów, a teraz pozwól, że wrócę do swojego wypracowania, ponieważ jest bezpieczniejsze od twoich pomysłów.
- James, Syriusz ma rację. - poparłem swojego chłopaka, kiedy okularnik spojrzał na mnie, jakbym był jego ostatnią nadzieją. - Nie każda kobieta pragnie dziecka, a co dopiero mężczyzna. Nie będzie ci łatwo znaleźć kogoś, kto dobrowolnie podda się twoim eksperymentom, bo ja nie zrobię tego nawet po znajomości. Nawet dla dobra nauki.
- Cholera. - syknął z zawiedzioną miną Potter, a następnie spojrzał na pakującego pospiesznie swoje rzeczy Snape’a. Nie dziwiłem się, że chłopak woli czym prędzej zniknąć. Gdybym to ja nie znając dokładnie Jamesa słyszał chociaż fragment tej rozmowy, również wolałbym się zmyć.
Spojrzałem bez entuzjazmu na swoje wypracowanie, które od dobrej chwili pozostawało nietknięte. Po tym, o czym rozmawialiśmy z Jamesem, nie miałem ochoty wracać do zadania z zielarstwa. Nie mogłem pozbyć się myśli o tym, że jeden z moich najlepszych przyjaciół planuje stworzyć nie tyle przełomowy eliksir, co niemal bawić się w poprawianie „boskiego stworzenia”.
James od zawsze był ambitny i pomysłowy, co było głównym powodem jego późniejszych problemów. Nie obawiał się mierzyć wysoko i później z tej wysokości spadać. Przypominał szalonego naukowca, czegokolwiek by nie robił. I nie chodziło tylko o jego projekty, jak ten ostatni, ale także o życie codzienne. Miał masę szalonych pomysłów, które lubił realizować, a ja i Syriusz nierzadko podążaliśmy za nim. Obawiałem się jednak, że w pewnym momencie chłopak wpakuje się w kłopoty.
Planowałem pracować jako detektyw i teraz z powodzeniem mogłem wyobrazić sobie sytuację, w której naprawdę osiągam swój cel i nagle otrzymuję zlecenie od Ministerstwa Magii na znalezienie Jamesa Pottera, szaleńca, który łamiąc wszelkie prawa eksperymentuje na czarodziejach i czarownicach w najdziwniejszy sposób. Szpitale zapełniałyby się jego ofiarami, a ja musiałbym zapolować na swojego szalonego, wyjętego spod prawa przyjaciela.
- I pomyśleć, że jestem tak bliski przełomu, a wy…
- Nie chcę więcej o tym słyszeć, James. - Syriusz przerwał chłopakowi szybko. - Pisz wypracowanie i skup się na nauce, bo za dwie godziny mamy trening quidditcha.
- Ach! Niemal zapomniałem! - na twarzy okularnika pojawił się szeroki, błogi uśmiech i byłem już pewny, że głupie pomysły właśnie wyparowały z jego głowy, zastąpione zupełnie innym tematem. Jedna wzmianka o sporcie potrafiła odciągnąć chłopaka od każdej niezwiązanej z nim dyskusji, jakby na świecie nie istniało nic ważniejszego od quidditcha. Podejrzewałem nawet, że tak właśnie było, a przynajmniej dla Pottera.
Black odetchnął z wyraźną ulgą i posłał mi porozumiewawczy uśmiech. Wiedział, jak bardzo mi ulżyło, kiedy porzuciliśmy rozważania na temat płodzenia i rodzenia dzieci. Quidditch był bezpieczniejszy, quidditch był niezobowiązującą rozrywką, quidditch nie wymagał od nikogo wymuszonej siłą zewnętrzną modyfikacji ciała. Byłem w końcu wilkołakiem i na koszmarze tego ostatniego znałem się najlepiej z naszej trójki. Nie życzyłem tego nikomu.

środa, 22 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCXII - Niholas Kinn

Z tęsknym westchnieniem spojrzałem na urodziwą twarz mojego chłopaka, która ukazała się w ogniu kominka. Uważałem, że to cholernie niesprawiedliwe, ponieważ jakby na to nie patrzeć, znajdował się poza moim zasięgiem, nawet jeśli mogliśmy normalnie rozmawiać i widzieć się w taki czy inny sposób. Pewnie chciałem za dużo i powinienem cieszyć się z tego, co miałem, ale jednak było to dla mnie za mało! Chciałem go dotknąć i być dotykanym, pocałować i być całowanym, wtulić się w jego ciało i czuć jak mnie obejmuje.
- Mmm, uroczy jak zawsze. - jego głos był trochę zniekształcony przez buchające płomienie, ale i tak sprawił, że po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. - Tęsknię za tobą, Niholasie.
- Spróbowałbyś nie. - mruknąłem wyzywająco, chociaż musiałem brzmieć jak mały kociak próbujący wszczynać bójkę z dorosłym kocurem. - Ale i tak codziennie otacza cię wianuszek pięknych dziewczyn, które nie mogą oderwać od ciebie spojrzenia.
- Przyznaję, że tak właśnie jest.
Spojrzałem na niego gniewnie i zazdrośnie, a on roześmiał się głośno i ciepło.
- Nie ma sensu zaprzeczać faktom. Byłbyś tylko jeszcze bardziej rozzłoszczony gdybyś się o tym dowiedział.
Cholera, miał całkowitą rację. Gdyby mnie okłamał, a ja dowiedziałbym się o tym, na pewno uznałbym, że mnie zdradza i dlatego wolał ukrywać fakt, iż na co dzień ma do czynienia z atrakcyjnymi przedstawicielkami płci przeciwnej.
- Niholasie, tylko ty mnie interesujesz. - słyszałem w jego głosie twardą, nieznoszącą sprzeciwu nutę. - Mam w nosie te wszystkie piękności i przystojnych chłopaków, z którymi mam do czynienia. Wiesz doskonale, że dałeś mi to wszystko, czego nigdy dotąd nie czułem i uczyniłeś mój świat lepszym miejscem. To że skończyłem szkołę niczego nie zmieniło. Wiem, że nie każdy związek jest w stanie przetrwać wejście w dorosłość i nie każdy jest na stałe, ale z mojej strony właśnie taki jest nasz związek. Chcę być z tobą już zawsze.
- Edvinie… - westchnąłem czując się jak nastolatka, która zaraz rozpłacze się rozczulona słodkimi słowami swojego chłopaka.
Mój facet był złotoustym, niepoprawnym romantykiem, kimś tak delikatnym, a zarazem męskim, że niemal nie mogłem w to połączenie uwierzyć. Miałem wrażenie, że od kiedy Ed skończył szkołę i zaczął edukację w kierunku swojego upatrzonego zawodu zdołał zmężnieć jeszcze bardziej.
- Jeżeli mnie zdradzisz, znajdę cię i będziesz mógł zapomnieć o penetracji, kiedy z tobą skończę. - syknąłem, siadając bliżej ognia.
Płomiennowłosy roześmiał się wesoło, nie robiąc sobie nic z mojej groźby. Albo mi nie wierzył, albo nie planował mnie kiedykolwiek zdradzać.
- Nie planuję penetrować nikogo poza tobą, ale skoro już przy tym jesteśmy… - chłopak oblizał usta w ten zmysłowy, wymowny sposób, który zdradzał lubieżne myśli i podniecenie płynące pod skórą przez cały krwiobieg gorącym płomieniem. - Jest już późno i poza tobą w Pokoju Wspólnym nie ma nikogo, więc może skorzystamy z okazji i pobawimy się odrobinę? Chciałbym żebyś dotykał się słuchając mojego głosu, żebyś wyobraził sobie moje dłonie na sobie, robiące ci dokładnie to, co powiem.
Zarumieniłem się doskonale rozumiejąc zasady proponowanej przez niego gry. Jeśli mój często wstydliwy Edvin potrafił z taką pewnością siebie zaproponować podobną zabawę, znaczyło to, że musiał być naprawdę spragniony seksualnych uciech.
Wyobraziłem sobie, że stoi teraz przede mną. W pełni materialny. Cały, caluteńki mój. Wyobraziłem sobie, jak patrzy na mnie tymi pięknymi, niewyobrażalnie niebieskimi oczyma, w których odbija się całe odczuwane przez niego pragnienie, a czyste pożądanie wydaje się otaczać go mroczną aurą.
- Dobrze. - odpowiedziałem, a mój oddech zadrżał, kiedy wypuściłem z płuc powietrze.
- Poczuj mnie więc. Poczuj, jak dotykam twojej twarzy i pochylam się aby cię pocałować. - miałem wrażenie, że Ed brzmiał tak desperacko, jak desperacko ja się czułem, kiedy uruchomiłem wyobraźnię. - Moje usta są suche, więc oblizuję je zanim przylgną zachłannie do twoich. Całuję cię, a moja dłoń zaciska się na twoim karku. Przyciągam cię bliżej siebie drugą ręką, czujesz więc moje podniecenie wbijające się w twój brzuch. Pragnę cię.
Powstrzymując jęk położyłem dłoń na swoim policzku, a następnie przesunąłem ją na szyję. Wbiłem palce w skórę na karku, tak jak on mógłby je wbijać, gdyby tu był, gdyby naprawdę mnie całował.
- Ocieram się o ciebie, Niholasie. Ocieram się o twoje rozpalone ciało i odsuwam się aby wargami badać twoją szyję od szczęki do obojczyka. Wsuwam dłonie pod twoją koszulkę na plecach, a ty unosisz moją na piersi. Dotykam twojego kręgosłupa, masuję każdy z kręgów, ustami sięgam do twojego ucha. Ssę je i kąsam.
Powoli wsunąłem dwoje dłonie pod koszulkę i masowałem brzuch, a następnie powoli przesunąłem jedną niżej.
- Powiedz mi, co robisz.
- Hę? - miałem wrażenie, że rumienię się jeszcze bardziej.
- Powiedz mi. - poprosił.
- O… Objąłem dłonią członek, a drugą masuję brzuch. - zająknąłem się.
- Pośliń palec i wsuń go w siebie.
Zadrżałem na całym ciele i westchnąłem głośno. Zawstydzony zabrałem dłoń z brzucha i zacząłem lizać palec wskazujący. Następnie zsunąłem trochę spodnie z bioder i zanurkowałem pod bieliznę między nogami. W miarę możliwości rozsunąłem pośladki dwoma palcami i trzeci powoli wepchnąłem w siebie. Jęknąłem, a na widocznej w płomieniach twarzy Edvina pojawił się szeroki uśmiech.
- Dobrze. - pochwalił. - Wsuwaj go i wyciągaj, jednocześnie poruszaj dłonią po członku w tym samym rytmie. Ja również się teraz masturbuję, kochanie. - dodał oblizując się. - Wyobrażam sobie, że liżę cię i rozciągam, a w tym czasie twoje usta suną po moim penisie. Niemal czuję twój języczek na sobie, Niholasie.
Zachłysnąłem się powietrzem i mocniej zacisnąłem dłoń na sobie. Jednocześnie głębiej wsunąłem w siebie palec, ale nie czułem się usatysfakcjonowany, więc wepchnąłem w siebie także drugi. Nie było to zbyt komfortowe po tak długim czasie przerwy w używaniu tyłka, ale wizja Edvina, który rozciągałby mnie swoimi długimi, jasnymi palcami robiła swoje. Mój członek zaczął „przeciekać”.
Wydyszałem imię mojego chłopaka i poczułem łzy na policzkach. To podniecenie wycisnęło mi je z oczu.
- Jestem tu, Niholasie. Czujesz, jak mój język sunie po twoim trzonie? Jak moje palce penetrują twoje ciasne wejście? Mój penis blisko twoich warg, wystarczy, że je uchylisz i weźmiesz go w usta. Zwilżysz go, a później ja wepchnę go między twoje cudowne pośladki i sprawię, że będziesz krzyczał. - jego głos był zachrypnięty i podejrzewałem, że mój również. Szybciej wsuwałem w siebie palce, a moja dłoń z tym samym tempem poruszała się po gorącej erekcji. Orgazm wydawał mi się daleki i bliski jednocześnie. Moje palce były za krótkie i nie mogły sięgnąć wystarczająco głęboko aby sprawić mi prawdziwą rozkosz, ale jednocześnie wystarczały aby mnie rozciągać i tym samym rozpieszczać unerwiony pierścień mięśni. Miałem wrażenie, że moja dłoń jest zbyt mała i za delikatna, w porównaniu z dłońmi Edvina, ale jego głos wydawał się rozbrzmiewać zaraz przy moim uchu. Ed szeptał moje imię, wdychał i zalewał mnie wszystkimi czułymi, lubieżnymi słówkami, które unosiły włoski na moim ciele. Nawet nie wiedziałem, że tak mnie to kręci, a jednak byłem dzięki temu jeszcze bardziej podniecony.
- Rozsuń palce, czujesz jak przepycham przez twoje wejście główkę penisa? - snuł swoje słodkie wizje. - Czujesz, jak rozciągam cię całą swoją wielkością? Sięgam głębiej i głębiej, zasysam skórę pod twoim uchem, pokrywam twoją szyję malinkami, zaciskam dłoń na twoich jądrach i zaczynam się poruszać. Pcham na próbę kilka razy, a później mocno, głęboko.
- Ach, Edvinie! - moje dłonie przyspieszyły.
- Jesteś taki gorący, ciasny i delikatny, Niholasie. Twój tyłek zasysa mnie w siebie i obejmuje zachłannie. Z twojego członka spływają pierwsze krople spermy. Zbieram ją palcami i zlizuję, a ty patrzysz, jak to robię. Twoje nasienie na moim języku.
Teraz już na pewno byłem bliski orgazmu. Jeszcze kilka rozkosznych perwersji, kilka mocnych ruchów dłoni i jęków układających się w jego imię. Doszedłem zasapany, spocony i rozluźniony. Ogień w kominku zasyczał, kiedy wytrysnąłem w niego. Edvin roześmiał się i zajęczał. On również szczytował.
- Kocham cię, Niholasie. - wydusił.
- Ja również cię kocham, więc przygotuj się, że po szkole nie dam ci spokoju. - odzyskiwałem już zdolność racjonalnego myślenia.
- Jestem gotowy. - zapewnił, a jego język kolejny już raz przesunął się po wargach w ten kuszący, doprowadzający mnie do szaleństwa sposób.

środa, 15 listopada 2017

Nasze szczęście w moich dłoniach

Leżąc na łóżku u boku Syriusza, wodziłem dłonią po jego nagiej piersi. Z początku chciałem się tylko upewnić, że jego skóra nie została nigdzie naruszona przez banner, który się wokół niego okręcił, ale szybko przerodziło się to w pieszczoty mające na celu ukontentowanie mojego pragnienia bliskości Blacka. Miałem wrażenie, że im więcej go miałem i im bliżej mnie był, tym bardziej go potrzebowałem w każdej możliwej chwili.
- Czy mam ten dotyk potraktować jako zaproszenie do kontynuacji pieszczot z wieży? - głos Syriusza brzmiał jak mruczenie zadowolonego kota.
Zastanowiłem się chwilę oceniając swój nastrój.
- A chciałbyś? - zapytałem figlarnie.
- Chyba nie wątpisz w to, że jeden orgazm to dla mnie za mało? - na jego ustach pojawił się drapieżny uśmiech. Złapał mnie za dłoń i powoli zaczął kierować nią w taki sposób, że sunęła przez całą jego pierś i brzuch, aby zatrzymać się na kroczu.
- Nie mógłbym w to wątpić, kiedy tak stawiasz sprawę. - uśmiechnąłem się rumieniąc się i zacząłem powoli pocierać dłonią wybrzuszenie jego spodni. Wyraźnie czułem, jak każdy uch mojej dłoni zaczyna pobudzać członek mojego kochanka, który do tej pory znajdował się w stanie spoczynku. - Mmm, co za grzeczny chłopiec.
- Prawda? Też tak uważam, więc musisz mnie nagrodzić.
- Bezsprzecznie.
Miałem ochotę się roześmiać. Syriusz potrafił być taki słodki, kiedy się zgrywał, że miałem ochotę przytulić go i obcałować jak rozkoszne dziecko. Tyle że Black daleki był od dziecka. W szczególności teraz, kiedy zauważalnie twardniał i rósł pod moją dłonią.
Chłopak zamruczał gardłowo i wyszczerzył zęby w pełnym uśmiechu, który potrafił każdemu zmiękczyć kolana.
- Ach, chyba powinienem powiedzieć ci to wcześniej, ale nie przyłączę się do ciebie. Mam z samego rana umówione spotkanie z takim jednym profesorem i z obolałym tyłkiem nie będzie mi po drodze do nauki.
- Że co?! - Syri wydał z siebie pełen żalu jęk.
- Niestety, egzaminy nas gonią i nie mogę tego przekładać w nieskończoność. Ale jutro wieczorem będę mógł ci to wynagrodzić.
- A gdyby tak tylko paluszki? - zapytał machając mi swoimi palcami przed twarzą.
- Syriuszu, to wykluczone. Zaczniesz od paluszków, a później będziesz chciał więcej i więcej. - musiałem mu odmówić, chociaż jego propozycja była kusząca.
- Gdybyś jednak zmienił zdanie, będę na łóżku obok. Wystarczy, że obudzisz mnie w nocy, nawet w samym jej środku, a zrobię ci tak dobrze, że zapomnisz o egzaminach na najbliższe dni.
Roześmiałem się całując go.
- Nie wątpię, kochanie. - zamruczałem mu do ucha i ukąsiłem je lekko. Possałem wrażliwą muszelkę, a pod moją dłonią erekcja Syriusza urosła jeszcze bardziej.
Zsunąłem nieznacznie spodnie piżamy mojego chłopaka, uwalniając od drażniącego materiału jego członek. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok i mimowolnie oblizałem usta w jakimś bezwarunkowym odruchu, którego na pewno bym się wstydził, gdyby nie fakt, że chodziło o Syriusza.
Ująłem w dłoń jego członek i z rozkoszą wsłuchiwałem się w jego słodkie głośne westchnienia, przyspieszający oddech i szybsze bicie serca. Specjalnie położyłem głowę na piersi Blacka, aby móc słyszeć wyraźnie, jak ruchy mojej dłoni dyktują tempo życiodajnych uderzeń oraz unoszenia się klatki piersiowej.
- Brakuje tam tylko twojego języczka. - rzucił figlarnie i spojrzał na mnie tymi cudownymi, szarymi, rozpalonymi pożądaniem oczyma.
- Zrobiłbym to, gdyby mnie to nie podniecało. - przyznałem wtulając się w jego pierś, aby jakoś ukryć rumiane policzki. Cóż, było to w końcu prawdą. Lizanie mojego chłopaka podniecało mnie tak bardzo, że nie potrafiłbym się powstrzymać i chciałbym więcej.
Robiłem więc to, co mogłem, a więc „pompowałem” jego członek zdecydowanie i w równym tempie. Najpierw powoli, leniwie, później szybciej, dokładnie tak, jak on wielokrotnie poruszał się we mnie podczas seksu. W końcu przyspieszyłem jeszcze bardziej, jednocześnie trochę mocniej zaciskając palce. Z członka chłopaka wypływało nasienie, które w tym wypadku zdecydowanie ułatwiało mi sprawę, więc mogłem poruszać dłonią po gorącej skórze jego penisa z rozkoszną łatwością.
- Syriuszu… - wyszeptałem jego imię, a pod moimi palcami erekcja chłopaka stała się jeszcze większa. - Syriuszu… - znowu to zrobiłem i tym razem zdołałem wyrwać z ust chłopaka głośny jęk. Byłem pewny, że niewiele mu brakuje aby osiągnąć orgazm, więc dałem z siebie wszystko pieszcząc jego członek.
W końcu Syriusz wydał bardzo jednoznaczne, krótkie stęknięcie, a po moich palcach spłynęło jego nasienie.
Zadowolony podniosłem się z jego piersi i spojrzałem w jego błyszczące oczy, w których dostrzegłem zmęczenie, które pojawiało się tam zawsze po ejakulacji.
- Jesteś cudowny. - westchnąłem – Czasami głupi i nieznośny, ale jednak cudowny.
Wycałowałem jego lekko wilgotną od potu twarz i wtuliłem się w niego z całych sił. Uwielbiałem Syriusza i wszystko, co się z nim wiązało. Jasne, bywały gorsze i lepsze chwile, ale moje uczucia względem niego były niezmienne.
- Obaj jesteście cudowni.
- Kurwa, Zardi! - Syriusz zaklął i obaj jednocześnie podskoczyliśmy wystraszeni, ponieważ nawet nie zauważyliśmy, kiedy dziewczyna pojawiła się w naszym pokoju.
- Schowaj penisa, Syriuszu, nie wypada przy kobiecie tak go eksponować. - nie wydawała się jednak przejęta tym, że widzi najintymniejszą część ciała mojego chłopaka na własne oczy. - Uprzedzając wasze pytania, pukałam, ale nikt nie odpowiadał, więc weszłam, bo było otwarte. - z małej kieszonki swojej torby wyjęła chusteczki i podała mi jedną.
- Yyy, dzięki. - zarumieniłem się odbierając ją z jej rąk i wycierając pokrytą nasieniem dłoń. Drugą chusteczkę dziewczyna podała Syriuszowi.
- Wytrzyj się i chowaj go. - rzuciła rozsiadając się w nogach mojego łóżka.
Kochałem tę dziewczynę całym sercem. Była niesamowita.
- Wpadłam do was bez zapowiedzi, a zaznaczę, że dawno tego nie robiłam, ponieważ moje niezwykle wyczulone uszy dosłyszały pewną informację dotyczącą egzaminu z opieki nad magicznymi stworzeniami. Egzamin praktyczny będzie dotyczył domowych boggartów. O ile dobrze zrozumiałam, będziemy mieli nad jakimś zapanować, kiedy będzie wkurzony. Oczywiście nie wiecie tego ode mnie. Ale to nie wszystko. Część teoretyczna będzie dotyczyła zagadnień z tej listy. To nie wszystkie, a jedynie część, którą słyszałam, ale zawsze to więcej niż nic. - podała mi kartkę ze swoimi zapiskami.
Patrzyłem na nią zaskoczony. Nie wiem jakim cudem poznała tak wiele informacji dotyczących egzaminu, ale miałem ochotę ją za to wycałować.
- Jak to mówią, więcej grzechów nie pamiętam. - westchnęła ciężko. - Chciałam podsłuchać jeszcze jakieś zwierzenia dotyczące zielarstwa, ale wtedy pojawił się Namida i temat egzaminów się urwał. On nie był szczególnie chętny do wyjawiania swoich sekretów, więc wzięłam tyłek w troki. Nie chciałam żeby ktoś zauważył, że kręcę się blisko miejsca, gdzie chwilę wcześniej omawiano sprawy naszych egzaminów.
- I dlatego przyszłaś do nas akurat w chwili, kiedy Remus i ja…
- Upewniłam się wcześniej, że nie jesteście w trakcie konsumowania swojego związku. - przerwała Syriuszowi. - Kiedy weszłam było już po wszystkim, więc niejako nic nie przerwałam.
Syri zmarszczył brwi wpatrując się w nią jednym z tych swoich morderczych spojrzeń, ale było jasne, że nie ma jej za złe tego niespodziewanego pojawienia się w pokoju. Ja również nie, chociaż dziwnie się czułem mając świadomość, że moja przyjaciółka widziała, jak trzymałem w dłoni członek mojego chłopaka. Może i wiedziała, co jest między nami i była świadoma tego, że uprawiamy seks, ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć. No, może nie widziała jak się kochamy, ale jednak była świadkiem intymnej sceny.
- Coś jeszcze? - równie dobrze mógł rzucić szczere, krótkie „won”.
- Prawdę mówiąc to tak, ale zapomniałam, co to miało być, więc dajcie mi chwilę. W międzyczasie nie musicie sobie przeszkadzać. Całujcie się, macajcie i tak dalej. Nawet nie zauważycie, że tu jestem. - przesiadła się z mojego łóżka na puste łóżko Petera.
Obwiałem się jednak, że ani ja, ani Syri nie mieliśmy w planach pieszczenia się w jej towarzystwie.
- Dobra, dobra! Przypomnę sobie to wrócę! - najwyraźniej zrozumiała, że nas krępuje, ponieważ zabrała swoją torbę i wyszła sprężystym krokiem za drzwi.

niedziela, 12 listopada 2017

Najgorsza niespodzianka

1 kwietnia
Mój chłopak był cudowny, chociaż trochę głupi…
Zadarłem głowę do góry.
Nie, zdecydowanie głupi. Tak cholernie głupi, że wykraczało to czasami poza moje możliwości pojmowania głupoty innych ludzi. Mój chłopak był po prostu kretynem. Kochanym i cudownym, ale jednak kretynem.
- Fajnie ci się wisi, Black?! - krzyknąłem powstrzymując cisnący się na usta śmiech.
Byłem ciekaw, kiedy zacznie boleć mnie szyja, od bezustannego spoglądania w górę, ale napawanie się widokiem, jaki się przede mną, czy raczej nade mną roztaczał było moim priorytetem.
Nie wiem, czy miał to być żart, czy też coś romantycznego, ale Syriusz poprosił żebym o 21:00 wykradł się z zamku pod wierzę astronomiczną i spojrzał w górę. Mówił, że to niespodzianka, ale nie zdradzał żadnych szczegółów. Nie protestowałem, przytaknąłem i w nagrodę otrzymałem słodkiego buziaka. Cokolwiek planował, wiedziałem, że będzie nieszkodliwe dla otoczenia oraz dla mnie. Teraz za to patrzyłem, jak mój chłopak wisi na wieży astronomicznej zaplątany w jakiś baner, niczym dziecko posadzone w nosidełku na szelkach. Nie bałem się, że spadnie, ponieważ Syriusz nie był głupi i na pewno zabezpieczył się przed podobną ewentualnością. Taką przynajmniej miałem nadzieję, ale skoro do tej pory nie runął na ziemię, to szanse na jego bezpieczny powrót na górę były ogromne. W końcu upadek z takiej wysokości na pewno skończyłby się tragicznie.
- Bardzo zabawne, Lupin! - odkrzyknął wyraźnie wkurzony – Ha, ha! Słyszysz, jak zrywam boki ze śmiechu?! Właź na górę i mnie stąd zdejmij!
- Trzymaj się tam, zaraz będę!
- Nie muszę się trzymać! To cholerstwo robi to za mnie!
To cud, że nie powiewał na wietrze, jak piracka bandera.
Wpadłem szybko z powrotem do szkoły i biegiem ruszyłem najbliższą drogą do wieży astronomicznej. Schody pokonywałem pędząc co dwa stopnie, ponieważ mimo wszystko martwiłem się o swojego chłopaka i nie chciałem żeby wkomponował się w ziemię pod wieżą, jeśli baner, na którym wisiał postanowi poddać się ciężarowi ciała Blacka.
Otworzyłem drzwi szarpnięciem i wypadłem przez nie na szczyt wieży. Kątem oka dostrzegłem ustawione tu i ówdzie materiały pirotechniczne, bardziej po ludzku zwane po prostu fajerwerkami. Nie miałem jednak czasu aby się tym zajmować.
- Syriuszu?
- Remusie! - w głosie Blacka dosłyszałem wyraźną ulgę. - Wciągnij mnie!
Niemal parsknąłem śmiechem. Nie wiem jak to możliwe, że mimo tak poważnej sytuacji miałem ochotę na śmiech. Może był to odruch bezwarunkowy mający na celu zwalczenie odczuwanego przeze mnie w głębi niepokoju i strachu? Słyszałem przecież o ludziach, którzy na wieść o śmierci bliskiej osoby zaczynają chichotać. Może ja również do nich należałem?
Dopadłem do baneru, na którym wisiał Syri i oceniłem racjonalnie swoje możliwości.
- Podaj mi rękę! - wyciągnąłem się w stronę mojego chłopaka, jednocześnie zapierając się zdecydowanie nogami, żeby przypadkiem nie wypaść i nie skończyć jako wisząca ozdoba szkoły wraz z nim.
Syriusz sięgnął w moją stronę, ale był za daleko. Syknąłem pod nosem i tupnąłem wściekły na los, który tak to rozegrał.
- Złap za to cholerstwo i spróbuj się trochę podciągnąć. - wskazałem oplatający chłopaka materiał. - Wystarczy tyle, żebym mógł cię złapać.
- Jasne, bo jestem pieprzonym superbohaterem! - odpowiedział gderliwie kruczowłosy, ale posłusznie zaczął siłować się ze swoim ciałem. Z początku szło mu kiepsko, ale w końcu zdołał złapać za czerwony materiał. Mięśnie jego ramion napięły się pod t-shirtem, kiedy usiłował podciągnąć się i odwrócić swoje ciało na tyle, by pozwoliło mu na złapanie baneru także drugą ręką.
- Gdybyś wcześniej wtajemniczył mnie w swoje plany, zabrałbym ze sobą różdżkę tak na wszelki wypadek. - rzuciłem wyciągając rękę w stronę kochanka, aby wiedział ile jeszcze musi się pomęczyć, zanim będzie w stanie zaangażować we wszystko mnie. Jak na razie zdołał tylko uchwycić się materiału obiema rękami i teraz powoli wykorzystywał siłę swoich ramion do mozolnej wspinaczki. Byłoby mu łatwiej, gdyby mógł używać nóg, niestety te nie miały żadnego oparcia i tylko wisiały jak zbędny balast, gdy ręce wykonywały za nie całą robotę.
- Gdybym wiedział, że tak skończę, nie pieprznąłbym swojej różdżki w kąt pokoju. - odparł dysząc. - Kurwa, za mało ćwiczę!
- Jeszcze odrobinkę! Świetnie ci idzie.
Chłopak spojrzał na mnie sceptycznie. Zadziwiające, że potrafił zdobyć się na coś takiego, kiedy ramiona drżały mu z wysiłku.
W końcu byłem w stanie złapać go za jeden nadgarstek, a następnie za drugi. Chłopak puścił baner i zamiast nadal się go trzymać, złapał moje nadgarstki. Poczułem, jak moje mięśnie również napinają się z wysiłku, ale nie było tak źle, jak początkowo się obawiałem. Syriusz był ciężki, ale ja byłem wilkołakiem. Wprawdzie niewyćwiczonym, ale jednak wilkołakiem. Walcząc ze wszystkimi swoimi słabościami, zdołałem wciągnąć mojego chłopaka na murek wieży, a następnie na bezpieczne podłoże, gdzie nic mu już nie groziło. Obaj opadliśmy ciężko na kamienie i dyszeliśmy głośno, nie tyle z wysiłku, co z powodu adrenaliny, która zmusiła nasze serca do szybszego bicia i intensywniejszego pompowania krwi.
- Syriuszu, to była najgorsza niespodzianka na świecie. - rzuciłem poważnie i przytuliłem się do niego z całych sił.
- Muszę się z tobą zgodzić. - drżał na całym ciele. - Proszę, zdejmij ze mnie to cholerstwo, bo moje ramiona nie nadają się na razie do czegokolwiek. - wyciągnął przed siebie ręce i pokazał mi jak bardzo drżą od wysiłku, jakim było utrzymywanie całego ciężaru jego ciała.
Nic nie odpowiedziałem, a jedynie skinąłem głową i zabrałem się do pracy. Odnalazłem koniec baneru i zacząłem powoli rozwiązywać wszystkie supełki, które krępowały mojego chłopaka i które pewnie uratowały mu życie.
Uwolniwszy go, zarzuciłem mu ramiona na szyję i przylgnąłem do niego ciasno. Bałem się o niego, chociaż tego nie okazywałem i teraz czułem się tak, jakbym miał za chwilę wybuchnąć płaczem. Zacząłem całować go po twarzy i szyi, nie wypuszczając z ramion.
- Już dobrze, Remusie. - próbował mnie uspokoić. - Nic mi nie groziło, jestem głupi, ale nie do tego stopnia żeby się nie zabezpieczyć na podobną ewentualność. Nie brałem jej pod uwagę, ale jednak specjalnie zawiązałem sobie wokół pasa tę cholerną szmatę. - Mówił tak spokojnie, że przez chwilę niemal uwierzyłem, że naprawdę się nie obawiał upadku. Zdradził go jednak głos, który załamał się przez chwilę.
Pchnąłem chłopaka na ziemię i usiadłem mu na biodrach.
- Głupi, głupi, głupi! - syknąłem na niego i podciągnąłem w górę jego koszulkę. Zacząłem całować go i lizać po piersi, kąsać i ssać skórę. Potrzebowałem tego aby nad sobą zapanować, a i on wydawał się tego pragnąć. Świadczyła o tym napierająca na moje pośladki erekcja.
Bezceremonialnie zacząłem ocierać się swoim kroczem o krocze Syriusza, zaś dłońmi wodziłem po jego piersi, podczas gdy jego ściskały mój tyłek. Przynajmniej dzięki temu nie drżały tak bardzo. Powoli przesunąłem swoje usta na usta Syriego i pozwoliłem żeby wsunął język w moje usta. W tym czasie zacząłem rozpinać najpierw swoje, a później jego spodnie. Uwolniłem nasze erekcje od krępującego je materiału i poruszyłem się tak, że zetknęły się ze sobą. Penis Blacka był gorący i coraz twardszy, a kiedy zamknąłem na nim dłoń, puchł mi pod palcami. Westchnąłem, zacisnąłem obie dłonie na naszych przylegających do siebie członkach i zacząłem je stymulować. Wpatrywałem się przy tym w spoconą, bladą twarz Syriusza widoczną w plątaninie włosów, które rozsypały się bez ładu i składu po ziemi i obliczu swojego właściciela.
Wyciekające z naszych erekcji nasienie zwilżało naszą skórę, dzięki czemu moje dłonie poruszały się z większą swobodą. Przyspieszyłem ich pracę i westchnąłem nie pierwszy i nie ostatni raz przy tej okazji. Rozkosz i gorąc rozchodziły się po moim ciele, czułem cudowny uścisk w podbrzuszu i pragnąc więcej, dużo więcej, mocniej zacisnąłem palce.
- Syriuszu, nie mogę dłużej. - wydyszałem w końcu.
- Jeszcze trochę, Remi. Wytrzymaj jeszcze trochę i dojdziemy razem.
Wykonywałem biodrami jakiś dziwny taniec, a przynajmniej takie miałem wrażenie, i całą siłę woli zaangażowałem w to żeby nie dojść do razu.
- Nie mogę! - jęknąłem w końcu i wytrysnąłem na odsłonięty brzuch mojego chłopaka. Nie przestawałem jednak poruszać rękoma póki i on nie osiągnął spełnienia.
Opadłem wtedy na jego ciało i nie miałem zamiaru się z niego ruszać. Nie przez najbliższych kilka chwil, póki nie nacieszę się tym, że nic mu nie jest.
- Kocham cię, Syriuszu.
- Ja ciebie także, Remusie. Chociaż jesteś trochę ciężkawy, więc gdybyś tak…
- Nie ma mowy! To twoja kara za najgorszy pomysł na niespodziankę na świecie. - wtuliłem się w niego i uśmiechnąłem szczęśliwie, kiedy poczułem jak jego pierś drży pode mną od śmiechu.
Niczego więcej nie potrzebowałem w tamtej chwili.

środa, 8 listopada 2017

Kartka z pamiętnika CCCXI - Andrew Sheva

Otoczony miastem żywym niczym mrowisko, w które ktoś wsadził kij, czułem się naprawdę swobodnie. Uwielbiałem przebywać wśród ludzi, stawać się częścią tłumu lub też stanowić jego serce. Rozkoszowałem się zasłyszanymi tu i ówdzie fragmentami konwersacji, widokiem kulturowej i wiekowej mieszanki zwyczajnych mugoli oraz przeplatających się między nimi czarodziejów. Co tu dużo mówić, miasto było moim środowiskiem naturalnym.
I pomyśleć, że znalazłem się tutaj tylko dlatego, że cudem wymknąłem się ze szkoły, aby spotkać się z kochankiem, którego nie widziałem już stanowczo zbyt długo. Tęskniłem za nim, jak szczeniak za panem.
- Andrew! - moje serce podskoczyło w piersi na dźwięk jego głosu.
Spojrzałem w stronę, z której dosłyszałem swoje imię i przyznaję, że na widok Fabiena nie potrafiłem stłumić uśmiechu. Niestety to sprawiało, że musiałem wyglądać zdecydowanie młodziej, niż chciałem, co naturalnie ukłuło mnie boleśnie. Myśl, że dla postronnego obserwatora możemy wyglądać jak młody ojciec z dorastającym synem zaczęła odbierać mi radość z tego spotkania. Ten fakt zdołał w pełni powstrzymać moje usta przed szalenie wysokim wyginaniem się ich kącików ku górze.
Fabien objął mnie mocno i pocałował pieszczotliwie w ucho. Podejrzewałem, że on również zdaje sobie sprawę z tego, jak niestosownie w obecnej sytuacji mógłby wyglądać nasz pocałunek. W końcu różnica wieku między nami była naprawdę wielka. Z czasem zacznie się zacierać, ale w tej chwili była boleśnie widoczna dla wszystkich.
- Trzymaj, dla ciebie. - Fabien podał mi papierowe opakowanie w kształcie lejka i uśmiechnął się szelmowsko.
Potrząsnąłem ciepłym opakowaniem, w którym coś zaszeleściło, a dokładniej mówiąc dźwięk ten wydało wiele cosiów w środku. Otworzyłem papierowy lejek i spojrzałem pytająco na kochanka.
- Kasztany?
- Nie miałem czasu na wyszukane prezenty i byłem głodny. - roześmiał się sięgając dłonią do opakowania i wyjmując z niego trzy kremowe kulki. Wsunął jedną do ust i zamruczał.
Zaciekawiony przyjrzałem się dokładniej jednemu kasztanowi i ostatecznie wsunąłem go do ust. Byłem zaskoczony czując jego niesamowitą słodycz. Konsystencja ugotowanego ziemniaka w połączeniu z niemal kremowo słodkim smakiem wyrwała zadowolony pomruk także z moich ust. Po raz pierwszy w życiu jadłem pieczone kasztany i byłem nimi zachwycony.
- Pyszne! - wyraziłem głośno swoją opinię, kiedy Fabien ze śmiechem ponownie zanurkował w opakowaniu.
- Cieszę się.
Zupełnie przypadkiem rzuciłem okiem na jego dłoń, na której widniały wyraźne blizny, których wcześniej tam nie było. Dopiero teraz przyjrzałem się Fabienowi uważniej. Od naszego ostatniego spotkania schudł zauważalnie, chociaż jego ramiona nadal były szerokie, a ciało z pewnością umięśnione. Nie wydawał mi się już jednak tak postawny, jak jeszcze dwa miesiące temu. Byłem pewny, że stracił na wadze dobre 10 kilogramów, jeśli nie więcej. Jego policzki były trochę zapadnięte, a oczy podkrążone, włosy niedbale rozczochrane, a usta spierzchnięte.
Wiedziałem doskonale, co to wszystko oznacza. Fabien po latach ukrywania się, znowu wrócił do otwartego dowodzenia Upadłym Rodem i brał udział w akcjach, które organizował. Nie był już szarą eminencją najwyżej postawionych żołnierzy Rodu, ale przywódcą, który stał na czele oddziału, jeśli zaszła potrzeba walki.
Oddychałem z trudem na myśl o tym, że kiedyś mogę go stracić w tak beznadziejnie realny i prosty sposób. Ot, wyjdzie z domu i nigdy nie wróci, a jeden z jego kompanów stanie przed domem, aby powiedzieć mi później, że już go ze mną nie ma.
Odrzuciłem tę myśl czym prędzej. Fabien był twardy i nie da się tak łatwo zabić! A więc nie tym powinienem się martwić, ale faktem, że wyglądałem przy nim jak dzieciak, którego Upadły Ród nigdy nie potraktuje poważnie. Może i byłem partnerem Fabiena, jego przeznaczeniem, ale to wcale nie znaczyło, że inni członkowie Rodu będą się ze mną w jakikolwiek sposób liczyć. Nie byłem głupi, byłem tylko młody.
- Wiem czym się martwisz i wolę, żebyś na razie o tym nie myślał. - aż podskoczyłem, kiedy głos Fabiena rozbrzmiał zaraz przy moim uchu. - Twoja marsowa mina może mieć dwa powody i żaden nie powinien zaprzątać twoich myśli, kociaku. Masz zaledwie siedemnaście lat, więc pozwól sobie na bycie tym siedemnastolatkiem, ponieważ drugi raz taka okazja już ci się nie trafi. Rozumiem, że chcesz być częścią mojego świata i uważasz, że to nie nastąpi, póki nie będziesz godny swojej pozycji u mojego boku, ale to naprawdę nie odbywa się w taki sposób.
Spojrzałem na niego poważnie, może nawet gniewnie.
- Od kiedy jesteś ze mną, oddaliłeś się od swoich! - syknąłem. Wiedziałem, że domyśli się o co chodzi, a ja nie chciałem wypowiadać nazwy Upadłego Rodu wśród ludzi, którzy mogliby nas podsłuchać.
- Oddaliłem się od nich, ponieważ musiałem się ukrywać i w miarę możliwości nie kontaktować z nimi, póki nagonka na mnie nie dobiegła końca, a ludzie nie zapomnieli mojej twarzy. Zresztą mogę ci obiecać, że kiedy skończysz szkołę i zamieszkasz ze mną, będziesz o wiele częściej odwiedzał moich ludzi. W tym także Marcela. Tak, domyśliłem się, że masz z nim pewien problem.
Zarumieniłem się pod uważnym spojrzeniem mojego kochanka. Nie mogłem nawet zaprzeczyć, ponieważ myśli o Marcelu Camusie od dawna wiązały się z niemiłym uczuciem odrzucenia. Fabien i Marcel byli nie tylko kuzynami, ale także przyjaciółmi, a ja miałem wrażenie, że odsunęli się od siebie znacznie, od kiedy Fabien na poważnie się ze mną związał. Poza tym Marcel miał rodzinę, męża i dzieci, zaś ja nie mogłem dać tego Fabienowi, co w moim odczuciu wykluczało go z tej wesołej gromadki tatuśków, którą stawało się najbliższe otoczenie mojego chłopaka.
- Kociaku, większość czasu spędzasz w szkole, więc nie jesteś świadomy tego, jak często wpadam do Marcela i Fillipa, ale niebawem się tego dowiesz. Nie musisz zawracać sobie główki moim życiem towarzyskim, ponieważ ono istnieje i będzie istnieć. To że jestem w związku z kimś tak młodym jak ty, nie ma z tym nic wspólnego.
Fabien zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Pocałował mnie mocno, głęboko i namiętnie. Nie zważał na to, że park, do którego chwilę wcześniej weszliśmy, jest pełen ludzi.
- Każdy związek jest inny, każdy rozwija się w innym tempie i towarzyszą mu inne wydarzenia, przeżycia, nawet emocje. - wyszeptał w moje usta i odsunął się. - Usiądźmy. - zaproponował wskazując wolną ławkę. - Andrew, moja Rodzina nie odrzuci cię dlatego, że jesteś młody, więc nie martw się tym, proszę. Kiedy będziesz na to gotowy, staniesz się oficjalnie moim partnerem życiowym, ale nie nastąpi to wcześniej, niż po zakończeniu przez ciebie szkoły, ponieważ musisz być w pełni świadom tego, na co się piszesz. Poza tym chcesz robić karierę, więc będziemy musieli być ostrożni. Nie chciałbym żeby moja twarz znowu pojawiła się w gazetach, ale tym razem w innym kontekście, ponieważ ktoś mógłby mnie jednak rozpoznać. - wskazał na swoje niewidzące oko, które kolorem kontrastowało z tym w pełni sprawnym.
- Dobrze, zrozumiałem i nie będę więcej zachowywał się jak szczeniak. - obiecałem, chociaż nawet te słowa brzmiały niepoważnie i dziecinnie, jakbym miał pretensje o to, że moje zmartwienia nie są traktowane z należytą uwagą. Fabien miał jednak rację. Byłem siedemnastolatkiem i jak taki powinienem się zachowywać, nie martwiąc się tym, że mój kochanek jest ode mnie dużo starszy. Skoro on to akceptował to i ja powinienem.
Wsunąłem do ust kolejnego kasztana, a kiedy jego słodki smak rozszedł się przyjemnością po całym moim ciele, czułem się już dużo lepiej, niż chwilę wcześniej.
- No dobrze, więc opowiedz mi teraz o tych bliznach. - złapałem go za dłoń i przyciągnąłem ją do ust całując.
- Praca. - powiedział zwięźle i nachylił się do mojego ucha. - Skończ szkołę, a będziesz mógł na codzień lizać wszystkie moje rany i nie tylko rany. - ton jakim to powiedział nie pozostawiał wątpliwości, w jaki sposób miałem je rozumieć.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz podniecenia.
- Nie chcę czekać. - popatrzyłem mu w oczy i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie tylko w moich kryło się pożądanie. - Zabierz mnie gdzieś, gdzie będę mógł lizać cię już teraz. - tym razem to ja przysunąłem usta do jego ucha i wargami muskałem płatek, kiedy szeptałem – I gdzie będę mógł cię dosiąść i ujeżdżać jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
- Szlag! - syknął, a jego spodnie wybrzuszyły się odrobinę.
Młodość miała jednak swoje dobre strony, ponieważ nie rzucałem na wiatr pustych obietnic i Fabien doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy złapał mnie za rękę podnosząc się gwałtownie z ławki. To niewątpliwie mógł być dzień o wiele bardziej udany, niż początkowo zakładałem.